UWAGA! Podkład muzyczny do tego rozdziału nie jest taki sam, jak
cytowany na początku utwór. :) Polecam odtwarzać w kółko przez
cały tekst!
to jest ta słowiańska brać,
lubię dużo pić i spać,
to jest ta słowiańska brać,
lubię pić i spać!
Drzewa. Śnieg. Auta. Szara droga.
Tak to pośród bajecznych niemieckich krajobrazów wracaliśmy
z Bischofshofen, przy czym, co warto podkreślić, większość
osobników za nami, na tylnej kanapie, waliła wódą na kilometr i
spała w najlepsze. Sierściuch dziwnie jęczał przez sen,
Kubackiego pusty czerep uderzał o szybę na każdym wyboju, ale on
nie otworzył oczu nawet na chwilę. Kamil znowu się ślinił, a
Pietrek chrapał jak niemądry...
Stękała siedział ze mną i Zniszczołem z przodu, początkowo
obrażony jak panienka, bo go wykolegowali z picia, nabijając się,
że za młody. Po pewnym jednak czasie zmęczenie klepaniem buli
wzięło górę i walnął w kimono. Słuchaliśmy więc po cichu
stacji radiowej, którą wybrał Skrobot, a ja czytałam
jakieś niemieckie badziewie, które znalazłam w jakimś kiosku.
Taki szwabski Koteczek.pl, tylko w wersji papierowej.
I wszystko byłoby fajnie, gdyby się ten cymbał nie odezwał.
— Antek, mogę ci coś powiedzieć?
W dalszym ciągu byłam wściekła na siebie, że mi wóda otworzyła
niepotrzebnie gębę na tym dachu. I co, teraz będziemy już się
sobie zwierzać jak dwie psiapsiółki?, pomyślałam z
obrzydzeniem. Westchnęłam ciężko, po czym, nie odrywając się od
szalenie ciekawej lektury na temat szwabskich celebrytów, odparłam:
— A koniecznie musisz?
Zniszczoł trochę się zakłopotał.
— No... wiesz, są rzeczy, o których ciężko się gada w męskim
gronie — odparł, przestając się wreszcie gapić na własne
palce. Spojrzał mi prosto w oczy. — Zwłaszcza jeśli jest w nim
Mustaf.
To akurat mogłam zrozumieć, więc jęknęłam z niezadowoleniem,
ale dodałam:
— Noooo, dooooobra, to dawaj.
Myślałam, że burak się rozwinie jak proboszcz na sumie w
niedzielę, a tu nic, cisza. Skrobot wyłączył na chwilę radio, bo
próbował podpiąć swój pendrive, więc słyszałam tylko
burczenie silnika i pogwizdywanie Zbyszka, który siedział za
kierownicą piątą godzinę, nie wykazując oznak zmęczenia. Pełen
szacun.
Spojrzałam pytająco na szczygła, który coś się nie kwapił do
zwierzeń. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale takie niezdecydowanie
było wkurzające.
— Bo ja kogoś poznałem.
Wywróciłam oczami. To już bym wolała to kazanie. Może bym
jakieś wnioski z niego pożyteczniejsze wyciągnęła.
— Wow, wyszedłeś ze swojego pokoju? — sarknęłam. — I kogo
poznałeś? Psa sąsiadów czy listonosza?
Zmroził mnie wzrokiem, więc odpuściłam sobie przyjemne kpiny, ale
nie podobało mi się to. Zaczęłam się stresować. Z czym on się
zamierzał przede mną obnażać? Nieważne, byle by to nie były
jego okolice krocza, pomyślałam w lekkiej panice.
Zrobiłam zamaszysty gest, żeby mu pokazać, że ma kontynuować.
— Gadaj, kto został tym nieszczęśnikiem?
Tym razem puścił mój genialny komentarz mimo uszu.
— Nazywa się Agata. Mieszka w Katowicach. Studiujemy razem. Była
ostatnio w Wiśle na nartach i wpadliśmy na siebie na poczcie. —
Co za debil, uśmiechał się do własnych dłoni. — Jest... jest
super. I... chyba ją lubię.
Podniosłam brwi.
Okej, kogoś tu popierdoliło. Albo jego, albo jego.
Spodziewałam się jakichkolwiek wyznań. Nie wiem, że ma pryszcze
na dupie, że ma owłosione plery, że lubi golić nogi i chodzić w
japonkach, że jarają go cycki Kim Kardashian, ale na pewno nie
liczyłam, że mi się szanowny kolega Zniszczoł wywnętrzy z czymś
takim. Wyrzygał przede mną wątrobę, a ja wcale nie chciałam
takich rzeczy oglądać. I nie bardzo też wiedziałam, co z tym
zrobić. Sprzedać na czarnym rynku? Ugotować na obiad? Pierwszy raz
w życiu żałowałam, że szaflarska menda śpi, bo on by chociaż
rozwiał sentymentalny nastrój jakimś debilnym docinkiem, ja bym na
niego nawarczała i temat by się zmienił. Teoretycznie sama mogłam
mu głupio dociąć, ale pierwszy raz w życiu poczułam, że nie
wypada.
Ja. Poczułam. Że nie wypada. Warczeć.
Zaprawdę, powiadam Wam, świat ten zmierza ku końcowi.
Siedziałam sztywno w swoim fotelu, modląc się, żeby Zbyszek
zahamował na szlag i tym samym rozluźnił atmosferęm i wszystkie
idiotyczne Agatki poszłyby w piiiiii...ng-ponga grać.
— Socha, ty coś jeszcze dziś powiesz czy mam sobie do następnego
TCS-u poczekać?
Pamiętam ten czas, kiedy chciałam być dla niego miła. Było to
minutę temu i już odeszło w zapomnienie. Zaraz mnie tak wpienił,
że najchętniej bym go wyrzuciła przez przednią szybę.
— A co, mam ci gratulacje składać, że się zakochałeś?! —
warknęłam cicho, żeby nie obudzić reszty schlanych cymbałów.
— Nie zakochałem się wcale! Po prostu mi się podoba! —
odwarknął w ten sam sposób. — Mogłabyś chociaż powiedzieć,
że cieszysz się z tego powodu, ale widzę, że nie masz w sobie za
grosz przyzwoitości.
Prychnęłam pogardliwie.
— A z czego tu się cieszyć? Że za pół roku przylecisz mi się
wypłakiwać w rękaw, bo cię panna Anna rzuciła dla jakiegoś
wypakowanego dżolero z audicą?
— To jest Agata.
— Nieważne. Postawiłeś mnie w posranej sytuacji, to co mam
zrobić? Fajnie, że ci się ktoś podoba. Mnie się podoba Zac
Efron, ale jakoś nie każę się wszystkim dookoła cieszyć z tego
powodu. — Z tych emocji rzuciłam szwabskim szmatławcem prosto w
ryj naszemu nowemu koledze kadrowemu.
— Aaaaaleeee żeee ktooo się kooomu podobaaaa? — ziewnął
budzący się Stękała, ściągając gazetę z gęby.
— Ty się nie wtrącaj, tylko idź spać dalej, bo dzieci w twoim
wieku potrzebują dużo snu.
— Jestem od ciebie młodszy tylko o dwa lata!
