10. Ciekawy przypadek Aleksandra Zniszczoła

Pierwszy wers piosenki w środku rozdziału jest linkiem. Tytuł kursywą nieco poniżej tego również.




Alright, so you think you're ready?
Okay, then you'll say this with me go
(We were born for this)
Alright, so you think you're ready?
Okay, then you'll say this with me go
(We were born for this)
Paramore — Born For This


W Wiśle wolałam nie wychodzić z domu. Chodziłam wszędzie jak na szpilkach, zakładając kaptury, wielkie czapki i czarne ubrania, co by się nie wyróżniać. Nad moją głową wisiało jarzmo boskiej mocy Apolla... Tak było do czasu. Potem samą siebie spytałam, czemu mi tak właściwie zależy na tym wszystkim. Przecież bym se wróciła do książek moich przepięknie pachnących, co nie? O, i do tych peerelowskich łazienek w różowe kafelki, cuchnących jak melina. I do wykładów, na których można odespać wczesne autobusy. Stwierdziłam, że się żadnym Boskim Apollem przejmować nie będę, bo najwyżej mnie zwolnią i tyle. Żadne wrzody pokroju szaflarskiej mendy nie będą mi gitary zawracać ani nerwów psuć.
Zawsze są jakieś plusy, nie?
A w tej Austrii to ciemno było jak w murzyńskim zadzie. Od rana mgła i zero słońca. Pizgało niemiłosiernie, śnieg walił jak na Sybirze, a my od szóstej rana na nogach. Ja też, bo przecież ktoś w tej drużynie musiał pilnować grafiku. Na pewno nie nierozgarnięty trener, bo on znowu chciał wyjść na skocznię w laczkach, więc go razem z Grześkiem odesłaliśmy do pokoju, żeby się opamiętał. Jak będzie miał urodziny, to mu Vita Buerlecitin zasponsoruję, burknęłam w głowie. Sierściuch marudny był jak baba z wekslami, więc ignorowałam jego obecność podczas śniadania w obawie, że mi wrzody wyskoczą. Kubackiego też starałam się nie zauważać, ale z tą swoją brodą gnoma, fryzurą Chopina i niewyparzoną gębą doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Zniszczołowie, kiedy dzieci?, Zniszczołowie, jak tam pożycie małżeńskie?, Ooooj, Oluś, ta twoja żonka coś dziś marudna... musisz ją dobrze UDOBRUCHAĆ..., Zniszczołowie, a kiedy... ZAMKNIJ RYJ, PATAFIANIE JEDEN ZASRANY! — cisnęło mi się na usta, ale nigdy tego nie wyartykułowałam, bo istotna część jego układu rozrodczego mogłaby ucierpieć, gdybym się niechcący nogą zamachnęła. Poza tym, nadal obowiązywał mnie układ z Klingenthal.
Wiało jak niemądre. Bonifikaty ujemne takie, że głowa mała. Zbyszek z Gębalą przebąkiwali coś o odwołaniu konkursów, ale Skrobot tylko się uśmiechał pogardliwie. Bo on już wiedział, że Waltah by się nie odważył tak Mistrzostw Świata zepsuć.
Obserwowałam pierwszy trening, podczas którego Kubacki dłużej jechał niż leciał. W ogóle mnie to nie dziwiło, prawdę mówiąc. Za każdym razem robiłam do niego minę, przez którą tamten miał chęć mordu w oczach.
Nie było mi przykro. Niech menda zna swoje miejsce.
Najlepiej szło Pieterowi, który poniżej dwieście dziesiątego metra nie schodził i za każdym razem robił tę swoją mordę przygłupa do kamery, aż mi się chciało ze zażenowania zakopać pod jakąś zaspą. Kamil wcale jakiś dużo gorszy nie był. Sierściuch i Zniszczoł niby bez obciachu, ale też bez szału. Tylko na szaflarskiego bałwana szkoda było słów.
Westchnęłam w przerwie przed drugą serią treningową. Grzesiek nawijał jak przekupka na targu do walkie-talkie, a palce u moich stóp powoli przypominały mrożone Danonki dla dzieci (paskudztwo, jakich mało, a babcia wciskała mi je, jakby to jakiś rarytas Gesslerowej był). Niedaleko nas Niemcy rechotali w najlepsze, Austriacy gorączkowo szeptali, a Norwegowie pochylali się nad czyimś telefonem.
Dziadzio Hofer wreszcie sobie przypomniał, że dłuższą przerwę zarządzić by wypadało, więc skorzystałam z okazji i przetransportowałam swój szanowny zadek do naszego boksu, który znajdował się... obok Słoweńców. Posiadacz klucza, Skrobot, polazł gdzieś w trzy dupy i staliśmy jak kołki, czekając, aż księciunio raczy wrócić ze sklepu i podzielić się z nami swoim portierskim dobytkiem. W międzyczasie nadeszli nasi bardzo dalecy w-sumie-niesąsiedzi, bo oni mieli mądrego gościa od klucza, nie patafiana bez mózgu, który dobrze umiał tylko narty smarować, ale żeby już samodzielnie myśleć, to nie.
— No, gdzie ten Kacper? — niecierpliwił się Kruczek, zerkając co chwila na zegarek.
— Na panienki se polazł, he, he, he — zaśmiał się głupkowato Wiewiór.
Wywróciłam oczami.
Każdy ze Słoweńców wystawił rękę i przybiliśmy sobie piątki bez słowa. Kranjec mi nawet zrzucił czapkę z głowy, zachowując przy tym kamienną twarz.
Dziewięć par oczu natychmiast skierowało się ku mnie, a ich facjaty przypominały wielkie znaki zapytania. Nawet Trejner się zorientował i przyłączył. A ja na to wszystko wzruszyłam ramionami.
— Się gra, się ma.
Bo co się zdarzyło w Harrachovie, zostaje w Harrachovie.
Zniszczoł patrzył na mnie bardzo podejrzliwie.
— Antek...!
— Ty chyba nie sądzisz, że będziesz mi jakieś kazania robił! Pfff!
Nagle się rudawa wsza wyprostowała i uśmiechnęła chytrze.
— To jak wyjaśnisz złamany nos Kusego? Bo wszyscy dziwnie milczą na ten temat.
Nie zamierzałam wkopywać czekoladowego darczyńcy Stękały przez to, że w sumie słusznie przywalił Kłuskowi za jego durne pomysły. Stałam więc z niczego nie dającą po sobie miną, próbując wymyślić jakąś dobrą ripostę.
— Titus ma kontuzję pleców, a Krzysiek tydzień leczy zapalenie krtani — ciągnęła rudawa menda, bezskutecznie próbując wywrzeć na mnie presję.
CHWAŁA NIECH BĘDZIE SKROBOTOWI! Przyszedł z tymi kluczami w dobrym momencie, choćby mógłby to uczynić jakieś pięć minut wcześniej. Mógłby też nie wychodzić na zakupy w trakcie treningu, bo był jakby koniecznym elementem ekipy, ale kto by się przejmował. Nasłuchał się kilku niewybrednych komentarzy na swój temat, ale totalnie je zlał, a mnie dali święty spokój.
Mój człowiek.

