11. Skazani na Sapporo

Iʼm not going
Cause Iʼve been waitinʼ for a miracle
And Iʼm not leavinʼ
I wonʼt let you
Let you give up on a miracle
Cause it might save you
Paramore — Miracle


Igrzyska Olimpijskie to ważna rzecz, wiadomo. Dlatego wszyscy po Malince latali jak na sraczkę, wte i wewte. I mnie do tego wciągali, jakbym coś wspólnego z tym miała! Kiedy ja próbowałam nie istnieć, bo się te brzuchate gnojki ze związku wszędzie kręciły. Wszędzie. Niestety, polski tydzień ze skokami oznaczał jeszcze jedną rzecz: przyznanie kwoty narodowej.
Okej, sześciu matołów co weekend i na treningach zdzierżę. Ale jedenastu już nie! Wyobrażacie sobie stan mojej kruchej psychiki, kiedy grono nielotów do nadzorowania się powiększyło? I to nie o tam pięciu bęcwałów, czy coś. Nie zapominajcie o dwóch dodatkowych sztabach, polskich dziennikarzynach, Mistrzu Adamie (!!!) i właśnie szefuniach-grubasach z zarządu. Zatem w środowy poranek minęłam kolejno Stefka, Wolnego (do dziś nie mogę uwierzyć, że nie poznałam ich w Harrachovie! Dopiero jak ich na tle Malinki zobaczyłam, to mi się przypomniało, że w zęby nie dostali, jak mnie Kruczek nielegalnie zwerbował), Bieguna, Kłuska (ze spuchniętym kinolem), Stękałę, Titusa, Murańka, Pietrka, Miszczunia, Sierściucha, szalfarską mendę, i, rzecz jasna, gwiazdę ostatnich dni: Zniszczoła. Taaaak, było ich wszystkich stanowczo za dużo na metr kwadratowy. Zwłaszcza że się szanowny trener Mateja ze swoimi juniorskimi flejami przywlókł i nikt nie wiedział po co. Ojciec Maciejusz mnie wzrokiem zabójczym obrzucał, za to Treneiro rozpaczliwie poszukiwał mej jasnej głowy wśród tłumu.
— Czeeeeść, Aaaanteeeek! — powitał mnie chór z Harrachova bez Stefka w składzie, kiedy w końcu udało mi się przepchnąć przez stado gimbazjalnego bydła za barierkami.
— Cześć, matoły — prychnęłam, włażąc do domku i absolutnie nie zatrzymując się na żadne pogawędki.
Ludzi w mieście też zrobiło się przerażająco dużo. Na rynku tego wygwizdowa ktoś mądry postawił strefę kibica, więc poprzedniego dnia musiałam tam marznąć jak cep, bo odbywało się uroczyste wręczenie numerów startowych. Jakby tam na górze im nie mogli ich dać! A co oni prezentowali jakiś wyższy gatunek człowieka, bo byli w dziesiątce? Pfff. Znaczy — Miszczunio tak, ale reszta? Te Norwegi, te psiapsióły Kraft i Hayböck? Nigdy w życiu!
Najgorsze były jednak durne faneczki. Ogłuchnąć się dało. Jak widziały Norków, to kisiel w majtach miały jak nic. I, co najdziwniejsze, przy Zniszczole reakcja była dokładnie ta sama. A ja tam powoli głuchnęłam i modliłam się, żeby wreszcie móc jechać do tego durnego Sapporo na drugim końcu świata, bo tam przynajmniej takich istot nie do końca umózgowionych mniej jest. Taką miałam nadzieję.
Już sobie myślałam, że moje nędzne życie zaczyna iść w dobrym kierunku, że teraz to już jeno sielanka, swawola i dziesięciu debili (wliczając sztab) do końca marca, jednak skoro tylko wystawiłam dupę zza drzwi domku, ktoś mnie szarpnął za kołnierz i prawie się wywaliłam. Wkurzona na zasranego neandertala, natychmiast odwróciłam się z zamiarem zbluzgania tej osoby.
Cóż, oberwałoby się mu drugi raz.
— Chyba musimy pogadać, proszę pani.
Natychmiast wyszarpałam mu z ręki kołnierz, poprawiając kurtkę i mierząc go morderczym wzrokiem za jego plecami. Nie będzie mną burak spasiony pomiatał, do konia wafla! Mimo wszystko nie odzywałam się, posłusznie drepcząc za prezesuniem, który wymyślał niestworzone trasy. Ja nie wiem, miejsca do rytualnego odciupania głowy mi szukał, czy jak? Błądził jak wiatr w Kuusamo. A ja przez całą drogę ściskałam zawieszony na szyi pęk smyczy, bo mnie wystroili jak 50 Centa na koncert. Wreszcie się łaskaw naczelny Janusz polskich skoków zdecydował, wybrał jakieś puste wciąż pomieszczenie dla jury i mnie doń zaprosił. Cudownie. Trudna konwersacja w pokoju wielkości windy. Szkoda, że nisko położony, może by mnie chociaż okno wyratowało...
— Mamy do obgadania pewien incydent z Harrachova — wypalił bez ogródek, jak już swoją prezesowską dupę umieścił po przeciwnej stronie biurka.
Niechętnie uczyniłam to samo.
— Nie ma o czym dyskutować — warknęłam, bo mnie dziad irytował tym swoim podejściem pana przestworzy. Pan przestworzy jest jeden. Ma w domu dwa ruskie złota i kulę z kryształu, i niestraszne były mu żadne Szwaby. Ani tym bardziej spasłe działacze. — Skąd miałam pana poznać? Nie dają numeru do prezesa w gratisie z zestawem Bluetooth — sarknęłam, choć muszę przyznać, że trochę mi pikawa skakała.
Twarz greckiego popierdola przybrała odcień chińskiej flagi.
— Jestem twoim szefem, kobieto! — darł trepa jak niemądry, pewnie przekonany, że mnie tym przestraszy. Pff. — Tak trudno wpisać w te wasze internety hasło prezes Polskiego Związku Narciarskiego?! Nie wykazujesz za grosz zainteresowania!
Poczułam się jak w Harrachovie. To znaczy — podobnie wkurwiona.
— Przepraszam w takim razie, że nie interesuje mnie nekrofilia i nie szukam po nocach podstarzałych zboczeńców w Googlach! — uniosłam głos, bo nie będzie mi stary piernik zarzucał bezeceństw bezpodstawnie!
Ja bardzo przepraszam, ale mi nigdzie nie napisali, że moim obowiązkiem jest googlować emerytów z ego większym niż ich brzuchy!
— Jak możesz nie chcieć wiedzieć, dla kogo pracujesz? — Czy on był tylko stary i głuchy czy prowadził jakąś drugą rozmowę w równoległym wymiarze?
Ja naprawdę wszystko rozumiem, ale nie takie traktowanie! Nie dość, że szarmancji za grosz, to jeszcze i szacunku zwykłego ludzkiego! I te oskarżenia! Zerwałam się na równe nogi jak Rejtan na sejmie, i oparłam dłonie na biurku jegomości Tajnera. (Zasadniczo to Rejtan się położył i cycki pokazał, ale nie to jest istotne, tylko postawa moralna).
— Pracuję dla Łukasza Kruczka, nie dla pana — wycedziłam przez zęby niskim głosem wkurwionego Batmana.
Zmierzył mnie wzrokiem. Jak chciał zdjęcie, to mógł chociaż uprzedzić, taka zajebistość nie chodzi za friko po ulicach.
— Ale to naszych sponsorów nosisz loga. — W końcu sam wstał, aż dziwota, że nie o lasce.
— Z czystej uprzejmości — skontrowałam. I on to nazywał erystyką? Pfff, Schopenhauer by go wyśmiał. — W umowie była klauzula na temat dobrowolności tego punktu. Czysto więc dobrowolnie zgodziłam się wyglądać jak słup reklamowy. — Założyłam ręce na piersi z miną Aleksandra Macedońskiego zdobywającego Kartaginę.
SZACH-MAT, DZIADZIE!
Staliśmy tak i gapiliśmy się na siebie; nie wiem, jak on, ale ja już byłam głodna, chciałam stamtąd wyjść i wreszcie pogadać z Kruczkiem, który na pewno mnie szukał, bo zapomniał wziąć dupę z domu. Ewentualnie istniała szansa skopać staremu piernikowi zadek. Mógłby to zakończyć, przecież wiadomo, że żaden facet jeszcze baby nie przegadał. HA.
— Wtedy w Harrachovie chciałem ci tylko uprzejmie zakomunikować, że obcinamy budżet na noclegi i nie będziesz dostawać jedynek. Musisz się przyzwyczaić do spania z chłopakami — raczył łaskawie przemówić, wyskakując z tematem jak Filip z konopi.
A co ma krowa do mszy świętej, bo nie rozumiem?
Tak czy siak...
ZNOWU SPAĆ ZE ZNISZCZOŁEM?! ON GADA PRZEZ SEN! I to w kółko o Anetce...
Przełknęłam jednak ból swój niepomierny, nadal gapiąc się mu w te jego irytujące, prosiakowate ślepia, z miną wszechzwyciężczyni, choć już nieco mniej.
— Mówili mi chłopcy, że są z tobą kłopoty... — pokręcił głową z dezaprobatą wewnętrzną. Jak to był Kubacki, to z jego głowy zrobię sobie kosz na śmieci! Czyli... nie zmienię zastosowania? Przerwał na chwilę, bacznie obserwując moją reakcję, ale ja dzielnie trzymałam minę niezłomnej. — Miej świadomość, że twoja posada u boku trenera Kruczka wisi na włosku.
Pff. I to miała być groźba? To już Titus jest groźniejszy, jak wpadnie w swój loffkowy nastrój wiecznego hipisa. Ale trzeba przyznać, że minimalnie zagrożona się poczułam.
— Życzę powodzenia w szukaniu kolejnej kretynki, która zgodzi się na niańczenie dziesięciu dorosłych facetów. — Posłałam mu najbardziej nieszczery uśmiech w tym uniwersum i skierowałam się ku wyjściu, bo z tym bęcwałem gadka miała taki sam sens, jak noszenie skarpetek do sandałów — narażała go na ośmieszenie.
— Wierz mi, chętnych kretynek jest wiele.
Uśmiechał się pewny siebie jak Stękała, a ja pokręciłam głową i ostatecznie zatrzasnęłam za sobą drzwi.


— I co, jak było?! — Zniszczoł w cudowny sposób zmaterializował się za moimi plecami, skoro tylko opuściłam budynek w celu wyratowania Kruczka z ambarasu, w jaki na pewno zdążył się już władować. Zapomniał zestawu krótkofalówek, podburzył żonę przed wyjściem czy tym razem zwyczajnie przyjechał w piżamie?
Zerknęłam na rudawego delikwenta przez ramię, nie zwalniając kroku.
— Skąd wiedziałeś o Tajnerze? — warknęłam, zastanawiając się nad potencjalną karą dla tego, kto puścił farbę.
Zrównał ze mną krok, bo miał szczypior, kurna, krzepę w nogach.
— Zaufaj mi, poczta pantoflowa działa w kadrze bez zarzutu — odparł, dumnie wypinając cherlawą pierś.
W przeciwieństwie do treningów, przeszło mi przez myśl. Niestety, nasza urocza konwersacja na poziomie ameby, a więc stanu mózgowia przyjaciela Aleksandra, nie mogła mieć ciągu dalszego, bo Treneiro rzucił się na mnie jak na wybawienie.
— Tośka, gdzieś ty się cały ranek podziewała?! Budzik ci nie zadzwonił?! Źle się czujesz?! Jesteś w ciąży?! — Taa, wielorakiej. Mam pod opieką dziesięciu matołów... — Wiesz, że ci nie wolno, nie teraz, nie przed Wisłą i Zakopanem!
— Trenerze, ile razy mam trenerowi przypominać o tej Tośce...
Wywróciłam oczami, ale posnułam się za nim.
Środowe kwalifikacje przebiegły pomyślnie — nie dla flej Matei, ale dla starszych kadr i owszem. Zniszczoł nie mógł się opędzić od napalonych fanek — w tej materii (i tylko w tej) dorównał już Miszczuniowi. Tadzio latał z tą swoją pożal się, Boże kamerą i mikrofonem jak poparzony, miejsca sobie znaleźć nie mógł. W każdym razie do konkursu zakwalifikowała się cała kadra A (rozumieniu buloklepów, z którymi muszę się co weekend użerać, więc takich znamienitych person jak Wiewiór, Sierściuch, Muraniek, czy szaflarska menda nie mogło zabraknąć) oraz Konik Polny, Titus, Biegun i Stękała. Wygrał je ambasador całego tego burdelu wiślańskiego — Pieter właśnie. Za te dwa koła będzie mógł sobie nakupić tyle wódy, że wytrzeźwieje dopiero w Planicy... jeśli tam dotrze.
W czwartek następowała część zasadnicza Igrzysk. Zatem: więcej gimbusiarskich hotek, więcej mediów, więcej Tadzia, mniej cenionego świętego spokoju. Kruczek w uchu zaczął mi brzydnąć, herbata z automatu również. Nie wspominając o tych cymbałach, którzy bawili się w najlepsze, podczas gdy NIEKTÓRZY MUSIELI CIĘŻKO HAROWAĆ, nie mając nawet czasu pobawić się z ulubionym kuzynem.
Za to rozczarowanie na twarzy Tymka powinni mi wypłacić odszkodowanie.
Oczywiście, ciotka z wujkiem i swoim synkiem dostali bilety za friko, ale wiedzieli, że jestem w stanie, w którym próba nawiązania ze mną rozmowy grozi trwałym kalectwem.
— Heeeeej, Anteeek! A ty co tutaj robisz? — zawołał flegmatycznie uradowany Muraniek, jakby od niechcenia mrugając tymi swoimi nieprzytomnymi ślepiami. Dotąd nie zauważał mojej czterdziestoośmiogodzinnej obecności. — Nie powinnaś być w Kulm?
Skrzywiłam się gorzej niż po cytrynie.
— Muraniek, mamy Wisłę. Obudź się w końcu, do konia wafla!
Cudowny talent polskich skoków bezrozumnie zatrzepotał rzęsami.
— Ale... w sensie... że co?
Po bardzo głośnym fejspalmie poszłam do Grześka w celu odnalezienia spokoju duszy, zostawiając Murańka pogrążonego w głębokiej refleksji nad aktualnym dniem tygodnia.
Jak już uspokoiłam podjaranego swoją sławą i fankami Zniszczoła i wypuściłam go na wyciąg, doroczne Igrzyska Olimpijskie można było uznać za otwarte. I niby nic, wszystko płynnie, gdyby nie te zabójcze spojrzenia greckiego popierdola, które posyłał mi ze swojej vipowskiej lokacji. Plątał się pod nogami jak jamnik w mieszkaniu dwa na dwa i zbędny był. W ogóle dlaczego on jeszcze swojej haniebnej kadencji nie zakończył, tego nie wie nikt.
Pff, moja pozycja zagrożona. A niech se jest. Ale potem jego życie będzie zagrożone.
Po pierwszej serii zawodów w klepaniu buli w totalnej ciemnicy i mgle gęstej jak ilość przekleństw w pojedynczej wypowiedzi Ziobera prowadził...
— Co, kurwa? — wymsknęło mi się, kiedy spojrzałam na tabelę wyników.
Czy ten rudawy bałwan był na PIERWSZYM MIEJSCU PROWIZORYCZNEGO PODIUM? A zanim ciągnęli się Kraft, Rysiek Piątek i Miszczunio...
— Hej, Ątek!
A tego skąd tu przywiało?
Spojrzałam na liliputa z norweskiego gangu przygłupów emocjonalnych i starałam się go nie wbić w tę zaspę dwa metry od nas. Ja tu miałam życiowy zawał, a ten mi krajobraz swoją sylwetką niezbyt imponującą burzył!
Szczęśliwy był zupełnie nie jak Polak po wypłacie.
— Hej, Anders — wydukałam, rozglądając się za jego plecami, czy w tym tłumie nikt mnie nie woła.
Jak raz mi był Kruczek potrzebny, to patafian sobie radził! A prosiłam tylko o ten jeden raz! W głowie oczywiście, ale mógłby się choć raz sprytem wykazać, to nie! Lepiej bamboszy szukać w budce...
— Ten twój kolega Alex to niezłe ziółko — szczebiotał wyszczerzony. — Najpierw medal, teraz prowadzenie...
— Taa — mruknęłam, wbijając wzrok w śnieg pod nogami.
— Myślisz, że dziś wygra? — zapytał, jakby z nadzieją w oczach. Pytanie tylko: NA CO?
— Eeee — odparłam inteligentnie, szukając odpowiedzi — nie wiem.
Elokwencja ma matowy miała blask...
— Ale tobie też dziś dobrze poszło — dodałam, żeby zatrzeć złe wrażenie.
Uśmiechnął się tą swoją myszkowatą gębą.
— Dzięki — wyszczerzył się jeszcze szerzej. — Hej, dziś wieczorem ja i moi koledzy idziemy na mia...
— TOŚKA, CO TY ZA SJESTĘ TAM ODWALASZ?!
NO WRESZCIE, TRENEIRO SIĘ PRZEBUDZIŁ! Tylko czemu zajęło mu to aż kwadrans?!
— Przepraszam cię, Anders, ale muszę wracać do obowiązków. — Tym razem uśmiechnęłam się całkiem szczerze i pognałam do Kruczka, ile sił w nogach, zostawiając Fannemela z dziwnym wyrazem twarzy.
W serii drugiej z naszej drużyny gwiazd, oprócz wspomnianych Zniszczoła i Miszcza, zobaczyliśmy Wiewióra, Sierściucha, Kubackiego, Murańka i Wolnego. Stękale zabrakło pół punktu do awansu, ale pocieszyłam go, że mu czekoladę wielką kupię i że jeszcze złoi dupska tych wszystkich szwabskich i norweskich mądral na Wielkiej Krokwi i będą cienko śpiewać.
Jak nadszedł czas czołówki, to byłam bliska zawału. Po raz kolejny. Ja naprawdę powinnam dostać odszkodowanie, bo mi w takim tempie pikawa wysiądzie jeszcze przed Planicą.
Stoch skoczył sto trzydzieści sześć metrów i występujący po nim nowy lider szwabskiej kadry, Rysiu Piątek, nie dał rady do wyprzedzić — zabrakło mu do tego dwóch dziesiątych, więc mieliśmy dla Miszcza podium. Potem był Kraft — ten z kolei rąbnął sto trzydzieści cztery i też się musiał przed naszym podwójnym olimpijczykiem pokłonić nisko. A potem była ta ofiara losu Zniszczoł.
Poprawił gogle, a spod kasku wystawała mu rudawa grzywa. Tepeš wcisnął zielone, więc tamten się odepchnął i poleciał heeeeen...
...ale nie na tyle, żeby utrzymać prowadzenie. Sto trzydzieści metrów i klasyfikacja stała się jasna:
1. Stoch
2. Kraft
3. Zniszczoł
Popatrzyłam na oniemiałego Grześka, a potem na rudego debila, który, mimo utraty zajmowanego miejsca, cieszył mordę do kamery jak niespełna rozumu. Usłyszałam tylko: Grzesiek, czy on ma podium? Czy on ma pierwsze podium w Pucharze? w krótkofalówce asystenta Kruczka, a potem wyłącznie wrzask kibiców, bo wygraliśmy jedną trzecią Igrzysk, a Zniszczoł to w ogóle wygrał serca napalonych hot czternastek, poklask mediów i awans, ogromny awans w stawce.
Kwadrans później zbiegł ze schodów, by nas wyściskać jak wąż boa udusiciel.