Spojrzałam na niego przez ramię, z rękami na biodrach.
— Czy nikt cię nie uczył, że starszym się nie pyskuje?
Zwęził te swoje prawie nieistniejące oczy do maleńkich szparek.
— A czy ciebie ktoś uczył, że bycie kobietą nie usprawiedliwia
świńskiego zachowania?
Prychnęłam.
— Synek, idź spać, ja ci dobrze radzę.
Prychnął.
— Jak będę chciał.
— WIĘC ZACHCIEJ.
Założył ręce na piersiach, udając, że interesuje go, co się
dzieje na drodze.
— Ok, to nie dostaniesz mojej wielkiej milki z herbatnikiem —
powiedział po kilku minutach, niby to obojętnie.
— MASZ TĘ NARTĘ Z HERBATNIKIEM?
— Aha.
Musiałam się na chwilę zatrzymać, żeby przekalkulować wszystkie
za i przeciw.
— Dobra, ale przynajmniej udawaj, że nie słuchasz, okej?
Wyszczerzył się jak debil. No, takie negocjacje to ja rozumiem.
Odwróciłam się w stronę Zniszczoła, bo teraz on był obrażony.
Jak to jest — podpisujesz kontrakt, że będziesz jeździć z
jedenastoma facetami, a potem okazuje się, że to jednak same
panienki...
Westchnęłam.
— Niech ci będzie. Przepraszam, nie powinnam była zachować się
jak świnia, ale sądziłam, że wiesz, że jestem ordynarnym
prosiakiem. I mam nadzieję, że wyjdzie ci z tą Anetą.
— Agatą.
— Wszystko jedno.
Zniszczoł przez parę sekund wyglądał jeszcze na wpienionego, ale
spojrzał na mnie kątem oka, a na jego twarz wrócił trwały
paraliż, od którego odbijało mi się oranżadą z komunii.
— Okej, ja też nie powinienem był cię takimi newsami napastować
i żądać entuzjazmu. Przepraszam, to nie było fair.
Przez kilka minut nic nie mówiliśmy, więc zaczęłam się czuć
dziwnie. Żeby rozluźnić atmosferę, palnęłam:
— To jaka ona jest?
— Kto?
A oto przykładowa rozmowa z amebą.
— No, ta Amelia. — Wywróciłam oczami.
— Ach, Agata. — Proszę, tylko nie mówcie, że to ten bipolaryzm
znowu się odezwał... — Ale że z wyglądu, z charakteru...?
— Z obydwu.
Uśmiechnął się do siebie. Ja Wam mówię, to jest choroba...
— Jakiś metr siedemdziesiąt pięć, długie nogi, szczupła.
Brązowe włosy, zielone oczy. Szalona na punkcie wakeboardingu.
Bardzo mądra, zna się trochę na skokach. Dobrze mi się z nią
gada, jest wyluzowana i ma ładny uśmiech.
Próbowałam wyobrazić sobie tę jego Agatę, ale zobaczyłam tylko
żyrafę z deską w pysku i sztucznym bananem. Więc to jest typ
Zniszczoła?, chodziło mi po głowie. Zero oryginalności.
Myślałam, że powie, że lubi jakieś filigranowe brunetki z dużymi
cyckami, a tymczasem okazało się, że on woli taplające dupę w
wodzie szatynki-modelki. Zresztą, na co ja liczyłam. W końcu to
też facet, dlaczego miałby więc mieć realne wymagania...
— Ładny uśmiech? — O, nie, ten głos zawsze zwiastuje
furię. — Mówicie o mnie?
Spojrzeliśmy na wychylającego się zza naszych pleców Kubackiego,
któremu waliło z ryja wódą na kilometr i w ogóle nieprzyjemny
był, bo dziwną brodę zapuszczał, w której wyglądał jak gnomy
ogrodowe mojej ciotki z Wejcherowa — ani to ładne, ani to
pożyteczne.
— Walnij się w czajnik, Mustaf.
Popatrzeliśmy na siebie ze Stękałą bardzo zdziwieni. Serio, dwa
dni znajomości i synchrony lepsze niż w You canʼt dance?
Piróg zeszczałby się ze szczęścia.
Niestety, nasza urocza chwila została przerwana zamaszystem rzygiem,
którym Pieter ochrzcił nasz autobus.
Czy ten sezon może się już skończyć? Please.
* * *
Nie od dziś wiadomo, że zawody poprzedzające ważne imprezy sezonu
są najczęściej słabo obsadzone. Genialny i poukładany trener
Łukasz Kruczek, weteran skoków i znawca sportowy wielki, pomyślał
więc sobie, że wszystkich nielotów z kadry A zostawi w domu, co by
sobie mogli w Szczyrku do woli bulę klepać na takim bzdecie jak
HS106. Bo przecież za dwa tygodnie miały nadejść nikomu
do szczęścia niepotrzebne Mistrzostwa Świata w Lotach w
Tauplitz/Bad Mitterndorf. Najpopularniejsze pingwiny szalały
na Skalitem, nie przekraczając zapewne punktu K, a ja liczyłam, że
co najwyżej będę musiała sobie ucinać przejażdżki do Szczyrku,
ale zostanę w domu. Nic bardziej mylnego.
Ten bałwan, zwany popularnie trenerem, wymyślił sobie, że
sam siebie przetestuje bez asystentki, a może Maciejowi Masiusiakowi
(co to w ogóle za nazwisko?) też się przyda pomoc, chociaż on
wcale o nic takiego nie prosił. TO NIE WIEM, PO CO SIĘ ZGODZIŁ. I
zamiast spać do późna, obijać się do woli i mieć w dupie czyste
pranie, musiałam spakować te pierdzielone walizy raz jeszcze i swój
zgrabny zad zabrać do Harrachova.
W międzyczasie mama zawracała mi gitarę opowieściami z domu. Że
brat został napastnikiem, że tata dalej chleje, że babcia nadal ma
obsesję na punkcie porządku, a dziadek — wszystko w nosie. Tym
samym utwierdziłam się w przekonaniu, że nie chcę tam wracać i
wolę mieszkać u wujostwa niż z własnymi rodzicami. Co gorsza,
zapowiedzieli mi, że przyjadą na konkursy w Polsce i to też mnie
raczej średnio ucieszyło. Z tego powodu wolałam być już w
Czechach.
Wyjeżdżaliśmy, dla odmiany, ze Szczyrku. Nie mogłam powstrzymać
wywrócenia oczami, jak pod busem z radości podskakiwał Titus, a
obok niego z niepokojącym uśmiechem w telefon gapił się ten
najlepszy przyjaciel Zniszczoła, Biegun, czy jaki inny równik.
Paskudnie łobuzerski wyraz twarzy nosił też Kusy, który, mimo
braku słońca, miał na nosie ray-bany. Stefek gadał z kimś z
odrutowaniem na zębach, a Andrzej szczerzył do mnie te swoje durne
kły, machając WIELKĄ, PYSZNĄ MILKĄ Z HERBATNIKIEM.
I tak, proszę państwa, zaskarbia się sobie uznanie i sympatię
Antoniny Sochy — mówiąc w jej języku.
— Antoooś! Heeeeeeej! — zawołał śpiewnie Titus, wierzgając
kończynami jak małpa.