Cały wieczór i następny ranek wysłuchiwałam nerwowych narzekań Zniszczoła na temat jutrzejszych kwalifikacji i poważnie rozważałam kupno zatyczek do uszu, bo od tej jego jałowej gadki to normalnie mi bębenki krwawiły. Sierściuch obmyślał, jak się na jutro uczesać, a Kubacki przekonywał wszystkich dookoła, jaki to on jest wyśmienity lotnik i jak on wszystkich zaskoczy, zgarniając złoty medal.
— A te twoje skoki na sto sześćdziesiąt metrów to co?
Menda nawet na moment się nie zmieszała.
— To taka przykrywka, żeby nikt na mnie nie stawiał. Większy szał zrobię w konkursie.
Wszyscy, jak jeden mąż, posłaliśmy mu spojrzenie Are you fucking kidding me?, a on tylko wzruszył ramionami.
— Jeszcze przyjdziecie mnie błagać o przebaczenie.
Tylko Pieter śmiał się z wszystkich i wszystkiego, i próbował swój optymizm przelać na kolegę Macieja. Z marnym skutkiem. Miszczunio chodził skoncentrowany i wyciszony, ale jak trzeba było, to z nami żartował.
Na szczęście, na skoczni nie musiałam słuchać żadnego biadolenia, tylko gwizdania Gębali, który dołączył do Grześka. Z dwojga złego lepiej z tej strony, nie? Trening przebiegał zadziwiająco gładko i sprawnie, ale podczas kwalifikacji wiatr musiał sobie z nas robić żarty, bo to by było za dobrze, gdyby choć raz się odwalił. Kręcił jak nieuk przy odpowiedzi ustnej, do tego raz mocniej, raz słabiej, i wszystko było takie rozbamboszone.
Pierwszy leciał Zniszczoł, który przekroczył dwusetny metr o pięć kolejnych, więc się spisał. Miał szczęście, bo go wiatr poniósł, czego nie można powiedzieć o takich braciach Zhaparovach, bo oni nie dość, że kiepscy, to jeszcze wiatr mieli w plecy. Po kilku innych zawodnikach przy nazwisku Aleksa pojawiło się zbawienne Q. Uradowany szedł do domku jak Freund z Kryształową Kulą. Potem zakwalifikował się Kubacki (bo skok na sto sześćdziesiąt metrów już gwarantował miejsce w konkursie), następnie Kot, Żyła i Stoch. Byliśmy w komplecie.
Pierwsza dziesiątka Pucharu Świata w lotach nie musiała się kwalifikować, ale sobie poskakały Prevce i Freundy i inne takie.
Po swojej próbie dopadł mnie Fannemel, kontent z siebie jak paw. Wywróciłam oczami, ale starałam się być miła, bo w końcu nic złego mi nie zrobił, jakby nie patrzeć. A że byłam źle nastawiona raczej do całego świata, to już inna bajka.
— Hej, aaa... — zagadnął, kiedy już wymieniliśmy wstępne uprzejmości i poudawaliśmy, że interesuje nas pogoda. — Masz może czas dziś wieczorem?
Przekalkulowałam szybko sytuację.
— Nie — skrzywiłam się. — Mamy spotkanie z trenerami, na którym robię za skrybę. — Zaraz potem coś zaczęło mi się nie podobać w tonie jego głosu. — Bo co?
Wzruszył ramionami.
— Aaaa, tak tylko. — Mimo wszystko wydawał się zmieszany. — Szkoda. Chciałem ci pokazać Tauplitz, bo pewnie jesteś tu pierwszy raz. Wieczorem miasto wygląda super.
Zmarszczyłam brwi. Co jemu się w tej ciasne głowie roiło? W sumie wieczorne spacery nigdy nie są złym pomysłem, pod warunkiem, że nie idziesz sam na totalnym zadupiu. To pomaga w uniknięciu nieprzyjemnych zasadzek wyskakujących zza krzaków, takich jak kibole z bejsbolami, czy panowie z rozporkowym problemem. Ale tym razem Kruczek uziemił mnie na dobre. Protokolanta by se wynajął, a nie, burknęłam w myślach.
Bo przydałoby mi się towarzystwo kogoś normalnego i znośnego. Czterdzieści osiem godzin z szaflarską mendą i zaraz się priorytety życiowe zmieniają. Człowiek zaczyna nagle doceniać ciszę i święty spokój.
— Przepraszam, ale naprawdę nie mogę — odparłam, przyznam, całkiem szczerze zmartwiona. — Innym razem. Jest wiele miejscowości pucharowych, których nie widziałam. — Posłałam mu coś w rodzaju uśmiechu i odeszłam do Grześka, który machał, żebym się pospieszyła.
Przez resztę dnia pokręciliśmy się jeszcze trochę po skoczni, ja posiedziałam, czochrając sobie z nudów włosy, a oni udając, że są poważnymi sportowcami. Potem zapakowaliśmy się do busa i szczęśliwie wróciliśmy do hotelu, który dzieliliśmy z wszystkimi nacjami. Niestety.
Obok mnie i Zniszczoła (ta, znowu nas razem usadzili) imprezowali nierozłącznie Kraft i Hayböck wraz ze swoimi szwabskimi kumplami, w związku z czym do trzeciej nad ranem nie mogliśmy usnąć, więc graliśmy w skojarzenia. Ja naprawdę nie wiem, co się dzieje pod jego kopułą, ale ta prosta zabawa pokazała mi, że nie chcę wiedzieć.
Rano wszyscy byli napięci jak baranie jaja. A ja sobie ziewałam, powolnie ogarniając całą ekipę, w tym Treneira, który przeszedł samego siebie: wstał o piątej i zamierzał wyruszyć na skocznię w bokserkach. Na nartach wypożyczonych z ośrodka niedaleko stąd.
Ja to chyba muszę do tego Tepeša podskoczyć, żeby mi jakieś psychotropy podrzucił, bo podejrzewam, że długo tak nie pociągnę.
Sama presji nie odczuwałam. Wzięłam sobie książkę i słuchawki, bo zapowiadali huragany, a w tej profesji huragany równają się regularnemu pokazywaniu Hofera i jego kochanek krótkofalówek, wraz z Miranem Szamanem, próbującym się z nim dogadać. To zaś jest równoznaczne z przesunięciami. Bo odwoływać to szanowny Walter niczego nie zamierzał na bank. Choćby się miało ściemnić i z latarkami mieli skakać, on by sobie mistrzostw świata nie odpuścił.
Co mnie zdziwiło, to zaśmiewający się do łez Sierściuch z Żyłą (Lanišek przyjechał ze Słoweńcami, więc kto wie...). Że niby Maciej i luz w dupie? Nie, niemożliwe, myślałam sobie w duchu. Przecież wiadomo, że luźne poślady ma tylko jeden zawodnik w ekipie i nie było go w Kulm naonczas. Kubacki dumnie pierś wypinał i w głowie roił sobie Bóg wie co, a na dodatek posyłał mi jakieś kretyńskie spojrzenia, przez co dobry nastrój, spowodowany książką, powoli wyparowywał. Miszczunio skoncentrowany był, w słuchawach łaził, nikogo nie słuchał i nieobecny duchem z nami przebywał. Zniszczoł natomiast trząsł się jak galareta.
Dziesięciu odpadało. Zakładałam, że ze dwóch naszych się zakwalifikuje na jutro.
Rozłożyliśmy się pod mamutem w tej budzie blaszanej, po czym wszyscyśmy się zawlekli w kierunku samej skoczni, bo czas był najwyższy.
— Tosiek... — zagadnął mnie kolega Aleksander przy wyciągu, sam samiuteńki z naszej ekipy na dole zostając.
— Czego? — mruknęłam, pogrążona w lekturze Wołania kukułki.
Tak to jest debilami. Nawet ci proste przyjemności zrujnują.
A potem będą milczeć jak Prevc od urodzenia. (Ten najstarszy dla ścisłości).
— Aaaaa... — Matka cię nie nauczyła, jak się wysławiać?! — A będziesz trzymała za mnie kciuki? — spytał nieśmiało jak pięcioletnia dziewczynka.
Spojrzałam na niego jak na ostatniego kretyna.
— Nie — ucięłam, bo pomysły na rozmowę to on chyba z Bravo Girl wytrzasnął.
— Tosiek! — oburzył się.
— To czego się głupio pytasz? — burknęłam znad książki. (Tak, stałam i czytałam, czekając, aż ostatni debil raczy się pofatygować na górę. I jak tu nie kochać Treneira? Że już nie wspomnę o tym upojnym tygodniu treningów w Szczyrku z tą bandą, tyle że powiększoną o dobrych pięciu kandydatów do klepania buli w Kulm). — Pewno, że będę trzymać, i to za was wszystkich. Jak zawsze.
Zniszczoła parszywa facjata rozpromieniała jak słońce w Teletubisiach.
— Czyli mnie lubisz?
Przepraszam, czy ja przypadkiem wpadłam do maszyny czasu i zostałam oddelegowana do przedszkola?
— Idź już na ten konkurs, Zniszczoł — mruknęłam, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
Niebieskie gały kolegi Aleksandra urosły do rozmiarów pięciozłotówek.
— LUBISZ MNIE?!
NO ZARAZ MNIE SZLAG JASNY TRAFI! CZY JA MAM DO CZYNIENIA Z AMEBAMI, DO KONIA WALFA?!
— Czy ja ci nie mówiłam czegoś na temat zadawania głupich pytań?! — warknęłam, bo zaczynał mi działać na nerwy.
Będzie menda łaziła i dupę zawracała. Widział to kto! Zamiast myśleć, co by wstydu nie przynieść na mamucie, to on o niebieskich migdałach marzył i sprawami podrzędnymi się zajmował.
— Jesteś najlepsza! — oznajmił uradowany wszem i wobec, jakby to nie było oczywiste.
Nim zdążyłam się zorientować, ujął moją twarz w dłonie i bezkarnie wymierzył mi mokrego, oślinionego całusa w policzek. Zaraz potem, nie wiem, czy w obawie przed srogą karą, czy z pośpiechu, pognał w kierunku krzesełek, jak powinien był uczynić dobre pięć minut wcześniej. Zboczeniec jeden patentowany i bezbożnik! Jakbym go złapała za te jego chude fraki, to raz-dwa by się nauczył, że ANTONINY SOCHY SIĘ NIE DOTYKA BEZ POZWOLENIA!
— Paaa! — zawołał śpiewnie.
— ZNISZCZOŁ! — wrzasnęłam, czerwona na policzkach z tego pierdolca, jakiego od nich dostawałam. Serce chciało mi wyskoczyć i mu nagrzmocić po tym łbie kapuścianym.
— Ja ciebie teeeeeeż! — odkrzyknął na odchodnym i wskoczył na krzesełko, machając mi zadowolony jak dziecko specjalnej troski.
Przy czym myślę, że dzieci tych nie należy obrażać, umieszczając ich w jednym zdaniu z tym bęcwałem bez mózgu.
Trzęsąc się z niebotycznego wkurwienia, poszłam do Grześka, który śmiał się, że mam lica czerwone, jakbym jajca niosła. A se wybrał porę na żarty. Jajec o mały włos jeden taki nie stracił! Rudawy bałwan tak mnie rozszczepił emocjonalnie, że zastanawiałam się, czy mu drugiego kombinezonu na serwetki nie pociąć albo Skrobotowi wosku na piasek nie podmienić, co by cymbał nie mógł śmigać.
Zaskroniec skubany jeden.
Po kiepskiej serii próbnej przyszła pora na pierwszą z czterech serii konkursowych. Bo tak lojalnie przypominam, że loty trwają dwa dni, a zwycięzca jest tylko jeden. Potem odbywa się drużynówka i baj-baj, żegnajcie, Szwaby Numer Dwa!
Ludzi było od zaczesania. Nacje chyba wszystkie z możliwych, przysięgam. Głośno od pisków faneczek i trąb. I od wiatru, który wiał niemiłosiernie. Tyle dobrze, że pod narty, a nie w plecy, bo inaczej naprawdę obejrzelibyśmy festiwal klepania buli, za który szaflarska menda na pewno dostałaby jakiś order. Polotutti nielotari, o!
Z pikawą jak po Red Bullu od Schlierenzauera przyjęłam wiadomość od spikera, że oto na belce zasiadł pierwszy z nielotów polskich, to jest mój przyjaciel od mokrych policzków i durnych pytań. Oczywiście, gdyby nie dobro drużyny, już dawno by go z Kulm w czarnym worku wywozili, ale że wykazałam się dobrocią serca swego, to chłopak mógł sobie polatać.
Nie skomentuję tych jego falujących w powietrzu nart.
Dwieście trzynaście metrów! Rekord świata to to nie był, ale pierwszy solidny skok od dobrych kilkunastu. Mogłam spokojnie przetrawić poranną jajecznicę, ale posłałam mu mordercze spojrzenie i nie rozmawiałam z nim, kiedy się plątał przy mnie i Grześku. Próbował mnie udobruchać, szczypiąc w plecy, więc za karę prawie zmiażdżyłam mu tę szatańską rękę i skończyły się durne wygłupy.
Wow, szaflarska menda wspięła się na szczyt swoich umiejętności i zaliczyła dwieście pięć metrów. Uniosłam brwi. Się postarał. I dostał huragan pod narty, a jakże. Tyle że taki Prevc to by się zabił przy tej bonifikacie, a ten skoczył jak typowy pingwin — niby mógłby latać, ale te skrzydła to tylko prowizorka.
— O mały włos, a przeskoczyłbyś rozmiar skoczni! — zawołałam z udawanym entuzjazmem, kiedy Kubacki przebierał buty koło mnie i Grześka. — Jak ty to robisz, Mustaf?
Posłał mi spojrzenie płatnego mordercy.
— Ty się, Socha, nie wymądrzaj, bo zobaczysz, ja jeszcze mistrzem świata tutaj zostanę!
— Taaa, odwróć tabelę, to Kubacki na czele...
Grzesiek się zaśmiał, a kolega z Szaflar wyprostował, kończąc wiązać adidasy, i podszedł do mnie, mrużąc gniewnie oczy. Czy ten szczep chlamydii naprawdę sądził, że mnie przestraszy swoimi tępymi ślepiami? Po kilku sekundach uśmiechnął się, jak to on, złośliwie.
— Całe szczęście jednak, że nie robią rankingu największych wrzodów na dupie, prawda?
Tym razem to ja przymrużyłam oczy.
— A co, liczyłeś na jakieś trofeum?
— Nie, miałem nadzieję, że ty w końcu coś wygrasz.
Nie dane nam było jednak dokończyć, bo Grzesiek upomniał Kubackiego, że musi zajść do Skrobota i zająć się myśleniem o drugiej serii. Na pożegnanie więc pokazałam mu język, co zresztą oddał.
Ani Kot, ani Żyła, ani Kamil wstydu nie przynieśli i tak w komplecie się zakwalifikowaliśmy do serii drugiej.
I wtedy, kiedy już się miały wszelkie dramata zakończyć, mieliśmy jechać do hotelu odmrozić nasze dupska, na samej górze pojawił się trzeci po pierwszej serii Freund. Z pozoru wszystko odbywało się po staremu: Hofer nie zgłaszał uwag, Szaman wcisnął zielone i Rudy Pszyjaćel poleciał.
Najpierw odrzuciło mu jedną rękę, ale wyrównał. Potem drugą i też ją uspokoił. Następnie powietrze uderzyło w prawą nartę, za chwilę lewą, zaczął wymachiwać rozpaczliwie kończynami... W końcu grzmotnął o zeskok, prezentując po drodze kilka artystycznych koziołków i tracąc deski. A potem uparcie nie wstawał.
Skocznia zamarła tak gwałtownie, że słychać było wyraźnie traktory z mojego zadupia. I Obamę, jak śpiewa Party in the USA pod prysznicem.
Różowy kask Freunda odróżniał się od białego śniegu, ale nadal nie zmieniał pozycji. Rudy nie otwierał oczu. Nie widać było, czy w ogóle oddycha. On tu dupę moczył, a nikt nie nadbiegał. A mi w głowie huczało: RATUJCIE RUDEGO, DO KURWY NĘDZY! RUDY UMIERA, BĘCWAŁY! Jakby tu Stękała był, to by się nie patyczkował, tylko przyleciał z pomocą, bo on takich leniów nie trawi!
W końcu się pięciu z noszami i apteczką napatoczyło, i w tym samym momencie wątła dłoń Niemca powędrowała ku górze.
Po trybunach przeleciało najpierw westchnienie ulgi, a potem euforyczny wrzask. Rudy był potłuczony, pokiereszowany, ale żył. I ręką ruszał. I z dużym prawdopodobieństwem nie skończy na żadnych wózku. Przez następny kwadrans modliłam się taki zacięty paciorek, że od razu mnie powinni kanonizować. Serio, tam na górze to mi Michaś aureolkę robił i białą kiecę szył.
W końcowej klasyfikacji pierwszego dnia najwyżej w tabeli znajdował się Kamil na miejscu dziesiątym, na dwunastym Pieter, na osiemnastym Zniszczoł, na dwudziestym pierwszym Sierściuch, a na dwudziestym piątym — Kubacki. Prowadził Gangnes, za nim czaił się Prevc, a na trzecim stopniu prowizorycznego podium stałby Freund, ale w zaistniałej sytuacji wymienił go Kraft. Dalej był Hayböck i paru innych gamoni.
Myślałam sobie, że w sumie w tej pracy najbardziej wkurzać mnie będą te całe nieloty Kruczka i że moje zadania będą się ograniczać do pilnowania ich grafiku i innych takich, skrybowania Trejnerom, ewentualnie podpierdzielania gorącej czekolady Skrobotowi, ale nie. Podczas kolacji w naszym niezacnym gronie najpierw nabawiłam się wrzodów żołądka od słuchania jałowej gadki Kubackiego, a potem, jak się wszyscy nażarli (kto się nażarł, ten się nażarł), Kruczek poprosił mnie na stronę.
— Tośka, mam do ciebie sprawę.
Zrobiłam głęboki, uspokajający wdech i wydech, żeby uchronić własnego szefa przed niechybną śmiercią. Jeszcze mi jedzenia nie przetrawiło, a ten już moje wrzody pobudzał.
— Hmm? — Z całych sił powstrzymałam się od dobitnego CZEGO?!.
— Bo, eee, pamiętasz, że po drużynówce jest ten bankiet, prawda?
— No, coś tam Pietrek w Kuusamo przebąkiwał. — A ja nawet przezornie zabrałam jakąś pierwszą lepszą kieckę, żeby się nikt nie czepiał. O, i nawet gumkę i szczotkę do włosów zabrałam. Nadbagaż zrobiłam i nikt mi nawet grosza do wypłaty nie dołożył!
— Eee, noooo, booo widzisz... wynikła taka nieciekawa sytuacja...
Czemu mi się to biadolenie przestawało podobać? Jeśli mieli odwołać tę całą szwabską potańcówkę, to ja byłam za.
— Jaka? — zmarszczyłam podejrzliwie brwi.
— Tego, bo rozmawiałem z dyrektorem... — Chyba DYKTATOREM... — ...no i on powiedział, że fajnie by było, gdyby któryś z krajów przygotował coś na otwarcie tego bankietu, a że ja czułem się w obowiązku nas pokazać z jak najlepszej strony, zwłaszcza w świetle tego, cóż, niewydarzonego sezonu, noijakośtakwyszłożezgłosiemciebie.
Przepraszam. ŻE CO, KURWA? JA NIGDZIE NIE IDĘ!
— Co? — bąknęłam w osłupieniu.
— Chłopaki powiedzieli, że masz fajny głos, więc sobie tam zaśpiewasz. NO TO CZEŚĆ! — I tyle go widzieli.
A więc chłopaki muszą zginąć.
Macałam się po lewym cycku, żeby sprawdzić, czy to już nadszedł zawał, ale, jak na złość, wyglądało na to, że miałam końskie zdrowie. Ale tak mentalnie to ja jednak miałam ten zawał. BO CHCIAŁAM UDUSIĆ DZIESIĘCIU CHŁOPA ZA JEDNYM ZAMACHEM! Jakim prawem, JAKIM PRAWEM ten bęcwał Kruczek ważył się zgłosić mnie na jakieś szwabskie Od przedszkola do Opola?! Co mu do tego siwiejącego łba strzeliło?! TA ZNIEWAGA KRWI WYMAGA!
Zaraz. A może to się ten cały Apollo mści za poprzedni tydzień?, pomyślałam w lekkiej panice. Spojrzałam na nasz pusty już stół i aż mnie szlag trafiał na samą myśl, że to przez tych bubków zasranych miałam się zbłaźnić w brzydkiej kiecce i bez makijażu przed jakąś SETKĄ LUDZI. Apollo czy Dionizos, czy jaki inny grecki dupek, trzeba było wejść na górę i powiedzieć nielotom do słuchu. Ku własnemu zadowoleniu, znalazłam ich wszystkich w naszym pokoju, to jest — moim i Zniszczoła.
— CO TO MA ZNACZYĆ, DO KURWY NĘDZY?! — zawołałam śpiewnie i radośnie niczym wokalista heavymetalowy.
Pięć par oczu spojrzało na mnie z przerażeniem.
— JA?! ŚPIEWAĆ?! CO WY, KURWA, ĆPACIE?!
— Aaa, to tak tylko, dla jaj nam się kiedyś powiedziało przy trenerze... — bąknął na załagodzenie nieśmiało Wiewiór.
Zniszczoł odważnie wstał z łóżka i podszedł do mnie, stając twarzą w twarz. Totalnie bez strachu. Co on, na łeb upadł? Złapał mnie za ramiona i, nie przestając świdrować tymi swoimi niebieskimi gałami, powiedział łagodnym głosem:
— Tosiek, czy ty zechciałabyś nam wytłumaczyć, najlepiej bez inwektyw, o co ci chodzi?
Zadrgała mi dolna warga.
Czymem ci przewiniła, Boże?
— KRUCZEK KAŻE MI ŚPIEWAĆ NA BANKIECIE! — wrzasnęłam, zdziwiona lekko, ze ściany w tym budynku nadal były w dobrym stanie. Czego on się głupio pytał?! I JAK miałam zostać spokojna, do kurwy nędzy?! — I to jest WASZA WINA! — Oskarżycielsko wycelowałam palec w siedzącą czwórkę za plecami Zniszczoła. — Po kiego grzyba żeście mu o tym gadali?! JAK WAM ZARAZ MIĘDZY POŚLADY BUTA POŚLĘ, TO GO BĘDĄ NA URAZÓWCE WYCIĄGAĆ! WSZYSTKIM PO KOLEI!
Ni stąd, ni zowąd, Zniszczoł mnie (ostrożnie, co prawda)... przytulił, kładąc jedną z dłoni z tyłu mojej głowy. Jeśli liczył, że taki numer przejdzie, to chyba się z Letalnicy urwał. I to z najwyższej belki. Odepchnęłam go natychmiast. Nie będzie mnie burak zboczony obmacywał! Agatka mu nie wystarczała, czy jak?!
— ŁAPY PRZY SOBIE, ZNISZCZOŁ! A WY WYNOCHA MI STĄD I NIE POKAZUJCIE MI SIĘ NA OCZY NAJLEPIEJ DO KOŃCA SEZONU!
Czterech wylazło, piąty został, bo, jakby nie patrzeć, rościł sobie prawo do siedzenia w tym pomieszczeniu w takim samym stopniu, co ja. Wypuściłam ze świstem powietrze i opadłam dupskiem na łóżko, po czym podparłam głowę ręką. Siedzieliśmy cicho jak truśki, płaszcząc obok siebie zadki. Miałam w głowie dużo mrocznych, krwawych wizji martwego Kruczka, ale starałam się nie dać temu zdominować, bo nie stać mnie było na odszkodowanie.
Westchnęłam żałośnie, a po chwili spojrzeliśmy na siebie ze Zniszczołem.
— Pomogę ci wybrać repertuar.
Pokazałam mu ironiczny kciuk do góry.
Kilka minut później walnęliśmy jednocześnie na plecy, patrząc w upaprany, szary sufit. Te durne pomysły Kruczka na dobre odebrały mi chęć do życia. I gadania. I nawet nie chciało mi się udusić Zniszczoła i reszty nielatającej bandy. Osiągnęłam zatem apogeum rozpaczy.
A potem jakaś cząstka mnie zaczęła się telepać ze strachu. No bo ja? Tłum ludzi? No i teges? Jak ja nuty znajdę, co by zespołowi dać? I w ogóle światła, mikrofon? I w tej kiecy jak krowie z pyska wyciągniętej mam tam stać jak kurtyzana przy autostradzie?
Zabijcie mnie. Najlepiej zaraz.
— Antoś, ale pójdziesz ze mną na ten bal, co nie? — wypalił Zniszczoł po kwadransie przyjemnej ciszy.
Westchnęłam ponownie, nadal leżąc na wznak.
— Co tak — odparłam, choć przyznam, niechętnie. Z drugiej strony — co miałam marudzić? Innych opcji raczej nie było.
— Bo Agata nie mogła przyjechać — dodał inteligentnie po chwili.
Wywróciłam oczami.
Mam nadzieję, że niedaleko są jakieś tory kolejowe. Żebym śmierć miała chociaż szlachetną.

