14. Nart Żyły wina

I got that sunshine in my pocket
Got that good song in my feet
I feel that hot blood in my body when it drops
I can't take my eyes up off it, moving so phenomenally
You gon' like the way we rock it, so don't stop
Justin Timberlake — Canʼt Stop The Feeling!



— Panowie proszą, aby pani wyszła.
Pff, a zatem panowie to pipy.
Pomachałam Gratzerowi swoją akredytacją, na której jak byk stało napisane TEAM.
Trzydziestu chłopa spojrzało na mnie wzrokiem w stylu: WRONG NEIGHBOURHOOD, GURL. A byli rozebrani prawie jak do rosołu, bo kombinezony poodpinali i spuścili tak, że tylko się na zadkach trzymały. Nawet nieloty Kruczka się na mnie wypięły i wzrokiem chciały przegnać z pomieszczenia. A ja tak tyrałam, żeby dobrze w życiu mieli...
W dupach się poprzewracało od tego dobrobytu!
Uśmiechnęłam się perfidnie.
— Czyżby mieli się czego wstydzić?
Gratzer próbował utworzyć coś w rodzaju uśmiechu na tej swojej pomiętej, szwabskiej gębie, ale wyszedł pełen obrzydzenia grymas w stylu Sonderkommando.
— Myślę, że powodują nimi raczej względy obyczajowe.
Prychnęłam, ale uniosłam ręce w geście poddania i skierowałam się do wyjścia. Dobra, dobra, ja swoje wiedziałam. Po prostu bali się swoje wróble wypuścić na wolność w obliczu takiego orła, jakim jestem ja. Zwłaszcza że rajtki, które dostali, były mocno koronkowe. I mocno prześwitujące. Fannemel to nawet dumnie pierś wypiął, ale nie oszukujmy się, z takim wzrostem...? Stefek, który przyjechał do Ałmat zamiast nielota Kubackiego, pokręcił do mnie głową na odchodnym, a ja wybuchnęłam śmiechem i prawie się zabiłam na schodach.
Boże, zaczynało mi się pogarszać...


Czterdzieści osiem godzin wcześniej


Człowiek zapierdala aż do Kazachstanu tylko po to, żeby się udusić, do konia wafla. Dym w całym tym zadupiu był tak gęsty, że już nawet liczebność zębów na centymetr kwadratowy w szczęce u Kasaia jest mniejsza. I ilość przekleństw u Eisenbichlera w jednym zdaniu nie prezentuje się tak strasznie przy tym.
Nie no, przesadziłam, Agresywny Markus to jednak ordynarny szwabski prosiak, nie szalejmy z tymi porównaniami.
Wracając jeszcze do tematu Japońców, to nart im nie dowieźli. I aferę zaczęli robić nieziemską. Ten ich trener o skomplikowanym nazwisku (którego mój oczadziały mózg nie był w stanie przetworzyć) podobno rozpętał piekło na lotnisku, a jego niezłomna ekipa samurajów gotowa była łupać ludzi na pół jak deski. Jeden tylko Kasai z pełnym sprzętem przyjechał, bo z innymi bagażami go ulokowali. Koniec świata, pierwszy raz na twarzach naszych przyjaciół z Dalekiego Wschodu widziałam coś innego niż koncentrację albo uśmiech.
Tak czy siak, u nas sprzęt dojechał w komplecie. I ja, niestety, odczułam to bardzo dobitnie.
Hotel był pierwsza klasa, pięć gwiazdek i all-inclusive, czy jak to się tam zwie. Tyle że pusto jak w lochach, bo i kto by chciał do Kazachów jeździć? Jeszcze w dodatku jedzenie, jak na taki ogólny wypas, to chyba gotowała ta moja ciotka Frieda z Niemiec od ekologicznych ogórków. Zawsze robiła takie schabowe, że bałam się je wyrzucać za okno, bo gdyby ktoś nim dostał, to by wylądował na urazówce z pękniętą czaszką. Sierściuch wybrzydzał od pierwszego posiłku i w niego to bym akurat schaboszczakiem ciotki rzuciła bez dłuższego zastanowienia. Chwała Panu, że Mustafa w domu zostawili i Stefka przywlekli, bo i Miszczunio się od razu odrobinę rozchmurzył i ja zadowolona bez tej mendy byłam. W ogóle kwasu trochę mniej się zrobiło, bo przynajmniej nikt nie próbował mnie usidlić w jakiś związek od siedmiu boleści. Mustaf wisi mi lamborghini albo maserati! Albo roczny zapas Milki. Kruczek nosem kręcił, bo skocznia nowa, nieznana, to każden jeden by nieufnie podszedł do takich Hoferowskich innowacji. Zniszczoł bez przerwy fotki cykał dla tej swojej Amelki, a ja nie wiem po co, bo przez ten smog wszystkie wyglądały jak robione mikrofalówką zdjęcia białej kartki z bliskiego dystansu. Murańka pytał, w jakim państwie jesteśmy, bo on nigdy przedtem takiej skoczni nie widział. A nazwy nie potrafił nawetwymówić.
Ka-zach-stan. Takie podobne do ruskich — tłumaczył mu jak debilowi Żyła.
— A to... nie jest miasto?
Zrobiłam fejspalma. Wykończę się psychicznie i umysłowo, stwierdziłam dramatycznie w myślach, widząc, jak Muraniek bezgłośnie literował słowo Kazachstan.
Następnego ranka były kwalifikacje. Miszczu nawet się trochę podbudował i uśmiechał, ale nadal bardzo blado. Ten Stefek-cichy morderca na pewno go tam jakoś pocieszył, ale ja bym nie ufała. Tak mało mówił, że skąd miałabym wiedzieć, czy mi przez sen siekiery do łba nie wbije? Takie niemowy to są najgroźniejsze stworzenia, ja was zapewniam. Ale najpierw odbył się trening, który najlepiej podsumował Grzesiek:
— Żenada.
Cóż, głupio byłoby się nie zgodzić, toteż dodałam:
— Totalna.
I przybiliśmy sobie z Sobczykiem ziomalskiego piątala.
Najlepiej szło naszemu Huli-Kryształowej Kuli i jemu ukłony w pas się za to należały, bo niewielu w niego wierzyło, a tu proszę, wcale nie było typowej dla niego buli. Było stanowczo dalej.
O największy zawał przyprawił nas jednak Pieter. Przecież ten człowiek ma coś z głową i wie o tym cała Polska nie od dziś, jego córka też zresztą do najnormalniejszych nie należy, bo kostki do kibla żre, ale w tych Ałmatach to mu na mózg siadło totalnie. Miszczu już kwalifikację miał, więc o niego nasze głowy były spokojne. Stefek — sto dwadzieścia osiem metrów, nieźle. Sierściuch — sto dwadzieścia pięć. I wówczas wylazł Żyła. Patrzyliśmy, jak siada, sprzęt poprawia, nosem piątą stronę świata wskazuje, po czym Kruczek — sru! — chorągiewką macha, Pieter się odpycha, garbik, fajeczka, prędkość na najeździe karygodna, za to na progu aż łupnęło. Sylwetka sztywna jak nażelowane włosy Mańka i leci, leci, leci, leci, ciągnie do oporu...
— Ocipiał! — wrzasnął Grzesiek, zrywając się z ławki i łapiąc za głowę.
No, wreszcie wylądował! Na dwóch nogach, w przykucu, pokracznie i jak po litrze Pana Tadeusza, ale w jednym kawałku. Na tablicy wyskoczyło sto czterdzieści pięć metrów i napis HILL RECORD. Wiewiór chichrał się jak dekiel do kamery, aż chciałam wskoczyć pod tę ławkę, co ją kolega Grzegorz dupą ogrzewał, ale ograniczyłam się do wymownego fejspalma.
Nie muszę wspominać, że wygrał kwali szturmem? A pozostałe nasze patałachy też się zakwalifikowały. Niestety, cała ta przygoda nie skończyła się dla mnie najlepiej.
Staliśmy już pod budką, mieliśmy powoli zbierać swoje manatki, ale Skrobot jak zwykle polazł do sklepu, Treneiro z asystentami po coś gonili za Hoferem, a Gębala przepadł jak kamień w wodę, więc czekaliśmy. Wiewiór był taki podekscytowany, że nawet nart do futerału nie chciał włożyć, tylko na ramieniu je trzymał i wywijał przy tym nimi jak kibol koszulką na meczu Wygwizdowa Małego z Zapłociem Wielkim. Tadziowi na pytania z chichraniem odpowiadał, a potem od wszystkich swoich zagranicznych kolegów gratulacje zbierał.
— Wiewiór, zaraz mi przylutujesz tymi nartami w łeb — warknęłam, bo stałam tuż za nim.
Słyszeliście kiedyś taki tekścik? Gadał dziad do obrazu... Żyła był idealnym wcieleniem tego powiedzenia w życie.
— Zęby mi zaraz wybijesz! — krzyknęłam.
Ale nic, burak dalej gadał z Koudelką jak najęty. Ja co chwilę robiłam uniki, bo machał tymi dechami jak robol na budowie i atakował mnie z każdej strony, a w tym przejściu ciasno było jak w... Aaaa, sami se porównajcie.
W końcu, jak mi o ucho zahaczył, nie wytrzymałam i wrzasnęłam:
— WIEWIÓR, KURWA!
— CO?!
Usłyszałam tylko głośnie ŁUP!, a potem zobaczyłam ciemność.



Paramedics! PARAMEDICS! OVER HERE!
To chyba nie jest dobry znak, jak jeszcze nie zdążyłaś otworzyć oczu, a już słyszysz angielskie darcie mordy u Olka?
— Przestań się wydzierać jak zraniony łoś! — wysyczał Maciek.
Odpowiedziała mu cisza, po której nastąpiło skrzypienie śniegu pod stopami. Poczułam, że zwisają nade mną co najmniej cztery istoty człekopodobne, ale oczu nie otworzyłam. Za fajnie było w tej ciemności. Tylko zimno. I mokro.
A w głowie miałam stado koni!
Może jednak powinnam otworzyć te oczy? Przecież na takiego Maćka to warto popatrzeć, pomyślałam.
Weʼve got a hit girl!
Ale ten angielski to Aleks mógł sobie darować, serio. Dobrze, że część jego głosu zagłuszało tąpanie w głowie.
Like the one from the Kick-Ass movie?
Czy oni rozmawiali z niedorozwiniętymi umysłowo?
No, like the one who just got hit by skis right after the qualification in Almaty? — Czy Olek był złośliwy? Skądże znowu. Cóż za niedorzeczny pomysł! — Oh, and by the way — sheʼs lying in front of you.
Oh, yeah, right. — Usłyszałam szelest materiału, a po sekundzie coś dotknęło mnie w ramię. Jak mi chcieli załatwić lekcję języków obcych, to mogli to zrobić w mniej bolesny sposób. — Does she speak English?
— Po angielsku, łacinie... — mruknął Maniek, ale na tyle daleko, że doszłam do wniosku, że musi być gdzieś wyżej. Albo... stać?
Yeah, very well — odpowiedział mu Zniszczoł.
How about German?
Too.
Chrząknięcie i chwila ciszy.
Hallo? Hörst du mir?Wie fühlst du?
Noooo dooooobra, nie mogłam odwlekać tego w nieskończoność, więc otworzyłam oczy. Na dzień dobry poraziła mnie biel nieba i śniegu, a potem dopiero zauważyłam pochylonych nade pięć facjat. Okej, cztery — Maniek stał z założonymi rękami, obrażony jak królewicz. Olek był bledszy niż zwykle z przerażenia, Piotrek, dla odmiany, również. Dwóch kazachskich medyków w czerwonych kurtkach wyglądało na średnio rozgarniętych.
Nicht schlecht — odpowiedziałam, ku własnemu zdziwieniu, bez zawahania po niemiecku — aber mein Kopf tut mir weh... AAAAAAAUAAAA!
Pierwsza próba podniesienia się skończyła się, jak widać, marnym, żałosnym fiaskiem. Natychmiast, naciskając na moje ramiona, nakazali mi się z powrotem położyć. A ja już dość miałam tego śniegu, byłam zziębnięta, mokra i nieszczęśliwa.
This — odezwał się jeden z ratowników, patrząc na Zniszczoła i wskazując na mnie palcem — is not good.
No co ty nie powiesz, mądralo.
She needs to stay in her bed for the whole weekend. And take some painkillers. And if any of her sympthoms gets worse, she needs to be taken to a hospital immidiately.1
Bla, bla, bla. Pierdzielił tak do Zniszczoła przez kolejnych pięć minut, aż zdążyłam sobie (nie bez problemów) usiąść, a trener Łukasz Żuczek wrócić z asystentami i zbiorowo załamać ręce. A potem dołączyła do nich reszta kadry.
Zmarszczyłam brwi. Zaraz... czy on się jednak nie nazywał... Kruczek?
Nie byłam pewna, bo wszystko mi się dziwnie mieszało. Na sto procent wiedziałam tylko tyle, że nazywam się Antonina Socha, jestem asystentką trenera polskiej reprezentacji skoczków narciarskich i aktualnie znajdowałam się w Ałmatach, w Kazachstanie. Jak sobie medycy poszli, to powiedziałam głośno i wyraźnie:
— NIE WRACAM DO ŻADNEGO POKOJU.
— I tak jedziemy teraz do hotelu — odpowiedział mi z opanowaniem Treneiro. — A my sobie przecież damy radę bez ciebie.
Pfff. Prawie im uwierzyłam.
— Ale ja nie chcę zostawać...
Wszyscy unieśli brwi. Co im odwaliło?
— Chcesz... dobrowolnie... siedzieć na zimnie i oglądać skoki? — wydukał zdumiony Olek.
Spojrzałam na niego jak na kosmitę.
— Yyy, tak? Co w tym takiego dziwnego? — Wyjęłam z kieszeni obite jabłko i podeszłam wreszcie do drzwi z naszego domku, po czym odwróciłam się na pięcie i popatrzyłam na wlepionych we mnie ze zdziwieniem dziesięć par ślepiów. — Otworzy ktoś tę szopę czy nie?