— Czy ty możesz przestać się tak szczerzyć jak głupi do sera? — jęknęłam, kiedy już przestał się mizdrzyć do aparatów i kamer na podium, a także dla dziennikarzyn.
Ale bęcwał wcale nie zamierzał niczego przestawać. Nic, tylko mu z buta przysadzić.
— Tosiek, weźże się uśmiechnij ze mną, sukces zaliczyłem!
Prychnęłam.
— Co to za sukces? — Wzruszyłam ramionami. — Trzecie miejsce to każden jeden może mieć, a ćwiczyć i wygrywać to nie ma komu.
Zniszczoł spojrzał na mnie z gniewem i wyrzutem, jakbym mu psa albo rodzinę zabiła. No, przepraszam bardzo, ale co takiego fascynującego jest w odpychaniu tej całej hołoty, dostawaniu kwiatków i jakichś pluszaków, i innych kubków na herbatę? A on mnie maltretował, kiedy ja byłam zmęczona, głodna, niewyspana i spragniona mocnego przytulaska na dobranoc od Tymka.
Wywróciłam oczami.
— Niech ci będzie. Gratulacje, matole patentowany.
Wyszczerzył się jeszcze szerzej i znowu mnie zgniatał przez kilka sekund w swoim niedźwiedzim uścisku.
Staliśmy tak sobie przed domkiem, czekając, aż się wszyscy pozbierają i będzie można wysłać rudego bałwana na konferencję prasową. Za metalowymi barierkami gimbazjalna brać gapiła się na nas jak na szympansy w ZOO. Aż miałam ochotę im trapera posłać, co by się odwalili. W sumie odwaliŁY, bo facetów stało tam raczej niewielu.
Ku mojemu wewnętrznemu rozdarciu, znaczna część z nich śliniła się jednak na widok Norwegów, którzy cykali samojebki hurtowo przed swoją budą. Anders mi tylko pomachał, zarzucając na ramię torbę większą od samego siebie. Jeśli one przyjeżdżają tylko dla gangu liliputa, to może niech sobie temperaturę zmierzą, bo muszą być chore z urojenia — że oni je kiedykolwiek zauważą i potraktują jak coś więcej niż źródło kasy.
— Hej, naprawdę nie cieszysz się z mojego podium? — zasmucił się z dupy Zniszczoł i wyglądał przy tym jak Tymek, kiedy zabierze mu się tablet. — To pierwsze w karierze... W Pucharze Świata, znaczy się.
Westchnęłam. Ten człowiek doprowadzał mnie do krańców mojej psychicznej wytrzymałości. To, że mnie jeszcze w kaftan nie zawinęli, to był cud nad Szarlejką...
— Cieszę się, Aleks — mruknęłam, przecierając oczy. — Po prostu jestem styrana jak wół, bo spać nie mogę.
— W Wiśle? — zdziwił się. — Przecież Wisła nie jest dla ciebie nowa.
— Taa, nie zapominaj o Boskim Apollo i randze tych zawodów...
Aleks zmarszczył brwi.
— Co właściwie powiedział ci Tajner?
Wzruszyłam ramionami.
— Powymądrzał się i podziadował, po czym dał mi wreszcie święty spokój.
— ANTEK!
— CO?! — warknęłam, bo zaczynał mi już grać na nerwach jak Chopin na fortepianie.
— Ty mi się coś nie podobasz!
Też mi nowość.
— Bo?
— Bo gdyby Tajner się powymądrzał i podziadował, to byś mu buta na twarz posłała, a ty stoisz jakaś taka... przygaszona.
On miał wielkie szczęście, że rodzice mi nie kupili tego czołgu, który sobie zażyczyłam na osiemnastkę.
— Przygaszony to ty zaraz jak pet będziesz, jak ci wyjadę z prawego sierpowego!
Przyjaciel Aleksander zamierzał powiedzieć coś zapewne niezwykle bystrego i świadczącego o jego elokwencji, ale usłyszeliśmy czyjś śpiewny głos.
— OLEEEEK!
Zanim zdążyłam się odwrócić, żeby obejrzeć, kto śmie nam przerywać erudycyjną konwersację, kolorowe pazury kłapnęły przed moimi oczami, a u szyi Zniszczoła uwiesiło się jakieś długowłose czupiradło, wysokie i śmiejące się jak trzpiotka.
Anita.
Zgodnie z przewidywaniami, była wielka jak żyrafa, miała nawet podobnie długie nogi i szyję. Ubrana była w tę dwójkę, czy parkę, czy jak to się tam nazywa... Odstrzeliła się jak Sierściuch na Kulm. Jakby ktokolwiek był w stanie to zauważyć spod tylu warstw.
A gdybym tupnęła, to by się tynk posypał...
— Hej! — zawołał Zniszczoł wesół jak skowronek. Wreszcie się od siebie odsunęli, bo już myślałam, że zaraz polecą do toi-toia na szybki numerek. — Kurde, cieszę się, że zdążyłaś!
— Aaaaa, wiesz, urwałam się wcześniej z zajęć.
Ale właściwie to po co miałabym tupać? Przywaliłabym jej z połobrotu i lekcję by od razu dostała od życia. Wyszczerzyła dwa rzędy zębów białych jak śnieg w Alpach, a ten bęcwał gapił się na nią jak na dzieło sztuki.
Obudził się dopiero, jak mu wbiłam łokieć w żebra. Brutalnie, dodam z dumą.
— AUAAAAAAgata, to jest moja...
Wbijałam w niego swój groźny wzrok pod hasłem: No, dawaj, twoja CO? Byłam bardzo ciekawa, co ten półgłówek wykombinuje. Niech no by tylko spróbował coś głupiego powiedzieć, to by się dowiedział, na czym świat stoi!
— Po prostu Antonina Socha, asystentka trenera Kruczka.
Przedstawił mnie, jakbym była osiemdziesięcioletnią babcią klozetową. Burak jeden! Podałyśmy sobie dłonie, ale jakimś dziwnym trafem od razu wiedziałyśmy, że wolałybyśmy głaskać niedźwiedzie w Puszczy Białowieskiej. I nie to, żeby była niemiła, czy coś. Bo uśmiechy, bo uprzejmostki, bo kurtuazja, ale ta konwersacja poniżej wszelkiej krytyki z Tajnerem rozstroiła mi nerwy. Dlatego wykrzywiłam gębę w czymś, co miało być uśmiechem, ale chyba nie wyszło.
— Ciągłe przebywanie w towarzystwie tylu facetów musi być męczące, co? — Poczułam niewysłowioną ochotę wysłać ją szybkim ruchem do dentysty.
Albo była spaczona psychicznie jak Zniszczoł, albo miała w zanadrzu jakieś niecne knowania. Zacisnęłam jednak tylko dłonie w pięści, bo przecież nie mogłam temu rudawemu cymbałowi zawodu sprawić, tak?
— Taa — mruknęłam, krzesząc z siebie jakiekolwiek oznaki optymizmu (których, rzecz jasna, znaleźć u mnie nie można). — Zawsze grozi ci odesłanie na oddział zamknięty.
Zaśmiała się tak sztucznie, że plastikowe butelki po wodzie zaczęły się topić ze wstydu w jej obecności.
— Antek, zostaw Grzywę i pomóż Skrobotowi bajzel w budzie ogarnąć — marudził Treneiro, a ja się nawet ucieszyłam z tej propozycji. — A ty powinieneś się przygotowywać na konferencję, wiesz o tym?
— Spadam. — Wzruszyłam ramionami. — Powodzenia na prasówce, buraku pastewny.
Zanim jednak jeszcze dobrze zamknęłam drzwi, usłyszałam:
Ona zawsze jest taka niemiła?
Trzeba się przyzwyczaić.
KIJ CI W OKO, WIEDŹMO!

* * *

Patrzyłam i nie wierzyłam. Normalnie mój mózg nie ogarniał takiego poziomu ludzkiego debilizmu. Ja myślałam, że Kubacki i Muraniek to już jakieś dno, ale potem zobaczyłam te tłumy przed Hyrnym i stwierdziłam, że te bęcwały to jednak jeszcze nie koniec świata.
— Ooo, Britney Spears przyjechała? — obudził się jegomość Klemens, nachylając się przeze mnie i Kubackiego, by zobaczyć fenomen zza szyby.
Spojrzeliśmy z mendą na niego jak na debila.
Ale w sumie pod Brit by pasowało. Światła błyskały, tłumy wrzeszczały, krzyki, radość oraz ogólnie pojęta głupota na poziomie zaawansowanym — oto jak się prezentowały drzwi wejściowe przed hotelem Hyrny w Zakopanem. Nawet barierki ustawili i ochroniarze próbowali ten tłum uspokoić, ale napalona hot czternastka to zwierzę dziksze niż lwica.
— Do kogo oni się tak zlecieli? — spytał półmózg Skrobot, gapiąc się bezrozumnie na to kuriozum.
— Do Norwegów, a jak myślisz, inteligencie? — sarknął Kubacki.
W przejściu się biedni tłoczyli, a my sobie staliśmy w korku w najlepsze. I to wcale nie w pełnej ekipie. Część już była na miejscu, część miała dojechać później. Wlekliśmy się więc w nissanie Grześka jak te patafiany. Już sobie wyobrażałam minę płaszczonego na naleśnik Fannemela w tym tłumie. Pewnie od razu mu się sława odwidziała. HA! My nie spaliśmy w hotelu na własne życzenie, więc nie narzekałam, bo nie ma to jak swoja pierzyna.
A potem się dziwić, że Polki są uważane za takie łatwe, jak ten tłum tam przed wejściem dawał jasny znak, że nie dość, że mózg mamy znikomy, to jeszcze i nogi szeroko rozwarte.
Piątek był dniem wolnym, przeznaczonym na przejazd ekip i chwilowy odpoczynek. Ale, oczywiście, nie dla nielotów Kruczka. O nie. My musieliśmy się zjechać pod Wielką Krokwią i trenować do porzygu. W Zakopanem Amelka również wszędzie się snuła za Zniszczołem. Oczywiście, ciągle była urocza jak szczurze zęby Krafta, ale ja jednak, dla jej dobra, wolałam omijać ją szerokim łukiem. Zaczęłam doceniać milczące towarzystwo Skrobota i jego nieodłącznej czekolady na gorąco. Przynajmniej na tym korzystałam.
Proste z pozoru sprawy jęły się komplikować w sobotę rano. Treneiro Kruczek wybrał sobie do drużyny Miszcza, Murańka, Pietrka i Zniszczoła, więc Sierściuch i Kubacki chodzili obrażeni na cały świat, chociaż akurat szaflarska menda to się odgrażała, że my jeszcze wszyscy zobaczymy, jak on zostanie liderem kadry.
Taa, chyba w ping-ponga.
Jakby tego było mało, pozostali nieskaczący też się wszędzie pod nogami plątali i mi krajobraz zakłócali. Banda bęcwałów, normalnie szlag mnie trafiał i już o niczym tak nie marzyłam, jak o umieraniu z powodu różnicy czasowej w Japonii. Tam przynajmniej czynnik niebezpieczeństwa zarażenia się kretynizmem był niższy.
No nic, szłam sobie spokojnie, chociaż czas naglił, podeszłam do bramki, a tu — bam! — moja klata odbiła się od czyjejś ręki. Aż się prawie wywaliłam przez tego spasionego buraka.
— Pani nie wolno.
Spojrzałam na bubka, mrużąc oczy i zgrzytając zębami.
— Bo? Jestem asystentką Kruczka, ciemna maso! — Pomachałam mu przed gębą jedną ze smyczy na swojej szyi, ale ten tylko pokręcił głową.
Może analfabeta mi się trafił?
— Prezes zabronił. — Wzruszył ramionami.
A TO GNOJEK ZASRANY! Jakbym go na miejscu spotkała, to by nóg w dupie od razu nie miał! Widział to kto takie cyrki na trzy godziny przed konkursem odstawiać!
Już obmyślałam, jak tu znokautować barana w bramie, ale wpadłam na lepszy pomysł. Kolejna kontuzja mogłaby zaszkodzić mojej, EKHEM, karierze, a przecież nie mogłam tego szefowi zrobić, nie?
— TRENERZE! — wrzasnęłam, aż się ludzie wszyscy odwrócili w moim kierunku, patrząc na mnie jak na wariatkę, a bramkarz wystawił ręce, jakby mnie to miało powstrzymać od gniecenia go w bruk.
Ja sobie wypraszam, ja nie jestem wariatką! Jestem kobietą w potrzebie!
— Tośka, gdzie ty się podziewasz? — Kruczek wyleciał z budy jak torpeda, z przerażeniem wypisanym na gębie. — Jesteś mi potrzebna, zaraz zaczyna się trening!
No co ty, kuźwa, nie powiesz?
— Prezesunio dał mi bana na skocznię — sarknęłam.
Zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.
— W takim razie idziemy to wyjaśnić. NATYCHMIAST.
Złapał mnie za nadgarstek i pognaliśmy jak wicher, wymijając dziwnych ludzi i budynki po drodze. Ja nie wiem, gdzie ten Apollo teraz siedział, ale wyglądało na to, że na zadupiu. Kruczek bez przerwy mamrotał coś o problemach i nieszczęściu, a mnie średnio chciało się go słuchać, bo bardziej przerażona byłam wizją ponownego spotkania z tym spasłym burakiem, Januszem polskich skoków. Przebudzenie mocy na żywo będę miała, przemknęło mi ponuro w myślach.
— Tośka, coś ty nawywijała w tym Harrachovie?! — spytał mnie w końcu bez ogródek.
Łaskawie mimo uszu puściłam jego językowe niechlujstwo w postaci mojego imienia.
I nagle zaczęły mi się te kety jak u 50 Centa bardzo podobać...
— Przypadkiem go zwyzywałam przez telefon — wymamrotałam, podziwiając swoje niewątpliwe piękno na zdjęciu do akredytacji.
— TOŚKA! — zagrzmiał, a tego już było za wiele.
— Trenerze, tyle razy pana prosiłam, żeby się pan do mnie zwracał Antek — warknęłam.
— A Olek? — wyskoczył jak Schlierenzauer ze swoim zawieszeniem kariery.
— Co z nim? — A co ma Hofer do fizyki kwantowej, bo nie wiem?
— Jemu wolno do ciebie mówić Tosiek.
Chrząknęłam, przygładzając swoje smycze jak u dobermana na karku.
— On to inna inszość jest.
Wreszcie skończył mnie wlec jak wór kartofli i zatrzymał się przed jakimiś drzwiami. Zapukał w nie, po czym bezpardonowo wszedł.
Na mój widok Boski Apollo rozdarł japę i zamknąć nie chciał. Ewidentnie zmierzał do tego, żeby mi zasadzić kopa w dupę i odesłać do domu. A ja bym się nie obraziła. Zaoszczędziłabym na paliwie i nerwach. Jak był taki mądry, to mógł się sam z nimi wszystkimi użerać. Toczyli z Kruczkiem słowną batalię, a ja z nudów zaczęłam Fejsa przeglądać. Tyle czasu nie wchodziłam, że ludzie zaczęli pytać, czy jeszcze żyję. Niektórzy to mi już nawet wirtualne świeczki na tablicy wklejali.
— Z pełną elegancją i dumą reprezentowała nasz kraj. — Podniosłam głowę, bo zaczęło się robić interesująco.
Kruczek? I komplementy? DLA MNIE?
Tajner poczerwieniał na twarzy jak prosiak.
— Kiedy niby?
— Na bankiecie w Tauplitz.
Grecki popierdol przeniósł na mnie swój wzrok seryjnego mordercy, a ja odwdzięczyłam mu się tym samym. Swoją drogą nie podejrzewałam, że dupa wołowa Kruczek taki dobry w dysputach jest. Boski zaczął zgrzytać zębami, nadal chcąc mnie wbić wzrokiem w podłogę.
Niedoczekanie.
Trener posyłał mu spojrzenie numer dwieście dziewięćdziesiąt sześć: You didnʼt see that coming, huh? Apollo zgrzytał tylko jeszcze głośniej. Biedaczek, pewnie będzie musiał na nową sztuczną szczękę odkładać. Jakże mi było przykro.
— Poza tym, nowy członek sztabu musiałby znowu przejść przez długi proces aklimatyzacji w kadrze. — Kruczek założył ręce z miną zwycięzcy. — A Tośkę chłopaki już znają. I wciąż obowiązuje nas kontrakt.
Bardzo długo musiałam czekać, aż do siwej, pustej głowy Tajnera wreszcie dotarło, że spojrzenia jednak nie mogą zabijać, a Kruczek to mistrz oratorstwa.
— Niech jej będzie. Zostaje. Ale lepiej, żeby się miała na baczności.
Pff, i to miało mnie przestraszyć? Już bardziej boję się śmierdzących skarpetek Zniszczoła.