* * *

— Antek, ty włosy ścięłaś! — zauważył, jakże sprytnie, Sierściuch zaraz następnego ranka na skoczni.
— Jak się domyśliłeś, geniuszu? — warknęłam zza grubego szala, który owijał się wokół mojej szyi.
Zniszczoł aż się zainteresował.
— Faktycznie — stwierdził zaskoczony, ignorując mój humor. — Jakoś tego wcześniej nie widziałem.
— Bo ty byś się o krzywą wieżę w Pizie potknął, ślepy krecie — warknęłam ponownie, bo niewyspana byłam jak sto Miranów. Chwilę później klęłam pod nosem, bo zorientowałam się, że zapomniałam rękawiczek.
Pół nocy spędziłam z tą rudawą gnidą, żeby poszukać sensownego repertuaru, i guzik, sen zmarnowałam, oczy zmarnowałam i czas swój drogocenny też zmarnowałam. I nawet mi herbaty na pobudzenie nie pozwolili zrobić, buraki zasrane. Bo szybko, bo próbna, bo treningi, bo cośtam. A co mnie to gówno obchodziło. (W sumie byłam ich grafikową, ale kto by się przejmował). Byłam zatem podwójnie zła i podwójnie niebezpieczna. Miszczunio to się aż lekko przestraszył i wielkie gały na mój widok zrobił. Kubacki, rzecz jasna, korzystał z okazji i mnie podjudzał, ile się dało. Pieter się z tego chichrał, a Sierściuch bez przerwy lustra szukał, co by swoją strzechę poprawiać. Ale to były w końcu mistrzostwa świata, jakże mógł splamić swój koci honor? Zniszczoł miał za to luz w dupie większy niż Ziober.
Jedyną dobrą informacją, która napłynęła do nas o tej wczesnej porze, była nieszkodliwa kontuzja Freunda. Rudy żył cały i zdrowy, jedynie z powodu kolana mógł wrócić dopiero na Letnią Grand Prix. Ale oddychał i sprawną miał drugą nogę, wszystkie kończyny czuł. Tyle że sezon zaprzepaścił. Co tam, w końcu to był Freund — prześladuje jak wiatry Szamana po nocach i zawsze mu mało.
Druga część konkursu była co najmniej zaskakująca. Otóż w swej chwalebnej pierwszej próbie kolejnego dnia zmagań Zniszczoł zaorał dwieście dwadzieścia osiem metrów i wszystkim gały z orbit wylazły. W tym mnie samej. Grzesiek to o mało na zawał nie zszedł i prawie się zakrztusił pitą herbatą. Szaflarski cieć, który swój skok miał już za sobą, też się mocno zdziwił. I z tego zdziwienia nie skomentował niczego ani słowem.
Rudawy szczygieł łaził wesoły więcej niż zwykle.
To co z tymi torami kolejowymi?
— Nowa życiówka! Antek, dasz wiarę?! Skocznię przeleciałem! — machał mi tym swoim ucieszonym ryjem przed oczami.
Co ciekawe, wielu następnych nie potrafiło go wykurzyć z pierwszego miejsca, całą serię skończył jednak na szokującym miejscu czwartym. Ta ludzka ameba była w czołówce, niewiele tracąc do podium.
Patrzyłam na niego z przerażeniem. Czy ten zakuty łeb zdawał sobie w ogóle sprawę z powagi sytuacji? Cieszył się jak debil i nartami zamiatał tak, że cudem nikt nie wylądował przez to na urazówce. Grube Helgi już się śliniły na jego widok, a ja dostawałam spazmów od samego patrzenia.
Ostatnia dziesiątka. Kamil, któremu udało się utrzymać lokatę, skoczył dwieście szesnaście, not bad. Skaczący po nim Descombes Sevioe uzyskał mniej, więc Miszczunio zaliczył awans. Czeterech następnych patałachów i na belce siedział rudawy, już nie taki ucieszony, ale ten sam — Zniszczoł. Z grzywą nieco wystającą spod kasku.
Przysięgam, miałam kolejny zawał, tylko po prostu nie straciłam przytomności. Bo mi nerwy nie pozwalały.
Już jechał w dół, już robił V. Zamknęłam oczy.
Dwieście dwadzieścia pięć.
Trybuny zwariowały, a Aleks uniósł narty, jakby już wygrał. W swojej wyobraźni pewnie nawet w pokoju nad łóżkiem medal wieszał. Na nieco miękkich nogach przyszedł do nas, ale rozmawiał głównie z Grześkiem, który mu coś gorączkowo przekazywał. Bo w krótkofalówce słychać dało się non-stop irytujący głos Kruczka.
Kraft dwieście dwadzieścia sześć. Zniszczoł spadł na drugie miejsce, ale dalej gadał i banana miał na ryju, jak z resztą nielotów podniecał się swoim lotem.
Pozostawała kwestia, co odwali Norka, kumpel z kadry Kurdupla. W sumie gdyby walnął jakiś rekord, czy co, to by się nikt nie pogniewał, choć pewnie Aleks trochę zły by był.
Gangnes dwieście dwadzieścia. Miejsce poza podium. Po medalu.
Odwróciłam się na pięcie do Zniszczoła, który pobladł na ryju i był koloru śniegu. Ludzie do niego gadali, a on gapił się tylko na mnie. A ja na niego.
Prevc dwieście trzydzieści.
Klasyfikacja końcowa:
1. Prevc
2. Kraft
3. Zniszczoł
Nim zdążyłam przetrawić tę informację, chude przeszczepy Aleksa zacisnęły się jak wąż boa udusiciel wokół mojej szyi, a potem nagle wszyscy się obok nas znaleźli i nas ściskali jak sardynki w puszce. CZY JA WYGLĄDAŁAM NA MASKOTKĘ?! Jakbym miała miejsce, to bym im jajca skopała bez wyjątku, ale nie miałam, więc tylko przeklinałam pod nosem.
W pewnym momencie ktoś oderwał ode mnie rudawego cymbała i posadził go sobie na barana — konkretnie Stoch i Sierściuch. Szli w kierunku zeskoku, gdzie na barkach swoich słoweńskich koleżków od kieliszka siedział już Peter. W podobny sposób na skoczni z powrotem znalazł się Kraft.
— Antek! — usłyszałam wśród wrzawy, ale ledwie, bo mnie Helgi swoim szwargoleniem zagłuszały. — Antek, chodź tu do nas! — wrzeszczał Zniszczoł jak opętany.
Jemu chyba Pan Bóg rozum odebrał!
— Chyba ci na mózg siadło, kretynie! — odkrzyknęłam, bo debil miał takie pomysły, że Hofer mógłby się schować.
W tej samej chwili Miszcz i Maciej opuścili go na ziemię, a on, jak ten matoł i zawszony cymbał, zaczął mnie ciągnąć za rękę. Protestowałam, obrzucałam inwektywami, klęłam i groziłam — nic nie pomogło.
— Tobie też się należy! — wrzeszczał dalej.
Spojrzałam na niego, jakby kompletnie zidiociał. To znaczy — niewiele się zmieniło.
— Za co? — Pomijając uszczerbek na zdrowiu psychiczny, powstały na skutek pracy w kadrze.
Uśmiechał się najbardziej szczygiełkowato jak chyba mógł, patrząc mi prosto w oczy, bez żadnego instynktu samozachowawczego. Przecież mógł stracić życie! Co on, z choinki się urwał?
— Za te zaciśnięte kciuki — odparł ciszej, ale bardzo wyraźnie.
Zerknęłam w dół, na swoje dłonie zaciśnięte w pięści. Były blade z zimna i uścisku (bo po co brać rękawiczki, skoro można je zostawić w pokoju hotelowym), ale moim ostatnim życzeniem było, żeby którykolwiek z tych bałwanów to zauważył. Bo jeszcze by sobie nie wiadomo co pomyślał, że się nimi przejmuję, czy coś.
A potem, zupełnie bez ostrzeżenia, przy akompaniamencie moich przeraźliwych wrzasków i z pomocą sporej dawki adrenaliny, cymbał Zniszczoł wpakował mnie sobie na barana.


