13. Śniadanie u Kubackiego

I know we
Ain’t got much to say
Before I let you get away, yeah!
I said, “Are you gonna be my girl?”
JET — Are You Gonna Be My Girl?



Ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu, na pokładzie samolotu do Lahti znalazł się ten naturalizowany gnom ogrodowy Kubacki. Zeszłotygodniowy grymas zniknął z jego szpetnej gęby i, sądząc po głupich odzywkach, rezon mu wracał. Zaczęło się więc mendowanie i bycie wrzodem na zdrowym organizmie kadry. Mustaf po prostu wyzdrowiał i znowu zasługiwał na sążnistego kopa w zad, ale takiego, żeby z bólu musiał trzeć dupą o igelit. Uśmiech durnowaty nadal miał ten sam, ku generalnemu rozczarowaniu gawiedzi.
A psychika moja krucha cierpiała, ilekroć oczy me natykały się na to szaflarskie kuriozum.
Miszczu nadal nieswój był i bytował duchem gdzieś poza granicami naszej rzeczywistości. Serce mi się kroiło na jego widok, ale sam się skazał na kiszenie z własną biedą, to co my mogliśmy zrobić? Z tego wszystkiego z czwartego miejsca w generalce spadł na ósme i kurczowo się go trzymał. Skorzystał na tym Kraft, który jak szczur nakręcony w kołowrotku zaczął ścigać drugiego w tabeli Gangstera. Tyle że mu te ostatnie dyskwalifikacje, powodowane chciwością Kuttina niezmierzoną, pokrzyżowały nieco plany. Ale to Szwab jest w końcu, cʼ nie? Oni to zawsze, jak Gratzer oko będzie pocierał, rajty w kroczu naciągną i gitara, powrót do czci i chwały.
Co innego taki Muraniek, na przykład. Już od przyjazdu na lotnisku przypominał naćpane dziecko szczęścia.
— Chmuuuuuryyyyy... — westchnął, z zafascynowaniem przyklejony do szyby.
Jako że siedziałam w rzędzie zaraz obok, spojrzałam na niego jak na ostatniego kretyna.
— Pierwszy raz samolotem lecisz, że się zachwycasz?
Cudowne objawienie polskich skoków narciarskich oderwało wzrok od przestworzy i uraczyło mnie swoim spojrzeniem. Jego oczy urosły do wielkości krateru po meteorze. Zbladł bardziej niż zwykle i zaczął się trząść.
— To my... lecimy samolotem?
Gdzie jest mój przycisk katapulty?
Na szczęście w samym Lahti, ci, co byli w stanie, jakoś się ogarnęli. Tylko Zniszczoł znowu przeżywał kryzys osobowościowo-sportowy i odmawiał sobie wszelkich umiejętności. Debil patentowany i tyle. Mogłabym mu uszczypliwie powiedzieć, gdzie ma sobie pocieszenia szukać, ale przecież ja w głębi duszy dobra jestem, tylko ludzie wokół mnie to szuje. Siedziałam więc cicho i jedyne, co robiłam, to w kółko mu powtarzałam, że ma się wziąć w garść, bo jak nie, to zrobię z niego pasztet. (Wyszedłby rudy i nikt by go nie kupił, ale nie w tym rzecz).
Pizgało w tej Finlandii tak, że gdybym w Wiśle w zamrażarce została, to by mi różnicy wielkiej nie zrobiło. Śniegu po pas, korki długie jak kolejki po srajtaśmę w PRL-u, dziwny hotel i w ogóle atmosfera jak na zsyłce na Sybirze. Nienawidzę zimy, a w Lahti miałam ochotę popełnić śnieżne seppuku, wsadzając ryj do jednej z zasp. Już od pierwszego dnia huragan tak targał sosnami, że jedna, słowo daję, chciała sama się wyrwać z korzeni i spierdolić do innego lasu. Ale nie, zostawmy przecież konkursy w Finlandii. Bo śniegu nie trzeba zwozić, bo skocznie dobrze przygotowane. A że loteria większa niż w czasie kumulacji w Lotku, to już szanownego Hofera nie obchodzi! I jak ja miałam funkcjonować bez Meliski, NO JAK?!
Cała kadra może mieć załamanie nerwowe stulecia, ale nie Skrobot. Bo on zawsze jakieś niemieckie czekolady wpierdala, to jak ma nie być szczęśliwym człowiekiem? Może nie tyle szczęśliwym, co posiadaczem największego czilu w tej części świata. On po prostu miał epicko wyjebane. Dlatego patrzyłam na niego z nienawiścią, kiedy w budce przed pierwszym treningiem jak gdyby nigdy nic żarł Milkę z Oreo.
— Czego się tak gapisz, Socha? — spytał, chamsko wpakowując sobie spory kawałek do paszczy.
— Podzieliłbyś się z biedniejszymi, Skrobot — mamrotałam gniewnie. — Byłbyś przykładny chrześcijanin i zlitowałbyś się nad umierającym.
— Ja nie wierzę w Boga.
— To zaraz możesz uwierzyć w mojego traperka, jak się nie podzielisz swoim dobytkiem.
Wzruszył ramionami, po czym wystawił do mnie całe opakowanie. A wiem, że w plecaku miał jeszcze ze trzy inne. Zuch chłopak.
— Niech ci to Bóg wynagrodzi w dzieciach, Kacperku.
Pogoda uległa znacznej poprawie podczas kwalifikacji: przeszła śnieżyca, która najwyraźniej chciała dać znak Hoferowi, żeby zabrał stąd swoją starą dupę i dał spokój konkursom w Finlandii, co ja osobiście popierałam. Stety czy niestety, Szef Wszystkich Szefów to twardy zawodnik, więc przeczekał swoje i już się mogły Kruczkowe nieloty do startu i blamażu narodowego przygotowywać. Pragnę przy tym nadmienić, że nasz Miszczunio nadal chodził z głową zwieszoną, nieprzytomny był, a w locie przypominał wór starych kartofli, co to je na bazarku chłop z wozu na stragan przerzuca. O!
Zniszczoł wesół był jak szczygieł, bo gębę swoją sparaliżowaną szczerzył do tego durnego srajfona, jakby tam coś fajnego pokazywali. A gówno prawda. Ile można z kimś gadać? Nie to, żebym przeciwna była strumieniowi świadomości, chodzi raczej o to, że z nią to mógł być co najwyżej strumień nieświadomości. Albo niepełnosprytności. Doooobra, w sumie to niby powinnam być miła i teges, ale Bogiem a prawdą, to ja nie wiem, czy istnieje żyw taki człek, co by z miejsca polubił. Zasadniczo to ani mnie ona grzała, ani ziębiła. Ot, laleczka z katowickiego AWF-u się znalazła. I szczygła łeb zakuty od spraw istotnych, wagi narodowej odciągała. Jeszcze przyjdzie menda po pocieszenie, a ja go wtedy — hyc! — i do Agatki wyślę. HA.
Murańka wciąż musieli uświadamiać, że on już naprawdę wiele lotów samolotem w życiu odbył, nie wspominając o tych na nartach, a on w zaparte szedł, że skakać nie pójdzie, bo lęk wysokości ma. Niby się zdarzają skoczkowie z akrofobią, ale w jego przypadku to była choroba urojona. W tym jego ptasim móżdżku się zrodziła i tylko stamtąd panikę rozsiała. A co się nagadali Grzesiek ze Zbyszkiem, co mu Pietrek nie naopowiadał, nawet do Ziobera dzwonili, ale kazał sobie dupy nie zawracać, bo z ojcem na stolarni akurat był. W końcu mu Mustaf na ambicję wjechał, że jak zaraz się do kupy nie pozbiera, to zadzwoni do jego żony, żeby jej oznajmić, że oto jej mąż publicznie wyznał, że jest, jakby to ująć w sposób kulturalny, waginosceptykiem. I dopiero wtedy nasze dziecko-mirakl zebrało się w sobie i poszło na górę.
Jeśli chodzi o przebieg kwalifikacji, to rzec można: wzorowy. Wszyscy z naszych się dostali do konkursu, więc zapanowała ogólna przyjaźń, sielanka i swawola. W dodatku wiatr nawet nie przeszkadzał, tylko pomagał, ale ta dobra passa miała się zmienić już od jutra. Miało wiać tak, żeby kaski w locie zrywać. I żeby gogle wpijać do oczu tak, żeby gały wszystkim na wierzch powyłaziły. A ja sobie w pełnej harmonii stałam oparta o jakąś barierkę, czytając ulotkę, którą mi fińska młodzież wcisnęła przy wejściu. Nic z niej nie rozumiałam, ale przynajmniej nie zwracałam niczyjej uwagi.
No, prawie. Bo się ta coś zbyt pocieszna menda szaflarska koło mnie przypałętała. I stała, i stała, i wszystko, co się rusza, ślepiami swymi błękitnymi lustrowała...
— Mustaf, czy twoja wyobraźnia to niekończący się pornol? — skrzywiłam się znad fascynującej fińskiej lektury, w której zrozumiałe były dla mnie tylko obrazki. A i te nie zawsze.
— Nie pytaj.
— To było pytanie retoryczne.
Zapadła błoga cisza, niestety, na moje nieszczęście, niezbyt długa. I wtedy zaczęłam żałować, że paszczy swojej na czas nie zamknęłam.
— A ty myślisz, że ten twój Zniszczoł to nie ma jakichś zboczeństw przed oczami, jak taki tyłek widzi?
MÓWIŁAM, ŻE TRZEBA BYŁO RYJ NA KŁÓDKĘ TRZYMAĆ!
— CO WY MACIE Z TYM, ŻE ON JEST MÓJ?! — wrzasnęłam tak, że się kilkoro kibiców odwróciło w naszym kierunku. Pff, jakby mnie to jeszcze obchodziło, co oni sobie pomyśleli. — Co my małżeństwo jesteśmy, czy jak?!
Bo będą mi tu kity wciskać wszyscy po kolei! A już na pewno nie ten dekiel Kubacki, co więcej ma włosów na brodzie niż synaps w mózgu.
I wtedy zaczęłam swoimi synapsami intensywnie pracować, obliczając sobie pewne sprawy na palcach.
— Czasem się tak zachowujecie — odparł, szczerząc się. — Jak takie staaare i doooobre małżeństwo. — Jakże przyjemnie się stało, kiedy burak nie klepał ozorem... ale rozkosz ta duszy mojej długo nie trwała. — A co ty tu właściwie odwalasz za manianę?
— Dni do następnego okresu liczę — odpowiedziałam bezpośrednio, żeby gnoma zbić z pantałyku. Myślał, że jak się raz na dziesięć konkursów dostanie, to będzie mógł się szarogęsić. Bęcwał zarozumiały jeden. — Żeby ci nie wyjechać z trapera.
O, nie, ten jego uśmiech złośliwego chochlika mi się nie spodobał. I to na tyle, że poczułam w żołądku rosół z komunii.
— Słuchaj, możemy pokombinować tak, że go nie będziesz miała wcale... na jakiś czas.
Pacnęłam głąba w łeb kapuściany, ale, jak mam być szczera, to jednak trochę się zaśmiałam. Ale trochę. Tak tyci-tyci. Tyle, co się na ostrzu noża zmieści, jak to napisał raz Shakespeare*. Dzień dobroci dla brzydkich i głupich miałam, no.
— Weź, Mustaf, zboczeńcu jeden — burknęłam, chowając facjatę w szalik.
Kubacki spojrzał na mnie z ukosa i zmrużył niebezpiecznie oczy, drapiąc się po tej swojej gnomiej brodzie. I jakbym wiedziała, co palnie za pięć minut, to bym mu jednak z tego traperka wyjechała.
— W sumie potrzebowałbym twojej pomocy...
— Kubacki, mówiłam ci już, że ja pomagać w rozładowywaniu twojego napięcia seksualnego nie będę.
— Nie o to chodzi! Mam pewien problem…
Jezusmaria, Kubacki mi się ze swojego życia erotycznego zwierzać zamierza. GDZIE JA, KURWA, WLAZŁAM?!
— Nie wiem, czy jesteś tego świadom, ale ta rozmowa zaczyna przybierać coraz gorszy obrót. — Jeszcze by tego brakowało, żeby mi zaczął o jakichś stulejkach opowiadać.
— Chciałbym, żebyś została moją dziewczyną.
Chyba mam zawał.
Z wrażenia przestałam czytać fińskie broszury i spojrzałam na tego ostatniego gamonia polskiej kadry skoczków narciarskich, i uwierzyć nie mogłam, że pod tą ciasną kopułą cokolwiek pracowało do tego stopnia, żeby na takie pomysły wpadać. Co go podkusiło wierzyć, że ja bym mogła go dotknąć choćby kijem przez szmatę? Nie mówiąc o wymianie śliny albo... BLEEEEEE! W związku z tym fińskie broszury wypadły mi z rąk. Z wrażenia. W życiu nie doznałam większego szoku. To już cwaniacki pomysł Kruczka z moim zatrudnieniem był dla mnie normalniejszy.
A poza tym...
— Czy ty nie masz dziewczyny przypadkiem? — wydukałam, jak już mi szczęka zaczęła pracować.
— Miałem — przytaknął bez zawahania i cienia zażenowania. — Ale się rozstałem. To jak?
AHA! I się wyjaśniły chimery Kubackiego z ostatnich tygodni! HA! Antonina Socha na tropie: Dawid Kubacki, pseudonim Mustaf, pseudonim Dejwi, pseudonim Szaflarska Menda, był przybity i chorobę symulował, bo go dziewczyna rzuciła. Albo on ją. Jeden kij. Ważne, że tu się okazało, że jednak nie taki twardojajeczny facet z tego naszego wrzoda kadrowego.
Co nie zmienia faktu, że patrzyłam na niego, jakby się z wyciągu narciarskiego urwał. O, lepiej, jakby go z niego koledzy kadrowi zrzucili, a na dole Austriacy podeptali. Czyli generalnie musiało mu się nieźle w bani poprzestawiać.
— Do reszty cię pojebało? — zapytałam, przyznam, z lekka prostacko.
Kubacki wywrócił oczami i westchnął bezsilnie. Nie będzie mi tu menda szaflarska złośliwości pokazywać! Od wywracania oczami byłam ja!
— Nie tak. Na niby.
A co to, kuźwa, zabawa w dom?
Podniosłam brwi i spojrzałam na niego, jak na debila, którym, niestety, był.
— Wpadłem na pewien plan. — Dlaczego to zabrzmiało źle? Od razu się skrzywiłam i cofnęłam nieufnie głowę. — Cholernie chcę odzyskać swoją Martkę-nartkę... — Mój mózg przestał funkcjonować na minutę... — ...więc planuję wzbudzić w niej zazdrość. Portale plotkarskie posikają się ze szczęścia, jak nas obfotografują przy wspólnym śniadaniu — a zrobią to, zaufaj mi — ona zobaczy, poczuje to paskudne ukłucie w sercu i… wykręci numer prrrroosto do Dejviego!
Powiedzcie mi, że ja się przesłyszałam z tym śniadaniem.
Pacnęłam bałwana w tył głowy ponownie, bo pierwszy raz najwyraźniej nie poskutkował.
— Chyba po to, żeby powiedzieć, że już w życiu nie zakocha się w takim skończonym matole jak ty! — krzyknęłam, bo nie mogłam znieść dłużej tego poziomu debilizmu. — Mustaf, ja ci oficjalnie oświadczam, że z wszystkich najdurniejszych sposobów na odzyskanie dziewczyny, twój zdobywa złoty medal, złoty puchar i złotą malinę jednocześnie.
Kubacki założył ręce na piersi i zadarł obrażalsko nos.
— Ja cię nie prosiłem o ocenę, tylko o bycie moją dziewczyną. Chyba znam lepiej Martę, nie? — warknął.
Oparłam zaczepnie ręce na biodrach.
— Dlaczego sądzisz, że mogłabym zrobić coś wbrew swoim przekonaniom?
— Bo nazywam się Dawid Kubacki i mam niesamowitą siłę perswazji?
Prychnęłam, a po chwili wybuchnęłam pogardliwym śmiechem. Ależ się żarty tego naszego Mustafka trzymały...
— A potem dzwoni ci budzik i musisz wstać na trening. Dream on.
Menda uniosła cwaniacko brew.
— Poza tym, jesteś z nami tu trzeci miesiąc trochę wbrew sobie. Czy się mylę...?
Zacisnęłam dłonie, gotowa przylać mu w tę jego gnomią facjatę, na której teraz widniała satysfakcja stulecia. Myślał, że taki jest spryciarz, co? Ja bym mu pokazała mój spryt, to by od razu padł na kolana i błagał o litość. A potem by posłuszny był jak tresowany york.
Wzrokiem więc dawałam mu do zrozumienia, że gdyby to było legalne, już by dawno został wgnieciony w śnieg jak paskudny robal.
Widząc, że zgrzytanie zębami nie pozwala mi przemówić, on zabrał głos:
— Socha, ja wiem, że ty jesteś mentalnie pożeniona ze Zniszczołem, ale ten jeden raz to chyba może mi wyświadczyć przysługę koleżka z kadry.
Kruczek w sumie nie potrzebuje takiej wrednej mendy, co nawet punktów załapać porządnie nie potrafi, nie?
Kubacki osiągał powoli poziom: Kubacki. Biedaczek, nawet nie wiedział, że otarł się o śmierć. Prowadzi życie na krawędzi, to tak potem ma!
— JA Z NIM NIE MAM NIC WSPÓLNEGO! — wrzasnęłam, telepiąc się za złości jak osika. — I nie mogłabym być pożeniona, tylko zamężna, głąbie jeden patentowany!
A ten się dalej szczerzył jak patafian, rad z siebie, że mnie znowu jestestwem swoim niemal do zawalu doprowadził i, co gorsza, przyparł do muru. Normalnie po Planicy go utopię w tej rzece w Wiśle. W samym centrum. Na oczach świadków. I dumie pukiel jego blond włosów odetnę, coby dowód winy mieć. I jeszcze książkę o tym napiszę. I film nakręcę. I piosenkę zaśpiewam. I...
Nieważne.
Patrzyłam na niego spod byka, zaciskając szczękę.
— Nie bądź świnia, Socha — droczył się (w jego zamyśle było to pewnie szalenie zabawne). — Nie daj się prosić.
Westchnęłam naprawdę głęboko, żeby imbecyla nie uszkodzić i nie dostać ochrzanu stulecia od Treneira.
— Masz u mnie dług jak stąd do Sapporo, matole.