W hotelu z każdej strony obejrzeli mnie zarówno Gębala, chociaż on jest tylko fizjoterapeutą, jak i wszyscy trenerzy. Wiewiór próbował się do mnie uśmiechnąć, ale jakiś taki wystraszony był, ja nie wiem. Jakbym go miała zbić, czy coś. Zresztą oni wszyscy łazili przy mnie na palcach i patrzyli ostrożnym wzrokiem. Przecież ja nie gryzę, nie?
Pierwszej nocy nie przespałam za dobrze — dudnienie w głowie nie pozwalało mi zmrużyć oka, a że nie jestem zwolenniczką leków przeciwbólowych, to męczyłam się do czwartej nad ranem. O szóstej zadzwonił mój budzik, a zaraz potem zaczęłam poranną debatę z Olkiem.
— Antek, masz odpoczywać, słyszałaś? — upierał się, zdejmując piżamę na moich oczach. — Kruczek ci nawet dał wolne.
Wzruszyłam ramionami. A teraz dawaj spodnie!, krzyknął jakiś głos w mojej głowie.
— Ale ja chcę jechać z wami na skocznię.
Ech, przebrał je tak ekspresowo, że nie miałam nawet szansy nic zobaczyć.
Olek znowu podniósł brew, zupełnie jak poprzedniego dnia. Tylko że wtedy podniósł obie. Znaczy oni wszyscy też podnieśli...
Nieważne.
— Okeeeeej...
— Przecież skoki są takie ekscytujące! — zawołałam, wyskakując na równe nogi, z rękoma wyrzuconymi radośnie w górę.
Gdybyście wiedzieli wyraz jego twarzy! Jakby ducha zobaczył!
— Kim jesteś i co zrobiłaś z prawdziwą Antoniną Sochą?
Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.
— Olek, nie wydurniaj się! Przecież to ja, bałwanku! — Musnęłam palcem jego nos i pobiegłam zająć łazienkę.
Pod lodowatą wodą z prysznica tętent kopyt w mojej głowie nie ucichł, ale miałam wyśmienity humor. Wyjmując ten ból, fizycznie czułam się świetnie. Całą drogę na skocznię nasz autobus odbył w ciszy, tylko ja sobie nuciłam pod nosem. Widziałam, że w sumie dziwnie na mnie spoglądają, ale już mnie to przestało interesować. Jak się nie boją zmarszczek mimicznych, to niech sobie unoszą te brwi!
Kiedy wyszliśmy z busa pod skocznią, prawie natychmiast przybiegł do mnie mój najlepszy przyjaciel z Norwegii, Anders. Bardzo się ucieszyłam na jego widok.
— Heeeej! — zawołałam, machając mu z daleka.
Aleks zdębiał. Widziałam kątem oka.
— Hej! — odparł lekko zdyszany Andy, skoro tylko się przede mną zatrzymał. — Słyszałem, że miałaś wypadek! Wszystko już w porządku? Co się stało?
Machnęłam ręką.
— E tam, dostałam od kolegi przez przypadek nartami. Już mi lepiej.
Zniszczoł pewnie byłby stał tam tak jak kłoda, gdyby go trener i koledzy nie przywołali, żeby się zaczął rozgrzewać. Teraz dopiero zauważyłam, jak dobrze jest mieć wolne. Matołów na rozgrzewce nie musiałam pilnować, tylko z przyjemnymi ludźmi rozmawiać.
— To dobrze. — Maleńki Norweg rozciągnął swoje usta w szerokim uśmiechu. — Ładnie dziś wyglądasz.
A bo może sobie tam pomalowałam rzęsy tuszem i zaplotłam warkocz... Całe szczęście, że mi dziewczyny po balu w Kulm wcisnęły ten kuferek z kosmetykami! I jeszcze lepiej, że go z lenistwa nie wypakowałam ani razu od tamtego czasu. Ja to jednak czasem umiem ruszyć tą makówką!
— Dziękuję. — Zatrzepotałam rzęsami ze szczerym uśmiechem. — A jak ci się podobają Ałmaty?
— Całkiem fajne. Widziałem po drodze lodowisko. — Czy to była jakaś aluzja? — A poza tym, nasz hotel jest wypasiony. Wczoraj odwiedziłem SPA!
— Ooo, to bosko! Ja, niestety, odwiedziłam wczoraj tylko skocznię i swój pokój.
Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, bo musiał uciekać do swoich kolegów.
Pogoda nas nie rozpieszczała; silny wiatr skutecznie przeciągał i odraczał konkurs. Walter Hofer próbował go ratować, ale po którejś z kolei próbie musiał się poddać ze względu na bezpieczeństwo zawodników. Kilku naszych kadrowiczów było niezadowolonych, ale przecież zdrowie jest najważniejsze, prawda? I dyrektor zawodów na pewno to wie. Dlatego uważałam, że koledzy przesadzali! I to stanowczo! W końcu, jak to mówi moja ukochana mama, jutro też jest dzień, czyż nie? Jeszcze mieli szansę zawojować świat w tym sezonie. Przyznam jednak, że liczba okazji do tego nieco się kurczyła, ale przecież nadzieja umiera ostatnia.
Korzystając z naszej obecności na skoczni, delegat techniczny Sepp Gratzer zarządził coś, co nazwał otwartym mierzeniem kombinezonów. Chciał w ten sposób pokazać, że każdy jest mierzony tak samo i nie ma żadnych przekrętów. Okazało się, że wszyscy zawodnicy mieli się zebrać w wieży startowej. Co więc miałam robić? Poszłam za nimi.

Piętnaście minut później

Pff, co za cieniasy. Tacy męscy, a jakoś swojej męskości w obliczu zjawiskowej niewiasty nie chcieli pokazać. Wyszłam, zgodnie zresztą z zaleceniem Gratzera, ale jakoś nie mogłam znaleźć sobie miejsca, bo na terenie skoczni błąkało się kilka osób sprzątających i to tyle. Sukcesywnie więc wydeptywałam dziurę w śniegu przed wejściem.
Po kilku minutach drzwi się otworzyły i wypadł z nich Anders, dopinając pospiesznie kombinezon cały zdyszany. Raju, co on całe schody sam przeleciał?
Matko, PRZELECIAŁ. Zaczynam mieć dziwne skojarzenia...
— Pamiętasz, jak cię kiedyś pytałem, czy potrafisz jeździć na łyżwach? — wydyszał, zatrzymawszy się obok mnie.
— Oczywiście, że tak, Andersiku. — Wytarmosiłam mu policzku.
No nie wierzę, nawet on był zdziwiony!
— Eeee... Ątek, jak mocno się uderzyłaś?
Prawdę mówiąc, ten durny tętent nadal łupał w mojej głowie.
Jęknęłam beznadziejnie i wygięłam usta w podkówkę. Chyba zaczynałam się powoli orientować, że być może moje zachowanie jednak nieco odbiegało od normy.
Dość mocno — wymamrotałam. — Tak czy siak, co chciałeś powiedzieć?
Otrząsnął się dziwacznie i powiedział, jak gdyby nigdy nic:
— Po prostu zastanawiałem się, czy nie chciałabyś ze mną na nie pójść.
O, szalony!
— Ale ja nie umiem jeździć! — pisnęłam w panice.
— Nieeee bój sięęę — odparł z szerokim uśmiechem na tej swojej małej buzi. Nachylił się ku mnie i dodał cichszym głosem: — Ja umiem.
Puścił mi oczko, a ja poczułam, jak robię się czerwona na twarzy.
— Proponuję jutro o osiemnastej. Jak przejeżdżaliśmy, to widziałem, że lodowisko jest całe ustrojone lampkami. Będzie... no wiesz, klimatycznie.
— Pasuje.
— W takim razie do zobaczenia. — Obdarzywszy mnie tajemniczym spojrzeniem, oddalił się do swoich wychodzących z wieży kolegów z kadry.
Ten pan jeszcze nie wiedział, na co się pisał.



Całą drogę powrotną Olek patrzył na mnie jakby spod byka, a ja zupełnie nie wiedziałam, o co mu chodziło. Przecież jego wróbelka nie widziałam, to co się czepiał? Chociaż, wnioskując po tym, co zaprezentował dziś w samych bokserkach po zdjęciu piżamy, był to raczej... sęp. Taki z... no, ostrym dziobem. Zachowywał się jak szesnastolatka z PMS. A to podobno ja dostałam nartami w głowę. Oczywiście, musiałam wysłuchać naprawdę fascynującego wykładu trenera na temat tego, że zrobiłam zamieszanie podczas ważnego spotkania i czemu ja w ogóle w łóżku nie leżę. A on to by chciał takie eventy przegapiać? Nie sądzę. Odwaliłby się stary zgred.
Po powrocie do hotelu planowałam sama się przejść na spacer, bo zimowa atmosfera w tym miejscu była wręcz fantastyczna, ale skoro tylko uczyniłam krok, za ramię złapał mnie Kamil. Z zaskoczeniem uniosłam brwi, ale przecież mistrzowi się nie odmawia, prawda? A co dopiero podwójnemu! Kto wie, co on umie wyczyniać z tymi swoimi dwoma złotymi wisiorami.
To wcale nie było dwuznaczne.
Chciał się ze mną przejść, to mu pozwoliłam.
Przez pierwszy kwadrans szliśmy przez otaczający nasz hotel las, słuchając wyłącznie skrzypienia naszych butów na śniegu. Od czasu do czasu zmarzniętymi gałęziami potrząsnął zagubiony ptak — najczęściej były to kruki. Większość tych ładnych odleciała tam, gdzie teraz było ciepło. Oddechy zamieniały nam się w gęstą parę, a ja rozkoszowałam się tą powodującą piszczenie w uszach ciszą.
Z dala od miasta, od zgiełku. Za to ze smogiem.
Rozmowny to ten nasz Miszczunio nie był. Przez pierwszy kwadrans pary z ust nie puścił, a pizgało tak, że wierzcie mi, zauważyłabym.
— Antek, mogę cię o coś zapytać? — wypalił wreszcie.
— Wal.
Na chwilę znowu zamilknął i słyszeliśmy trzask łamanych pod naszymi butami gałązek pośród skrzypienia śniegu.
— Co byś zrobiła, gdybyś się dowiedziała, że coś, czego mocno pragniesz, wydarzyło się nie wtedy, gdy planowałaś?
Zaskoczył mnie. Myślałam, że mnie spyta, czy wiem, czemu Skrobot słabo smaruje narty ostatnio albo czemu Aleks jest taki beznadziejnie zapatrzony w tę swoją Agatkę, ale że on mi tu z jakimiś filozofiami wyjedzie?
Tak, to były maleńkie przebłyski mojego powrotu do zdrowia.
— Ucieszyłabym się — palnęłam.
Miszcz uniósł w zdziwieniu brwi. No tak, bo słowa Socha i cieszyć się nie mogą paść w jednym zdaniu.
Nie to, żeby właśnie padły.
— Naprawdę? Dlaczego? — spytał, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
— Znasz to powiedzenie: Człowiek myśli, Pan Bóg kryśli? W życiu nie zawsze, a nawet bardzo rzadko, jest tak, jakbyśmy tego chcieli. A ja wierzę, że Ten Tam W Górze wie, co robi, i jeśli sprawia, że coś wydarza się, ale nie według naszego planu, to dlatego, że tak jest po prostu lepiej dla nas. My nie znamy JEGO pomysłu na nasze życie, więc ON się stara nas chronić. I czasem sprawy, które początkowo uważamy za beznadziejne, okazują się... trafionymi strzałami.
Stoch po raz kolejny zamilkł, a ja zaczynałam się poważnie zastanawiać, co tu się odwala i czym go podtruli w tym Trondheim, że do mnie po filozoficzną dysputę przyszedł. A widzieliście kiedyś latające krowy? No właśnie.
— Antoś, jak cię poproszę o dyskrecję — zachowasz ją?
— Dla ciebie zawsze, Miszczu.
— Pamiętasz, jak w Trondheim byłem totalnie osowiały i nieprzytomny?
— Pewnie, że tak, kto by zapomniał. Wyniki ci poleciały na łeb, na szyję. — Jakoś wolałam nie wspominać tamtych mrocznych tygodni. Poza tym, wciąż był lepszy niż Kubacki, więc znowu tak mocno się nie stoczył.
— Jakiś czas temu dowiedzieliśmy, to znaczy Ewa i ja, że... prawdopodobnie nie będziemy mieli dzieci.
— O, w talerz...
— Daj mi dokończyć! — zaśmiał się. — Sprawa wyglądała beznadziejnie, ale jakoś się z tym uporaliśmy. Nie było łatwo, a mimo to udało nam się przywyknąć do myśli, że nigdy nie zobaczymy, jak wygląda kombinacja najpiękniejszej kobiety na Ziemi i podwójnego mistrza olimpijskiego. Zaplanowaliśmy wakacje, kupno mniejszego domu na starość... Z żalu wydaliśmy wszystkie oszczędności, zostaliśmy bez grosza przy duszy. Naprawdę! Ewa wyrzuciła nawet dziecięce albumy zdjęciowe. Tamtego popołudnia w Trondheim zadzwoniła do mnie, bo kilka dni wcześniej znalazła wśród leków test ciążowy, więc go dla żartu zrobiła i... zobaczyła dwie kreski. Niepewna, czy nie jest po prostu wadliwy, poszła do lekarza. No i... tego... będę tatą. — Pokazał komplet idealnie prostego uzębienia.
Zdębiałam. Za dużo informacji, za mały mózg, zbyt rozległe obrażenia, za głupi Pieter i jego długie narty. SLOW DOWN, COWBOY! Znowu świat zaczynał się kręcić.
— O, kurde, Miszczu, gratulacje! — wydusiłam w końcu, jak przypomniałam sobie, do czego (między innymi) służy język.
— TYLKO NIKOMU NIE MÓW, jasne? — Miszczunio pogroził mi po ojcowsku palcem. — Sam im wszystkim powiem. Może po sezonie, żeby medialnego ambarasu sobie teraz nie narobić.
— Jasna sprawa. — Wyszczerzyłam się, chociaż las dalej zataczał koła.
— Dzięki, Antoś. Równa z ciebie baba.
Nieskromnie wzruszyłam ramionami. Taka piosenka była: Cztery pory roku to karuzela, roztańczony świat swoje barwy zmienia...
— Teraz już naprawdę mogę się cieszyć. — Odetchnął tak, jakby z jego klatki piersiowej zszedł wreszcie zapaśnik sumo.
— A płeć? — spytałam, udając, że umiem wciąż rozróżniać kształty i kolory.
Miszczu wyszczerzył się jeszcze szerzej, jeżeli to w ogóle możliwe.
— Chłopak. Wiktor.
Wtedy to ostatecznie i definitywnie straciłam równowagę, a karuzela wysiudała mnie z mojego różowego kucyka.

Kiedy odzyskałam statyczny obraz, znowu wisiało nade mną z pięć gęb, wszystkie blade i zmartwione, a to ja przecież zemdlałam.
— Musimy ją zabrać do szpitala! — pisnął spanikowany Sierściuch.
— Nigdzie nie idę, kolego Macieju — wymamrotałam, podnosząc się ze śniegu i w ten sposób rozganiając pochylających się nade mną gapiów.
Ja już im tyle tego śniegu uklepałam, że powinni mi za to coś odpalić. Ja nie wiem, ale tysiączkiem euro bym przesz nie pogardziła, nie? A może bym jakieś lepsze auto kupiła, bo tym matizem to siara się przemieszczać dalej niż do osiedlowego sklepu.
— Musisz — naciskał Aleks, marszcząc śmiesznie czoło z niepokoju. — Przecież tamten ratownik powiedział, że...
Machnęłam ręką.
— Nic mi nie jest. Zabierz mnie do pokoju, a twoja obecność będzie miodem na mą zbolałą duszę.
Pięć par oczu spojrzało na mnie, jakbym się urwała z Marsa, chociaż każdy głupi wie, że baby są z Wenus. Z drugiej strony — czy ja w ogóle byłam babą? Potrząsnęłam głową dla odzyskania równowagi psychicznej, niestety, z kiepskim skutkiem, bo nadal słyszałam ogłuszający tętent kopyt w tym moim durnym łbie. W końcu ze zniecierpliwieniem wzięłam Olka pod rękę i zatargałam do pokoju.
Jak robiłam coś w nerwach, to wiedziałam, że powoli do siebie wracam, ale to były zaledwie marne momenty. Po moim mózgu nadal hasały różowe jednorożce, grały zapomniane piosenki, nogi same rwały się do tańca... Jednym słowem: byłam tak obrzydliwie szczęśliwa, że prawdziwa ja rzygnęłaby tęczą.
Dziesięć razy.
Po przyjściu do pokoju poczułam wreszcie coś w stylu zmęczenia, więc od razu pozbierałam potrzebne rzeczy i zajęłam łazienkę. Miałam nadzieję, że gorąca woda zmyje ze mnie poczucie zażenowania własną osobą, ale myliłam się. Prysznic tylko mnie pobudził, odechciało mi się spać, a zachciało śpiewać...
Czy było ze mną źle? Cóż, pozwolę sobie użyć polskiego, acz nie do końca dyplomatycznego słowa: kurewsko.
Usiadłam na łóżku z zamiarem czytania, tak jak to robił Aleks (dlaczego nie pisał z Agatą?), ale nie mogłam się skupić na słowach, literki mi się rozjeżdżały i nie układały w żadne sensy, więc ze zrezygnowaniem odrzuciłam książkę za siebie, a ta rozpłaszczyła się na ścianie, po czym wylądowała na poduszce. Podparłam bezradnie głowę rękoma, łokcie uprzednio oparłszy na udach (siedziałam po turecku). Po kilku sekundach usłyszałam mamrotanie:
— Jesteś pewna, że ten jutrzejszy wypad na lodowisko to dobry pomysł?
Spojrzałam na Olka przez ramię, podejrzliwie unosząc brew.
— Skąd wiesz?
Nie odrywał oczu od lektury.
— Rozmawiałem z Fannemelem po mierzeniu — wymruczał. — Zgubiłem rękawiczki w drodze do busa, a on szedł za mną, więc mi je oddał i przy okazji coś tam napomknął.
Wzruszyłam ramionami, odwracając głowę na wprost.
— Nie widzę większych przeszkód.
Aleks zamknął książkę i usiadł na brzegu łóżka.
— A ja upadniesz na twardy lód i znowu przywalisz głową? Już teraz powinnaś być w drodze do szpitala. I, o ile dobrze pamiętam, nie potrafisz jeździć.
Odwróciłam się do niego ciałem, nadal siedząc po turecku. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
— Ale Fanniś umie.
Teraz to on uniósł brew.
Fanniś? — Prychnął i pokręcił głową. — Z jego gabarytami to wątpię, czy szczeniaka byłby w stanie utrzymać na smyczy, a co dopiero taką... ciebie!
Litościwie puściłam mimo uszu tę próbę uwagi na temat mojej nieco nadwyżkowej wagi. Wyszczerzyłam się za to tak, że gębę mi chciało rozerwać. Że już nie wspomnę o brwiach, które wpadły w jakieś drgawki.
— Hmmmmm, panie Zniszczoł — zaczęłam niskim, uwodzicielskim tonem — czyżby znowu był pan zazdrosny o moje wyjście z kolegą Andrzejem?
Aleks ewidentnie się zmieszał.
— Eee...
Zmarszczyłam brwi, łącząc wątki. Dobra, coś mi w tym zdaniu nie pasowało. Jak właściwie Fannemel miał na imię?
— Znaczy Andreasem. ZNACZY Z ANDERSEM! — wykrzyknęłam, kiedy wreszcie poskładałam w jedną melodię brzęczące mi w głowie dzwony.
— Tosiek, zaczynam się ciebie poważnie bać — powiedział Aleks z wytrzeszczem wielkim na pół twarzy, wstając. — Już wolałem, jak wszystkich biłaś... — Z naręczem ubrań i ręczników, zmierzał do łazienki.
Wstałam zaraz za nim i zdążyłam sprzedać mu tłustego, głośnego klapsa w tyłek. Siadło, aż miło! Nie muszę mówić o jego bezcennym wyrazie twarzy, prawda?
— Nie masz czego się bać, bejbe. — Posłałam mu jeszcze oczko, a on w pośpiechu uciekł do łazienki.
Kiedy tylko zatrzasnęły się za nim drzwi, opadłam bezsilnie na łóżku, jęcząc z powodu własnej głupoty.
Zasrany Pieter. Zasrane narty. ZASRANE KAZACHSKIE ZADUPIE!