* * *

Największym zdziwieniem podczas naszego cudownego weekendu miodowego w Tauplitz (zaraz po dziwnym zrywie formy Zniszczoła) była niespodziewana wizyta drugich połówek nielotów. Zjawiły się z rana, przed rozpoczęciem drużynówki, strasząc biednego Skrobota w budzie tak, że sierota rozlała kawę na pół podłogi. Myślały, że wszystkich zastaną, a tam tylko Kubacki z nami siedział i mendził o swoim pechu do mamutów. Ja wam powiem, do czego to był pech: do umiejętności narciarskich. Se wymyślił. W każdym razie wraz z ich przybyciem atmosfera w kadrze Trejnera zrobiła się z miejsca szampańska. Nie dla mnie, bo mnie cymbał ornitolog wpakował w takie bagno, że nawet jakby Wank w nie wdepnął, to by mu było tylko łeb widać, więc co dopiero ja! Żeby nie psuć Zniszczołowi uciechy (niech zna litość pani), sama poszukałam repertuaru, poprosiłam na recepcji o wydrukowanie znalezionych w internecie nut i przekazanie ich zespołowi, który — zgodnie z informacjami recepcjonistki — miał się zjawić koło południa.
Bardzo chciałam utrzymać swoją niechybną porażkę publiczną w tajemnicy aż do wybicia godziny osiemnastej, czyli rozpoczęcia tej nadętej imprezki dla odpicowanych Szwabów. Niestety, szaflarska menda musiała coś przypadkiem sypnąć.
— Bo nasza Tosieńka najdroższa będzie popisywać się swoim niezwykłym talentem wokalnym dziś na bankiecie — powiedział z tak jadowicie skrzywioną facjatą, że ręce mi się same w pięści zacisnęły.
Spiorunowałam go wzrokiem. Myśl o jego jajach na twojej choince...
— Żebyś ty się zaraz talentem wokalnym nie musiał popisywać, jak ci przyrodzenie odrąbię — warknęłam.
— Antoś, a ty kieckę jakąś masz? — Stochowa złapała się za głowę i wyglądała jak Krzyk Muncha.
— No, coś tam mam — burknęłam, próbując się uspokoić po kolejnej inspirującej wymianie myśli z Kubackim.
— Tak być nie może! — zarządziła Żyłowa, łapiąc się pod boki. — Coś tam mam, pff! Musimy cię wystroić! Musisz nas jakoś reprezentować!
I w ten sposób ustalono, że cztery babsztyle będą się nade mną znęcały od szesnastej do osiemnastej.
Niestety, po pierwszej serii, w której mieliśmy piąte miejsce, musiałam się urwać na próbę z zespołem. Resztę konkursu doglądałam na małym telewizorze w sali balowej, który jaśnie państwo Szwaby raczyli łaskawie postawić. Z tego względu wiedziałam, żeśmy cały ten austriacki cyrk lotniczy jako drużyna zakończyli na bolesnym, acz chyba najlepszym w przypadku mistrzostw świata w lotach w naszym wykonaniu, miejscu czwartym. Czyli Zniszczoł wracał do domu tylko z jednym breloczkiem.
Nie było mi przykro. Dobrze tak dziadom. Za to, że mnie w jakieś wodzirejstwo i szansonizm wplątali! Za moje cierpienie duchowe i fizyczne!
Marta (Kubackiego niewolnica), Kaśka (ofiara Sierściucha), Ewa (zdobycz Miszczunia) i Justyna (osobista Matka Teresa Żyły) pastwiły się nade mną od punkt szesnastej. Od tej ostatniej dostałam inną kieckę (miałyśmy podobny rozmiar), żona Złotego Olimpijczyka szarpała i plątała moje sporo krótsze kudły na wszystkie strony świata, robiąc jakieś francuzy i inne włochy. Szaflarska ofiara wymalowała mi gębę tak, że w efekcie finalnym nie poznawałam siebie w lustrze.
I TO WSZYSTKO Z WINY TEGO ZASRAŃCA KRUCZKA! KTO MU DAŁ UPRAWNIENIA, JA SIĘ PYTAM?!
Po dwóch godzin tortur czułam się zmiętolona jak papierek po Mannerze Kubackiego i nieszczęśliwa jak Sierściuch, kiedy mu dziewczyna obetnie budżet na kosmetyki. Byłam wypacykowana jak lalka porcelanowa i zesrana ze strachu jak typowa ja. I nawet powtarzanie sobie, że trzeba być twardym, a nie miętkim nie pomagało. W sumie to nic nie pomagało, chciało mi się rzygać i ręce mi się telepały, jakby mnie kto do prądu podpiął i przeciążenie zrobił.
Stanęłam u szczytu schodów prowadzących do holu. Buty mnie cisnęły, bo Sierściuchowa Kaśka miała jednak nieco mniejszą stopę niż ja, więc pod nosem wymyślałam na nią takie epitety, że to powinno pójść do Księgi Rekordów Guinnessa. Odstrzelony jak szczur na otwarcie kanału Zniszczoł stał u podnóża i poprawiał swój czarny garniak, zerkając co chwila na zegarek. Rozglądał się po tłumie. Jakbym miała z dworu, kuźwa, przyjść. Wreszcie raczył łaskawie spojrzeć w górę, akurat wtedy, kiedy mi się nogi telepały i rzucałam zaklęcie w łacinie, i po sekundzie odwrócił wzrok. A potem znowu spojrzał. Wytrzeszcz miał wielkości tego medalu, co go dzień prędzej dostał. Wyglądał, jakby się bał, że zaraz wyciągnę zza pleców siekierę i odrąbię mu łeb, ale był zbyt sparaliżowany, żeby uciekać.
Co z chęcią bym uczyniła, bo był w grupie nieśmiesznych żartownisiów na temat mojego talentu wokalnego.
Za nim stał zastęp moich stylistek od siedmiu boleści, cały podekscytowany i oczarowany (nie wiem czym, ale niech im będzie). Z ulgą przyjęłam fakt, że udało mi się do nich dotrzeć, nie powodując przy tym globalnej katastrofy.
— I czego się gapisz jak dupa w sedes?! — warknęłam, widząc, że nadal ma gały jak rottweiler z zatwardzeniem. — Baby w kiecy nie widziałeś?!
— Bo wyglądasz... ładnie — bąknął oszołomiony.
— Pff! Ładnie?! — oburzyła się Stochowa.
— Nie przejmuj się nim — pocieszała mnie Żyłowa. — To przejęzyczenie. On miał na myśli fenomenalnie.
Fenomenalnie to by było, gdybym schudła dwadzieścia kilo i wyglądała jak Kate Moss, nie jak baleron z fryzem wciśnięty w kiecę, która zakrywa mankamenty.
— Chodźcie — jęknęłam, krzywiąc gębę. — Muszę powoli iść na scenę... DZIĘKI NIEMU! — Posłałam Zniszczołowi ostatnie spojrzenie płatnego mordercy, po czym wmieszałam się w tłum na sali.
Ale ten Hofer gości nasprowadzał. Premię do wypłaty dostał, czy co? Ani trochę mi się to nie podobało. Zaczynałam się pocić w miejscach, w których normalnie nie jest to możliwe, a pikawa wchodziła w zakres powyżej sześciuset uderzeń na minutę. Rzygać mi się chciało z każdą minutą coraz bardziej i zaczynałam naliczać PZN-owi za mojego lekarza. Kto to widział?! Bez mojej wiedzy na jakieś występy mnie zapisywać?!
A ŻEBY CI POTRĄCILI Z PENSJI, KRUCZEK, TY BURAKU!!!
Po licznych sykach i prośbach, przestałam miażdżyć nadgarstek Zniszczoła i mrucząc: Życz mi połamania nóg, oddaliłam się w kierunku tej pożal się, Boże sceny. Wymieniliśmy kilka grzeczności (żeby nie było, że Szwabów nie lubię), wokalista podszedł do mikrofonu i poprosił o ciszę, po czym gładko powitał gości. Wszyscy wznieśli toast, a potem gostek zapowiedział mój występ. A ja jakimś cudem nie dostałam zawału.
Czy te Szwaby nie umieją nawet świateł ustawić?! A może oni celowo chcieli mnie oślepić?! I najlepiej, żebym sobie od razu giry połamała! Stałam na platformie dla zespołu i zerkałam pod nogi, żeby przypadkiem kogoś do podłogi nie przygwoździć (w przypadku Kubackiego, to nie byłoby wielkich strat). Próbowałam tak skrzywić mordę, żeby wyszło coś w rodzaju uśmiechu, ale w końcu się poddałam, myśląc, że pewnie i tak wyglądam jak zranione prosię. Skinęłam lekko głową na pianistę, który od razu zaczął brzdękolić. Otworzyłam japę w nadziei, że to, co z niej wyleci, będzie śpiewem. Właściwie to wolałabym publicznie zwyzywać Kruczka, którego dziwnym trafem nie widziałam od początku imprezy, ale z braku laku...
Serio, ja tam umierałam ze strachu. Tyle ludzi przyszło. Kogo obrzygać najpierw? Nie miałam jednak czasu się zastanawiać, bo musiałam coś jednak tam pogęgać, jakby nie było.

God knows I tried to feel
Happy for you
Know that I am
Even if I can't understand, I'll take the pain
Give me the truth, me and my heart
We'll make it through
If happy is her, I'm happy for you

Nogi mi się trzęsły jak galareta. W głowie miałam: Jak bardzo fałszuję? Czy mogę już stąd spierdalać? Załatwiliście beczkę wódy, żebym mogła zapomnieć o tym gównianym debiucie? I złapałam wszystkie góry. I nie darłam mordy. Nie spadłam ze sceny. Nikt nie ogłuchnął, nie zaczęli we mnie rzucać pomidorami i wazami z ponczem. Odniosłam sukces — wymuszony jak uśmiech Hofera do kamery, ale jednak.
Po ostatnim dźwięku fortepianu podniosłam kąciki ust, że niby cudownie, że mi klaszczą, ale zmyłam się w błyskawicznym tempie.
— Zamknij ryj — uprzedziłam wszelkie zamiary szaflarskiej mendy, której morda mówiła: Zaraz ci dosram. — Nie interesuje mnie twój osobisty pogląd na sprawę.
— Kiedy ja ci przyszedłem udanego debiutu pogratulować! — Nie, nie łudźcie się — on nadal miał twarz trolla internetowego. — Co następne? Występ dla głuchoniemych emerytów w domu spokojnej starości?
— Jak ci zaraz przydzwonię, to sam w nim przedwcześnie wylądujesz. Razem z zapasem pampersów!
Marta gapiła się ze zniecierpliwieniem w ustrojony lampkami sufit.
Zniszczoł położył mi rękę na ramieniu, ale ją zrzuciłam. Usłyszałam jednak, że zespół zaczyna grać Hate to see your heartbreak, więc się uspokoiłam. Pozostali kadrowicze też mi próbowali coś głupiego powiedzieć, ale ich konsekwentnie zignorowałam, zasłuchana w ulubionej piosence.
Zniszczoł wyciągnął do mnie dłoń z pytającym wzrokiem. Wywróciłam oczami, ale splotłam ją z moją. Przecież byłam jego osobą towarzyszącą. Jako i on miał być moją na weselu w maju. Uśmiechnęłam się do niego złośliwie, skoro tylko wyszliśmy na parkiet.
— Oto dzień twojej śmierci, Zniszczoł — rzekłam triumfalnie.
— Bo? — Grzywa podniósł brwi.
— Bo nie umiem tańczyć.
Wzruszył ramionami.
— Ale ja umiem — odparł pewny siebie jak Stękała.
Wywróciłam oczami po raz kolejny. Ten bałwan był taki tępy czy tylko udawał?
Nie było pytania.
— Wierz mi, jestem tym typem tancerza, któremu dobry partner nie po...
— Zamkniesz w końcu tę jadaczkę i zaczniesz tańczyć, czy mam ci zasadzić łokcia w splot słoneczny dla uspokojenia?
Spojrzałam na niego w lekkim osłupieniu. Nie wiem, ile zaliczyłam zawałów podczas tego weekendu, ale ten był kolejny. Szybko się jednak zreflektowałam, zmarszczyłam brwi, łapiąc się pod boki.
— Hej! Jak ja ci zaraz pogrożę...
— Socha, robisz to regularnie od półtora miesiąca. Uczyń mi tę przyjemność i tańcz. Albo co tam robisz nogami.
Zamknęłam się, choć nie bez skwaszonej miny, ułożyłam się z nim na powrót do tańca i zapadła cisza. Względna, oczywiście, bo band wywijał, starając się uprzyjemnić ten gówniany szwabski wieczór z moim gównianym występem i samopoczuciem, z gównianymi skoczkami w roli głównej, z gówniana kiecką i stylizacją...
Borze szumiący. Aleks wracał do domu z breloczkiem. Ten grzywiasty, rudawy debil, radosny szczygieł i wariat, wracał z brązowym breloczkiem za loty. Patrzyłam na niego kątem oka, kiedy ten posyłał głupie miny swoim kolegom-cymbałom i zastanawiałam się, jak to się dzieje, że takim bezmózgim amebom udaje się wygrać coś tak ważnego?
Może wcale nie są takie bezmózgie?
Za dużo szampana na pusty żołądek.
— Więc mnie lubisz — wypalił ni z gruchy, ni z pietruchy.
Wywróciłam oczami, marząc, żeby móc go skrzywdzić boleśnie w plecy, ale z drugiej strony, on trzymał rękę na mojej talii, więc wolałam nie ryzykować. Tak to już jest — raz się przed takim wywnętrzysz, to żyć ci nie da aż do usranej śmierci.
— Czy temat zadawania głupich pytań będzie w tej kadrze wałkowany już do końca sezonu? — warknęłam, mając ochotę jednak w odwecie go zadeptać.
— Odpowiedz na pytanie.
— To nie było pytanie.
Zniszczoł westchnął, spojrzał na mnie pod dziwnym kątem i zaśmiał się cicho.
Bipolarność...
— Lubisz mnie?
Czy ten cymbał patentowany miał jakieś inne tematy? Jedno i to samo wkoło. Lubisz mnie i lubisz mnie, bez przerwy! Freud od siedmiu boleści się, kuźwa, znalazł. Psychoanalityk Zniszczoł, będzie ci dziurę wiercił, aż mu nie przygrzmocisz.
Dobra, tylko co by odpowiedzieć, żeby zniewieściałego szczygła nie zranić? Każdą odpowiedzią ryzykowałam, na przykład utratę najwyższej pozycji w hierarchii kadry.
— Może — odparłam w końcu lakonicznie i bardzo niechętnie.
— YASSSS! — A ten się ucieszył jak prosię w deszcz.
Z miejsca szlag mnie trafił. Wiedziałam, że powinnam była walnąć coś o swojej nienawiści do jego gatunku, po czym wywracać oczami, patrząc, jak się maże jak baba. Teraz to się go już nie pozbędę...
— Powiedziałam MOŻE. I jeśli już, to WAS. Nie schlebiaj sobie — zastrzegłam wyraźnie i dobitnie.
— Kubackiego też?
Zmarszczyłam brwi.
— Z Kubackim to bym się zastanowiła.
Nie odpowiadał przez chwilę, znowu się na mnie gapiąc z tym swoim niezbyt normalnym uśmieszkiem. Nie wiedziałam, gdzie uciekać oczami. Na ryju coś miałam? Rozmazałam się? Tak mnie przerobili, że przypominałam Angelinę Jolie? Słowo daję, wlepiał we mnie te swoje niebieskie ślepia, jakby liczył... nie wiem na co. A mógłby zarobić co najwyżej prawego sierpowego.
— Zniszczoł, gapisz się dziś na mnie jak dupa w sedes przez cały wieczór — przypomniałam mu uprzejmie, jak to ja.
— Bo ładnie wyglądasz — stwierdził bez ogródek.
Pokręciłam głową z politowaniem.
— Dlatego, że jestem umalowana i ufryzowana, naiwny buraku.
Westchnął, ale nie podjął tematu drugi raz.
Impreza się rozkręciła — zaczęli grać hity w stylu Footloose, więc się goście zaczęli bawić. Alkoholu prawie nie było (nie od dziś wiadomo, że Szwaby zawsze udają świętych), ale ja i tak dopadłam schowany w kącie, okrągły stół z resztą niewykorzystanych lampek szampana, po czym opróżniłam wszystkie je po kolei — bez efektu. No dobra, był efekt — taki, że zgodziłam się zatańczyć z Fannemelem, chociaż wyglądaliśmy jak para sześciolatków na balu przebierańców w zerówce. Kiedy Kubacki próbował mnie wyciągnął na parkiet, zagroziłam mu kopem w krocze. Dla Miszczunia się zgodziłam. Sierściuchowi na złość fryzurę zmierzwiłam. Żyła przemycił skądś setkę, to ją na pół wychlaliśmy. Wszystko, byle zapomnieć o tym upokarzającym wieczorze. O, i ze Słoweńcami podensiłam. Po pewnej dawce alkoholu na pusty żołądek robi ci się wszystko jedno.

