Pierwszy
wers piosenki w środku rozdziału jest linkiem.
Tytuł kursywą nieco poniżej tego również.
Alright,
so you think you're ready?
Okay,
then you'll say this with me go
(We
were born for this)
Alright,
so you think you're ready?
Okay,
then you'll say this with me go
(We
were born for this)
Paramore
— Born For This
W
Wiśle wolałam nie wychodzić z domu. Chodziłam wszędzie jak na
szpilkach, zakładając kaptury, wielkie czapki i czarne ubrania, co
by się nie wyróżniać. Nad moją głową wisiało jarzmo boskiej
mocy Apolla... Tak było do czasu. Potem samą siebie spytałam,
czemu mi tak właściwie zależy na tym wszystkim. Przecież bym se
wróciła do książek moich przepięknie pachnących, co nie? O, i
do tych peerelowskich łazienek w różowe kafelki, cuchnących jak
melina. I do wykładów, na których można odespać wczesne
autobusy. Stwierdziłam, że się żadnym Boskim Apollem przejmować
nie będę, bo najwyżej mnie zwolnią i tyle. Żadne wrzody pokroju
szaflarskiej mendy nie będą mi gitary zawracać ani nerwów psuć.
Zawsze
są jakieś plusy, nie?
A w
tej Austrii to ciemno było jak w murzyńskim zadzie. Od rana mgła i
zero słońca. Pizgało niemiłosiernie, śnieg walił jak na
Sybirze, a my od szóstej rana na nogach. Ja też, bo przecież ktoś
w tej drużynie musiał pilnować grafiku. Na pewno nie
nierozgarnięty trener, bo on znowu chciał wyjść na skocznię w
laczkach, więc go razem z Grześkiem odesłaliśmy do pokoju, żeby
się opamiętał. Jak będzie miał urodziny, to mu Vita
Buerlecitin zasponsoruję, burknęłam w głowie. Sierściuch
marudny był jak baba z wekslami, więc ignorowałam jego obecność
podczas śniadania w obawie, że mi wrzody wyskoczą. Kubackiego też
starałam się nie zauważać, ale z tą swoją brodą gnoma, fryzurą
Chopina i niewyparzoną gębą doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
Zniszczołowie, kiedy dzieci?, Zniszczołowie, jak tam
pożycie małżeńskie?, Ooooj, Oluś, ta twoja żonka coś
dziś marudna... musisz ją dobrze UDOBRUCHAĆ..., Zniszczołowie,
a kiedy... ZAMKNIJ RYJ, PATAFIANIE JEDEN ZASRANY! — cisnęło
mi się na usta, ale nigdy tego nie wyartykułowałam, bo istotna
część jego układu rozrodczego mogłaby ucierpieć, gdybym się
niechcący nogą zamachnęła. Poza tym, nadal obowiązywał
mnie układ z Klingenthal.
Wiało
jak niemądre. Bonifikaty ujemne takie, że głowa mała. Zbyszek z
Gębalą przebąkiwali coś o odwołaniu konkursów, ale Skrobot
tylko się uśmiechał pogardliwie. Bo on już wiedział, że Waltah
by się nie odważył tak Mistrzostw Świata zepsuć.
Obserwowałam
pierwszy trening, podczas którego Kubacki dłużej jechał niż
leciał. W ogóle mnie to nie dziwiło, prawdę mówiąc. Za każdym
razem robiłam do niego minę, przez którą tamten miał chęć
mordu w oczach.
Nie
było mi przykro. Niech menda zna swoje miejsce.
Najlepiej
szło Pieterowi, który poniżej dwieście dziesiątego metra nie
schodził i za każdym razem robił tę swoją mordę przygłupa do
kamery, aż mi się chciało ze zażenowania zakopać pod jakąś
zaspą. Kamil wcale jakiś dużo gorszy nie był. Sierściuch i
Zniszczoł niby bez obciachu, ale też bez szału. Tylko na
szaflarskiego bałwana szkoda było słów.
Westchnęłam
w przerwie przed drugą serią treningową. Grzesiek nawijał jak
przekupka na targu do walkie-talkie, a palce u moich stóp powoli
przypominały mrożone Danonki dla dzieci (paskudztwo, jakich mało,
a babcia wciskała mi je, jakby to jakiś rarytas Gesslerowej był).
Niedaleko nas Niemcy rechotali w najlepsze, Austriacy gorączkowo
szeptali, a Norwegowie pochylali się nad czyimś telefonem.
Dziadzio
Hofer wreszcie sobie przypomniał, że dłuższą przerwę zarządzić
by wypadało, więc skorzystałam z okazji i przetransportowałam
swój szanowny zadek do naszego boksu, który znajdował się... obok
Słoweńców. Posiadacz klucza, Skrobot, polazł gdzieś w trzy dupy
i staliśmy jak kołki, czekając, aż księciunio raczy wrócić ze
sklepu i podzielić się z nami swoim portierskim dobytkiem. W
międzyczasie nadeszli nasi bardzo dalecy w-sumie-niesąsiedzi, bo
oni mieli mądrego gościa od klucza, nie patafiana bez mózgu, który
dobrze umiał tylko narty smarować, ale żeby już samodzielnie
myśleć, to nie.
—
No, gdzie ten Kacper? — niecierpliwił się Kruczek, zerkając co
chwila na zegarek.
—
Na panienki se polazł, he, he, he — zaśmiał się głupkowato
Wiewiór.
Wywróciłam
oczami.
Każdy
ze Słoweńców wystawił rękę i przybiliśmy sobie piątki bez
słowa. Kranjec mi nawet zrzucił czapkę z głowy, zachowując przy
tym kamienną twarz.
Dziewięć
par oczu natychmiast skierowało się ku mnie, a ich facjaty
przypominały wielkie znaki zapytania. Nawet Trejner się zorientował
i przyłączył. A ja na to wszystko wzruszyłam ramionami.
—
Się gra, się ma.
Bo
co się zdarzyło w Harrachovie, zostaje w Harrachovie.
Zniszczoł
patrzył na mnie bardzo podejrzliwie.
—
Antek...!
—
Ty chyba nie sądzisz, że będziesz mi jakieś kazania robił! Pfff!
Nagle
się rudawa wsza wyprostowała i uśmiechnęła chytrze.
—
To jak wyjaśnisz złamany nos Kusego? Bo wszyscy dziwnie milczą na
ten temat.
Nie
zamierzałam wkopywać czekoladowego darczyńcy Stękały przez to,
że w sumie słusznie przywalił Kłuskowi za jego durne pomysły.
Stałam więc z niczego nie dającą po sobie miną, próbując
wymyślić jakąś dobrą ripostę.
—
Titus ma kontuzję pleców, a Krzysiek tydzień leczy zapalenie
krtani — ciągnęła rudawa menda, bezskutecznie próbując wywrzeć
na mnie presję.
CHWAŁA
NIECH BĘDZIE SKROBOTOWI! Przyszedł z tymi kluczami w dobrym
momencie, choćby mógłby to uczynić jakieś pięć minut
wcześniej. Mógłby też nie wychodzić na zakupy w trakcie
treningu, bo był jakby koniecznym elementem ekipy, ale kto by się
przejmował. Nasłuchał się kilku niewybrednych komentarzy na swój
temat, ale totalnie je zlał, a mnie dali święty spokój.
Mój
człowiek.
Cały
wieczór i następny ranek wysłuchiwałam nerwowych narzekań
Zniszczoła na temat jutrzejszych kwalifikacji i poważnie rozważałam
kupno zatyczek do uszu, bo od tej jego jałowej gadki to normalnie mi
bębenki krwawiły. Sierściuch obmyślał, jak się na jutro
uczesać, a Kubacki przekonywał wszystkich dookoła, jaki to on jest
wyśmienity lotnik i jak on wszystkich zaskoczy, zgarniając złoty
medal.
— A
te twoje skoki na sto sześćdziesiąt metrów to co?
Menda
nawet na moment się nie zmieszała.
—
To taka przykrywka, żeby nikt na mnie nie stawiał. Większy szał
zrobię w konkursie.
Wszyscy,
jak jeden mąż, posłaliśmy mu spojrzenie Are you fucking
kidding me?, a on tylko wzruszył ramionami.
—
Jeszcze przyjdziecie mnie błagać o przebaczenie.
Tylko
Pieter śmiał się z wszystkich i wszystkiego, i próbował swój
optymizm przelać na kolegę Macieja. Z marnym skutkiem. Miszczunio
chodził skoncentrowany i wyciszony, ale jak trzeba było, to z nami
żartował.
Na
szczęście, na skoczni nie musiałam słuchać żadnego biadolenia,
tylko gwizdania Gębali, który dołączył do Grześka. Z dwojga
złego lepiej z tej strony, nie? Trening przebiegał zadziwiająco
gładko i sprawnie, ale podczas kwalifikacji wiatr musiał sobie z
nas robić żarty, bo to by było za dobrze, gdyby choć raz się
odwalił. Kręcił jak nieuk przy odpowiedzi ustnej, do tego raz
mocniej, raz słabiej, i wszystko było takie rozbamboszone.
Pierwszy
leciał Zniszczoł, który przekroczył dwusetny metr o pięć
kolejnych, więc się spisał. Miał szczęście, bo go wiatr
poniósł, czego nie można powiedzieć o takich braciach
Zhaparovach, bo oni nie dość, że kiepscy, to jeszcze wiatr mieli w
plecy. Po kilku innych zawodnikach przy nazwisku Aleksa pojawiło się
zbawienne Q. Uradowany szedł do domku jak Freund z
Kryształową Kulą. Potem zakwalifikował się Kubacki (bo skok na
sto sześćdziesiąt metrów już gwarantował miejsce w konkursie),
następnie Kot, Żyła i Stoch. Byliśmy w komplecie.
Pierwsza
dziesiątka Pucharu Świata w lotach nie musiała się kwalifikować,
ale sobie poskakały Prevce i Freundy i inne takie.
Po
swojej próbie dopadł mnie Fannemel, kontent z siebie jak paw.
Wywróciłam oczami, ale starałam się być miła, bo w końcu nic
złego mi nie zrobił, jakby nie patrzeć. A że byłam źle
nastawiona raczej do całego świata, to już inna bajka.
—
Hej, aaa... — zagadnął, kiedy już wymieniliśmy wstępne
uprzejmości i poudawaliśmy, że interesuje nas pogoda. — Masz
może czas dziś wieczorem?
Przekalkulowałam
szybko sytuację.
—
Nie — skrzywiłam się. — Mamy spotkanie z trenerami, na którym
robię za skrybę. — Zaraz potem coś zaczęło mi się nie podobać
w tonie jego głosu. — Bo co?
Wzruszył
ramionami.
—
Aaaa, tak tylko. — Mimo wszystko wydawał się zmieszany. —
Szkoda. Chciałem ci pokazać Tauplitz, bo pewnie jesteś tu pierwszy
raz. Wieczorem miasto wygląda super.
Zmarszczyłam
brwi. Co jemu się w tej ciasne głowie roiło? W sumie wieczorne
spacery nigdy nie są złym pomysłem, pod warunkiem, że nie idziesz
sam na totalnym zadupiu. To pomaga w uniknięciu nieprzyjemnych
zasadzek wyskakujących zza krzaków, takich jak kibole z bejsbolami,
czy panowie z rozporkowym problemem. Ale tym razem Kruczek
uziemił mnie na dobre. Protokolanta by se wynajął, a nie,
burknęłam w myślach.
Bo
przydałoby mi się towarzystwo kogoś normalnego i znośnego.
Czterdzieści osiem godzin z szaflarską mendą i zaraz się
priorytety życiowe zmieniają. Człowiek zaczyna nagle doceniać
ciszę i święty spokój.
—
Przepraszam, ale naprawdę nie mogę — odparłam, przyznam, całkiem
szczerze zmartwiona. — Innym razem. Jest wiele miejscowości
pucharowych, których nie widziałam. — Posłałam mu coś w
rodzaju uśmiechu i odeszłam do Grześka, który machał, żebym się
pospieszyła.
Przez
resztę dnia pokręciliśmy się jeszcze trochę po skoczni, ja
posiedziałam, czochrając sobie z nudów włosy, a oni udając, że
są poważnymi sportowcami. Potem zapakowaliśmy się do busa i
szczęśliwie wróciliśmy do hotelu, który dzieliliśmy z
wszystkimi nacjami. Niestety.
Obok
mnie i Zniszczoła (ta, znowu nas razem usadzili) imprezowali
nierozłącznie Kraft i Hayböck wraz ze swoimi szwabskimi kumplami,
w związku z czym do trzeciej nad ranem nie mogliśmy usnąć, więc
graliśmy w skojarzenia. Ja naprawdę nie wiem, co się dzieje pod
jego kopułą, ale ta prosta zabawa pokazała mi, że nie chcę
wiedzieć.
Rano
wszyscy byli napięci jak baranie jaja. A ja sobie ziewałam,
powolnie ogarniając całą ekipę, w tym Treneira, który przeszedł
samego siebie: wstał o piątej i zamierzał wyruszyć na skocznię w
bokserkach. Na nartach wypożyczonych z ośrodka niedaleko stąd.
Ja to
chyba muszę do tego Tepeša podskoczyć, żeby mi jakieś
psychotropy podrzucił, bo podejrzewam, że długo tak nie pociągnę.
Sama
presji nie odczuwałam. Wzięłam sobie książkę i słuchawki, bo
zapowiadali huragany, a w tej profesji huragany równają się
regularnemu pokazywaniu Hofera i jego kochanek krótkofalówek, wraz
z Miranem Szamanem, próbującym się z nim dogadać. To zaś jest
równoznaczne z przesunięciami. Bo odwoływać to szanowny Walter
niczego nie zamierzał na bank. Choćby się miało ściemnić i z
latarkami mieli skakać, on by sobie mistrzostw świata nie odpuścił.