W sobotę impreza pod Wielką Krokwią była porównywalna do Openʼera albo innych tego typu szajsów. Ludzi w trzy dupy, transparentów drugie tyle, wszędzie waliło smażoną kiełbachą i oscypkami. Ryje wymalowane jak jajca na Wielkanoc, gardła drące się jak stare prześcieradła mojej babki. W sztabie wszyscy latali jak na sraczkę (znowu!), a ci młodzi, którzy przyszli tu w roli gwiazd, żeby porobić sobie selfie z bezmózgimi fankami, tylko zawadzali. Najbardziej to nie rozumiałam obecności flej Matei, bo ani to znane, ani uzdolnione, więc tylko powietrze i przestrzeń zabierali. A my mieliśmy ręce pełne roboty.
W serii próbnej zajęliśmy drugie miejsce, w sumie dlatego, że Niemcy nie mieli Freunda. Tyle że nieobecni nie mają racji.
Hofer ze swoimi kochankami na stanowisku. Tepeš gotowy do wciskania guzika. Kruczek i Ojciec Maciejusz w gnieździe flagi poprawiali. A Grzesiek wpierdzielał Snickersa i mruczał radośnie Ona tańczy dla mnie. Ja wydeptywałam dziurę w śniegu, bo pizgało jak w Kieleckiem.
— I co — wystraszyła mnie swoją nieprzyjemną obecnością szaflarska menda — myślisz, że ten twój chłopak coś dobrego zdziała? Pff.
Odwróciłam się na pięcie, mrużąc oczy.
— Kubacki, czy tobie trzeba wszystko ręcznie perswadować?! — warknęłam, kątem oka zauważając, że pierwszy Kazach już poleciał. — Ile razy mam ci powtarzać, że TO NIE JEST MÓJ CHŁOPAK?! Ani mąż!
— A chędożenie w Klingenthal to co, pies?
DLACZEGO JA NIE KUPIŁAM TEGO CZOŁGU NA OSIEMNASTKĘ, DLACZEGO?!
— Ja cię zaraz wychędożę nogą w dupę!
Niestety, o ułamek sekundy za późno zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Mustaf już się uśmiechał jak typowy on, bezmózgi debil ze zboczeniem erotycznym.
— Socha, ja nie wiedziałem, że ty takie fetysze masz... Dość nietypowo, ale zgadzam się!
Plasnęłam go w potylicę aż się skrzywił.
— WYNOCHA MI STĄD!
I poszedł sobie, gdzie pieprz rośnie.
Pierwsza seria wypadła całkiem znośnie, aczkolwiek niespodziewanie równy i wysoki poziom prezentował Muraniek. Kto wie, może go obecność żony i synka uskrzydliła? Swoją drogą, jak można nazywać dziecko własnym imieniem... Słoweńcy przeżywali jakiś wewnętrzny kryzys: skakało trzech Prevców i wszyscy jak lebiody, tylko im Kranjec statystyki podnosił. Za to Norwegowie i Niemcy na poziomie. Na ogonie nam siedzieli, ale my im skutecznie uciekaliśmy.
W drugiej serii zobaczyliśmy wszystkie zespoły, ale na podium wszyscy się nie znaleźli, wiadomo. Nagle Czechom coś odwaliło i zaczęli skakać za sto trzydziesty metr. Nawet ten ich latający Čestmir się uaktywnił i to już było za wiele. Wówczas Zniszczoł postanowił, że zacznie partolić skoki. Bo sto trzydziesty metr jest taki mainstreamowy...
Kubacki już mi posyłał jadowite uśmieszki z daleka.
Na szczęście Klimatronicowi przypomniało się, jak za dziecka huknął sto trzydzieści pięć i wyczyn ten powtórzył. Szkoda tylko, że Kraftowi jego rekord skoczni się też przypomniał, bo go wyrównał. I efekt był taki, że dostaliśmy najniższy stopień podium: wyprzedziły nas kolejno Norki i Austriaki. Ale nie było źle — tyle że Zniszczoł łaził znowu przybity jak paczka gwoździ. Na szczęście Anetka szybko wybiła mu smutki z głowy. Przynajmniej taki miałam z niej pożytek.
Niedziela była ze dwa razy gorsza pod każdym względem. Pobudka o szóstej i ani chwili odpoczynku. Bo trening był o jakiejś chorej godzinie dziesiątej. A konkurs dopiero o szesnastej! Ale co sobie Hofer postanowi, to robić trzeba. I nie ma, że boli. Po drodze przez domki minęłam półnagiego Hildego, kłócących się o gogle Prevców, roześmianych Francuzów, wystraszonych młodych Szwabów z ich liderem Ryśkiem nieogarem na czele, skupionych Szwabów Mniejszych, to jest psiapsióły Krafta i Hayböcka ze swoimi kolegami Manuelami, i Włochów, którzy mieli wyjebane. No, ich to bym mogła polubić. Na lajcie weszłam do budy, zaparzyłam sobie herbaty jabłko-mięty i miałam się rozkoszować chwilą przerwy, kiedy tamci latali jak na sranie przed kwalifikacjami, kiedy Muraniek, blady jak ściana, wpadł do środka.
— Antek! ANTEK!
— Czego drzesz trepa? — mruknęłam niezadowolona.
Potrząsnął mną tak, że prawie wrzątek na siebie wylałam, w związku z czym jego życie zawisło na włosku.
— Nieszczęście!
Nieszczęście to zaraz będzie, jak mnie oblejesz! — warknęłam. — Jakie znowu?
— Narty zgubiłem!
Z wrażenia poparzyłam sobie stopy gorącą herbatą i nawet tego nie poczułam.
— CO, KURWA?! — zagrzmiałam. — Jak mogłeś NARTY zgubić?! Co, przy kasie w Biedrze zostawiłeś?! — sarkałam bez opamiętania.
W tym samym momencie drzwi budy znowu się otworzyły i stanęli w nich uradowani Stochowie. Też bym chciała mieć przystojnego męża i cieszyć ryja dwadzieścia cztery godziny na dobę.
— Co się dzieje? — spytał Kamil, patrząc to na plamę na podłodze, to na mnie.
— Cymbał narty zgubił! — krzyknęłam, obrzucając Murańka pełnym wyrzutów spojrzeniem. Ten się cały skulił i patrzył pełen nadziei na przybyszów.
Stochowie wymienili spojrzenia.
— Weź moje — odparł beztrosko Kamil, podając mu narty, które jeszcze przed chwilą taszczył na ramieniu.
Na głowę upadł! I to następny! Moja ostatnia nadzieja!
— Co?! A ty jak będziesz skakał?! — Ja nie podejrzewałam Miszczunia o taki debilizm (albo przesadny altruizm).
Wzruszył ramionami.
— Zanim kolejka dojdzie do mojego numeru, to zdąży mi je oddać.
— A na drugą serię i tak nie będzie potrzebował. — Znienacka do budy wlazł Kubacki, uśmiechając się złośliwie i otrzepując ze śniegu.
— Oj, Dejvi, Dejvi... — pokręciła głową Ewa.
Posłałam mu spojrzenie węża boa udusiciela, ale na tym się skończyło, bo trzeba było biec na kwalifikacje.
Znowu mogliśmy kwotę narodową wystawić, więc oglądałam festiwal klepania buli. Z naszych orłów dostali się: Stoch, Zniszczoł, Sierściuch, Kubacki, Muraniek, Żyła, Wolny i Stękała. Reszta bez sukcesów. Tylko mi Titus przyszedł dupę truć, że mu znowu w życiu nie wyszło i że co on ma z sobą zrobić, że do Jaśka na stolarnię będzie musiał iść.
Właśnie, gdzie się Ziober podział? Nie było go już w Wiśle...
Jak spytałam Titusa, to mi odpowiedział, że się kolega wielbiciel łaciny podwórkowej zamierza rozmyślić się z całego interesu, bo on z ojcem poważne biznesy prowadzi i nie ma czasu na pierdoły. Tak czy owak, po kwali była tylko krótka przerwa, a potem startował konkurs.
Najprędzej z naszych na rozbiegu pojawił się Muraniek. I znowu nie narobił wstydu, dzielnie skoczył sto dwadzieścia dziewięć metrów i pomachał półprzytomnie do kamery, a potem do mnie i Grześka się szczerzył. Kolejni wystartowali Wolny ze Stękałą, którzy skoczyli całkiem przyzwoicie, z gwarancją wejścia do drugiej serii. Następny był Pieter — ten to huknął! Sto trzydzieści sześć! Cieszył ryja jak to on, a potem stał w boksie lidera i chichrał się do samego siebie. I ktoś mi powie, że oni nie potrzebują psychologa... Nie przeskoczyli go ani Sierściuch, ani Kubacki, ani Zniszczoł, ani nawet Miszczunio. Ani Kraft, ani Richie, ani żaden z Prevców. Utrzymał prowadzenie do końca serii. I wszyscy byliśmy w takim szoku, że aż sam Kruczek zaniemówił. W komplecie trafiliśmy do drugiej części.
A tam trochę emocji było. Demon, najmłodszy brat Pero, wygrzmocił w bulę aż miło, sto dziesięć metrów wybiedował, ale wina Mirana, bo źle zielone wcisnął. Podobnie wyglądał Jurij, z tym, że on chyba od urodzenia ma ze starym na pieńku. Z kolei do walki znienacka włączył się Rysiek Piątek, który prawie wyrównał rekord skoczni. Nie nacieszył się długo sławą i chwałą, bo mu plany pokrzyżował Hayböck, a jemu jego psiapsióła Kraft. Koniec końców w dotychczasową potyczkę wtrącił się Peter, tego dnia znowu nieszczęśliwie drugi. Bo wygrał — drugi raz w karierze — ten kretyn patentowany Pietrek. Zabrał chwałę Stochowi, który pocieszał się marnym miejscem czwartym, tuż za Tandem. Ale tragedii nie było: szósty skończył Sierściuch, siódmy Zniszczoł, dziewiąty Kubacki, dziesiąty Stękała. Muraniek na nartach Miszcza odleciał jako dwunasty, Konik Polny zajął lokatę dopiero dwudziestą drugą, ale przecież i tak zrobił postęp po tej swojej kosmicznej kontuzji.
Mieliśmy Wiewióra z głowy, bo musiał iść ośmieszyć Polskę w oczach świata na konferencji prasowej. Ja z głowy miałam Zniszczoła, którym profesjonalnie zajęła się Amelia. Uściski, piski, radocha. Wielkie mi co. Siódmy był dopiero, a szumu, jakby wygrał...
Niestety, koleżanka Aleksa musiała wracać do domu, więc ten znowu skupił się na zawracaniu mi gitary.
— Fajny był ten weekend, co nie? — zaświergolił mi koło ucha, gdy oglądaliśmy razem fajerwerki.
Wywróciłam oczami.
— Normalny — burknęłam, wyciągając z kieszeni jabłko.
Czułam na sobie ciekawski wzrok Zniszczoła.
— Mam pytanie.
Nie. Tylko nie to. Lepiej, żebyś nie pytał o to, o czym myślę, bałwanie.
Bo ja naprawdę nigdy nie byłam dobra w relacjach międzyludzkich. To znaczy — tak jakby miałam je w dupie. Poza Olgą, która jako jedyna rozumiała moje porycie mózgowe, nie interesowały mnie pozostałe osoby z otoczenia. Nie byłam ciekawa ich opinii na żaden temat i nie sądzę, że znaleźlibyśmy jakiś wspólny. Kiedy wszyscy co piątek szli się schlać jednym piwem, ja płaszczyłam dupę nad Scrabble i dobrą książką. Czasem zwyczajnie schodziłyśmy się z Olgą tylko po to, żeby obok siebie siedzieć i czytać, może o czymś pogadać i coś skomentować, a potem razem spać. Nie potrzebowałam innych ludzi, a już na pewno nie czułam potrzeby ich oceniania, jak to niektóre dziunie bez przerwy robią.
A teraz Zniszczoł prawie na pewno chciał mnie o coś takiego zapytać.
— Co myślisz o...
— TOOOOŚKAAA! TOOOSIEEEŃKAAA!
Tego głosu nie pomyliłabym z żadnym innym, przysięgam na wiązania Prevca.
Aleks popatrzył na mnie ze współczuciem na twarzy — współczuciem wobec tego, kto wydzierał się na pół Zakopanego.
— Oł — mruknął cicho. — Chyba ktoś próbuje ci się narazić.
Miałam minę największego przegrywa na świecie.
— Tak. Moi rodzice.
Ku nam biegła ucieszona jak prosię w deszcz matka, nie do końca ogarniający rzeczywistość ojciec i wyrodny braciszek. Ze wszystkich znienawidzonych rzeczy, ich spodziewałam się tutaj najmniej. Tak jakby zrobili mi najgorszą niespodziankę na świecie.
Zniszczoł uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu, a po chwili znowu zaczął się po swojemu, to jest po szczegiełkowatemu, szczerzyć jak głupi do sera. Na pewno myślał, że ucieszyła mnie ta wizyta — i nie mógłby się bardziej pomylić.
Kiedy stanęliśmy twarzą w twarz, poczułam nieznaczny jeszcze smród gorzały. Po co jego było tu taszczyć, tego nie wie nikt.
— Tośka, jak ty przytyłaś!
Miłość rodzinna i inne nieszczęścia.
— Też się cieszę, że cię widzę, mamo — mruknęłam.
Kątem oka zauważyłam, że na wiecznie szczęśliwej mordzie Zniszczoła pojawiło się szybko zamaskowane zaskoczenie. Znowu.
— Chcieliśmy przyjechać wczoraj, ale tata musiał dłużej zostać w pracy — tokowała matka. I chwała Bogu!, przeszło mi przez myśl, nie powiem, całkiem perfidnie. — Czy to ten twój chłopak? Tośka, dlaczego nam go nie przedstawisz?
JA NIE MAM Z NIM NIC WSPÓLNEGO, DO KONIA WAFLA! TAK TRUDNO TO ZAKODOWAĆ?! Dostałam natychmiastowych palpitacji serca i zacisnęłam zęby, żeby tylko nie dokonać tu masowego mordu.
Braciszek zaśmiał się wrednie pod nosem, a ojciec podrapał po brodzie. Natomiast mile połechtany kolega Aleksander pokazał wyraźnie dwa rzędy białych zębów.
— Aż w takich superlatywach o mnie opowiadasz? — zapytał uchachany jak Lanišek w Harrachovie.
— Nie, sam się tak nazwałeś, pamiętasz, kasztanie?! — Od razu zwróciłam się do matki, żebyśmy jasność sytuacji mieli: — To nie jest mój chłopak, ile razy mam ci powtarzać?!
Matka zamrugała i zaraz chciała się zreflektować:
— Co innego mówił przecież przez telefon...
Zmrużyłam oczy, przenosząc wgniatający w ziemię wzrok na Zniszczoła, który uśmiechnął się niewinnie. Powinnam było go zarżnąć jak prosię wtedy w Kuusamo i nie byłoby dziś problemu!
— Bo to głupek jest. Następnym razem go nie słuchaj. — I tak wiedziałam, że palant się śmiał, kiedy nikt nie patrzył. — Odwiedziliście już ciocię Martę i wujka Roberta?
— Tak, zaproponowali nam kolację i...
— Olek!
A więc niedziela w Zakopanem była JEDNYM, WIELKIM, ZASRANYM ZJAZDEM RODZINNYM. Do Zniszczoła podeszli rodzice i, jak mniemałam, siostra. Jego matka mierzyła mnie takim podejrzliwym wzrokiem, jakbym miała w papierach co najmniej pięć lat odsiadki za handel heroiną (a wszyscy wiedzą, że to Laniška fucha), ale to pewnie dlatego, że zrobiłam minę człowieka, którego życiowym priorytetem było stracić przytomność w tamtym momencie i ocknąć się za tydzień.
— Eee... — Zniszczoł?! ZMIESZANY?! — Mamo, tato, poznajcie Tooooo... Antoninę, asystentkę trener. — Antonina, znowu zostałam starą babą, CUDOWNY WEEKEND. — Antonino, to moi rodzice. Aaa, i siostra. — Ruda, nieco pulchna istotka o okrągłej buzi najpierw zgromiła go spojrzeniem, a po chwili rozpromieniała, podając mi dłoń.
A więc ten radosny paraliż twarzy to wada genetyczna, przeszło mi ponuro przez myśl.
— A to są jej, eeee, rodzice, których nie znam.
Starsi także wymienili uściski rąk, przedstawiając się sobie.
Matka Aleksa była wysoka i raczej szczupła, miała farbowane blond włosy z czarnymi odrostami i minę sędziego skazującego kogoś na śmierć. Nie wiedziałam, jaka jest Alinka, ale współczułam już jej teściowej, bo nie wyglądała na babę, z którą życie przypomina bollywoodzki film z tańcem, śpiewem i gołymi brzuchami. Z kolei jego ojciec prezentował raczej uprzejmą aparycję. Na głowie sterczała mu nieco wyliniała, rudawa szczecina w kędziory, na nosie spoczywały okulary, a na ustach — uśmiech. No, ale teścia to będzie miała w dechę.
Po oficjalnych przywitaniach zaległa głucha cisza.
— Olek — odezwała się moja matka, bo zdążył jej się przedstawić rudawy cymbał — spóźnione gratulacje z okazji medalu.
Ta to wiedziała, jak facetowi ego wywindować. Automatycznie zabłysnęły dwa rzędy śnieżnobiałych kłów.
— Dziękuję. Zawdzięczam go dopingowi Tośki.
Dostał takiego łokcia w żebra, że aż cicho jęknął.
Matkę takie oświadczenie podrajcowało.
— Oooo, czyżby? Nasza Tośka taką kibicką? Ja przez dwadzieścia dwa lata nie zauważyłam, żeby moje dziecko wykazywało jakiekolwiek zdolności, a tu proszę, przykładna przyjaciółka.
Podziękujmy w tym momencie wynalazcy komórek, bo moja zadzwoniła, zanim rzuciłam się na matkę z zamiarem brutalnego uduszenia. Odebrałam połączenie od ciotki Marty wyjątkowo szybkim ruchem.
Wracacie już do domu? Bo ja pieczeń wkładam do piekarnika! Pakujcie się i wracajcie! — świergotała mi do telefonu, aż mnie na rzygi zbierało.
— Zaraz się zbieramy. Obiecujemy, że pieczeń aż tak nie wystygnie. — Rozłączyłam się prędko, po czym bezpardonowo wcięłam się w rozmowę dorosłych: — Mamo, ciocia Marta dzwoniła. Musimy się zbierać, inaczej skończymy w piekarniku razem z pieczenią.
Zniszczoł się zaśmiał, ale reszta miała idealne pokerfejsy.
Po szybkim pożegnaniu pognałam odmeldować się do Kruczka, ale na odchodnym usłyszałam jeszcze słowa pani Zniszczołowej:
To jest ta dziewczyna, o której mi opowiadałeś? Bo jeśli tak, to ja ci dobrze radzę...
Nie, to ta wcześniejsza.
Ta wariatka?
MAMO! Nie wariatka. Jest trochę aspołeczna, ale ma dobre serce.
Pfff, też mi wytłumaczenie...
Mnie się wydaje, czy drugi raz w krótkim odcinku czasu Zniszczoł wybronił mojej paskudnej postawy wobec obcych ludzi?

Przez całą kolację u cioci Marty cedziłam jedynie słówka, starając się koncentrować na plusach, którymi bez wątpienia były walory smakowe kurczaka. Poza tym przy stole siedziała tylko jedna osoba, na obecności której żywotnie mi zależało i nie była pełnoletnia. Ba, nawet nie skończyła przedszkola. Tymek ratował moją rodzinę przed otrzymaniem prezentu w postaci widelca między oczy — i nawet nie zdawał sobie sprawy z własnego heroizmu. Pierwszy do odstrzału byłby mój brat, którego wszyscy zaczęli chwalić, bo dostał się do reprezentacji Polski w nogę do lat piętnastu. Też mi wyczyn. Tematem numer jeden były praca i kasa. Bo przecież z niczego innego życie się nie składa.
Do kolacji było wino, a po — wódka. W tamtym momencie się wymiksowałam, odciążając ciotkę z kąpania Tymka. To była prawdziwa przyjemność: siedzieć na kafelkach w łazience obok bawiącego się w wodzie dziecka. Lepsza niż oglądanie schlanego (znowu) ryja własnego ojca i wysłuchiwanie, jaka to ja jestem beznadziejna i niczego w życiu nie osiągnę, bo skończyłam humana. Po kąpieli jak zwykle poczytałam kuzynowi — tym razem była to Świnka Peppa, od której dostałam chwilowego mózgojebu (albo to jednak ci skoczkowie?) — a potem sama wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka.
Niestety, spać mi się kompletnie nie chciało, a przecież musiałam nabrać sił przed wyjazdem do Japonii, który wedle legendy odsypia się przez następny miesiąc. Od zeszłych wakacji chyba zwyczajnie nie mogłam przebywać w tym samym budynku, co rodzice, bo mi ciśnienie skakało jak Jurijowi, kiedy mu ojciec w złym momencie zielone włączy. Mój zresztą wcale nie był lepszy.
I, niestety, nie chciał dać mi spokoju.
Drzwi mojej sypialni zaskrzypiały jak Tekla, a w progu stanął szanowny pan Socha, nawalony jak Messerschmitt i głośny jak parowóz. A za ścianą spał Tymek...
Podniosłam się do pozycji siedzącej i zapaliłam lampkę nocną.
— Można?
Wzruszyłam ramionami. Szkoda, że stał tak daleko od okna, bo jeden kop w zad i mógłby mieć mały wypadek. Usiadł na brzegu mojego łóżka. Waliło od niego wódą gorzej niż od Kubackiego po Bischofshofen.
— Co robisz u tego Kruczka? Nosisz mu kawę? — zaczął z luftu, naigrawając się.
Bardzo, kurwa, śmieszne.
— Załatwiam hotele, spisuję raporty, podsumowuję wydatki, sporządzam notatki... — Dbam, żeby nie wyszedł na skocznię w samych bokserkach... — ...czasem uczestniczę w zebraniach trenerskich i treningach, pilnuję spotkań, urodzin, imienin, wizyt, przypominam o ważnych telefonach, a niekiedy nawet pomagam serwismenowi w porządkowaniu sprzętu. Podczas konkursów zwykle mam wolne, ale jestem tam awaryjnie, w razie gdyby wewnętrzna komunikacja nawaliła. I zawsze wiem, co gdzie kto ma.
Jego wypalony od wódy mózg bardzo wolno przetwarzał informacje.
— To jesteś trochę zajęta.
— Trochę tak.
Zapadło dłuższe milczenie. Z dwojga złego wolałam już prowadzące na manowce intelektualne rozmowy z szaflarską mendą, bo poziom mojego rozdrażnienia w jego obecności był jak dno Bałtyku w stosunku do dna Morza Kaspijskiego w porównaniu z obecnością ojca.
Ale gdybym miała sposobność, to bym obydwu utopiła, niezależnie od zbiornika wodnego.
— Słuchaj...
— Może pominiemy tę część, w której mnie upokarzasz i wreszcie skończymy naszą bezsensowną rozmowę? — Zaczęłam nieświadomie podnosić ton.
Zawsze tak było. W jego obecności włączał mi się tryb terminatora.
Spojrzał na mnie. Znałam ten wzrok i już mnie zaczynał wpieniać. Jakbym była porażką stulecia.
— Myślałem, że dojrzałaś — odezwał się, chwiejnie wstając z łóżka i nadal mierząc mnie tym swoim pogardliwym wzrokiem — ale się pomyliłem. Zawiodłaś mnie. Znowu.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi zgasiłam lampkę.
Miałam ochotę rozjebać własną poduszkę tak, że pierze by się posypało.

* * *

— Normalnie nie mogę się doczekać tego podgrzewanego sracza, he, he, he.
Wszyscy mają swoje priorytety. Co gorsza, Wiewiór już nie był zeszłotygodniowy, więc nie można go tłumaczyć alkoholem. Chociaż kto go tam wie...
Byliśmy niewyspani jak po Ga-Pa. Nikt nic nie czaił, ja chciałam wrócić do domu, w dodatku wszędzie spotykaliśmy tych skośnookich. Nawet nie dało się niczego normalnego z automatu kupić! Nie dość, że pieniądze nienormalne, to jeszcze maszyny... Wzięłabym sobie batonika na pocieszenie i dnia rozjaśnienie, ale nie. W automacie były tylko figi do powąchania.
KTO NORMALNY WĄCHA CZYJEŚ SRAJTKI?
Wynajęli nam busa wielkości przeciętnego Japońca. Małe to, duszne i w ofercie rozrywkowej miało tylko chińskie disco.
Chciałam wpaść pod rikszę. Serio.
Lepsze to niż bycie sardynką między chudą dupą Zniszczoła a rozlazłym cielskiem śpiącego Murańka. Taki Sierściuch to się wycwanił, od razu usiadł z Wiewiórem z przodu i jak baba przeglądał się w swoim pedalskim ajfonie. A żeby mu się kiedyś rozwalił, to może by zauważył, że istnieje świat poza jego grzywą.
— Te, selebriti, może być posunął tę swoją gwiazdorską dupę, co? — warknęłam, gromiąc Zniszczoła wzrokiem.
Nie usłyszał mnie, bo zajęty był szczerzeniem się do ekraniku jak Pieter do kamery — RÓWNIE DEBILNIE. Wywróciłam oczami, próbując go nie zabić. To straszne, jak oni wszyscy nie zdawali sobie sprawy, ile razy uniknęli śmierci. Prowadzili życie na krawędzi...
W końcu tak mu wbiłam łokieć, że powinien się był od razu po nową wątrobę zgłosić. Spojrzał na mnie z wyrzutem na tej jego szczygiełkowatej gębie, to mu powiedziałam do słuchu:
— Dupę przesuń!
I dopiero wtedy matoł zareagował.
Kątem oka widziałam, że dalej popierdziela na tej klawiaturce swojego androzłoma. Ile można z kimś pisać? To jest choroba — syndrom niespokojnego kciuka. Chociaż czy można być chorym psychicznie, kiedy nie ma się mózgu? Tej rudawej amebie chyba raczej nic takiego nie groziło.
— A u nas przypadkiem nie jest druga w nocy? — zapytałam z czystej ciekawości.
Jezus, jakie te japońskie gazety są fajne.
— Jest — odparł elokwentnie, nie przestając się gapić w wyświetlacz i szczerzyć doń.
Ale nie odpuszczałam.
— To ona nie powinna już spać, czy coś?
Menda odkleiła gały od Messengera i popatrzyła na mnie, jakbym się z choinki urwała, a z nas dwojga to on był niekumaty.
— Kto?
Wywróciłam oczami.
— Aneta — wytłumaczyłam burakowi, jakby był autystyczny.
Przy czym ludzi tych nie należy obrażać, stawiając ich w jednym zdaniu z tym bęcwałem.
— Ach, Agata. — Tort pieczcie, ameba połączyła fakty! — Nie.
Lubię tych patyczaków skaczących po pudełkach z zapałkami. Czy jak oni tam nazywają swój alfabet.
— Nie musi wstawiać na poranne zajęcia?
Zniszczoł wygasił ekran i nagle zaczął się uśmiechać łobuzersko jak jakiś debil. Nie, żeby nie był, ale właśnie robił z siebie większego. Nachylił się, a ja nadal uważnie studiowałam arkana japońskiej prasy typu ZjedzPudelka.com.
— A ty co się tak interesujesz? — zapytał podejrzliwym, ale przy tym rozbawionym tonem. — Kronikę piszesz? A może ty jesteś... zazdrosna, Tosiaczku?
Wybuchnęłam takim perfidnym i głośnym śmiechem, że obudziłam na chwilę Murańka, który spytał, czy jest już obiad, po czym ponownie walnął w kimono.
W ŻYCIU SIĘ TAK NIE UBAWIŁAM.
A widział ktoś kiedyś jakąś laskę zazdrosną o rudego? To tak jakby samozaprzeczenie — rudy i laska.
— Nie rozśmieszaj mnie. Ja nigdy nie jestem zazdrosna.
Wyraz jego twarzy był radosny do porzygu.
— Hmm? To ciekawe... — powiedział, udając, że się głęboko zastanawia. Jak gdyby miał czym...
— Nie pękam z byle powodu, jak NIEKTÓRZY. — Posłałam mu sztuczny uśmiech numer sześćset dwadzieścia osiem: IDZIESZ NA DNO, LESZCZU!.
— A ja myślę, że jest coś, co cię złamie. — Nachylił się tak blisko mojego ucha, że poczułam, że wpierdalał coś z jajkiem na śniadanie. Czy on, kurwa, nie ma szczoteczki do zębów? Na lotnisku mu skonfiskowali, czy co? — I ja to odkryję, a potem cię rozbroję jak bombę. HA!
— PFFF! — prychnęłam, nie mogąc uwierzyć w jego poziom intelektualnego debetu. — Śnij dalej, głąbie.
— Dobra, gołąbeczki — odezwał się Grzesiek z przodu, parkując pod hotelem. Coś tak czułam, że przez swój niewyparzony język nie dożyje kolejnych kwalifikacji i z Japonii przywiozą go w pudełku. — Koniec migdalenia się.
Zanim zabrałam swoje rzeczy z bagażnika, posłałam Zniszczołowi swoje spojrzenie profesjonalnego terminatora. A on odpowiedział wyszczerzem a la Lanišek na belce.