Kiedy leżeliśmy ze Zniszczołem w swoich łóżkach, gapiąc się w ten sufit, który, wedle legendy, niegdyś był biały, Aleks nagle palnął, przerywając cudowną, leczniczą ciszę:
— Szkoda, że nie było Agaty.
Wtedy definitywnie i po raz ostatni wywróciłam oczami, po czym zgasiłam swoją lampkę nocną.
— Dobranoc, cymbale.
Westchnął.
— Dobranoc, Tosiek.
Usłyszałam kliknięcie przełącznika, po którym natychmiast zasnęłam, co w nowych miejscach prawie mi się nie zdarza.

Z Kulm wróciłam z katarem, małym kacem i przemożnym pragnieniem snu. Wreszcie mogłam się wyspać, bo oto zaczynały się Igrzyska Olimpijskie w Wiśle! Zniszczoła witano jak bohatera narodowego, wiecznie go nie było, bo tu Tadzio, tu telewizja polska, tam prasa. Urywały się telefony, sesje fotograficzne, dupę mu zawracali na okrągło. Kruczek gęgał, że się dziennikarze do nas przylepili i nie można było się nawet w spokoju wysrać.
W każdym razie po Kulm wiedziałam trzy rzeczy:

1. Szaflarska menda kiedyś zostanie niepostrzeżenie wykastrowana.
2. Nie wolno mi brać mikrofonu do ręki.
3. W Zniszczoła nie należy wątpić.

I tego trzymałam się jak zbawiennej poręczy.
Po nocach spać jednak nie mogłam. Przewracałam się z boku na bok. Wiadomo, impreza docelowa, i to jeszcze w Polsce, więc na pewno nie mogło na niej zabraknąć króla Januszy skoków, eksperta nad eksperty i zarządcy narciarskim majątkiem. Bardzo chciałam, żeby ten rudawy burak w końcu się odkleił od tych kamer i zaczął działać, no ja nie wiem, wyprosił u niego o ułaskawienie dla swojej ulubionej koleżanki? Ależ oczywiście, że nie. W dupie miał wszystko i wszystkich, bo się w świetle jupiterów ogrzewał, celebryta jeden zasrany.
No, dobra, nie ogrzewał się. W sumie to mnie ze dwa razy pocieszył na treningu.
Ale to nie zmieniało faktu, że trzęsłam portkami na myśl o końcu współpracy z tymi bałwanami. A ten miał nadejść już za kilka dni.




I tak oto powracam po dwóch tygodniach „ciszy”. :) Znaczy się — ci, co mają mojego Twittera, wiedzą, że ja ciągle Tośków pisałam, psioczyłam na nich i takie tam, ale przecież tutaj się nie wszyscy muszą mieć tam konto. :)
Dla ciekawskich — tak można sobie wyobrażać (oczywiście, niedosłownie, bo nie można zapominać o jej tuszy i fakcie, że nie jest taka piękna) Tośkę na bankiecie:

I tak wygląda z krótkimi włosami:

E_A twierdzi, że po tym rozdziale przybędzie głosów Fannisowi, a ja tam nie wiem. :P I tak na razie prowadzi Zniszczoł. :D Właśnie! Głosujcie, ile wlezie! Będzie mi bardzo, bardzo miło.
A jakby komuś mało było moich wypocin, to zapraszam na Oneshoty Charlie, gdzie opublikowana została już jedna trzecia krótkiego opowiadania z Peterem Prevcem w roli głównej. :)
I po raz kolejny przypominam, że Nie-lotni idą trybem szkicu kalendarza na sezon 2015/2016, więc nie dziwcie się, że kolejny rozdział to cały następny period: Wisła-Zakopane-Sapporo. Ej, a wiecie, że następny sezon zaczyna się dopiero od 3.12? :(((( W urodziny Adasia, ale i dwa dni po moich! Tak późno! Podejrzewam jednak, że chodzi tu o śnieg...
Co zaś się tyczy jedenastki, to fragment już mam, ale trochę sobie poczekacie. I wiem, że niektórych fakt ten cieszy. :P

(gifa mi proszę nie podpierdzielać, bo mój jest!)


A co myślicie o rozdziale? Bo ja tak... meeeeeeh...

22 komentarze:

  1. Uwielbiam to! Po prostu kocham. Tośka i Zniszczoł, awww <3 - Państwo Zniszczołowie, dobrze to mówisz Mustaf.
    Przemyślenia Tośki są fenomenalne, naprawdę Cię podziwiam :D I te wszystkie epitety na temat buloklepów <3 <3
    Nieźle się chłopaki zdziwili, widząc dziewczynę tak odwaloną, kurde, aż sobie wyobraziłam ich wytrzeszcz xD
    Każdy rozdział tak niesamowicie wciąga, że mogłabym czytać to przez cały czas. (Tak swoją drogą, już to chyba kiedyś pisałam, ale cii xD)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny i pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :D Cóż, kreatywne epitety zaczynają mi się kończyć, a zostało jeszcze osiem rozdziałów + epilog. :P Tośka to by najchętniej Mustafa wydusiła jak kurę na grzędzie za tych "Zniszczołów", więc niech się szaflarska menda cieszy życiem... póki je ma.
      Pozdrawiam również! :)

      Usuń
  2. Na sam wstęp - ktokolwiek kazał to Ątkowi śpiewać, to wielbię (bo i Demi wielbię, chociaż linkowałaś cover).
    Osobista Matka Teresa podbiła moje serce <3
    I co się stało w Harrachovie, niech tam zostanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tosiek nie mógł być aż tak uzdolniony, więc wybrałam cover, chociaż i on w niczym nie ustępuje oryginałowi. :)
      Dziękuję! <3

      Usuń
  3. Okeeej, sprawdziłam sobie, jak się podpisałam pod poprzednim rozdziałem, więc mogę bez przeszkód wziąć się za komentowanie. I muszę zacząć oczywiście od szanownej osoby Kubackiego. Uwielbiam to jego nabijanie się z Tośki. Oboje na siebie gadają okropnie, ale jasne jest, że by za sobą nawzajem tęsknili. Ty wiesz, że ja tego twojego Dejwiego lubię, haha. Teraz przejdę do Olusia. Prawdziwy bohater tego odcinka i Mistrzostw Świata w Lotach. Te jego pogawędki z Tośką i nieśmiałe próby dogadania się z nią tak, żeby na niego nie nakrzyczała- uuuurooooczee. Widać, że prawdziwy z niego przyjaciel. I to jeszcze jaki zdolny, medal na MŚwL wywalczył! Fannis, jak to Fannis, Tośka go olała troszkę, ale co z tego, jak on się zawsze wciśnie tam gdzie nie trzeba. Freund- ooooo biedny. W tym fragmencie najbardziej poruszyła mnie wzmianka o Andrzejku, cóż, taka szkoda, ze Sevcio zostal wyeliminowany do końca sezonu. Nie mogę zapomnieć o Słoweńcach!!! Tak sobie właśnie Słoweńców wyobrażam, jak ich opisujesz. Niby nic, cicha woda, a tu żarciki z poker facem odstawiają takie, że głowa mała. Tośka ich człowiek po melanżu w Harrachowie, i prawidłowo. A teraz, przechodząc do bankietu, niby się ta Tosia wściekała, ale odnoszę wrażenie, że w sumie to się czuła zaszczycona, że ktoś ją docenił i zdecydował, że zaśpiewa. No, i myślę, że ów występ ułatwi jej życie w związku z tym, co ją pewnie jeszcze czeka z powodu tego, że zdarzyło jej się zwyzywać boskiego Apollo. No cóż, czekam na to, co się będzie działo dalej w tej bandzie, na pewno dalej będą się cuda działy.
    3P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaa, i jest o medalu! :D Taaaak, Zniszczoł bohater narodowy i w ogóle. Cóż, ma swoją misję ugłaskania Tośki, póki co chyba mu dobrze idzie, soł. :P Fannis to wesz, taki to wszędzie wlezie. I jakże bym mogła o Andrzejku zapomnieć! Freund to Freund, jeszcze pewnie nie raz wszystkich plany pokrzyżuje. :D
      Słoweńcy. <3 Jak nie kochać tych matołów?
      Tu się zawsze dzieje. I zawsze są to cuda nie z tej ziemi. :D
      Dziękuję! <333333333333

      Usuń
  4. Rany Julek, dotarłam wreszcie, nadrobiłam i teraz to już spokojnie możesz wstawiać ten następny rozdział - czekam, choć jak zwykle może być trudno z terminowym pojawieniem się ;)
    To ja mimo wszystko zacznę może od poprzedniego rozdziału. I od tego:
    "Spojrzeliśmy na wychylającego się zza naszych pleców Kubackiego, któremu waliło z ryja wódą na kilometr i w ogóle nieprzyjemny był, bo dziwną brodę zapuszczał, w której wyglądał jak gnomy ogrodowe mojej ciotki z Wejcherowa — ani to ładne, ani to pożyteczne."
    BOŻE TAK. Tak to właśnie wygląda, nic dodać, nic ująć.
    Tośka na wieść o zakochaniu Zniszczoła zareagowała, chwała Bogu, klasycznie. Zupełnie go olała i nie była w stanie zapamiętać imienia tej cudownej wybranki. Taką Tośkę lubimy :3
    "Biegun, czy jaki inny równik" Okej, oficjalnie skisłam XD
    Dobra, kiedy odebrała telefon od Apolla, myślałam, że się posikam ze śmiechu XD :P A potem sprawnie przeszliśmy do słoweńskiej biby i nawet nie było czasu się uspokoić :D
    "Ojciec Maciejusz Masiusiak" Boże, Tośka, jaką Ty masz zastraszającą pamięć do imion i nazwisk!
    A teraz przechodzę już do tego rozdziału. Ątek, jak Ty chcesz na wieczorne spacery chodzić, to naprawdę istnieją lepsze bodyguardy niż Fannis! Jeśli nawet nie z jakąkolwiek masą ciała, to chociaż wyższe! No niższych chyba nie ma.
    Zniszczoł to sobie już na wiele pozwala "Zboczeniec jeden patentowany i bezbożnik!". Całusy Tośce rozdaje, jakby ona sobie co najmniej tego życzyła. I na barana nosi. Aczkolwiek trzeba mu przyznać, że zabłysnął tym trzecim miejscem. Więc chyba może sobie trochę poszaleć, a co. A na bankiecie (głupki ją wrobiły, jasne, czemu nie) nagle zauważył, że ładna jest. Standard. Szpachla, kiecka, fryzura - i nagle każdy zakochany. Ale o Agacie nie omieszkał wspomnieć na dobranoc. Tak to już jest z tymi facetami.
    Aha, Kubacki to prawdziwa menda. Bez dwóch zdań. Fakt. Niepodlegający żadnym wątpliwościom.
    I tym optymistycznym akcentem zakończę moją wypowiedź.
    Buziak :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paaaanie, my tu na terminy nie patrzymy. Sam fakt się liczy! ;)
      Na szczęście Dejwi zgolił tę dziwną narośl na brodzie, co zresztą pokazuje jego najnowszy wywiad na temat Sztefka.
      Eee tam, co ją jakies Anitki czy inne Amelki mają interesować. Ona swoje miłości ma, a co!
      Cóż ona ma poradzić, że tylko Fannis jej takie propozycje prawie-matrymonialne składa? Inni to jej się tylko wywnętrzają na temat wybranek ich serc, a nie. A że Zniszczoł bohater weekendu - niby mógłby sobie pozwolić, ale nie z Tośką. Nie w tym wypadku. Jej żadne medale nie interesują!
      DOKŁADNIE TAK, TYPOWY FACET - NAŁOŻYSZ KIECĘ I SZPACHLĘ I NAGLE Z PIERŚCIONKIEM PRAWIE LECI. Zawiódł na całej linii ten pan Zniszczoł.
      I zgadzam się, Kubacki to menda nad mendy jest i amen.
      :* Dziękuję! :D

      Usuń
  5. Obraz Ewy wyglądającej jak "Krzyk" mnie zabił.
    Dziękuję,
    Pozdrawiam zza grobu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj znać, jak zmartwychwstaniesz. :D W końcu pora odpowiednia, choć nieco późna.