Czy nie możemy go jeszcze raz zamknąć w bagażniku?
— Cześć, Titus — mruknęłam, taszcząc się obok niego z moją
torbą, która ważyła tyle, co leki na uspokojenie dla Tepeša, a
musi brać ich sporo. Podniosłam głowę, popatrzyłam na Miętusową
ucieszoną facjatę i mnie oświeciło. — Zapomniałam ci słownika
kupić.
— Słownika? — pytał skonfundowany. — Ale że niby co, z
angielskiego?
— POLSKIEGO ORTOGRAFICZNEGO, BAŁWANIE! — odwrzasnęłam. — Jak
mi jeszcze raz wyślesz takie kulfony w smsie, to cię znajdę i
dostaniesz takim tomiszczem w łeb.
Stękała z Kłuskiem zaśmiali się z Titusa, który przypominał w
tym momencie szczeniaka z oklapniętymi uszami. Na kilka sekund
zrobiło mi się go żal. Ale tylko na tyle. Dlaczego? Otóż gdy już
mieliśmy wsiadać do busa, na parking pod kompleksem skoczni
podjechało kilka innych samochodów. Niestety, z jednego z nich po
chwili wyszła szaflarska menda ze złośliwym uśmiechem na gębie,
ze złośliwie rozłożonymi rękami i złośliwym tonem głosu,
mówiącym złośliwie:
— Antonino! Jakże się serce me raduje na twój widok...
— Moje na twój nie, więc lepiej idź tam po swojemu bulę klepać.
Tym razem skończyło się jednak na pokazaniu sobie języków, bo po
chwili musiałam ich wszystkich zostawić na pastwę Treneira. Do
niego należało najtrudniejsze zadanie: ze wszystkich nielotów
wybrać tych, którzy najmniej zrobią obciachu na mamucie w Austrii.
Zdążyłam jeszcze, nie bez politowania, rzecz jasna, odmachać
szczerzącemu się do mnie Zniszczołowi i koniec historii, musiałam
się pożegnać z krajem własnym ojczystym. Oraz jego czołowymi
nielotami.
Bida z nędzą, jednym słowem.
* * *
W Czechach wszyscy w kółko powtarzają výborně!, więc
mniemałam, że to naród, któremu wszystko smakuje. Chłopaki
pokładali się ze śmiechu w restauracjach, a ja w duszy pytałam
Boga, ile jeszcze będę musiała pokutować za tamto straszenie
brata. Ale jakoś mniej mnie irytowali niż pierwsza kadra. Ten
odrutowany, jak się okazało, nazywał się Kuba Wolny, szybki
jak konik polny (nie wiem, kto mu tę ksywę wymyślał, ale
bystry to on nie mógł być), i był dziwnie znośny, podobnie jak
Stęki. Titus to Titus, taka chodząca, podskakująca fangirl z
męskimi genitaliami, więc przyzwyczaiłam się do jego niespożytej,
pozytywnej energii. Przynajmniej nie wpieniał mnie trwałym
paraliżem twarzy, bo zdarzyło mu się powiedzieć coś mądrego
(rzadko, bo rzadko, ale nie psujmy mu momentu chwały).
Stefek, najstarszy z ekipy, śmiał się po swojemu i zachowywał jak
porządny, cywilizowany człowiek, aczkolwiek nadal twierdziłam, że
jest w nim coś niepokojąco spokojnego — coś, co pewnej zimowej
nocy mogłoby odrąbać ci łeb. Stękała zaopatrywał mnie w
słuszne porcje słodyczy, a poza tym mądrze gadał, więc nie
wadził mi, a nawet zaczynałam go lubić. Kłuskowi
głowa obracała się we wszystkie strony, kiedy szukał lachonów do
złowienia (ciekawa jestem tylko na co, bo na pewno nie na intelekt),
a pomagał mu w tym Biegun, który wcale nie miał oporów przed
krzyczeniem: Ej, Kusy, a ta?! Aaaaale ma zderzaki! Przeleciałbym
jak Prevc wszystkich po kolei.
Zasada generalna jest taka: im młodszy facet, tym mniej w gaciach i
głowie.
Pierwsze próby na skoczni dużej, bo o rozmiarze stu czterdziestu
dwóch metrów, wyszły raczej kiepsko. Andrzej radził sobie nieźle,
podobnie Kuba, nieco gorszy tylko był Stefek, ale pozostałych
trzech nadawało na opał do kominka, tacy byli drewniani. Dlatego
kwalifikacje poszły pomyślnie, ale pierwszy konkurs już sztywno.
Do trzydziestki awansowali tylko trzej najlepsi na treningach, ale
podejrzewam, że była w tym spora zasługa nieobecności
śmietanki stawki, więc brakowało Krafta, Freunda, Kasaia,
Gangnesa... Nie dotyczyło to Petard Gorana Janusza*. Słoweńcy
byli zawsze i wszędzie w pierwszym składzie. I, co najlepsze,
prawie nigdy się nie męczyli. Ja to nie wiem, może ich ten Janusz
czym szprycował? W każdym razie to oni zdominowali sobotę, a my
musieliśmy się zadowolić trzecią dziesiątką.
Więc ani Kruczek, ani Masiusiak...
Ale słoweńskie orły nadal spoglądały w naszym kierunku bez
przerwy, jakby nas szpiegowały. Było to co najmniej dziwne. Cała
ta ich ekipa to jedno wielkie dziwactwo, więc gdy Kusy stwierdził,
że pewnie stanowią ukrytą opcję gejowską, przestaliśmy
zwracać na nich uwagę, a reszta nielotnej formacji ciągle
zasłaniała sobie zadki, jakby to miało pomóc, gdyby przewidywania
Kłuska się sprawdziły.
Kuba przestał być taki fajny, kiedy zaczął marudzić jak
Sierściuch co weekend, reszta natomiast całkiem entuzjastycznie
przyjęła myśl, że jutro też jest dzień, bla, bla, bla...
Nie chcieli posłusznie iść spać, jak im Ojciec Maciejusz
przykazał, więc zaciągnęli mnie siłą na soczkowo-bananową
imprezę do pokoju Kłuska i Bieguna. Nie podobało mi się to, ale z
własnej głupoty (nie spakowałam książek...) musiałam cierpieć.
Wixa pełną gębą. Były banany, były soki Frugo, były
planszówki... Żyć, nie umierać. Graliśmy w Twistera i
zastanawiam się, jak tej pokrace Biegunowi udało się zabrnąć tak
daleko w skokach, skoro miał problemy z najprostszą koordynacją
ruchową. Hofer był jego dziadkiem, czy jak? Pograłam z bęcwałami
w Makao, poukładaliśmy puzzle, pociupaliśmy w Chińczyka,
ale to wszystko. Ech, a mogłam z kuzynem Smerfy
oglądać... — przemknęło mi z nostalgią przez głowę.
Poczułam, że coś mi się rusza w kieszeni, więc wygrzebałam
swojego androzłoma. Nieznany numer, ale zlitowałam się, to on
płacił za rozmowę. (Albo i nie?).
— Czego?! — warknęłam przyjaźnie jak zwykle.
— Ekhem. Czy mam przyjemność z panią... Antoniną Sochą? —
odezwał się niski, męski głos po drugiej stronie.