Myślałby kto, że po tych wygranych i innych takich podczas Igrzysk Olimpijskich w Wiśle/Zakopanem to nieloty Kruczka będą jak rakiety w Japonii. A skąd! Patrzeć się na to nie dało! Zaraz z rana obudziłam tych wszystkich sześciu buraków (w Zniszczoła po prostu rzuciłam swoimi wczorajszymi skarpetkami) na poranny trening, ale nie dałam się jełopom wmanipulować w żadne bieganie po zmianie czasu. Zeszłam do restauracji i myślałam, że szlag mnie trafi. Miałam do wyboru zupę z ośmiornicy albo śmierć głodową. Już wolałabym wywar z gaci Kruczka...
Tak czy siak, jełopy wlazły na teren Okurayamy dumne z siebie jak pawie. No, patrzcie, raz im się coś uda, to potem przez miesiąc roztrząsają. I te Suchoklatesy mieli wypięte i zachowywali się jak bogowie rzyci życia. Skrobot od razu się w łeb popukał. Bo on to nosa do takich spraw miał, o. Mógłby im kiedyś wargi smarem posklejać, przysługę by światu zrobił.
Zaczął się trening. Leciał Muraniek — sto piętnaście. Leciał Kubacki (cały dzień przespał) — sto dwanaście. Leciał Sierściuch — sto dziewiętnaście. Leciał Wiewiór — sto dwadzieścia jeden. Leciał Zniszczoł...
Sto dziesięć. Tylko jeden Miszczunio nie splamił własnego honoru i skoczył sto trzydzieści.
Oczywiście, rudawa pchła natychmiast miała gębę kwaśną jak pomidorowa z przedszkola. Łaziło toto i marudziło, i narzekało, i przyczyn w nartach szukało.
— Ale swojego serwismena to ty se szanuj — powiedział mu Skrobot, żeby się tamten odwalił od jego roboty ciężkiej fizycznej.
A ja mu przytaknęłam, bo mądrze gadał.
Przez kwalifikacje przeszło pomyślnie — prócz gwarantowanego Stocha — tylko trzech, a byli to: Pieter, Sierściuch i ledwie Zniszczoł. Gdyby Eisenbichler nie spóźnił na progu o dwa lata, to by gówno miał, a nie konkurs w Japonii. O. A całą serię wygrał Takieuszy.
Wieczorem wspaniałomyślnie ekipa postanowiła wybrać się do supermarketu po coś do żarcia. A ja to myślałam, że głąby muszą diety pilnować, a nie w nocy podjadać. Nic dziwnego, że grzmotnęli w bulę aż mi w uszach zadzwoniło! Oczywiście, gdybym miała wybór, wolałabym dalej konać z głodu, ale mnie Treneiro pod groźbą obcięcia honorariów wysłał, żeby mieć na jełopów oko. Ja to bym im te oczy popodbijała!
— Socha, jak ci się podoba kuchnia orientalna? — spytała szaflarska menda z jadowitym uśmieszkiem na twarzy.
Mój żołądek zwinął się jak język w trąbkę.
— A tobie jak się podobają własne wyniki?
Sierściuch zaśmiał się jak złośliwy chochlik, a Wiewiór mu zawtórował w ten swój debilny sposób. Kubacki od razu spoważniał.
— Zaznajamiam się ze skocznią. — Po chwili znowu miał tę wredną radochę na mordzie. — A ty mogłabyś się zaznajomić w końcu z jakąś terapią dla umysłowo chorych. Bycie wrzodem na dupie się leczy.
— Kubacki, tobie żadna terapia już nie pomoże. Na tym etapie zostaje tylko eutanazja, żeby cię można było zutylizować — w dużym stężeniu jesteś niebezpieczny dla środowiska.
Posłałam mu sztuczny uśmiech, nawet nie siląc się na prawdopodobieństwo, i posnułam się za Zniszczołem.
Trafiliśmy na jakiś targ czy Bóg wie, co to za dziadostwo było. Ani China Town, ani bazar w Chebziu — wszędzie ci skośnoocy ze swoimi suszonymi, śmierdzącymi jak ciżemy skokowe Pietera rybami, dziwnymi przyprawami i patykami do jedzenia. Jakby się zastanowić, to te Azjaty mają łeb na karku. Wkurzył cię Kubacki? Rzuć w niego pałeczką. Zobaczyłaś go nago — wydźgaj sobie oczy...
Z biedą znaleźliśmy do jedzenia coś, co nie wyglądało na jeszcze żywe. U Japońców łatwiej dostać suszoną wątrobę buldoga niż durnego schabowego. Panie prezydencie, jak żyć?
— To jest normalny rozbój w biały dzień! — oburzyłam się.
— Chyba Klimkowi zwierzątko kupię — odezwał się zafascynowany Muraniek. Oglądał coś, co zdecydowanie wyglądało jak żywa ośmiornica. — Aga mówi, że dzieci powinny się wychowywać ze zwierzętami. — Uśmiechał się do potwora, jakby to był szczeniak labradora, a nie morskie kuriozum z ośmioma odnóżami.
I ten sposób drugi dzień z rzędu położyłam się głodna i podminowana, na dodatek usnąć nie mogłam. Bo po co spać? Jesteśmy w nowym miejscu. W nowych miejscach się nie śpi. Bo nie i koniec.
Rano obudził nas (kto spał, ten spał) wrzask Sierściucha, który wpadł w panikę, bo mu Kaśka zabrała gumę do stylizacji (niech on się cieszy, że nie żadną inną). Kubacki wyglądał, jakby miał go zaraz spacyfikować z użyciem przemocy, najchętniej gołych rąk. Wpakował się z tymi współlokatorami jak Andzia w maliny. I dobrze mu tak, niech wie, jak to jest mieć wrzody na zadzie! Wiewiór na to tylko mlasnął i przewrócił się na drugi bok. Miszczunio skorzystał z okazji i poszedł od razu na jogging, a ja podpierdzieliłam Skrobotowi żelki, jak był w łazience.
No co? Przesz jako mózg operacyjny to ja zawsze muszę być w stanie używalności.
Gdyby można było przegrać wszystko, to dostalibyśmy za to jakiś Laur Frajerów Dekady.
Sierściuch idiota tak się zestresował swoją szopą, że ciągle macał kask, żeby grzywę pod nim zmieścić. Tak długo go macał, że na belce zapomniał zjechać, więc dostał figę z makiem, po drugiej serii — przekroczył czas reakcji. Ja myślałam, że Kubacki zdobędzie wszelkie trofea w byciu kretynem, ale wygląda na to, że ma poważnego konkurenta. Mogą się bić o Złotą Malinę za osiągnięcia w sporcie. Albo o Kauczukową Kulkę.
Wiewiór pomylił rozmiary skoczni — był przekonany, że ta się kończy na dziewięćdziesiątym metrze. Zniszczołowi zabrakło metra do punktu K, a Miszcz nie przeszedł do drugiej serii... Rudawy bałwan próbował ratować nasz narodowy honor i dumę naszą nacjonalną, ale dwudzieste trzecie miejsce to dupa jest, a nie ratunek.
Idź do kadry, mówili... Będziesz pracować z najlepszymi, mówili...
I w ten sposób do zestawu banda debili dostałam gratis Aleksandra Jęczoła tego wieczoru. Gdybym nie musiała za to płacić, rozwaliłabym mu lampkę nocną na głowie.
— Ale ze mnie kretyn...
— Mhm.
— Jak można tak zawalić?
— Mhm.
— Nie umiem skakać. Powinienem był wziąć tę fuchę u Janka na stolarni, jak mi zeszłego roku mówił...
— Mhm.
— Socha, pomyśl. — Poderwał się z przerażeniem na gębie do pozycji siedzącej. Udałam, że wcale nie chcę mu przywalić trzymaną w ręce książką. — A jeśli ja znowu tracę formę? Jeśli znowu zaczęło się zawalanie?
Wkurzył mnie bęcwał jeden niewychowany, bo nie widział, że pochłonięta ważną czynnością literacką byłam, więc łaskawie usiadłam na swoim łóżku naprzeciw niego, odłożywszy najpierw książkę. Złapałam go za te chude jak spaghetti ramiona.
— Aleks, spójrz na mnie. — Po chwili grzmotnęłam go pięścią w sam czubek głowy, aż się cały pozwijał w sobie. — Ani się waż tak myśleć, kasztanie!
Masując łeb, spojrzał na mnie, jakby nie wiedział, czy ma się śmiertelnie obrazić jak pięcioletnia dziewczynka czy zacząć cieszyć po swojemu facjatę.
Wzniosłam oczy do sufitu.
— Zaufaj mi, dasz sobie radę, buraku.
No i masz! Już miał tę gębę ucieszoną. Nie, żeby tak jakoś bardzo, ale wystarczająco, żeby mi nerwy zepsuć.
— Ufam ci.
Wywróciłam oczami.
— DOBRANOC.

Nic nie piłam, a rano miałam bombę stulecia z niewyspania. Totalny rozgardiasz, Zniszczoł kasku szukał, Miszczuniowi pasek w goglach się spruł, Zbyszek krótkofalówki popsuł, Muraniek w ogóle nie wiedział, gdzie jest, Sierściuch nie chciał ściągać czapki nawet podczas śniadania, Wiewiór zepsuł zamek w kombinezonie, Kubacki...
A Kubacki z wszystkich się śmiał i tym samym pracował intensywnie na kopa w fizjonomię.
Dzień był napięty jak baranie jajo, więc najpierw odbył się trening, potem szybkie kwalifikacje, które — cudem Boskim! — przebrnęliśmy w całości, a na końcu sam konkurs. Od początku wszystkich po kątach rozstawiał ten pyskaty młody Prevc — Demon. Widziałam, jak się na niego Peter wydzierał za nowy rekord skoczni. Później wybił się Cene, a potem ich braciszek wyeliminował konkurencję do zera. W związku z tym zamiast konkursu Pucharu Świata mieliśmy Mistrzostwa Prevców.
A nasi? Sierściuch zaliczył najgorszy weekend od czasów podstawówki chyba, bo tym razem dostał dyskwalifikację za kombinezon po pierwszej serii i w oczach miał wypisane: ZBYSZEK, PRZEROBIĘ CIĘ NA PASZTET. Wiewiór był dziesiąty, a potem nagle trzydziesty, bo znowu mu się wydawało, że jest w Szczyrku, nie w Sapporo, bo na literę tę samą się zaczyna — jestem pewna, że cymbał szedł takim tokiem myślenia. Garbik, fajeczka, no i pospadało. Typowy Żyła. Muraniek wymęczył ostatecznie miejsce osiemnaste, ale to dlatego, że się nie koncentrował. Ciągle rozważał kupno przyjaznej dla dzieci ośmiornicy ze straganu jakiegoś Tokishiro Nahaju. Jak szliśmy na ostatnie zakupy przed wylotem, kolega Klimatronic błysnął intelektem swoim nieograniczonym:
— Co wy dziś tak narzekacie?
— Muraniek, co tobie się znowu roi w tej twojej jajowatej głowie? — spytałam, wybierając coś, co wyglądało jak pomarańcza, ale w sumie równie dobrze mógł to być farbowany mózg tygrysa bengalskiego.
— Bo od rana nic tylko jeny i jeny...
Zrobiliśmy takiego fejspalma, że byliśmy lepiej widoczni z kosmosu niż Mur Chiński.
Kubacki był dwudziesty drugi i na tym zakończyły się jego sukcesy. Przynajmniej awansował. Zniszczoł skończył dwa miejsca wyżej, a najlepszy Kamil był czternasty.
Ja widziałam, jak Grzesiek się modlił, żeby Sapporo przerobili na drugą Hiroszimę. Ta cała Japonia to za karę była, a nie w nagrodę. Nic nie ugraliśmy, a na dodatek przyjechałam głodna i wkurzona.
I niewyspana. Tej ostatniej nocy było najgorzej, bo żołądek mi się przykleił do kręgosłupa, rudawa menda gadała przez sen, łeb mnie bolał, łóżko było niewygodne, a na telefonie nagle nie miałam żadnej dobrej muzyki. Więc po kilkugodzinnej walce z wierceniem, wygramoliłam się spod kołdry i poszłam na skocznię, która stała stosunkowo niedaleko nas.
Co dziwne, dopiero na mrozie zachciało mi się spać. Pokazałam ochroniarzowi akredytację, to mnie wpuścił, ale z pięć minut się namyślał. Tak, na pewno pod tym płaszczem miałam bombę i zamierzałam wysadzić cały ten burdel w pizdu.
Usiadłam na trybunach. W czasie konkursów ciężko tu było tłumu uświadczyć, a przecież ośrodek mieli wyczesany, Nori też wymiatał, więc ja nie rozumiałam tych Japońców. Zamiast sobie na skokach trzepać grubą mamonę, to oni automaty z damskimi srajtkami do wąchania wymyślali.
A myślałam, że większych debili niż Orłów Kruczka nie znajdę w tym życiu.
— Gdzieś ty polazła?!
O wilku mowa. Skąd ten bubek się tu wziął?! I kto mu powiedział, gdzie jestem...
— Z dala od ciebie, patafianie! Po coś tu przylazł?
Zniszczoł bez pardonu usiadł obok mnie.
— Pokontemplować japońskie krajobrazy.
Spojrzałam na niego z miną: Are you fucking kiddinʼ me?.
— Ja nie po to wyszłam z naszego pokoju, żebyś ty mógł się za mną gramolić — warknęłam, bo do półgłówka najwyraźniej nic nie docierało.
Zniszczoł westchnął, a ja się naburmuszyłam, patrząc na śnieg, który zlewał się z mleczną mgłą. Siedzieliśmy cicho kilka minut. W tym czasie zdążyłam obliczyć, ile kończyn będą musieli mi amputować z odmrożenia. Jak pączki kocham, nigdy nie sądziłam, że w Japonii może tak człeka wytelepać z zimna. W zasadzie fajnie tak było sobie dupę płaszczyć na trybunach i słuchać wyłącznie wiatru i burczenia w brzuchu. Zero Kubackiego. Zero Kruczka. Zero reszty gnid i całego tego burdelu.
— Wiesz, możesz sobie wszystkich dookoła okłamywać, ale ja wiem, że jesteś smutna — przerwał cudowny moment Zniszczoł gębą swoją niewyparzoną. — Czemu?
— Moja mama mówi, że mam paskudny charakter. To pewnie dlatego — zironizowałam.
Ten się wyszczerzył jak Muraniek do ośmiornicy na japońskim targu.
— Trudno się z nią nie zgodzić — palnął w uciesze. On miał szczęście, że z niewyspania nie chciało mi się ręki podnosić, inaczej dawno miałby złamany nos. — Ale chyba nie macie dobrego kontaktu, co?
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Patrzcie go, Freud mu się nagle włączył! I co jeszcze, może mi zaleci, jak mam panować nad swoimi libidem?!
— Skąd ten wniosek, panie terapeuto? — sarknęłam.
Wzruszył ramionami, ale i tak najbardziej na świecie irytowało mnie to jego bezpośrednie gapienie się. Zero wstydu. Normalnie, jakby mógł, to mi się przez oczodoły do mózgu dokopie!
— Widziałem w Zakopanem — odparł, jak gdyby mówił o pogodzie. — A poza tym, bardzo rzadko o nich wspominasz.
No Alleluja, ktoś w tej kadrze słuchał, co do niego gadałam! Nobla z savoire-vivreʼu mu!
A mimo to odechciało mi się gadać na dobre. Przypomniał mi się ojciec u ciotki Marty i całe dwadzieścia dwa lata jego obelg i zapijaczonego ryja. Jak był trzeźwy, to od razu powinniśmy mu pomnik stawiać, żeby upamiętnić tych kilka godzin. Matka od zawsze miała mnie w dupie, a kiedy nadarzała się okazja, przyłączała się do ojcowskich tyrad. A piętnaście lat temu spłodzili małego gnoja, którego wytrenowali na swoje podobieństwo.
Kątem oka widziałam, jak Zniszczoł patrzy na mnie z troską, jak moja babcia. Jak mój ostatni bastion nadziei, który zszedł z tego świata o sto lat za wcześnie.
— Mój ojciec jest agresywnym alkoholikiem — odezwałam się po chwili ciszy, skubiąc paznokcie — a mama generalnie ma wyjebane. Braciszka już zdążyli zwerbować do swojego klubu. Nie lubię o nich gadać i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. W ogóle nie wiem, po co przyjechali na te konkursy. Szkoda ich zachodu na udawanie.
Znowu zapadła cisza. Wszystko było dobrze, dopóki ta wesz się nie pojawiła i nie zaczęła mi robić mentalnej lobotomii. Czym go w domu szprycowali, że miał takie fazy na Freuda? Podobno LSD jest nielegalne, ale kto wie, czemu ten jego ojciec taki wesołek jest...
— Z góry zaznaczam, że wiem, że nie lubisz takiego pieprzenia i pewnie zaraz poślesz mnie na drzewo — odezwał się po chwili — ale stwierdziłem, że musisz wiedzieć. Wiem, że ostatnio byłaś dość samotna i ogólnie jest ci ciężko. I masz prawo być zła na cały świat. Ja to rozumiem. Dlatego chcę, żebyś miała świadomość, że możesz mi ufać, okej? — Jezusmaria, weźcie mi to durne stworzenie sprzed oczu... Od razu nimi wywróciłam. — Ja ci ufam.
— Zniszczoł, ty jesteś facet czy baba? — skrzywiłam się, bo bęcwał takie androny plótł, że normalnie mózg parował. — Bo im dłużej z tobą przebywam, tym więcej się waham. — A ten debil się zaśmiał. RATUNKU, ŻYJĘ Z AMEBAMI! Zerknęłam na zegarek. — Rusz dupę, ofiaro. Za godzinę musimy się wymeldować z hotelu.

Koło dziesiątej byliśmy już na lotnisku, wyglądając jak wyciągnięci krowie z pyska. Kubacki nawet nie miał siły być wrednym gnojem, Muraniek googlował w telefonie coś na temat ośmiornic, Sierściuch ciągle grzebał we włosach, próbując je ułożyć, Miszczunio starał się nie zasnąć, obserwując migające światła lotniskowego baru, Zniszczoł znowu pisał na tym swoim badziewnym telefonie, susząc doń kły, a Wiewiór oglądał durne filmiki. Kruczek się obmacywał przez kwadrans w poszukiwaniu biletu, po czym z przerażeniem wydarł się na całą halę, że go nie ma. Gdyby legalne było bicie własnego szefa, to bym go butem w łeb strzeliła i pokazała, że od jakichś dwóch miesięcy to ja je trzymam. Zbyszek sobie wyszywał coś radośnie na kawałku płótna, Grzesiek wpierdzielał Toblerone, Gębala drobne liczył, Skrobot żuł gumę i dżadżingował wszystkich dookoła hard. A ja wylałam na podłogę trzecią już herbatę z automatu i, wpieniwszy się, odpuściłam.
Całe to Sapporo było totalną porażką — na pewno Tadzio o tym już zdążył napisać na swojej stronce od siedmiu boleści — więc wyjeżdżaliśmy stamtąd z ulgą na gębach. W ogóle ostatnie dwa tygodnie to był cyrk na kółkach, godny spółki Hofer&Tepeš. Rzygać mi się już chciało od widoku śniegu, ale co miałam zrobić. Przecież bym tych sierot beznadziejnych nie mogła zostawić, bo beze mnie to oni by dupy w domach pozostawiali. Ktoś w tym bajzlu musi mieć łeb na karku.
Nie rozumiałam tylko, czemu Zniszczoł mnie tyle bronił przed innymi. I po kiego wała mu zależało na moim zaufaniu? Okej, rozumiem, że moja skromna osoba może być fascynująca, ale temu to się chyba zupełnie we łbie poprzewracało. Zająłby się tą swoją Anitką i miałabym spokój, a nie.
— He, he, he — zaszczycił nas swoją dawką elokwencji Żyła, czytając coś z komórki. — Ale jaja!
— Czyje? — ocknął się Kubacki, a po chwili wyszczerzył. — Moje? Potwierdzam, całkiem niezłe.
Spiorunowałam go spojrzeniem.
— Oj, Mustaf, ty se lepiej ulżyj, bo o jednym bredzisz. — Kto by pomyślał, że polubię Wiewióra! — Nieeee, Hofer ma pomysła na przyszły sezon.
Dobrze, że mnie on nie dotyczy.
— Jakiego? — Sierściuch przestał się interesować swoją fryzurą i dla odmiany włączył się w rozmowę.
— Chcą zrobić norweski turniej czterech skoczni. Sześć konkursów, dziewięć dni, kwalifikacji, ćwierćfinałów, półfinałów i innych takich od groma. I noty za styl zniesą...
— A to gnoje! — poirytował się Zniszczoł, wracając do rzeczywistości. — Czego to oni nie zrobią, żeby swoje ugrać. Żeby ich zawodnicy mogli wygrywać, to od razu muszą noty usunąć. Jasne. Bo jak taki Tande ląduje, to nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać.
A ja miałam zawał, bo już wiedziałam.
To będzie porno dla Norfanek, dziewięciodniowa, nieprzerwana masturbacja. I Fifty shades of Slipperking bez przerwy w programie.