      Usuń
  6. Czy mnie oczy mylą!? Zniszczoł z brązowym medalem MŚwL?! Jak?! Dlaczego?! Już widzę tę konsternację na twarzy Mustafa. Bezcenne <3
    Treneiro przeszedł samego siebie. Aż mnie dziwi, czemu Socha nie popukała go uprzejmie w czoło i stwierdziła elokwentnie "Po moim trupie". No ale z drugiej strony, jakby mi groziło wydalenie z kadry, nawet w bikini zgodziłabym się zaśpiewać :D Ale chyba nie poszło jej najgorzej, skoro każdy opuścił bankiet bez uszczerbku na zdrowiu ;)
    Mam nadzieję, że wraz z końcem ZIO w Wiśle Antka nie czeka przymusowy urlop. Może Apollo zlituje się nad biedną Antoniną, która, jakby nie patrząc, przyczyniła się do wywalczenia brązu przez Olka (nadal nie wierzę, że on to zrobił XDDD)
    Mnie też trochę zdziwił ten wstępny kalendarz, ale z drugiej strony, jak mają się takie cyrki odpierdziać jak chociażby w Klingenthal, to może i dobrze?
    Muszę przyznać, że przez twój poprzedni "kobiecy dodatek" podczas słuchania "Sweet lovin" mam dziwne wizję śpiewającej Tośki. Nie wiem, czy to dobrze, ale dzięki Tobie mam wspomnienie na całe życie. DZIĘKUJĘ <3
    To chyba tyle, przepraszam za taki marny komentarz, kłaniam się w pas!
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaak, teraz wszystkich śmieszy, że Olek wygrał medal, bo się w sumie nie popisał w tym sezonie, ale wcześniej nie wywołałoby to aż takiego zdziwienia.
      Kruczek. <3 Cieszę się, że Ci się z Antkiem kojarzy i proszę bardzo, mogę więcej. :D
      Każdy komentarz się liczy. Dziękuję! <3
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  7. Z każdą kolejną częścią uwielbiam Tośkę coraz bardziej, może dlatego, że mogłabym się z nią mentalnie utożsamiać ;-)
    Moim guilty pleasure Twojego opowiadania jest zdecydowanie Kubacki. Nie wiem czemu, ale przepadam za tą złośliwą, irytującą, buloklepiącą mendą, która skacze po 160 metrów na mamucie, bo ma taką "taktykę". Aż czekam na moment, kiedy to jego czcze przedkonkursowe gadanie się spełni. Dopiero wtedy wszystkim opadnie szczęka :-D Tośka musi martwić się zemstą boskiego Apolla, ale przynajmniej konsekwencje paty w Harrachovie ją ominą, a zyskała jeszcze słoweńskich kumpli.
    I biedny Fannemel znowu dostał kosza. Ale przynajmniej teraz Tośka była miła i potem na balu nawet z nim potańczyła, więc chłopak i tak nie ma co narzekać. Jak na Tośkę to i tak dużo.
    I co ten Zniszczoł? Brąz w mistrzostwach świata w lotach. Kto by się tego po nim spodziewał ;-) I jeszcze sobie bezkarnie Tośkę obcałowywuje, no bezczelny ;-)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest mi baaardzo, bardzo miło to czytać! Fragment z "guilty pleasure" czytałam chyba z kilka razy, świetnie ujęłaś esencję Kubackiego. I chyba nawet nań zagłosowałaś z ankiecie...? ;) Cóż, moi czytelnicy są podzieleni między czcicieli ciętego języka szaflarskiej mendy a cichych wyznawców flegmatycznej filozofii nieogaru Murańka.
      Biedny ten Fannis, masz rację! Nic, tylko kosze dostaje. Podziwiać go za upór należy. ;)
      Jak ten Zniszczoł mógł?! Żeby tak bez ogródek?! W policzek?! Fuuuuuj... Zero pruderii, zero.
      Mam nadzieję, że Cię tym kolejnym rozdziałem nie zawiodę. Bo Tośka czuje się mile połechtana, że ktoś ją tu uwielbia i się z nią "mentalnie utożsamia". :D
      Jeszcze raz dziękuję! :)

      Usuń
  8. Uwaga, uwaga! Zaczynam przyjmować zakłady ile części będzie mieć ten komentarz :). POSTARAM SIĘ STREŚCIĆ I NIE ROBIĆ ZBYT WIELU DYGRESJI, OKEJ?

    Zacznę od początku, jak nakazuje logika, czyli od tytułu. Kooocham to, że każdy tytuł nawiązuje do popkultury <3. A teraz jeden z moich ulubionych filmów, czyli „Ciekawy przypadek...”, choć tu głównym bohaterem jest Oleczek. Tylko ciekawe czemu, jego przypadek jest ciekawy, huh?

    [ja standardowo się do piosenek nie poodnoszę, bo nie umiem w piosenki, zwłaszcza te po angielsku, pseprasam, ale niestety z tym to nie do mnie :<]

    Tosiek zaczyna dostrzegać konsekwencje pyskatego odbierania telefonów (aczkolwiek nie sądzę by sprawiło to, że będzie pokorniejsza... jakoś tak... w to nie wierze po prostu). Iii... czyżby naprawdę zaczęło jej zależeć...? Well, doceniamy to co mamy, kiedy zaczynamy to tracić, hę? I wbrew pozorom Socha, chyba nie tęskni aż tak bardzo za tymi śmierdzącymi łazienkami na uniwerku swym (uff, jak dobrze, że mam nowiutki wydział i łazienki są pachnące!). Ani za tymi wykładami, na których da się spać (a nie na wszystkich się da... niektóre sale wyposażone są w krzesła, które absolutnie nie nadają się do siedzenia, a co dopiero do spania... ale to u mnie, nie wiem jak u Tośki). Meh, niby są te plusy, ale jednak nie. Jednak by tęskniła, nie? Ja to wiem, nie wykręcisz się Socha!

    Tośka, jesteś pewna, że wywieźli cię do Austrii a nie na koło podBiegunowe? Zero słońca, mgła... brzmi jak najgłębsze odmęty Finlandii (upsi, to nie zabrzmiało najlepiej w kontekście dziewiątki). Kruczek w laćkach :P Ciekawe czy od Tandego pożyczył :P. A jakaś lecytynka by mu się rzeczywiście przydała, jeszcze a nuż zapomni kiedyś, że ma chorągiewką machnąć i będzie klops, bo podyskwalifikują naszych orzełków. Smutek by był, nie? Sierściuch w formie, Dejvi jeszcze bardziej – możemy go w końcu OGOLIĆ?! A przytyki do Zniszczołów ma iście podstawówkowe... (nie rozmawiajmy o układach rozrodczych, okeeej...? Mam złe wspomnienia z ostatniego wykładu) Jakby menda ucierpiała to przynajmniej byłby pożytek. Sukcesja genetyczna zatrzymana, wyobrażasz sobie, że Tośka miała by takie małe Kubackie kiedyś niańczyć podczas zawodów...?

    „Kubacki dłużej jechał niż leciał” - padłam :P. Tośka jak zwykle zawsze gotowa z ciętą ripostą. I jeszcze taki pyskaty do tego, a jeszcze się przejedziesz mendo jedna, szaflarska! Za to Pieter i Kamil jak zwykle na poziomie – nie takie najgorsze te nasze orzełki, nie? Olek i Maciuś dają radę, brawo oni! No tylko ten Dejvi siarę robi, IĆ STONT DEJVI. [anyway typowe Norki – telefon mają, instagramy obczajają i zadowoleni. Daj dziecku zabawkę i się sobą zajmie. Okej, ja się ostatnio zachwycałam odruchem rzepkowym, ale ciii... każdy ma jakieś fetysze, taaak...?]

    Huehue... Słoweńcy w klatce obok? Przypadek...? Nie sądzę!
    Tę piątki bez słowa, aż nadto wymowne. Znamy się, ale nie gadajmy o tym co było, okeeej? Milczący pakt o nieagresji... Albo może milczący pakt przyjaźni, huh? A Kranjec i tak najlepszy (sugerowałaś się gifem z Demonem, prawda? Prawda, Charlie? Choć trochę? Bo mi ta scena stoi przed oczami, jak moje „odchodzę” kocham!). Trajner się zorientował – czyli coś MUSI być na rzeczy. Ale „co się zdarzyło w Harrachovie, zostaje w Harrachovie”, yep? No, choć po reakcji Oleczka widać, że jakieś przecieki jednak były.

    Własnie, Aleksandrzątko się zazdrosne robi. Jak nie jakieś Fanemelki to inne Prevce i Laniski mu się na Antoninę zasadzają. Ty weź se ją Zniszczoł opatentuj jakoś czy coś. Podpisz, wytatuuj na plecach „Mrs. Zniszczoł” czy cuś. BO CI JĄ GWIZDNĄ SPRZED NOSA, GŁĄBIE! Tośka, brawo nie sypnęła Stękiego, złamany nos Kusego jednak jakichś wyjaśnień chyba wymaga... Potknął się na schodach? Spadł z wyciągu? Pobił się z Miranem o punkty za wiatr? Albo z Seppciem o jego fashion style?

    cdn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Oleczek do Kusego się nie ogranicza, wpędza Tośkę w poczucie winy Zwrotnikiem i Titusem, ale na szczęście pojawia się Skrobot. I choć przed chwilą Socha na niego psioczyła, bo musiała marznąć na austriackiej pizgawicy, to teraz go błogosławi i zwie „swym człowiekiem”. Meh, kobieta. A kobieta zmienną jest, kto za nią trafi i jej sympatiami oraz antypatiami...?

      Ooo... Zniszczołki wciąż w jednym pokoiku...? Ale łóżka chyba mają osobne, huh? Żeby mi z tego dzieci nie było, Socha! A przynajmniej jeszcze nie teraz... Choć w sumie oboje dorośli są, nie? Młodsi od nich dzieciaci są (upsi). W każdym razie Oleczek się zamartwia, że za kiepSko skacze, choć mendy w tym względzie nie pokona. A menda wręcz odwrotnie – uważa że jest miszczem świata i wszyscy winni mu się w pas kłaniać. NIEDOCZEKANIE TWOJE. (A Zniszczołka trzeba trochę poprzytulać, no. Socha, nie obijaj się!).
      No, Zniszczoł z Q przy nazwisku, można odetchnąć i się wyluzować, a następnego dnia on już pozamiata, nie? Dejvi ma farta, że ezgotycznych nielotów było dużo i jego skoki o długości rzutu beretem (i to bardzo lekkim, dzierganym na najnowszą modę – więcej dziur niż wełny) wystarczył mu na skakanie dalsze. No i komplecik w Mistrzostwach – oby tak dalej, brawo my! Brawo Polska, Brawo Kruczek! Brawo Socha, oczywiście też!

      No i Fannisiątko. Mówiłam ci chopie, daj se siana. Ona jest zajęta, hellloł...! (choć jeszcze o tym nie wie, ale ciii...!). Więc nie, ani łyżwy, ani inne zwiedzanie CZEGOKOLWIEK. A Tośka nich nawet nie rozważa takich propozycji, pff! Przeca taki krasnalek nawet za ochroniarza przed kibolami nie może robić. Prędzej ona by musiała im pogonić Maćka... tfu! Kota, pogonić kota!

      Biedne Zniszczoły, przebrzydłe prawie-szwaby nie dają im spać. Kraftboeck! Nieładnie! Be! Fe! Do łóżka i spać! A raczej do łóżek, coby nie było ten... czasy mamy jakie mamy, nie chcę zostać posądzona o COKOLWIEK. To sobie w skojarzenia pograją, zawsze jakaś rozrywka (co z tego, że jedno będzie jutro przysypiać na rozbiegu, a drugie Grześkowi na ramieniu, who caaaaares...?).
      NIE CHCE WIEDZIEĆ, CO OLEK TAM WYKOMBINOWAŁ. NOPE!
      No, dobra, a serio tom ciekawa. Bardzo. Bardzo-bardzo nawet. Coś w końcu musiało Tośkę tak zbulwersować (mam teraz wizję, że Olkowi się wszystko z Sochą kojarzyło, a Antonina była wkurzona, kiedy po raz setny tłumaczyła mu, że „HASŁA SIĘ NIE MOGĄ POWTARZAĆ, CYMBALE!!!”).

      Kruczek wchodzi na nowy level. Już nie w samych laćkach, a w samych bokserkach... no ładnie. Jeszcze chwila i będzie au naturel po skoczni hasał... a co na to pani Treneirowa, huh?
      „Napięci jak baranie jaja” >.<
      Jak coś, to psychotropy Alka ci po znajomości wypisze, bo na receptę są :P. Więc ten, jak coś, wiesz gdzie się zgłaszać, Tośka ;).
      Słoweńce wzięli Laniska, co oznacza że wszyscy będą w szampańskich humorkach, huh? A jak im się będzie skakać? Odlotowo, nie? A Zniszczoł tak trzęsie portkami jakby to jakie Mistrzostwa były, czy coś...!
      Ups.
      Oj Tośka, coś ty słabo wierzysz w tych naszych orzełków, słabo. Dwóch? Menda to tylko jeden do odstrzału, reszta winna dać radę, nie? Odrobinę zaufania wykażże, kobieto!