* * *

Zgodnie z przewidywaniami, w sobotę rano huragan Katrina przybył z dalekich podróży i zaszczycił nas swoją obecnością w Lahti. A ja miałam okres i w ogóle niezadowolona z życia byłam, bo musiałam wstać skoro świt na przebieżki i jeszcze niemal od razu oglądać ten szpetny ryj Kubackiego, który raczył się do mnie szczerzyć. Że już nie wspomnę o poprzednim romantycznym wieczorze w schowku na chemikalia, podczas którego mój (to mi nawet nie chce przejść przez ręce) chłopak ustalał reguły gry. Byłam wściekła, że wpadł na ten jakiś chory pomysł wspólnego śniadania w niedzielę. Takiego sam na sam, przy osobnym stole w hotelowej restauracji. Myślałam, że go mopem zutylizuję na miejscu. Miał szczęście, że ostatecznie pozostawiłam go przy życiu z nadzieją, że ten jego pomylony plan zadziała na Martę. Choć jeżeliby zadziałał, to by znaczyło, że ona jest tak samo spaczona umysłowo jak on.
Mój współlokator od siedmiu boleści, a więc Zniszczoł, był jakiś wyjątkowo znośny tego poranka. Przyniósł mi herbatę na skocznię i nie siał ogólnoświatowej zarazy, zwanej z angielska lovebug. Jeszcze by mi do tego całego nieszczęścia Amelki brakowało, a wtedy coś na pewno poszłoby z dymem. Zniszczoł był też na tyle tępy, że nie zauważał porozumiewawczych spojrzeń, które rzucała mi szaflarska menda co chwilę w budce, a to zdecydowanie ułatwiało mi życie.
Przyszła pora, żeby wreszcie wypuścić te nieloty w świat, więc Mustaf skinął na mnie głową przed wyjściem na serię próbną, na której robił za przedskoczka. Zacisnęłam zęby i głęboko westchnęłam, ale wytaszczyłam się za nim z budki.
Tam od razu majstrował przy mojej wolno zwisającej ręce.
— Co ty odpierdalasz?! — syknęłam, cofając dłoń jak oparzona.
— Jesteśmy parą, Socha — odparł w ten sam sposób, po czym bezceremonialnie prawie zmiażdżył mi palce, mimo że miałam grube rękawice. — Rozumiesz to pojęcie czy muszę ci je zademonstrować?
— Rozumiem — warknęłam, chociaż mnie noga świerzbiła, żeby mu zasadzić kopa w domniemane klejnoty i natychmiast zwiać do RPA. — Wyobraź sobie, że miałam chłopaków.
— Tak? — wyzłośliwił się, przywdziewając szatański uśmiech. — I gdzie teraz są? W psychiatryku?
W odpowiedzi tak mu ścisnęłam dłoń, że aż stęknął.
I w takiej radosnej atmosferze wzajemnej przyjaźni minęła nam droga na wyciąg. Kilka osób robiło na nasz widok wielkie gały, a ja krzywiłam gębę w czymś, co prawdopodobnie miało być uśmiechem, ale przypominało minę rotweillera z hemoroidami.
— To pa, kochanie! — zawołał podniesionym, cukierkowym głosem, zbliżając się do mojej facjaty. ZA BARDZO.
— Gdzie mi z tym ryjem, Kubacki?! — krzyknęłam, odpychając jego mordę rękami.
Mustaf tylko westchnął ze zrezygnowaniem, bo chyba sobie właśnie uświadomił, że wlazł w takie bagno, że lata mu zajmie, zanim się z niego wygrzebie. Ostatecznie jednak przytrzymał mnie za ramiona i dał mi oślinionego całusa w policzek, po czym wskoczył na wyciąg. FE! Z obrzydzeniem się wytarłam i czym prędzej pognałam do Grześka.