Spieszę z wyjaśnieniami: fizjonomia to inaczej twarz.
Kto znalazł aluzje literackie, temu konia z rzędem! :D
Zapraszam do zajrzenia do zakładki z bohaterami: zmieniłam gifa Tośki i... dodałam jeden nowy. ;)

Chciałabym też sprostować, że wiem, że riksze jeżdżą w Chinach, a „jedzenie psów” jest popularne w Korei, ale postanowiłam zrobić kilka żartów na temat kultury Wschodu. Oczywiście, nie jestem żadną rasistką, wszelkie przytyki Tośki też dalekie są od tego — raczej stanowią część jej marudnej natury. Co zaś się tyczy automatu z damskimi majtkami — tego, niestety, nie zmyśliłam. Ale Japończycy słyną ze swojej dziwacznej kreatywności.

Kto lubi moją tfu(!)rczość pozatośkową, to zapraszam na trzecią część Prevcowego krótkiego opowiadania pt. Autobiografia. :)

Zakończyła się również ankieta na „najtrafniejsze OTP”. Po pierwsze — wow! Jest Was tutaj aż 54? :O I tylko siedmiu komentuje? A może Wy specjalnie z różnych przeglądarek głosowaliście? :D Tak czy siak, pięknie dziękuję za głosy! Zwycięzcami zostali Tośka&Zniszczoł z liczbą głosów 25, na drugim miejscu uplasował się Sochowy duet z Kubackim (13 głosów), ostatni stopień podium zajął Fannemel (12 głosów). Maciek dostał 4 głosy. :)
W związku z końcem tej ankiety, z całego serca zapraszam do głosowania w ankiecie „czytelniczej” — jest ona dla mnie szalenie ważna. Będę wdzięczna za każdy głos. Podobnie jak za każdy komentarz. :)

PRZERWA NA REKLAMĘ!
Polecam Świat słów i myśli — blog z oneshotami ElusivE_Artist (tak, tej od genialnego Odchodzę, bo kocham!). Hayboeck rozrabiaka i pewna Rosjanka, od której trudno się opędzić. :) Zapraszam!

I (prawie) ostatnia rzecz:

MATURZYŚCI, DO BOJU! B-) Dacie radę! Bo jak nie Wy, to kto... Niech moc będzie z Wami!

A że tak spytam tytułem zakończenia: jak Wam się podobał rozdział?


PS. Wiecie, że zostało już tylko siedem rozdziałów + epilog? :(((((((

25 komentarzy:

  1. Kiedy przeczytałam ostatnie zdanie postu, to byłam odzwierciedleniem zdania „Elokwencja ma matowy miała blask...” – prawdopodobnie siedziałam z otwartymi ustami, gapiąc się w ekran przez jakieś 5 minut. Ciężka rozpacz, zgrzytanie zębami i tego typu sprawy, bo jak to tak, żeby najlepszy fanfic świata miał się kiedykolwiek skończyć, powinnaś brać przykład z reżyserów najlepszego serialu świata (czyt. „Mody na sukces”) i nie kończyć tego nigdy, a za 30 rozdziałów niech się okaże, że Muraniek jest zaginionym synem Żyły! Oczywiście nie porównuję Nie-lotnych z Modą na serio, bo to bez porównania (na korzyść Nie-lotnych, wiadomka). A dowód najlepszy to ten rozdział, królestwo bym oddała za zobaczenie na żywo jak Tośka morduje wzrokiem Boskiego Apolla! Choć raz ktoś mu się postawił! A wyniki Olimpiady/Mistrzostw Wszechświata w Wiśle to jakiś kosmos w ogóle, co ten Zniszczoł narobił najlepszego, dziw bierze na takie anomalie. Na (nie)szczęście wydaje się wracać do ‘formy’ z powrotem, no i do swojego babskiego talentu do rozmów, czasem mam wrażenie, że on się z Tośką charakterem zamienić powinien. Chociaż nie wiem, czy taki wątły chłopiec wytrzymałby piekło domowe, podczas tych poważnych fragmentów Antek odsłania swoje drugie ja i melancholia mnie bierze mocno.
    O Murańku nie wspomnę, bo znowu skradł mi serce (zarzucił na nie lasso utkane z macek ośmiornicy niczym kowboj) i jestem pełna podziwu dla jego bezmózgowia, ciężko o takie nawet u Kubackiego. Jedynym racjonalnym członkiem polskiej kadry wydaje się być nieobecny Ziober, który ‘nie będzie się zajmował pierdołami’, konkretny chłop przynajmniej.
    Trafnie ujęłaś podejście (nie żeby coś, ale ja jeszcze przez pół roku również posiadam ten status) nastoletnich fanek do zawodów, mocno i ostro zaakcentowane, szczególnie w stosunku do Norwegów, i aż pojawia się pytanie czy to tylko opinia Antka, czy również autorki?
    Na zakończenie dość długiego i nudnawego wywodu po raz kolejny muszę zaakcentować, że to fanfiction jest jak żadne inne, styl cudownie spójny i czyta się jak najlepsze opowiadania wydawane w formie książkowej, więc liczę na Ciebie *if you know what i mean* Ściskam, weny życzę i do następnego razu!
    PS. KOCHAM TEN TYTUŁ a złotych cytatów jest znowu jakieś pięć milionów i aż się pogubiłam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, ja bardzo lubię takie wywody! Zwłaszcza tak ładnie napisane. :)
      Hej, nie ma powodów do obaw - w tej chwili trwają intensywne prace nad szkicem fabularnym do Tośków 2, więc może osiągnę jeszcze poziom "Mody na sukces". :P Nigdy nie mów "nigdy". :P
      Czuję się w obowiązku wybronić trochę tutaj Zniszczoła. Fakt, może się wydawać nieco "zniewieściały" - ale to raczej jego optymizm i to, co Tośka nazywa "szczygiełkowatością". On wie, że ze swoim uporem dotrze do Tośki i gdyby się przyjrzeć z bliska, to osiąga stopniowy sukces. Więcej zdradzić nie mogę! :D Tośka zaś wydaje się męska, bo jest złośnicą, a dlaczego - to już powinno być jasne. Przed nim jedynym otworzyła się, i to niejednokrotnie, a na dodatek jako jedynemu pozwoliła się nazywać "Tosiek", na co uwagę zresztą zwraca Kruczek. I to Trejnerowi przecież mówi (nie bez skrępowania), że Olek to "insza inszość".
      Ziober? Ja bym powiedziała jeszcze, że Kamil. No, i Stękuś, chociaż nie wiem, czy łamanie nosa koledze z kadry to "racjonalne podejście". :D Może gdzieś w jego rzeźniczej krainie...
      Jeśli chodzi o "kwestię norweską" - niestety, scena z "amatorskimi paparazzi" pod Hyrnym wcale nie jest zmyślona. Przed opuszczeniem Zakopanego, Alexander Stoeckl opublikował na Instagramie zdjęcie wejścia do hotelu, przed którym ochrona musiała powstrzymywać dziewczyny przed wtargnięciem do środka, błyskały flesze, falowały w górze zeszyty i markery. Jest to poniekąd moje stanowisko - oczywiście, Tośka bardzo generalizuje, a ja raczej skłaniam się ku temu, że nie należy oceniać książki po okładce - ale większość dziewczyn odstawia takie właśnie szopki. Ja poczułam się tym totalnie zażenowana. Prawo wieku, wiem, ale mimo wszystko... trochę się wymknęło spod kontroli.
      Wywód piękny! <3 I bardzo dziękuję za komplementy. Chciałabym, żeby Tośkowi byli oryginalni, ale jako ff raczej powielają pewien schemat. :D Wystarczy spojrzeć na genialną Mańkę ("The world you live in...") albo Złośliwca ("Gdybym miał swój świat..."). Co do wydawania: cudownie czytane fanfiki a rzeczywistość literacko-wydawnicza to zupełnie dwa różne światy. Wiele "pisarek" ff-owych czyta u siebie w komentarzach, że powinny coś wydać, ale zdecydowana większość z nich zostałaby odrzucona na etapie wstępnego przeglądu u naczelnego, za grafomanię. I ja na sto procent byłabym jedną z nich. ;) Bo mój styl, zwłaszcza tutaj, jest bardzo niechlujny i niepoprawny, ale to sprawia, że bardziej uwielbiam pisać do opowiadanie. Nie mniej jednak, szalenie cenię sobie Twoje opinie. Naprawdę. I bardzo bym chciała, żeby wystarczyły do wydania czegokolwiek "mojego".
      Za ff powinni płacić. :D
      Dziękuję raz jeszcze! <3

      Usuń
    2. Łoooo, to czekam niecierpliwie w takim razie co w kolejnych 'częściach' Tośka wymyśli, zaświeciłaś mi właśnie światełko nadziei!
      Co do Antka i Zniszczoła to oboje są baaardzo złożeni i liczę na to, że w końcu jakoś do siebie rzeczywiście dotrą, zbalansują ;)
      Zdjęcie Stoeckla widziałam i zapłakałam cicho nad podejściem niektórych polskich 'fanek' do tego sportu. Chociaż to są już chyba fanki poszczególnych zawodników, dla których zawody są po prostu dodatkiem... Cóż, może rzeczywiście z wiekiem to przejdzie.
      A co do całej reszty - głupoty gadasz, talent masz ogromny i go szlifuj, jestem pewna, że jeszcze będę jeździć przez pół Polski po autograf na książce!

      Usuń
  2. Ale jak to siedem rozdziałów i epilog?! Mam nadzieję, że po zakończeniu nie-lotnych planujesz dalej pisać coś skocznego (wyszukiwanie przedstawiających jakiś poziom ff o skokach stało się ostatnio moim hobby, pochłaniającym stanowczo za dużo mojego czasu). Pierwsze na co zwróciłam uwagę, to skąd tyle nienawiści do Apolla? Czy przemawiałaś przez Tośkę ty, czy to tylko jej cudowny charakter? Przecież niego taki poczciwy człowiek jest XD Kruczek jako obrońca uciśnionych i pierwszy orator... leżę i nie wstaję. Zniszczoł i jego forma nam się rozkręca. Ile ja bym dała, żeby tak było naprawdę. On i Stękała to takie moje dwie największe nadzieje na przyszłość. Życzę im gorąco, żeby w jakiś chwalebny sposób (bo w inny też można xD) wpisali się do historii skoków. A jak nie wyjdzie, zawsze mogą iść do Ziobro na stolarnię. Swoją drogą, czy on wszystkim pracę u siebie proponował? Rzeczywiście, zaradny facet z niego jest. I jak już przy Ziobrze jesteśmy, to jego też mi w Pucharze Świata brakuje. Aż łezka się w oku kręci, jak się Engelberg przypomni. I Kamil wtedy taki szczęśliwy był. Ale u Ciebie nadal jest szczęśliwy. I Igrzyska sobie wygrał, a co! Bym zapomniała, uczcijmy minutą ciszy Murańka i jego zwierzątka. Ja myślałam, że jak kupiłam sobie straszyka to miałam w domu egzotycznie, no ale ośmiornica... z tym to ja się równać nie będę. A na koniec zostawię sobie to co tygryski lubią najbardziej, czyli... CZEKOLADĘ! Tośka z Andrzejkiem to widzę jakiś słodki team stworzyli i ja bardzo sobie życzę, żeby sceny z nimi pojawiały się jak najczęściej. I tak nieśmiało przypominam, że Adaś kiedyś Goplanę reklamował, więc może kiedyś ktoś coś... jakieś fajne spotkanie :D
    PS. Twoje tytuły to złoto :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po "Nie-lotnych" będzie (prawdopodobnie) część druga, ale nie sądzę, żebym była w stanie napisać coś innego, równie długiego, w tym uniwersum. Przyczyna jest prosta: w tym świecie możliwa jest dla mnie tylko Tośka. Nie widzę siebie w innej historii tutaj (pomijając oneshoty). "Tośkowi" to takie moje dzieci - a dzieci się przecież nie wymienia na nowsze modele. ;)
      Co się zaś tyczy Apollo - jego postać jest tutaj bardzo, bardzo przerysowana (jak większość rzeczy w komediach), ale ziarnko prawdy pewnie w tym jest. Nie znam osoby wśród kibiców skoków narciarskich, która uważałaby, że to odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku...
      Jeśli chodzi o nadzieje - dorzuciłabym Kubę Wolnego. :D Ja za Ziobrą (taaaak, wszystkie nazwiska odmieniają się w polskim) średnio przepadam i nie ukrywam, że nie stanowi tutaj ważnej postaci. Choć fajnie byłoby, gdyby znowu zaczął łoić tyłki.
      Muraniek w końcu nie kupił ośmiornicy, spokojnie! :D
      Taaaaak, potrzebuję takie czekoladowego darczyńcy w swoim życiu. :D
      Dziękuję pięknie za komentarz! :D

      PS. Dziękuję! Fajnie byłoby móc je sprzedać. :D

      Usuń
  3. Igrzyska Olimpijskie <3
    Rozmowa z boskim Polo czyli coś, co mogłabym w środę interpretować.
    Poczta pantoflowa, a Trenejro jeszcze nie wie, co się w Czechach działo?
    Ciąża wieloraka? Ątek byłaby rekordzistką.
    Muraniek, który myśli przyszłościowo-przeszłościowo czy coś.
    Skąd przywiało Flannemela? Pewno z Norwegii, dziwne by było, gdyby skąd indziej.
    Trenejro ze spóźnionym zapłonem <3
    Anita, Amelia, Agata, to nie gra roli.
    Skrobot i jego orientacja w temacie skąd te tłumy <3
    Szaflarska Menda mistrzem gry w ping-ponga? Chyba odbijając piłeczką paletkę.
    Trenejro w akcji z boskim Polem <3
    Opener na miarę Wielkiej Krokwi <3
    Czołgi są fajne! Na niemieckim często mówiliśmy o czołgach :D
    Muraniek kiedyś zamiast z Polakami to z innym teamem poleci z zawodów.
    Ewa czyli duchowe wsparcie Ątka w Zakopcu?
    Demony, Mirany i oczy zielone?
    Smutne te sceny z rodzicami Ątka....
    Wiewiór, mother of God, w Japonii są fajniejsze rzeczy.
    Suchoklatesy wygrywają!
    Ośmiornica to nie żyjątko dla dziecka no!
    My w Polsce mieliśmy Igrzyska Olimpijskie, w Japonii Słoweńcy zrobili sobie mini Tour de Prevc z tymi skokami.
    To muszą być fajne widoki!
    "Nobla z savoire-vivreʼu mu!" cytatem dnia.
    "Fifty shades of Slipperking" może być lepsze od "Pięćdziesiąt twarzy Greya".

    No i nie-dziękuję za życzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Treneiro generalnie nie ogarnia i zbyt zajęty jest, żeby pocztę pantoflową odbierać. ;)
      A co do żyjątka - TY MURAŃKOWI NIE MÓW, JAK ŻYĆ.

      A ja dziękuję za komentarz. Ćwiczmy umiejętność wyrażania opinii! <3 :''))))

      Usuń
  4. Czytam komentarze innych i tak sobie myślę: może by coś dłuższego naskrobać? Tylko u mnie kiepsko z kreatywnym i składanym wyrażaniem opinii, mam nadzieję, że wybaczysz. Szczególnie, że mój Huawei (Make it possible) mi tego nie ułatwia xD
    A więc do rzeczy.
    Igrzyska olimpijskie w Wiśle udane, a jakże. Pollo Tajner i Tośka, po prostu leżę. Uwielbiam tą dziewczynę i to, że nawet podczas rozmowy z szefem się nie patyczkuje. Szczera do bólu.
    Muraniek to taka słodka istotka. Z tym swoim nieogarem skradł moje serce. Mustaf jak zawsze, nie grzeszy inteligencją, ale żeby i Sierściucha do tego zacnego grona dołączyć?
    Przyłączam się do komitetu tęskniących za Ziobrą.
    Kruczek, trenerze, naprawdę w końcu zapomnisz tyłka z domu zabrać.
    Co jak co, ale Tośka to ma trochę roboty i nawet się przykłada do wszystkiego. Smutna sprawa z jej rodzicami. Fajnie, że Zniszczoł stara się ją trochę 'zmiękczyć'. Każdy jest człowiekiem, a teraz zobaczyliśmy, że Tośka to nie tylko jej cięty język i paskudny charakter. Sporo w życiu miała problemów.
    Mam nadzieję, że Alexowi uda się do niej dotrzeć. A ta jego Anitka czy Agatka, co to za różnica, widać, że Tośka jest zazdrosna. Ale pewnie sama by się przed sobą do tego nie przyznała. Uwielbiam państwa Zniszczołów (forever). 💗
    Buloklepy w Japonii powrócili do swego poziomu, jak dobrze xD
    O, a Kamil na podium, co tu dużo mówić, tęsknię za tym widokiem.
    Slippersfanki naprawdę przesadzają. No ja rozumiem chłopcy, czasem nawet jako tacy, ale żeby aż tak kisiel w majtkach.. No cóż. XD
    Kocham to opowiadanie i to, że podczas czytania każdego kolejnego rozdziału, cieszę się jak Żyła do flaszki.
    Może i nie najdłuższy komentarz, ale doceń starania. Choć zasługujesz na dużo więcej, gdyż najlepszy ff w internetach powinien dostać jakąś nagrodę literacką no nie?
    Kocham i tyle.
    Z niecierpliwością oczekuję na kolejny i pozdrawiam gorąco 😘😘😘
    P.S. Team Prevc moim życiem. Demon, ty szalony chłopcze. Wyobraziłam sobie Pero krzyczącego na niego. No i parę razy prawie oplułam ekran. x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaaaa, pięknie dziękuję za cały komentarz. :) Bardzo mnie cieszy, że zdecydowałaś się dłużej wypowiedzieć i że przeczytałaś wcześniejsze komentarze. Ludzie często je pomijają, a ja tam jakieś spoilery (niecelowo, oczywiście) przemycam. B-) Czy Tośka jest zazdrosna? Hmm, ja bym nie powiedziała. Jeśli już, to nie w takim sensie, w jaki wszyscy podejrzewają. ;)
      Ja to fenomenu Tandego w ogóle nie rozumiem. A żarty o klapkach były śmieszne przez pierwsze trzy razy, potem już nie za bardzo.

      PS. Ciesz się, że masz Huawei. Ja mam Sony Xperię J i to powinno mieć napisane na pudełku „Throw it out of a window”.