Kogo pogrzmociło, żeby o ósmej wieczór wydzwaniać?
— No przecież mówię: czego?! — Rozdrażnił mnie ten totalny
brak przyzwoitości.
W słuchawce zapadła kilkusekundowa cisza.
— EKHEM. Z tej strony Apoloniusz Tajner...
Zmarszczyłam brwi, próbując sensownie ruszyć tą swoją makówką.
— Kto, kurwa? — skrzywiłam się.
Głos po drugiej stronie ewidentnie tracił cierpliwość. No ja,
kurwa, też.
— APOLONIUSZ TAJNER.
I się przebrała miarka.
— Słuchaj, frajerze, jeśli myślisz, że jesteś zabawny,
dzwoniąc na losowy numer i przedstawiając się jako jakiś grecki
popierdol, czy kij wie kto, to się grubo mylisz. Zadzwoń jeszcze
raz, a cię znajdę i przerobię na tatar! — Rozłączyłam się,
bo lada chwila wywaliłabym telefon przez okno.
Schowałam komórkę do kieszeni, a śmiejące się nielotne bałwany
od razu się zainteresowały. Co wolno wojewodzie... i tak dalej.
Wścibskie dzieci. Taką cenę płaci się za głupotę własną
niezmierzoną.
— Aaaaa, jakiś pojeb. Przedstawił się jako Apoloniusz Tajner,
czy ktoś taki. — Wzruszyłam ramionami, odpowiadając na pytanie
Bieguna.
Reakcja powinna zostać wytransmitowana, bo sześć par oczu
spojrzało na mnie jednocześnie z takim wytrzeszczem, że biedny
Piróg znowu by się zeszczał ze szczęścia. A Egurrola zaklaskałby
się na śmierć. Ja wiem, że skoczkowie to nie są istoty zdrowe na
umyśle, ale żeby miały jeden wspólnie funkcjonujący mózg? W
sumie... Składowa ilorazów inteligencji wszystkich może łącznie
dałaby jakieś przeciętne sto punktów.
— Wyzwałaś... Tajnera... od... popierdolów? — Stefek wyglądał,
jakby miał stan przedzawałowy.
— Bo co? — burknęłam, nalewając sobie multiwitaminy do kubka.
— Znasz go?
— TO JEST PREZES POLSKIEGO ZWIĄZKU NARCIARSKIEGO, KRETYNKO! —
wrzasnął na mnie Andrzej.
Halo, przepraszam, co tu się właśnie odjebało?
Najpierw chciałam zamordować mądralę Stękałę, bo sobie
gówniarz pozwalał na całego. Wielka czekolada wiosny nie czyni!
Ale potem zdałam sobie sprawę, że są ważniejsze sprawy, na
przykład moje życie, które wisiało na włosku. Jedno było pewne:
miałam przejebane. Już chciałam wpaść w wielki popłoch,
oddzwonić, przeprosić i zapaść się pod ziemię ze wstydu, ale...
...wtedy ktoś zapukał do drzwi. Boidupy od razu zatelepały się ze
strachu, że to Ojciec Maciejusz się o bibie i moim wyskoku
haniebnym dowiedział, ale Stękała tylko z lekkim zaciekawieniem
podszedł i otworzył drzwi.
A za progiem stał Semenič. Uśmiechał się dziwacznie i sterczał
jak ta sierota w zielonych, totalnie niesłoweńskich barwach.
— Hej — zarabizował angielszczyznę. Pomachał nam z lekkim
zażenowaniem, po czym kontynuował: — Widzę, że macie tu już
swoją imprezę... — Podniósł brwi na ułamek sekundy, dziwiąc
się najwyraźniej, jak pełnoletnie osoby mogą się bawić przy
kolorowych soczkach i zdrowej żywności. Sama nie wiem, stary.
— ...ale chcielibyśmy zaprosić was na naszą. Dwa piętra wyżej.
Patrzeliśmy na niego jak na kompletnego debila, mrugając
bezrozumnie. To znaczy oni bezrozumnie, ja się zastanawiałam, skąd
on się tu urwał i kiedy ostatni raz widział swojego psychiatrę.
Dałby mu Tepeš numer po znajomości.
— Także... tego. Pokój pięćset dwa. Przyjdźcie. Albo nie.
Whatever. Peterowi bardzo na tym zależało. Więc... nara. —
I już go nie było.
Każdemu z nas co innego ślina na język przyniosła, ale
najgłośniejsze myśli miał Kłusek, który wstał i wrzasnął:
IDZIEMY NA IMPREEEZĘĘĘĘĘĘĘĘ! I wszystkich nań
wytargał. Niektórych dosłownie. Ja nie zamierzałam się poddać
bez walki, więc zapierałam się nogami o futrynę i o mały włos
wyrwaliby ją razem ze ścianą. Walczyłam dzielnie niczym lwica,
ale nawet chudzielce, jak się dobiorą w grupę, są w stanie
wyszarpać słonia z rowu, więc skapitulowałam, choć nie obyło
się bez licznych obelg i marudzenia.
Wcale nie podobała mi się perspektywa zabawy z podopiecznymi
słoweńskiego Janusza skoków narciarskich. Dlatego po schodach
wlokłam się bardzo niechętnie, w dodatku te soki zaczęły mi psuć
kwasy żołądkowe, zgagi dostałam i w ogóle jakoś tak niedobrze
mi było. W pewnym sensie zatęskniłam pomyślałam
z niewielką dozą nostalgii o pierwszego rzędu nielotach, bo wśród
nich był Miszczunio, a on by im chlaństwo śródweekendowe wybił z
głowy długimi nartami Wanka.
Biegun już pod nosem nucił z podekscytowania, a Kłusek, znowu w
tych swoich pedalskich ray-banach, stanął jak gdyby nic przed
drzwiami z numerem pięćset dwa z rękami w kieszeniach, żując
gumę. Co on liczył, że będzie się z kimś całował, czy jak?
Słychać było ze środka jakieś chińskie disco, śmiechy i
rozmowy.
Przypomniała mi się sauna w Innsbrucku i odechciało momentalnie mi
się nieśmiesznych żarcików na temat orientacji seksualnej.
Kusy zapukał i po kilku sekundach w drzwiach pojawiła się facjata
Petera Prevca, który najpierw zmierzył nas wzrokiem, potem
uśmiechnął się półgębkiem, a później uroczystym gestem
zaprosił nas do środka.
Pokój był większy od któregokolwiek z naszych (JUŻ WIEM, KTO MI
PODWĘDZIŁ TE APARTAMENTY, KTÓRE CHCIAŁAM REZERWOWAĆ). Wszyscy
Słoweńcy zamilkli na nasz widok, mierząc wzrokiem jak wcześniej
ich lider. Kranjec mnie przerażał, bo miał spojrzenie bossa mafii.
Ten młody, Demon, zerknął na tę wizytację znad telefonu, pijąc
jakiś sok z kartonika przez rurkę. Semenič tylko uniósł brwi,
jakby w ogóle się nie spodziewał, że przystaniemy na jego ofertę
(CÓŻ, NIEKTÓRZY NIE PRZYSTALI). Hvala mrugał, nie bardzo chyba
ogarniając rzeczywistość (czy tylko mnie się ktoś
przypomniał?). Damjan szczerzył się jak Zniszczoł na co dzień,
Lanišek zresztą też, ale on wyglądał, jakby zjarał o dwa blanty
za dużo.