W czasie konkursu rozglądałam się nerwowo, czy ktoś się na mnie gapi jak Muraniek na narty, zanim zda sobie sprawę z tego, że musi je w końcu założyć, ale wyglądało na to, że nikt jeszcze naszego, EKHEM, romansu nie przydybał. Zero dziwnego wzroku, zero durnych komentarzy. Grzesiek sobie pogwizdywał jak zawsze, a nasi klepali bulę aż w uszach dzwoniło. Miszczunio nadal w depresji ciężkiej pogrążon był, Pieter się chichrał, Sierściuch nerwowo kombinezon gładził, tylko Zniszczoł wesół jak skowronek w podskokach zmierzał na górę, gotów do swojej tury.
Bo pierwsza była drużynówka, proszę ja was. Żebyście słyszeli te dyskusje w pokoju trenerów... Kolacji mi nie chciało strawić. W końcu Treneiro postawił na nadal więdnącego jak roślina Stocha, wiecznie szczęśliwego i zjaranego Wiewióra, stylistę-amatora i lalusia Kota oraz, rzecz jasna, na naszą wschodzącą gwiazdę sezonu, brązowego medalistę z Kulm, herosa i talent niezaprzeczalny wielki — Grzywę. I oni wszyscy tak pięknie klepali bulę, że Kazachom smutno było, bo im robotę zabrały chamy polskie niewychowane.
Austriacy wreszcie wrócili do normalnego rozmiaru krocza (jakby to, co mieli, wystarczało komukolwiek) i przestali dostawać dyskwalifikacje, więc najwyraźniej Kuttin powściągnął swoje mroczne zapędy zawładnięcia skocznym światem od podszewki. Norwegowie mieli na gębach uśmiechy firmowe i już sobie planowali, gdzie postawią swoje kolejne drużynowe trofea. Fannemel próbował do mnie zagadać, ale porwał go Tande, posyłając mi na odchodnym głupawy wyszczerz i powietrznego buziaka. A mnie się to bardzo źle kojarzyło, odkąd tego popołudnia paskudny, niewyżyty zboczeniec z Szaflar próbował zrobić ze mną to samo. Bo ten bęcwał niedorobiony przypałętał się do mnie i Grześka na czas konkursu, jako że staliśmy niedaleko boksu lidera, a więc i kamer.
Niemcy obrzucili nas pogardliwym spojrzeniem, ale Rysiu Piątek wyglądał, jakby go w domu patelnią po głowie bili, bo miał minę kogoś, kto kilku nocy z rzędu nie przespał; blady był, przygarbiony i ziewał co chwilę. Francuzi wystawiali drużynę pierwszy raz od niepamiętnych czasów, więc wzbudzali ogólne zainteresowanie, podziw i radość, i sami ze śmiechem tarabanili się na wyciąg.
Miał się konkurs zacząć punkt siedemnasta i dupa zbita, Tepeš od kwadransa nie kwapił się, żeby łaskawie wcisnąć zielone. Hofer dziurę w zeskoku udeptywał i non-stop nawijał do swoich kochanek krótkofalówek, a Kruczek bez przerwy biednego Grześka zagadywał, który tylko przytakiwał posłusznie, bo co miał facet zrobić. Przecież walkie-talkie by stamtąd do gniazda nie trafił. A jakby nim Treneiro w łeb dostał, to by mógł jeszcze z tego gniazda wylecieć, a wtedy to dopiero byłoby nieszczęście.
Kiedy tak radośnie zamarzałam, w duchu psiocząc na cały Boży świat, Kubacki znowu zaczął mnie miziać po dłoni. Miałam szczerą ochotę wyjechać mu z liścia, ale tylko zazgrzytałam zębami i złapałam go za rękę. A ten natychmiast miał na ryju uśmiech złośliwego chochlika.
Grzesiek spojrzał na nasze ręce, uniósł brew, spojrzał na mnie, uniósł drugą brew i wrócił do fascynującej konwersacji z selekcjonerem naszej kadry narodowej. Kubacki zaciągnął sobie u mnie taki dług, że będzie się spłacał do usranej śmierci, przysięgam. A jeszcze mu odsetki doliczę za straty moralne! Nawet nie mówię, ile PZN mi za nie wisi. I za psychoterapię. I za kardiologa!
W końcu łaskawie Miran wcisnął to cholerne zielone i ruszyły Kazachy, potem Francuzi, potem Rosjanie... Słoweńcy wzięli do drużyny najmłodszego Prevca, Demona, który puścił mi oko po zejściu z zeskoku. Poza nim w tej ekipie było jeszcze dwóch jego braci i Kranjec.
U nas pierwszy skakał Sierściuch. Kask przyklepał, gogle poprawił, kombinezon poprzestawiał, nosem dziwacznie pokręcił, rękawiczki dopiął, a Treneiro w końcu machnął flagą naszą narodową. Kot przybrał skupioną minę (wcale nie zastanawiał się nad tym, jak wygląda jego grzywka, wcale), posunął w dół z szumem, wybił się z progu i fruuuu... Ta, na sto dwudziesty piąty metr. Na skoczni HS130. Niby nie ma źle, ale szału jakiegoś też nie zrobił. Ostatecznie po tej grupie prowadzili — WOW, SZOK I NIEDOWIERZANIE — Norwegowie, który dali szansę Hauerowi, bo Forfang kontuzjowany był.
— Czego masz taką kwaśną minę, Socha? — zapytał cicho z przekąsem Kubacki, który — dla przypomnienia — nadal trzymał moją dłoń. — Wyglądasz jak srający kot.
Spiorunowałam go wzrokiem, marząc, by móc mu złamać ten durny przeszczep, którym mnie ściskał.
— Okres mam, więc bolą mnie brzuch i cycki — warknęłam, oglądając lot średniego Prevca na sto dwudziesty ósmy metr. Słoweńcy objęli prowadzenie. — Po co się głupio pytasz?!
Blond gnom się do mnie nachylił.
— Jako twój aktualny chłopak mogę coś na te cycki zaradzić — mruknął mi do ucha, śmiejąc się przebrzydle, więc mu wbiłam łokieć w wątrobę.
Stęknął i musiał się skulić, więc w końcu zamknęłam mu ten jego parszywy otwór gębowy.
Tymczasem Pieter huknął sto trzydzieści jeden i w tabeli, póki co, byliśmy pierwsi. A drużyny zostały jeszcze trzy.
Geiger sto dwadzieścia siedem. Fettner sto dwadzieścia pięć i pół. Tande sto trzydzieści dwa. Dzięki słabemu popisowi kolegi Austriaka przy mocnym wietrze pod narty, wskoczyliśmy na wirtualne podium. Rozumiecie to? MY! Polacy.
Kubacki prychnął, jak już zdołał się wyprostować.
— Wiewiórowi się poszczęściło — burknął.
— Albo po prostu umie skakać.
Spojrzał na mnie groźnie.
— Masz jeszcze jakieś sportowe mądrości w zanadrzu?
— Właściwie to całkiem sporo.
W tym momencie Grzesiek się do nas odwrócił. Jakim cudem ani Sierściuch, ani Żyła nie zauważyli, że staliśmy, trzymając się za ręce? To tylko dowodzi, że powinni przejść rutynową kontrolę u okulisty. Połowa z nich dostałaby denka od słoików.
— Ciekawe z was gołąbki — mruknął, węsząc jakiś spisek.
Uśmiechnęłam się tak kartonowo, że wszystkie paczki na poczcie pozginały się ze wstydu.
— Bardzo się kochamy! — palnęłam, przysuwając się do tego przebrzydłego trolla.
Widziałam tylko, jak Mustaf wywraca oczami.
Grzesiek zmarszczył brwi i spojrzał tak, że głupi by się zorientował, że nam nie uwierzył, ale odwrócił się do siebie, bo go Kruczek czymś alarmował przez walkie-talkie. Kiedy tylko to zrobił, nadepnęłam mendzie na stopę. Ale to tak, że mu w pięty poszło.
Niestety, nie wszyscy byli tacy ślepi jak Wiewiór i Maniek.
Klepnąwszy sto dwadzieścia dziewięć i pół metra, Zniszczoł wyszczerzył się jak gwiazdor z Bravo girl do kamery i zszedł do boksu lidera, bynajmniej nie po to, żeby go zagrzać. I przyuważywszy nas, wywalił gały wielkości piłek ping-pongowych (a że normalnie miał wyłupiaste oczy, to, mam nadzieję, rozumiecie dramat mojego położenia), stanął w słup i gapił się jak cielę na malowane wrota. Próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba naprawdę wyglądałam jak srający kot, więc się poddałam i walnęłam bardzo głośnego fejspalma, skoro tylko Grzesiek go popędził do domku.
Miałam przejebane jak stąd do Planicy.

* * *

— CHODZISZ Z KUBACKIM?! — zagrzmiała rudawa wesz, huknąwszy drzwiami z naszego pokoju jak w szynku.
Nawet krzyżówek nie można w spokoju rozwiązać, bo się zawsze jakiś bęcwał jeden z drugim przypałętają i niewygodne pytania zadadzą. Rzuciłam więc w niego trzymaną akurat Panoramą w nadziei, że ta wpadnie prosto do jego rozwrzeszczanej gęby i ją zatka. Niestety, cymbał się uchylił.
— Ciszej! — wycedziłam przez zęby.
W bojowej postawie Aleks stanął nade mną siedzącą na łóżku.
— Bo co? — spytał zaczepnie.
— Bo to tajemnica.
Prychnął.
— Naprawdę, trudno się domyślić.
Stanęłam na materacu, więc teraz to ja się nad nich nachylałam.
— Tajemnica, bo wcale z nikim nie chodzę — powiedziałam cicho, bo w kadrze wszystkie ściany mają uszy. — Co to w ogóle za określenie? Skończyłeś przedszkole czy szlaczki okazały się za trudne, Zniszczoł?
Uszczypnął mnie w udo, więc dostał po łapskach.
— Socha, nie wymądrzaj się, tylko gadaj!
Westchnęłam i zeskoczyłam z łóżka, żeby normalnie na nim usiąść, a Grzywa do mnie dołączył. Długo nic nie mówiłam, bo cała ta chora sytuacja powodowała u mnie refluks i ogólnie odruch wymiotny, a tłumaczenie jej było jak droga krzyżowa. I jeszcze weź to logicznie wyłóż takiemu niedomyślnemu rudemu jak Zniszczoł.
— A bo mnie Kubacki wciągnął w jakiś chory plan odzyskania dziewczyny — burknęłam, przyglądając się paznokciom.
Szczygieł wybałuszył te swoje niebieskie oczy. Nie dość, że paraliż twarzy, to jeszcze choroba umysłowa.
— Zerwali z Martą?
Przytaknęłam głową.
— Taa. Tylko mi nerwy psuje, patafian zasrany. No, powiedz, ty byś chciał z taką mendą w związku tkwić? Bo nie wydaje mi się.
— Wiesz, Tosiek, ja to generalnie w mężczyznach nie gustuję.
Pacnęłam go w łeb, a ten się jeszcze szczygłowato roześmiał.
— Się nie mądruj, Grzywa, dobra? Bo to śmieszne nie jest.
Ale dalej się chichrał, więc uśmiechnęłam się jadowicie.
— Tobie akurat nie powinno być do śmiechu. Kto dziś przydzwonił w bulę w drugiej serii?
— WAL SIĘ!
— Sto dwadzieścia trzy metry, wstyd i hańba, Zniszczoł!
— SOCHA!
— Teraz nie odwracaj kota ogonem, nie wkurzysz mnie, mendo!
— Myślisz, że się tym nie przejmuję? — Nagle przestał być taki rozbawiony i zrobił tę swoją minę zbitego beagleʼa.
A co, Anetka cię nie pocieszyła?
Dobra, nie bądź wredna, Socha. Przesz się chłopak zadręcza, nie widzisz?
Westchnęłam, patrząc na jego zmarnowaną gębę. Wywróciłam oczami, bo mimo tej całej Anitki, to nadal ja musiałam go klepać po plerach i powtarzać mu, że nie jest taką dupą wołową, jaką naprawdę był. W końcu spartaczył nasze podium. Prevc do zeszłego sezonu był wiecznie drugi, Polska ustanowiła nową zasadę — zawsze czwarci. I dziś się to potwierdziło dzięki Zniszczołowi. W zasadzie papa Miran wcisnął też zielone na chybił-trafił, ale w gorszych warunkach i Francuzom zdarzyło się okazjonalnie więcej wyciągnąć, więc gdyby ruda wesz nie zapomniała o progu...
— Weeeeź — przeciągnęłam, obejmując go ramieniem. Niech się chłopak cieszy, bo to może być pierwszy i ostatni taki miły gest z mojej strony w jego życiu. Potem już tylko kopy w zad na do widzenia. — Jak nie dziś, to kiedy indziej. Sezon jeszcze się nie skończył, to raz, a dwa — świat też nie. W Willingen sobie odbijesz.
— Ta — mruknął ponuro pod nosem. — Jeśli tam w ogóle pojadę.
Wywróciłam oczami. Tych bęcwałów to jednak trza bić po łbach, bo ciemni są jak egipskie sarkofagi, do konia wafla.
— Pojedziesz — zapewniłam cymbała, coby świadomość mojego wsparcia miał. — Zaufaj mi.
Oderwał spojrzenie od podłogi i przez kilka sekund gapił się na mnie, jakby mu jasność anielska z nieba strzeliła. A potem znowu mu zaczął na facjatę ten jego firmowy paraliż wchodzić, czego moja dusza krucha znieść już nie mogła, więc skończyły się obejmowanka i zaczęły oczami wywracanka.
— Wierzysz we mnie? — Nadzieja w jego oczach urosła do rozmiaru gogli.
— Idź ty lepiej pod prysznic, jełopie, bo jedzie od ciebie żulem.
Z westchnieniem wstał posłusznie, ale jeszcze w drzwiach łazienki posłał mi wyszczerz taki, że mu niemal gęby zabrakło, i zawołał:
— Ja i tak swoje wiem!
W odpowiedzi mój laczek odbił się od pospiesznie zamykanych drzwi.