      Oleeeeczek! Pysiaczek taki kochany! Taki uroczy! Tak się kryguje, tak się rumieni, tak dopytuję Tosiaczka, czy go lubi. I marudzi, żeby kciuki trzymała, ojej, aww i w ogóle. (z tego będą dzieci, ile razy Ci to już mówiłam, huh?).
      ALE JAK ON ŚMIE JĄ TAK PUBLICZNIE OBŚLINIAĆ!? NA OCZACH WSZYSTKICH BEWZSTYDNIE Z NIĄ PŁYNY USTROJOWE WYMIENIAĆ.
      Won na rozbieg, Zniszczoł! Ale już! *posyła stanowcze spojrzenie mamy Prevc*
      I jeszcze to „ja ciebie też” - ZNISZCZOŁY ZACZAIŁY SIĘ NA PIŃĆET PLUS, JA WAM TO MÓWIĘ!!!

      [anyway „Wołanie kukułki” przypomniało mi, że miałam czytać „Lot nad kukułczym gniazdem”. Well, ptak się zgadza :P. A tak na marginesie... czyżby to był zamierzony zabieg z tym tytułem? Tu kukułka, tu ornitolog i nieloty... hę?]

      [a! I czy wspominałam jak bardzo kocham wyrażenie „do konia wafla”? :DDD]

      cdn

      Usuń
    2. Bulwers i epitety rzucane przez Tośkę zasługują na Oscara! Luv ya, Socha!
      Aaa...! Oleczek uskrzydlony obcałowaniem Antka poleeeciał, het daleko! Ale z łapami to niech się z dala trzyma, bo mu je Socha u samej dupy ukręci w końcu.
      Dejvi też się popisał, jedynie dlatego, że pod narty miał. Prevc by się nie zabił, Prevc by wylądował na parkingu. Na dachu polskiego busika. Z TELEMARKIEM.
      „Odwróć tabelę, Kubacki na czele” - umarło mnie :>.

      No i widzisz, Socha? Tak w nich nie wierzyłaś, a nawet menda się dostała, o!
      [ciachnęłaś całą drugą serię, nie myśl, że nie zauważyłam! Z lenistwa, czy niedopatrzenie...? Albo ja jestem taka tępa i nie potrafię czytać ze zrozumieniem]

      O NIENIENIENIENIENIENIENIENIE...! Ejjj, dlaczego uszkodziłaś Przyjaciela? Co on Ci zrobił... ? :(. A Tośka się o niego martwi (ktoś w końcu musi, CZY KTOŚ MOŻE MU W KOŃCU DO KONIA WAFLA UDZIELIĆ PIERWSZEJ POMOCY?! CZY NA TEJ SKOCZNI SĄ SAME CYMBAŁY I AMEBY UMYSŁOWE...?!). Ale DojczeManner wcale nie jest rudy, okej? To jest szlachetny odcień miedzianej platyny, jasne?
      [anyway tekst o śpiewającym Obamie i traktorach z antkowego zadupia made my day, serio!]
      No, pomachał. No, pomogli mu. UFF.
      Perosz mi tu już nikogo nie uszkadzać, jasne?! Nawet szaflarskiej mendy (na to pozwoleństwo ma jedynie Socha, a nie jakieś Hofery i Tepese z wiatrowej spółki cyrkowej, klar?)

      Nie, Kruczek, co ty znowu kombinujesz, co ty człowieku, czy tobie życie miłe, nie, nie, nie,tylko nie mów, że...
      KTO WKOPAŁ SOCHĘ?! CZY WY NORMALNI JESTEŚCIE, CZY WY CHCECIE ZGINAĆ? CZY WY CHCECIE UŚMIERCIĆ KRUCZKA, PRZECA ON NIE OGARNIA, ŻE SOCHA TO TYKAJĄCA BOMBA WODOROWA JEST!!!
      (zdaje się, że nadużywam capslocka w tym komentarzu, forgive me please)
      Ja nie wiem, czy Apollo się mści, ale kara będzie straszliwa, jak mi się zdaje. Podobnie i ten bankiet będzie straszliwy, niezależnie od zdolności wokalnych Tośki. I czemuż to akurat Polacy się muszę chwalić talentami? A Norki? Przeca oni tacy uzdolnieni, och i ach... Nie, trzeba orzełki wkopać. A orzełki wkopały Soche. As usual.

      Oleczek chce sprawe załatwić polubownie „bez inwektyw” haha Zniszczoł, czy ty mózg zgubiłeś? Tośka? I bez inwektyw? Hahaha, prima aprillis już było. Czy Tośka osiągnęła już wnerw level Kubacki? Czy to jeszcze nie ten etap...?
      Ojej, tuliiiiimy...! Zniszoczłek taki kochany... OLECZKU, CO CI SIĘ MÓWIŁO O TRYZMANIU ŁAP PRZY SOBIE, HĘ? Meh, ty chcesz zginać dziś, oj chcesz zginąć.
      No tak, Zniszczoła nie wyciepie z pokoju. Ale chyba ten chce się zrehabilitować i pomaga Tosiaczkowi z repertuarem. Z mizernym skutkiem, ale cóż. Liczą się chęci.
      Ojjjeeejjj... i jeszcze zaprasza ją na ten bal (w sumie to bardziej on z nią pójdzie, niż ona z nim, ale cii). Ojej, jak słodko, ojej... *love is in the air* - dawno tego nie nuciłam, co? :P
      ALEKSANDRZE TY JUZ NA PIERSCINEK ZBIERAJ LEPIEJ!
      I zmaścił. Ty się od ten teguj od tej Amelki... Agnieszki... tej no! Anety! Nie! Agatki! Sochę masz, Sochę obśliniasz i obmacujesz i się zwierzasz... OTP jest jedno i nie mącić mi tu wody oczami...
      ...tzn i nie mydlić mi tu oczu ani nie mącić wody. Tak to miało brzmieć.
      Tośka, may the power be with you. Nie rzucaj się pod pociąg, potem się ludzie dziwią, że PKP ma opóźnienia...

      Sierściuch widzę bardzo wczorajszy, skoro tak słabo ogarnia fryzurę Tośki. A nawet zeszłotygodniowy :P. Rany Julek, te teksty Sochy to ja chyba sobie gdzieś spiszę i będę używać w stosunku do różnych upierdliwców... Jakby co, prawa autorskie zachowam, chill...! :*
      Aż Miszczunio się przestraszył Tośki – to naprawdę musi być wkurzona, bo Kamilek raczej na odważnego gościa wygląda,nie? Zresztą każdy, kto mamuty ujeżdża musi mieć w sobie odrobinę bohatera, jak dla mnie :P. Kubacki prosi się wręcz o szybką kastrację kolanem, Pieter typowo się podśmiewa ze wszystkiego, a Maciejka to chyba sobie powinna po godzinach jako model dorabiać :P. Ciekawe gdzie by więcej zarobił...? A Aleks wie że Tośka mu kibicuje, to i luzu ma wszędzie pełno – takie uczucie (nawet jeśli to nienawiść, choć jak wiadomo- granica jest cienka :P) na pewno uskrzydla :).

      cdn

      Usuń
    3. „Skocznię przeleciałem” - :D. (nieee,wcale nie przypomniał mi się żart o Pero. Ani o Hanie Solo, wcaaaale...). A grube Helgi niech się tak nie ślinią – Socha była pierwsza, zanim Aleks wdał się w intymne kontakty z mamutami, jasne? To wcale nie znaczy, że on leci na rozmiar XXXXXL, jasne? Rozmiar „Socha” mu wystarcza!

      Kiiij, że Peter leci. Po kolejny medal. Kiiij, że Gangnes wyleciał z podium (I see, what you have done here, gurl...!). Ważne jest to, że ZNISZCZOŁ MA MEDALA, ZNISZCZOŁ MA MEDALA, ZNISZCZOŁ MA MEDALA...!!! AAA...!!!
      Zawsze w niego wierzyłam, wiesz? Tośka chyba też, bardzo po cichu ale jednak. Szczenę jednak z zaspy będzie musiała wygrzebywać.

      Przeszczepy Zniszczoła >.<
      Tak, Socha, teraz robisz za maskotkę. Sorry, życie. Możesz sobie w CV wpisać: „Śpiewam, tańczę i haftuję. No, dobra, heftuję”. I aww...! Olek taszczy Tośkę za sobą, jak talizman, aww! I kciuki trzymała i on to widział i on wie, że ona tak naprawdę w niego wierzy i to wszystko jest tak wspaniałe i urocze, że ja już bym Tośce zaczęła sukienkę na ślub wybierać or sth. Seeerio.
      Ale nadal nie wiem, jak Zniszczoł ja na barana wtargał. Obawiam się, że potem Gębala musiał jego kręgosłup ratować, jak mu adrenalina puściła. Bo bez tego, to ja ciężko to noszenie na barana widzę (anyway, randomowa historia z życia: Jak czasem tacie marudzę żeby wziął mnie na barana to odpowiada: „To znajdź se barana”. Tośka znalazła, niech się cieszy :D).

      Aaa...! drugie połówki! Luuubię to! Planicowy klimacik zawsze spoko. No, ciekawam tych naszych dziołszek w Twoim wykonaniu...
      Widzę Skrobota oblanego kawą, zaskoczonego widokiem kliku kobitek wtranżalających się do tej klitki z okrzykami radości na ustach. Oj, widzę to :D.
      Ta, Kubacki, jasne. Pech do mamutów. Wydaje mi się, że jak taki mamut widzi takiego Kubackiego to żałuje że nie wyginął, biedaczek. Ale taaak, to ty masz pecha do nich, jaaasssne, Dejvi.
      Tekst z Wankiem wymiata! <3 Dojcze dżiraffe <3
      Jajca Kubackiego na choince... >.< Zapomniałam o tym tekście. Socha, Wigilia już była, przypominam. Ale na Wielkanoc też się nadadzą, jajka w końcu, nie?
      Stochowa taka zaaferowana (Antoś! No, kobitki wiedzą, żeby z żadną Tosieńką do Sochy nie startować :P). A „Krzyk” robi mi dzień, bo widzę to oczyma mej wyobraźni, a sam obraz bardzo lubię :). Fascynuje mnie po prostu, zresztą nawiązania do popkultury zawsze spoko.
      Justysia też się wkręciła w akcję robienia z Sochy dziewczyny marzeń Zniszczoła, a Tośka została umówiona na profesjonalne tortury od 16 do 18.

      Meeeh, nasi wiecznie czwarci w tych drużynówkach. Peszek, no. Skoro mówi się, że „drugi jak Prevc” (okej, dobra teraz to już nieaktualne, ale była taki czas, nie?) to my możemy śmiało mówić „czwarty jak Polak”. Oba te miejsca są fatalne z psychologicznego punktu widzenia. Nawet mam wrażenie ze trzecie miejsce jest lepsze od drugiego, bo stoisz na podium, a nie „prawie wygrałeś”. A jakby Socha tam stała i kibicowała, to byłoby podium, o! Oleczek by skrzydeł dostał i przeleciał nie tylko Kulm, ale i parking pod skocznią. Wraz ze wszystkimi autami tam zaparkowanymi. Potem musiałby jakieś badania pewnie sobie porobić, zanim Tośka by mu pozwoliła się wyściskać, ale kij. No, ale ona woli dręczyć mikrofon na próbie. Okej, można jej wybaczyć, zrobi szoł i wszystkim gały z oczodołów powypadają. To też jest jakiś plan.

      „Niewolnica Kubackiego” >.< (to Kubacki ma dziewczynę...?! Tzn w prawdziwym życiu wiem że ma, ale nie sądziłam że Twoja menda ma jakiekolwiek skille społeczne pozwalające na trwanie w jakimkolwiek związku. Choć kto wie, czy to nie jest związek toksyczny, czy coś).
      „Ofiara Sierściucha” - tyle się nasłuchałam o Kasieńce (tzn Socha się nasłuchała), że doskonale potrafię sobie ją wyobrazić. Czy ja wiem czy taka ofiara...? Przynajmniej nigdy kosmetyków nie musi ze sobą brać, jak u niego nocuje. No, szminkę może. Choć kto tam go wie... Never trust the kittens!
      „Osobista Matka Teresa” - oj, matka to na pewno :D.

      cdn (ostatnie chyba?)

      Usuń
    4. Szkoda że żona Kruczka się nie pojawiła, bo Socha mogłaby jej osobiście kondolencje złożyć. Bo a) w końcu chyba tego Treneira zabije; oraz bo b) pilnowanie go musi być syzyfową pracą na co dzień, skoro Socha nawet weekendami nie wyrabia psychicznie.

      Tośkowe porównania (papierek po Mannerze :>) made my day po raz sto pięćdziesiąty ósmy :D. Czym się Socha i nie heftuj, dasz radę! Do it for Cymbałek! „Odstrzelony jak szczur na otwarcie kanału” - hah. No bo to wychudzone takie, porównanie bardzo trafne (anyway, Ty wiesz już jak ja luuubie facetów w garniturach, nie?). No, zaklęcia po łacinie bezbłędnie pozwalają zidentyfikować Tośkę, bo JĄ CYMBAŁ NIE POZNAŁ! Ładnie to tak, Oleczku? Ja wiem, że jej jeszcze w kiecce nie widziałeś (i do tego wesela w maju pewnie nie zobaczysz), ale eeej. Socha jest Socha i mimo zaskoczenia chyba jednak powinieneś ją dostrzec. W końcu niby potrafisz dostrzec jej wewnętrzne piękno i tę odrobinę człowieczeństwa która kryje się się pod grubą warstwą cynicznej, sarkastycznej i złośliwej ordynarnej świni.