Co
mnie zdziwiło, to zaśmiewający się do łez Sierściuch z Żyłą
(Lanišek przyjechał ze Słoweńcami, więc kto wie...). Że niby
Maciej i luz w dupie? Nie, niemożliwe, myślałam sobie w
duchu. Przecież wiadomo, że luźne poślady ma tylko jeden zawodnik
w ekipie i nie było go w Kulm naonczas. Kubacki dumnie pierś
wypinał i w głowie roił sobie Bóg wie co, a na dodatek posyłał
mi jakieś kretyńskie spojrzenia, przez co dobry nastrój,
spowodowany książką, powoli wyparowywał. Miszczunio
skoncentrowany był, w słuchawach łaził, nikogo nie słuchał i
nieobecny duchem z nami przebywał. Zniszczoł natomiast trząsł się
jak galareta.
Dziesięciu
odpadało. Zakładałam, że ze dwóch naszych się zakwalifikuje na
jutro.
Rozłożyliśmy
się pod mamutem w tej budzie blaszanej, po czym wszyscyśmy się
zawlekli w kierunku samej skoczni, bo czas był najwyższy.
—
Tosiek... — zagadnął mnie kolega Aleksander przy wyciągu, sam
samiuteńki z naszej ekipy na dole zostając.
—
Czego? — mruknęłam, pogrążona w lekturze Wołania kukułki.
Tak
to jest debilami. Nawet ci proste przyjemności zrujnują.
A
potem będą milczeć jak Prevc od urodzenia. (Ten najstarszy dla
ścisłości).
—
Aaaaa... — Matka cię nie nauczyła, jak się wysławiać?!
— A będziesz trzymała za mnie kciuki? — spytał nieśmiało jak
pięcioletnia dziewczynka.
Spojrzałam
na niego jak na ostatniego kretyna.
—
Nie — ucięłam, bo pomysły na rozmowę to on chyba z Bravo
Girl wytrzasnął.
—
Tosiek! — oburzył się.
—
To czego się głupio pytasz? — burknęłam znad książki. (Tak,
stałam i czytałam, czekając, aż ostatni debil raczy się
pofatygować na górę. I jak tu nie kochać Treneira? Że już nie
wspomnę o tym upojnym tygodniu treningów w Szczyrku z tą bandą,
tyle że powiększoną o dobrych pięciu kandydatów do klepania buli
w Kulm). — Pewno, że będę trzymać, i to za was wszystkich. Jak
zawsze.
Zniszczoła
parszywa facjata rozpromieniała jak słońce w Teletubisiach.
—
Czyli mnie lubisz?
Przepraszam,
czy ja przypadkiem wpadłam do maszyny czasu i zostałam oddelegowana
do przedszkola?
—
Idź już na ten konkurs, Zniszczoł — mruknęłam, nie
zaszczycając go nawet spojrzeniem.
Niebieskie
gały kolegi Aleksandra urosły do rozmiarów pięciozłotówek.
—
LUBISZ MNIE?!
NO
ZARAZ MNIE SZLAG JASNY TRAFI! CZY JA MAM DO CZYNIENIA Z AMEBAMI, DO
KONIA WALFA?!
—
Czy ja ci nie mówiłam czegoś na temat zadawania głupich pytań?!
— warknęłam, bo zaczynał mi działać na nerwy.
Będzie
menda łaziła i dupę zawracała. Widział to kto! Zamiast myśleć,
co by wstydu nie przynieść na mamucie, to on o niebieskich
migdałach marzył i sprawami podrzędnymi się zajmował.
—
Jesteś najlepsza! — oznajmił uradowany wszem i wobec,
jakby to nie było oczywiste.
Nim
zdążyłam się zorientować, ujął moją twarz w dłonie i
bezkarnie wymierzył mi mokrego, oślinionego całusa w policzek.
Zaraz potem, nie wiem, czy w obawie przed srogą karą, czy z
pośpiechu, pognał w kierunku krzesełek, jak powinien był uczynić
dobre pięć minut wcześniej. Zboczeniec jeden patentowany i
bezbożnik! Jakbym go złapała za te jego chude fraki, to raz-dwa by
się nauczył, że ANTONINY SOCHY SIĘ NIE DOTYKA BEZ POZWOLENIA!
—
Paaa! — zawołał śpiewnie.
—
ZNISZCZOŁ! — wrzasnęłam, czerwona na policzkach z tego
pierdolca, jakiego od nich dostawałam. Serce chciało mi wyskoczyć
i mu nagrzmocić po tym łbie kapuścianym.
—
Ja ciebie teeeeeeż! — odkrzyknął na odchodnym i wskoczył na
krzesełko, machając mi zadowolony jak dziecko specjalnej troski.
Przy
czym myślę, że dzieci tych nie należy obrażać, umieszczając
ich w jednym zdaniu z tym bęcwałem bez mózgu.
Trzęsąc
się z niebotycznego wkurwienia, poszłam do Grześka, który śmiał
się, że mam lica czerwone, jakbym jajca niosła. A se wybrał
porę na żarty. Jajec o mały włos jeden taki nie stracił! Rudawy
bałwan tak mnie rozszczepił emocjonalnie, że zastanawiałam się,
czy mu drugiego kombinezonu na serwetki nie pociąć albo Skrobotowi
wosku na piasek nie podmienić, co by cymbał nie mógł śmigać.
Zaskroniec
skubany jeden.
Po
kiepskiej serii próbnej przyszła pora na pierwszą z czterech serii
konkursowych. Bo tak lojalnie przypominam, że loty trwają dwa dni,
a zwycięzca jest tylko jeden. Potem odbywa się drużynówka i
baj-baj, żegnajcie, Szwaby Numer Dwa!
Ludzi
było od zaczesania. Nacje chyba wszystkie z możliwych, przysięgam.
Głośno od pisków faneczek i trąb. I od wiatru, który wiał
niemiłosiernie. Tyle dobrze, że pod narty, a nie w plecy, bo
inaczej naprawdę obejrzelibyśmy festiwal klepania buli, za który
szaflarska menda na pewno dostałaby jakiś order. Polotutti
nielotari, o!
Z
pikawą jak po Red Bullu od Schlierenzauera przyjęłam wiadomość
od spikera, że oto na belce zasiadł pierwszy z nielotów polskich,
to jest mój przyjaciel od mokrych policzków i durnych pytań.
Oczywiście, gdyby nie dobro drużyny, już dawno by go z Kulm w
czarnym worku wywozili, ale że wykazałam się dobrocią serca
swego, to chłopak mógł sobie polatać.
Nie
skomentuję tych jego falujących w powietrzu nart.
Dwieście
trzynaście metrów! Rekord świata to to nie był, ale pierwszy
solidny skok od dobrych kilkunastu. Mogłam spokojnie przetrawić
poranną jajecznicę, ale posłałam mu mordercze spojrzenie i nie
rozmawiałam z nim, kiedy się plątał przy mnie i Grześku.
Próbował mnie udobruchać, szczypiąc w plecy, więc za karę
prawie zmiażdżyłam mu tę szatańską rękę i skończyły się
durne wygłupy.
Wow,
szaflarska menda wspięła się na szczyt swoich umiejętności i
zaliczyła dwieście pięć metrów. Uniosłam brwi. Się postarał.
I dostał huragan pod narty, a jakże. Tyle że taki Prevc to by się
zabił przy tej bonifikacie, a ten skoczył jak typowy pingwin —
niby mógłby latać, ale te skrzydła to tylko prowizorka.
— O
mały włos, a przeskoczyłbyś rozmiar skoczni! — zawołałam z
udawanym entuzjazmem, kiedy Kubacki przebierał buty koło mnie i
Grześka. — Jak ty to robisz, Mustaf?
Posłał
mi spojrzenie płatnego mordercy.
—
Ty się, Socha, nie wymądrzaj, bo zobaczysz, ja jeszcze mistrzem
świata tutaj zostanę!
—
Taaa, odwróć tabelę, to Kubacki na czele...
Grzesiek
się zaśmiał, a kolega z Szaflar wyprostował, kończąc wiązać
adidasy, i podszedł do mnie, mrużąc gniewnie oczy. Czy ten szczep
chlamydii naprawdę sądził, że mnie przestraszy swoimi tępymi
ślepiami? Po kilku sekundach uśmiechnął się, jak to on,
złośliwie.
—
Całe szczęście jednak, że nie robią rankingu największych
wrzodów na dupie, prawda?
Tym
razem to ja przymrużyłam oczy.
— A
co, liczyłeś na jakieś trofeum?
—
Nie, miałem nadzieję, że ty w końcu coś wygrasz.
Nie
dane nam było jednak dokończyć, bo Grzesiek upomniał Kubackiego,
że musi zajść do Skrobota i zająć się myśleniem o drugiej
serii. Na pożegnanie więc pokazałam mu język, co zresztą oddał.
Ani
Kot, ani Żyła, ani Kamil wstydu nie przynieśli i tak w komplecie
się zakwalifikowaliśmy do serii drugiej.
I
wtedy, kiedy już się miały wszelkie dramata zakończyć, mieliśmy
jechać do hotelu odmrozić nasze dupska, na samej górze pojawił
się trzeci po pierwszej serii Freund. Z pozoru wszystko odbywało
się po staremu: Hofer nie zgłaszał uwag, Szaman wcisnął zielone
i Rudy Pszyjaćel poleciał.
Najpierw
odrzuciło mu jedną rękę, ale wyrównał. Potem drugą i też ją
uspokoił. Następnie powietrze uderzyło w prawą nartę, za chwilę
lewą, zaczął wymachiwać rozpaczliwie kończynami... W końcu
grzmotnął o zeskok, prezentując po drodze kilka artystycznych
koziołków i tracąc deski. A potem uparcie nie wstawał.
Skocznia
zamarła tak gwałtownie, że słychać było wyraźnie traktory z
mojego zadupia. I Obamę, jak śpiewa Party in the USA pod
prysznicem.
Różowy
kask Freunda odróżniał się od białego śniegu, ale nadal nie
zmieniał pozycji. Rudy nie otwierał oczu. Nie widać było, czy w
ogóle oddycha. On tu dupę moczył, a nikt nie nadbiegał. A mi w
głowie huczało: RATUJCIE RUDEGO, DO KURWY NĘDZY! RUDY UMIERA,
BĘCWAŁY! Jakby tu Stękała był, to by się nie patyczkował,
tylko przyleciał z pomocą, bo on takich leniów nie trawi!
W
końcu się pięciu z noszami i apteczką napatoczyło, i w tym samym
momencie wątła dłoń Niemca powędrowała ku górze.
Po
trybunach przeleciało najpierw westchnienie ulgi, a potem euforyczny
wrzask. Rudy był potłuczony, pokiereszowany, ale żył. I ręką
ruszał. I z dużym prawdopodobieństwem nie skończy na żadnych
wózku. Przez następny kwadrans modliłam się taki zacięty
paciorek, że od razu mnie powinni kanonizować. Serio, tam na górze
to mi Michaś aureolkę robił i białą kiecę szył.
W
końcowej klasyfikacji pierwszego dnia najwyżej w tabeli znajdował
się Kamil na miejscu dziesiątym, na dwunastym Pieter, na
osiemnastym Zniszczoł, na dwudziestym pierwszym Sierściuch, a na
dwudziestym piątym — Kubacki. Prowadził Gangnes, za nim czaił
się Prevc, a na trzecim stopniu prowizorycznego podium stałby
Freund, ale w zaistniałej sytuacji wymienił go Kraft. Dalej był
Hayböck i paru innych gamoni.
Myślałam
sobie, że w sumie w tej pracy najbardziej wkurzać mnie będą te
całe nieloty Kruczka i że moje zadania będą się ograniczać do
pilnowania ich grafiku i innych takich, skrybowania Trejnerom,
ewentualnie podpierdzielania gorącej czekolady Skrobotowi, ale nie.
Podczas kolacji w naszym niezacnym gronie najpierw nabawiłam się
wrzodów żołądka od słuchania jałowej gadki Kubackiego, a potem,
jak się wszyscy nażarli (kto się nażarł, ten się nażarł),
Kruczek poprosił mnie na stronę.
—
Tośka, mam do ciebie sprawę.
Zrobiłam
głęboki, uspokajający wdech i wydech, żeby uchronić własnego
szefa przed niechybną śmiercią. Jeszcze mi jedzenia nie
przetrawiło, a ten już moje wrzody pobudzał.
—
Hmm? — Z całych sił powstrzymałam się od dobitnego CZEGO?!.
—
Bo, eee, pamiętasz, że po drużynówce jest ten bankiet, prawda?
—
No, coś tam Pietrek w Kuusamo przebąkiwał. — A ja nawet
przezornie zabrałam jakąś pierwszą lepszą kieckę, żeby się
nikt nie czepiał. O, i nawet gumkę i szczotkę do włosów
zabrałam. Nadbagaż zrobiłam i nikt mi nawet grosza do wypłaty nie
dołożył!
—
Eee, noooo, booo widzisz... wynikła taka nieciekawa sytuacja...
Czemu
mi się to biadolenie przestawało podobać? Jeśli mieli odwołać
tę całą szwabską potańcówkę, to ja byłam za.
—
Jaka? — zmarszczyłam podejrzliwie brwi.
—
Tego, bo rozmawiałem z dyrektorem... — Chyba DYKTATOREM...
— ...no i on powiedział, że fajnie by było, gdyby któryś z
krajów przygotował coś na otwarcie tego bankietu, a że ja czułem
się w obowiązku nas pokazać z jak najlepszej strony, zwłaszcza w
świetle tego, cóż, niewydarzonego sezonu,
noijakośtakwyszłożezgłosiemciebie.
…
Przepraszam.
ŻE CO, KURWA? JA NIGDZIE NIE IDĘ!
—
Co? — bąknęłam w osłupieniu.
—
Chłopaki powiedzieli, że masz fajny głos, więc sobie tam
zaśpiewasz. NO TO CZEŚĆ! — I tyle go widzieli.
A
więc chłopaki muszą zginąć.