* * *

OOH, ITʼS SOMETHING MAGICAL! ITʼS IN THE AIR, ITʼS IN MY BLOOD, ITʼS RUSHING ON! ALL THROUGH MY CITY...2
Tośce zdecydowanie się pogorszyło. Wstała punkt szósta i zaraz po umyciu zębów zdecydowała, że będzie w samych majtkach i t-shircie skakać po łóżku ze słuchawkami w uszach. Nie to, żeby nieładnie śpiewała, ale kiedy tak podskakiwała, to unosiła się koszulka i... cóż, widziałem zdecydowanie zbyt wiele. Dziwnie się z tym czułem.
Wyrwałem jej jedną słuchawkę z ucha i syknąłem:
— Antek, jest szósta rano! Złaź z tego łóżka!
Przez to uderzenie od Pietrka totalnie zgłupiała i zachowywała się jak nie ona.
Bez słowa zeskoczyła z materaca, po czym podeszła niebezpiecznie blisko mnie i zanuciła:
Nie tłumacz mi jak żyyyyć, nie planuj za mnie traaaas, nie prowadź mnie za ręękęęę, bo potrafię sama iiiść...3
Pokręciłem głową ze śmiechem, a ona sama się uśmiechnęła. Z trudem przyzwyczajałem się do nowej Tośki. Do tych wyszczerzonych zębów, podskoków zamiast chodu i dobrego nastroju. Brakowało mi jednak starej Sochy, bo to przecież ją polubiłem. Jej zmodernizowana wersja była fajna, ale... Ale to nie było to. Czymkolwiek owo to miałoby być.
Chyba oddziaływaniem na mnie. Nigdy wcześniej nie klepała mnie po tyłku, nie mówiąc o przeciągłych spojrzeniach, czy puszczaniu oczek. Dżizas, jeśli mnie objęła ramieniem, to tort można było piec z tej okazji...
— Jesteś nienormalna — zaśmiałem się.
— Ty też — odpowiedziała uradowana. — Bądźmy więc nienormalni RAZEM!
Wykonała baletowy obrót (co przy jej walorach przypominało jakiś wyjątkowo dwuznaczny taniec), śmiejąc się w głos. Kiedy się zatrzymała, była już poważna. Ściągnęła w zainteresowaniu brwi, jakby się nad czymś zastanawiała, kierując wzrok na moje usta. Długi czas milczała, wprowadzając w pokoju idealną ciszę.
Sooner or later in life, the things you love you lose — zanuciła cicho i z lekką chrypką, po czym podniosła swoje oczy na moje — but youʼve got the love I need to see me through...4
Zastygła w bezruchu na kilka sekund, po czym zamrugała i się otrząsnęła, krzywiąc twarz w pełnym beznadziei grymasie.
— Naprawdę się mocno walnęłam — jęknęła.
Trudno było się nie zgodzić.

* * *

— Mam ochotęęęęę na chwileczkę zapomnieeeniaaaa... Klimeczku, czemu minkę masz taką niewyraźną?
Staliśmy sobie radośnie w ten cudowny, kazachski niedzielny poranek z ciepłymi napojami z gównianych automatów w domku. Wesoło było! Kacper, poburkując nieco niemiło, smarował narty, Kamil dyskutował o czymś z trenerami przed wejściem, Stefek próbował się skupić na czytaniu jakiegoś e-booka, Pieter z Mańkiem zawzięcie o czymś dyskutowali, Łukasz Gębala doraźnie masował plecy Olkowi, a Klemens...
Klemens najpierw zdrętwiał, a po chwili zaszkliły mu się oczy i zaczął się trząść.
— Grzywa, weź ją ode mnie! — pisnął w panice. — Ja się jej boję!
Zasmuciłam się.
— Przykrość niepomierną mi sprawiłeś, Klemensie — rzekłam z przepojonym bólem wyrazem twarzy.
Teraz to nie wiedziałam, czy był taki przerażony tym, że mnie obraził czy tym, że nie zrozumiał, co właśnie powiedziałam. Osobiście stawiałabym na to drugie. Zresztą oni wszyscy bez przerwy gapili się na mnie, jakbym była orangutanem z rezerwatu dla dzikich zwierząt. Ale ja sobie wypraszam! Nie jestem dzika! Co najwyżej... pozytywnie zwariowana.
No i nie jestem ruda, tylko Olek.
Aleks wyglądał na podobnie przerażonego, ale on przynajmniej starał się to maskować. Położył dłonie na barkach Klimka i powiedział bardzo powoli:
— Lepiej będzie, jeśli wyjdziesz już teraz...
Toteż Murańka, nie spuściwszy ze mnie oka, pozbierał manatki i wylazł z domku. A ja posłałam Olkowi urażone spojrzenie, zakładając ręce na piersi. Wyglądał, jakby się wahał, czy mnie przeprosić, ale udałam śmiertelnie obrażoną i wyszłam z budki do usadowionego obok boksu lidera Grześka. Niech się chłopak trochę pogłowi, nie?
Zakręciło mi się w głowie, kiedy Domen Prevc wylądował niemal przed nami podczas serii próbnej, z hukiem waląc w bandę reklamową.
Co ja odpierdalam? Jakie pogłowi? Te przebłyski świadomości były niepokojące. Czułam się, jakbym miała dwie Tośki w głowie, a to o całe trzy za dużo, jak na jeden mózg.
Pierwsza seria początkowo zapowiadała się całkiem zwyczajnie. Każdy skoczył plan minimum, a potem jako przedostatni na belce zasiadł z dumą Olek, poprawiając wszystkie zapięcia, w tym wiązania nart, założył gogle i śmignął w dół.
I wygrzmocił na dwie nogi sto czterdzieści metrów.
Sędziowie z wrażenia nie padli, ale docenili jego wyczyn. Do końca serii zajmował piąte miejsce, wyprzedzającym dzięki temu jedenastego Kamila.
Albo to było nic. Olek to wygrał.
W drugiej serii Stefek zaliczył ledwie sto dziesiąty metr. Pietrek wspiął się na wyżyny swoich umiejętności, kończąc konkurs na miejscu piętnastym. Maniek był dwudziesty drugi, Klemens siedemnasty, Kamil ósmy, a kolega Aleksander za punkt honoru wziął sobie doprowadzać nas do zawału i wylądował, w o wiele lepszym stylu, dwa metry wcześniej niż poprzednio. Oczywiście, jego narty nadal falowały w powietrzu, ale za to uśmiech mu z gęby nie schodził.
Bo wygrał zawody. Pierwszy raz w swojej skromnej karierze. Na nowym obiekcie w zadymionych Ałmatach. I znalazł się w pierwszej dziesiątce klasyfikacji Pucharu Świata, wypychając zeń Daniela Andre Tandego.
Byłam dumna z mojego ryżawego orangutana.


Jak już się skończyły dekoracje, wywiady, konferencje i inne duperele, to nam łaskawie pozwolono wrócić do hotelu. Przyjęłam to z ulgą, bo byłam zamarznięta jak ryba na piątkowy obiad. A przecież musiałam jakoś wyglądać przed randką spotkaniem, nie? Dlatego zaraz po przyjściu do pokoju zajęłam łazienkę, a Olek usiadł na łóżku, zagłębiając się w lekturze. A ja, zerkając na niego kątem oka, nie mogłam przestać się do siebie uśmiechać. Jego sukces był dla mnie najlepszą wiadomością w ciągu tego weekendu. Ale nie tak, jak zbliżające się spotkanie z Andreasem!
Eee... z Andersem, znaczy się.
Pod prysznicem znowu mi się kręciło w głowie i raz byłam zła, a raz szczęśliwa. Nic z tego nie rozumiałam, już nawet w lekką depresję popadłam, bo to nic fajnego nie wiedzieć, kim się jest ani czy jest się gburem czy Hefalumpem. Momentami miałam wrażenie, jakby doznała amnezji i nie pamiętała dwudziestu dwóch lat swojego życia. Wierzcie mi, nic w tym przyjemnego, bo gdzieś pod powierzchnią czaiło się takie niemiłe przeczucie, że jak mi się wszystko przypomni, to będzie Dolina Rozdupy, a nie Ałmaty.
Stałam przed lustrem zawieszonym nad komodą, zawiązując włosy w francuski warkocz (te instrukcje fryzjerskie na internecie są prawdziwym boskim objawieniem!) i zauważyłam, że Olek co chwilę na mnie zerka znad brzegu książki i prycha. A ja się z tego śmiałam.
— O co chodzi, Aleks? — spytałam, związując końcówkę gumką.
Najpierw uniósł brwi w zdziwieniu, ale szybko się poprawił.
— O nic, fabuła jest bez sensu — odmruknął z nuta gniewu.
Odrzuciłam koniec warkocza na plecy i odwróciłam się do Grzywy na pięcie, kładąc ręce na biodra. Udał, że nie widzi mojego wyszczerzu. Powolnym krokiem się do niego zbliżyłam, weszłam na łóżko na czterech, kocimi ruchami, po czym przysiadłam na piętach tuż przed jego zgiętymi w kolanach nogami. Wlepił we mnie swoje niebieskie oczy, w których znowu malował się strach. Oczywiście, że lektura odeszła w niepamięć.
Położyłam dłonie na jego kolanach, niespiesznie przesuwając je wzdłuż ud...
— Aleksandrze... — zamruczałam niskim głosem.
Olek z trudem przełknął ślinę.
— Dlaczego jesteś taki spięty? — Zatrzepotałam rzęsami. — Mogę cię... no wiesz, rozluźnić...
Moje dłonie zdecydowanie były bardzo nisko. Tak nisko, że parę centymetrów dalej, a sięgnęłabym jego bokserek. A raczej tego, co było pod nimi.
Nie powiem, kusząca wizja.
SOCHA, SPIERDALAJ STAMTĄD! CO TY ODKURWIASZ?! SOCHAAAA!
Halo, kto tu jest? I dlaczego w mojej głowie?
TO JA, czyli... ty. ZOSTAW ZNISZCZOŁA, TO RYŻA MENDA, A TY NA PEWNO NIE CHCESZ JEJ ZMACAĆ! SŁYSZYSZ MNIE, KURWA?!
Proszę się ze mną nie droczyć, to nie jest zabawne. I wynocha z mojej głowy!
Jezusmaria, zajebię tego pierdolonego Żyłę, PRZYSIĘGAM, ŻE SAMA GO ZAJEBIĘ JEGO WŁASNYMI NARTAMI!
Uważnie przyglądałam się reakcji Olka. Oddychał płytko, zbladł i zachowywał się, jakby się czaił przed lwicą na sawannie, niepewien, czy jakikolwiek ruch jej nie sprowokuje. Nieświadomie poluzował uścisk, w którym zakleszczył krawędzie książki, wskutek czego ta sama się zamknęła i spadła. A moje dłonie nieustannie, choć niezwykle powolnie, przesuwały się w dół... Wstałam z pięt, by móc być bliżej niego. Moja twarz zwisała tuż nad jego...
— Czyżbyś... wymiękał? — mruknęłam cicho.
Zamrugał kilka razy. Wtedy dostrzegłam, że miał powiększone źrenice, ale w sumie było już dość ciemno...
— Mo-może — wymamrotał, koncentrując się na moich ustach, ale szybko zmienił kierunek patrzenia na moje oczy. — Co-co robisz?
Wybuchnęłam śmiechem, sprzedałam mu mocnego, obustronnego klapsa w uda, od którego zwinął się i skóra mu poczerwieniała, po czym zeskoczyłam z łóżka, w locie złapałam kurtkę i wybiegłam w podskokach na korytarz.
Ciebie to już kompletnie pojebało, wiesz?
Nikt cię o zdanie nie pytał, chamski głosie.