Zaraz z rańca Treneiro był w nastroju iście szampańskim, skakał wesoło jak małpa wokół swoich czołowych nielotów, bo oto we wczorajszym konkursie Kamil Stoch oddał dwa skoki powyżej sto trzydziestego metra, i chwała Bogu, bo przebudzenie, bo radość wszechogarniająca, bo powrót mistrza olimpijskiego. A ja wam powiem, że dupa. Miszczunio nadal wyglądał jak siedem nieszczęść i jeść nawet nie chciał. Muraniek też blady siedział, bo uświadomił sobie, że znowu będzie musiał wtaszczyć swoją szacowną dupę tak wysoko i lecieć, a przecież on ma lęk wysokości. I już nawet Żyłowe groźby i próby wjechania na ambicję nie pomagały, bo się kretyn zaparł jak osioł i w kółko mamrotał coś o tym, że się zabije, że on ma żonę i dziecko, że on nie może. Sierściuch co chwilę w nożu się przeglądał i włosie swoje końskie poprawiał. Pieter tylko kręcił głową, nie mogąc słuchać bredzenia naszego polskiego dziecka-mirakla. A Zniszczoł znowu więcej na tym swoim srajfonie klikał, niż jadł. BĘCWAŁ. A potem przyjdzie i będzie mi w ramię płakał, że spierdolił na całej linii. A niech się w dupę pocałuje. Ja go więcej niańczyć i pocieszać nie będę!
No dobra, będę.
Widziałam to wszystko doskonale, ponieważ siedziałam nieopodal.
Sam na sam.
Z tym półmózgiem Kubackim, który mnie gładził po pięści.
Miał szczęście, że siedzieliśmy w miejscu publicznym, w dodatku pod czujnym okiem reporterów, bo dawno by zarobił takiego gonga w nos, że rodzona matka by go nie poznała. Jedliśmy jajecznicę, to znaczy ja jadłam, bo on skubał jakieś trawsko dla królików, i mieliśmy udawać szczęśliwie zakochanych, a w efekcie kopaliśmy się pod stołem. Pierwszy raz w życiu żałowałam, że nie zabrałam szpilek, bo bym mu tak je wbiła w stopy, że jajco by miał, a nie konkurs.
Zboczeniec jeden niewyżyty!
Z każdą minutą coraz mocniej się modliłam o to, żeby ta zasrana Marta do niego zadzwoniła i mu wpadła w ramiona, bo ja się wykańczałam psychicznie, jak lody waniliowe kocham!
W chwili słabości zerknęłam nawet błagalnie na tego buraka Zniszczoła, ale on był tak zajęty dyskusją z Pieterem i jedzeniem jakiejś zmiksowanej papki, że Jennifer Lopez z gołą dupą mogłaby przejść obok, a on by nie zauważył. Dureń jeden! Jak już powiedziałam, prawdziwych dżentelmenów nie ma, ostał się jeno plebs! Pomagasz takiemu, a on cię z opresji nie wyciągnie.
— Mogłabyś się uśmiechnąć? — warknęła menda, odrzucając z brzękiem swój widelec. — Wyglądasz, jakbyś miała zjeść żuczka gnojownika.
— Z jednym takim siedzę — odwarknęłam.
Kopnął mnie cieć w piszczel, co uruchomiło moją żądzę mordu.
— Módl się, żebyś po wszystkim miał nadal nogi w dupie! — wysyczałam, w myślach celując widelcem idealnie między jego durne ślepia. — Bardzo słoooo...
Niestety, moja groźba została przerwana błyskiem fleszy i ogólnym zbiegowiskiem, które się wokół nas zrobiło. Bałwan natychmiast przybrał profesjonalny uśmiech uradowanego przygłupa, a ja, z wypchaną chlebem po brzegi paszczą, uśmiechnęłam się jak spasiony chomik. I zaczęłam gnoja deptać pod stołem tak, żeby się zesrał w krzesło. Ale kretynowi się tylko oczy zaszkliły, a nie popuścił.
Jak mi się w końcu udało przełknąć, co zdążyłam odgryźć, dokończyłam wypowiedź:
— ...odko dziś wyglądasz, pączuszku.
W tym jego przymilnym spojrzeniu była groźba mordu. Socha — Kubacki: jeden do zera!
— Ty też, brudasku kochany. — Zatrzepotał rzęsami, a wtedy sobie uświadomiłam, że moja jajecznica znajduje się na całej mojej gębie.
Kubacki poślinił sobie kciuk i zaczął się z nim do mnie zbliżać, więc zaczęłam instynktownie cofać głowę. Ja rozumiem, że można mieć jakieś seksualne perwersje, ale żeby się przy pierwszej lepszej okazji nimi dzielić z prasą?! Wiedziałam też, że na łeb upadł, ale chyba mu ktoś łomem poprawił, bo normalnie nie wierzyłam własnym oczom!
Poczułam kolejnego kopa w piszczel, od którego i mnie zaszkliły się oczy. Zacisnęłam palce na widelcu.
— Nie bój się, kotku — wycedził niemal przez zęby, szczerząc się sztucznie. — Przecież nie chcę ci wydłubać oka! — zaśmiał się plastikowo.
HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA. Ostatni raz się tak uśmiałam, jak obierałam kartofle.
Flesze dalej migały. Jakby ich posrało do reszty. Tak, Dawid Kubacki żre trawę na śniadanie z jakąś cizią, I CO Z TEGO? Szumu narobili, jakby się stołował z samą Naomi Campbell. A zdjęć tylu to ja w całym życiu nie miałam zrobionych. Bym se mogła do portfolio dać, o. Tyle że takie ze śniadaniem w ryju to raczej kiepska wizytówka.
Ale zaczęły się pytania:
— Ile to trwa?
Zdecydowanie za długo.
— Co z Martą Mączyńską?
Też bym chciała wiedzieć.
— Czy to ten związek zaważył na pańskich wynikach, panie Dawidzie?
(MOJE ULUBIONE!).
— Jakie mają państwo plany?
Wypierdalać stąd w podskokach.
— Ogląda pani wszystkie jego występy?
No, niestety, tak.
— Czy tego nie zabrania regulamin?
Pff, też coś.
— HALO! — zagrzmieli Zbyszek z Grześkiem.
Całe stado hien dziennikarskich odwróciło się na pięcie zdziwione, a tam stali nasi trenerscy asystenci. Kruczek właśnie wycierał twarz serwetką i do nich dołączał. Wszyscy ze sztabu stanęli w postawach wojowniczych żółwi ninja, tylko im katan brakowało.
Albo kaftanów, każdemu wedle zasług.
— Co tu się wyrabia? — warknął Sobczyk, ogarniając ich wszystkim wzrokiem groźnego Bogdana-ochroniarza z Malinki. — Wiedzą państwo, że trwa pora śniadaniowa? Burzycie nam rutynę! Chłopcy muszą być w pełni sił przed dzisiejszym konkursem! Tak chcecie lepszych wyników, a sami sracie do własnego gniazda!
SOB-CZYK, SOB-CZYK, ZIIEEEEEEH!
— Poza tym, na moje to średnio wam wolno odstawiać takie cyrki w takich miejscach — dodał sprytnie Klimowski, uśmiechając się jak lisek-chytrusek.
— Proszę zostawić Dawida i Antoninę w spokoju — dorzucił stanowczym tonem Kruczek. — I opuścić lokal. Inaczej będę zmuszony wezwać ochronę.
Myślałby kto, że wyjdą jak te posłuszne baranki Boże, ale nie! Znowu poleciała fala błysków lamp i posypało się więcej pytań. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, dotyczyły one... mnie. Nie tej mendy patroszonej, nie wczorajszego czwartego miejsca, nie smutnej fizjonomii Kamila Stocha, tylko mnie. Antoniny Sochy. Kim jestem, co tu robię, co się między nami dzieje, czy obecność kobiety nie przeszkadza w treningach...
Widziałam, jak Kruczek chyłkiem pokazuje jednemu z kelnerów, że ma zawołać jakiegoś Jurgena z ochrony, bo przecież tępe bydło nie pójdzie, póki nie złapie taniej sensacji. Pięć minut później grupa walecznych Zbyszków z Bogdańca siłą zmusiła tych bęcwałów do wyjścia z restauracji i w ogóle hotelu. A i tak ostatni cyknął fotkę mojej zdziwionej, upapranej gębie.
Spojrzałam na Kubackiego, krzywiąc się z obrzydzeniem.
— Aż mi się przez ciebie jeść odechciało.
Pokazał mi język.
Burak.

* * *

Godzinę później czołowe nieloty Kruczka rozgrzewały się pod skocznią, a ja się modliłam o rychły powrót do Wisły. Żeby to odwołali w pizdu i żeby spokój duszy mieć. Ale nie. Po zakończeniu cyrków w Lahti mieliśmy jeden dzień na przejazd do Kuopio. To nie widzi dziadzio Hofer, że trzeci dzień z rzędu wichura taka, że łby chce pourywać? Nie, oczywiście, że nie. Bo liczy się kasa, kasa, kasa. Ja nie wiem, występy w telewizji mu się spodobały? Lubi, jak go z krótkofalówkami pokazują, czy ki czort? Albo lubi hejty na klatę przyjmować? Że też w ogóle ten Tepeš wciska to zielone! Nie wstyd mu?
Na widok Kubackiego rzygać chciało mi się bardziej niż zwykle, a znowu leciał do mnie z tymi swoimi paskudnymi, perwersyjnymi łapami. Na nasz widok Skrobot prychnął pogardliwie i się zaśmiał, a reszta zasypała nas gradem pytań, na który zareagowałam w tylko jeden sposób.
— Ty się tłumacz.
I wyszłam.
Ponoć się menda wyspowiadała jak przed pierwszą komunią. Chłopaki go pocieszająco po plerach poklepali, że mu się na pewno z Martą ułoży i że im bardzo przykro, ale że ma nie spierdolić i nie zapomnieć o progu, coby jej zaimponić. Ja to szczerze wątpiłam, żeby dziewczyna była na tyle głupia, by chcieć do niego wrócić, ale co tam kto se uważa, nie? No.
Stałam już przed budką i powoli toczyłam się w kierunku wyciągu, kiedy poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
— Dzięki. — Zniszczoł pokazał komplet białych zębów. — No wiesz, za wczoraj.
Wywróciłam oczami. Już był wesół, już skowronki śpiewały, już śnieg był cudownym białym puchem, a świat najlepszą miejscówą w kosmosie. No tak, z Agatką sobie pogadał, to jakże mogłoby być?
— Spaaaadaj. — Zrzuciłam jego dłoń z ramienia. Miałam dość bycia macaną przez następną dekadę!
Zrównał ze mną krok. Przez kilkanaście sekund było tak perfekcyjnie cicho, ale nie, musiał się burak odezwać.
— Wiesz, w sumie to trochę zdziwiłem się, że przystałaś na ten pomysł Mustafa.
Wzruszyłam ramionami, wgapiona w swoje buty, których czubki od czasu do czasu wbijałam w śnieg. W ogóle to pizgało złem, mróz chciał mi odmrozić nos i ręce, i nieszczęśliwa byłam, bo ciotka nadal sobie nie pojechała tym swoim paskudnym czerwonym maluchem.
— Myślałem, że go nie lubisz. — I będzie jełop ciągnął temat, aż dostanie w banię!
Zatrzymałam się i skrzyżowałam ręce na piersi.
— A jak go lubię, to co?
Tym razem to on wzruszył ramionami, ale z tym swoim szczygiełkowatym uśmieszkiem.
— To nic.
Podniosłam brew.
— Może ty zazdrosny jesteś, co? — Walnęłam go z bara, szczerząc się debilnie.
Prychnął i zarechotał jak stara ropucha.
— Coś ci się z Fannemelem pomieszało, przyjaciółko.
Ale ja się dalej szczerzyłam, obstając przy swoim. Bo co Zniszczołowi do moich relacji z Kubackim? Jak se będę chciała, to i jego żoną zostanę. A jak nie, to kopa w zad dostanie i do Szaflar kopać rowy wróci!
— Po prostu uważam, że czujesz odwrotnie do tego, co pokazujesz.
Sprzedałam mu blaszkę w czoło i, kręcąc głową z niedowierzania jego głupocie, poszłam do Grześka. A jak odwróciłam się na chwilę, to bęcwał tam stał i gapił się jak cielę na malowane wrota, wesoły, jakby mu wizytę w night clubie obiecali. Co za burak. Akurat. Ja wiem, co czułam — chęć wyjechania na bardzo długie wakacje, z dala od Finlandii i całego tego gównianego śniegu. I gównianego latającego cyrku. I gównianych pomysłów Hofera.
Zgodnie z przewidywaniami, wiało tak, że musiałam czapkę na łeb naciągać, żeby mi jej nie porwało. Więc przesuwali, odwlekali, kombinowali. Ale co zrobisz, jak korytarz jest jeden i koniec, postanowione? Sam sobie Waltah winny. Dlatego zawody ciągnęły się jak ciasto zakalcowate. Nie pomagała herbata, tuptanie w miejscu, śpiewanie, słuchanie muzyki ani rozmowy z Grześkiem, który zresztą od tego porannego incydentu dziennikarskiego wkurwiony był jak osa. Reszta naszej Drużyny (nie do ś)Cierpienia sobie żarciki urządzała. Łohohoho, no wewnętrznie potargało mi jelita.** Sierściuch suszył do mnie kły i pytał, czy ma już wyciągać swój ulubiony garniak i poduszki na obrączki szukać. Pieter bez przerwy męczył nas, czy skonsumowaliśmy nasz związek, to mu powiedziałam, że jak się nie odwali, to będą go robaki w ziemi konsumować. NIECH KTOŚ ZATRZYMA TĘ KARUZELĘ ŚMIECHU. Muraniek jak zwykle nie ogarnął i tylko z przerażeniem myślał o swoim nadchodzącym skoku.
Niestety, nadal musiałam łazić wszędzie z Kubackim za rękę, ale wyglądaliśmy bardziej jak związani jeńcy wojenni niż zakochana para. W końcu Hofer z Tepešem i spółą zarządzili półgodzinną przerwę po pięciu pierwszych skokach i Trejner zlazł z tego swojego gniazda chciwych wron (między którym tylko on inaczej krakał) do nas z Grześkiem. Jak na mnie zerkał, to się śmiał.
I ty, Kruczkowata mendo, przeciwko mnie?!
— Kto by pomyślał, że Tośkę tak ciągnie do tego naszego złośliwego Mustafa?
— Trenerze, ile razy jeszcze pan wyskoczy z tą Tośką...
— Ładnie cię urządził, nie ma co.
Wywróciłam oczami. Nie dość, że tamte jełopy, to jeszcze ten. Weźcie mnie na sygnale na kardiologię, bo zaraz na zawał z nerwów zejdę!
— Bo głupi jest jak but i tyle.
— A może po prostu zakochany?
Obrońca uciśnionych się znalazł. Łukasz Kruczek, trener i laureat pokojowej nagrody Nobla. Myślałby kto!
Toteż prychnęłam.
— Nie, trenerze, głupi.
Zaśmiał się, ale serdecznie, więc tylko westchnęłam. Z nimi nigdy nie ma z górki, niezależnie od roli, którą spełniają w kadrze. Jak nie grafiku im trzeba pilnować, to bilety trzymać. Albo o urodzinach żony pamiętać. Albo o jedzeniu przypominać. Jak to było w tym wierszu Szymborskiej?

Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.***

Bo ta Szymborska to mądra baba była. Ale i ona dość tych ludzi głupich miała i mądrość swoja jeno w pismach po sobie zostawiła. Ja tak czuję, że podobnie niedługo wykituję...
— Ja bym stawiał, że jednak zakochany i trochę nawet zraniony. — I co, po trzech miechach przypomniało mu się, że umie logicznie myśleć i się ogarnąć?! NO CHYBA MNIE ROZSADZI! — I zdesperowany. Weź mu trochę odpuść. Im wszystkim. Bo to przecież fajne chłopaki są.
Pffffffff! W dupie pan był, gówno pan widział. Ale sobie ornitolog naczelny polski od siedmiu boleści poszedł do tych swoich asystencin i Skrobota-nieroba. A WSZYSTKIM WAM KIJ W SZPRYCHY!, krzyczałam w głowie, stąpając po śniegu jak słoń ze złości. Fajne chłopaki to są na przykład Brad Pitt albo Josh Hutcherson, czy tam inny Daniel Radcliffe. Ci tam to są dupy wołowe i debile takie, że laczki spadają! I kij w oko Fannemelowi, który mi słał smutne spojrzenia.
Jak się wszyscy, prócz wiatru, rzecz jasna, ogarnęli, to Hofer ostatecznie oznajmił, że konkurs wznawiają. Dałam Kubackiemu buziaka w policzek na szczęście (a potem przez pół godziny plułam do kąta) i przeciągania nastąpił żałosny ciąg dalszy. Zniszczoł walnął zaledwie sto dwadzieścia i nie wszedł do drugiej serii. Stoch pięć metrów dalej i załapał się rzutem na taśmę. Pieter skoczył jeszcze ze dwa metry dalej, ale on zawsze śmieje się do tej kamery jak przygłup, więc trudno stwierdzić, czy był z siebie rad czy prezentował swój regularny poziom durnoty. Kubackiego uratowały bonifikaty za wiatr, bo w plecy miał, a dystans przed punktem K zaliczył. Natomiast największą bombę sprawił akrofobik z urojenia i cudownie opóźnione umysłowo dziecko z Zakopanego.
Otóż Klemens Murańka z pełnym gracji telemarkiem wylądował za sto trzydziestym piątym metrem przy takim huraganie w plecy, że Prevc sam by się wyglebił. I wszystkim niedowiarkom szczeny poopadały. I pokazał lebiodom, jak się powinno skakać, bo do końca pierwszej serii pozostał w boksie lidera.
I narobił siary narodowej Polsce, machając do kamery jak dziecko specjalnej troski.
W drugiej było już tylko sto trzydzieści, ale przewaga punktowa z pierwszej części zawodów bardzo mu pomogła. Z kwadrans mu tłumaczyliśmy, że ma iść na podium, a ten tylko w kółko pytał, na jakie podium i czego my w ogóle od niego chcemy.
— WYGRAŁEŚ, DO KURWY NĘDZY, MURAŃKA! — wrzasnęłam, bo z miesiączkującą kobietą się nie zadziera.
Pech chciał, że zrobiłam to prawie do kamery i całe trybuny ryknęły dzikim śmiechem. Ja walnęłam sobie spektakularnego fejspalma, Kubacki zarechotał perfidnie, a reszta mu zawtórowała.
Treneiro prawie z gniazda wypadł, jak tabelę wyników pokazali. Skakał, gratulacje odbierał, a Schuster z Kuttinem tylko zębami zgrzytami, bo nasz mirakl narodowy wyrolował Krafta i Freitaga z najwyższego stopnia i chwały wiecznej.
I dobrze tak Szwabom zasranym. Gorzej dla nich, że musieli słuchać Murańka stękania i jałowej gadki na konferencji prasowej, ale ostatecznie przecież wcale nie musiałam się do niego przyznawać jutro, nie?

* * *

Monsuny nie opuszczały Finlandii także we wtorek w Kuopio. Dlatego już trzecią godzinę płaszczyliśmy dupy w tej budce dwa na dwa, grając w karty, Jengę i Chińczyka. Odwołali trening i kwalifikacje i tylko na odwołanie konkursu czekaliśmy jak te jełopy. Od herbaty i słodyczy mnie już mdliło, bo okres się kończył, to i hormony inaczej pracowały. Za to chciałam odespać całą tą nieszczęsną Finlandię, związki udawane i rozmowy wcale niełatwe. I ten poziom głupoty, który się nawarstwiał, a ja nawet szpachli nie miałam, żeby go zdrapać.
Wyszliśmy z Kubackim się przewietrzyć i wleźliśmy na puste trybuny. Kto by pomyślał, nie? Kolebka skoków narciarskich, kiedyś kibiców tam było tyle, co w Polsce, a teraz na skocznie to nawet pies z kulawą nogą nie zagląda. Bida z nędzą, bo Finlandii takich naszych cudownych Murańków brakuje. I Zniszczołów, bohaterów jednych mistrzostw.
A ja już się przyzwyczaiłam do łażenia z nim za rękę, jakby nas kajdankami skuli.
— Już mnie nie musisz trzymać — wymamrotał pod nosem, puszczając nasze dłonie.
— He? — zdziwiłam się.
Koniec męczarni? Coś to za proste było. A przecież ja nigdy nie mam z górki, tylko zawsze pod górę. I kombinować potem muszę jak ten koń.
— Dzwoniła Marta — westchnął. — Żeby mi powiedzieć, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego, bo jestem największym kretynem, jakiego poznała.
Ale dostał w łeb! Plasnęło, aż miło!
— Przestaniesz mnie w końcu bić?! — wpienił się, aż mu normalnie loki poskręcało mocniej.
— A to moja wina, żeś jest debil taki, że laczki spadają?! Było mnie posłuchać, to by nie było dramatów! — warknęłam, ale widząc, że Kubackiemu ani do żartów, ani do złości, wywróciłam oczami i dodałam: — Ale jestem pewna, że ci odpuści. W końcu cię kocha, nie? A jak się kogoś kocha, to się zawsze do niego wraca. Choćby nie wiem co.
Nie spodobał mi się chytry uśmiech mendy szaflarskiej, ale na jego szczęście, w tym samym momencie zza bramy wychynął durnie wyszczerzony Sierściuch:
— Hej, gołąbeczki!
— Tak ci się na urazówkę spieszy?!
— Po zawodach. Hofer odwołał. Pakujemy manatki! Wreszcie, bo ten arktyczny klimat nie służy mojej skórze...

Myślałam, że to koniec atrakcji w ulubionym kraju prezydenta Kwaśniewskiego (memów skocznych w internetach się tyle pojawiło, że chyba musieli te internety powiększyć i umieścić w kosmosie), ale nie. Stałam sobie spokojnie przed budką, bo okazało się, że nasz kierowca utknął w korku i się spóźni, więc przewijałam śmieszne demoty, kiedy mnie ktoś popukał w ramię.
Jedno słowo: Tadzio.
RATUJ SIĘ, KTO MOŻE!
Już się chciałam wywinąć, ale on mnie — hyc! — za szalik i dupa blada. Musiałam zostać ze względu na swoją rosnącą popularność wśród kibiców. Czyli jako ofiara Mustafa i przeklinająca na wizji choleryczka. Wspaniale, zawsze chciałam z tego słynąć. Life goal jak ch...
— Odpowiesz na kilka pytań i będziesz wolna — pocieszał mnie Mieczyński.
— Ta, jak dzika świnia — mruknęłam do siebie.
Westchnęłam, poprawiłam czapkę w logiem Grupy Azoty, przygładziłam jaskrawożółtą kurtkę i przybrałam swoją minę zbitego, wykończonego życiem psa. Śnieg znowu zaczął sypać i, jak na złość, ustał wiatr...
Tadziu podstawił mi pod gębę ten włochaty mikrofon, ustawił kamerę i palnął na wstępie:
— Tośka, powiedz, kim jesteś w kadrze i czym się zajmujesz.
Zasada pierwsza: zacznij zdanie od Tośka..., a urwę ci jaja.
Kopnęłam go w piszczel na opamiętanie. Mieczyński się zwinął i zawył.
— Nie jestem żadna Tośka, bęcwale! — Dobra, okres się dopiero kończył, więc to było jakieś usprawiedliwienie, nie? — Antonina, Antek albo Socha. A spróbuj użyć czegoś innego, to następnym razem wyceluję nogą wyżej.
Tad się pokracznie wyprostował, ale nie przestawał się uśmiechać. Z bólem, ale jednak! Poprawił kamerę, znowu mi podstawił to czerwono-czarne narzędzie tortur pod brodę i zaczął:
— Antonino, wzbudziłaś spore zainteresowanie mediów w ostatnim czasie. Powiedz wszystkim kibicom, jaką rolę pełnisz w kadrze i czym się zajmujesz.
Chrząknęłam.
— Jestem osobistą asystentką trenera Łukasza Kruczka. — Pomagam mu się ubierać, kiedy planuje spontaniczny wypad na skocznię w bokserkach i bamboszach. — Mam wiele zadań: pilnuję grafiku, piszę raporty, potwierdzam rezerwacje... Całkiem sporo tego. Nie chcę zanudzać.
Gdzieś w oddali rozległy się durne rechoty i rozmowy.
Przez następny kwadrans nawijałam o tym, jak wygląda nasz rozkład dnia, jak zostałam zatrudniona (konkurs podań, HAHAHAHAHAHA, najlepszy mój żart od trzech miesięcy), jak mija życie z samymi facetami i takie głupoty. Tadziu i te jego suchary, zwiędnąć można, a ręka boli od fejsplamów i czoło czerwone.
— Co jest najlepsze w tej pracy?
W tym samym momencie wydarł się Zniszczoł:
— Pieter, dawaj! Założymy mu twój kask!
Te durne stworzenia wymyśliły sobie, że ulepią bałwana, skoro kierowcy się nie spieszyło. Bydlę było wzrostu Wanka. Na gałęziach miało rękawiczki Mustafa, jako nos wsadzili mu marchewkę (żrą to trawsko, to mają zawsze pod ręką) od Aleksa, na łeb założyli gogle Sierściucha, z cukierków, które poprzedniego dnia dostał Muraniek, zrobili guziki, Miszczu mu oddał swoje narty, a Żyła właśnie biegł z kaskiem. Idę o zakład, że gdyby puścić tego dziwoląga z belki, to i tak poleci dalej niż Kubacki.
Całymi wnętrznościami pracowałam, żeby się nie roześmiać. Chamsko, oczywiście.
— Oni — wychrypiałam, ale natychmiast sobie odchrząknęłam, widząc, że Grzywa smaruje w śniegu napis MASAFETU NAHAJU (JPN). — To znaczy — oni starają się mi zawsze robić pod górę, ale koniec końców, nie ma tego złego...
Patrzyłam, jak się cymbały cieszą i fotografują swoje dzieło rzeźbiarskie. Westchnęłam, bo gdybym miała po swojemu analizować pana Nahaju, to bym powiedziała, że jest ucieleśnieniem ich chorób umysłowych. Dlatego wcale się nie dziwię, że mu tak dali na nazwisko.
A Marta to mogłaby się ogarnąć. Przecież ten nasz Mustaf nawet bałwanom rękawice oddaje, taki jest dobry chłopak! (Dopóki nie otworzy jadaczki).

Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha, albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską.




* Cytat pochodzi z komedii pt. Wiele hałasu o nic. (Widziałam w Narodowym, widziałam w Narodowym! #szpan I grał tam Żmijewski <333333).
** Kabaret Neo-Nówka i skecz Chrobry! :D
*** Cytowane fragmenty pochodzą z wiersza Wisławy Szymborskiej pt. Portret kobiecy.

Scena z Treneirem napisana specjalnie dla ElusivE_Artist, bo wiem, że polubiła ten duet w jedenastym rozdziale. :D
Dodać mogę tylko tyle, że wątek Kubackiego i Marty jeszcze się nie zakończył. ;) Wróci wtedy, kiedy się go będziecie najmniej spodziewać!
Chciałabym też dodać, że Tośka wspomina o Willingen, chociaż teraz jadą do Ałmat, bo dopiero w Willingen będzie kolejny konkurs drużynowy i dopiero wtedy Zniszczoł będzie miał okazję zrehabilitować się w oczach teamu.

Btw, wiecie, że Drużyna (ś)Cierpienia jest anagramem od Drużyny PIERŚCIENIA? :D Wiem, odmieniłam Wasze życie.

I wiecie co? Historia języka polskiego jest fajna... dopóki nie staje się egzaminem.

DO BOOOOJU, DO BOOOOJU, DO BOJU, POLACY!
To na dzisiejszy mecz z Niemcami i rozpoczynającą się jutro Ligę Światową. :D

PS. Tak Wam w ścisłej tajemnicy powiem, że w tekście ukryłam aluzję do jeszcze jednej komedii, tym razem Moliera. Ktoś wyłapał? :D

Pięknie Wam dziękuję za każdy głos w ankiecie (GŁOSUJCIE DALEJ) i każdy komentarz. :) Niewiele tego, ale dla mnie to naprawdę cenne gesty. Wiem, że na Twitterze na to narzekam, ale przemyślałam sobie to i owo, i jednak nie mam racji.


Jesteście najlepsiejsi! ♥ ♥ ♥

18 komentarzy:

  1. Powiem Ci szczerze, że jak Kubacki z tą swoją propozycją wyjechał, to parsknęłam śmiechem tak, że aż mnie sąsiedzi usłyszeli (a mieszkam na wsi i trochę "odstępu" od nich mam).
    A jeszcze lepiej było, kiedy Tośka się na to zgodziła. Nie spodziewałam się tego w chuj, ale co zrobić. I z deczka zazdrosny Zniszczoł zrobił mi dzień. A ta jego Agatka to mogłaby już sobie pójść, bo nie tylko Sochę denerwuje. MURANIEK TO W OGÓLE OGARNĄŁ, ŻE KONKURS WYGRAŁ?! I JAK ON TO, DO LICHA, ZROBIŁ? NIECH PODA KUBACKIEMU PRZEPIS!
    Nawiasem mówiąc, mam nadzieję, że ta Marta do niego wróci, bo aż żal patrzyć na biedną Tośkę. Męczy się, bidula.
    I bardzo chciałabym zobaczyć kiedyś pana Nahaju.
    Pozdrawiam mocno i weny życzę! :D
    (nie umiem w komentarze)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kubacki to ma tylko takie pomysły, że można śmiechem parskać. Taka już jego gnomia natura.
      Cóż, Tośka na pewno też trochę szalona jest, to trzeba przyznać. Ale, jak to mówią, "tylko wariaci są coś warci"! :D
      Muraniek to wszystkich swoim ogarem zaskoczył, ale i tak potrzebował krzyku, żeby się zorientować w sytuacji, więc "no progress detected". XD
      A pana Nahaju lepiej nie oglądać. XD
      Ja również pozdrawiam i dziękuję za komentarz! :D

      (Umiesz, umiesz).