      Usuń
  5. Akurat miałam w planach przygotować się do jutrzejszej matury z angielskiego, więc to idealny moment żeby tego nie robić i napisać komentarz :D Ostrzegam, że nigdy, przenigdy nie komentuję bo zdaję sobie sprawę z tego, że piszę słabo (raczej tragicznie). Z góry więc przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne, interpunkcyjne (moja zmora) i stylistyczne (moja zmora nr2). Będąc szczera do czytania Twojego opowiadania miałam dwa podejścia. Czemu? Po pierwsze - tematyka całkiem nie moja, wszystkie wcześniejsze opowiadania o polskich skoczkach dość skutecznie mnie odrzuciły, ciężko znaleźć w nich jakąś perełkę, a po drugie - język, jak dla mnie specyficzny, wręcz trochę przesadzony. Za pierwszym razem zerknęłam, przeczytałam jedno zdanie i myślę o nie, to nie dla mnie, ale potem na tweeterze ktoś wspomniał o fajnym opowiadaniu i jakoś tak wyszło, że było to Twoje opowiadanie. Stwierdziłam, że dam mu drugą szansę i cieszę się, że to zrobiłam. Po poznaniu z bliższej perspektywy charakteru Tośki, stylizacja językowa idealnie się we wszystko wpasowuje. Jest jedną z rzeczy, które teraz uwielbiam. No i cieszą mnie też drobne, humanistyczne smaczki (human wszystko znajdzie :D). Właśnie, co do innych zalet to cholernie cieszy mnie długość rozdziałów. Zawsze cholery jasnej dostaję jak widzę 3 akapity, akcji jakiejkolwiek brak i koniec rozdziału (to po co coś takiego nawet dodawać?). Nieśmiałe podchody Państwa Zniszczołów (o proszę, mam nawet problem z odmianą nazwiska) są według mnie przeurocze, oni chyba sami jeszcze nie wiedzą, że mają się ku sobie :D Co do Fannemela to trochę mi go żal, Tośka dość brutalnie go odrzuca, a on się stara, na spacery zaprasza, ciasta tworzy z literkami i biedak nic z tego nie ma. Z drugiej strony rozumiem ją, mimo tego, że jej charakterek jest jaki jest to wydaje się ona postacią dość smutną. Przeżyła w życiu dużo, nie chce jakiejkolwiek pomocy i lubi być samotna. Mam jednak nadzieję, że stopniowo się to zmieni. Kolejna rzecz, która bardzo mnie urzekła to dość powolne tempo akcji, zawsze dokładnie pokazane są zarówno przyczyny jak i skutki wydarzeń (to brzmi prawie jak argument do rozprawki haha). Kreacja postaci też jest super, każdy ma swój niepowtarzalny charakter i nikt nie jest nudny jak flaki z olejem. Zastanawia mnie czy kreując Antka nadawałaś jej swoje cechy charakteru? Przepraszam, jeśli to dość prywatne, ale to po prostu moja własna ciekawość :D
    Wyjazd naszych kochanych nie-lotów do Sapporo bardzo mi się podobał, ale głównie dlatego, że słabo im poszło. Zauważyłam, że we wszystkich opowiadaniach chłopaki bardzo często są w czołówce i takie słabe loty były bardzo fajnym oderwaniem od nieustających wygranych, jednak rozumiem, że skoro jest to opowiadanie o nich to nie będziesz pisać o non stop wygrywającym Prevcu.
    Pisząc ten komentarz zdałam sobię sprawę czemu nie piszę ich częściej. Zajęło mi jakąś godzinę, żeby ubrać wszystkie moje chaotyczne myśli w jakiekolwiek słowa i sprawdzić wszystko. Mam nadzieję, że chociaż trochę moje wywody wydały Ci się wartościowe. Wiem, wiem, jako humanistka-maturzystka nie jestem dobrą pisarką, ale nie jest to moja mocna strona. Dobrze, że chociaż zdaję sobie z tego sprawę. :D
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział (i koniecznie 2 część opowiadania!), ponieważ jest to perełka, jedna z niewielu wśród tylu opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już po opublikowaniu tego znalazłam parę powtórzeń, wrrr. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie kłują mocno w oczy. ;)

      Usuń
    2. Nauka to zawsze dobry pretekst, żeby się nie uczyć. :D Znaaaam toooo. Za mną już siedem sesji, więc mam wprawę w unikaniu konieczności, i to całkiem niezłą. :D
      Po pierwsze: BORZE, JAK SIĘ CIESZĘ, ŻE NAPISAŁAŚ! Nie przejmuj się brakiem przecinków, Mickiewicz pisał jak dyslektyk, a nazywają go „wieszczem narodu”. W tym roku, co zapewne wiesz, nawiedził znowu maturę. :D
      Po drugie: nie Ty jedna miałaś dwa podejścia do „Nie-lotnych”. ;) Ja sama je miałam! Ponad rok temu zaczęłam pisać to opowiadanie, ale zupełnie mijało się z celem, było jakąś potworną grafomanią, nie spotkało się z uznaniem, więc odpuściłam. Najpierw dałam sobie sporo luzu, a potem zaczęłam główkować nad zgraniem wszystkiego w jedną całość. Bo Tośkowi wersja 1.0 mieli w tytule słowo „komedia”, a nie byli śmieszni. Jedynie śmiesznie dłudzy... Doceniam szczerość i nie mam tego za złe. Absolutnie. Jest pewien całe multum ludzi, którzy — podobnie jak Ty — poddali się po kilku zdaniach i już nigdy nie wrócili. Jak to mówi pewne przysłowie: „Jeszcze się taki nie urodził, coby wszystkim dogodził”. ;)
      Po trzecie: mnie trochę głupio z tą długością. Mam wrażenie, że nie umiem trafiać w sedno, więc rozwlekam, ale to wynika raczej z mojego napiętego planu wydarzeń. :D Niektórzy mają problem z jednorazowym przebrnięciem przez jeden rozdział, inni je połykają w jeden dzień. Ale fakt, irytujące są ff, w których rozdział ma nie więcej niż stronę w Wordzie i zawiera dokładnie zero wartościowych informacji. Ja zwykle kieruję się zasadą, że rozdział powinien zawierać pewne motywy i wydarzenia, ale są w tej kwestii różne szkoły, a tak naprawdę nie ma żadnej. ;)
      Po czwarte: wiele osób żałuje Fannisa i muszę przyznać, że jestem jedną z nich. Mam wielkie wyrzuty sumienia, że go Tośka traktuje tak, jak to robi, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że wynika to ze specyfiki jej charakteru i jakiekolwiek zmiany w tej kwestii mogą wzbudzić podejrzenia o nieprawdziwości postaci.
      Po piąte: pytanie o Antka i jej pierwowzór nie jest zbyt osobiste, chętnie na nie odpowiem, bo czekałam, aż padnie. :D Odpowiedź mi: po części tak. Jest pewna teoria dotycząca autorstwa, która mówi, że autor zawsze, czy tego chce czy nie, tchnie w tekst cząstkę siebie, swoje doświadczenia, przeżycia, uczucia, sposób bycia i odczuwania. Nie jestem aż takim gburem jak Tośka, nie mam też tak wielu wspaniałych ludzi wokół jak ona, i potrafię reagować na ludzką uprzejmość tym samym. Tośka na pewno przejęła po mnie kierunek studiów, kompetencje językowe i literackie, i przede wszystkim — gwarowość stylu. :) Nie ma tego zbyt dużo, ale specyfika języka, która rzuciła Ci się w oczy za pierwszym razem, mniej więcej na tym się właśnie zasadza. Niby jest to nasz naturalny, potoczny język, ale nie do końca.
      Po szóste: musieli w końcu zmaścić. :) Na swoich skoczniach „pozwoliłam im” wygrywać, ale zderzenie z rzeczywistością w Sapporo musiało ich zaboleć. I zabolało. Poza tym, co by to byli za „Nie-lotni”, gdyby umieli latać...? ;)
      Wywód jak najbardziej wartościowy! Uruchomił moją gadatliwość, a sama zwykle męczę się bardzo z pisaniem i odpisywaniem na komentarze, więc na pewno był sensowny. Brak przecinka tu, czy tam nie przeszkadzał w odbiorze. :)
      Bardzo, bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się napisać komentarz. Każdy jest dla mnie na wagę złota, zwłaszcza jeśli zawiera jakieś myśli i widoczne ślady czytania. I bardzo, bardzo dziękuję za przemiłe słowa. Cieszę się, że jestem w stanie się czymś wyróżniać wśród tony opowiadań o skokach. :)
      DZIĘKUJĘ! :)

      Usuń
  6. BRACE YOURSELF, E_A'S COMMENT IS COMMIN'! :D
    Tak sobie w nocy myślałam ostatnio, że muszę Ci skomencić tę jedenastkę w końcu, bo na razie podzieliłam się jedynie oględnym wrażeniem i tak sobie myślę i myślę o tym i nagle złapałam się na tym, że zaczęłam myśleć o „Skazanych na Shawshank”. Aż mi się zachciało obejrzeć ten film. Ile razy już Ci mówiłam, że wielbię Cię za te wszystkie nawiązania do popkultury...? Tsa, z miliard pewnie, ale po raz miliard pierwszy: KOCHAM TE NAWIĄZANIA DO POPKULTURY I MOICH ULUBIONYCH FILMÓW I KSIĄŻKÓW! :>
    Igrzyska. Co z tego, że w Wiśle/Zakopanem? Ważne, że Igrzyska! Impreza sezonu, Kulm niech się schowa ze swoimi Mistrzostwami, pff!
    I, tak Tośka, o ile dobrze pamiętam, masz jednak coś wspólnego z tym skocznym cyrkiem. Wait, chwila... CZY TY W NIM NIE PRACUJESZ PRZYPADKIEM, HUH...?
    Kwota narodowa. To brzmi groźnie. Bardzo nawet. Oznacza stężenie nielotów przekraczające psychiczną wytrzymałość Tośki. Choć, ta już dawno została poważnie przekroczona, a Socha zdrowe zmysły zachowuje jedynie chyba dzięki kawie, solidnej dawce ironii, hojnie rozdawanym kopom w zadki i innym zjawiskom nadnaturalnym.
    A „brzuchate gnojki ze związku” brzmią jeszcze groźniej. Sugerują nieuniknioną konfrontację z boskim Apollem i głośny huk, z którym Tośka już wkrótce ma szansę wylecieć z tej roboty...
    ...o czym poniekąd marzy. Albo i nie. Kto by zrozumiał kobietę, skoro ona sama nie wie czego chce...? Ma dość tych wszystkich lotów i nielotów, ale wizja świętego spokoju bez tych wszystkich gąb na horyzoncie jednak jakaś taka... smutna?

    No, nie dość, że nielotów tak o kilku za dużo, to do tego jeszcze sztaby wszelakie, Masiusiaki i inne Chroboty, mediów od metra i trochę, co wszędzie swoje mikrofony i kamery chcą wcisnąć, wspominanie już wcześniej nadęte grubasy, co („...siedzą i jedzą tłuste kiełbasy”) pałętają się tam nie wiadomo dlaczego i po co. I Adaś, który chyba z tego towarzystwa jest najbardziej przez Sochę akceptowalny, za to najprawdopodobniej wpędza ją w największe zakłopotanie („Tutaj pan Adam, a tu taka ja... meh”). Żyć nie umierać, prawda...? Nic, tylko rzucić się ze szczytu skoczni... A to też na nic, bo jej tam nie wpuszczą w trakcie konkursu. I co zrobisz, jak nic nie zrobisz...?
    No, proszę. Antek takie niedopatrzenie, nielotów w Harrachovie nie poznać (ja, ja, wiem co tu się wydarzyło, Charlie. Ale każdemu się zdarza, toć pierwszy czy drugi rozdział to już prehistoria :P). A taka niepowtarzalna okazja była do zemszczenia się za wkopanie do kadry. Ale koniec końców, Tosiek chyba na plus zapisze ten epizod w swoim życiu zatytułowany „Antonina Socha przedstawia: jak przeżyć kilka miesięcy z polskimi nielotami i nie zwariować. I ich nie zabić. Ani siebie. I nie uszkodzić otoczenia. I nie zostać terrorystą. Ani ćwierć inteligentem. HAHA, ŻARTOWAŁAM, NIE DA SIĘ!” - o ile, właśnie, wytrzyma to jej psychika. Krucha, jak sama mówi.
    A Mateja co tu robi? Zasadza się na stołek Maciejusza...? (upsss...!) Czy też może edukuje swoich małych nielotków jak NIE latać...? Choć, no dobra. Aż tak źle nie ma, nawet warto chyba brać z nich przykład. Z takiego Oleczka na przykład... A nuż znowu jakąś nagrodę zgarnie, huh?
    Czemuż Masiusiak tak nieprzychylnie na Sochę patrzy...? Może i ona trochę ogłady nie ma, ale chyba nic mu nie zrobiła (aż tak bardzo) złego...? A Kruczek...? Kruczek bez Sochy jak bez ręki. Albo bez chorągiewki wręcz, bo to ważniejsze! (jakiej części garderoby dziś mu brakuje...? Albo... nie chcę wiedzieć).
    „gimanzjalne bydło” - tak bardzo prawdziwe... Chór z Harrachova, radosny jak pierwiosnki na wiosnę. A Antek leje ich sikiem prostym i pruje prosto do domku (Kruczek w końcu jej potrzebuje, nie? Nie będzie się z plebsem zadawać!)
    Rozdawanie numerów startowych zawsze jest AAAKWARD. Zwłaszcza w Polsce. Chwila dla reporterów, dla mediów i dla fejmu różnych instytucji. I dla faneczek dodatkowy czas i okazja na dręczenie swoich idoli. Jak dla mnie... just nope? A że Miszczunio to inna klasa człowieka jest to fakt! Psiapsióły :>(Do Hayboecka mam ostatnio sentymenta, wiesz? :P).

    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w czołówce coś za dużo tych Norłejów. Więcej Norłejów – nie; więcej Zniszczołów, Stękałów, Huliganków i Kocurów – tak!
      Durne faneczki, meeeh. Dysmózgowie, choroba o idiopatycznej przyczynie, epidemiologiczne związana z wiekiem dojrzewania i płcią żeńską, szczególnie groźna w dużym nagromadzeniu grupy podwyższonego ryzyka. Prawie całkowicie nieuleczalna, szczęśliwie niedziedziczna, roznoszona drogą kropelkową. W razie kontaktu z osobą zarażoną zachować bezpieczny dystans, jeśli to możliwe zastosować środki przymusu bezpośredniego (nokaut w stylu Andrzej Stękały). Choroba nie jest (niestety) śmiertelna.
      Tośka, tęskno do Sapporo...? Japonia to dopiero dziwny kraj. Dysmózgowie nie jest może tam i tak bardzo rozpowszechnione, jednakże inne choroby cywilizacyjne (uzależnienie od anime i mangi, dziwaczne fetysze oraz niezrozumiała moda na cudaczne rzeczy) są tam bardzo zróżnicowane. Ale co kto lubi, Polska przynajmniej swojska. Ale proponuje zainwestować w zatyczki do uszu. Dwie pieczenie na jednym ogniu – Tośka nie ogłuchnie i przy okazji będzie mogła udawać, że nie słyszy marudzenia mendy/Zniszczoła/Trenejra/Apolla* (*niepotrzebne skreślić).

      O, o wilku mowa. Ładnie to tak Sochę za kołnierz łapać...? Prezesowi to chyba życie niemiłe. Nie dość, że o włos uniknął bluzgu ala Socha po raz drugi w krótkim okresie, to jeszcze brak nokautu ala Stękała uniknął tylko dzięki temu, że Tośka była zbyt wkurzona by wpaść na taki genialny pomysł...
      „Ja nie wiem, miejsca do rytualnego odciupania głowy mi szukał, czy jak?” :D Tośka, ja bym się zaczęła bać... Choć... Nie wiem, kto by wyszedł gorzej w starciu sam na sam ;).
      „Incydent z Harrachova” - jaki incydent? Co się zdarzyło w Harrachovie, zostaje w Harrachovie, TAK?
      PAN PRZESTWORZY JEST JEDEN. AMEN. KONIEC I KROPKA. Żadne Waltery, żadne Tepesze,czy inne Apolle. Kamiś da king of the sky! Więc nie tentegować mi tu, panie prezesie, bo ci Socha przysoli, brała indywidualne lekcje u Stękusia dawania fangi w nos, o!
      Tarczą jej sarkazm, a mieczem ironia... CZYM SIĘ SOCHA, JAK COŚ TO BIERZ STĘKIEGO I RÓBCIE ZAMACH STANU! Murańka wyślijcie jako przednią straż tak dla niepoznaki, ze Stefciem do pary, w odwodzie Kot z żelem do włosów i menda z sarkazmem ostrym jak maczeta, a na lewej flance Ziober z pociskami ciężkiego kalibru w postaci łaciny podwórkowej, na prawej – amunicja szlachetna w postaci rosyjskiego złota sztuk dwie oraz szklanej stłuczki, czyli śmiercionośna broń w rękach Miszczunia. A do tego zastępy skakajców uzbrojonych w narty i niepobite rekordy.
      (Nic nie piłam, po prostu jest późno, okej...?)
      „Twarz greckiego popierdola przybrała odcień chińskiej flagi” - czemu miałam wrażenie przez chwilę, że chodziło o żółty kolor...? Meh, jeszcze mnie o rasizm posądzą, czy coś...
      Oj Socha, mówiłam guglować wszystkich i wszystko...? Dla własnego bezpieczeństwa... Ale w sumie z internetami to trzeba uważać... Nie polecam się zgubić w jego odmętach, bo co się zobaczyło, już się nieodzobaczy. A kto wie, co by wyguglała pod hasłem „Polo Tajner”,hm?
      „(Zasadniczo to Rejtan się położył i cycki pokazał, ale nie to jest istotne, tylko postawa moralna)” - po pierwsze widzę, że wybrnęłaś :P. A po drugie, kto by się tam czepiał szczegółów – leżał, czy stał, co za różnica... Ważne, że się postawił... A jakby Socha cycki pokazała, to chyba zrobiłaby większe wrażenie niż Rejtan :>. I kto mi powie teraz, że rozmiar nie ma znaczenia, huh?
      Co ten Polo sobie wyobraża? Na umowie Tośka ma podpis Kruczka, a nie jakieś Appollina złotołysego. A loga se nosi, bo może, a nie bo musi, o! Jej dobra wola wyglądać jak chodzący billboard. (Olek Macedoński jako kolejny odnośnik historyczny :>).
      Głód to ważna rzecz – ważniejsza od jakiejś tam posady. A Tośka ma ważniejsze rzeczy od słuchania ględzenia jakiegoś-tam-prezesa-jakiegoś-tam-związku.

      CDN

      Usuń
    2. Przeca trzeba ogarnąć Kruczka! Zadek mu znaleźć, skarpetki dobrać do pary, umyć uszy i szyję, loga poukładać na kurtce w kolejności alfabetycznej, przypomnieć imiona kadrowiczów, datę i miejsce zawodów, wyprać chorągiewkę, zaaplikować obiad, antydepresanty, napisać przemówienie na wypadek wygranej Zniszczoła, wyszczotkować zęby do firmowego uśmiechu i wygładzić zmarszczki. No kto to wszystko ogarnie, jak nie Tośka? A ten prezesunio jej gitarę zawraca, jakby miał do niej jakieś ważniejsze sprawy pff!
      O, przynajmniej się wyjaśniło, dlaczego chciał jej tę gitarę zawracać już w Czechach. A chodziło o więcej Tolek moments – czyżby Polo zaczaił się na becikowe? Czy chce procenta od pińcet plus? A, że Zniszczoł gada przez sen...? To da się znieść, buzi dać i się przymknie... ZNISZCZOŁ, O JAKIEJ ANETCE?! JEST TYLKO JEDNO IMIĘ NA „A”,KTÓRE CI WOLNO PRZEZ SEN MAMROTAĆ, CYMBALE! No dobra, dwa. Narcyzm ci ewentualnie wybaczę. AMELEK I INNYCH SRELEK - NIE!
      „A co ma krowa do mszy świętej, bo nie rozumiem...?” - ano to, że krowa jest symbolem któregoś z Ewangelistów, ale nie wiem którego. Mateusza chyba, ale głowy nie dam.
      „Jak to był Kubacki, to z jego głowy zrobię sobie kosz na śmieci! Czyli... nie zmienię zastosowania?” - :,D!!! A poza tym, tak to na bank był Kubacki, nikt inny takiej świni by Tośce nie podłożył, nawet jeśli sama się ową świnią czasem nazywa. A czasem wręcz ordynarną (ej, ten tekst o choince, wcale nie stał się oklepany, ja tak tylko powiedziałam, że Wigilia już lekko nieaktualna... A z głowy mendy można spluwaczkę zrobić :>).
      No, niestety. Kretynek takich jest wiele (patrz wyżej: dysmózgowie), choć Kruczek nie dałby chyba sobie wtrynić jakiejś śliniącej się na widok chuderlaków dziuni lat piętnaście. Chyba.
      (a skarpety do sandałów czasem bywają zasadne. Jak chcesz zamanifestować swoją polskość, o na przykład!)
      „Pewny siebie jak Stękała” na stałe wchodzi do mojego słownika!
      A, i jeszcze jedno! „Titus loffkowy hipis” – LOFCIAM TO i widzę to!
      Pomijam moje wynurzenia na temat tego, że Tośce na nielotach jednak minimalnie zależy, bo wałkowałam ten temat już miliard razy w poprzednich komentarzach, tak? Więc nie będę spamić, bo materiału do psychoanalizy to będę tu chyba mieć pod dostatkiem ;).

      Tośka idzie ratować Kruczka, a napatocza się Zniszczoł. Zniszczoł, który ma przecieki z Harrachova na temat prezesunia. Oj, poczta pantoflowa to tu działa (a ponoć to baby plotkują jak najęte... a kij! Faceci to największe plotkary świata!). Ech, treningi też nieźle działają – w końcu Zniszczoł ma tego medala, nie?
      [dlaczego jak czytam „cherlawa pierś” to automatycznie w mojej głowie pojawiają się wszystkie możliwe deformacje klatki piersiowej...? meh, #FIZJORYJEMÓZG]
      Aww...! Trenejro tak się o Tosiaczka martwi! Co prawda nieco samolubnie i egocentrycznie, bo przecież jakby Tośki nie było to zginąłby marnie i nie miałby mu kto kanapek do gniazdka wysłać (a to mi przypomina smutnego oneshota i od razu mi się smutno zrobiło :<). Tylko jedno pytanie: CZEMU TOŚCE NIE WOLNO BYĆ W CIĄŻY?! W umowie są jakieś zapisy dotyczące jej macicy...? Nie? To wara!
      A że ma domowe i skoczne przedszkole to inna inszość. Nie do pozazdroszczenia, choć niektóre okazy byłabym w stanie przygarnąć (nadal mam w głowie tego crossa! Jeszcze parę dni i możemy się brać!).
      No, a do Tośki „Tośka” może mówić tylko jedna osoba. I ja... o ile Tośka tego nie słyszy :D.
      Okej, wszyscy na pokładzie, może poza matejowymi nielotkami, ale trudno. Pierwsze Maćki za płoty, nie? Grunt to się oskakać w blasku największych gwiazd.
      Zniszczołowe fanki, bleeh. Niech on sobie zbyt wiele nie myśli. Jak mu przestanie się szczęścić (oby nie!) to od razu będzie foch i zaczną się kleić do jakichś Norek. (A Socha nie. To jest dobry deal, a nie jakieś hot czternastki. O Anastazjach czy innych Anielach nie wspominając). Pieterek wygrał, dwa koła to niezła kasa, ale chyba nie wszystko pójdzie na wódę, nie? Jakieś czekoladki dla żonki, na kwiatki, na psychiatrę dla Sochy (Ala nie bierze drogo, Pieter po znajomości załatwi :P. Tsaaa. Cross mocno).