* * *

Musiałam przyznać, że kurdupel się postarał. To znaczy — bardziej właściciel tego lodowiska na kazachskim zadupiu. Nad taflą wisiały tak zwane cotton balls, czyli okrągłe hipsterskie lampki. W budce siedział jakiś wąsaty Borat, zadymiając wnętrze spasłym cygarem, burczał jak recepcjonistki z NFZ-u i w ogóle nieprzyjemny był. Kubackiego mi przypominał.
Zakręciło mi się w głowie.
IʼM BACK, BITCHES!
Żadne back, siedź, gdzie siedzisz, masz jeszcze randkę z Fannisiem do odbębnienia.
TO NIE JEST RANDKA! I co to za ksywa, gdzie twoje jaja?
Czy ja o czymś nie wiem? Kąpałam się i nie zauważyłam żadnych niepokojących zmian.
Wal się.
Z Fannisem?
ANI SIĘ WAŻ!
Siadając na ławce, żeby założyć wypożyczone łyżwy, zauważyłam, że nieco spóźniony Fannemel biegnie, machając mi z daleka. Impuls zmusił mnie do odpowiedzi tym samym, a po chwili poczułam palącą potrzebę schowania ręki tam, gdzie słońce nie dochodzi, byle zatrzeć pierwsze, mylne wrażenie, jakoby perspektywa co najmniej godziny spędzonej w towarzystwie norweskiego krasnala była dla mnie przyjemna.
— Kurczę, już za siebie zapłaciłaś? — zesmutniał, siadając naprzeciwko mnie, by założyć łyżwy. — To nie wypada! Znowu będę musiał cię gdzieś zaprosić w ramach rekompensaty. — Wyszczerzył się jak dureń.
Po moim martwym, kurwa, trupie.
Uśmiechnęłam się swoim uśmiechem cierpiętnicy i wstałam, chwiejnie próbując się utrzymać w pionie na łyżwach. Fannemel z prędkością światła zawiązał coś, co jeszcze przed dwudziestoma sekundami było jednym wielkim węzłem sznurówek i złapał mnie za rękę.
Zesztywniałam.
— Musisz się mnie trzymać, żebyś nie wywinęła orła — zachichotał.
Jasne, a Kruczek nigdy nie gubi bagażu na lotnisku.
Chciałam mu tak przygadać, żeby mu w pięty poszło, ale miałam dzień dobroci dla małych, norweskich stworzeń, więc tylko przytaknęłam głową i pokuśtykałam za nim na taflę.
Ludzi ogólnie było niewielu, ale ich liczebność była wystarczająca, żeby mnie wyśmiać, kiedy przygrzmocę dupą w lód, a przy okazji się dowiem, jak bolał Mustafowy upadek w Niżnym Tagile.
Może to szalone, ale wolałabym, żeby mi Kubacki nerwy szargał w tej chwili, niż żeby Fannemel nie puszczał mojej kurczowo trzymającej się go dłoni.
— Jesteś pewna, że twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko?
WHAT?!
I wtedy skojarzyłam ten smutny wzrok kurdupla, jak żeśmy z mendą po Finlandii łazili wszędzie razem i cały ten chujowy misterny plan bałwana na odzyskanie dziewczyny. Jakby się na wrestling przerzucił i masy nabrał, to by lepiej poskutkowało niż to jego myślenie od siedmiu boleści. Albo mógłby, dla odmiany, choć raz nie żywić moich wrzodów na żołądku?
Wywróciłam oczami.
— Kubacki nie jest moim chłopakiem. To był po prostu głupi żart. — Nie chciało mi się knypkowi tłumaczyć, że cymbał z Szaflar jest po prostu nieprzeciętnym idiotą. O, to był moment, w którym zaczynały mi się synapsy stykać!
— Ja miałem Aleksa na myśli.
Myślicie, że gdybym zakopała go w jakiejś przypadkowej zaspie, to liczyłoby się jako zabójstwo? Nie ma ciała — nie ma zbrodni, nie?
Mój ostatni bastion nadziei, że nie wszystkie unartowione istoty cierpią na brak ważnego narządu, który otrzymał homo sapiens sapiens, właśnie się rozleciał jak stare kamienice na Chebziu. To nie dość, że złotowłosy księciunio z Szaflar, to jeszcze on?! Boże, czymem Ci przewiniła?! Cóżem ja, skruszona niewiasta, uczyniła...
Głęboki wdech i powolny wydech. Nie chcesz mieć karła na sumieniu.
— Ja. I. Zniszczoł. Nie. Jesteśmy. Parą — wycedziłam przez zęby, półświadomie prawie łamiąc rękami barierkę.
— Okej, okej! — zawołał Fannemel pospiesznie, machając rękami w przerażeniu, jakby chciał mnie powstrzymać od rzucenia się na niego. — Mo-może po-o-uczymy się trochę jeździć, co? — zachichotał nerwowo, chowając usta w szalik.
Przytaknęłam głową, chociaż chęć mordu nadal ze mnie nie zeszła.
Krasnal złapał mnie w pasie jedną ręką, a drugą moją owinął sobie wokół własnej talii. Tłumaczył mi jak niepełnosprytnemu dziecku, co mam robić z nogami, a ja mu przecież nie powiedziałam, że nigdy nie byłam na łyżwach, tylko że nie umiem jeździć.
Jeździć szybko.
W milczeniu więc znosiłam początkowe katusze, ale kiedy się rozgrzałam, to mi jakoś przeszło. W sumie fajny był ten Fannemel. Nawet zabawny, jeśli się było odpowiednio mocno grzmotniętym przez narty. Karuzelę w głowie miałam, ale nie aż taką. Ogólnie czułam się dziwnie, bo ten chamski głos ciągle do mnie gadał, każąc mi wypierdalać stamtąd w podskokach, ale go przekonałam, że powrót do tej bandy zgag na pewno mi nie pomoże na mój stan.
Jakikolwiek by on nie był.
Dziwnie mi było nie być sobą. Zachowywać się inaczej i zupełnie odmiennie budować relacje. Bez gniewu, bez złośliwości, bez negatywnej energii. Zaczęłam się zastanawiać przez NAPRAWDĘ KRÓTKĄ chwilę, jak kadra wytrzymuje ze mną, a nie ja z nimi. Może to ja jestem wrzodem, a nie taki Kubacki na przykład?
Weź nie pierdol. On to akurat jest bardziej walnięty niż ustawa przewiduje.
Masz rację. Pieeeerdoleeenie.
Dobiłam bandy trochę zdyszana po małym wyścigu, który zaproponował mi Fannemel, a on po chwili do mnie dojechał. Na pewno dał mi fory, ale moja twarz poszła w ślady twarzy pierdoły Zniszczoła i doznała trwałego paraliżu w postaci czegoś, co podobno miało być uśmiechem, a wyglądało jak wołanie o rozum. Czyli wyglądałam jak Muraniek na co dzień.
A ten knypek gapił się we mnie swoimi niebieskimi gałami, milcząc jak zaklęty. Nie wiedziałam, czego chciał, ale ja znałam już odpowiedź: NIE. No i zrobiło się tak przeraźliwie cicho... To znaczy — między nami. Bo za jego plecami jakieś rozwydrzone dziecko kopało łyżwami w barierki, a matka nie mogła go uspokoić.
TEN DEBIL ZBLIŻAŁ DO MNIE SWÓJ MYSZOWATY RYJ.
Żebyście słyszeli, ja ta wariatka w mojej głowie zaczęła się drzeć.
W NOOOOGIIIIII!
On. Chciał. Mnie...? Z Vikersundbakken go Tande zrzucił, czy co?
WYBAWIENIE! CHWAŁA NIECH BĘDZIE WSZYSTKIM ANDROZŁOMOM! DEKLARUJĘ SIĘ JAKO CZOŁOWA WYZNAWCZYNI BOGA ANDROIDA, ZAPISZCIE MNIE NA PIERWSZĄ MSZĘ! Bo rudawemu cymbałowi przypomniało się, że od czasu też może pomóc komuś w potrzasku, a nie, że tylko ja go będę pocieszać i dupę mu ratować.
— Przepraszam — wyszeptałam naprędce do Fannemela, zanim przesunęłam palcem po ekranie, żeby usłyszeć głos tego patałacha. — Czego, bęcwale?
— Gdzie ty się szlajasz?! — syknął mi bardzo uprzejmie do ucha rudy frajer. — Kruczek z siebie wyłazi, bo od piętnastu minut czekamy aż się zjawisz na podsumowaniu u trenerów!
— Zaraz będę, już się pan tak nie irytuj, panie Porządnicki — mruknęłam niby z niechęcią, ale miałam ochotę go uściskać kupić mu miesięczny zapas czekolady i doładowanie na internety w telefonie, żeby mógł z tą swoją Agatka pisać po nocach. Potem i tak by pewnie zarobił w czajnik, bo raz-dwa by mnie wpienił, ale liczą się chęci, nie?
Co z tego, że jest nimi piekło wybrukowane.
— Tego, będę się zbierać — wyjaśniłam, bo minę miał jak ja przed każdym egzaminem. Znaczy — jakby miał się z nerwów zrzygać. — Szuka mnie trener, późno się zrobiło...
Wyglądał jak zbity szczeniak corgiego.
— Czekaj, odprowadzę cię! — zawołał, widząc, że oddalam się do wyjścia.
— Po co, przecież znam drogę do hotelu.
Świnia z ciebie, wiesz?
Pff. A na co mnie taka wesz, ja się pytam?
No nie wiem, żeby nie mieć samych wrogów?
Aleś wymyśliła...
Znowu wyglądał na strasznie przybitego i nawet moje zahartowane jak szkło serce zmiękło minimalnie, więc westchnęłam, usiadłszy na ławce, by przebrać łyżwy na coś normalnego, i dodałam:
— Ale mała eskorta o takiej porze mi się przyda.
Uradował się serio jak pies, któremu się rzuci patyk. Pomyślałam sobie wtedy, że ja to jednak dobra istotka jestem, bo przecież byłam dla niego miła, nie? Co z tego, że nadal był smutny, kiedy mnie zostawiał pod drzwiami? Mnie to nic a nic nie obeszło. Niech sobie jest. Jak nie umie zwerbalizować tego, czego ode mnie chce, to niech spada. Ja się przejmować nie zamierzałam.

A jednak, kiedy kładłam się tego wieczora spać, nie mogłam się pozbyć pewnego ciężaru na sercu. A potem śniły mi się jakieś psy, myszy i rude pchły, więc stwierdziłam, że niepotrzebnie opierdzieliłam przed snem całą paczkę czipsów i kryzys minął.
Tak, to było to.

* * *

Ledwie człowiek zdąży wrócić do tej szarej jak srajtaśma rzeczywistości, a już musi szpetne gęby oglądać. Widział to kto!
— Dzień dobry, Tosiaczku!
Nie wierzę.
Łaskawie przewróciłam się na plecy, mlasnęłam kilka razy, po czym rozkleiłam powieki. A tam? Człowiek z trwałym paraliżem twarzy, od którego gorsze były chyba tylko te ryżawe kudły.
— Zniszczoł, tyle razy ci mówiłam, żebyś się z Laniskiem nie zadawał — warknęłam na dzień dobry.
Matoł wyprostował się i zamrugał ze zdziwieniem oczami.
— Czego się gapisz jak szpak w pizdę?! — warknęłam po raz drugi, podnosząc się z poduszki i spuszczając nogi na podłogę. — Rusz dupę, za dwie godziny jedziemy na lotnisko.
Pozbierałam rzeczy i zajęłam łazienkę. Pod prysznicem czułam się dziwnie, ale bez większych rewelacji.
Godzinę później, jak już udało mi się zebrać tych cymbałów w logiczną całość, zjedliśmy grupowe śniadanie, dopełniłam ostatnich formalności z do porzygu miłą recepcjonistką i czekaliśmy jak te debile na Grześka, których dostał jakichś porannych obstrukcji i z kibla wyjść nie mógł. A samolot przecież nie będzie czekał, nie? W tym samym momencie zauważyłam, że wszyscy dziwnie się na mnie gapią. Z dystansu, jakbym była lwem w zoo. Albo skarpetkami Sierściucha (bo to zwykły śmierdziel jest).
Jak już udało nam się ruszyć spod hotelu, to wreszcie znaleźliśmy się na lotnisku, na którym również kwitnęliśmy jak łąki na wiosnę. Tyle mi brakowało do osiwienia, TYLE!
Spojrzałam na zegarek. My gotowi, samolot nie. Opóźnienie dwudziestominutowe miało być. A ja ani czekolady, ani herbaty, ani nawet, kurwa, inteligentnego telefonu nie miałam. Książki wszystkie dawno przeczytałam... Od Zniszczoła pożyczać nie zamierzałam, bo jak znam życie, to miał tam gołe baby powklejane zamiast tekstu.
Bo to zboczeniec jest.
Wtedy, jak grom z jasnego nieba, ruda wesz mnie pocałowała w policzek.
— MATKA CIĘ NIE KOCHA?! — wrzasnęłam na cały terminal, aż się za mną wszystkie Boraty obejrzały.
— SOCHA WRÓCIŁA! — zawołał radośnie, a reszta roześmiała się i odetchnęła z ulgą.
A TEN BARAN ZAWSZONY I ZAPLUTA ŚWINIA ZROBIŁ TO JESZCZE RAZ!
— SPIERDALAJ, ZBOCZONY BEZBOŻNIKU! — Natychmiast go odepchnęłam tak, że wpadł na czyjeś bagaże i wywinął orła, nadal z tym paraliżem na ryju.
Nie będzie mnie tu żadne ryże, bezbożne stworzenie obmacywać albo, co gorsza, obcałowywać! Ma tę swoją Alutkę, to niech ją tam śliną okleja, a mnie niech da święty spokój!
Niech se w ogóle oni wszyscy za dużo nie myślą. Jeszcze się rozpuszczą i co będzie? Ja wam powiem: katastrofa będzie! Skandal jak Polska cała i tyle. Wyjdzie, że ja chłopa se wychować nie umiem. A umiem i to jedenastu nawet! Bo wiecie, jak mówiła Ulka Brzydulka? Dobrze, jak nie za dobrze. I ja się tego trzymam, żeby tym matołom się w dupach nie poprzewracało od tego dobrobytu.
Tymczasem przed nami stanęła wątpliwie ciekawa perspektywa powrotu do landu szwabskiego na konkurs drużynowy i indywidualny. Jedynym słowem: jechaliśmy do Willingen. I jakbym była wiedziała, co mnie tam spotka, to bym się pod koła naszego busa rzuciła i kazała się po stokroć rozjechać jak ropuchę na szosie.




1 Zdecydowałam się zostawić tę rozmowę w języku angielskim ze względu na grę słów, którą przełożenie na polski byłoby problematyczne. Oto tłumaczenie:

- Ratownicy! RATOWNICY! TUTAJ! (...) Mamy tu uderzoną dziewczynę! (...) Tę z filmu Kick-Ass? (‘hit girlʼ – ‘uderzona dziewczynaʼ/postać z filmu, ‘dziewczyna-ciosʼ) (...) Nie, tę, która została uderzona nartami zaraz po kwalifiacjach w Ałmatach? A, i swoją drogą – ona leży tuż przed tobą. (...) Ach, tak, racja. Mówi po angielsku? (...) Tak, bardzo dobrze. (...) A po niemiecku? (...) Też. (...) Halo? Słyszysz mnie? Jak się czujesz? (...) Nieźle, ale głowa mnie boli... (...) To nie wygląda za dobrze. (...) Musi zostać w łóżku na cały weekend. I brać leki przeciwbólowe. A jeśli jakiekolwiek objawy się pogorszą, trzeba będzie ją zabrać do szpitala w trybie natychmiastowym. (...)

2 Wiem, że w lutym tego roku Canʼt stop the feeling jeszcze nie było na świecie, ale zagnijmy czasoprzestrzeń, ok?
3 Piosenka pochodzi z bardzo starego serialu pt. Radiostacja Roscoe. Ktoś zna i pamięta? ;)
4 Florence and The Machine – Youʼve Got The Love, a tekst znaczy: W życiu prędzej czy później tracisz to, co kochasz, ale dzięki twojej miłości mogę spojrzeć w głąb siebie.

Taak, wszyscy zgadliście z Kamilem. Taka to jestem nieoryginalna i przewidywalna.

Prosim, ładnie prosim, żeby głosować w ankiecie czytelniczej. PLIZ? Aha, i komentarzami też bym nie pogardziła, a co. Ani głosami w ankiecie.

Taka byłaby Tośka, gdyby życie jej nie poturbowało. ;) I taka miała być w najpierwsiejszym szkicu. Ale na drodze pewnych przemyśleń... Tośka jest w ogóle przerysowanym wzorem charakterologicznym z mojego „indywidualnego” projektu, nie ff, który nie doszedł do skutku. Tam bohaterka nazywała się Charlie i też była trochę chłopczycą, choć nieco bardziej otwartą i szczęśliwą „życiowo”. Tośka w pewnym sensie musi być wrzodem na dupie, bo tak ją los pokierował. Poza tym nie można być szczęśliwym robiąc coś, do czego zostało się zmuszonym, nie?! A że się to po drodze spodobało — to nie jest ważne. Trzeba trzymać fason, żeby się nie domyślili, że ma się miękkie jaja.

I jeszcze jedno: CHŁOPAKI, DLA NAS JESTEŚCIE NAJLEPSI! Jak to powiedział Pieter: To nie wina Kuby. To wina bramkarza, który rzucił się w złą stronę. :D

(Co ja się tak rozpisałam?)