Macałam
się po lewym cycku, żeby sprawdzić, czy to już nadszedł zawał,
ale, jak na złość, wyglądało na to, że miałam końskie
zdrowie. Ale tak mentalnie to ja jednak miałam ten zawał. BO
CHCIAŁAM UDUSIĆ DZIESIĘCIU CHŁOPA ZA JEDNYM ZAMACHEM! Jakim
prawem, JAKIM PRAWEM ten bęcwał Kruczek ważył się zgłosić mnie
na jakieś szwabskie Od przedszkola do Opola?! Co mu do tego
siwiejącego łba strzeliło?! TA ZNIEWAGA KRWI WYMAGA!
Zaraz.
A może to się ten cały Apollo mści za poprzedni tydzień?,
pomyślałam w lekkiej panice. Spojrzałam na nasz pusty już stół
i aż mnie szlag trafiał na samą myśl, że to przez tych bubków
zasranych miałam się zbłaźnić w brzydkiej kiecce i bez makijażu
przed jakąś SETKĄ LUDZI. Apollo czy Dionizos, czy jaki inny grecki
dupek, trzeba było wejść na górę i powiedzieć nielotom do
słuchu. Ku własnemu zadowoleniu, znalazłam ich wszystkich w naszym
pokoju, to jest — moim i Zniszczoła.
—
CO TO MA ZNACZYĆ, DO KURWY NĘDZY?! — zawołałam śpiewnie i
radośnie niczym wokalista heavymetalowy.
Pięć
par oczu spojrzało na mnie z przerażeniem.
—
JA?! ŚPIEWAĆ?! CO WY, KURWA, ĆPACIE?!
—
Aaa, to tak tylko, dla jaj nam się kiedyś powiedziało przy
trenerze... — bąknął na załagodzenie nieśmiało Wiewiór.
Zniszczoł
odważnie wstał z łóżka i podszedł do mnie, stając twarzą w
twarz. Totalnie bez strachu. Co on, na łeb upadł? Złapał mnie za
ramiona i, nie przestając świdrować tymi swoimi niebieskimi
gałami, powiedział łagodnym głosem:
—
Tosiek, czy ty zechciałabyś nam wytłumaczyć, najlepiej bez
inwektyw, o co ci chodzi?
Zadrgała
mi dolna warga.
Czymem
ci przewiniła, Boże?
—
KRUCZEK KAŻE MI ŚPIEWAĆ NA BANKIECIE! — wrzasnęłam, zdziwiona
lekko, ze ściany w tym budynku nadal były w dobrym stanie. Czego on
się głupio pytał?! I JAK miałam zostać spokojna, do kurwy
nędzy?! — I to jest WASZA WINA! — Oskarżycielsko wycelowałam
palec w siedzącą czwórkę za plecami Zniszczoła. — Po kiego
grzyba żeście mu o tym gadali?! JAK WAM ZARAZ MIĘDZY POŚLADY BUTA
POŚLĘ, TO GO BĘDĄ NA URAZÓWCE WYCIĄGAĆ! WSZYSTKIM PO KOLEI!
Ni
stąd, ni zowąd, Zniszczoł mnie (ostrożnie, co prawda)...
przytulił, kładąc jedną z dłoni z tyłu mojej głowy. Jeśli
liczył, że taki numer przejdzie, to chyba się z Letalnicy urwał.
I to z najwyższej belki. Odepchnęłam go natychmiast. Nie będzie
mnie burak zboczony obmacywał! Agatka mu nie wystarczała, czy jak?!
—
ŁAPY PRZY SOBIE, ZNISZCZOŁ! A WY WYNOCHA MI STĄD I NIE POKAZUJCIE
MI SIĘ NA OCZY NAJLEPIEJ DO KOŃCA SEZONU!
Czterech
wylazło, piąty został, bo, jakby nie patrzeć, rościł sobie
prawo do siedzenia w tym pomieszczeniu w takim samym stopniu, co ja.
Wypuściłam ze świstem powietrze i opadłam dupskiem na łóżko,
po czym podparłam głowę ręką. Siedzieliśmy cicho jak truśki,
płaszcząc obok siebie zadki. Miałam w głowie dużo mrocznych,
krwawych wizji martwego Kruczka, ale starałam się nie dać temu
zdominować, bo nie stać mnie było na odszkodowanie.
Westchnęłam
żałośnie, a po chwili spojrzeliśmy na siebie ze Zniszczołem.
—
Pomogę ci wybrać repertuar.
Pokazałam
mu ironiczny kciuk do góry.
Kilka
minut później walnęliśmy jednocześnie na plecy, patrząc w
upaprany, szary sufit. Te durne pomysły Kruczka na dobre odebrały
mi chęć do życia. I gadania. I nawet nie chciało mi się udusić
Zniszczoła i reszty nielatającej bandy. Osiągnęłam zatem apogeum
rozpaczy.
A
potem jakaś cząstka mnie zaczęła się telepać ze strachu. No bo
ja? Tłum ludzi? No i teges? Jak ja nuty znajdę, co by zespołowi
dać? I w ogóle światła, mikrofon? I w tej kiecy jak krowie z
pyska wyciągniętej mam tam stać jak kurtyzana przy autostradzie?
Zabijcie
mnie. Najlepiej zaraz.
—
Antoś, ale pójdziesz ze mną na ten bal, co nie? — wypalił
Zniszczoł po kwadransie przyjemnej ciszy.
Westchnęłam
ponownie, nadal leżąc na wznak.
—
Co tak — odparłam, choć przyznam, niechętnie. Z drugiej strony —
co miałam marudzić? Innych opcji raczej nie było.
—
Bo Agata nie mogła przyjechać — dodał inteligentnie po chwili.
Wywróciłam
oczami.
Mam
nadzieję, że niedaleko są jakieś tory kolejowe. Żebym śmierć
miała chociaż szlachetną.
* * *
—
Antek, ty włosy ścięłaś! — zauważył, jakże sprytnie,
Sierściuch zaraz następnego ranka na skoczni.
—
Jak się domyśliłeś, geniuszu? — warknęłam zza grubego szala,
który owijał się wokół mojej szyi.
Zniszczoł
aż się zainteresował.
—
Faktycznie — stwierdził zaskoczony, ignorując mój humor. —
Jakoś tego wcześniej nie widziałem.
—
Bo ty byś się o krzywą wieżę w Pizie potknął, ślepy krecie —
warknęłam ponownie, bo niewyspana byłam jak sto Miranów. Chwilę
później klęłam pod nosem, bo zorientowałam się, że zapomniałam
rękawiczek.
Pół
nocy spędziłam z tą rudawą gnidą, żeby poszukać sensownego
repertuaru, i guzik, sen zmarnowałam, oczy zmarnowałam i czas swój
drogocenny też zmarnowałam. I nawet mi herbaty na pobudzenie nie
pozwolili zrobić, buraki zasrane. Bo szybko, bo próbna, bo
treningi, bo cośtam. A co mnie to gówno obchodziło. (W
sumie byłam ich grafikową, ale kto by się przejmował).
Byłam zatem podwójnie zła i podwójnie niebezpieczna. Miszczunio
to się aż lekko przestraszył i wielkie gały na mój widok zrobił.
Kubacki, rzecz jasna, korzystał z okazji i mnie podjudzał, ile się
dało. Pieter się z tego chichrał, a Sierściuch bez przerwy lustra
szukał, co by swoją strzechę poprawiać. Ale to były w końcu
mistrzostwa świata, jakże mógł splamić swój koci honor?
Zniszczoł miał za to luz w dupie większy niż Ziober.
Jedyną
dobrą informacją, która napłynęła do nas o tej wczesnej porze,
była nieszkodliwa kontuzja Freunda. Rudy żył cały i zdrowy,
jedynie z powodu kolana mógł wrócić dopiero na Letnią Grand
Prix. Ale oddychał i sprawną miał drugą nogę, wszystkie kończyny
czuł. Tyle że sezon zaprzepaścił. Co tam, w końcu to był Freund
— prześladuje jak wiatry Szamana po nocach i zawsze mu mało.
Druga
część konkursu była co najmniej zaskakująca. Otóż w swej
chwalebnej pierwszej próbie kolejnego dnia zmagań Zniszczoł zaorał
dwieście dwadzieścia osiem metrów i wszystkim gały z orbit
wylazły. W tym mnie samej. Grzesiek to o mało na zawał nie zszedł
i prawie się zakrztusił pitą herbatą. Szaflarski cieć, który
swój skok miał już za sobą, też się mocno zdziwił. I z tego
zdziwienia nie skomentował niczego ani słowem.
Rudawy
szczygieł łaził wesoły więcej niż zwykle.
To co
z tymi torami kolejowymi?
—
Nowa życiówka! Antek, dasz wiarę?! Skocznię przeleciałem! —
machał mi tym swoim ucieszonym ryjem przed oczami.
Co
ciekawe, wielu następnych nie potrafiło go wykurzyć z pierwszego
miejsca, całą serię skończył jednak na szokującym miejscu
czwartym. Ta ludzka ameba była w czołówce, niewiele tracąc do
podium.
Patrzyłam
na niego z przerażeniem. Czy ten zakuty łeb zdawał sobie w ogóle
sprawę z powagi sytuacji? Cieszył się jak debil i nartami zamiatał
tak, że cudem nikt nie wylądował przez to na urazówce. Grube
Helgi już się śliniły na jego widok, a ja dostawałam spazmów od
samego patrzenia.
Ostatnia
dziesiątka. Kamil, któremu udało się utrzymać lokatę, skoczył
dwieście szesnaście, not bad. Skaczący po nim Descombes Sevioe
uzyskał mniej, więc Miszczunio zaliczył awans. Czeterech
następnych patałachów i na belce siedział rudawy, już nie taki
ucieszony, ale ten sam — Zniszczoł. Z grzywą nieco wystającą
spod kasku.
Przysięgam,
miałam kolejny zawał, tylko po prostu nie straciłam przytomności.
Bo mi nerwy nie pozwalały.
Już
jechał w dół, już robił V. Zamknęłam oczy.
Dwieście
dwadzieścia pięć.
Trybuny
zwariowały, a Aleks uniósł narty, jakby już wygrał. W swojej
wyobraźni pewnie nawet w pokoju nad łóżkiem medal wieszał. Na
nieco miękkich nogach przyszedł do nas, ale rozmawiał głównie z
Grześkiem, który mu coś gorączkowo przekazywał. Bo w
krótkofalówce słychać dało się non-stop irytujący głos
Kruczka.
Kraft
dwieście dwadzieścia sześć. Zniszczoł spadł na drugie miejsce,
ale dalej gadał i banana miał na ryju, jak z resztą nielotów
podniecał się swoim lotem.
Pozostawała
kwestia, co odwali Norka, kumpel z kadry Kurdupla. W sumie gdyby
walnął jakiś rekord, czy co, to by się nikt nie pogniewał, choć
pewnie Aleks trochę zły by był.
Gangnes
dwieście dwadzieścia. Miejsce poza podium. Po medalu.
Odwróciłam
się na pięcie do Zniszczoła, który pobladł na ryju i był koloru
śniegu. Ludzie do niego gadali, a on gapił się tylko na mnie. A ja
na niego.
Prevc
dwieście trzydzieści.
Klasyfikacja
końcowa:
1.
Prevc
2.
Kraft
3.
Zniszczoł
Nim
zdążyłam przetrawić tę informację, chude przeszczepy Aleksa
zacisnęły się jak wąż boa udusiciel wokół mojej szyi, a potem
nagle wszyscy się obok nas znaleźli i nas ściskali jak sardynki w
puszce. CZY JA WYGLĄDAŁAM NA MASKOTKĘ?! Jakbym miała miejsce, to
bym im jajca skopała bez wyjątku, ale nie miałam, więc tylko
przeklinałam pod nosem.
W
pewnym momencie ktoś oderwał ode mnie rudawego cymbała i posadził
go sobie na barana — konkretnie Stoch i Sierściuch. Szli w
kierunku zeskoku, gdzie na barkach swoich słoweńskich koleżków od
kieliszka siedział już Peter. W podobny sposób na skoczni z
powrotem znalazł się Kraft.
—
Antek! — usłyszałam wśród wrzawy, ale ledwie, bo mnie Helgi
swoim szwargoleniem zagłuszały. — Antek, chodź tu do nas! —
wrzeszczał Zniszczoł jak opętany.
Jemu
chyba Pan Bóg rozum odebrał!
—
Chyba ci na mózg siadło, kretynie! — odkrzyknęłam, bo debil
miał takie pomysły, że Hofer mógłby się schować.
W tej
samej chwili Miszcz i Maciej opuścili go na ziemię, a on, jak ten
matoł i zawszony cymbał, zaczął mnie ciągnąć za rękę.
Protestowałam, obrzucałam inwektywami, klęłam i groziłam — nic
nie pomogło.
—
Tobie też się należy! — wrzeszczał dalej.
Spojrzałam
na niego, jakby kompletnie zidiociał. To znaczy — niewiele się
zmieniło.
—
Za co? — Pomijając uszczerbek na zdrowiu psychiczny, powstały
na skutek pracy w kadrze.
Uśmiechał
się najbardziej szczygiełkowato jak chyba mógł, patrząc mi
prosto w oczy, bez żadnego instynktu samozachowawczego. Przecież
mógł stracić życie! Co on, z choinki się urwał?
—
Za te zaciśnięte kciuki — odparł ciszej, ale bardzo wyraźnie.
Zerknęłam
w dół, na swoje dłonie zaciśnięte w pięści. Były blade z
zimna i uścisku (bo po co brać rękawiczki, skoro można je
zostawić w pokoju hotelowym), ale moim ostatnim życzeniem było,
żeby którykolwiek z tych bałwanów to zauważył. Bo jeszcze by
sobie nie wiadomo co pomyślał, że się nimi przejmuję, czy coś.
A
potem, zupełnie bez ostrzeżenia, przy akompaniamencie moich
przeraźliwych wrzasków i z pomocą sporej dawki adrenaliny, cymbał
Zniszczoł wpakował mnie sobie na barana.