      CDN

      Usuń
    3. Więcej hotek- fuj! Więcej Tadzia – ujdzie! Mniej świętego spokoju...? To ja cię Socha zapisze już na kwiecień, okej? Terminy Ala ma napięte, ale gdzieś cię wciśnie:P. A jak nie wytrzymasz do tego czasu, to ci kałasznikowa podrzuci, to sobie załatwisz trochę tego spokoju. Może niekoniecznie wtedy świętego, ale coś za coś.
      Co za dużo to niezdrowo, nawet Kruczek może zbrzydnąć. I herbata, choć ta z automatu to akurat mała strata, bo to jedna wielka tablica Mendelejewa jest. Nie ma co żałować. Cymbały też dają się w znaki, bo pff! Ona haruje, a oni się obijają. Bo te skoki to żadne skoki, żadna harówka tylko leżing, plażning i drinki z palemkami. Sama przyjemność, zero stresów i obciążeń (Tośka idź se skocz, to ci ulży :P).
      Ech, ale Tymka to mi szkoda – takie kochane dziecko. A wujek z ciocią się kręcą po skoczni, to źle wróży. Jakieś akward moments czy coś. Ale przynajmniej trzymają się na dystans – dobrze znają Antka, oj dobrze.
      Muraaaaaaaaaniek! <3 <3 <3. Bosz, jak on coś powie to ino raz :>. Jakie Kulm, słonko? Przespałeś cały tydzień, kochanieńki. Weź ty może do jakiegoś neurologa idź czy coś, bo to może narkolepsja, czy inne nie wiadomo co...
      A...! I wiem co to było za dziwne plaśnięcie jakiś czas temu, którego źródła nie potrafiłam zlokalizować! Po prostu fejspalm Tośki było aż tutaj słychać! ;).
      Głęboka refleksja nad dniami tygodnia, Klimek Murańka prezentuje: Aleee, chwiiila. Bo było Kulm. Weekend znaczy się. Olek nawet coś wygrał... chyba? A teraz znów jest weekend. Czyli znowu Kulm? Co weekend jest Kulm...? A może po prostu zawody? Ale na Kulm? A może Kulm przenieśli do Zakopanego...? Meeh, muszę zapytać Antka, ona będzie wiedziała.
      [wybacz Klimek, musiałam XD]
      Meh, Apollo nie plącz się, bo cię Socha rozdepcze.
      Mgła gęsta jak wypowiedź Ziobera usłana łaciną :>>>. A z tej mgły wyłania się nowy lider, czyli... CO PROSZĘ?! A TEMU ZNISZCZOŁOWI KTOŚ COŚ DO HERBATY DOSYPAŁ, ŻE SIĘ W ATOMÓWKĘ ZMIENIA? Ej, dopalacze są nielegalne!
      Ale opad szczeny Sochy wart odnotowania. CZMUŻ TY W NIEGO NIE WIERZYSZ, SOCHA? No czemuż...? No, okej wierzysz, tylko ze szczęścia zaniemówiłaś...
      ...zresztą przyplątało się takie małe norweskie coś i Tośce cztery litery zawraca. Próbuj zawrócić Wisłę kijem Fanni, próbuj... powodzenia życzę. Socha ma teraz inne zajęcia, na przykład uspokojenie rozkołatanego serca po nagłym zawale, bo JAK TO ZNISZCZOŁ PORWADZI?!
      A tak na marginesie, to ja tu widzę, że Fanni się kłopotliwy robi. Niby taki milusi, fajniusi był w tym szóstym rozdziale, cud miód i orzeszki, torciki, życzonka... Socha doceniona, ucieszona, że wreszcie ktoś ją docenia, a nie ciągłe marudzenie mendy, kawki, herbatki... a teraz co? Teraz to się mu z buta by zasadziło najchętniej między pośladki, co? Taaa, wzywaj Kruczka, wzywaj...! Jak się coś oswoiło, to trzeba brać za to odpowiedzialność – nie czytało się lektur w gimnazjum, co Tosiek? - nawet jeśli to tylko norweski myszo-skoczek. (ja tu widzę analogię do tego, że miał być w jednym rozdziale, a teraz na prośbę czytelników Ci, a raczej Tośce, się plącze po życiorysie, więc się na nim podświadomie wyżywasz :<).
      [też jestem ciekawa czemu Fanni się tak szczerzy z powodu Aleksa, może to ten... no. Nieważne].
      W każdym razie, ANDERS ŁAPY PRECZ OD SOCHY. TY WEŹ W OBROTY TĘ CAŁĄ AMELKĘ, CZY JAK JEJ TAM I WSZYSCY BĘDĄ ZADOWOLENI. AMELKA FANEMELKA, PASUJE! (ej, to brzmi jak naprawdę dobry plan!).
      No! Kruczek się obudził, że go asystentka potrzebuje (bosz, właśnie przypomniał mi się kabaret jeden, o asystentce właśnie. Po śląsku :P). Jednak okazało się, że żyć bez niej nie może (tylko czemu tak późno, jak już musiała kombinować, jak spławić norkę?). Iii... widzę Kruczka wrzeszczącego o tej sjeście! Ja bym jeszcze dorzuciła, „co za flirty tam od...walasz?!”, ale tego Kruczek jeszcze nie ogarnął (a i tak ogarnia całkiem sporo, jak spojrzeć na całość tego rozdziału).

      CDN

      Usuń
    4. Brawo buloklepy, oby tak dale-... JAK TO STĘKI SIĘ NIE DOSTAŁ?! CO TO MA W OGÓLE ZNACZYĆ CHARLIE, JA SKŁADAM REKLAMACJĘ, NATYCHMIAST MI TAM KOGOŚ ZDYSKWALIFIKOWAĆ, CHOĆBY MENDĘ, JASNE...!?
      Nosz po prostu...!
      Zdegustowanam.
      Ale dostał czekoladę od Sochy (to takie aww! Ja serio myślę, oni jak rodzeństwo normalnie!) i podstępem został przez nią namówiony do odegrania się na Fannisie. I reszcie Norków. A co, nie będą sobie selfikami psuć polskich krajobrazów, o!
      Stoch wygrał, aww! <3
      NO I ZNISZCZOŁ. TEŻ WYGRAŁ. ZAWAŁ SOCHY. I serca hotek. I jakiegoś kubka pewnie czy coś. Ale swoją drogą to to trzecie miejsce mu się przyczepiło. Drugi (obecnie to pierwszy) jak Prevc, trzeci jak Zniszczoł, czwarty jak Polak. Niedługo wszystkie liczebniki porządkowe pozamieniamy na skoczne nazwiska :>.
      A TERAZ TULIIIMY...! Ewentualnie podduszamy, zależy od punktu widzenia :D.

      Olek gwiazda :P. Wywiadziki, zdjątka, fan(e/aty)czki, bukieciki i inne słodkości. I szczerzy się cymbał jak głupi, jakby co wygrał...! Pff! Trzecie miejsce przesz żaden sukces... To ma być powód żeby Sochę dusić, hę?
      Bo Tosieńka wykończona jest jak maratończyk pod Atenami (cholercia... zrobię Ci chyba coś za tego oneshota, serio!) i ani na tulenie, ani inne przeklęte przyjemności okołopodiumowe nie ma ochoty ani sił. No, ale na gratki jakieś takie oględne się zdobywa. Zdawkowe, choć PRZCIEŻ JEST Z RUDEGO CYMBAŁA DUMNA. Ja to wiem i nie dam sobie wmówić, że jest inaczej, o!
      Meh norgefanki, bleeeh. Tu się kleją do Oleczka, a tu się ślinią na Forfangów i innych Gangnesów, jak tak można...? SŁAWA TO KAPRYŚNA PRZYJACIÓŁKA, PRZYJACIELU ALEKSANDRZE.[ale Fanni mniejszy od torby treningowej >.<]
      Tosiaczek się cieszy, Oleczku. Tylko ma boskiego Apolla na karku, co zrobisz jak nic nie zrobisz (i wgl aww, że Oleczek tak się domaga jej uwagi, aww!!!).
      „Ty mi się coś nie podobasz!” - Olek, a w łeb chcesz? Takich rzeczy się kobiecie nie mówi! Nawet jeśli to Antek! Życia nie znasz? Patelnią zaraz w tę głupią makówkę dostaniesz i tyle będzie z tego twojego kozakowania, pff!
      „Przygaszony to ty zaraz jak pet będziesz, jak ci wyjadę z prawego sierpowego!” - Miła Tośka zawsze miła (I mean... nevah?). Ale skoro cięta riposta pozostaje cięta to chyba nie jest jeszcze na tym levelu zmęczenia (nie tym, co ja dziś :P).
      *i przepraszam, że się znów głównie cytatami posługuję, ale... no. Tak wyszło*
      No i big commin' Amelki. Znaczy się tej. Anitki. Nieee... a mniejsza o to, jakaś A***a się przypałętała... I okazała się totalnym przeciwieństwem Tośki – czyli dziewczyną,która wygląda i zachowuje się jak dziewczyna i na dodatek jest MIŁA.
      (choć Tośka chyba myśli inaczej)
      „Ubrana była w tę dwójkę, czy parkę” - ach, te gry słowne...! :>
      „To jest twoja CO?” - hahaha, no ciekawe co Aleks chciał powiedzieć, huh? Przyjaciółka? Osobista donatorka kopów w zadek? Moja spełniarka koszmarów wszelkich?
      A może „przyszła żona”? :>
      (A i nie żadna Amelka tylko Auagata. Ładne to imię nawet :P)
      No i nie polubiły się dziołszki, why I am not suprised...? Weź ty się Olek zastanów, zastanów się chopie, mówia ci! Kruczek znowu ratuje sytuację (<3), a na marginesie, czemu Skrobot zrobił bajzel i czemu to Tośka musi to ogarniać...?
      No i Oleczek wstawiający się za Tosieńką. Aww!<3 nie mam więcej pytań. OJ TAM ZARAZ NIEMIŁA, PO PROSTU SZCZERA DO BÓLU, A SZCZEROŚĆ JEST W CENIE.

      Fanko-atak, ratuj się kto może! Więc jednak Tośka uznaje większy debilizm od nielotów naszych kochanych, huh? A Skrobot to się chyba zainfekował murańkovatusem pospolitusem, bo ogar ma wcale nie lepszy od mości Klimatronika.
      „i nogi szeroko rozwarte” - a „oczy szeroko zamknięte”. Nie wiem czemu mi się skojarzyło, do not mind, okej? Z drugiej strony skojarzyło mi się „pod kątem ostrym”, ale ja mam jakieś dziwne i niespójne skojarzenia o tej porze...
      [dobre pytanie brzmi „o jakiej porze...?”, bo tworzenie tego komentarza to trochę never ending story :P]
      No, spać będą u siebie, bo mogą, a spłaszczony Fannemelek... DLACZEGO JA GO TAK WŁAŚNIE ZOBACZYŁAM I UZNAŁAM TO ZA BARDZO KJUT?!

      CDN

      Usuń
    5. „Zaczęłam doceniać milczące towarzystwo Skrobota i jego nieodłącznej czekolady na gorąco” - chcę takiego Skrobota na własność. Z czekoladą, oczywiście. Wtedy może być nawet bez Kacperka... choć...?
      Tsa, Kubacki liderem kadry... tak, tak, jasssne. Jak Kamil złamie (tfu, tfu!) nogę, Sierściuch wpadnie w depresję, Klimek odda się życiu rodzinnemu, Pieter wymyśli nową pozycję najazdową – tyłem, a Olek (chciałam napisać, będzie w żałobie, ale kurczaki, meh, to nie to) się na stałe przyklei do Agatki (fuj!). Wtedy ewentualnie będzie mógł się bić o laury pierwszych nart z Stękim. A ten mu fangę w nos zasadzi i skończy się szaflarskie kozakowanie.
      [i znowu wsadziłaś pingla – I catch it, babe!]
      A reszta plącze się nie wiadomo po co, komu i na co. Powystrzelać i od razu będzie spokój!
      JAK TO „PANI NIE WOLNO”?! Co to ma znaczyć i to macnie po piersi choćby mimowolne! Tośka zgłaszaj molestowanie, nie będzie cię jakiś Bogdan tak bezpardonowo wstrzymywał...!
      Prezesunio to niech się tak nie rządzi, o! Bo jakby nie Tośka, to by nieloty nie latały tak cudnie jak fruwają. O, i Kruczek jej potrzebuje. TERAZ, ZARAZ, NATYCHMIAST! A ona uziemiona niby, phi! Jest jego ASYSTENKTĄ, tak?! No, to oddzielać jej od naczelnego ornitologa nie należy i już. Bo oni tandem stanowią nierozdzielny i bez nich to polskie skoki mogą być co najwyżej skokami przez kałużę, a nie. Mamuty i inne prehistoryczne gady do ujeżdżania, to nie dla nielotów bez Tosiek&Kruczek company. I tyle w temacie, panie złotołysy.
      AAAAA...! Kruczek <3 Jak on walczy o swoją Tośkę, aww...! Mówię, że tandem! Bez Tośki to jak bez ręki (i znowu oneshot, Chaaaaarlie, coś Ty mi zrobiła, psycha zniszczona... bardziej niż dotychczas :P). NIE BĘDZIE PREZEZ PLUŁ NAM W TWARZ, NI TOŚKI NAM WYWALAŁ! O!
      Tośka szczera do bólu, ale TOŚKA, to tylko jedna osoba mówić do niej może (i Tymek, ale to przeca inna kategoria, nie?). A KRUCZEK TO ZAUWAŻA, AWW...! Po raz sto osiemdziesiąty pierwszy. Oni naprawdę powinni być sprzedawani w dwupaku, czy coś. Nazwałabym ich best OTP ever, ale to nie pasuje, bo nie każdy załapie, że nie o takie OTP mi chodzi. Ale Ty wiesz o co biega, że OTP jest tylko jedno (TOLEK <3), ale jakby istniało nie-romantyczne-ale-po-prostu-takie-sobie-cudne-OTP, to Kruczek z Sochą wygrywają w cuglach. Bo jedno to gratis do drugiego jest, koniec i kropka!
      Okej, koniec zachwycania się Trenejrem, chyba już jasno wyraziłam, że kocham jego tośko-relacje, tak? Zwrócę za to uwagę, że OLEK MOŻE MÓWIĆ „TOSIEK”, BO ON „INNA INSZOŚĆ JEST”. → AWW...?
      „[...] Fejsa przeglądać. Tyle czasu nie wchodziłam, że ludzie zaczęli pytać, czy jeszcze żyję. Niektórzy to mi już nawet wirtualne świeczki na tablicy wklejali” - ja nie miałam Fejsa i wszyscy mi wmawiali, że nie istnieję :<. A teraz FB to podstawowe narzędzie do studiowania i jak żyć, jak internetów braknie, huh? Anyway, Tośka mogłaby wykazać więcej zainteresowanie swoją przyszłością, co? Kruczek jest aww w tej scenie, ale i tak, Tosiek też by jakąś aktywność wykazała. Prezesika znokautowała czy coś, chociaż.
      BO TY TOŚKA SZEFA NIE DOCENIASZ, OT CO! A on ci komplementa prawi, spłonić się należy, dygnąć i podziękować, a nie, w fejsbókach siedzieć, pff!
      „Pff, i to miało mnie przestraszyć? Już bardziej boję się śmierdzących skarpetek Zniszczoła.” - ŚMIERDZĄCE SKARPETKI (zwłaszcza męskie) SĄ STRASZNE! Sprawdziłam dziś doświadczalnie, nie polecam! A ty Tośka tak nie kozakuj, bo jakby nie Trenejro, to byś już leciała łukiem pięknym prostym z tej roboty. A tobie tęskno jednak do nielotów by było, nie? No, to nie pyskuj, bier się do roboty i ten. Kruczkowi ładnie podziękuj, skarpety mu wypierz czy coś. Razem z Oleczkowymi, to i pożytek będzie (Agatka mu na pewno nie pierze, zakład? Za bardzo o pazurki dba, o!).
      [ja przepraszam, za cytaty, ale staram się streszczać, bo mi tasiemiec rośnie, a końca nie widać! :>]

      No i konkursik, Tośka standardowo marudzi (ja mam wrażenie, że ona tak naprawdę lubi tę atmosferę, tylko nawet na torturach się do tego nie przyzna, o!), Skrobot wcina, Hofer i Tepes czarują pogodę, dzień jak co dzień.

      CDN

      Usuń
    6. NO! Kubacki raz mądrość powiedział. Co z tego że ten chłopak to dopiero in spe. Czy tam mąż, jeden kit. Ale Antek mogła kupić sobie ten czołg, przydałby się, oj przydał...
      Ooo... ja bym Kubackiemu nie składała takich propozycji... Kto wie co mu się potem pod tą kopułą uroi i jeszcze wyskoczy z jakimś liberum veto podczas zniszczołowego ślubu, no! „Bo Tośka obiecała mi chędożenie, nie może za niego wyjść!”. Tsa, przy mendzie trzeba uważać na słowa, bo nie waidomo, co weźmie za groźbę, a co za obietnicę, huh? Ten to dopiero erosoman!
      Muraniątko takie zdolne, aww...! <3
      A Prevcom dobrze tak! Jak bardzo ich kocham, to na polskiej ziemi król jest tylko jeden, no dwóch, ale jeden na emeryturze. Więc ten. Sprawiedliwość musi być, wracać na to wasze ulubione drugie miejsce, potem sobie odbijecie z nawiązką. Nasi kibice, nasze skocznie, nasze podiumy. I kropka!
      Meh, Oleczekowi się znudziło wygrywanie. Bo ileż można, on nie Prevc, żeby zanudzać kibiców. Sport jest sport, w sporcie dziać się musi, raz na wozie raz pod wozem. Bo Prevc nie umie w sporty i tylko by wygrywał, a to nie o to przeca chodzi...! Brać przykład ze Zniszczołka i zapewnić kibicom odrobinę rozrywki i palpitacji serca.
      No, a dla równowagi Klimek cofnął się w rozwoju,bo w jego przypadku wiek jest odwrotnie proporcjonalny do długości skoku :P (żartuję ofc! Skakaj dalej niczym wiecznie młody i zdolny, a nie to takie nie wiadomo co – skoki przez kałuże i inne takie).
      „Zniszczoł łaził znowu przybity jak paczka gwoździ. Na szczęście Anetka szybko wybiła mu smutki z głowy” - KOCHAM TE GRY SŁOWNE, OKEJ? Anetka jednak nie taka beznadziejna jak się z początku wydawała, uratowała Tośkę przed Olkiem Jęczołem :P. A Krafty i inne Norki niech się odczepią od naszych podiumów, jasne?!
      [czy Włosi są dla Tośki spoko, bo Kruczek, czy nadinterpretuję...?]
      MURANIEK! Ty mi tu Sochy nie wnerwiaj i nie narażaj się na poparzenie herbatą, bo ja cię potem do kupy składać nie będę! (Ale on jeden przynajmniej z nielotów się do „Antka” stosuje). I JAK MOŻNA ZGUBIĆ NARTY?! PRZECA TO DŁUGIE JAK SZLA...K TURYSTYCZNY I SIĘ DO AUTA NIJAK NIE MIEŚCI. (aczkolwiek niektórzy potrafią zgubić w domu 3 metrowy karnisz – nie nie znam z autopsji, ale polecam „Wszystko czerwone”). No, Muraniek to jednak zdolna istota. W swój dziwny murańkowy sposób, ale jednak.
      Stochowie! Kamil <3. Ewka <3. Altruizm <3. Best OTP ever (okej, zaraz po TOLKU i tandemie Kruczek-Socha, ale tylko dlatego, że na stałe już sparowane, a nawet zaobrączkowane).
      Trochę smutno bez Zioberka :<. Ale jeszcze smutniej, bo Titusek przybity :<<<.
      (czyżby Mirek nie przepadał za Prevcową młodzieżą, huh...? Mści się za obieranie sławy bardziej doświadczonemu potomkowi rodu Tepesów...?).
      YAAAY...! PIETER WYGRAŁ, AAAAA...! I wszystkie nieloty tak ładnie, brawo my! Zniszczołek nawet dał radę!
      No, Amelka się zmyła i cymbałek na nowo, przykleja się do Tośki (nieładnie, nieładnie... to trochę traktowanie jej jak substytutu, wstydź się Oleczku, wstydź!). I pewnie jeszcze chce ją podpytać jak jej się Agatka podoba (aż żałuję, że Tośka nie miała okazji oficjalnie wybić mu jej z głowy, ale cii!), a Tosia znowu Olgę wspomina. Bo to najlepsza relacja jest, kiedy możesz sobie z kimś po prostu niezobowiązująco pomilczeć. I, o ile pamiętam, takie niezobowiązujące milczenie ze strony Olka udało się osiągnąć. To coś znaczy, nie? (i znowu smutek, Tosiek straciła jedyną osobę, która ją rozumiała, dla której nie byłą inna, tym bardziej zamknęła się w swojej skorupie i... ale o tym chyba już kiedyś pisałam. I tylko Oleczek znalazł do niej kluczyk, meh).
      MÓWIŁAM, ŻE POLSKIE KONKURSY BĘDĄ AKWARD!
      I tak dobrze, że rodzinka zjechała się dopiero na sam koniec.
      No i tu się zaczyna psychoanaliza. Bo po pierwsze: Tosiek swojej rodzinki nie lubi, co już wspominała wielokrotnie, ale to co się mówi to jedno, a to jak się z rodzinką wita to drugie. Bo jakby się na swoich krewnych nie psioczyło, to jednak trochę się za nimi tęski i cieszy się na ich widok. A TU NIE.