A rozdzialik jak? Wiecie, że już jeno cztery? ^__^

27 komentarzy:

  1. Przez większość rozdziału byłam jak Tośka. To znaczy, em, darłam się prawie tak jak głos w jej głowie, kiedy tam ze Zniszczołem tego... Matko bosko czenstohosko, myślałam, że do czegoś dojdzie! Aż mi powoli szczęka na podłogę leciała!
    NA SZCZĘŚCIE WRÓCIŁA (Tośka, nie szczęka). Proszę, niech nigdy więcej Pieter nie wymachuje nartami, bo drugi raz takiej Sochy nie przeżyję.
    Ale jak to cztery? :(
    Nie chcę, nie zgadzam się. :(
    Pozdrawiam cieplutko, bo na zewnątrz piździ.
    I duuuuuuuuuuuuuużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znowu pierwsza :D "Prawdziwa" Tośka też mi krzyczała w głowie, że ją mentalnie gwałcę, ale obietnica powrotu do zdrowia ja przekonała. XD
      Cztery i epilog. Będzie dobrze!
      Ja też pozdrawiam cieplutko, bo dziś w nocy pizgawica niemiłosierna. <3

      Usuń
  2. A ja nie zgadłam, bo myślałam, że Miszczunio po prostu dostał corocznej depresyjki czy czegoś takiego.
    Kobietom zła popsułaś mnie ogarniętym w miarę Klimkiem. No nie.
    Andrzej, Andreas, jeden Flanemel.
    Z Vikersund bo co, bo bliżej mają? Zobaczysz, jeszcze znajdzie się wyższa skocznia do zrzucania Flanemela.
    Przez ten tytuł poczułam chęć posłuchać Boom Clap Charli XCX.
    Ale chwała ci za to, że naprawiłaś Ątka.
    Trzymaj się ciepło i knuj mroczną, ątkową końcówkę.
    Kobieta Pisząca łamane na Anka (bo nie chce mi się zalogować z telefonu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to jesteś jedyna chyba. :D Klimek też musi czasem się kontaktować ze światem, choćby dla niepoznaki. Kurczę, a Ty wiesz, że ja też miałam to przeklęte "Boom Clap" w głowie przez pół rozdziału? Kiedy uwielbiałam tę piosenkę, ale teraz strawić jej nie mogę.
      No przecież Antoś musiał do nas wrócić, inaczej koniec byłby bliski.
      Ty też się trzymaj! A ja bym Cię przeca i bez podpisu poznała. :D Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  3. NIE WIERZĘ W TO, CO CZYTAM co ten Żyła narobił Antkowi to naprawdę nie do pojęcia! Prawie tak nie do pojęcia jak to, że Socha sama nie wiedziała, dlaczego Pietrek się jej boi. Ta wersja Tośki jest prawie tak samo 'cool' jak Muraniek (oczywiście cool w ogromnym cudzysłowie, a w tym Klimka ciężko przebić), no po prostu symbol miłości, ciepła i ogólnego zadowolenia, kto by się po niej spodziewał takiej drugiej strony. Te wewnętrzne monologi miała trochę jak Gollum z "Władcy Pierścieni" i tak samo jak w jego przypadku wygrała ta zła strona :D Dobrze tylko, że jej zła strona nie sprawiła, że nagle wrzuci coś do wulkanu, np. narty Zniszczoła. Albo, co gorsza, zarobek Kamila, bo za co on by dzieciaki wychował!
    Może to szczegół, ale dla mnie największym zaskoczeniem okazało się, że Tośka po 'przemianie' we wspaniałomyślną i ciepłą osobę pamięta doskonale imię Agaty. No cud prawdziwy.
    Kiedy czytałam ten fragment, w którym Antek dobiera się do Zniszczoła, miałam ochotę krzyczeć 'dzieci, zamknijcie oczy', ale sobie przypomniałam, że to nie ja jestem matką, tylko Stochowa zostanie. A samej tak głupio zamykać, bo co bym z tekstu wtedy widziała, no to czytałam dalej, przerażona co się może stać. Bo ta dobra strona Sochy jakaś taka zboczona jest niemiłosiernie! (chociaż ten jej monolog o Bogu i jego planach wywołał u mnie niezłą konsternację)
    Wszystko dobre szybko się kończy, mimo wszystko ja tam się cieszę, że Tośka wróciła do siebie zanim spotkała się z Kubackim, bo strach pomyśleć o takiej konfrontacji.
    Powodzenia w dalszym tworzeniu tośkowej historii, ślę wyrazy uwielbienia, czekam niecierpliwie na kolejne przygody!
    PS. pamiętam Radiostację Roscoe! Oglądałam go codziennie i zastanawiałam się jak to możliwe, że nikt nie rozpoznaje głosu z radia w realnym świecie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wywołanie reakcji wstrząsowej było zamierzonym efektem ubocznym czytania tego rozdziału! :D
      Wiesz, w sumie to trudno powiedzieć, która strona jest tą "złą" - ta zmieniona czy ta codzienna? Wszystko zależy od perspektywy postrzegania Tośki. :D
      Haaa, że też dostrzegłaś tę Agatę! Nowa Tośka to grzeczna Tośka, z dobrą pamięcią, więc zechciała zrobić coś miłego dla Olka i zapamiętać imię jego ukochanej. Bo przecież "nowa" Tośka jest uprzejma!
      Tak, myślę, że szybki powrót do równowagi psychicznej przed spotkaniem z Kubackim to bardzo ważny czynnik szczęścia. :D
      Dzięęęękujęęę za ten cudny komentarz! <3
      PS. Na początku Travis mówi, że ich głosy są nieco miksowane, tj. zmieniane, po prostu aktorzy i dubbing uznali, że skoro Travis to powiedział, to po co dokładać sobie roboty? ;)

      Usuń
  4. Spodobała mi się ta nowa, nieco przypadkowa Tośka! :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początek chcę załączyć małe wyjaśnienie, co do poprzedniego rozdziału i mojego komentarza. Ja totalnie nie uważam Tośki za wredotę niezdolną do odczuwania sympatii do naszych nielotów i pomocy innym. Po prostu prośba Kubackiego była ogromnego kalibru i wydawała mi się jednak być poza możliwościami Sochy do spełnienia. Ja na jej miejscu zważając na ciekawe relacje jakie łączą tę dwójkę raczej bym nie poszła na taki układ. Chyba, że miałabym niezwykle dobry dzień. Może Tośka też miała swój dobry dzień, a Kubacki szczęście niebywałe? xD To teraz mogę już na spokojnie przejść do nowego rozdziału.
    Kobieto, ależ ja się stęskniłam za tymi nielotami. Możliwe, że to tylko moje czysto subiektywne odczucie, ale od ostatniego rozdziału chyba trochę czasu minęło? No, w każdym razie czatowałam na niego już od paru dni i przeczytałam go od razu, jak wstawiłaś (miałam góra 3 minuty opóźnienia), ale ze względu na późną porę nie znalazłam już sił na napisanie nic poza tym, że rozdział mi się podobał, a Tobie życzę weny, więc zaczekałam z komentarzem do teraz. ( W sobotę przeżyłam najazd znajomych.) Mam nadzieję, że dzisiaj pójdzie mi lepiej. Chociaż zważając na to, że już mam pół strony w Wordzie, a o nowym rozdziale ani słowa, to trochę kiepsko mi idzie…
    Może zacznę od tytułu. Od czasu, jak go zobaczyłam (czyli dawno temu) rozkminiałam od jakiego filmu pochodzi i możesz mi wierzyć lub nie, ale nie mogłam tego rozgryźć. Zwalę to na sesję i wakacje. Mój mózg po prostu się zawiesił. Ale wczoraj !eureka! w końcu wpadłam. Chodzi o „Gwiazd naszych wina”, prawda? Powiedz mi proszę, że to właściwa konkluzja moich wielogodzinnych rozmyślań…
    Początek dość intrygujący i w sumie nie wskazujący jeszcze, że Tośka nie jest sobą… chociaż subtelne (czy takiego słowa można w ogóle użyć, gdy dotyczy w jakimkolwiek stopniu Sochy?) przesłanki już są wyczuwalne. Te 48 godzin wcześniej to takie w stylu Sposobu na morderstwo (nie wiem, czy oglądasz). I w kilku odcinkach Supernatural też zastosowano ten trik (wiem, że oglądasz :D). I w sumie uwielbiam takie zawirowania czasowe. Potrafią nieźle zaciekawić czytelnika.
    Już zapomniałam o tej aferze nartowej Japończyków. Niezłe zamieszanie z tym wtedy było. Ale, ale… ostatnio się to modne zrobiło. Teraz Norwegowie poszli w ich ślady. Ciekawe, czy to te same linie lotnicze są za to odpowiedzialne xD Dlatego lubię czytać ff, których akcja dzieje się w ubiegłych sezonach. Można przypomnieć sobie niektóre co ciekawsze momenty (jeżeli oczywiście autorka o nich pamięta xD).
    „Tak czy siak, u nas sprzęt dojechał w komplecie. I ja, niestety, odczułam to bardzo dobitnie.” – Na początku nie zwróciłam uwago na to zdanie. Myślałam, ze Tośka ma dużo do roboty ze sprzętem i to takie jej zwykłe narzekanie. A to się zdaniem - kluczem okazało być. Naprawdę z moim myśleniem jest źle, skoro nie połączyłam tego z tytułem.
    Pytanie retoryczne: Czy Toście podobało się w jakimkolwiek kraju?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnoszę wrażenie, że Tośka to się najlepiej ze sztabem dogaduje. Tu jakaś czekoladka, tu jakiś ziomalski piątal. Chwali to się, chwali. To właśnie pokazuje, że Socha tak zupełnie nietowarzyska nie jest i ludzkie odruchy wykazuje (chociaż ona ostatnio tych odruchów ma coraz więcej, nawet przy Kubackim… człowieczeje nam, oj człowieczeje).
      Dosłownie usłyszałam śmiech Żyły w głowie, gdy czytałam o tym biciu rekordu skoczni. Do końca życia chyba będę w stanie go przywołać, taki charakterystyczny ma. I obejrzałam sobie filmik, w której mówi, że córka zeżarła kostkę do kibla xD A jaki przy tym wyluzowany xDD
      Zawsze mnie zastanawiało, czy jakiemukolwiek skoczkowi nie zdarzyło się komuś z tych nart przypieprzyć. Zawsze. I mam swoją odpowiedź. U Ciebie to się wydarzyło. I odpowiedzialny jest za to Żyła. W sumie nie powinno to nikogo dziwić. Bardziej oczywistym wyborem od niego, jest chyba tylko Muraniek xD
      Cieszę się bardzo, że postanowiłaś zostawić rozmowy po angielsku i po niemiecku. Przynajmniej miałam tę przyjemność przekonać się, że nadal ogarniam jako tako te języki, Chyba pora skorzystać z wakacji i przypomnieć sobie to i owo.
      Co tu za apokalipsa nie wydarzyła? Nie wiem, czy to kwestia przyzwyczajenia, czy coś innego, ale oddajcie mi starą Tośkę. Tej nowej mówię nie… chociaż jest całkiem zabawna xD Ale jednak zdecydowane nie. Jestem niemniej od naszych nielotów przerażona jej stanem. Całe szczęście, że to tylko tymczasowe. I jeszcze te flirty z Fannemelem. Lubię go, co prawda z Norwegów chyba najbardziej po tym jak opuścili tę bandę Jacobsen z Bardalem, ale jednak flirt w wykonaniu jego i Tośki mnie odrzuca. Przecież on jest oczka puszcza, a ona trzepocze rzęsami jakby jej do oka co wpadło. Bleee
      Panie, jaka Tośka się zboczona zrobiła. Same niewybredne aluzje i spostrzeżenia. Trochę mnie to przeraża. Tak na dobrą sprawę to ta wesoła, otwarta, towarzyska i bałamutna (to ostatnie to tak trochę na wyrost xD) Socha przeraża mnie bardziej niż jej normalne wcielenie. Oddajcie mi już starą Tośkę.
      O raju raju… perspektywa Oleczka. Nawet, a może w szczególności on się ze mną zgadza, że tęsknimy za starą wersją Tośki <3
      „Czułam się, jakbym miała dwie Tośki w głowie, a to o całe trzy za dużo, jak na jeden mózg.” - zdanie z tych naprawdę wartych zapamiętania. Ubawiło mnie chyba najbardziej z całego rozdziału. :D
      O, prawdziwa Tośka zaczyna wracać. Podoba mi się ten pomysł z głosem w głowie. Z Sochą jest teraz trochę tak, jak z farbowanymi blondynkami – dopóki ma odrosty, to znaczy, że mózg walczy. Dopóki Socha słyszy glosy jest nadzieja, że wróci do siebie.
      Co do randki z Fannisem. Mam nadzieję, że się to jednak więcej nie powtórzy. NIGDY. Na początku może byłam gotowa go shippować z Sochą, ale po ty rozdziale wiem, że to słaby pomysł. To by było dla mnie za dużo do udźwignięcia. To już prędzej chyba Kubackiego zniosę (hahaha - nie xD). Tośka najlepsza jest jednak solo, ewentualnie w jakiejś parodii związku ze Zniszczołem. Chociaż ja za największą zaletę tego opowiadani coraz częściej uważam brak typowego wątku romantycznego. Bo to jednak komedia ma być, a nie jakiś wyciskacz łez ( no chyba, że się płacze ze śmiechu).

      Usuń
    2. Zawołajmy wszyscy razem z Aleksandrem nie ukrywając radości: SOCHA WRÓCIŁA! I niech już nigdy nigdzie nie znika, bo to jednak traumatyczne przeżycie dla mnie było.
      Willingen <3 Tośka w Niemczech to zawsze zapowiedź świetnego rozdziału.
      PS Widziałam twoje podziękowania na twitterze i zrobiło mi się szalenie miło, jak je przeczytałam bardzo za nie dziękuję. Sama twittera nie posiadam (może kiedyś?), ale staram się w miarę regularnie śledzić twoje wpisy, żeby być na bieżąco z rozdziałami.
      PS 2 Jejciu, serco mi zamarło jak Kuba nie strzelił tego karnego. Pierwsza moja myśl – DLACZEGO ON?! DLAZCEGO NIE KTOŚ INNY?! Ale zaraz potem przyszło otrzeźwienie i druga myśl – Dobrze, że nie Milik, bo by go w Polsce zlinczowali. Paradoksem całej tej sytuacji moim zdaniem jest to, że Kuba jest chyba jedynym zawodnikiem, któremu tak łatwo jest wybaczyć tego nieszczęsnego karnego. I, że jeżeli tak musiało być, że Polska miała jeden karny zepsuć, to dobrze, że trafiło na Kubą, bo i on sobie z tym poradzi i kibice sobie z tym poradzą. Bo to Kuba jest. Nie sposób go nie kochać i szanować.
      PS 3 Może i 4 rozdziały, ale 2 część chyba nadal aktualna? Proszę powiedz, że tak.