Zapadła względna cisza z monotonnym umc, umc w tle i zrobiło
co najmniej niezręcznie. Zupełnie jak po mojej rozmowie z
prezesem Polskiego Związku Narciarskiego.
Swoją drogą, przez głowę
przemknęła mi zaskakująco nieciekawa
myśl, że mogę wkrótce stracić posadę osobistej asystentki
Kruczka i już wreszcie przestać jeździć z tym cyrkiem obwoźnym
po świecie. W sumie trudno powiedzieć, czy się ucieszyłam. No, bo
płaca nie była znowu taka najgorsza, poza tym pierwszy raz w życiu
miałam swoje zagraniczne, narciarskie ferie. I miałabym wrócić do
książek, do jeżdżenia zażulonym busem, do czytania Foucaulta,
Klemensiewicza, Gombrowicza...?
JAKAŻ TO BYŁA PIĘKNA WIZJA.
— Halo, Antek, czego się
napijesz? — Stękała pomachał mi przed oczami plastikowym
kubkiem.
Kiedy oni wszyscy się rozsiedli?
— Eee, niczego.
Słoweńcy, którzy najwyraźniej
jakimś cudem zrozumieli naszą rozmowę, jak jeden mąż spojrzeli
na mnie wzrokiem Dona Corleone — wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.
Zrozumiałam, że to była słoweńska wersja Z
nami się nie napijesz??????,
więc w obawie przed śmiercią odwróciłam się na pięcie i
popatrzyłam na barek.
Rum, gin, whisky, brandy (?!), piwo, wódka, wino, tequila... Co oni,
kurwa, z barmanem na konkursy jeździli?! Jakim cudem przemycali to
na lotniskach?! I gdzie tu były jakiekolwiek popitki?!
— Eee, naleję sobie rumu z
colą — stwierdziłam, z ulgą dostrzegając kilka butelek
prawdopodobnie najbardziej zacukrzonego napoju na świecie. Dobry do
czyszczenia rdzy, dodam na marginesie.
— Daj. — Stękała wziął
kubek, który przed momentem sobie wybrałam i sam dobrał mi
proporcje. Z kurewską przewagą rumu. — Proszę. — Wręczył mi
mój superlekki drink, a ja uparcie patrzyłam w jego nieistniejące
oczy, próbując przepalić mu czaszkę na wylot.
— I ja mam to, kurwa, wypić? —
warknęłam.
— Aha — odparł radośnie,
przysysając się do swojego napoju wyskokowego. — Do dna! —
Poklepał mnie po ramieniu i poszedł do Kłuska, który już
zaśmiewał się z czegoś z Semeničem.
Bo, nie wiedzieć jakim cudem, oni wszyscy dobrali się w jakieś
grupy konwersacyjne, ale o mnie, oczywiście, nie pomyśleli. Bo po
co. Nie dość, że przez cały czas latasz im koło dupy, to jeszcze
cię siłą zataszczą na imprezę, a potem oleją jak zwykłe
gnojki. Westchnęłam, próbując upuścić trochę gniewu, a rum z
colą szybko to uskuteczniał.
Stałam jak ci frajerzy imprezowi, opierając zad o stół z
zaopatrzeniem, i obserwowałam towarzystwo. Kombinowałam, jak się
wymknąć niepostrzeżenie, ale między tymi patałachami nie
istnieje, oczywiście, pojęcie świętego spokoju, więc po kilku
minutach podszedł do mnie Prevc. Ten starszy, tak dla jasności.
— Czemu tak stoisz?
— Czemu ci tak zależało, żeby
nas tu ściągnąć? — walnęłam prosto z mostu.
Słoweniec uniósł nieznacznie brwi, wyraźnie zaskoczony moją
bezpośredniością. W polskiej kadrze nikogo by to nie zdziwiło.
— Już od kilku tygodni
zastanawialiśmy się, czy można z wami imprezować — oznajmił mi
tym swoim arabskim angielskim. — I wygląda na to, że się nie
pomyliliśmy.
Faktycznie, cały pokój gadał, śmiał się i chlał, tylko ja
zamulałam jak stary komputer.
— Chodź.
Od momentu, w którym Prevc mnie pociągnął za ten nadgarstek,
świat zaczął wirować.
Nie, nie jak w tanich romansidłach — z miłości. Z wódki.
W dużych ilościach.
* * *
Łaaaaaaaał, aaaaleee ten pookój deeeensił... Albo to byłam ja?
Kto to wie...
Nie mam pojęcia skąd, ale w
pewnym momencie na środku pokoju pojawiło się bongo. I ciągle
stacjonował przy nim Lanišek z tym swoim flegmatycznym uśmiechem.
A potem wszyscy przy nim siedzieli. Oprócz mnie, rzecz jasna, bo ja
leżałam na czyimś łóżku, licząc gwiazdy na suficie. Jak one
się tam znalazły? Nie
wiem i nie wnikam.
Wszystko zaczęło się od tego,
że mądry Hvala ruszył tą swoją laleczkowatą szczeciną,
połączył stoliki i podpierdzielił z korytarza fotele, więc
usiedliśmy wszyscy przy jednym stole. Słoweńcy to wciąż szczep
Słowian, więc nie rozumieli słowa nie.
Zwłaszcza przy alkoholu. Zaczęło się spokojnie, od jednego
kieliszka, ale oni mieli takie tempo, że niejeden ruski by trupem
padł. Co mi się udało, wylałam za
kołnierz. Czyli do
doniczki z pelargoniami, która stała na parapecie za mną. Jedyne,
co tam teraz wyrośnie, to slavicus
alcoholicus — kwiat,
który wali wódą. No, bo bez przesady, nie chciałam wszystkim
pokazać, co jadłam w ciągu ostatniej doby. Semenič po pięciu
kielonach dostał ataku głupawki, przez co trzy razy spadł pod
stół, a potem tańczył walca do jakiegoś disco-slovenijo, w
którym jedynym zrozumiałym wyrazem było coś w stylu
skoči (?). W pewnym
momencie Peter wywalił swojego młodszego brata, krzycząc coś o
bajkach dla dzieci, a potem zagrali w rozbieranego pokera. Z całych
sił próbowali mnie wciągnąć w to bagno, więc im zagroziłam, że
jeśli lubią swoje zęby, to mają przestać mi zawracać gitarę.
Widziałam najlepszego
przyjaciela Damjana,
któremu szło tak fatalnie, że po dwudziestu minutach był tylko w
majtkach, a potem stracił i to...
Trauma życia, powaga.
— Aaaaanteeeeek, cho no piiiić!
— zawołał mnie rozlazłym głosem Kranjec, kołysząc się przy
stole.
Reszta oblegała bongo.
— Zaaaaaraaaaa — odparłam. —
Nie paaaali sięęę...
W zasadzie to żaden z nas się sobie nie przedstawił, Słoweńcy
usłyszeli, jak Wrony Macieja na mnie wołają i się nauczyli.