* * *
Największym
zdziwieniem podczas naszego cudownego weekendu miodowego w
Tauplitz (zaraz po dziwnym zrywie formy Zniszczoła) była
niespodziewana wizyta drugich połówek nielotów. Zjawiły się z
rana, przed rozpoczęciem drużynówki, strasząc biednego Skrobota w
budzie tak, że sierota rozlała kawę na pół podłogi. Myślały,
że wszystkich zastaną, a tam tylko Kubacki z nami siedział i
mendził o swoim pechu do mamutów. Ja wam powiem, do czego to
był pech: do umiejętności narciarskich. Se wymyślił. W każdym
razie wraz z ich przybyciem atmosfera w kadrze Trejnera zrobiła się
z miejsca szampańska. Nie dla mnie, bo mnie cymbał ornitolog
wpakował w takie bagno, że nawet jakby Wank w nie wdepnął, to by
mu było tylko łeb widać, więc co dopiero ja! Żeby nie psuć
Zniszczołowi uciechy (niech zna litość pani), sama poszukałam
repertuaru, poprosiłam na recepcji o wydrukowanie znalezionych w
internecie nut i przekazanie ich zespołowi, który — zgodnie z
informacjami recepcjonistki — miał się zjawić koło południa.
Bardzo
chciałam utrzymać swoją niechybną porażkę publiczną w
tajemnicy aż do wybicia godziny osiemnastej, czyli rozpoczęcia tej
nadętej imprezki dla odpicowanych Szwabów. Niestety, szaflarska
menda musiała coś przypadkiem sypnąć.
—
Bo nasza Tosieńka najdroższa będzie popisywać się swoim
niezwykłym talentem wokalnym dziś na bankiecie — powiedział z
tak jadowicie skrzywioną facjatą, że ręce mi się same w pięści
zacisnęły.
Spiorunowałam
go wzrokiem. Myśl o jego jajach na twojej choince...
—
Żebyś ty się zaraz talentem
wokalnym nie musiał popisywać, jak ci przyrodzenie odrąbię —
warknęłam.
—
Antoś, a ty kieckę jakąś masz? — Stochowa złapała się za
głowę i wyglądała jak Krzyk Muncha.
—
No, coś tam mam — burknęłam, próbując się uspokoić po
kolejnej inspirującej wymianie myśli z Kubackim.
—
Tak być nie może! — zarządziła Żyłowa, łapiąc się pod
boki. — Coś tam mam, pff! Musimy cię wystroić! Musisz nas
jakoś reprezentować!
I w
ten sposób ustalono, że cztery babsztyle będą się nade mną
znęcały od szesnastej do osiemnastej.
Niestety,
po pierwszej serii, w której mieliśmy piąte miejsce, musiałam się
urwać na próbę z zespołem. Resztę konkursu doglądałam na małym
telewizorze w sali balowej, który jaśnie państwo Szwaby raczyli
łaskawie postawić. Z tego względu wiedziałam, żeśmy cały ten
austriacki cyrk lotniczy jako drużyna zakończyli na bolesnym, acz
chyba najlepszym w przypadku mistrzostw świata w lotach w naszym
wykonaniu, miejscu czwartym. Czyli Zniszczoł wracał do domu tylko z
jednym breloczkiem.
Nie
było mi przykro. Dobrze tak dziadom. Za to, że mnie w jakieś
wodzirejstwo i szansonizm wplątali! Za moje cierpienie duchowe i
fizyczne!
Marta
(Kubackiego niewolnica), Kaśka (ofiara Sierściucha), Ewa (zdobycz
Miszczunia) i Justyna (osobista Matka Teresa Żyły) pastwiły się
nade mną od punkt szesnastej. Od tej ostatniej dostałam inną
kieckę (miałyśmy podobny rozmiar), żona Złotego Olimpijczyka
szarpała i plątała moje sporo krótsze kudły na wszystkie strony
świata, robiąc jakieś francuzy i inne włochy. Szaflarska ofiara
wymalowała mi gębę tak, że w efekcie finalnym nie poznawałam
siebie w lustrze.
I TO
WSZYSTKO Z WINY TEGO ZASRAŃCA KRUCZKA! KTO MU DAŁ UPRAWNIENIA, JA
SIĘ PYTAM?!
Po
dwóch godzin tortur czułam się zmiętolona jak papierek po
Mannerze Kubackiego i nieszczęśliwa jak Sierściuch, kiedy mu
dziewczyna obetnie budżet na kosmetyki. Byłam wypacykowana jak
lalka porcelanowa i zesrana ze strachu jak typowa ja. I nawet
powtarzanie sobie, że trzeba być twardym, a nie miętkim nie
pomagało. W sumie to nic nie pomagało, chciało mi się rzygać i
ręce mi się telepały, jakby mnie kto do prądu podpiął i
przeciążenie zrobił.
Stanęłam
u szczytu schodów prowadzących do holu. Buty mnie cisnęły, bo
Sierściuchowa Kaśka miała jednak nieco mniejszą stopę niż ja,
więc pod nosem wymyślałam na nią takie epitety, że to powinno
pójść do Księgi Rekordów Guinnessa. Odstrzelony jak szczur na
otwarcie kanału Zniszczoł stał u podnóża i poprawiał swój
czarny garniak, zerkając co chwila na zegarek. Rozglądał się po
tłumie. Jakbym miała z dworu, kuźwa, przyjść. Wreszcie raczył
łaskawie spojrzeć w górę, akurat wtedy, kiedy mi się nogi
telepały i rzucałam zaklęcie w łacinie, i po sekundzie odwrócił
wzrok. A potem znowu spojrzał. Wytrzeszcz miał wielkości tego
medalu, co go dzień prędzej dostał. Wyglądał, jakby się bał,
że zaraz wyciągnę zza pleców siekierę i odrąbię mu łeb, ale
był zbyt sparaliżowany, żeby uciekać.
Za
nim stał zastęp moich stylistek od siedmiu boleści,
cały podekscytowany i oczarowany (nie wiem czym, ale niech im
będzie). Z ulgą przyjęłam fakt, że udało mi się do nich
dotrzeć, nie powodując przy tym globalnej katastrofy.
— I
czego się gapisz jak dupa w sedes?! — warknęłam, widząc, że
nadal ma gały jak rottweiler z zatwardzeniem. — Baby w kiecy nie
widziałeś?!
—
Bo wyglądasz... ładnie — bąknął oszołomiony.
—
Pff! Ładnie?! — oburzyła się Stochowa.
—
Nie przejmuj się nim — pocieszała mnie Żyłowa. — To
przejęzyczenie. On miał na myśli fenomenalnie.
Fenomenalnie
to by było, gdybym schudła dwadzieścia kilo i wyglądała jak Kate
Moss, nie jak baleron z fryzem wciśnięty w kiecę, która zakrywa
mankamenty.
—
Chodźcie — jęknęłam, krzywiąc gębę. — Muszę powoli iść
na scenę... DZIĘKI NIEMU! — Posłałam Zniszczołowi ostatnie
spojrzenie płatnego mordercy, po czym wmieszałam się w tłum na
sali.
Ale
ten Hofer gości nasprowadzał. Premię do wypłaty dostał, czy co?
Ani trochę mi się to nie podobało. Zaczynałam się pocić w
miejscach, w których normalnie nie jest to możliwe, a pikawa
wchodziła w zakres powyżej sześciuset uderzeń na minutę. Rzygać
mi się chciało z każdą minutą coraz bardziej i zaczynałam
naliczać PZN-owi za mojego lekarza. Kto to widział?! Bez mojej
wiedzy na jakieś występy mnie zapisywać?!
A
ŻEBY CI POTRĄCILI Z PENSJI, KRUCZEK, TY BURAKU!!!
Po
licznych sykach i prośbach, przestałam miażdżyć nadgarstek
Zniszczoła i mrucząc: Życz mi połamania nóg, oddaliłam
się w kierunku tej pożal się, Boże sceny. Wymieniliśmy kilka
grzeczności (żeby nie było, że Szwabów nie lubię), wokalista
podszedł do mikrofonu i poprosił o ciszę, po czym gładko powitał
gości. Wszyscy wznieśli toast, a potem gostek zapowiedział mój
występ. A ja jakimś cudem nie dostałam zawału.
Czy
te Szwaby nie umieją nawet świateł ustawić?! A może oni celowo
chcieli mnie oślepić?! I najlepiej, żebym sobie od razu giry
połamała! Stałam na platformie dla zespołu i zerkałam pod nogi,
żeby przypadkiem kogoś do podłogi nie przygwoździć (w przypadku
Kubackiego, to nie byłoby wielkich strat). Próbowałam tak skrzywić
mordę, żeby wyszło coś w rodzaju uśmiechu, ale w końcu się
poddałam, myśląc, że pewnie i tak wyglądam jak zranione prosię.
Skinęłam lekko głową na pianistę, który od razu zaczął
brzdękolić. Otworzyłam japę w nadziei, że to, co z niej wyleci,
będzie śpiewem. Właściwie to wolałabym publicznie zwyzywać
Kruczka, którego dziwnym trafem nie widziałam od początku imprezy,
ale z braku laku...
Serio,
ja tam umierałam ze strachu. Tyle ludzi przyszło. Kogo obrzygać
najpierw? Nie miałam jednak czasu się zastanawiać, bo musiałam
coś jednak tam pogęgać, jakby nie było.
God
knows I tried to feel
Happy
for you
Know
that I am
Even
if I can't understand, I'll take the pain
Give
me the truth, me and my heart
We'll
make it through
If
happy is her, I'm happy for you
Nogi
mi się trzęsły jak galareta. W głowie miałam: Jak bardzo
fałszuję? Czy mogę już stąd spierdalać? Załatwiliście beczkę
wódy, żebym mogła zapomnieć o tym gównianym debiucie? I
złapałam wszystkie góry. I nie darłam mordy. Nie spadłam ze
sceny. Nikt nie ogłuchnął, nie zaczęli we mnie rzucać pomidorami
i wazami z ponczem. Odniosłam sukces — wymuszony jak uśmiech
Hofera do kamery, ale jednak.
Po
ostatnim dźwięku fortepianu podniosłam kąciki ust, że niby
cudownie, że mi klaszczą, ale zmyłam się w błyskawicznym tempie.
—
Zamknij ryj — uprzedziłam wszelkie zamiary szaflarskiej mendy,
której morda mówiła: Zaraz ci dosram. — Nie interesuje
mnie twój osobisty pogląd na sprawę.
—
Kiedy ja ci przyszedłem udanego debiutu pogratulować! — Nie, nie
łudźcie się — on nadal miał twarz trolla internetowego. — Co
następne? Występ dla głuchoniemych emerytów w domu spokojnej
starości?
—
Jak ci zaraz przydzwonię, to sam w nim przedwcześnie wylądujesz.
Razem z zapasem pampersów!
Marta
gapiła się ze zniecierpliwieniem w ustrojony lampkami sufit.
Zniszczoł
położył mi rękę na ramieniu, ale ją zrzuciłam. Usłyszałam
jednak, że zespół zaczyna grać Hate
to see your heartbreak, więc się
uspokoiłam. Pozostali kadrowicze też mi próbowali coś głupiego
powiedzieć, ale ich konsekwentnie zignorowałam, zasłuchana w
ulubionej piosence.
Zniszczoł
wyciągnął do mnie dłoń z pytającym wzrokiem. Wywróciłam
oczami, ale splotłam ją z moją. Przecież byłam jego osobą
towarzyszącą. Jako i on miał być moją na weselu w maju.
Uśmiechnęłam się do niego złośliwie, skoro tylko wyszliśmy na
parkiet.
—
Oto dzień twojej śmierci, Zniszczoł — rzekłam triumfalnie.
—
Bo? — Grzywa podniósł brwi.
—
Bo nie umiem tańczyć.
Wzruszył
ramionami.
—
Ale ja umiem — odparł pewny siebie jak Stękała.
Wywróciłam
oczami po raz kolejny. Ten bałwan był taki tępy czy tylko udawał?
Nie
było pytania.
—
Wierz mi, jestem tym typem tancerza, któremu dobry partner nie po...
—
Zamkniesz w końcu tę jadaczkę i zaczniesz tańczyć, czy mam ci
zasadzić łokcia w splot słoneczny dla uspokojenia?
Spojrzałam
na niego w lekkim osłupieniu. Nie wiem, ile zaliczyłam zawałów
podczas tego weekendu, ale ten był kolejny. Szybko się jednak
zreflektowałam, zmarszczyłam brwi, łapiąc się pod boki.
—
Hej! Jak ja ci zaraz pogrożę...
—
Socha, robisz to regularnie od półtora miesiąca. Uczyń mi tę
przyjemność i tańcz. Albo co tam robisz nogami.
Zamknęłam
się, choć nie bez skwaszonej miny, ułożyłam się z nim na powrót
do tańca i zapadła cisza. Względna, oczywiście, bo band wywijał,
starając się uprzyjemnić ten gówniany szwabski wieczór z moim
gównianym występem i samopoczuciem, z gównianymi skoczkami w roli
głównej, z gówniana kiecką i stylizacją...
Borze
szumiący. Aleks wracał do domu z breloczkiem. Ten grzywiasty,
rudawy debil, radosny szczygieł i wariat, wracał z brązowym
breloczkiem za loty. Patrzyłam na niego kątem oka, kiedy ten
posyłał głupie miny swoim kolegom-cymbałom i zastanawiałam się,
jak to się dzieje, że takim bezmózgim amebom udaje się wygrać
coś tak ważnego?
Może
wcale nie są takie bezmózgie?
Za
dużo szampana na pusty żołądek.
—
Więc mnie lubisz — wypalił ni z gruchy, ni z pietruchy.
Wywróciłam
oczami, marząc, żeby móc go skrzywdzić boleśnie w plecy, ale z
drugiej strony, on trzymał rękę na mojej talii, więc wolałam nie
ryzykować. Tak to już jest — raz się przed takim wywnętrzysz,
to żyć ci nie da aż do usranej śmierci.
—
Czy temat zadawania głupich pytań będzie w tej kadrze wałkowany
już do końca sezonu? — warknęłam, mając ochotę jednak w
odwecie go zadeptać.
—
Odpowiedz na pytanie.
—
To nie było pytanie.
Zniszczoł
westchnął, spojrzał na mnie pod dziwnym kątem i zaśmiał się
cicho.
Bipolarność...