      Usuń
    3. Wyjaśnienia co do decyzji Tośki znajdą się pod piętnastką, bo to istotne jest. ;)
      A Ty wiesz, że dopóki mi tego nie napisałaś, to nie zdałam sobie sprawy, że dodałam 13. równy miesiąc temu? o.O Nie wiedziałam, że aż tak się obijałam... Tzn. najpierw ciężko zakuwałam do sesji, a potem pojawiły się problemy zdrowotne, no i... wiesz. :< A dla mnie każdy komentarz o każdej porze jest szalenie miły!
      Spieszę Cię pocieszyć — tak, chodzi o „Gwiazd naszych wina”! :D Nie jestem jakąś szaloną fanką, ale tytuł mi się szalenie przydał.
      „Sposobu na morderstwo” nie oglądam, ale „Supcia” już tak! :D Zabieg dość częsty, zwłaszcza w serialach kryminalnych, a te lubię.
      Japończycy, Norwegowie, ale przed nimi wszystkimi byli Finowie w sezonie 14/15. XD Bo wożenie z sobą nart jest zbyt mainstreamowe. Ja z wszystkich ciekawych momentów na pewno nie uwzględniłam, ale o „koronkowych majtkach” i braku nart Japońców nie zapomniałam. A jeszcze się z kilka rzeczy pojawi, mam nadzieję, że Cię nie zawiodę!
      Zdradzę Ci sekret — kiedy zaczynałam pisać o przyjeździe do Kazachstanu i nieszczęściu naszych przyjaciół z Dalekiego Wschodu, nie miałam zamiaru tego łączyć. Wyszło... zupełnie przypadkiem. Ale jakże trafnie!
      Odpowiedź: nie. Tośce można dogodzić wyłącznie na Malediwach, a i tam nie zawsze. Socha lubi być na „nie”. Ot, dla zasady.
      Tak, sztab jest dla Tośki zdecydowanie najbardziej znośny w tym obwoźnym cyrku. Cóż, Antoś byłaby postacią nudną, gdyby nie było w niej żadnej dynamiki, musisz to przyznać. A tak przynajmniej wywołuje zbiorowe zawały. :D
      A WIESZ, ŻE POCZĄTKOWO MIAŁ BYĆ MURANIEK?! XD Wybrałam Pietrka, bo w sumie mało o nim piszę i trochę mi fstyt. :<
      Też uważam, że Fannis jest najbardziej znośnym Norłejem po Bardalu i Jacobsenie. Borze, brakuje mi ich. Lubili namieszać w stawce.
      Nikt nie lubi nowej Tośki, tego to się nie spodziewałam. XD Byłam pewna, że powiew normalności okaże się ciekawym zabiegiem i czytelnicy sobie pomyślą: „Kurczę, szkoda, że to nie jest taka przeciętna, ludzka dziewczyna”, a tu same prośby o powrót!
      Kurde, skoro przypadkowe, spontaniczne zdanie jest najśmieszniejsze, to może powinnam przestać nazywać „Nie-lotnych” komedią... XD ŹLE TO O MNIE ŚWIADCZY.
      Ale przesz Tośka jest blondynką. U niej możliwe są tylko dwie skrajne opcje: absolutny geniusz albo przerażająca głupota.
      Tośka jeszcze nie dojrzała emocjonalnie do związku. Fabuła nie zdążyła jej przygotować do tego, zmiękczyć i uczłowieczyć, więc wszelki związek poza przyjaźnią byłby zabójstwem dla jej charakteru.
      Kurczę, mi też miło, że śledzisz moje wpisy! Nie zawsze są wartościowe, ale wiedz, że Twoje komentarze zawsze wprowadzają mnie w pozytywny nastrój. Bardzo lubię je czytać. Wydają się przemyślane.
      Tak, Kubuś zdecydowanie jest jednym zawodników w naszej kadrze, która ma barki odpowiednio silne, by unieść taki ciężar. Poza tym obiecał, że „tak szybko się go nie pozbędziemy” i wtedy się rozpłakałam. :ʼ) Jest fantastyczną osobą.
      Tak, dwójka, póki co, aktualna! Ale to zależy, czy ktoś więcej będzie chciał czytać. :D

      PIĘKNIE DZIĘKUJĘ! <3

      Usuń
  6. O mój Boże, święci Miranie i Hoferze razem wzięci, miła Tośka, chichotająca Tośka, Tośka dobierająca się do Zniszczoła - too much to handle. Co te narty Żyły potrafią zrobić z człowiekiem. Nie dziwię się, że cała banda nielotów nie wiedziała, co się dzieje (czyli jak Klimek zawsze). I jaki zaskok z Mistrzem - w życiu bym nie powiedziała, że to chodzi o małe stochiątko i że Kamil się akurat Antkowi będzie się zwierzał. Ale tyle dobrego z "przemiany" Tośki, że walnęła mu taką motywująco-pocieszającą gadkę, że się Mistrzunio od razu zebrał. A Ci medycy jacy dowcipni, boki zrywać po prostu. I nie wiedziałam, że z Tośki taka poliglotka. Fannemel vel szara myszka dobrze wyczuł grunt, skubany, i niedyspozycję naszej biednej Tośki wykorzystał.
    Ale brakuje mi Mustafa. Być może jestem tu jedyną wielką fanką tej mendy, ale rozdział, gdy z Tośką udawali parę - mistrzostwo świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że powróciłaś po kilku rozdziałach przerwy. :) Tak, pamiętam, że Mustaf jest Twoim "guilty pleasure"! Przyznam, że celowo go wycofałam - jego potyczki słowne z Tośką pisze mi się wyjątkowo płynnie, dlatego z jego obecnością rozdział pisałabym jeszcze z tydzień. Nie bój się, Dawid wraca w 15. i nie traci rezonu! I, wierz mi, jej wyczyny z Ałmat się przed nim nie ukryją. :)
      Potrafisz ująć sedno w zwięzły sposób. Szalenie przydatna zdolność w czasach wszechogarniającego utylitaryzmu, pozazdrościć. ;)
      Dziękuję! Za te miłe słowa na temat poprzedniego rozdziału również. <3

      Usuń
  7. Słowem wstępu: czytam twoje opowiadanie już od dawna, ale dopiero teraz zdecydowałam się napisać komentarz. Oczywiście przyczyną było nic innego jak lenistwo. Myślałam, że jak piszesz tak dobre opowiadanie, to bardzo dobrze o tym wiesz i mój komentarz byłby zbędny, a wyświetlenia bloga wystarczałyby Ci do potwierdzenia jakości ff. Ale doszło do mnie w końcu, że się myliłam. A więc jestem :D
    Rozdział meega ciekawy, zaskoczyłaś mnie tą perspektywą Tośki z alternatywnej rzeczywistości. Po przeczytaniu rozdziału od razu przyszła do mnie jedna myśl: a co jeśli Piter oprócz Tośki uderzyłby jeszcze Zniszczoła? Czy w TAMTEJ scenie Aleks nie „wymiękłby”? :D W momentach z Fannisiem w mojej głowie pojawił się głos, który też słyszała Tośka „W NOOOOGIIIIII!”. Od tego momentu już zawsze będę miała naładowaną komórkę w kieszeni xD W sumie na koniec rozdziału odetchnęłam z ulgą, że wszystko wróciło do normy, bo przez chwilę bałam się, że na „prawdziwą” Tośkę będziemy musieli trochę poczekać.
    Twoje opowiadanie jest chyba jednym z trzech najlepszych o tych nieszczęsnych chuderlakach. Chociaż myślę, że czytałabym Cię bez znaczenia o czym byś pisała, lubię Twój styl. Masz oryginalne pomysły i jesteś autentyczna, a tego jest coraz mniej :) Pisz ile możesz i życzę Ci wiecznej inspiracji :D chociaż nie wiem, dlaczego Ci czegokolwiek teraz życzę, bo mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie „spotkanie”.
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oddani czytelnicy incognito wychodzący z ukrycia to jest to, co tygryski lubią najbardziej! Nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie, że współcześnie formułowanie i wymienianie opinii jest jakieś męczące, a przecież to świetnie kształtuje nas jako ludzi, a zwłaszcza nasz język i sposób wypowiadania się, porządkuje myślenie itp. :) Oj, nie. Nie uważam, żeby "Nie-lotni" byli jakimś mistrzostwem świata, ale bardzo mnie cieszy ich "zamknięta popularność", tzn. uznanie w oczach wąskiego, ale wiernego grona. A w wyświetlenia zaangażowane są (z tego, co czytałam) także jakieś autoboty, więc nie zawsze jest dobry wyznacznik jakości, czy popularności. ;) Każdy twórca potrzebuje odzewu! To go motywuje, wierz mi!
      Hmm, nie zastanawiałam się nad tym, co mogłoby się stać, gdyby to Olek dostał nartami po głowie. Gdybym jednak ja miała to pisać - tytuł rozdział brzmiałby "Nieoczekiwana zamiana miejsc". :D
      Mam wrażenie, że początkowo wszyscy byli bardzo pozytywnie nastawieni do związku Tośki i Fannemela, ale przyznam, że zmaściłam tę postać. Nie miałam na nią konkretnego pomysłu - a konkretnie na jego związek z Tośką. Trochę dla czytelników wpychałam go w rozdziały, ale wszystkie ich rozmowy były przerywany czyimiś wezwaniami, bo jak dla mnie, oni są ze zbyt odległych sobie światów i nie mają o czym rozmawiać.
      Bardzo dziękuję za te słowa! Niestety, w kulturze wyczerpania trudno o oryginalność, więc lwia część tego opowiadania powiela jakiś schemat, wykorzystuje motyw, gra z konwencją.
      Oczywiście, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. Mam nadzieję, że reflektujesz na dwójkę? ;)
      Jeszcze raz dziękuję i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  8. JA PIERDOLE. Tak, tak można bardzo zwięźle opisać ten rozdział. Pomijając fakt, że był on oczywiście genialny, to chyba najbardziej ze wszystkich zrył mi banie :D W pewnym momencie nie wiedziałam, czy to się dzieje naprawdę, czy też od tego słońca (u mnie duchota dziesięciolecia, jak Hofera kocham!) poprzekręcało mi się w głowie. Gdybym miała wybierać pomiędzy Tosiaczkiem a Antkiem, to... chyba bez dłuższego zastanawiania się wybrałam tą drugą opcję. Po prostu. Za bardzo przyzwyczaiłam się do jej chamstwa i specyficznego poczucia humoru ^^
    Wiewiór sobie ostro nagrabił, nie jestem pewna, czy do Willingen dojedzie w jednym kawałku XD A z tym Kamilem to ja mało zawału nie dostałam! Chociaż przyznam, miałam podobne spekulacje, ale i tak emocje trzymały do ostatniej chwili :) Ród Stochów zostanie podtrzymany XD
    Cóż mogę powiedzieć przed kolejnym rozdzialem - mam nadzieję, że Szwaby nie będą znów tragedią narodową, i oczywiście nie mogę się doczekać :)
    Powoli zastanawiam się nad moim dalszym funkcjonowaniem kiedy skończysz pisać nie-lotnych, i tak sobie myślę, że chyba zacznę czytać od początku. I od początku. I tak do usranej śmierci :)))))))
    (Chyba nigdy mi się to nie znudzi ^^)
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeeej, bardzo dziękuję za Twoje słowa! :D Co do duchoty, to po wielu dniach deszczu chyba wreszcie nadeszła pora upałów. Stety i niestety.
      A wybór Antka chyba jednak częsty. Jestem ciekawa, czy gdyby Tośka miała zawsze takie rozdwojenie jaźni, to ludzie też wybieraliby tę jej „chłopczycowatą” naturę. Myślę, że większość tutaj kierowała się przyzwyczajeniem, ale jest to dla mnie szalenie miłe przyzwyczajenie. :D
      Spokojnie, Wiewiór nie ucierpi na duszy ni ciele, nic mu nie będzie. :D
      Jak skończę pisać „Nie-lotnych”, to zacznę pisać „Bez-sennych”. Tam tych wariatów będziesz miała od groma. :D Ale fakt, że chcesz zapętlić czytanie tych patafianów, jest miodem na moje serce, bardzo mi miło.
      Dziękuję raz jeszcze i też pozdrawiam!

      Usuń
  9. Okej, jedno nie ulega wątpliwości po tym rozdziale - mocno pierdolnęła. Tośka, którą znamy, w życiu by się tak nie zachowała. A jednak się zachowała. Ale dostanie po głowie nartami Żyły jest dużą okolicznością łagodzącą w tym przypadku. Chociaż mówisz, że ona taka mogłaby być. I wewnętrznie taka może troszkę jest. Ale takie cechy i takie zachowanie zakopała tak głęboko, jak tylko się dało. I potrzeba było mocnego pierdolnięcia, żeby doszły one do głosu :D
    Mimo wszystko, mimo że mogłaby być bardziej otwarta i bardziej radosna, to przecież do takiej wrednej i narzekającej Tośki już przywykliśmy i taką ją polubiliśmy. Jak Zniszczoł. No dobra, z tym porównaniem to już przesadziłam. Zniszczoł to ją zdecydowanie więcej niż tylko polubił. I to już widać od pewnego czasu, a ostatnio wszyscy się możemy w tym przekonaniu tylko utwierdzić. No że Fannis to widzi, a Tośka nie? Niech się cieszy, że za to stwierdzenie, że Olek jest Tośki facetem, po łbie nie dostał. Cóż, gdyby była w lepszej kondycji psychiczno-fizycznej pewnie by się tak stało, więc mały Norek powinien Pieterowi podziękować. Powinien też podziękować z jeszcze jednego powodu - mianowicie gdyby Tośka była u pełni władz umysłowych to, sorry memory, na żadne lodowisko by z nim raczej nie poszła. Nie po to go spławia już od dłuższego czasu, żeby z nim teraz na randki chadzać. Więc no. Niech się Fannis cieszy i niech piękne wspomnienia przechowuje w pamięci, bo to by chyba było na tyle.
    Szczerze Ci powiem, że nie mam pojęcia czy ta "przejściowa" Tośka była po prostu sympatyczna, czy od tego pierdolnięcia aż zbyt słodka i urocza. Gdybym nie znała jej normalnej wersji mogłabym coś powiedzieć. A tak to każdy wersja milsza od "trzymaj się kilometr ode mnie, bo jak nie to wpierdol" wydaje mi się podejrzanie sympatyczna. Więc nie wiem. Ale wiem, że cieszę się, że wróciła do siebie. Normalność jest fajna :D A ta anomalia w tym rozdziale mocno ryła banię XD Taka alternatywna rzeczywistość czy coś :P
    Mówisz, że już tylko cztery rozdziały do końca... Cóż, czuję, że napakujesz je treścią, więc na razie się jeszcze nie martwię :D
    Buziak! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baaardzo słuszne spostrzeżenia! Fannis powinien być wdzięczny Wiewiórowi, że niechcący urządził Tośkę tak, a nie inaczej. I fakt, każda uprzejmość u Tośki trąci nieprawdziwością.
      "Trzymaj się kilometr ode mnie, bo jak nie, to wpierdol" <33333333333 TOŚKA UJĘTA W JEDNO ZDANIE. :')
      Czy Zniszczoł więcej niż lubi Sochę? Nie powiedziałabym. To, co inni traktują ja zazdrość, on raczej odczuwa jako zdradę stanu. O.
      A tak, napakuję treścią, a żebyś wiedziała!
      Dziękuję za komentarz, no i w ogóle. <3 :*

      Usuń
  10. Nadciąga szwabska draka, a ja nadal jestem w czarnej rzyci z nartami Żyły. Hm, to chyba nie brzmi najlepiej... W każdym razie, postaram się usystematyzować ten komentarz, coby wiochy nie było, o!

    Już rozumiem, czemuś się tak czepiała tych "Gwiazd naszych wina" w poprzednim (albo przed-poprzednim...?) komentarzu. Przepraszam, ja nie wiedziałam, że to inspiracja do tytułu jest. A skoro już o samym tytule mowa - ciekawe co takiego zmajstruje Żyła? Bo po nim można się wszystkiego spodziewać! Toć to człowiek nieobliczalny jest!

    "Panowie proszą, aby pani wyszła" - obawiam się, że takie słowa skierowane do Tośki mogą poskutkować kilkoma wybitymi zębami, połamanymi szczękami i spuchniętym kroczem. Co nie zmienia faktu, że zaczynasz z grubej rury: kaj ta dziołcha wlazła, że skakajce golizną tam świecą jak latarnia morska w Faros?
    (anyway, mam nadzieję, że Sepp jest ubrany. KOMPLETNIE ubrany)
    "Czyżby mieli się czego wstydzić?" - ej, to nie do końca brzmi jak Tośka... to brzmi jak zbereźna Tośka. Albo pijana Tośka. A ona przeca w pracy jest... prawda?
    (a kruczkowe nieloty za brak wsparcia mają u mnie minusa, o! Choć, może lepiej, że jej nie wsparli, bo by im jeszcze te gacie z zadków pozlatywały i afera by była na pół Europy, że chłopaki takie bezwstydne bestie som)
    "Po prostu bali się swoje wróble wypuścić na wolność w obliczu takiego orła, jakim jestem ja. [...] Fannemel to nawet dumnie pierś wypiął, ale nie oszukujmy się, z takim wzrostem...?" - NA WĄSY MAŁYSZA, TOŚKA, COŚ TY ĆPAŁA?! Będę mieć koszmary w nocy (w połączeniu z niedawnym artykułem z przepychaczką w roli głównej... ugh, nope!).
    A z koronką to mi się skojarzyło: Koronkowe majtki z Koniakowa, czyli po ludzku - NICI W RZYCI.
    Tak, Tośka, zaczyna ci się pogarszać. Nie jestem pewna co, ale ci to na 100% zaszkodziło...