Podniosłam się do pionu. Świat kręcił się jak wstążki
wiatrowe w Kuusamo.
W tym samym momencie zawibrował mój telefon, więc postanowiłam
uraczyć mojego przyszłego rozmówcę łaskawą zgodą na
połączenie. Aaaa, nie, to sms tylko był. Otworzyłam go i
zmarszczyłam brwi.
ZNCSUHAA!!!!!:
ANBUD NINW DO AFMFA!!!!!!!!!!!!
Ja wiem, że te smartfony to zaawansowana technologia, ale jeszcze
nie wymyślili aplikacji tłumaczącej sanskryt. Przynajmniej mnie
nic nie było na ten temat wiadomo.
Eee, nawalony ktoś pewnie,
pomyślałam i rzuciłam komórkę na łóżko. Sama się chciałam
położyć, ale mnie w końcu niecierpliwy Kranjec wytargał za rękę
i przyprowadził do stołu. I lał mi tyle, że już miałam
wrażenie, że wodę piję. W wyniku wielkiej, acz krótkiej kłótni
zdołano odciągnąć Laniška od bonga, a ten przysiadł się do
mnie. Źrenice miał wielkości główki od szpilki, reszta jego
gałek ocznych czerwona była jak angora.
— HAHAHAAHAHAAHAAHAAHAHAAHAAH,
ROBI, SMOK CI SRA NA GŁOWĘ, HAHAHAHAAHAAHAHAAH!
Zamrugałam oczami, patrząc na Kranjca, który intensywnie
przeglądał internety na telefonie, zupełnie nie słuchając
zjaranego Anže. W o wiele gorszym położeniu byli jednak Biegun i
Kusy, którzy właśnie rozkładali matę do Twistera, z kolei Damjan
i Titus pokazywali sobie brzuchy i porównywali je pod różnym kątem
padania światła. Konik Polny, Stęki i Stefek natomiast zaśmiewali
się do rozpuku kilka metrów ode mnie, z drinkami w rękach. Nie
byli jednak na haju, w przeciwieństwie do reszty. Reszty, prócz
Prevca, który zmierzał do mnie trochę chwiejnym krokiem.
— Jak się bawisz? —
Przysiadł obok, przyglądając się śmiejącemu się do blatu
Laniškowi.
Ten to dopiero miał odjazd. Szybszy nawet niż na rozbiegu.
— Super.
Czknęłam.
Zapadło chwilowe milczenie. To i tak cud, że raczył do mnie
otworzyć swoją słoweńską gębę, bo Prevc znany jest z tego, że
nigdy nic nie gada. Chyba że już koniecznie musi, bo od tego zależy
jego dalsza kariera, czytaj: wywiady z Tadziem M.
— Gdzie macie resztę drużyny?
— Pociągnął z kubka.
Mimo że nawalona jak Messerschmitt, spojrzałam na niego jak na
debila. Kursu z konwersacji to Słoweński Orzeł na pewno nie
przeszedł.
— Eee, w domu?
No trzymajcie mnie, wszyscy skoczkowie są niedomyślni czy ja się z
nieodpowiednimi kumpluję?
Co Słoweńcy dosypują do tej
wódy? Swoją drogą, taka średnia była. Zahaczyliby o byle
monopolowy w Polsce, to by zaraz im się lepszy stuff
trafił.
Peter podparł głowę ręką i wydął usta.
— Szkoda, liczyłem, że z
Kamilem pogadam. Albo się napiję.
Ta, bo Dwukrotny Mistrz Olimpijski zachlałby między zawodami.
— Zzzzatańsssszzzz se mną,
Antonino.
Odwróciłam się gwałtownie, bo ręce na ramionach położył mi
Titus. Wywróciłam oczami, co spowodowało tylko większe zawroty
głowy, i odparłam:
— Titus, weź się lecz, okej?
Miętus wygiął usta w podkówkę, zachwiał się nieco i czknął.
— Jesteźźźźź ooochropna,
wiesssssszzzz?
— Też mi nowość —
burknęłam.
Titus, widząc, że Lanišek zasnął, bezpardonowo zrzucił go z
krzesła i dosiadł się do nas. Łapiąc za ramię, obrócił mnie
przodem do siebie, za co od razu dostał po tych parszywych łapskach.
Z podłogi dochodziło jakieś niemrawe mamrotanie, po czym kolega
wiecznie naćpany wstał, kołysząc się na wszystkie strony i
marudząc coś na temat ryb.
— Antonino — kontynuował
swój pijacko-narkotyczny wywód starszy z Miętusów —
dla-asssssszzzzzego uuuubrałaaaś się w ko-ostium Lei Sky-ywalker?
Nie, sssszzze-eby mi tooo prze-eszkasssssało, aaale tro-ochę tu
ssssi-imo.
Spojrzałam przez ramię ze zmrużonymi oczami na siedzącego za
moimi plecami Prevca, który tylko wzruszył ramionami. Chciałam już
powiedzieć coś Titusowi na temat jego stanu umysłu, ale niedane mi
było to uczynić. Zza otwartego na oścież okna doszły nas jakieś
okropne krzyki. Faktycznie, zrobiło się trochę pusto w pokoju.
Podeszliśmy na tyle szybko, na ile pozwalała nam wóda. Titus
położył mi się na plecach, co spotkało się z moją dezaprobatą,
ale jego nie obeszło. A co tam się odwalało! Od razu
wytrzeźwieliśmy. W mig.
— Lanišek, złaź stamtąd,
kretynie! — wydzierał się... Demon.
Kablówkę mu odłączyli w pokoju? I od kiedy rozumiem słoweński?
Nie do końca rozumieliśmy, o co chodziło ale wyglądało to dość
zabawnie. Jaśnie kolega Anže Lanišek pochylał się nad krańcem
dachu i trzymał przed sobą zaciśnięte pięści. Kilku chłopa
stało za nim i próbowało mu pomóc, w tym wspaniałomyślny
najmłodszy z cudownego rodzeństwa, a to wkurzyło najstarszego. Ja
to bym takiego do kaloryfera przykuła i zaraz problemów mniej, o.
— TY MI SIĘ WYRAŻAJ, BO
POWIEM MAMIE! — zagrzmiał Peter... po angielsku.
Co wóda robi z ludźmi... Przynajmniej akcent miał lepszy.
— Co jej powiesz?! Że kolegę
z drużyny próbowałem ratować?! — odkrzyknął mu młody w tym
samym języku.
Łooo, to dopiero był baryton! I on miał niby szesnaście lat? Toż
to nasz Stefek ma nawet wyższy głos, a z piętnaście lat od niego
starszy...
— Nie, że wyzywasz ludzi od
kretynów!
Wywróciłam oczami.
Stękała zabrał się do roboty, bo jak on by nic nie zrobił, to by
przecież nikt palcem nie kiwnął, tylko by się słynni bracia
wykłócali na przestrzeni okno-dach. Zuch chłopak! Wykonał
kroczek, potem drugi, ale stał wciąż w pewnej odległości od
swojego nowego kolegi z zagranicy.
— Słuchaj, Anže...
— Tyyyy, paaacz, aaaaale
reeeekin! — zawołał uradowany Słoweniec, z zafascynowaniem
palcem wskazując na jakiegoś nieistniejącego ryba pięć pięter
niżej.