      Usuń
  2. Wchodzę, patrzę - JEST *chwila przerwy na pobiegnięcie po przekąski, zaryglowanie drzwi coby nikt nie przeszkadzał, oczywiście to wszystko robione z najszerszym uśmiechem na jaki można sobie pozwolić, nie rozrywając przy tym ust* CZYTAM!
    Zaskakująco dużo mojego ukcoahnego Murańka sprawia, że to jeden z ulubionych rozdziałów (chociaż w sumie ciężko wybrać, każdy po przeczytaniu nagle staje się ulubiony), w końcu chłopak pokazuje, co potrafi, chociaż pewnie na konferencji i tak okazało się, że nie wie o co to całe halo.
    ANTEK TO DOBRY CZŁOWIEK! - największe zaskoczenie do tej pory (tak naprawdę to nie, tak naprawdę bardziej zaskoczyło mnie to jak Kubacki zapytał czy Tośka będzie jego dziewczyną, ale nieważne), bo, szczerze mówiąc, myślałam, że ona tak tylko sobie mówi, że w gruncie jest dobra, ale tak naprawdę to chodzący pesymizm, a tu nagle pomaga UWAGA Kubackiemu (swoją drogą - kocham tytuł!), któremu od czasu do czasu tym razem próbuje się przebić normalność, ale ta ściana głupoty chyba jednak za gruba. Szkoda, że przestali już udawać, ciekawa jestem dalszych wydarzeń, co by było gdyby w takim stanie rzeczy wrócili do Polski, skoro już w Finlandii oblegani!
    Ten monolog Kubackiego, w którym m.in. mówi o swojej Martce-nartce sprawił, że chyba za nic nie chciałabym przebywać w jego pobliżu z obawy, że to choroba zakaźna. Podziwiam Tośkę, że wytrzymuje.
    Ogromnym plusem całej tej sytuacji jest nadzieja na rewanż i pokutę zadaną przez Antka swojemu 'chłopakowi', liczę na to, że 'dług długi jak do Sapporo' będzie spłacany w bólu i cierpieniu *sadist mode on*
    Zawiodłam się na Zniszczole, który sam nie potrafił wydedukować, że taka para jak Socha i ulubiony kadrowy kolega Dawid nie ma prawa bytu i prawie obraził się na współlokatorkę. Chociaż pewnie przebywając tyle z Anitką/Anetką można rzeczywiście zgłupieć.
    Cóż, pasuje przejść już do zakończenia tego przydługiego wywodu zwanego komentarzem i zaznaczyć, że lubię tośkową narrację, która to brzmi tak jak skrzyżowanie Mickiewicza z typowym człowiekiem ulicy i może jeszcze trochę artystą kabaretowym. I już tak naprawdę kończąc zaznaczam, że w napięciu czekam o co chodzi z tym Stochem naszym biednym!
    Życzę weny, radosnego przejścia przez sesję i ogółem dużo miłości (oby nie takiej jak tośkowokubackowa)!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomniałam o dwóch rzeczach! W tym wieku to już naprawdę choroba, ale nieważne.
    Po 1. Kurczek i spółka - obrońca uciśnionych, w tym przypadku 'zakochanych' to prawie jak jakaś Liga Sprawiedliwych, jak już mu się znudzi trenowanie to może się przebrażnowić i zostać superbohaterem - osobiście już go widzę w majtkach nałożonych na legginsy.
    Po 2. piosenka pasuje jak nigdy wcześniej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaaaa, Muraniek ulubiony? :') To się bardzo cieszę! Przecież i zagubione dzieci trzeba kochać, prawda?
      Ooooj, jak mogłaś wątpić w dobroć Tośki? Przecież ona dała tyle dowodów na to, że jednak ma miękkie serduszko. :') Po pierwsze: dobrowolnie przytulała Zniszczoła po porażkach. Po drugie: nawet jeśli psioczyła na chłopaków, to i tak im kibicowała. Po trzecie: przecież nawet kiedyś Zniszczoł jej dziurę w brzuchu wiercił (konkretnie w Kulm!), czy ich lubi, a Tośka odpowiedziała "może". To oczywiste, że nie chciała za bardzo "odkryć kart". ;) Można być pesymistą, ale to nie wyklucza bycia dobrym człowiekiem. Pesymiści też pomagają innym. Masz więc rację: Tośka jest ponura, ale ma serce.
      Chyba naprawdę powinnam była dopisać, że Zniszczoł NIE BYŁ ZAZDROSNY, tylko oburzony, że Tośka mu nic nie powiedziała. A to wygląda, jakby on się wkurzył z zazdrości. XD Zniszczoł przecież też w cuda wierzyć potrafi. Znając Tośkową nieobliczalność, nie mógł wykluczyć żadnej możliwości.
      A Kubacki, oczywiście, słono zapłaci za krzywdy, które wyrządził najważniejszej osobie w kadrze.
      Taka narracja może sprawiać problemy (o czym mnie już jedna czytelniczka poinformowała i bardzo się cieszę z tego poinformowania!), więc można ją kochać lub nienawidzić. A z Kamilem wyjaśni się wszystko już wkrótce! :)

      Co do piosenki - ta pasuje, bo tytuły się zgrywają, a poprzednie utwory były dobierane bardziej na zasadzie metafory. ;)

      Dziękuję szalenie za komentarz! :)

      Usuń
  4. Nawet nie wiesz, jak przyjemnie było mi przeczytać nowy rozdzialik u Ciebie w czwartek po dwóch egzaminach, przy akompaniamencie Euro. Idealny sposób na odstresowanie się po wyjątkowo męczącym dniu.
    Muraniek to mnie chyba nigdy nie przestanie zaskakiwać. Te jego inteligentne wstawki nadają niepowtarzalny klimat twojemu opowiadaniu. Nie pamiętam, czy czytałam kiedyś cokolwiek, gdzie bohater byłby aż takim nieogarem. Ale przecież za to wszyscy go kochamy. Poza tym, łączę się z nim w bólu lęku wysokości. Nawet, jeżeli u niego to stan urojony.
    Śnieżne seppuku XD Leżę i nie wstaję (rzeczywiście czytam ten rozdział i piszę komentarz na leżąco). I druga rzecz, która mnie powaliła: loteria w Finlandii większa niż w lotku. Coś w tym rzeczywiście jest i aż dziwne, że żaden szczęśliwy zwycięzca nie zagrał nigdy w lotka i nie został jeszcze milionerem.
    Jakim cudem Skrobot zawsze jest tak sympatyczną postacią, jakim? Daję słowo, jeszcze nie spotkałam się z tym, żeby ktokolwiek przedstawił go w czarnym świetle. No, ale jak się ma cały magazyn czekolad, to się potem jest najbardziej lubianym członkiem kadry prze Sochę.
    I nie, nadal nie wierzę, że Socha zgodziła się na tę upośledzoną prośbę Kubackiego. Chyba jej ta Finlandia nie służy (w każdym znaczeniu tego słowa xD). To jest dla mnie tak nieprawdopodobne, że… aż nie znajduję porównania, jak bardzo jest to nieprawdopodobne. A ten tekst o okresie Kubackiego był nawet zabawny. Przez chwilę odniosłam wrażenie, że momentami błyskotliwy człowiek z niego jest. Ale potem przekonałam samą siebie, że wyszła mu ta riposta, bo po prostu zboczonym człowiekiem jest i temat był mu bliski.
    Hip hip na cześć Rysia Piątka, który chyba nam u Ciebie zadebiutował. A jeśli nie i przeoczyłam dotąd jego skromny udział, to przepraszam bardzo, ale cieszę się niezmiernie z jego obecności. Niby tak niewiele, a już xD mam na mordzie. Ten człowiek tak po prostu na mnie działa. I odnoszę wrażenie, że mógłby się dogadać z twoim Murańką.
    PZN może wisieć Tośce wiele za przeboje, które jej tam chłopaki serują, ale o tak odnoszę wrażenie, że nie tyle co PZPS wiernym kibicom naszym siatkarzy. A raczej sami nasi siatkarze. Ci to dopiero potrafią nerwów człowiekowi nadszarpnąć. Co mi przypomina, że dzisiaj znowu grają. Całe szczęście, że awans do F6 mamy zapewniony, bo już miałam dosyć stresów w tym tygodniu. Pora na spokojny weekend.
    I ja nie wierzę, że ktokolwiek mógł pomyśleć, że Tośka i Kubacki to tak na poważnie. Przecież to by chyba koniec świata nastąpił, gdyby oni coś, cokolwiek itp. Jaka ta nasza kadra niedomyślna jest czasami. I od początku wiedziałam, że to się źle skończy. Wiadomo było, że nic co wymyślił Kubacki nie może zakończyć się sukcesem. W tym wypadku odzyskaniem Marty. Chociaż pewnie koniec końców, bęcwał dostanie swoje szczęśliwe zakończenie.
    A na koniec to nam taką bombę zaserwowałaś, że do teraz do siebie nie doszłam. Bo jak to możliwe, że pierwszy nieogar Polski wygrał konkurs? To jeszcze bardziej nieprawdopodobne niż związek Tośki i Kubiaka. Normalnie, festiwal nieprawdopodobności się nam tu zrobił. Oj tam od razu siary narodowej, ja tam bym pewnie Murańkowi odmachała do telewizora xD
    O, zapomniałabym. Uwielbiam Cię za wywiad z Tadziem. Nigdy mi u Ciebie niczego nie brakowało, ale jak pojawił się Tadzio i przeprowadził wywiad z Sochą, to jednak doznałam takiego uczucia wewnętrznego spełnienia.
    No nic, dziękuję Ci bardzo za ten rozdział i przepraszam za jakość komentarza, ale niestety jest ona odwrotnie proporcjonalna do długości rozdziału. I broń Boże, nie mam nic przeciwko długim rozdziałem, po prostu ze smutkiem zauważam tę niezbyt dla mnie pochlebną zależność.
    PS Uwielbiam dłuuugaśne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeeeej, jaki komentarz! <3 Taaaaki długi! :')
      Tośkowi zawsze służą pomocą w odstresowaniu! Pocieszę Cię, ja w czwartek też miałam egzamin... I czeka mnie kampania wrześniowa, zdaje się.
      Cieszę się, że wyłapałaś to "śnieżne seppuku" :D W każdym rozdziale mam swoje ulubione "perełki", a ten tekst jest właśnie jedną z nich. <3!
      Co do nieprawdopodobności zgody Tośki - ona po postu naprawdę jest miła. I lubi chłopaków, to oczywiste, po prostu ma problem, żeby to pokazać. Aż dziw, że wykreowałam ją na taką mroczną postać, co wszystkim by tylko dupy kopała. XD Fakt, jej zgoda może wydawać się szalonym posunięciem, ale koniec końców, Tosik nie jest ze stali, uczucia swoje też ma.
      A o Ryśku Piątku już wcześniej wspominałam. Bardzo przelotnie, ale na pewno tak. A już na sto procent po wypadku Severina Freunda na Kulm, bo pojawiła się wzmianka, że odtąd Rysiu na nosi na barkach ciężar lidera kadry narodowej Niemiec.
      Ooooj, taaaaak. PZPS to nam wszystkim grube hajsy wisi, chociaż to fakt, chłopaki powinny się dorzucić. Tak, dobrze, że mamy finał zapewniony, ale nawet gdybyśmy nie mieli, to ja bym nie płakała. Przecież w tym roku to nie Liga Światowa jest imprezą docelową. ;) Ale młodzi sobie całkiem nieźle radzą i Stefek to całkiem mądrze wymyślił, żeby ich "zaprawiać do boju" w ten sposób.
      Tośka z Kubackim całkiem sporo głosów w ankiecie dostali. ;) I przyznam szczerze, że chyba mają lepszą chemię niż Tośka ze Zniszczołem...
      Muraniek musiał mieć swój moment, a co! Jako jedenastolatek (już wtedy nieogar) tyle huknął na Wielkiej Krokwi, to jakże miałby tyle nie wygrzmocić jako senior? To jest sport, tu nic nie jest pewne na sto procent. W żadnej dyscyplinie.
      Tadzio równa się skoki. Skoki równa się Tadzio. To jedyne matematyczne działanie, z którym mój mózg nie ma problemu.
      Jakość komentarza bardzo mi odpowiada i perosz mi tu siebie nie obrażać!