—
Lubisz mnie?
Czy
ten cymbał patentowany miał jakieś inne tematy? Jedno i to samo
wkoło. Lubisz mnie i lubisz mnie, bez przerwy! Freud
od siedmiu boleści się, kuźwa, znalazł. Psychoanalityk Zniszczoł,
będzie ci dziurę wiercił, aż mu nie przygrzmocisz.
Dobra,
tylko co by odpowiedzieć, żeby zniewieściałego szczygła nie
zranić? Każdą odpowiedzią ryzykowałam, na przykład utratę
najwyższej pozycji w hierarchii kadry.
—
Może — odparłam w końcu lakonicznie i bardzo niechętnie.
—
YASSSS! — A ten się ucieszył jak prosię w deszcz.
Z
miejsca szlag mnie trafił. Wiedziałam, że powinnam była walnąć
coś o swojej nienawiści do jego gatunku, po czym wywracać oczami,
patrząc, jak się maże jak baba. Teraz to się go już nie
pozbędę...
—
Powiedziałam MOŻE. I jeśli już, to WAS. Nie schlebiaj sobie —
zastrzegłam wyraźnie i dobitnie.
—
Kubackiego też?
Zmarszczyłam
brwi.
— Z
Kubackim to bym się zastanowiła.
Nie
odpowiadał przez chwilę, znowu się na mnie gapiąc z tym swoim
niezbyt normalnym uśmieszkiem. Nie wiedziałam, gdzie uciekać
oczami. Na ryju coś miałam? Rozmazałam się? Tak mnie przerobili,
że przypominałam Angelinę Jolie? Słowo daję, wlepiał we mnie te
swoje niebieskie ślepia, jakby liczył... nie wiem na co. A mógłby
zarobić co najwyżej prawego sierpowego.
—
Zniszczoł, gapisz się dziś na mnie jak dupa w sedes przez cały
wieczór — przypomniałam mu uprzejmie, jak to ja.
—
Bo ładnie wyglądasz — stwierdził bez ogródek.
Pokręciłam
głową z politowaniem.
—
Dlatego, że jestem umalowana i ufryzowana, naiwny buraku.
Westchnął,
ale nie podjął tematu drugi raz.
Impreza
się rozkręciła — zaczęli grać hity w stylu Footloose,
więc się goście zaczęli bawić. Alkoholu prawie nie było (nie od
dziś wiadomo, że Szwaby zawsze udają świętych), ale ja
i tak dopadłam schowany w kącie, okrągły stół z resztą
niewykorzystanych lampek szampana, po czym opróżniłam wszystkie je
po kolei — bez efektu. No dobra, był efekt — taki, że zgodziłam
się zatańczyć z Fannemelem, chociaż wyglądaliśmy jak para
sześciolatków na balu przebierańców w zerówce. Kiedy Kubacki
próbował mnie wyciągnął na parkiet, zagroziłam mu kopem w
krocze. Dla Miszczunia się zgodziłam. Sierściuchowi na złość
fryzurę zmierzwiłam. Żyła przemycił skądś setkę, to ją na
pół wychlaliśmy. Wszystko, byle zapomnieć o tym upokarzającym
wieczorze. O, i ze Słoweńcami podensiłam. Po pewnej dawce alkoholu
na pusty żołądek robi ci się wszystko jedno.
Kiedy
leżeliśmy ze Zniszczołem w swoich łóżkach, gapiąc się w ten
sufit, który, wedle legendy, niegdyś był biały, Aleks nagle
palnął, przerywając cudowną, leczniczą ciszę:
—
Szkoda, że nie było Agaty.
Wtedy
definitywnie i po raz ostatni wywróciłam oczami, po czym zgasiłam
swoją lampkę nocną.
—
Dobranoc, cymbale.
Westchnął.
—
Dobranoc, Tosiek.
Usłyszałam
kliknięcie przełącznika, po którym natychmiast zasnęłam, co w
nowych miejscach prawie mi się nie zdarza.
Z
Kulm wróciłam z katarem, małym kacem i przemożnym pragnieniem
snu. Wreszcie mogłam się wyspać, bo oto zaczynały się Igrzyska
Olimpijskie w Wiśle! Zniszczoła witano jak bohatera narodowego,
wiecznie go nie było, bo tu Tadzio, tu telewizja polska, tam prasa.
Urywały się telefony, sesje fotograficzne, dupę mu zawracali na
okrągło. Kruczek gęgał, że się dziennikarze do nas przylepili i
nie można było się nawet w spokoju wysrać.
W
każdym razie po Kulm wiedziałam trzy rzeczy:
1.
Szaflarska menda kiedyś zostanie niepostrzeżenie wykastrowana.
2.
Nie wolno mi brać mikrofonu do ręki.
3.
W Zniszczoła nie należy wątpić.
I
tego trzymałam się jak zbawiennej poręczy.
Po
nocach spać jednak nie mogłam. Przewracałam się z boku na
bok. Wiadomo, impreza docelowa, i to jeszcze w Polsce, więc
na pewno nie mogło na niej zabraknąć króla Januszy skoków,
eksperta nad eksperty i zarządcy narciarskim majątkiem. Bardzo
chciałam, żeby ten rudawy burak w końcu się odkleił od tych
kamer i zaczął działać, no ja nie wiem, wyprosił u niego o
ułaskawienie dla swojej ulubionej koleżanki? Ależ
oczywiście, że nie. W dupie miał wszystko i wszystkich, bo się w
świetle jupiterów ogrzewał, celebryta jeden zasrany.
No,
dobra, nie ogrzewał się. W sumie to mnie ze dwa razy pocieszył na
treningu.
Ale
to nie zmieniało faktu, że trzęsłam portkami na myśl o końcu
współpracy z tymi bałwanami. A ten miał nadejść już za kilka
dni.
I tak oto powracam po
dwóch tygodniach „ciszy”. :) Znaczy się — ci, co mają mojego
Twittera,
wiedzą, że ja ciągle Tośków pisałam, psioczyłam na nich i
takie tam, ale przecież tutaj się nie wszyscy muszą mieć tam
konto. :)
Dla ciekawskich — tak
można sobie wyobrażać (oczywiście, niedosłownie, bo nie można zapominać o
jej tuszy i fakcie, że nie jest taka piękna) Tośkę na bankiecie:
I tak wygląda z krótkimi włosami:
E_A twierdzi, że po tym
rozdziale przybędzie głosów Fannisowi, a ja tam nie wiem. :P I tak
na razie prowadzi Zniszczoł. :D Właśnie! Głosujcie, ile wlezie!
Będzie mi bardzo, bardzo miło.
A jakby komuś mało było
moich wypocin, to zapraszam na Oneshoty
Charlie, gdzie opublikowana została już jedna trzecia
krótkiego opowiadania z Peterem Prevcem w roli głównej. :)
I po raz kolejny
przypominam, że Nie-lotni idą trybem szkicu kalendarza na
sezon 2015/2016, więc nie dziwcie się, że kolejny rozdział to
cały następny period: Wisła-Zakopane-Sapporo. Ej, a wiecie, że
następny sezon zaczyna się dopiero od 3.12? :(((( W urodziny
Adasia, ale i dwa dni po moich! Tak późno! Podejrzewam jednak, że
chodzi tu o śnieg...
Co zaś się tyczy
jedenastki, to fragment już mam, ale trochę sobie poczekacie. I
wiem, że niektórych fakt ten cieszy. :P
(gifa mi proszę nie
podpierdzielać, bo mój jest!)
A co myślicie o
rozdziale? Bo ja tak... meeeeeeh...
Uwielbiam to! Po prostu kocham. Tośka i Zniszczoł, awww <3 - Państwo Zniszczołowie, dobrze to mówisz Mustaf.
OdpowiedzUsuńPrzemyślenia Tośki są fenomenalne, naprawdę Cię podziwiam :D I te wszystkie epitety na temat buloklepów <3 <3
Nieźle się chłopaki zdziwili, widząc dziewczynę tak odwaloną, kurde, aż sobie wyobraziłam ich wytrzeszcz xD
Każdy rozdział tak niesamowicie wciąga, że mogłabym czytać to przez cały czas. (Tak swoją drogą, już to chyba kiedyś pisałam, ale cii xD)
Z niecierpliwością czekam na kolejny i pozdrawiam :**
Dziękuję bardzo! :D Cóż, kreatywne epitety zaczynają mi się kończyć, a zostało jeszcze osiem rozdziałów + epilog. :P Tośka to by najchętniej Mustafa wydusiła jak kurę na grzędzie za tych "Zniszczołów", więc niech się szaflarska menda cieszy życiem... póki je ma.
UsuńPozdrawiam również! :)
Na sam wstęp - ktokolwiek kazał to Ątkowi śpiewać, to wielbię (bo i Demi wielbię, chociaż linkowałaś cover).
OdpowiedzUsuńOsobista Matka Teresa podbiła moje serce <3
I co się stało w Harrachovie, niech tam zostanie.
Tosiek nie mógł być aż tak uzdolniony, więc wybrałam cover, chociaż i on w niczym nie ustępuje oryginałowi. :)
UsuńDziękuję! <3
Okeeej, sprawdziłam sobie, jak się podpisałam pod poprzednim rozdziałem, więc mogę bez przeszkód wziąć się za komentowanie. I muszę zacząć oczywiście od szanownej osoby Kubackiego. Uwielbiam to jego nabijanie się z Tośki. Oboje na siebie gadają okropnie, ale jasne jest, że by za sobą nawzajem tęsknili. Ty wiesz, że ja tego twojego Dejwiego lubię, haha. Teraz przejdę do Olusia. Prawdziwy bohater tego odcinka i Mistrzostw Świata w Lotach. Te jego pogawędki z Tośką i nieśmiałe próby dogadania się z nią tak, żeby na niego nie nakrzyczała- uuuurooooczee. Widać, że prawdziwy z niego przyjaciel. I to jeszcze jaki zdolny, medal na MŚwL wywalczył! Fannis, jak to Fannis, Tośka go olała troszkę, ale co z tego, jak on się zawsze wciśnie tam gdzie nie trzeba. Freund- ooooo biedny. W tym fragmencie najbardziej poruszyła mnie wzmianka o Andrzejku, cóż, taka szkoda, ze Sevcio zostal wyeliminowany do końca sezonu. Nie mogę zapomnieć o Słoweńcach!!! Tak sobie właśnie Słoweńców wyobrażam, jak ich opisujesz. Niby nic, cicha woda, a tu żarciki z poker facem odstawiają takie, że głowa mała. Tośka ich człowiek po melanżu w Harrachowie, i prawidłowo. A teraz, przechodząc do bankietu, niby się ta Tosia wściekała, ale odnoszę wrażenie, że w sumie to się czuła zaszczycona, że ktoś ją docenił i zdecydował, że zaśpiewa. No, i myślę, że ów występ ułatwi jej życie w związku z tym, co ją pewnie jeszcze czeka z powodu tego, że zdarzyło jej się zwyzywać boskiego Apollo. No cóż, czekam na to, co się będzie działo dalej w tej bandzie, na pewno dalej będą się cuda działy.
OdpowiedzUsuń3P
Aaaa, i jest o medalu! :D Taaaak, Zniszczoł bohater narodowy i w ogóle. Cóż, ma swoją misję ugłaskania Tośki, póki co chyba mu dobrze idzie, soł. :P Fannis to wesz, taki to wszędzie wlezie. I jakże bym mogła o Andrzejku zapomnieć! Freund to Freund, jeszcze pewnie nie raz wszystkich plany pokrzyżuje. :D
UsuńSłoweńcy. <3 Jak nie kochać tych matołów?
Tu się zawsze dzieje. I zawsze są to cuda nie z tej ziemi. :D
Dziękuję! <333333333333
Rany Julek, dotarłam wreszcie, nadrobiłam i teraz to już spokojnie możesz wstawiać ten następny rozdział - czekam, choć jak zwykle może być trudno z terminowym pojawieniem się ;)
OdpowiedzUsuńTo ja mimo wszystko zacznę może od poprzedniego rozdziału. I od tego:
"Spojrzeliśmy na wychylającego się zza naszych pleców Kubackiego, któremu waliło z ryja wódą na kilometr i w ogóle nieprzyjemny był, bo dziwną brodę zapuszczał, w której wyglądał jak gnomy ogrodowe mojej ciotki z Wejcherowa — ani to ładne, ani to pożyteczne."
BOŻE TAK. Tak to właśnie wygląda, nic dodać, nic ująć.
Tośka na wieść o zakochaniu Zniszczoła zareagowała, chwała Bogu, klasycznie. Zupełnie go olała i nie była w stanie zapamiętać imienia tej cudownej wybranki. Taką Tośkę lubimy :3
"Biegun, czy jaki inny równik" Okej, oficjalnie skisłam XD
Dobra, kiedy odebrała telefon od Apolla, myślałam, że się posikam ze śmiechu XD :P A potem sprawnie przeszliśmy do słoweńskiej biby i nawet nie było czasu się uspokoić :D
"Ojciec Maciejusz Masiusiak" Boże, Tośka, jaką Ty masz zastraszającą pamięć do imion i nazwisk!
A teraz przechodzę już do tego rozdziału. Ątek, jak Ty chcesz na wieczorne spacery chodzić, to naprawdę istnieją lepsze bodyguardy niż Fannis! Jeśli nawet nie z jakąkolwiek masą ciała, to chociaż wyższe! No niższych chyba nie ma.
Zniszczoł to sobie już na wiele pozwala "Zboczeniec jeden patentowany i bezbożnik!". Całusy Tośce rozdaje, jakby ona sobie co najmniej tego życzyła. I na barana nosi. Aczkolwiek trzeba mu przyznać, że zabłysnął tym trzecim miejscem. Więc chyba może sobie trochę poszaleć, a co. A na bankiecie (głupki ją wrobiły, jasne, czemu nie) nagle zauważył, że ładna jest. Standard. Szpachla, kiecka, fryzura - i nagle każdy zakochany. Ale o Agacie nie omieszkał wspomnieć na dobranoc. Tak to już jest z tymi facetami.