Nadal nie bardzo rozumiałam, czego byliśmy świadkami, bo dla mnie
to wyglądało, że tam na dole była ulica. Ale co ja się znam,
filologię polską studiowałam, o środowisku nic nie wiem.
Stękała pokręcił energicznie głową, ale nie zdążył nic
dodać, bo mu się Lanišek wtrynił.
— Dziś będzie zaaajeeeebisty
pooołóóóów — rozmarzył się chłopak, i dziwacznie zamachnął
się złączonymi pięściami.
Andrzejek ogarnął wszystkich morderczym wzrokiem, po czym
zagrzmiał:
— KTO GO W TO WKRĘCIŁ?!
— A ssso on robi, sze się tak
grzessszzznie ssssapytamm? — wybełkotał Hvala.
— Bawi się w Santiago**! —
warknął znowu Andrzej. Mój typ gościa. Gdyby nie to, że byłam z
piętro niżej, a przy tym nabzdryngolona jak autobus z pielgrzymką
do Lichenia, to pewnie bym mu pomogła w byciu ordynarną świnią. —
No, kto?! PRZYZNAWAĆ SIĘ.
Kranjec wzruszył ramionami, a potem czknął i się zachwiał.
— To na pefffno nie był wujek
Robi...
— OOOO BIAŁYCH ŚWIĘTACH
WCIĄĄĄĄŻ MAAAARZĘĘĘ... — zaintonował radośnie Biegun,
drąc ryja na pół Czech. — BOO W MEEEJ PAMIĘĘĘĘĘĘĘCI
CIĄGLE MAAAAAM...
— Biegun, do konia wafla,
święta były dwa tygodnie temu! — wydzierał się dalej Stęki.
Oto lista pięciu powodów, dla których Krzysztof zaśpiewał pieśń
o charakterze bożonarodzeniowym na dachu w styczniu:
1. Wódka.
2. Wódka.
3. Wódka.
4. Wódka.
5. Bo to Biegunka.
— No?! Przyznawać się!
— Ooo, kuuuuurwaaa, chyba coś
wielkieeego złapaałeeeem! — zawołał zadowolony Lanišek, z
całych sił ciągnąć wędkę.
Która sięgała bruku. Pełen szacun.
— Stary, weź nie świruj,
odpuść sobie — upominał go Demon, na co jego braciszek
najdroższy reagował spojrzeniami Dona Corleone. — Tu nie ma
żadnych ryb. Ani morza.
— Masz rację — przytaknął
mu z ochotą Lanišek, kręcąc korbką jak szalony. — Tutaj jest
Ocean Atlantycki! TU SĄ ORKI!
I potem się szybko pozmieniała sytuacja, bo ni stąd, ni zowąd,
kolega Słoweniec-zapalony wędkarz, puścił tęczowego,
zamaszystego pawia, tak rozległego, że część jego zawartości
wylądowała w oku Pero, który wychylał się nieco mocniej niż ja.
Mnie się nie dostało. I miał chłopaczek szczęście, bo bym mu w
trymiga tam przyszła na ten dach i skórę przetrzepała.
BRAWO JA!
Szczęścia nie mieli też wszyscy ci, których okna wychodziły na
tę stronę. Kilka osób wyszło na balkony, zainteresowanych
zamieszaniem. Stabilni w nogach koledzy pomogli wstać
sponiewieranemu i zbolałemu już Laniškowi, a później powoli
zaprowadzili go do pokoju.
Kłusek zaczął głupkowato chichotać.
— Ale miałem pomysł z tym
oceanem, co nie?
Wszyscy uczestnicy imprezy, a także goście hotelowi i zazdrosne o
słoweńskie wprawne oko do strzału gołębie posłały Kusemu
spojrzenie, pod którym się chłopaczyna skulił.
A potem Andrzej sprzedał mu prawego sierpowego prosto w nos.
Ja zaś zrzuciłam z pleców śpiącego Titusa.
Generalnie tej nocy zło zostało pokonane i Drużyna Sprawiedliwych
wygrała. To znaczy, że jełopy dostały za swoje, a miękkie flety
odpadły o stosownej godzinie.
Z pozytywnych rzeczy pamiętam
wdzięczność Prevca, kiedy pomogłam mu posprzątać i wykopałam
jego wszędobylskiego brata, żeby sobie Scoobyʼego
pooglądał. Nie wiem, jak wróciłam do łóżka, bo po szybkim
ogarnięciu imprezy, dokończyliśmy ze słoweńskim Złotym Gilem
pół litra, które stało samotne jak ten jedyny Polak Kamil w
dziesiątce między samymi Szwabami, japońskim samurajem i norweską
mafią na górze skoczni.
Chyba narzygałam Peterowi do laczków, ale głowy nie dam. I nawet
się nie bałam!
BRAWO JA.
* * *
Podziwiam tego Konika Polnego. Od
rana razem ze Stefkiem hasali po hotelu jak radosne zające
wielkanocne, zupełnie nie odczuwając skutków wczorajszej imprezy.
Nie wiem, może to dlatego, że mało wypili?
Kusy starał się zasłonić nos przed Ojcem Maciejuszem, a także —
nie oszukujmy się — przed Stękałą, który swoimi bicami siał
postrach wśród wypierdków z kadry B. Gębala, który został z
nami oddelegowany do Czech, nastawił mu kinol w tajemnicy,
aczkolwiek zdecydowanie nie po cichu. Biegun ledwie gadał, bo z
relacji świadków wiemy, że nad ranem śpiewał wszystkie utwory
zespołu Maroon 5 na dachu, wskutek czego z trenerami porozumiewał
się na migi.
Przez walkie-talkie. Geniusz taki, że kapcie spadają.
Titus narzekał, że go w krzyżu łupało, bo musiał w nocy spaść
z łóżka. Jeśli moje plecy są na tyle szerokie, to mogę się
zgodzić.
Słońce mnie raziło. Śnieg
mnie raził. Powietrze ostre też. Tylko woda była moim wybawieniem
i osłodą życia marnego. Siedziałam obok Grześka (kolejnego
skazańca z gniazda Kruczka), który sobie nucił Daj
mi tę noc, w
ray-banach Kłuska, z mineralką pod pachą, i modliłam się o
rychłą śmierć.
— Przekaż tej całej Sosze, że
jest beznadziejna. Posiała gdzieś moje notatki! — usłyszałam w
krótkofalówce Grześka rozjuszony głos Ojca Maciejusza Masiusiaka
(CO TO ZA NAZWISKO?).
Posłałabym mu buta na wieżyczkę, ale szkoda mi było moich
traperków.
Do boksu Słoweńców nikt się nie odważył wejść, bo jechało od
niego wódą na kilometr. Paść trupem się dało. Sami zaś
Słoweńcy wyglądali blado jak wyniki nielotów Kruczka w tym
sezonie. Przybili nam piątki, ale podobnie jak my, nie mieli siły
gadać. Najgorzej wyglądał Lanišek, którego wściekły Janusz
skoków narciarskich ganiał z miną Hannibala, a ten się potykał i
wywalał co dwa kroki. Petardy Gorana przypominały bardziej wojenne
niewypały. Podobnie też skakali.