      PS. To dobre info mam dla Ciebie - u mnie już zawsze takie będą. :D

      Usuń
  5. Tosiek, wybacz, że dopiero teraz komentuję, ale Nieloty w wersji mobilnej zachowują się w stylu "stanęło się źle".
    Kubackiemu proponuję nartą w łeb.
    I ktoś uwierzył w tę mistyfikację?
    I ty trenejro przeciwko Tośkowi?
    Jednak Murańka wygrał życie. Dosłownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poślizg, oczywiście, wybaczony. ;) Chociaż Tośką to ja nie jestem.
      A uwierzyli, dlaczego by nie? Przecież do pokojów nikt im nie zagląda, nie widzą, jak Tośka najchętniej wytarłaby kudłami Kubackiego podłogę. A Treneiro sobie podśmiechujki robił, no.
      Muraniek. Absolutny wygryw.

      Usuń
  6. Powiem tyle - MIAZGA. Kubacki to coś mocno przygrzmocił w ten zeskok, za mocno. Ale Antek widzę też lewą nogą wstał (albo tw hormony, jak kto woli), że się w ogóle zgodził na taki "uklad".
    Muraniek... Serce mi niemal wyskoczyło na wieść, że wygrał konkurs. Oczywiście Socha znów na pierwszym planie, ale jakież spektakularne wejście! W CV powinna to sobie zapisać :D
    A ja nadal czekam na rozwikłanie zagadki przydżumionego Stocha!
    Lecę dalej i duuuuużo weny życzę! :))
    P. S. U mnie nowy rozdział, wymęczony, ale jest ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy się uparli, że Tośka zwariowała, przystając na szalony pomysł Kubackiego, a ona po prostu dobre serce ma. Czemu nikt mi nie wierzy?
      A żenujące występy przed publiką Tośka ma chyba wpisane w życiorys - wystarczy przypomnieć sobie jej wpadkę w Wiśle.
      Wszyscy czekają na Stocha, a tu przyjdzie takie rozczarowanie. ;)
      Do rozdziału zajrzę w najbliższym czasie, tak że dziękuję i w ogóle!

      Usuń
  7. Wszyscy dobrze wiemy, że Murańka wygląda na takiego, co jest w stanie nie zauważyć, że wsiadł do samolotu, a nie na rower na przykład. Zero zdziwienia. Natomiast na zdziwienie czas przyszedł później, jak już sobie raczył wygrać konkurs. No cóż, różne anomalie w przyrodzie występują.
    Skrobot okazuje się być dobrym człowiekiem, zdolnym do podzielenia się czekoladą. Zuch chłopak.
    Przyznam szczerze, że parsknęłam śmiechem, kiedy Kubacki wyjechał ze swoją pseudomatrymonialną propozycją do Tośki. Ale od razu mi się to wydało podejrzane. No i, szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że ona się zgodzi.
    "Mina rotweillera z hemoroidami" XD to doprawdy doskonale opisuje stosunek Tośki do tego, co - dzięki jej zgodzie - zaczęło się odpieprzać.
    Scena śniadaniowa zdecydowanie wygrywa. Mówię Ci, czytałam i się cały czas chichrałam. A już przy pytaniach dziennikarzy i odpowiedziach Tośki (tylko w myślach, ale jednak) było istne apogeum :D
    Okazuje się więc, że Tośka ma dobre serce. Zgodziła się na tę chorą mistyfikację, chociaż z góry wiedziała, że to idiotyczny pomysł. I Tadzia nie zabiła, całkiem kulturalnie to nawet wyszło. A to wszystko przy okresie. Dzielna kobita, co tu dużo mówić.
    I chyba tyle, bo włączyłam sobie Fransa i podejrzewam, że właśnie skończyły się moje możliwości skupienia się na czymkolwiek innym ;)
    buziak! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Wszyscy dobrze wiemy, że Murańka wygląda na takiego, co jest w stanie nie zauważyć, że wsiadł do samolotu, a nie na rower na przykład.” — PADŁAM! 😂 Tak, Klimek i jego wygrana to zdecydowany dowód na niesztampowość natury. Bo jak to tak? Największy nieogar kadrowy i podium? A skąd.
      Tej je zgody nikt się nie spodziewał. JAKŻE ŚMIECIE WĄTPIĆ Z DOBRE SERDUCHO SOCHY?
      Bo to dobre dziecko jest, o. Tylko uczuciowo nieporadne, bo jak uśmiech, to tylko perfidny, jak okrzyk, to tylko furiacki, jak komplement, to podszyty ironią, a jak grymas, to tylko niezadowolenia. Taka to jest ta paskudna Antonina.
      Dziękuję! Przy mojej komentarzowej biedzie każde jedno słowo jest na wagę złota.
      Ściskam mocno! 💕

      Usuń
  8. BĘDZIE KRÓTKO I NA TEMAT. Mam nadzieję...

    Czyżby Dawid Kubacki miał być gwiazdą tego rozdziału....? :> Trzy razy TAK!
    Zatęskniłam, za tą wredna mordą, wiesz...? (i juuupi! Mamy sezon, wróciły skoki, jestem szczęśliwa... GDZIE DO KURKI WODNEJ JEST TRANSMISJA, JA SIĘ PYTAM!?)

    MURANIĄTKO! <3 I na co mu Socha przypominasz, że samolotem leci? Przecież on się co rusz, jakichś nowych fobii nabawia...! Znerwicowany będzie i jak niby ma skakać (tak jak ostatnio we Francji, a nawet i lepiej! <3)? RUDY PASZTET. JA BYM WZIĘŁA, TO PEWNIE Z PAPRYKĄ! (a Tośka się już powinna przyzwyczaić do pocieszania Zniszcozłka, o! Nie pierwszy i nie ostatni, choć mogła by metody nieco bardziej... organoleptyczne wprowadzić).

    *To Socha pamięta PRL...? Dobrze się trzyma, skubana...
    *Meliska z wielkiej litery? Tośka ma widać duży szacunek do tej herbaty... być może dlatego, że to jedyne co ją przy zdrowych zmysłach trzyma...:P

    SKROBOCIK I CZEKOLADA <3 (przez Mańkę nie potrafię patrzeć na niego normalnie...). Wiara w traperka ;D
    “Szef Wszystkich Szefów” - a wiesz, że ostatnio wprowadzam koleżankę w tajniki skoków? I na pytanie co mniej więcej wie, żebym wiedziała od czego zacząć, powiedziała: wiem jedno – NA POCZĄTKU BYŁ WALTER HOFER.

    Co do worka starych kartofli, szybka historia rodzinna. Wybrałam się raz z tatą na przejażdżkę konną. Ja trochę jeździłam, on nie, a że jakieś inne obce ludzie z nami jechały to tata dyskretnie pyta jak jego postawa i czy wygląda dobrze. Na co ja bezlitośnie: “wyglądasz jak worek kartofli”, po czym widząc jego smutną/wściekła minę: “...ale bardzo DYSTYNGOWANY worek kartofli!”. Wiem, ze to było nie na temat, ale tak mi się skojarzyło. Kamiś też pewnie wyglądał jak dystyngowany worek kartofli, bo jednak co Miszczunio to Miszczunio!

    Katowicki AWF ;). Oj, Socha, Socha, przeca to jasne że do żadnej Andzi go nie wyślesz, tylko ty masz monopol na skuteczne pocieszanie szczygiełka, no i co byś nie mówiła, słabość masz do niego kobieto.
    Bo menda zna prawdę: ZniszczoLOVE is real!
    “ Słuchaj, możemy pokombinować tak, że go nie będziesz miała wcale... na jakiś czas” - NO JA NIE WIEM DEJVI CZY TY GROZISZ CZY PROPONUJESZ.
    “Chciałbym, żebyś została moją dziewczyną” - Jednak grozi. Z mamuta zleciał na pysk, czy co? A nawet jeśli nie, to go Tośka zaraz za takie propozycje obije jak stąd do Kijowa... I to zasłużenie!
    Ojej. Bidna, porzucona menda (sarkazm-mode: ON). Już wiadomo czemu taki nie w sosie był (ha! Jednak ma uczucia, wrzód jeden!), ale żeby teraz się an Tosiaczku odgrywać jakimś miłosnymi gierkami...? Dejvi zdradzę ci sekret: Twój plan jest... do chrzanu.
    “Kubacki osiągał powoli poziom: Kubacki. Biedaczek, nawet nie wiedział, że otarł się o śmierć. Prowadzi życie na krawędzi, to tak potem ma!”- BARDZO chce się dowiedzieć jak wygląda ten LEVEL KUBACKI. Choć obawiam się, że to coś w guście bomby atomowej i otoczenie może tego nie przeżyć... Taka mini katastrofa naturalna.
    “ Nie bądź świnia, Socha[...] Nie daj się prosić” - czy ta gra słów była zamierzona, Charlie? :D
    Dłuższą chwilę już rozkminaim – NA KIJA ONA SIĘ ZGODZIŁA?! Tzn, na pewno po pierwsze dlatego, że mendzenie mendy byłoby nie do zniesienia. Po drugie, bo chce Dejviemu udowodnić, że jego plan jest do kitu (to się chyba nazywa “gra niewarta świeczki” - bo udowodni rację swoja, ale za jaką cenę..?). Po trzecie.... podświadomie chce sprawdzić reakcję Olka (o ile cymbałek się nabierze, ale nie takie rzeczy się ludziom w pikawkach dzieją), bo ruda kulka będzie zazdrosna czuję i to ostro... :P. Tak czy siak – SOCHA CZY TY NA GŁOWĘ UPADŁAŚ, ŻEBY MENDZIE PRZYSŁUGI ODDAWAĆ?! I TO MATRYMONIALNE NA DODATEK? GDZIE TWÓJ HONOR, CZEŚĆ I POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI?! Meh, trza go było odesłać na dno morza z traperkiem w tym pustym łbie...
    Ojojoj, co to będzie, jak się Oleczek o Dawidku dowie O.O
    O, nie, ten Dawidowy plan podoba mi się coraz mniej... SOCHA WIEJ!

    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. “— To pa, kochanie! — zawołał podniesionym, cukierkowym głosem, zbliżając się do mojej facjaty. ZA BARDZO. / — Gdzie mi z tym ryjem, Kubacki?! — krzyknęłam, odpychając jego mordę rękami.” - OMG, rzygam tęczą. Ale Socha ma odruchy obronne prawidłowe przynajmniej...
      “ gapi jak Muraniek na narty, zanim zda sobie sprawę z tego, że musi je w końcu założyć” - <3 <3 <3

      “I oni wszyscy tak pięknie klepali bulę, że Kazachom smutno było, bo im robotę zabrały chamy polskie niewychowane” - biedne Kazachy :<
      “Rysiu Piątek wyglądał, jakby go w domu patelnią po głowie bili, bo miał minę kogoś, kto kilku nocy z rzędu nie przespał; blady był, przygarbiony i ziewał co chwilę” - o czyżby nowe tajne kłopoty? No nie! Co ten Rysiek, po nocach baluje....?! nieładnie, oj nieładnie...!

      “Przecież walkie-talkie by stamtąd do gniazda nie trafił. A jakby nim Treneiro w łeb dostał, to by mógł jeszcze z tego gniazda wylecieć, a wtedy to dopiero byłoby nieszczęście” - EJ NO! Trenerio jest nietykalny, ŁAPY PRECZ! (moje ukochane otp!)

      “Grzesiek spojrzał na nasze ręce, uniósł brew, spojrzał na mnie, uniósł drugą brew i wrócił do fascynującej konwersacji” - wspomniałam już że jestem fanką Grzesia? Po jego zachowaniu wnoszę że a) wyznaje zasadzie kto się czubi ten się lubi (a raczej wersja hardcore w tym wypadku kto cie nie zabije ten cie pokocha) lub opcja b)zwęszył pismo nosem i wie ze jest to jeden wielki szwindel tylko zastanawia się czy Socha przypadkiem na głowę nie upadła (tak wiem, to dopiero potem...)