Aha, Kubacki to prawdziwa menda. Bez dwóch zdań. Fakt. Niepodlegający żadnym wątpliwościom.
I tym optymistycznym akcentem zakończę moją wypowiedź.
Buziak :*
Paaaanie, my tu na terminy nie patrzymy. Sam fakt się liczy! ;)
UsuńNa szczęście Dejwi zgolił tę dziwną narośl na brodzie, co zresztą pokazuje jego najnowszy wywiad na temat Sztefka.
Eee tam, co ją jakies Anitki czy inne Amelki mają interesować. Ona swoje miłości ma, a co!
Cóż ona ma poradzić, że tylko Fannis jej takie propozycje prawie-matrymonialne składa? Inni to jej się tylko wywnętrzają na temat wybranek ich serc, a nie. A że Zniszczoł bohater weekendu - niby mógłby sobie pozwolić, ale nie z Tośką. Nie w tym wypadku. Jej żadne medale nie interesują!
DOKŁADNIE TAK, TYPOWY FACET - NAŁOŻYSZ KIECĘ I SZPACHLĘ I NAGLE Z PIERŚCIONKIEM PRAWIE LECI. Zawiódł na całej linii ten pan Zniszczoł.
I zgadzam się, Kubacki to menda nad mendy jest i amen.
:* Dziękuję! :D
Obraz Ewy wyglądającej jak "Krzyk" mnie zabił.
OdpowiedzUsuńDziękuję,
Pozdrawiam zza grobu.
Daj znać, jak zmartwychwstaniesz. :D W końcu pora odpowiednia, choć nieco późna.
UsuńCzy mnie oczy mylą!? Zniszczoł z brązowym medalem MŚwL?! Jak?! Dlaczego?! Już widzę tę konsternację na twarzy Mustafa. Bezcenne <3
OdpowiedzUsuńTreneiro przeszedł samego siebie. Aż mnie dziwi, czemu Socha nie popukała go uprzejmie w czoło i stwierdziła elokwentnie "Po moim trupie". No ale z drugiej strony, jakby mi groziło wydalenie z kadry, nawet w bikini zgodziłabym się zaśpiewać :D Ale chyba nie poszło jej najgorzej, skoro każdy opuścił bankiet bez uszczerbku na zdrowiu ;)
Mam nadzieję, że wraz z końcem ZIO w Wiśle Antka nie czeka przymusowy urlop. Może Apollo zlituje się nad biedną Antoniną, która, jakby nie patrząc, przyczyniła się do wywalczenia brązu przez Olka (nadal nie wierzę, że on to zrobił XDDD)
Mnie też trochę zdziwił ten wstępny kalendarz, ale z drugiej strony, jak mają się takie cyrki odpierdziać jak chociażby w Klingenthal, to może i dobrze?
Muszę przyznać, że przez twój poprzedni "kobiecy dodatek" podczas słuchania "Sweet lovin" mam dziwne wizję śpiewającej Tośki. Nie wiem, czy to dobrze, ale dzięki Tobie mam wspomnienie na całe życie. DZIĘKUJĘ <3
To chyba tyle, przepraszam za taki marny komentarz, kłaniam się w pas!
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Taaaak, teraz wszystkich śmieszy, że Olek wygrał medal, bo się w sumie nie popisał w tym sezonie, ale wcześniej nie wywołałoby to aż takiego zdziwienia.
UsuńKruczek. <3 Cieszę się, że Ci się z Antkiem kojarzy i proszę bardzo, mogę więcej. :D
Każdy komentarz się liczy. Dziękuję! <3
Pozdrawiam! :)
Z każdą kolejną częścią uwielbiam Tośkę coraz bardziej, może dlatego, że mogłabym się z nią mentalnie utożsamiać ;-)
OdpowiedzUsuńMoim guilty pleasure Twojego opowiadania jest zdecydowanie Kubacki. Nie wiem czemu, ale przepadam za tą złośliwą, irytującą, buloklepiącą mendą, która skacze po 160 metrów na mamucie, bo ma taką "taktykę". Aż czekam na moment, kiedy to jego czcze przedkonkursowe gadanie się spełni. Dopiero wtedy wszystkim opadnie szczęka :-D Tośka musi martwić się zemstą boskiego Apolla, ale przynajmniej konsekwencje paty w Harrachovie ją ominą, a zyskała jeszcze słoweńskich kumpli.
I biedny Fannemel znowu dostał kosza. Ale przynajmniej teraz Tośka była miła i potem na balu nawet z nim potańczyła, więc chłopak i tak nie ma co narzekać. Jak na Tośkę to i tak dużo.
I co ten Zniszczoł? Brąz w mistrzostwach świata w lotach. Kto by się tego po nim spodziewał ;-) I jeszcze sobie bezkarnie Tośkę obcałowywuje, no bezczelny ;-)
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :-)
Jest mi baaardzo, bardzo miło to czytać! Fragment z "guilty pleasure" czytałam chyba z kilka razy, świetnie ujęłaś esencję Kubackiego. I chyba nawet nań zagłosowałaś z ankiecie...? ;) Cóż, moi czytelnicy są podzieleni między czcicieli ciętego języka szaflarskiej mendy a cichych wyznawców flegmatycznej filozofii nieogaru Murańka.
UsuńBiedny ten Fannis, masz rację! Nic, tylko kosze dostaje. Podziwiać go za upór należy. ;)
Jak ten Zniszczoł mógł?! Żeby tak bez ogródek?! W policzek?! Fuuuuuj... Zero pruderii, zero.
Mam nadzieję, że Cię tym kolejnym rozdziałem nie zawiodę. Bo Tośka czuje się mile połechtana, że ktoś ją tu uwielbia i się z nią "mentalnie utożsamia". :D
Jeszcze raz dziękuję! :)
Uwaga, uwaga! Zaczynam przyjmować zakłady ile części będzie mieć ten komentarz :). POSTARAM SIĘ STREŚCIĆ I NIE ROBIĆ ZBYT WIELU DYGRESJI, OKEJ?
OdpowiedzUsuńZacznę od początku, jak nakazuje logika, czyli od tytułu. Kooocham to, że każdy tytuł nawiązuje do popkultury <3. A teraz jeden z moich ulubionych filmów, czyli „Ciekawy przypadek...”, choć tu głównym bohaterem jest Oleczek. Tylko ciekawe czemu, jego przypadek jest ciekawy, huh?
[ja standardowo się do piosenek nie poodnoszę, bo nie umiem w piosenki, zwłaszcza te po angielsku, pseprasam, ale niestety z tym to nie do mnie :<]
Tosiek zaczyna dostrzegać konsekwencje pyskatego odbierania telefonów (aczkolwiek nie sądzę by sprawiło to, że będzie pokorniejsza... jakoś tak... w to nie wierze po prostu). Iii... czyżby naprawdę zaczęło jej zależeć...? Well, doceniamy to co mamy, kiedy zaczynamy to tracić, hę? I wbrew pozorom Socha, chyba nie tęskni aż tak bardzo za tymi śmierdzącymi łazienkami na uniwerku swym (uff, jak dobrze, że mam nowiutki wydział i łazienki są pachnące!). Ani za tymi wykładami, na których da się spać (a nie na wszystkich się da... niektóre sale wyposażone są w krzesła, które absolutnie nie nadają się do siedzenia, a co dopiero do spania... ale to u mnie, nie wiem jak u Tośki). Meh, niby są te plusy, ale jednak nie. Jednak by tęskniła, nie? Ja to wiem, nie wykręcisz się Socha!
Tośka, jesteś pewna, że wywieźli cię do Austrii a nie na koło podBiegunowe? Zero słońca, mgła... brzmi jak najgłębsze odmęty Finlandii (upsi, to nie zabrzmiało najlepiej w kontekście dziewiątki). Kruczek w laćkach :P Ciekawe czy od Tandego pożyczył :P. A jakaś lecytynka by mu się rzeczywiście przydała, jeszcze a nuż zapomni kiedyś, że ma chorągiewką machnąć i będzie klops, bo podyskwalifikują naszych orzełków. Smutek by był, nie? Sierściuch w formie, Dejvi jeszcze bardziej – możemy go w końcu OGOLIĆ?! A przytyki do Zniszczołów ma iście podstawówkowe... (nie rozmawiajmy o układach rozrodczych, okeeej...? Mam złe wspomnienia z ostatniego wykładu) Jakby menda ucierpiała to przynajmniej byłby pożytek. Sukcesja genetyczna zatrzymana, wyobrażasz sobie, że Tośka miała by takie małe Kubackie kiedyś niańczyć podczas zawodów...?
„Kubacki dłużej jechał niż leciał” - padłam :P. Tośka jak zwykle zawsze gotowa z ciętą ripostą. I jeszcze taki pyskaty do tego, a jeszcze się przejedziesz mendo jedna, szaflarska! Za to Pieter i Kamil jak zwykle na poziomie – nie takie najgorsze te nasze orzełki, nie? Olek i Maciuś dają radę, brawo oni! No tylko ten Dejvi siarę robi, IĆ STONT DEJVI. [anyway typowe Norki – telefon mają, instagramy obczajają i zadowoleni. Daj dziecku zabawkę i się sobą zajmie. Okej, ja się ostatnio zachwycałam odruchem rzepkowym, ale ciii... każdy ma jakieś fetysze, taaak...?]
Huehue... Słoweńcy w klatce obok? Przypadek...? Nie sądzę!
Tę piątki bez słowa, aż nadto wymowne. Znamy się, ale nie gadajmy o tym co było, okeeej? Milczący pakt o nieagresji... Albo może milczący pakt przyjaźni, huh? A Kranjec i tak najlepszy (sugerowałaś się gifem z Demonem, prawda? Prawda, Charlie? Choć trochę? Bo mi ta scena stoi przed oczami, jak moje „odchodzę” kocham!). Trajner się zorientował – czyli coś MUSI być na rzeczy. Ale „co się zdarzyło w Harrachovie, zostaje w Harrachovie”, yep? No, choć po reakcji Oleczka widać, że jakieś przecieki jednak były.
Własnie, Aleksandrzątko się zazdrosne robi. Jak nie jakieś Fanemelki to inne Prevce i Laniski mu się na Antoninę zasadzają. Ty weź se ją Zniszczoł opatentuj jakoś czy coś. Podpisz, wytatuuj na plecach „Mrs. Zniszczoł” czy cuś. BO CI JĄ GWIZDNĄ SPRZED NOSA, GŁĄBIE! Tośka, brawo nie sypnęła Stękiego, złamany nos Kusego jednak jakichś wyjaśnień chyba wymaga... Potknął się na schodach? Spadł z wyciągu? Pobił się z Miranem o punkty za wiatr? Albo z Seppciem o jego fashion style?
cdn
A Oleczek do Kusego się nie ogranicza, wpędza Tośkę w poczucie winy Zwrotnikiem i Titusem, ale na szczęście pojawia się Skrobot. I choć przed chwilą Socha na niego psioczyła, bo musiała marznąć na austriackiej pizgawicy, to teraz go błogosławi i zwie „swym człowiekiem”. Meh, kobieta. A kobieta zmienną jest, kto za nią trafi i jej sympatiami oraz antypatiami...?
UsuńOoo... Zniszczołki wciąż w jednym pokoiku...? Ale łóżka chyba mają osobne, huh? Żeby mi z tego dzieci nie było, Socha! A przynajmniej jeszcze nie teraz... Choć w sumie oboje dorośli są, nie? Młodsi od nich dzieciaci są (upsi). W każdym razie Oleczek się zamartwia, że za kiepSko skacze, choć mendy w tym względzie nie pokona. A menda wręcz odwrotnie – uważa że jest miszczem świata i wszyscy winni mu się w pas kłaniać. NIEDOCZEKANIE TWOJE. (A Zniszczołka trzeba trochę poprzytulać, no. Socha, nie obijaj się!).
No, Zniszczoł z Q przy nazwisku, można odetchnąć i się wyluzować, a następnego dnia on już pozamiata, nie? Dejvi ma farta, że ezgotycznych nielotów było dużo i jego skoki o długości rzutu beretem (i to bardzo lekkim, dzierganym na najnowszą modę – więcej dziur niż wełny) wystarczył mu na skakanie dalsze. No i komplecik w Mistrzostwach – oby tak dalej, brawo my! Brawo Polska, Brawo Kruczek! Brawo Socha, oczywiście też!
No i Fannisiątko. Mówiłam ci chopie, daj se siana. Ona jest zajęta, hellloł...! (choć jeszcze o tym nie wie, ale ciii...!). Więc nie, ani łyżwy, ani inne zwiedzanie CZEGOKOLWIEK. A Tośka nich nawet nie rozważa takich propozycji, pff! Przeca taki krasnalek nawet za ochroniarza przed kibolami nie może robić. Prędzej ona by musiała im pogonić Maćka... tfu! Kota, pogonić kota!
Biedne Zniszczoły, przebrzydłe prawie-szwaby nie dają im spać. Kraftboeck! Nieładnie! Be! Fe! Do łóżka i spać! A raczej do łóżek, coby nie było ten... czasy mamy jakie mamy, nie chcę zostać posądzona o COKOLWIEK. To sobie w skojarzenia pograją, zawsze jakaś rozrywka (co z tego, że jedno będzie jutro przysypiać na rozbiegu, a drugie Grześkowi na ramieniu, who caaaaares...?).
NIE CHCE WIEDZIEĆ, CO OLEK TAM WYKOMBINOWAŁ. NOPE!
No, dobra, a serio tom ciekawa. Bardzo. Bardzo-bardzo nawet. Coś w końcu musiało Tośkę tak zbulwersować (mam teraz wizję, że Olkowi się wszystko z Sochą kojarzyło, a Antonina była wkurzona, kiedy po raz setny tłumaczyła mu, że „HASŁA SIĘ NIE MOGĄ POWTARZAĆ, CYMBALE!!!”).
Kruczek wchodzi na nowy level. Już nie w samych laćkach, a w samych bokserkach... no ładnie. Jeszcze chwila i będzie au naturel po skoczni hasał... a co na to pani Treneirowa, huh?