      CDN

      Usuń
    7. Po drugie, kochająca mamusia Tośce dosoliła. I to przy jej „chłopaku” (liczy, że kocha ją na tyle, że nie zwróci uwagi na taki szczegół, jak eksponowanie jej figury...? Matka powinna swą córkę przed przyszłym zięciem zachwalać, choćby brzydka była jak noc listopadowa!). Mimo iż jest chyba dla Tośki najjaśniejszym punktem tej gromadki. I woła na nią „Tośka”, a nawet „Tosieńka”.Jakby nie więzy krwi, bo matka jest przeca tylko jedna, to już byłaby kolejna osoba do odstrzału na dłuuugiej tośkowej liście.
      Trzy, reakcja Zniszczoła. Szczerzy się, bo chce poznać tośkową rodzinkę („przecież Tośka zawsze marudzi, więc z tą rodziną też pewnie przesadza, nie?”), po czym po komplemenciku mamusi mina mu rzednie. Bo jednak w tej gestii Tośka nie walnęła żadnej hiperboli. Prawda, prawda i tylko prawda. Być może nawet w okrojonej wersji, bo to przecież rodzinne sprawy, nie?
      Cztery, mamusia nie zakodowała, że Zniszczoł TO NIE JEST CHŁOPAK TOŚKI (jeszcze). Zniszczoł chyba dopiero teraz ogarnął, że ten jego żart, będzie się za Tośką wlókł jeszcze długo (jak welon ślubny normalnie).
      Po piąte, tatuś, ale o tym za chwilę, bo...
      BO AKWARD MOMENTS CIĄG DALSZY, PRZEDSTAWIAM PAŃSTWA ZNISZCZOŁÓW. Tych starszych, dla ścisłości. I ZMIESZANY ZNISZCZOŁ, kredą w kominie normalnie (ja się nie dziwię, że przy takiej matce, Oleczek się nieco spina. Takiego kolegę mam luzak totalny, jego ojciec w dechę, ale jego mamusię to ja szerokim łukiem omijam. A z kolegi powietrze przy niej schodzi).
      „A więc ten radosny paraliż twarzy to wada genetyczna” - Tak, Socha (pardon, ANOTNINO), wasze dzieci też ją odziedziczą, przykro mi :P. A Antonina wcale nie brzmi jak stara baba. Kiedyś owszem, ale po „Nielotnych” Antonina nabrała dla mnie nowego znaczenia :P. A siostra Zniszczoła musi być uroczą istotką :>. Będzie jej więcej...? :D.
      „A to są jej, eeee, rodzice, których nie znam” - ZNISZCZOŁOWE-LOVE. (ZNISZCZO-LOVE...?)
      (a Alinka z teściową warte siebie, nie...? NIEDOSZŁĄ TEŚCIOWĄ, MAM NADZIEJĘ!).
      Mamusia pogrąża Tośkę coraz bardziej (już widzę oceniający wzrok pani Zniszczołowej, zderzenie dwóch światów, widzę to...), ale telefon to jednak fajna rzecz. I nadopiekuńcza ciotka też, więc można rodzinkę wykopać do domu, szybko się z cymbałkiem pożegnać.
      „MAMO! Nie wariatka. Jest trochę aspołeczna, ale ma dobre serce” - OLECZEK <3
      A swoją drogą ciekawe, co Oleczek naopowiadał o Amelce. I jakby wyglądało spotkanie tych dwóch paniulek. Bo o Tośce w samych superlatywach, ale mamusia chyba nie zrozumiała do końca :/.
      [„odcinek czasu”, podoba mi się to określenie :D. OLEK JEJ ZNOWU BRONI, AWW!]

      A teraz już bardzo skrótowo kończę analizę wracając do tatusia (jeszcze będzie odniesienie do tego punktu za chwilę, ale to za chwilę). Bo alkoholizm, to niestety ciężki temat jest. Zwłaszcza w takich „dobrych rodzinach”, bo przecież on nie jest jak menel, kulturalnie pije, tylko za dużo. Bo to nie jest problem, że jedno piwo dziennie. Że gorzoła na każdej większej lub nawet mniejszej imprezie rodzinnej. Czy kogoś jeszcze dziwi, że Tośka zachowuje się tak, jak się zachowuje? Że jest skryta, „nieufna i w ogóle nie”, prawie że cytując opis z zakładki z bohaterami...? Że jest idealnym odzwierciedleniem teorii skorupki – twarda z zewnątrz, miękka w środku...? Bo mnie już nie. Życie dało jej w kość, obdarowała taką a nie inną familią (rodziny się nie wybiera), zabrało jedyną osobę, która ją rozumiała, więc Socha musiała sobie radzić sama.
      Jej niechęć do ojca sięga bardzo, bardzo głęboko. Vide - „rozmowy z szaflarską mendą, bo poziom mojego rozdrażnienia w jego obecności był jak dno Bałtyku w stosunku do dna Morza Kaspijskiego w porównaniu z obecnością ojca”.
      [nikt nie docenia roli asystentki, a bez niej przeca Kruczek by w negliżu na skoczni występował!]
      Tośka zawiodła...? A to ci dobry żart...
      chciałbym to jakoś sensownie podsumować, zanalizować i wyciągnąć wnioski, ale... koń jaki jest każdy widzi. I tyle w temacie ”kochanego tatusia”
      [anyway, jak widać w Polsce impreza bez wódki to nie impreza. A potem się ludzie dziwią, że stereotypy takie a nie inne o Polakach krążą]

      CDN

      Usuń
    8. [Ok, zbliżam się do końca, wiwat, wiwat!]
      Sapporo to dość dziwne konkursy, ale jak widać mają swoich amatorów mimo niewyspania. A Piotrek taki uchachany, bo przeca wygrał nie? Kto wie, czy udało mu się już wytrzeźwieć.
      BO JAPONIA TO DZIWNY KRAJ JEST, OKEJ?
      Oleczku, Oleczku, dajże spać tej Anetce i się Tosiaczkiem zajmij, co? A nie, nie wyśpi się i potem studia przez ciebie zawali, więc cię naciągnie na jakąś wyimaginowaną ciążę, alimenta będzie ciągnąć, w poczucie winy cię wbije, bo ją z jej kosmetologii czy czego tam wywalą (chyba mówiłaś Charlie, co ona tam studiuje, ale już zapomniałam :P). A potem się okaże, że to nie synka twojego rudego tylko na nowe lakiery do paznokci. A TOŚKA W TYM CZASIE ZOSTANIE PANIĄ FANNEMELKOWĄ! I co? Tylko z mostu się rzucić, nic innego! Więc ty chowaj tego srajfona i irytuj Tośkę swoją upierdliwością, a nie dawaj Anitce powody to zaciążenia na twoim sumieniu (upsi, I did it again).
      Tosiek? Zazdrosna? Chyba śnisz Zniszczoł...! Pff! (a na serio? CHOLERNIE ZAZDROSNA. Tylko jeszcze o tym nie wie :P).
      „A widział ktoś kiedyś jakąś laskę zazdrosną o rudego? To tak jakby samozaprzeczenie — rudy i laska” - no chyba, że komuś wcięło kreseczkę, i chodziło o „łaskę”. Wtedy ewentualnie ma to sens. Pod warunkiem, że rudy ma kasę. Albo jest skoczkiem, czy coś... (ej czy ja właśnie odkryłam potencjalny powód miłości Anetki...? Idź to do tego Fannisa, laska, zdolniejszy, przystojniejszy i bogatszy. TRUST ME GURL I IĆ STONT. Z pożytkiem dla wszystkich).
      [pomijam już zachwyt nad Murańkiem i innymi the best tekstami, bo i tak już od tygodnia produkuje ten komentarz :P]

      Wschodnie jedzenie jest dziwne, ale jadalne. Co prawda ja jestem #sushiteam, ale rozumiem Tośkę, rozumiem. Do tej pory chyba ze trzy razy przymierzałam się do sałatki z ośmiornicą :P.
      No i skończyło się latanie. Nie ma Wisły – nie ma wyników. Nie ma Zakopca – nie ma podiumów. Sayonara, że tak powiem tematycznie.
      „— Ale swojego serwismena to ty se szanuj — powiedział mu Skrobot, żeby się tamten odwalił od jego roboty ciężkiej fizycznej” - ot, co! Złej baletnicy to i rąbek u spódnicy... [właśnie zobaczyłam Dejviego w różowym stroju baletnicy z logo Mannera, skojarzyło mi się z mannerową panienką, a co za tym idzie z crossem i wiesz co? JA JUŻ JESTEM PO MATURACH! If you know what I mean :P].
      Tośkowo-Kubackie rozmowy <3. Jakbym nie była #teamTolek to bym stwierdziła, że kto się czubi ten się lubi, ale tu jedynie szybka kastracja kolanem wchodzi w grę :P.
      MURANIEK <3. OŚMIERNICA<3. KLIMEK JUNIOR <3. ZWIERZĄTKO <3.
      Kupiłaś mnie tą sceną. Dziękuję, do widzenia, dobranoc.
      Tosiek znowu nie śpi :<. Sierściuch i Kasieńka<3. Ciekawe czy szminkę też mają wspólną i eyelinera... I Skrobot wredota, przemycił żelki i się nie podzielił, pff! Przed głodną Sochą nic się nie uchowa, NIC!
      Sierściuszek się zasiedział na belce... może mu Kubacki superglue do kombinezonu przyczepił :P. Pieterek pomylił skocznie, cóż zdarza się :P. I ogółem Sapporo to porażka na (prawie) całej linii i tylko Prevce odbijają sobie polskie konkursy, urządzając sobie Turniej Trzech Prevców. Dodatkowo Oleczek znowu mendzi, a że Anetki pod ręką nie ma, to Tośka musi go znosić i do porządku doprowadzać w sposób łopatologiczny. Potem karuzela nieszczęść, bo te stadami łażą, a nie tylko parami i jak się wali, to się wali równo wszystko i na dodatek nie po kolei.
      A Kicia to dopiero ma pecha. I nie zwalać na Zbyszka, trza było zjeść porządne śniadanie, a nie że potem kilku gramów brakuje. Sukces to twój, a porażka sztabu, co? Przebywanie z Kubackim ci szkodzi, Kicia, oj szkodzi... A Pieter? Szczyrk, Sapporo, co za różnica...? (hmm... ZASADNICZA? W ROZMIARZE...? Tsa, i znów obalamy teorię, że rozmiar nie ma znaczenia...).
      „Ciągle rozważał kupno przyjaznej dla dzieci ośmiornicy ze straganu jakiegoś Tokishiro Nahaju. […] — Bo od rana nic tylko jeny i jeny...” - Na-haju XDDD. I... MOGĘ GO DOSTAĆ NA URODZINY? NAWET Z TĄ OŚMIORNICĄ. I Twoje błyskotliwe poczucie humoru, Charlie, też chcem! Ubóstwiam Cię, wiesz? :>.

      CDN

      Usuń
    9. „Zrobiliśmy takiego fejspalma, że byliśmy lepiej widoczni z kosmosu niż Mur Chiński” - edit: Mur Chiński nie jest widoczny z kosmosu. Urban legend, nic więcej. Aczkolwiek nie sprawdzałam osobiście :P.
      Bezsenny Tosiek. I Oleczek jak widać też (o kurczaczki, przypadkiem mi wyszło!). Meeeh. Chwila szczerości na porannym spacerku? Oj, tak. Oj, tak...
      Co ten Zniszczoł w sobie ma, że tylko z nim Tośka potrafi być taka szczera i tylko przed nim się potrafi otworzyć...? I skąd on ma ten wewnętrzny radar,który u kobiety zwie się szóstym zmysłem? Skąd wie co Tośce siedzi na wątrobie? Empatia level over 5000? Social skills pakiet premium...?
      Czy po prostu Tośka to jego druga połówka i zaglądanie jej prosto w duszę to nic trudnego...?
      „Dlatego chcę, żebyś miała świadomość, że możesz mi ufać, okej?” - Zniszczoł zaraz zginiesz za takie fanzolenie łzawe niczym komedia dla bab, ale to i tak jest takie KOCHANE <3.
      No i typowa Tośka na koniec. Najlepszą obroną jest atak i tarcza zbudowana z sarkazmu (vide – teoria skorupki).
      Amen, alleluja, żegnaj Japonio! Koniec wąchania majtek, tresowania ośmiornic i wyliczanek, który Prevc, na którym miejscu podium dziś stanie. I dlaczego wszyscy coś zażerają, głodnam teraz! No i Trenejro <3. Nie drażnić Tośka, bo ona przeca od trzech dni chyba nie śpi. I jest wymolestowana psychicznie przez Oleczka. A więc jej samokontrola w kwestii zbiorowego mordu jest bardzo ograniczona. [a herbaty nie szkoda, tablica Medelejewa, skoro z automatu... mam deja vu, nie pisałam już tego gdzieś tu...?].
      „Zająłby się tą swoją Anitką i miałabym spokój, a nie” - on ci ufo, Socha. Ty też mu zaufaj, bo warto. A Anitka to zasłona dymna i tyle.
      „Nieeee, Hofer ma pomysła na przyszły sezon. / Dobrze, że mnie on nie dotyczy” - CZY JA DOBRZE TENTEGUJE, ŻE SOCHA NIE PRZEDŁUŻY UMOWY?! A przynajmniej ma taki niecny plan...? Przecież oni bez niej ZGINĄ MARNIE! (zaś mi się włączył smutny oneshot, Charlie staph!).
      Jaja Kubackiego zawsze (nie)spoko, ten to ma tylko jedno w głowie, a turniej norweski? Well, podsumowanie Sochy idealnie oddaje jego ideę.

      I tym optymistycznym akcentem zakończę wywód merytoryczny, a nie merytoryczny będzie w punktach, bo długość tego komentarza woła o pomstę do Nieba!
      1. Przepraszam za toto, potem już skracałam, więc brak temu głębi, wcześniejsze dygresje zupełnie niepotrzebne, ale włożyłam w to całe moje serduszko, bo KOCHAM mocno, mocno!
      2. Popełniłam absolutny rekord (50% długości notki O.O), więc ja poproszę notki krótsze, bo to nie jest normalne takie epopeje tworzyć! (to przytyk i do mnie i do Ciebie :P).
      3. Aluzji literackich nie znalazłam :<, a gify gryfne, jak to się u nos godo :P.
      4. Prevce polecam z całego serduszka! CUDO! <3 (i czekam na ostatnią część ;D).
      5. Ankieta zagłosowana, OTP jest tylko jedno (TOLEK!), a z komentarzem to Ci normę wyrabiam i staty psuję :P.
      6. AWW! Dziękuję pięknie za reklamę, aczkolwiek „genialne” to lekka przesada ;). Hajbeki ostatnie się piszo.
      7. Po maturkach i ja się pytam: CO ĆPAŁ TEN CO UKŁADAŁ CHEMIĘ?! Lanisek, sprzedał mu chyba trefny towar, bo to się kupy nie trzymało.
      8. Rozdział <3 <3 <3. Bliżej niż dalej, trochę smutno, ale z drugiej strony ciekawam co tam wykombinujesz dalej :D.
      KONIEC.
      [nie umarłaś jeszcze z nudów, prawda...?]
      E_A i jej martwy nadgarstek pozdrawiają :>

      Usuń
    10. MY LOVE HAS FINALLY COME! <3
      Cusz, muszę przyznać, że sama lubię te swoje nawiązania. :D I tytuły.
      „Choć, ta już dawno została poważnie przekroczona, a Socha zdrowe zmysły zachowuje jedynie chyba dzięki kawie, solidnej dawce ironii, hojnie rozdawanym kopom w zadki i innym zjawiskom nadnaturalnym.” So close and yet, so far. Tośka nie znosi kawy. Pija wyłącznie herbatkiem!
      (Weź się sraj z tą swoją wiedzą tajemną, ok? :P I w ogóle dziękuję, bo to dzięki Tobie!)
      (Się spodziewałam z tym Twoim Hayboeckowym sentymentem :P).
      „zastosować środki przymusu bezpośredniego (nokaut w stylu Andrzej Stękały)” <333333333333333
      „menda z sarkazmem ostrym jak maczeta” BORZE, PADŁAM! :DDDDD CAŁY TEN FRAGMENT JEST BOSKI!
      „Pierwsze Maćki za płoty” <333333 Wiesz, że tak się miał nazywać jeden rozdział? :P Ale wymyśliłam lepsze i, o!
      W ogóle cały ten mój przemilczany fragment jest tak pjenkny, że ach.
      „Ala nie bierze drogo, Pieter po znajomości załatwi” <333333333333333
      CROSS, CROSS, CROSS!
      „(ja tu widzę analogię do tego, że miał być w jednym rozdziale, a teraz na prośbę czytelników Ci, a raczej Tośce, się plącze po życiorysie, więc się na nim podświadomie wyżywasz :<)” — EJ! Wcale nie! I niedługo się przekonasz. Zresztą Ty akurat powinnaś wiedzieć, bo pisałam Ci kiedyś, co Fannis tu jeszcze odstawi. :P Cały swój rozdział dostanie!
      Co do tego oneshota, to sama chętnie bym sobie w łeb strzeliła, serio. Przez niego nie umiem wrócić do pisania Tośków w tradycyjny, śmiechowy sposób...
      A cytaty są tak samo fajne, jak pisanie zdań własnych. :ʼʼ)))
      Powiem Ci w sekrecie, że mi się wizja zgniecionego Fannisa też wydała kjut. :D
      „A ten mu fangę w nos zasadzi i skończy się szaflarskie kozakowanie.” TAK!
      Włosi są spoko, bo są spoko. B-)
      Psychoanaliza „on point”. Kocham Cię za nie i uwielbiam. I musisz mi wybaczyć moją lakoniczność dzisiejszą...
      HAHAHAHAAHAH, ALIMENTA WYGRAŁY! :DDDDD A Anetka studiuje też na AWF-ie. :>
      HAHAHAHAHAHAHAAHAAHA, MENDA W STROJU BALETNICY Z LOGIEM MANNERA, PADŁAM I NIE WSTAJĘ! XDDDDDDDDD
      Zdecydowanie — przyszli państwo Kot dzielą również podkład i korektor.
      NIE, BO JA CIĘ UBÓSTWIAM BARDZIEJ! :D
      O herbacie z tablicą Mendelejewa pisałaś, ale nie szkodzi, może Tośka wreszcie zakoduje. :D

      LOOOOOOFFF! <33333333333333333
      Bardzo, bardzo Ci dziękuję, najważniejsza fragmenta dostałaś prywatnie, więc tego. :P I poczytaj to sobie jako sukces, bo mnie natchnęłaś do pisania.
      Cześć Ci i chwała.

      Usuń
  7. Zacznę od tego, że Apollo ma trochę rację - sporo takich kretynek na miejsce Tośki by się znalazło, a to stwierdzenie można bardzo przekonująco poprzeć przywołaniem sceny sprzed hotelu.
    A jakoś tak przy okazji tych laleczek przypomniała mi się ukochana Zniszczoła. Jakiś taki zbieg okoliczności. Zupełny przypadek. Jak jej w końcu było? Agata chyba. Przez Tośkę to już sama nie wiem, bo podała tyle potencjalnych wariantów jej imienia, że każdemu się może popieprzyć :D Ale talent Tośki do zapamiętywania imion i nazwisk znamy nie od dziś. Btw ciągle cisnę z tego ojca Maciejusza :P
    "Mieliśmy Wiewióra z głowy, bo musiał iść ośmieszyć Polskę w oczach świata na konferencji prasowej." Cisnę też z tego i to hardo, bo to jest tak bardzo, bardzo prawda XD
    Zapoznanie rodzin Tośki i Olka rozpoczęło się wybornie: "A to są jej, eeee, rodzice, których nie znam." i właściwie nie zdążyło się rozkręcić, bo kurczak (czy jakieś inne zwłoki) czekał. W Tośki przypadku chyba niestety sprawdza się to powiedzenie o wychodzeniu na zdjęciach. W sensie z rodziną. A najbardziej z tatą. Smutne to jest.
    Ale żeby nie było, nie zdążyłam pogrążyć się w rozpaczy, bo przeszłam do następnej sceny i wyskoczył Pietrek z tym swoim "Normalnie nie mogę się doczekać tego podgrzewanego sracza, he, he, he". No nie da się ukryć, że po czymś takim ciężko pogrążyć się w rozpaczy XD
    Ogólnie Japonia okazała się totalną porażką i nikt nie wie, po cholerę tam pojechali właściwie. Żeby bulę uklepać chyba. Cóż, ktoś musi.
    Aha, na samen koniec. Kubacki na pewno nie myśli mózgiem. Myśli wiadomo czym. Na sto pro.
    Buziak :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Tośki to nawet na zdjęciach się dobrze nie wychodzi, jak się zdaje.
      A Pieter zawsze służy pomocą, jak masz zły humor. XD Cusz, nic z nim nie zrobimy. XD Scena z podgrzewanym kiblem taką właśnie miała funkcję, żeby natychmiast rozbić ponury nastrój. Bo to nie dramata żadne są, o!
      A komentarz wyborny. Jak zawsze!
      Dziękuję! :*

      Usuń