      “Kot przybrał skupioną minę (wcale nie zastanawiał się nad tym, jak wygląda jego grzywka, wcale)” - XD. Typowa Kicia :P
      “Wyglądasz jak srający kot. [...] Okres mam, więc bolą mnie brzuch i cycki “ - Toć to jest miłość w najczystszej postaci!
      ...ale ten Kubacki to jednak zboczony jest mimo wszystko...(może on rzeczywiście trochę na Soche leci? A przynajmniej na jej kształty? Te okrągłe oczywiście)

      “wskoczyliśmy na wirtualne podium. Rozumiecie to? MY! Polacy” - wiara Sochy w naszych nielotów jest iście powalająca... :P Zawsze ta nuta niedowierzania w głosie, że zacytuje pewien bestseller :P
      “ Ciekawe z was gołąbki — mruknął, węsząc jakiś spisek” - oho, więc jednak Grześ nie jest taki głupi i skłania się ku opcji b) :>
      “Uśmiechnęłam się tak kartonowo, że wszystkie paczki na poczcie pozginały się ze wstydu” - Aj luv ja, okej?
      “wywalił gały wielkości piłek ping-pongowych (a że normalnie miał wyłupiaste oczy, to, mam nadzieję, rozumiecie dramat mojego położenia)” - coś na tej zasadzie, że powinien zainwestować w sprężynki, jak te z kreskówek...? Czaję. I uwaga, miałam rację – ZNISZCZOŁ JEST ZAZDROSNY!!! Czy oni mogę w końcu stworzyć to otp, o którym wciąż mówię... HALO CIOŁKI MACIE JESZCZE TYLKO 5 ROZDZIAŁÓW, TO NIE TO TAMTO, NIE CERTOLIĆ SIĘ DZIÓBASKI! Czasu nie ma, a socha nie młodnieje, rodzenie dzieci wcale nie jest takie łatwe.... okej chyba się zagalopowałam trocha, forgive me.
      I tak ich kocham.
      <3

      “Nawet krzyżówek nie można w spokoju rozwiązać” - ej ja chyba naprawdę mam jakieś parazdolności, przeca Ci w komentarzu do 12stki coś o krzyżówkach ględziłam, a 13stka przeca napisana już była... Co prawda wyszła z tego krzyżówka genetyczna ale kij, liczy się! MÓWI MI PYTIA, OKEJ? (tak wiem, że jakaś profesorka ma takiego maila, słucham Cię widzisz? :P)
      “Skończyłeś przedszkole czy szlaczki okazały się za trudne, Zniszczoł?” - hahaha, padłam :P. Obstawiam to drugie (Olek nie bij!). Ale co do “chodzenia” to mam ten problem, że... chyba już powoli się robię za stara na “chodzenie”. No bo ej, będę mieć te 30 lat jak W KOŃCU znajdę faceta i co? Powiem: ‘Siema, to mój chłopak Ambroży”? No chyba nie. A partner brzmi tak... dziwnie. To jak mam mówić, no? Bo się chyba nie zaręczę od razu... Okej, koniec dziwnej dygresji, na razie i tak nie mam takich problemów :P

      CDN

      Usuń
    2. “Myślisz, że się tym nie przejmuję? — Nagle przestał być taki rozbawiony i zrobił tę swoją minę zbitego beagleʼa.
      A co, Anetka cię nie pocieszyła?
      Dobra, nie bądź wredna, Socha. Przesz się chłopak zadręcza, nie widzisz?” - powiem tak: MASZ MOJĄ MIŁOŚĆ ZA TĄ SCENĘ. ONI SĄ TAAAAAK UROCZY <3 I nawet Socha uczucia jakieś ludzkie wykazuje czy coś.
      “ostatni taki miły gest z mojej strony w jego życiu. Potem już tylko kopy w zad na do widzenia” - Eeeej! A buziaczki na dobranoc?

      “w kółko mamrotał coś o tym, że się zabije, że on ma żonę i dziecko, że on nie może” - no jakby na to nie patrzeć ma zdrowe odruchy, a tak poza tym to: MURANIĄTKO!!! <3 Tylko Stocha, tylko Stocha, tylko Stocha tylko Stocha żal! Czo go tak gryzie biedaka...? :<
      “Ja go więcej niańczyć i pocieszać nie będę! No dobra, będę.” - <3 Jak już Amelka go wykantuje, to ktoś go będzie musiał tę weszkę rudawą przygarnąć, nie? Przytulić do (obfitej) piersi, łzy obetrzeć i buziaczka na zranione serce dać...

      (wspomniałam coś o tym, żeby nie pisać komentarzy po 23...?)

      “Wyglądasz, jakbyś miała zjeść żuczka gnojownika. / — Z jednym takim siedzę — odwarknęłam” - SOCHA W FORMIE!
      Oj nie wiem które z nich pierwsze nie wytrzyma – czy Socha zabije Kubackiego czy sama zejdzie, bo jej żyłka (żeby tylko jedna!) pęknie...
      “a ja, z wypchaną chlebem po brzegi paszczą, uśmiechnęłam się jak spasiony chomik” - ojejej uroczo! Ale dziennikarskie hieny ich przydybały (Kubacki zaprosił, by dosadniej do Matrusi dotrzeć...?) i tyle ze spokojnego śniadanka miszczów na pokaz. I, uwaga, na wzmiance o chomiku, zobaczyłam to: http://orig15.deviantart.net/b68b/f/2009/355/a/8/chomikuj_pl_by_cekeybula.jpg

      “ Przecież nie chcę ci wydłubać oka! — zaśmiał się plastikowo” - aż się lalki Barbie zawstydziły. I, Kubacki, JAKOŚ CI NIE WIERZĘ!
      Te pytania i odpowiedzi Sochy made my day (w sumie to najt, ale shhhh...!)

      SOBCZYK TO MOJA NOWA MIŁOŚĆ TEGO OPOWIADANIA, OKEJ? I na dodatek się z jakimiś dobrymi rzeczami do szamania prowadzi, mężczyzna idealny! (kurczaki, chyba jest dla mnie za stary :<)
      Kruczek powiedział Antonina i przeżyć...? no to Socha musi być w niezłym stuporze od tych fleszy...

      “Bo liczy się kasa, kasa, kasa” - money, money, money, must be funny...?
      “Wiesz, w sumie to trochę zdziwiłem się, że przystałaś na ten pomysł Mustafa.” - TEZ SIĘ OLECZKU NAD TYM ZASTANAWIAM. Miła jest, okej. Żal jej się zrobiło, no dobra. Oleczkowi za skórę próbuje zaleźć maybe? No sama nie wiem. Coś musi być na rzeczy!
      “Coś ci się z Fannemelem pomieszało, przyjaciółko.[...] Po prostu uważam, że czujesz odwrotnie do tego, co pokazujesz” - NOSZ MIŁOŚĆ PO PROSTU I POKŁONY. Bo po pierwsze Fannisek, ja tu czuję pismo nosem, i tu się bez porządnej “odwal-się-od-niej” pięści nie obejdzie, a po drugie, no Olek mądre rzeczy gada (polać mu! Ale po konkursie, ofc!) i ewidentnie miłość rośnie w okół nas, motylki w brzuchu i inne jednorożce srające tęczą, no! Bo Socha nie pokazuje, znak że coś wielkiego się kluje!

      “Pieter bez przerwy męczył nas, czy skonsumowaliśmy nasz związek, to mu powiedziałam, że jak się nie odwali, to będą go robaki w ziemi konsumować” - ET TE BRUTU CONTRA SOCHA?! Ale Socha trzyma fason, nie będę buraki jej Kubackiego bezkarnie do łóżka (mówiąc oględnie, eufemizm, mimo później pory) wpychać. I to na siłę, o! Fanga w nos, cha-cha i do przodu!

      “gniazda chciwych wron (między którym tylko on inaczej krakał)” - widza przysłowie, widza! Znak, że coś jeszcze ogarniam :P. Aczkolwiek przez moją ostatnią fascynację GoT, wrona kojarzy mi się nieco inaczej :P
      “I ty, Kruczkowata mendo, przeciwko mnie?! / Kto by pomyślał, że Tośkę tak ciągnie do tego naszego złośliwego Mustafa? / Trenerze, ile razy jeszcze pan wyskoczy z tą Tośką... / Ładnie cię urządził, nie ma co” -MOJE KOCHANE FAV OTP EVER (tzn fav ever ale nieromantyczne, tak tylko przypominam :P)!
      “A może po prostu zakochany? [...] Nie, trenerze, głupi” - KOMENTARZ JAK WYŻEJ!

      CDN

      Usuń
    3. “Z kwadrans mu tłumaczyliśmy, że ma iść na podium, a ten tylko w kółko pytał, na jakie podium i czego my w ogóle od niego chcemy.
      — WYGRAŁEŚ, DO KURWY NĘDZY, MURAŃKA! — wrzasnęłam, bo z miesiączkującą kobietą się nie zadziera.” - !#$@#%@%$^&%#@^$#%@%...!
      AAAAAA!
      AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
      MURANIĄTKO!!! <3
      Mówiłam, że on wam jeszcze wszystkim pokaże! Nawet jeśli trochę nie ogarnia :P <3
      Miłość, Charlie, normalnie miłości wiele i Mickiewicza na deser tyż.
      “Gorzej dla nich, że musieli słuchać Murańka stękania i jałowej gadki na konferencji prasowej, ale ostatecznie przecież wcale nie musiałam się do niego przyznawać jutro, nie?” - nie no Socha. Do przyszłej gwiazdy skoków się nie przyznasz...? (nawet nie wiesz, jak Cię kocham za tego Klimka, Charlie, nawet nie wiesz... nic nie wiesz, Jonie... upss, to nie to :P)

      *A kolebką skoków nie jest przypadkiem Norwegia? Ruud i inne takie?

      “A jak się kogoś kocha, to się zawsze do niego wraca” - pachnie mi tu znanym mi cytatem z “Małego Księcia” :P I Socha mądrze gada to raz, dwa jakieś uczucia wykazuje, że nie wdeptała w ziemię mendy swoją mocno tośkową hardcorową wersją “a nie mówiłam?”.

      “Jedno słowo: Tadzio. / RATUJ SIĘ, KTO MOŻE!” - sparafrazuję Twój komentarz spod “Odchodzę” : podpierdzieliłaś mi pomysł, WAL SIĘ, OKEJ? (Ale Alka jest delikatniejsza jednak :P)
      “konkurs podań, HAHAHAHAHAHA, najlepszy mój żart od trzech miesięcy” - certyfikowany kłamca na poziomie professional business master. Bo do prima aprilis jeszcze kawałek jednak.

      “Idę o zakład, że gdyby puścić tego dziwoląga z belki, to i tak poleci dalej niż Kubacki” - ....a na pewno nie ściągnie go na prawo. Enyłej, oglądałam Courchevel i... Dawidka nadal ściąga na bok :/.
      “ MASAFETU NAHAJU (JPN)” - o ile dobrze pamiętam, to Tośka tak nazwała W MYŚLACH japońskiego sprzedawce w Sapporo, vide – NEILOTY CZYTAJĄ JEJ W MYŚLACH!!! (albo sprytny zabieg autorski :P).

      Okej, ten komentarz ssie, jest poniżej wszelkiego poziomu i wgl jest badziewny. Nie podpisuje się pod nim (ok, Google się za mnie podpisze, meh). Koniec, dziękuję, smacznego i dobranoc.
      E_A

      PS: Kocham Cię Charlie, wiesz? Za tego treneira (aww...! specjalnie dla mnie!) i za Murańka i za całokształt, no love po prostu lots of love i słitaśne serduszka.
      PS2: Wiersz Szymborskiej bardzo zacny (zdaje się ze miałam zacząć czytać poezję tak w ogóle i jakoś mi nie idzie, shame on me!)
      PS3: TAAAAK Więcej DARTY (Dawid+Marta, ofc!), więcej! Może ta dziewczyna jednak nie taka głupia, i mendę na ludzi wychowa...?
      PS4: LOTR! A Moliera nie wyhaczyłam, bom niekulturalna osoba i jeno “Skąpca” czytałam (te chciwe wrony...?) i nic z niej nie pamiętam już :<
      PS5: Cholercia to miał być KRÓTKI komentarz.
      PS6: Za wszystkie literówki i błędy przepraszam, bo pora już późna i oczka na zapałki się jeno trzymią.

      BUZIAKI I DUŻO MIŁOŚCI!

      Usuń
    4. Tośka i metody organoleptyczne? ZWARIOWAŁAŚ? A PRL zna tylko z opowieści przecież, heeeloooooł...
      Powiedzmy, że Tośka ma do niej stosunek emocjonalny, w takim wypadku wielka litera jest uzasadniona. :P
      „Na początku był Walter Hofer, a potem Szaman Miro i jest zefiry...” A z tym worem kartofli to tak bezprawnie od Ciebie wzięłam, bo Ty mi kiedyś tak napisałaś, o Miszczuniu nawet. :P
      Gra słów ze świniami zamierzona w stu procentach. :D
      A, fanka Grzesia, to nowość. :D Nie wspominałaś, jeno o swej ogromnej miłości do Treneira. :D
      Kubacki? I Socha? Nieee, on chyba się tylko lubi droczyć...
      On nie był zazdrosny! Tylko zły, że go nikt nie poinformował. :< Przykro mi, błędna teoria!
      MAM SZOK STULECIA Z TA PROFESORKĄ, JAKIM CUDEM TY TO ZAPAMIĘTAŁAŚ?! :OOOOOO
      <3 :ʼ) Kopy w zad dla niepoznaki. Na buziaczki jeszcze o czterdzieści lat za wcześnie.
      Socha jest zawsze w formie. Jak Błachut z Pieczatowskim. Na straży sarkazmu i ironii.
      A ja w tej scenie w chlebem w gębie widziałam trochę Deana w wypchanymi policzkami. :P
      Mnie to się wrona kojarzy tylko z pewnym przystojnym siatkarzem... :P
      YOU KNOW NOTHING, JON SNOW. Tyle tylko wiem z GoT, nie oglądam, bo jestem niemainstreamowa.
      Chyba jest, ale przemilczmy ten fakt, ok?
      Oooo, TO PISZ TO „ODCHODZĘ”, A NIE SIĘ BYCZYSZ!
      Bo Dawid jest jakiś taki skrzywiony i tyle, o.
      ZABIEG AUTORSKI, OKEJ?

      Dart. <3 A niewyłapany tytuł to „Chory z urojenia”, Tośka tak mówi o Klimku. :P

      Pięknie Ci dziękuję jak zawsze i ściiiiskam mocniutko!

      Usuń