„Napięci jak baranie jaja” >.<
Jak coś, to psychotropy Alka ci po znajomości wypisze, bo na receptę są :P. Więc ten, jak coś, wiesz gdzie się zgłaszać, Tośka ;).
Słoweńce wzięli Laniska, co oznacza że wszyscy będą w szampańskich humorkach, huh? A jak im się będzie skakać? Odlotowo, nie? A Zniszczoł tak trzęsie portkami jakby to jakie Mistrzostwa były, czy coś...!
Ups.
Oj Tośka, coś ty słabo wierzysz w tych naszych orzełków, słabo. Dwóch? Menda to tylko jeden do odstrzału, reszta winna dać radę, nie? Odrobinę zaufania wykażże, kobieto!
Oleeeeczek! Pysiaczek taki kochany! Taki uroczy! Tak się kryguje, tak się rumieni, tak dopytuję Tosiaczka, czy go lubi. I marudzi, żeby kciuki trzymała, ojej, aww i w ogóle. (z tego będą dzieci, ile razy Ci to już mówiłam, huh?).
ALE JAK ON ŚMIE JĄ TAK PUBLICZNIE OBŚLINIAĆ!? NA OCZACH WSZYSTKICH BEWZSTYDNIE Z NIĄ PŁYNY USTROJOWE WYMIENIAĆ.
Won na rozbieg, Zniszczoł! Ale już! *posyła stanowcze spojrzenie mamy Prevc*
I jeszcze to „ja ciebie też” - ZNISZCZOŁY ZACZAIŁY SIĘ NA PIŃĆET PLUS, JA WAM TO MÓWIĘ!!!
[anyway „Wołanie kukułki” przypomniało mi, że miałam czytać „Lot nad kukułczym gniazdem”. Well, ptak się zgadza :P. A tak na marginesie... czyżby to był zamierzony zabieg z tym tytułem? Tu kukułka, tu ornitolog i nieloty... hę?]
[a! I czy wspominałam jak bardzo kocham wyrażenie „do konia wafla”? :DDD]
cdn
Bulwers i epitety rzucane przez Tośkę zasługują na Oscara! Luv ya, Socha!
UsuńAaa...! Oleczek uskrzydlony obcałowaniem Antka poleeeciał, het daleko! Ale z łapami to niech się z dala trzyma, bo mu je Socha u samej dupy ukręci w końcu.
Dejvi też się popisał, jedynie dlatego, że pod narty miał. Prevc by się nie zabił, Prevc by wylądował na parkingu. Na dachu polskiego busika. Z TELEMARKIEM.
„Odwróć tabelę, Kubacki na czele” - umarło mnie :>.
No i widzisz, Socha? Tak w nich nie wierzyłaś, a nawet menda się dostała, o!
[ciachnęłaś całą drugą serię, nie myśl, że nie zauważyłam! Z lenistwa, czy niedopatrzenie...? Albo ja jestem taka tępa i nie potrafię czytać ze zrozumieniem]
O NIENIENIENIENIENIENIENIENIE...! Ejjj, dlaczego uszkodziłaś Przyjaciela? Co on Ci zrobił... ? :(. A Tośka się o niego martwi (ktoś w końcu musi, CZY KTOŚ MOŻE MU W KOŃCU DO KONIA WAFLA UDZIELIĆ PIERWSZEJ POMOCY?! CZY NA TEJ SKOCZNI SĄ SAME CYMBAŁY I AMEBY UMYSŁOWE...?!). Ale DojczeManner wcale nie jest rudy, okej? To jest szlachetny odcień miedzianej platyny, jasne?
[anyway tekst o śpiewającym Obamie i traktorach z antkowego zadupia made my day, serio!]
No, pomachał. No, pomogli mu. UFF.
Perosz mi tu już nikogo nie uszkadzać, jasne?! Nawet szaflarskiej mendy (na to pozwoleństwo ma jedynie Socha, a nie jakieś Hofery i Tepese z wiatrowej spółki cyrkowej, klar?)
Nie, Kruczek, co ty znowu kombinujesz, co ty człowieku, czy tobie życie miłe, nie, nie, nie,tylko nie mów, że...
KTO WKOPAŁ SOCHĘ?! CZY WY NORMALNI JESTEŚCIE, CZY WY CHCECIE ZGINAĆ? CZY WY CHCECIE UŚMIERCIĆ KRUCZKA, PRZECA ON NIE OGARNIA, ŻE SOCHA TO TYKAJĄCA BOMBA WODOROWA JEST!!!
(zdaje się, że nadużywam capslocka w tym komentarzu, forgive me please)
Ja nie wiem, czy Apollo się mści, ale kara będzie straszliwa, jak mi się zdaje. Podobnie i ten bankiet będzie straszliwy, niezależnie od zdolności wokalnych Tośki. I czemuż to akurat Polacy się muszę chwalić talentami? A Norki? Przeca oni tacy uzdolnieni, och i ach... Nie, trzeba orzełki wkopać. A orzełki wkopały Soche. As usual.
Oleczek chce sprawe załatwić polubownie „bez inwektyw” haha Zniszczoł, czy ty mózg zgubiłeś? Tośka? I bez inwektyw? Hahaha, prima aprillis już było. Czy Tośka osiągnęła już wnerw level Kubacki? Czy to jeszcze nie ten etap...?
Ojej, tuliiiiimy...! Zniszoczłek taki kochany... OLECZKU, CO CI SIĘ MÓWIŁO O TRYZMANIU ŁAP PRZY SOBIE, HĘ? Meh, ty chcesz zginać dziś, oj chcesz zginąć.
No tak, Zniszczoła nie wyciepie z pokoju. Ale chyba ten chce się zrehabilitować i pomaga Tosiaczkowi z repertuarem. Z mizernym skutkiem, ale cóż. Liczą się chęci.
Ojjjeeejjj... i jeszcze zaprasza ją na ten bal (w sumie to bardziej on z nią pójdzie, niż ona z nim, ale cii). Ojej, jak słodko, ojej... *love is in the air* - dawno tego nie nuciłam, co? :P
ALEKSANDRZE TY JUZ NA PIERSCINEK ZBIERAJ LEPIEJ!
I zmaścił. Ty się od ten teguj od tej Amelki... Agnieszki... tej no! Anety! Nie! Agatki! Sochę masz, Sochę obśliniasz i obmacujesz i się zwierzasz... OTP jest jedno i nie mącić mi tu wody oczami...
...tzn i nie mydlić mi tu oczu ani nie mącić wody. Tak to miało brzmieć.
Tośka, may the power be with you. Nie rzucaj się pod pociąg, potem się ludzie dziwią, że PKP ma opóźnienia...
Sierściuch widzę bardzo wczorajszy, skoro tak słabo ogarnia fryzurę Tośki. A nawet zeszłotygodniowy :P. Rany Julek, te teksty Sochy to ja chyba sobie gdzieś spiszę i będę używać w stosunku do różnych upierdliwców... Jakby co, prawa autorskie zachowam, chill...! :*
Aż Miszczunio się przestraszył Tośki – to naprawdę musi być wkurzona, bo Kamilek raczej na odważnego gościa wygląda,nie? Zresztą każdy, kto mamuty ujeżdża musi mieć w sobie odrobinę bohatera, jak dla mnie :P. Kubacki prosi się wręcz o szybką kastrację kolanem, Pieter typowo się podśmiewa ze wszystkiego, a Maciejka to chyba sobie powinna po godzinach jako model dorabiać :P. Ciekawe gdzie by więcej zarobił...? A Aleks wie że Tośka mu kibicuje, to i luzu ma wszędzie pełno – takie uczucie (nawet jeśli to nienawiść, choć jak wiadomo- granica jest cienka :P) na pewno uskrzydla :).
cdn
„Skocznię przeleciałem” - :D. (nieee,wcale nie przypomniał mi się żart o Pero. Ani o Hanie Solo, wcaaaale...). A grube Helgi niech się tak nie ślinią – Socha była pierwsza, zanim Aleks wdał się w intymne kontakty z mamutami, jasne? To wcale nie znaczy, że on leci na rozmiar XXXXXL, jasne? Rozmiar „Socha” mu wystarcza!
UsuńKiiij, że Peter leci. Po kolejny medal. Kiiij, że Gangnes wyleciał z podium (I see, what you have done here, gurl...!). Ważne jest to, że ZNISZCZOŁ MA MEDALA, ZNISZCZOŁ MA MEDALA, ZNISZCZOŁ MA MEDALA...!!! AAA...!!!
Zawsze w niego wierzyłam, wiesz? Tośka chyba też, bardzo po cichu ale jednak. Szczenę jednak z zaspy będzie musiała wygrzebywać.
Przeszczepy Zniszczoła >.<
Tak, Socha, teraz robisz za maskotkę. Sorry, życie. Możesz sobie w CV wpisać: „Śpiewam, tańczę i haftuję. No, dobra, heftuję”. I aww...! Olek taszczy Tośkę za sobą, jak talizman, aww! I kciuki trzymała i on to widział i on wie, że ona tak naprawdę w niego wierzy i to wszystko jest tak wspaniałe i urocze, że ja już bym Tośce zaczęła sukienkę na ślub wybierać or sth. Seeerio.
Ale nadal nie wiem, jak Zniszczoł ja na barana wtargał. Obawiam się, że potem Gębala musiał jego kręgosłup ratować, jak mu adrenalina puściła. Bo bez tego, to ja ciężko to noszenie na barana widzę (anyway, randomowa historia z życia: Jak czasem tacie marudzę żeby wziął mnie na barana to odpowiada: „To znajdź se barana”. Tośka znalazła, niech się cieszy :D).
Aaa...! drugie połówki! Luuubię to! Planicowy klimacik zawsze spoko. No, ciekawam tych naszych dziołszek w Twoim wykonaniu...
Widzę Skrobota oblanego kawą, zaskoczonego widokiem kliku kobitek wtranżalających się do tej klitki z okrzykami radości na ustach. Oj, widzę to :D.
Ta, Kubacki, jasne. Pech do mamutów. Wydaje mi się, że jak taki mamut widzi takiego Kubackiego to żałuje że nie wyginął, biedaczek. Ale taaak, to ty masz pecha do nich, jaaasssne, Dejvi.
Tekst z Wankiem wymiata! <3 Dojcze dżiraffe <3
Jajca Kubackiego na choince... >.< Zapomniałam o tym tekście. Socha, Wigilia już była, przypominam. Ale na Wielkanoc też się nadadzą, jajka w końcu, nie?
Stochowa taka zaaferowana (Antoś! No, kobitki wiedzą, żeby z żadną Tosieńką do Sochy nie startować :P). A „Krzyk” robi mi dzień, bo widzę to oczyma mej wyobraźni, a sam obraz bardzo lubię :). Fascynuje mnie po prostu, zresztą nawiązania do popkultury zawsze spoko.
Justysia też się wkręciła w akcję robienia z Sochy dziewczyny marzeń Zniszczoła, a Tośka została umówiona na profesjonalne tortury od 16 do 18.
Meeeh, nasi wiecznie czwarci w tych drużynówkach. Peszek, no. Skoro mówi się, że „drugi jak Prevc” (okej, dobra teraz to już nieaktualne, ale była taki czas, nie?) to my możemy śmiało mówić „czwarty jak Polak”. Oba te miejsca są fatalne z psychologicznego punktu widzenia. Nawet mam wrażenie ze trzecie miejsce jest lepsze od drugiego, bo stoisz na podium, a nie „prawie wygrałeś”. A jakby Socha tam stała i kibicowała, to byłoby podium, o! Oleczek by skrzydeł dostał i przeleciał nie tylko Kulm, ale i parking pod skocznią. Wraz ze wszystkimi autami tam zaparkowanymi. Potem musiałby jakieś badania pewnie sobie porobić, zanim Tośka by mu pozwoliła się wyściskać, ale kij. No, ale ona woli dręczyć mikrofon na próbie. Okej, można jej wybaczyć, zrobi szoł i wszystkim gały z oczodołów powypadają. To też jest jakiś plan.
„Niewolnica Kubackiego” >.< (to Kubacki ma dziewczynę...?! Tzn w prawdziwym życiu wiem że ma, ale nie sądziłam że Twoja menda ma jakiekolwiek skille społeczne pozwalające na trwanie w jakimkolwiek związku. Choć kto wie, czy to nie jest związek toksyczny, czy coś).
„Ofiara Sierściucha” - tyle się nasłuchałam o Kasieńce (tzn Socha się nasłuchała), że doskonale potrafię sobie ją wyobrazić. Czy ja wiem czy taka ofiara...? Przynajmniej nigdy kosmetyków nie musi ze sobą brać, jak u niego nocuje. No, szminkę może. Choć kto tam go wie... Never trust the kittens!
„Osobista Matka Teresa” - oj, matka to na pewno :D.
cdn (ostatnie chyba?)
Szkoda że żona Kruczka się nie pojawiła, bo Socha mogłaby jej osobiście kondolencje złożyć. Bo a) w końcu chyba tego Treneira zabije; oraz bo b) pilnowanie go musi być syzyfową pracą na co dzień, skoro Socha nawet weekendami nie wyrabia psychicznie.
UsuńTośkowe porównania (papierek po Mannerze :>) made my day po raz sto pięćdziesiąty ósmy :D. Czym się Socha i nie heftuj, dasz radę! Do it for Cymbałek! „Odstrzelony jak szczur na otwarcie kanału” - hah. No bo to wychudzone takie, porównanie bardzo trafne (anyway, Ty wiesz już jak ja luuubie facetów w garniturach, nie?). No, zaklęcia po łacinie bezbłędnie pozwalają zidentyfikować Tośkę, bo JĄ CYMBAŁ NIE POZNAŁ! Ładnie to tak, Oleczku? Ja wiem, że jej jeszcze w kiecce nie widziałeś (i do tego wesela w maju pewnie nie zobaczysz), ale eeej. Socha jest Socha i mimo zaskoczenia chyba jednak powinieneś ją dostrzec. W końcu niby potrafisz dostrzec jej wewnętrzne piękno i tę odrobinę człowieczeństwa która kryje się się pod grubą warstwą cynicznej, sarkastycznej i złośliwej ordynarnej świni.