      „I czego się gapisz jak dupa w sedes?!”- typowa Tośka, drugiej takiej nigdzie nie znajdziesz. Pilnuj jej więc Zniszczoł! Pff! „Bo wyglądasz ładnie” - powiedział to tonem, jakby nie wierzył że słowo „ładna” i „Socha” mogą stać obok siebie w formie epitetu. Pff. Ale Stochowa chyba nieco przesadza z tym fenomenalnie. Jakby było fenomenalnie, to Zniszczoł już by łapek od niej nie oderwał tego wieczora. A tak jakaś Agatka mu tam siedzi w tyle głowy, gdzieś pomiędzy kłaczkiem a migdałkiem* i zaburza pogląd na Soche. Nie ładnie, Oleczku, nie ładnie. Już my ci te wszystkie Agatki z głowy wybijemy. Jak nie seksowną sukienką Tośki, to bardziej drastycznymi i brutalnymi środkami. Etap stosowania półśrodków i perswazji słownej zbliża się do końca.

      Tośka popsioczyła na Hofera, na PZN, na Kruczka, zmiażdżyła Oleczkowi nadgarstek i poszła śpiewać. Coś w rodzaju uśmiechu jest, oślepili ją, żeby nie zemdlała na widok gapiących się na nią tłumów (lub zeby ich nie obrzygała pawiem pięknym i kolorowym), powstrzymała się od zwyzywania po raz enty Kruczka i zaświergoliła.
      Zakładając że podlinkowałaś wykonanie podobne do tego od Sochy, to poszło jej całkiem przyzwoicie (do piosneki samej w sobie się nie odniosę bo nie umim jak wspomniałam na samym początku tej epopei). Poszło cacy, wszyscy cali, honor Sochy, PZNu, polskiej kadry, Hofera i całego świata uratowany, Socha de hiroł. Brawo ona! Nawet prawie udało się jej uśmiechnąć.

      Żal mi Marty, że się musi z takim trollem użerać, meh. A Socha idzie zabić Oleczka. Nie specjalnie, sam przecież na siebie wyrok podpisał prosząc ją do tańca. „pewny siebie jak Stękała” - Stęki de hiroł! Stęki de role model! Ale ja bym nie była taka pewna, czy twój umiejętności wystarcza na waszą dwójkę.
      Ojejejej...! Zniszczoł pyskuje! Upodobniają się do siebie z Tośka, jak stare dobre małżeństwo! Aż Tosiaczka zatkało normalnie. Kto to widział tak ją w własnym stylu pacyfikować, no? Mam po raz setny przypomnieć, że to jest moje jedyne, ukochane i prawdziwe OTP? No, więc łapy precz drogie Agatki, Fanemelki, Amelki, Prevce, Agnieszki i inne Laniski!
      Ojejejej... „Borze szumiący. Aleksa wracał do domu z breloczkiem” to jest tak po prostu aww, i cute że nie mam do tego więcej komentarza, serio. (anyway określenie „breloczek” kupuje mnie totalnie). Czy ja mogę sobie ich oprawić w ramkę i powiesić nad łóżkiem jako przypomnienie niedoścignionego ideału relacji damsko-męskiej? Proooszę...? I nie, Tośka, to nie jest szampan. To takie uczucie które zaczyna się na „m” a kończy na „iłość”. Mimo iż nadal chcesz go skrzywdzić, choć może jeszcze nie dziś, bo ten weekend należy do niego, było nie było.
      Oj, i przyznała się Tośka. Tylko bez zbędnegego schlebiania sobie, Zniszczoł! Jesteś po prostu niżej w tośkowej klasyfikacji „do odstrzału w trybie natychmiastowym” od Kubackiego. A to żaden wyczyn przecież.
      „...jak dupa w sedes...” czyżby klamra? Taka tyci-tyci?

      cdn (a jednak, gupi blogspot... ten jużostatni, serio!)

      Usuń
    5. Haha, Socha ma jakiś alkoholowy radar czy jak...? (Słoweńce ją zdemoralizowały, meh!). Efekt taki, że tańczyła z Fannemelkiem - „para sześciolatków” >.<. ale niech on sobie zbyt wiele nie wyobraża, okeeej...? Miszczunio obtańcowany, Kicia też się załapała, a Kubacki uniknął kopa między nogi – a więc w każdym wypadku sukces. Żyła najlepszy kompan do chlania, setka na pół, cóż to jest...? (Szkoda, że Żyły w Harachovie nie było... TO by była impreza :P). Słoweńce też obtańcowane, nogi całe, szampan wypity, honor nie splamiony.
      Brzmi dobrze, nie?

      ALEKSANDRZE ZNISZOCZLE! RAZ JESZCZE Z TOWICH UST PADNIE IMIĘ ZACZYNJĄCE SIĘ NA „A” A KOŃCZĄCE NA „A” (NAWET JEŚLI TO BĘDZIE IMIĘ TWOJEJ MATKI, JESLI NAZYWA SIĘ ANASTAZJA, SIOSTRY ALEKSANDY CZY KUZYNKI AFRODYTY) TO BEDZIESZ MIEĆ ZE MNĄ DOCZYNIENIA. A RACZEJ Z MOJĄ NOGĄ. W SWOIM ZADKU.
      Spsułeś chwilę, no cymbale jeden. Ić stont, okej?
      (Ale Tośka zasnęła bez problemów, a TO COŚ ZNACZY).

      No, bilans Tośce wyszedł na zero, bo choć nie zginęła śmiercią męczeńską na scenie, to załapała katar, kaca i niepełny sen. Teraz czekają ją zawody blisko domu, ale nie łudziłbym się na jej miejscu że zazna spokoju. Jeszcze jakieś znajome ludzie ją na tej skoczni wyhaczą (wyczuwam siarę, oj wyczuwam).
      Olek da hiroł! (już trzeci raz w tym odcinku!). Cała kadra w lepszym świetle od razu! Ino spokoju nie ma, ale coś za coś.
      Punkty od jeden do trzy aż nadto prawdziwe, ale z trójką zgadzam się w milionie procentów!
      I wizja konfrontacji z Apollem, ojć! (*śpiewa* jej zależy, zależy...! Tośce zależy na nielotach, sialalala...!).
      Czyżby Oleczkowi sodówka już do głowy uderzyła...? Nie, to Tośka ma trochę wypaczony pogląd na świat. Ale dobrze że może mu się w ramię wypłakać. Bo przecieki jakieś były i już po kadrze wieść się rozniosła, że Tośka na cenzurowanym jest po zwymyślaniu prezesa od góry do dołu. Meh, Kubacki mógłby być dla niej z tej okazji nieco milszy, nie...?

      Nom. Skończyłam :). Dodam jeszcze, że Antek piknie w tej kiecce wygląda, nawet z dodatkowymi kilogramami, które zgodnie z zaleceniem dodałam jej w myślach. Is good Socha, good. Fryz też zacny :D.
      No, ja już kończę moją epopeję, wysyłam szczere wyrazy miłości zwłaszcza za oleczkowy medal. Należy mu się, a co!
      No i czekam na Wisłe, bo podejrzewam,że będzie się działo :).
      Buziaki, E_A :*

      PS. Bardzo Cię przepraszam za spam oraz za jakość tego komentarz,który kupy się nie trzyma, ale mam nadzieję, że wiesz, że wielbię i Ciebie i Twoich Tośków, co?
      E_A :*

      Usuń
    6. JEEEEEEJ, czy to moje ulubione elaborata? TAK! <3
      Piosneczki wybaczam! Wszystko wybaczam! Taka wyrozumiała jestem, o.
      Oooj, ja umiem spać zawsze i wszędzie, przestrzeń nie jest najistotniejsza. A już na pewno nie ławki! Co Ty za wydział masz, kobieto? :P W ogóle nie pod studenta robiony!
      O BORZE, TOŚKA JAKO PIASTUNKA MINIATUROWYCH KOPII KUBACKIEGO — CZY TY CHCESZ JĄ ZABIĆ?!
      „Dłużej jechał, niż leciał” — tak zdradzę, że to Maciejka powiedział o sobie podczas zawodów w Vikersund. :P „IĆ STONT, DEJVI” <3 Taaa, daj dziecku zabawkę...
      Haaaa, co do sceny z Demonem — może się inspirowałam podświadomie? Tak, na pewno tak!
      „Pobił się z Miranem o punkty za wiatr” <3
      No co Ty, Tosiaczek by nie przeżył w jednym łóżku ze Zniszczołem. Tzn. podejrzewam, że to on by nie przeżył — skopałaby go przez sen. Szkoda chłopa! Ojaaaaaa, przytulaski <3 Cóż, Olek na razie wg Antoniny zasługuje na przytulaska — prądem. :P
      „(…) jego skoki o długości rzutu beretem (i to bardzo lekkim, dzierganym na najnowszą modę – więcej dziur niż wełny)” — padłam! Musimy zrobić tego crossovera!
      A Tosiaczek przesz nie jest zajęty, tak? TO JEST OFICJALNA WERSJA I TEGO SIĘ TRZYMAJMY! :D (Nieoficjalnie — podpisuję się obiema ręcami!) Pogonić Maćka — Ty świnioro! :P
      A Oleczek miał po prostu bardzo pokręcone i głównie zboczone skojarzenia, a tego serduszko Tosieńki znieść już nie mogło. Za wiele! „HASŁA SIĘ NIE MOGĄ POWTARZAĆ, CYMBALE!!!” — 100% TOSIACZKA!
      O, widzisz? Z tymi psychotropami to dobry pretekst jest, żeby crossovera zrobić! Zacznie się od wizyty Tośki w gabinecie Alki. DOBRE! ZRÓBMY TO!
      „Odlotowo, nie?” XDDDDDDDDDDDD Jest Laniszek, jest impreza!
      „ZNISZCZOŁY ZACZAIŁY SIĘ NA PIŃĆET PLUS, JA WAM TO MÓWIĘ!!!” — PADŁAM I NIE WSTAJĘ!
      Hej, z tymi „Wołaniem kukułki” MUSIAŁO być Freudowsko podświadomie i przyznam, że miło mnie zaskoczyłaś (po raz kolejny!) swoją spostrzegawczością! :D
      „Do konia wafla” — pewien ulubiony polonista tak mówił... ;) Też je kocham i kocham, że Ty je kochasz! :DDDDDDD
      Druga seria ciachnięta, tak, ale objęta w podsumowaniu dnia. :) Nie mogę wszystkiego opisywać, bo by mnie rozwaliło. Skoki są fajne do oglądania, nie do opisywania...
      ALLES KLAR, MEIN KOMMANDANT!
      W tym komentarzu jesteś tak Tośka w każdym rozdziale. XD
      Ja to ciągle mówię Zniszczołowi, żeby na jakiego dyjamenta zbierał, ale on mnie słuchać nie chce, burak durny.
      „Nie rzucaj się pod pociąg, potem się ludzie dziwią, że PKP ma opóźnienia...” Czy ja Ci już wspomniałam o swojej odwiecznej miłości do Twej zacnej osóbki?
      Sierściuch nie zeszłotygodniowy, tylko facet jest. Faceci nigdy nie zauważają... Bo to dupy wołowe są, a nie. Hahahahaha, jaka ostrożność — nie bój się, na Ciebie za prawa autorskie się nie pogniewam! :P
      Rozmiar „Socha” jest w sam raz! O!
      A weeeeź, przestań mnie przejrzywować, ok?!
      „Śpiewam, tańczę i haftuję. No dobra, heftuję.” — Serce me oszalało! <3 A chcesz Tosiaczkowi wybrać kiecę ślubną? :D To byłoby ciekawe! Zróbmy plebiscyt „W co ubrałabyś Tośke, gdyby groziło jej małżeństwo?”. Uroczy są, nie? Na swój Tośkowy sposób.
      Cóż, prawdopodobnie Gębala nie spał, żeby Zniszczołowi kręgosłup nie strzelił. Chylę się przed wiedzą! Oj taaaaaak, Tośka znalazła barana... nawet dziesięciu.
      „Wydaje mi się, że jak taki mamut widzi takiego Kubackiego to żałuje że nie wyginął, biedaczek.” - LOFF.
      Aaaa, widzę, że „Krzyk” trafił w gusta. :D Miło mi!
      „Oleczek by skrzydeł dostał i przeleciał nie tylko Kulm, ale i parking pod skocznią. Wraz ze wszystkimi autami tam zaparkowanymi.” — <333333333333333333333
      Jako Ci rzekłam wczoraj, Marta jeszcze się przyda. B-) Maciej w szmince – STAHP!
      Obawiam się, że z temperamentem Agaty Kruczek oglądalibyśmy darcie kotów. XD
      Znaaaam, znaaaam ten Twój garniturowy fetysz. B-)

      Usuń
    7. Aaaa, bo to ślepy bałwan jest i tyle. Widzi, jaka wspaniała, ale że ciało Bijąs, to już nie! Dupek!
      STĘKI DE HIROŁ!!! A Aleks taki zagatowany, bo... no. Gdyby jej nie poznał, to pewnie Tośki z rąk by nie wypuścił. ;> I chyba jednak trochę nie wierzył, że „Socha” i „ładna” mogą stać obok siebie w jednym zdaniu... Trochę bardzo.
      KOCHAM CIĘ ZA TO OTP I TEGO „BRELOCZKA”!!! <3333333333333 POZWALAM OPRAWIĆ I POWIESIĆ NAD ŁÓŻKIEM/DRZWIAMI WEJŚCIOWYMI/DRZWIAMI DO KOŚCIOŁA.
      HA. Zniszczoł trochę ugrał, ale niech se nie myśli, co nie?
      Mała klamra, masz rację. <3
      Taaaaak, sama żałuję, że Wiewióra Harrachov ominął, bo to by były jaja! :P Cóż, musiał chłopak trenować do lotów.
      Tośka zasnęła, bo ją nieloty głupotą swoją wykończyły!
      Byndzie siara, byndzie. Mosz recht, dziołcha.
      To „zależenie na nielotach” przemilczę, pfff.
      BAHAHAHAHAAH, Kubacki wykorzysta okazję na całego, kobieto!

      TEŻ CIĘ WIELBIĘ I CAŁUJĘ, NO I W OGÓLE! :*

      Usuń