    48h wcześniej? Czyli dowiemy się, w jaki sposób Tośka zaraziła się wirusem myślokosmatus eroticus? Mam nadzieję tylko, że to nie jest weneryczne...

    "I ilość przekleństw u Eisenbichlera w jednym zdaniu nie prezentuje się tak strasznie przy tym.
    Nie no, przesadziłam, Agresywny Markus to jednak ordynarny szwabski prosiak, nie szalejmy z tymi porównaniami" - PORÓWNANIA TOŚKI ALWAYS MADE MY DAY. Albo night, co kto woli.
    Biedne Japońce, bez nart zostali (ej, czy tego już gdzieś nie grali...?). #rymniezamierzony Ale Kasai to i bez nart wszystkich przeleci. Zwłaszcza, że narty ma. Jako jedyny (u niego to prawie jak doping!). Przypadek?
    Czy istnieje szansa, że przyszła przypadłość Tośki związana jest z wszechobecnym smogiem...?
    To byłoby chyba zbyt proste.
    (śmiesznie się pisze komentarz, znając treść nie tylko tego rozdziału, ale i następnego, wiesz?)
    "Tak czy siak, u nas sprzęt dojechał w komplecie. I ja, niestety, odczułam to bardzo dobitnie" - YOU DON'T KNOW YET. Dopiero za drugim razem dociera do mnie sens tego zdania, wiesz?
    (wypracuję sobie rozdwojenie osobowości przez ten komentarz - nie potrafię się zdecydować, czy znam już ten tekst, czy nie xD)
    "Zawsze robiła takie schabowe, że bałam się je wyrzucać za okno, bo gdyby ktoś nim dostał, to by wylądował na urazówce z pękniętą czaszką" - JESTEM SPOKREWNIONA Z CIOTKĄ FRIEDĄ. To chyba nie jest dobra wiadomość.
    Ale jak to nie ma mendy...? :< Kto będzie Tośkę wkurzał...? A no tak. Cała reszta, o co ja w ogóle pytam...
    Stefcio <3 Ej, mam nowe BROTP: Stemil <3. *tak, znowu piszę komentarz o dziwnej porze. Tak, miałam tego nie robić. Tak, będą dziwne teksty i jądra dwuznaczne... znaczy się ten, dwuznaczności*
    "widząc, jak Muraniek bezgłośnie literował słowo Kazachstan" - KOCHAM.
    "Ale najpierw odbył się trening, który najlepiej podsumował Grzesiek: Żenada" - #SOBCZYKTEAM #GrzesiekNaPrezydenta #TośkaIJejZiomki #wpadłamnagenialnypomysłmuszęgozapisaćzarazwracamdokomentowania
    "jego córka też zresztą do najnormalniejszych nie należy, bo kostki do kibla żre" - Ej, dałaś mi to w komentarzu kiedyś! To się nadaje na skijumperskiego gifa! I to mocno!

    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. HOHOHO, ale ten Pieter przysolił...! Aż huknęło u mnie za winklem! Nie podoba mi się jego frywolny stosunek do zasad bezpieczeństwa, Tośka ma rację, zaraz kogoś nimi zdzieli i będzie nieszczęście...
      Zaraz. Czy w tytule nie...
      Cholera. Miała Socha, kurde, rację z tymi nartami...
      *ale Koudi <3*
      "a w tym przejściu ciasno było jak w... Aaaa, sami se porównajcie" - Tośka is tried with your excitement. Keep calm and think on your own.
      A, i wiesz co mi się przypomniało? Taki żarcik mojego taty (mój tata to w ogóle bardzo śmiechowa osoba jest, trust me): Uwaga słup!  - Co?! Gdzie?! ŁUP! (+ odpowiednia gestykulacja, oczywiście)

      Ojojoj! Oleczek się o nią zamartwia! Oni są tacy kjuuuuut...! (tylko nie waż się tego powtarzać Tośce, jasne?!).
      "Za fajnie było w tej ciemności. Tylko zimno. I mokro. A w głowie miałam stado koni!" - TYLKO KONI, TYLKO KONI, TYLKO KONI, TYLKO KONI ŻAL...! Ot, kolejne randomowe skojarzenie.
      (choć w sumie, kto wie, co te konie u Tośki we łbie widziały...)
      "Czy Olek był złośliwy? Skądże znowu" - UCZY SIĘ OD NAJLEPSZYCH!
      *tak, będę nadużywać CapsLocka. Forgive me...?*
      "Po angielsku, łacinie..." - ...lecz tylko podwórkowej...
      Tośka standardowo zgrywa bohaterkę. I coś podejrzanie miła jest względem Maćka... Piotrek, Olek i Maciek jako ekipa ratunkowa...? To ja bym już chyba wolała umrzeć w spokoju.
      "trener Łukasz Żuczek wrócić z asystentami i zbiorowo załamać ręce. [...] Zaraz... czy on się jednak nie nazywał... Kruczek?" - ŁOLABOGA, TOSIEK! Jak to tak można zapomnieć że Kruczek to Kruczek? Przecież ty musisz to pamiętać lepiej od niego, skoro mu gaci, zadka i biletów pilnujesz! Jak ty o tym zapomnisz, to przepadło: WSZYSCY UMRZEMY.
      "— Chcesz... dobrowolnie... siedzieć na zimnie i oglądać skoki? — wydukał zdumiony Olek" - TEŻ JESTEM ZDUMIONA. Highfive, rudzielcu! Tośka i zima? Toć takie połączenie w naturze nie występuje! Ale w sumie... to przecież wynaturzenie. Pod postacią ogromnego guza na łepetynie o żyłowonartowej etiopatogenezie. Oj, Pieter, Pieter... coś ty narobił...!

      "Gębala, chociaż on jest tylko fizjoterapeutą" - EJ, EJ, EJ! WYPRASZAM SOBIE!
      "Wiewiór [...] jakiś taki wystraszony był, ja nie wiem. Jakbym go miała zbić, czy coś" - PIOTRUSIOWI SIĘ UPIEKŁO. Na razie.
      "A teraz dawaj spodnie!, krzyknął jakiś głos w mojej głowie" - KIM JESTEŚ I CO ZROBIŁAŚ Z TOŚKĄ, ZBEREŹNA BESTIO?!
      "Ech, przebrał je tak ekspresowo, że nie miałam nawet szansy nic zobaczyć" - widocznie nie było na co patrzeć... CHOLERCIA, TO JEST ZARAŹLIWE.
      "Kim jesteś i co zrobiłaś z prawdziwą Antoniną Sochą?" - od dawna nie byłam ze Zniszczołkiem tak zgodna. Może to i lepiej, że mendy nie ma... nie dał by Sosze spokoju.
      "E tam, dostałam od kolegi przez przypadek nartami" - to ona pamięta, że to Żyła, czy nie? Bo jeśli pamięta, to jest WYJĄTKOWO pobłażliwa, jak nie ona normalnie!
      Ups. That's the point, babe.
      "Całe szczęście, że mi dziewczyny po balu w Kulm wcisnęły ten kuferek z kosmetykami!" - właśnie straciłam jeden z licznych aspektów czyniących z Tośki moją bratnią duszę - KOSMETYKI SĄ BE, KOCHANA. Niszczą cerę i takie tam. Naturalność, naturalność jest teraz w cenie!
      "Widziałem po drodze lodowisko. — Czy to była jakaś aluzja?" - Oj, nie. Nie, nie, nie... Ja to czarno widzę. A mój tyłek już jęczy na wspomnienie moich niedawnych akrobacji na rolkach (bo to takie letnie łyżwy, nie?). Tak to jest, jak chcesz się czegoś nauczyć na starość...
      Tośkowy opis sytuacji jest teraz tak zwykły, tak nieprzesycony jadem, że to aż boli. Nie nabija się z nielotów, nie narzeka na zimno, nie przeklina Walterka w żywe kamienie. Ten opis jest... po prostu jest. SOCHA, COME BACK!
      Jak nie wiesz co robić, idź za tłumem. Tośka, pozwolisz. że ci przypomnę - NIE JESTEŚ zawodnikiem. Na belce srałabyś ze strachu, a nie harce powietrzne odprawiała.

      CDN

      Usuń
    2. Zjawiskowa niewiasta - zdaje się, że Tośce przynajmniej samoocena podskoczyła po tym wypadku... (libido chyba niestety też.)
      "Zaczynam mieć dziwne skojarzenia" - BARDZO dziwne, Socha. Bardzo. Order Jądra Dwuznacznego dla panny Antoniny Sochy jest do odbioru w siedzibie głównej Ministerstwa Podtekstów.
      "Ątek, jak mocno się uderzyłaś?" - skoro Fannis się zamartwia jej DZIWNYM stanem to znaczy, że jest źle. BARDZO ŹLE.
      "Będzie... no wiesz, klimatycznie" - czyżby Andersik miał nadzieję na romantyczne tete-a-tete z Antoniną? W normalnych warunkach te dwa byty (Antonina i romantyzm, ofc) obok siebie nie występują, ale to NIE SĄ NORMALNE WARUNKI. (rany, dzieci z tego związku, byłyby NAPRAWDĘ niskie). Mam nadzieję, że Socha nie da się ponieść romantycznemu zrywowi...? Ja bym nie ufała Myszoskoczkowi, jeszcze ją jakoś wykorzysta podczas jej niedyspozycji czasowej (mam nadzieję, że czasowej!), czy coś...
      "Ten pan jeszcze nie wiedział, na co się pisał" - parę lat temu mój wuefista próbował nauczyć mnie jeździć na łyżwach. Okazałam się jego sromotną klęską pedagogiczną, a liczne próby nim się poddał opłaciłam siniakami na mniej szlachetnej części pleców. NIE POLECAM. Tak więc, Fanni, BE AWARE.

      " Przecież jego wróbelka nie widziałam, to co się czepiał? Chociaż, wnioskując po tym, co zaprezentował dziś w samych bokserkach po zdjęciu piżamy, był to raczej... sęp. Taki z... no, ostrym dziobem." - TOŚKA PRZESTAŃ, BO TE KOSMATE MYŚLI ZARAZ SIĘ I ALCE UDZIELĄ!!! To jest, kurrrrr...czaki, zaraźliwe!
      "Odwaliłby się, stary zgred" - SOCHA MASZ U MNIE OGROMNIASTEGO MINUSA, zrozumiano?! Nie wolno tak Kruczusia obrażać, no nie można, no!
      "Kto wie, co on umie wyczyniać z tymi swoimi dwoma złotymi wisiorami. To wcale nie było dwuznaczne" - Okej. Poddaję się. Uczeń (Tośka) przerósł mistrza (znaczy się, mnie!). Sadzi te dwuznaczności jak drzewka owocowe. Ale Kamisia to ty byś, Tosieńko, zostawiła w spokoju, bo jak cię Ewusia dopadnie to Cię rozsmaruje jak marmoladę.
      "Od czasu do czasu zmarzniętymi gałęziami potrząsnął zagubiony ptak [...] Większość tych ładnych odleciała tam, gdzie teraz było ciepło" - ej, coś ze mną nie tak, że to TEŻ zabrzmiało mi PODEJRZANIE?
      Mądry ten Miszczunio, nie ma co. Takie mądre rzeczy mówi! Ładne było to, co powiedział, o!
      "O, w talerz..." - ciekawam, co miało być dalej, huh?
      "przypomniałam sobie, do czego (między innymi) służy język" - SOCHA, STAPH! Zgadałaś się z Saszą, czy jak?!
      WIKTOR <3 Wiesz, że miałam być Wiktorkiem? Tylko igreka nie dostała, więc nie jestem :<. A co do Miszczunia, to... WIEDZIAŁAM! Tzn, zapierałaś się, że to nie o Ewiną ciążę chodzi, ale nic innego przeca nie pasowało! (nie, nie jesteś przewidywalna. Po prostu była ograniczona liczba wydarzeń, które mogłyby Kamisia tak przybić i większość się do Twojej nielotnej komedii nie nadawała)
      + RÓŻOWE KUCYKI! <3

      (bosz, uderzona Tośka ma jeszcze lepsze teksty niż zazwyczaj... albo po prostu inne)
      Socha zaczyna sobie coraz dosadniej uświadamiać, że coś jest nie halo. BARDZO NIE HALO. To już jakiś postęp, nie?
      "Czy było ze mną źle? Cóż, pozwolę sobie użyć polskiego, acz nie do końca dyplomatycznego słowa: kurewsko" - dyplomacja lvl Tośka xD.
      "odrzuciłam książkę za siebie, a ta rozpłaszczyła się na ścianie" - JAK MOŻNA TAK TRAKTOWAĆ KSIĄŻKĘ?! Tośka, żółta kartka! I to druga już dzisiaj!
      OLECZEK JEST ZAZDROSNY, ogłaszam stan wyjątkowy, OLECZEK JEST ZAZDROSNY o Andersika!!!
      "Kolega Andrzej" - no ja nie mogę. Socha, ty do tego Stękiego nie mieszaj, okej? Choć w sumie... dobra czekolada rozwiązałaby sprawę. Czekolada to lekarstwo na wszystko. Czekolada nie pyta, czekolada rozumie... (albo piwo. Piwo działa podobnie. Ale w Tośkowym stanie chyba nie jest wskazane...)
      "Już wolałem, jak wszystkich biłaś..." - dlatego obrywasz soczystego klapsa w tyłek, Oleczku. Tośce się sado-maso włączyło, chyba jej się pogarsza... There is no rescue for that gurl!

      CDN

      Usuń
    3. Pietrek się chyba w końcu doigra za te narty... Może już powinien sobie kupić bilet do Australii...? Albo na Antarktydę, bo tam za zimno dla Tośki (ej, mam deja vu, tego nie było w którejś notce/komentarzu?)