„I czego się gapisz jak dupa w sedes?!”- typowa Tośka, drugiej takiej nigdzie nie znajdziesz. Pilnuj jej więc Zniszczoł! Pff! „Bo wyglądasz ładnie” - powiedział to tonem, jakby nie wierzył że słowo „ładna” i „Socha” mogą stać obok siebie w formie epitetu. Pff. Ale Stochowa chyba nieco przesadza z tym fenomenalnie. Jakby było fenomenalnie, to Zniszczoł już by łapek od niej nie oderwał tego wieczora. A tak jakaś Agatka mu tam siedzi w tyle głowy, gdzieś pomiędzy kłaczkiem a migdałkiem* i zaburza pogląd na Soche. Nie ładnie, Oleczku, nie ładnie. Już my ci te wszystkie Agatki z głowy wybijemy. Jak nie seksowną sukienką Tośki, to bardziej drastycznymi i brutalnymi środkami. Etap stosowania półśrodków i perswazji słownej zbliża się do końca.
Tośka popsioczyła na Hofera, na PZN, na Kruczka, zmiażdżyła Oleczkowi nadgarstek i poszła śpiewać. Coś w rodzaju uśmiechu jest, oślepili ją, żeby nie zemdlała na widok gapiących się na nią tłumów (lub zeby ich nie obrzygała pawiem pięknym i kolorowym), powstrzymała się od zwyzywania po raz enty Kruczka i zaświergoliła.
Zakładając że podlinkowałaś wykonanie podobne do tego od Sochy, to poszło jej całkiem przyzwoicie (do piosneki samej w sobie się nie odniosę bo nie umim jak wspomniałam na samym początku tej epopei). Poszło cacy, wszyscy cali, honor Sochy, PZNu, polskiej kadry, Hofera i całego świata uratowany, Socha de hiroł. Brawo ona! Nawet prawie udało się jej uśmiechnąć.
Żal mi Marty, że się musi z takim trollem użerać, meh. A Socha idzie zabić Oleczka. Nie specjalnie, sam przecież na siebie wyrok podpisał prosząc ją do tańca. „pewny siebie jak Stękała” - Stęki de hiroł! Stęki de role model! Ale ja bym nie była taka pewna, czy twój umiejętności wystarcza na waszą dwójkę.
Ojejejej...! Zniszczoł pyskuje! Upodobniają się do siebie z Tośka, jak stare dobre małżeństwo! Aż Tosiaczka zatkało normalnie. Kto to widział tak ją w własnym stylu pacyfikować, no? Mam po raz setny przypomnieć, że to jest moje jedyne, ukochane i prawdziwe OTP? No, więc łapy precz drogie Agatki, Fanemelki, Amelki, Prevce, Agnieszki i inne Laniski!
Ojejejej... „Borze szumiący. Aleksa wracał do domu z breloczkiem” to jest tak po prostu aww, i cute że nie mam do tego więcej komentarza, serio. (anyway określenie „breloczek” kupuje mnie totalnie). Czy ja mogę sobie ich oprawić w ramkę i powiesić nad łóżkiem jako przypomnienie niedoścignionego ideału relacji damsko-męskiej? Proooszę...? I nie, Tośka, to nie jest szampan. To takie uczucie które zaczyna się na „m” a kończy na „iłość”. Mimo iż nadal chcesz go skrzywdzić, choć może jeszcze nie dziś, bo ten weekend należy do niego, było nie było.
Oj, i przyznała się Tośka. Tylko bez zbędnegego schlebiania sobie, Zniszczoł! Jesteś po prostu niżej w tośkowej klasyfikacji „do odstrzału w trybie natychmiastowym” od Kubackiego. A to żaden wyczyn przecież.
„...jak dupa w sedes...” czyżby klamra? Taka tyci-tyci?
cdn (a jednak, gupi blogspot... ten jużostatni, serio!)
Haha, Socha ma jakiś alkoholowy radar czy jak...? (Słoweńce ją zdemoralizowały, meh!). Efekt taki, że tańczyła z Fannemelkiem - „para sześciolatków” >.<. ale niech on sobie zbyt wiele nie wyobraża, okeeej...? Miszczunio obtańcowany, Kicia też się załapała, a Kubacki uniknął kopa między nogi – a więc w każdym wypadku sukces. Żyła najlepszy kompan do chlania, setka na pół, cóż to jest...? (Szkoda, że Żyły w Harachovie nie było... TO by była impreza :P). Słoweńce też obtańcowane, nogi całe, szampan wypity, honor nie splamiony.
UsuńBrzmi dobrze, nie?
ALEKSANDRZE ZNISZOCZLE! RAZ JESZCZE Z TOWICH UST PADNIE IMIĘ ZACZYNJĄCE SIĘ NA „A” A KOŃCZĄCE NA „A” (NAWET JEŚLI TO BĘDZIE IMIĘ TWOJEJ MATKI, JESLI NAZYWA SIĘ ANASTAZJA, SIOSTRY ALEKSANDY CZY KUZYNKI AFRODYTY) TO BEDZIESZ MIEĆ ZE MNĄ DOCZYNIENIA. A RACZEJ Z MOJĄ NOGĄ. W SWOIM ZADKU.
Spsułeś chwilę, no cymbale jeden. Ić stont, okej?
(Ale Tośka zasnęła bez problemów, a TO COŚ ZNACZY).
No, bilans Tośce wyszedł na zero, bo choć nie zginęła śmiercią męczeńską na scenie, to załapała katar, kaca i niepełny sen. Teraz czekają ją zawody blisko domu, ale nie łudziłbym się na jej miejscu że zazna spokoju. Jeszcze jakieś znajome ludzie ją na tej skoczni wyhaczą (wyczuwam siarę, oj wyczuwam).
Olek da hiroł! (już trzeci raz w tym odcinku!). Cała kadra w lepszym świetle od razu! Ino spokoju nie ma, ale coś za coś.
Punkty od jeden do trzy aż nadto prawdziwe, ale z trójką zgadzam się w milionie procentów!
I wizja konfrontacji z Apollem, ojć! (*śpiewa* jej zależy, zależy...! Tośce zależy na nielotach, sialalala...!).
Czyżby Oleczkowi sodówka już do głowy uderzyła...? Nie, to Tośka ma trochę wypaczony pogląd na świat. Ale dobrze że może mu się w ramię wypłakać. Bo przecieki jakieś były i już po kadrze wieść się rozniosła, że Tośka na cenzurowanym jest po zwymyślaniu prezesa od góry do dołu. Meh, Kubacki mógłby być dla niej z tej okazji nieco milszy, nie...?
Nom. Skończyłam :). Dodam jeszcze, że Antek piknie w tej kiecce wygląda, nawet z dodatkowymi kilogramami, które zgodnie z zaleceniem dodałam jej w myślach. Is good Socha, good. Fryz też zacny :D.
No, ja już kończę moją epopeję, wysyłam szczere wyrazy miłości zwłaszcza za oleczkowy medal. Należy mu się, a co!
No i czekam na Wisłe, bo podejrzewam,że będzie się działo :).
Buziaki, E_A :*
PS. Bardzo Cię przepraszam za spam oraz za jakość tego komentarz,który kupy się nie trzyma, ale mam nadzieję, że wiesz, że wielbię i Ciebie i Twoich Tośków, co?
E_A :*
JEEEEEEJ, czy to moje ulubione elaborata? TAK! <3
UsuńPiosneczki wybaczam! Wszystko wybaczam! Taka wyrozumiała jestem, o.
Oooj, ja umiem spać zawsze i wszędzie, przestrzeń nie jest najistotniejsza. A już na pewno nie ławki! Co Ty za wydział masz, kobieto? :P W ogóle nie pod studenta robiony!
O BORZE, TOŚKA JAKO PIASTUNKA MINIATUROWYCH KOPII KUBACKIEGO — CZY TY CHCESZ JĄ ZABIĆ?!
„Dłużej jechał, niż leciał” — tak zdradzę, że to Maciejka powiedział o sobie podczas zawodów w Vikersund. :P „IĆ STONT, DEJVI” <3 Taaa, daj dziecku zabawkę...
Haaaa, co do sceny z Demonem — może się inspirowałam podświadomie? Tak, na pewno tak!
„Pobił się z Miranem o punkty za wiatr” <3
No co Ty, Tosiaczek by nie przeżył w jednym łóżku ze Zniszczołem. Tzn. podejrzewam, że to on by nie przeżył — skopałaby go przez sen. Szkoda chłopa! Ojaaaaaa, przytulaski <3 Cóż, Olek na razie wg Antoniny zasługuje na przytulaska — prądem. :P
„(…) jego skoki o długości rzutu beretem (i to bardzo lekkim, dzierganym na najnowszą modę – więcej dziur niż wełny)” — padłam! Musimy zrobić tego crossovera!
A Tosiaczek przesz nie jest zajęty, tak? TO JEST OFICJALNA WERSJA I TEGO SIĘ TRZYMAJMY! :D (Nieoficjalnie — podpisuję się obiema ręcami!) Pogonić Maćka — Ty świnioro! :P
A Oleczek miał po prostu bardzo pokręcone i głównie zboczone skojarzenia, a tego serduszko Tosieńki znieść już nie mogło. Za wiele! „HASŁA SIĘ NIE MOGĄ POWTARZAĆ, CYMBALE!!!” — 100% TOSIACZKA!
O, widzisz? Z tymi psychotropami to dobry pretekst jest, żeby crossovera zrobić! Zacznie się od wizyty Tośki w gabinecie Alki. DOBRE! ZRÓBMY TO!
„Odlotowo, nie?” XDDDDDDDDDDDD Jest Laniszek, jest impreza!
„ZNISZCZOŁY ZACZAIŁY SIĘ NA PIŃĆET PLUS, JA WAM TO MÓWIĘ!!!” — PADŁAM I NIE WSTAJĘ!
Hej, z tymi „Wołaniem kukułki” MUSIAŁO być Freudowsko podświadomie i przyznam, że miło mnie zaskoczyłaś (po raz kolejny!) swoją spostrzegawczością! :D
„Do konia wafla” — pewien ulubiony polonista tak mówił... ;) Też je kocham i kocham, że Ty je kochasz! :DDDDDDD
Druga seria ciachnięta, tak, ale objęta w podsumowaniu dnia. :) Nie mogę wszystkiego opisywać, bo by mnie rozwaliło. Skoki są fajne do oglądania, nie do opisywania...
ALLES KLAR, MEIN KOMMANDANT!
W tym komentarzu jesteś tak Tośka w każdym rozdziale. XD
Ja to ciągle mówię Zniszczołowi, żeby na jakiego dyjamenta zbierał, ale on mnie słuchać nie chce, burak durny.
„Nie rzucaj się pod pociąg, potem się ludzie dziwią, że PKP ma opóźnienia...” Czy ja Ci już wspomniałam o swojej odwiecznej miłości do Twej zacnej osóbki?
Sierściuch nie zeszłotygodniowy, tylko facet jest. Faceci nigdy nie zauważają... Bo to dupy wołowe są, a nie. Hahahahaha, jaka ostrożność — nie bój się, na Ciebie za prawa autorskie się nie pogniewam! :P
Rozmiar „Socha” jest w sam raz! O!
A weeeeź, przestań mnie przejrzywować, ok?!
„Śpiewam, tańczę i haftuję. No dobra, heftuję.” — Serce me oszalało! <3 A chcesz Tosiaczkowi wybrać kiecę ślubną? :D To byłoby ciekawe! Zróbmy plebiscyt „W co ubrałabyś Tośke, gdyby groziło jej małżeństwo?”. Uroczy są, nie? Na swój Tośkowy sposób.
Cóż, prawdopodobnie Gębala nie spał, żeby Zniszczołowi kręgosłup nie strzelił. Chylę się przed wiedzą! Oj taaaaaak, Tośka znalazła barana... nawet dziesięciu.
„Wydaje mi się, że jak taki mamut widzi takiego Kubackiego to żałuje że nie wyginął, biedaczek.” - LOFF.
Aaaa, widzę, że „Krzyk” trafił w gusta. :D Miło mi!
„Oleczek by skrzydeł dostał i przeleciał nie tylko Kulm, ale i parking pod skocznią. Wraz ze wszystkimi autami tam zaparkowanymi.” — <333333333333333333333
Jako Ci rzekłam wczoraj, Marta jeszcze się przyda. B-) Maciej w szmince – STAHP!
Obawiam się, że z temperamentem Agaty Kruczek oglądalibyśmy darcie kotów. XD
Znaaaam, znaaaam ten Twój garniturowy fetysz. B-)
Aaaa, bo to ślepy bałwan jest i tyle. Widzi, jaka wspaniała, ale że ciało Bijąs, to już nie! Dupek!
UsuńSTĘKI DE HIROŁ!!! A Aleks taki zagatowany, bo... no. Gdyby jej nie poznał, to pewnie Tośki z rąk by nie wypuścił. ;> I chyba jednak trochę nie wierzył, że „Socha” i „ładna” mogą stać obok siebie w jednym zdaniu... Trochę bardzo.
KOCHAM CIĘ ZA TO OTP I TEGO „BRELOCZKA”!!! <3333333333333 POZWALAM OPRAWIĆ I POWIESIĆ NAD ŁÓŻKIEM/DRZWIAMI WEJŚCIOWYMI/DRZWIAMI DO KOŚCIOŁA.
HA. Zniszczoł trochę ugrał, ale niech se nie myśli, co nie?
Mała klamra, masz rację. <3
Taaaaak, sama żałuję, że Wiewióra Harrachov ominął, bo to by były jaja! :P Cóż, musiał chłopak trenować do lotów.
Tośka zasnęła, bo ją nieloty głupotą swoją wykończyły!
Byndzie siara, byndzie. Mosz recht, dziołcha.
To „zależenie na nielotach” przemilczę, pfff.
BAHAHAHAHAAH, Kubacki wykorzysta okazję na całego, kobieto!
TEŻ CIĘ WIELBIĘ I CAŁUJĘ, NO I W OGÓLE! :*