      OLECZKOWA PERSPEKTYWA, YAY!
      Ojej, pogorszyło jej się, to fakt. NIEZAPRZECZALNY.
      "ale kiedy tak podskakiwała, to unosiła się koszulka i... cóż, widziałem zdecydowanie zbyt wiele" - gdybym była facetem, to CHYBABYM nie narzekała. Więc nie wiem o co Olusiowi chodzi... Oj, niewinne toto, takie porządne i poukładane i wstydliwe... Życie to dżungla, Zniszczoł, lepiej się przygotuj, bo trza być twardym, a nie miętkim, o!
      W sumie dobrze, że Socha oprzytomniała na chwilę, bo i Oleczek święty nie jest. Zresztą nawet święty by chyba nie wytrzymał AŻ TAK sugestywnej sytuacji. A co dopiero taki Oleczek toś to człowiek jedynie. I facet na dodatek, a wiadomo jak to jest z facetami i ich myśleniem... pewnymi partiami ciała. A Tośka mu tu jeszcze tenteguje swoimi kształtami, jeszcze chwila i by biedak nie wytrzymał (a potem nie przeżyłby zemsty Tośki, kiedy W KOŃCU wróci do normalnego stanu).
      *Ale jak to koniec Oleczkowego fragmentu? :<*

      KLIMUSIĄTKO <3
      ...i orangutan! (cii, nikomu nie powiem o tym szympansie :P)
      "dwie Tośki w głowie, a to o całe trzy za dużo, jak na jeden mózg" - nawet minus jedna Tośka to zbyt wiele! :P
      BRAWO OLEK! BRAWO ORANGUTAN! (Socha jest dumna z niego? Coś tu jest chyba nie halo... A tak, oberwała nartami. To wiele wyjaśnia)
      *A Klapkowi się należało, o!*

      "że jak mi się wszystko przypomni, to będzie Dolina Rozdupy, a nie Ałmaty" - oj, będzie, HEFALUMPIE.
      "Wlepił we mnie swoje niebieskie oczy, w których znowu malował się strach" - no wiesz? Tak niecnie nastawać na Olusiową cnotę? FSTYĆ SIEM SOCHA. To znaczy, wstydź się kreaturo antoninopodobna!
      "TO JA, czyli... ty. ZOSTAW ZNISZCZOŁA, TO RYŻA MENDA, A TY NA PEWNO NIE CHCESZ JEJ ZMACAĆ! SŁYSZYSZ MNIE, KURWA?! [...] Jezusmaria, zajebię tego pierdolonego Żyłę, PRZYSIĘGAM, ŻE SAMA GO ZAJEBIĘ JEGO WŁASNYMI NARTAMI!" - hahaha, Rozsądna Stara Swojska Socha (RSSS) uwięziona w ciele Uderzonej Nartami  Frywolnej Antoniny (UNFA) to dopiero coś. Ta rozmowa między RSSS a UNFA wymiata! A Żyła powinien uciekać na tą Alaskę W PODSKOKACH. Razem z nartami, na wszelki wypadek.
      I w sumie nie wiem czy UNFA tak na poważnie Oleczka zaczepiała (nowy król wśród eufemizmów!), czy też sobie z niego jedynie żartowała. Efekt był ten sam - biedaczek do białej gorączki został doprowadzony. I lekturę mu przerwała, a to grzech niewybaczalny wszak (choć TAKIE przerywanie lektury jest jeszcze w niektórych kręgach całkiem dobrym wytłumaczeniem)!
      *tsa, znów stuknęła 23:00, więc ten komentarz zaczyna wyglądać mocno dziwnie. Ja mam chyba jakiś przełącznik, czy coś...*
      A RSSS jakaś taka zrezygnowana na koniec, czy coś...?
      Chyba jej współczuję, jak się na stałe dorwie do głosu... i całemu otoczeniu Sochy jednakoż.

      "i w ogóle nieprzyjemny był. Kubackiego mi przypominał" - krótkie podsumowanie mendy, raz!
      ""Żadne back, siedź, gdzie siedzisz, masz jeszcze randkę z Fannisiem do odbębnienia" - Ooo, czyżby UNFA zaczęła dostrzegać złe strony randkowania z Norkami? Choć, sądząc po dalzej części rozmowy, chyba jednak nie... albo po prostu rozszalałe libido nie jest zbyt wybredne jeśli choć o cele matrymonialne...
      "Po moim martwym, kurwa, trupie" - RSSS, zdecydowanie!
      "kiedy przygrzmocę dupą w lód, a przy okazji się dowiem, jak bolał Mustafowy upadek w Niżnym Tagile" - zawsze jakieś cenne doświadczenie życiowe, nie? Aczkolwiek nie polecam. Moja kość ogonowa nadal dochodzi do siebie po moich rolkowych ekscesach (a minęły już 2 tygodnie!). Więc lepiej się socha trzymaj tego Faniska, bo potem Oleczek ci będzie musiał masować mniej szlachetną część pleców i okładziki ciepłe robić.
      " Ja miałem Aleksa na myśli" - BRAWA DLA TEGO PANA! Tolek is real!
      (meh, ja wiem, że z Tolka będą nici, ja to czuję w kościach. Ale i tak serduszko dla nich <3)

      CDN

      Usuń
    4. "Mo-może po-o-uczymy się trochę jeździć, co? — zachichotał nerwowo, chowając usta w szalik" - kurczaki, Fanni przypomina mi tu jakąś postać z bajki, tylko, cholercia jasna, nie wiem jaką... any hints?
      "W sumie fajny był ten Fannemel. Nawet zabawny, jeśli się było odpowiednio mocno grzmotniętym przez narty" - druga część tego zdania jest kluczowa, Socha. Zapamiętaj.
      "Zaczęłam się zastanawiać przez NAPRAWDĘ KRÓTKĄ chwilę, jak kadra wytrzymuje ze mną, a nie ja z nimi. Może to ja jestem wrzodem, a nie taki Kubacki na przykład?" - Tak. Tak. Tu dochodzimy do takiego jakby sedna. Bo walnięta Tośka, to Tośka bez złośliwości, Tośka normalna taka jakby była, bez swojego obronnego pancerza (z podkręconym libido, ale to się wytnie, okej?). I przez to swoje rozdwojenie jaźni chwilowe potrafi spojrzeć na siebie z perspektywy,z boku. I to co widzi, chyba nie do końca jej się podoba. Bo może i wszyscy twierdzimy (w sensie my, czytelnicy), że superzłośliwa Tośka jest super, bo jest komicznie, śmiechowo i fajnie, ale w prawdziwym życiu? Jakby wziąć tę historię na chwilę na poważnie, to Socha czasami (a nawet częściej niż czasami) nieco (a nawet bardziej niż nieco) przegina. Pancerz, atak jako obrona i inne takie duperele, aj rozumiem,w wszystko cacy, ale tak naprawdę Antonina z nikim się nie liczy, nie dba o to, że może kogoś naprawdę urazić. Taki jej urok, fakt. W komedii staje się to efektem komicznym, ale tak poza tym nie jest do końca takie fajne. Co nie zmienia faktu, że ją rozumiem i wiem, dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej (odnośnik do którejś wcześniejszej psychoanalizy not found) i jest to jakaś całkiem duża część jej charakteru. Być może takie spojrzenie z boku, pozwoli Tośce nabrać nieco dystansu i uda jej się czasem powstrzymać język, co przecież zdarzało jej się już nie raz. Taka chwilowa zamiana charakteru z wewnętrznym obserwatorem w postaci RSSS może Tośce dużo dać. Nie mówię, że ma się zaraz zmieniać w puchatego króliczka srającego tęczą, ale... odrobinę więcej taktu by jej chyba nie zaszkodziło. Prawda?
      Ale Kubacki to menda konkursowa jest i tu obie Tośki mają rację! (śmiesznie jest, jak się obie zgadzają. To znaczy, że to jest niezaprzeczalny fakt! :P)
      "co podobno miało być uśmiechem, a wyglądało jak wołanie o rozum. Czyli wyglądałam jak Muraniek na co dzień" - :<<< Ej, nie śmiej się z Murańka, Tosiek! On tak naprawdę ukrywa przed światem IQ200, żeby go eksperymentom nie poddali #potwierdzoneinfo
      "Nie wiedziałam, czego chciał, ale ja znałam już odpowiedź: NIE"- a jakby ci chciał dać czekoladę? Albo nowy samochód, całkiem za free...? O tym nie pomyślałaś, co?
      "TEN DEBIL ZBLIŻAŁ DO MNIE SWÓJ MYSZOWATY RYJ" - FANNI ODTENTEGUJ SIĘ OD SOCHY, BO TAM PRZYJDĘ I CI... w sumie nic nie zrobię, bo Myszoskoczek jest jednak zbyt kjut by go skrzywdzić... WON OD TOŚKI, IDŹ TY LEPIEJ AMELKI ZABAWIAJ, NIECH SE OLEK TEŻ NIE POZWALA. (Agatka pewnie i tak nie będzie go chciała. Taki obmacany, a fe!)
      "ale liczą się chęci, nie? Co z tego, że jest nimi piekło wybrukowane" - ej, ja to chciałam powiedzieć! I nie, Olek nie ma pozwolenia na flirty z Agatką (ej, po wypadku zapamiętała jej imię! Szok! - tzn mam naukowe wyjaśnienie tego zjawiska, odnoszące się do tego, że UNFA nie jest złośliwa, więc RSSS z czystej złośliwości wypiera to imię z umysłu. Tak w skrócie), nawet jeśli ratuje ją przed organoleptycznym spotkaniem trzeciego stopnia z Myszoskoczkiem!
      " Jak nie umie zwerbalizować tego, czego ode mnie chce, to niech spada" - obawiam się, że Fanni nie miał zamiaru nic WERBALIZOWAĆ. A metody niewerbalne mogły Tośce do gustu nie przypaść...
      (i pogubiłam się na końcu która Tośka jest która, bo obie jakieś podejrzanie miłe wobec Myszy były...)
      *Tsa, to były chipsy, jaaaaasne...*

      "Tosiaczek", nawet w stanie paranormalnym może być niebezpieczny...
      "Czego się gapisz jak szpak w pizdę?! [...] Rusz dupę, za dwie godziny jedziemy na lotnisko" - eeej, to zabrzmiało prawie jak...

      CDN

      Usuń
    5. "Albo skarpetkami Sierściucha (bo to zwykły śmierdziel jest)" - hahahah, padłam!
      "Od Zniszczoła pożyczać nie zamierzałam, bo jak znam życie, to miał tam gołe baby powklejane zamiast tekstu" - ciekawe ma Socha o nim pojęcie... jak to był? Głodnemu chleb na myśli? Podkręcone libido still in game?
      "Wtedy, jak grom z jasnego nieba, ruda wesz mnie pocałowała w policzek. / — MATKA CIĘ NIE KOCHA?! — wrzasnęłam na cały terminal, aż się za mną wszystkie Boraty obejrzały" - ...TO ZABRZMIAŁO JAK STARA SOCHA! Huraaaa...! RSSS is back! (co nie zmienia faktu, że posunięcie Olka było mocno ryzykowne. RSSS zaraz go pewnie zdzieli w łeb i to tak, że gwiazdy zobaczy - w końcu to była ich, znaczy się Żyły, wina, nie? - a jeśli to byłaby jednak UNFA to groził mu gwałt w miejscu publicznym i zbiorowa orgia. W sumie nie wiem, co gorsze :P)
      "A TEN BARAN ZAWSZONY I ZAPLUTA ŚWINIA ZROBIŁ TO JESZCZE RAZ!" - ...w sumie, miłość wymaga poświęceń, nie? Ale Olek to jednak odważny gość, czyn karany śmiercią popełnić dwa razy pod rzad w ciągu jednej minuty...? I jeszcze uszedł z tego z życiem... Szaaalony...!
      "Wyjdzie, że ja chłopa se wychować nie umiem. A umiem i to jedenastu nawet!" - a na co komu jedenastu chopa? Karmić to trza i ubierać (choć skakajce chyba lepiej ubierać niż karmić, mimo wszystko). Oleczkiem niech się zaopiekuje raz, a porządnie i styknie.
      "I jakbym była wiedziała, co mnie tam spotka, to bym się pod koła naszego busa rzuciła i kazała się po stokroć rozjechać jak ropuchę na szosie" - ok, TO zabrzmiało groźnie.

      I tym optymistycznym akcentem kończę moją analizę :>. Obawiam się, że zbyt wiele cytatów mi wyszło, alem leniwa bestia i mi się parafraz robić nie chciało, coby wiadomo było o które fragmenty mi się rozchodzi. Krócej, szybciej i łatwiej, o!
      Mówiąc jeszcze krócej - analizę charakteru UNFA już przeprowadziłam poniekąd, taka ugrzeczniona, odpancerzona Tośka z podkręconym libido. Ciekawe czy jakiś konkretny czynnik sprawił jej powrót do normalności, czy też po prostu minęło trochę czasu i wszystkie klepki się na nowo poukładały. I, ciekawe, czy jakiś trwaly efekt ta metamorfoza chwilowa na Tośce wywarła. Aby się dowiedzieć, lecę na "Drakę", ale to dopiero jutro, czy coś.
      Powodzenia przy MGR! E_A
      PS: JAK TO TYLKO CZTERY?!
      PS2: UWIELBIAM TOŚKÓW, mówiłam Ci już to kiedyś może...? :P
      PS3: za dużo cytatów, za dużo... ale chyba mi odpowiada taka forma, a Tobie?
      E_A :*

      Usuń
    6. „Nadciąga szwabska draka, a ja nadal jestem w czarnej rzyci z nartami Żyły.” — Zaczyna się z grubej rury! TĘSKNIŁAM.
      „Choć, może lepiej, że jej nie wsparli, bo by im jeszcze te gacie z zadków pozlatywały i afera by była na pół Europy, że chłopaki takie bezwstydne bestie som (...)”. Spodobało mi się to fest a fest!
      „Myślokosmatus eroticus”, yay, cudna nazwa :D Ale weneryczne?! Przesz Tośka nie teges, co tego!
      Ależ grali Japońców bez nart. Właśnie w Ałmatach (albo i nie?). A rok wcześniej Fińców, ale to już nie wiem gdzie.
      Dlatego właśnie nie powinno się pisać jakichkolwiek interpretacji, nie znając całości. :D ALE JA WASZE INTERPRETACJE UWIELBIAM <333333333333333333
      Ja to zdanie ze sprzętem napisałam trochę bezmyślnie i też mi zajęło kilka sekund, żeby odgadnąć jego drugie dno.
      STEMIL ALBO STOCHULA! <3 :ʼ) Ale to drugie mi się z „krasulą” kojarzy, więc lepsiej njet.
      Ej, czy Ty zdajesz sobie sprawę, że użyłaś tej piosenki w drugim komentarzu z rzędu? :D
      JAK ŚMIESZ OSKARŻAĆ OLKA O PUSTOSTAN W GACIACH, TY MAŁPO WREDNA TY?!
      Tak, coś z Tobą nie tak, to z ptaszkami na drzewach było zwykłym opisem! XD
      Było z Antarktydą, było!

      CŚŚŚ. SZYMPANS BENDZIE MOJOM TAJEMNICOM. Cóż, naszą. XD

      Czy nikt nie zczaił, że Dolina Rozdupy to aluzja do Doliny Rospudy? XD
      UNFA — dodać na końcu podwójne „l” i wyjdzie całe życie Tośki w języku piekieł.
      „Więc lepiej się socha trzymaj tego Faniska, bo potem Oleczek ci będzie musiał masować mniej szlachetną część pleców i okładziki ciepłe robić.” KOCHAM! Poza tym jemu by to chyba nie przeszkadzało. :> Jak każdemu facetowi!
      TEN DŁUGI FRAGMENT O TOŚCE, KOCHAM CIĘ, WYJDŹ ZA MNIE, TAAAAAAAAAAAAAK! (Czy ja przejawiam tu fangirling? Czy ja Cię fangirluję?) Powiem tyle tylko, że się z Tobą zgadzam, a podsumowanie: „Nie mówię, że ma się zaraz zmieniać w puchatego króliczka srającego tęczą, ale... odrobinę więcej taktu by jej chyba nie zaszkodziło. Prawda?” — poezja i kosmos, i majstersztyk!
      „Ej, nie śmiej się z Murańka, Tosiek! On tak naprawdę ukrywa przed światem IQ200, żeby go eksperymentom nie poddali #potwierdzoneinfo” — przesyłam wyrazy dozgonnej miłości.
      „(...) (ej, po wypadku zapamiętała jej imię! Szok! - tzn mam naukowe wyjaśnienie tego zjawiska, odnoszące się do tego, że UNFA nie jest złośliwa, więc RSSS z czystej złośliwości wypiera to imię z umysłu.) (...)” — Fajna teoria. :D
      „Ale Olek to jednak odważny gość, czyn karany śmiercią popełnić dwa razy pod rzad w ciągu jednej minuty...? I jeszcze uszedł z tego z życiem... Szaaalony...!” — BO HARDKORU ALEKSANDRA NIKT NIE DOCENIA, NIKT! JAKO JEDYNY ZDECYDOWAŁ SIĘ UCYWILIZOWAĆ SOCHĘ I CO Z TEGO MA?! OBELGI, ZSZARGANĄ REPUTACJĘ I... w ogóle to nic z tego nie ma.
      A pomysł z RSSS i UNFA to absolutne mistrzostwo!
      Tośka wróciła do siebie, bo się po prostu „klepki poukładały”. I Ty już nie udawaj, że nie znasz fabuły naprzód, bo to każden jeden wie, że kłamstwo. :P

      1. No cusz, takżem se zaplaniła.
      2. Noooo... coś tam wspominałaś. :P
      3. Mi odpowiada KAŻDA forma komentarza.

      O, stokrotne Ci dzięki, nadobna a rozumna niewiasto!

      Usuń