O braku pałera nie można było
mówić w przypadku Fannemela. Dwa dni udawało mi się go unikać,
ale musiał
mnie wyczaić w czasie ostatniego konkursu. Nie bardzo chciałam się
komukolwiek pokazywać w stanie agonalnym (z wyjątkiem łóżka),
więc wszelkie wizyty towarzyskie było wysoko niewskazane.
Ryzykowało się narażeniem życia w razie zbyt dużej siły odrzutu
po uderzeniu z mojej łapy.
— Ątek! Wieki cię nie
widziałem! — nawijał, szczerząc się jak Miran do wykresów
wiatrowych. Podszedł i zrównaliśmy się wzrostem.
— Co się z wami dzieje? Dziwnie... pachniecie — dodał, krzywiąc
się.
Westchnęłam (co chyba nie było najlepszym pomysłem w aktualnym
stanie), ale wymusiłam uśmiech i odparłam:
— Ciężka noc.
— To chyba ze Słoweńcami —
zachichotał. — Bo oni też cuchną jak bimbrownia.
Posłałam mu swoje spojrzenie asasyna, a ten od razu uniósł ręce
w obronnym geście. Nie będą mnie tu żadne kurduple obrażać.
Drągale zresztą też nie.
— Umiesz jeździć na łyżwach?
Czternasta godzina. Pełne słońce. Pizgało złem. Kac niszczył
mnie wewnętrznie, a ten kretyn mnie pytał o jakieś łyżwy. Jakby
z jednej takiej dostał w czoło, to by mu zaraz wróciło trzeźwe
myślenie.
— Nie, bo co? — westchnęłam,
zastanawiając się, jak głęboko musi sięgać moje miłosierdzie,
skoro kurdupel stał jeszcze w jednym kawałku.
Zmrużył oczy, patrząc przed
siebie, na skocznię, po czym sam sobie przytaknął głową. Powrót
bipolarności?
— Nic, tak pytam — odparł
zagadkowo, po czym się wyszczerzył jak mysz, która czeka na ser w
klatce. — Hej, a słyszałaś, że Hofer ostatnio...
Nie było mi przykro, że się wyłączyłam. Wyjęłam z kieszeni
komórkę, która zaliczyła zgona chyba razem ze mną, ale nadal
żyła. Jako i ja. Obydwie przeżyłyśmy fale rzygów, hektolitry
wódki i niezmierzone kilometry skoczkowej głupoty, więc chyba nic
nas już nie mogło zabić. Odblokowałam ekran i od razu wyświetlił
mi się sms, z którego z pewnością nie miałam siły wyjść w
nocy.
To, co wtedy wyglądało dla mnie jak atak nerwowy u fangirl, w
rzeczywistości brzmiało:
ZNISZCZOŁ!!!!!:
ANTEK JADĘ DO KULM!!!!!!!!!!!!
Nawet nie udawałam, że słucham Fannemela, bo byłam zajęta
oddychaniem z ulgą i próbą skrzywienia mordy tak, żeby
przypominała zadowolenie, ale wyglądałam jak pies z zatwardzeniem
srający w polu.
Przynajmniej nie będzie mi dupy truł, że mu kariera nie idzie.
* Jest taki fanpejdż na Facebooku.
** Aluzja do powieści Stary człowiek i morze Ernesta
Hemingwaya.
Przypominam, że Harrachov, bo mam inny plan.
Ale Ci Słoweńcy pozamiatali dziś w Planicy! I szkoda naszych, bo
echhh :(
I na pewno wybuchnę płaczem przy pierwszym zwycięstwie
Kamila w przyszłym sezonie.
Oj kobieto 4 razy popłakałam sie ze śmiechu czytając ten rozdział. Kocham to, w jaki sposób piszesz i w sumie to chyba jedyne opowiadanie o Polakach jakie znoszę 😂
OdpowiedzUsuńWeny!
W wolnym czasie zapraszam do mnie - angels-peter.blogspot.com
Dziękuję i postaram się zajrzeć. ;)
UsuńTaktaktak, znowu niezliczona ilość złotych myśli, których nie jestem w stanie ogarnąć! Uwielbiam to! I mam nowego ulubieńca, miejsce Murańki zajmuje oficjalnie szpaner Kłusek! A Andrzej jaki uczony, kto by pomyślał! No i ci Słoweńcy, widać, że to ta sama krew co nasza, tylko dziwi ludzki Pero. Może to kwestia wódki.
OdpowiedzUsuńCiekawe co z tym Apollinem, bo Ątek trochę życia nie ogarnął, czyżby musiała iść na dywanik?
Uwielbiam sposób, w jaki piszesz, jest bardzo różny od wszystkich innych fanfiction i przede wszystkim podoba mi się to, że to jest takie prawdziwe i konsekwentne, mam wrażenie, że każda sytuacja mogłaby się zdarzyć w prawdziwym świecie :D Tak więc wielkie brawa za to!
Co do Planicy - piękne konkursy nam się trafiają na koniec sezonu, przyjemnie patrzeć (chociaż szczerze mówiąc wolę Vikersundbakken), Pero udowadnia wszystkim klasę, tylko szkoda naszych, chociaż Maciejek coś się rozszalał!
Powodzenia i dużo weny!
Ty sobie ulubieńca nie zmieniaj, bo Kusego będzie, niestety, mniej o wiele niż Klimka. A Andrzeja uczoności Ty mi tu nie umniejszaj! On by nie jednego zagiął!
UsuńCo do mojego pisania - jestem pewna, że można by znaleźć wiele FF, które piszą podobnie, ale cieszę się, że Ci przypadło do gustu. Nie wiem, czy to wszystko mogłoby się zdarzyć, ale mam nadzieję, że nie :D Szkoda by było, gdyby Słoweńcy tak przez chlaństwo zawody zawalili. :D
Nooo, Maciejka to dała czadu! Szkoda strasznie tego czwartego miejsca, ale i tak byliśmy awesome, zero skoków poniżej 200 m (no, prócz jednej wpadki Andżejka).
Pozdrawiam i buziaczki rozdaję!
Uwielbiam Tośkę, po prostu ją uwielbiam. A jej rozmowa z Tajnerem - mistrzostwo. Miejmy tylko nadzieję, że przez nawtykanie boskiemu Apollo nie spotkają ją przykre konsekwencje.
OdpowiedzUsuńTu impreza, tam impreza - skoki narciarskie to ciągła pata :-D I szaleni Słoweńcy, tego się po nich nie spodziewałam. Ale czy Peter czegoś nie kombinuje? Jakiś dziwnie wyluzowany się zrobił ;-)
I fajnie, że Tośka miała okazję odpocząć od kadry A i jednocześnie za nimi zatęsknić (oj brakuje mi złośliwych uwag wypowiadanych złośliwym głosem złośliwego Mustafa), ale też przekonać się do chłopców w kadry B. Mnie dużą milką Andrzej też by kupił.
Oooj nieee, Peter spokojny chłopak. A co do Apolla, to ten wątek MUSI mieć ciąg dalszy, więc go dostanie. :D
UsuńOdpoczynek od kadry A zawsze dobra sprawa. Zwłaszcza że potem go nie dostanie. :P
A Mustaf wróci z całą swoją bajecznością!
A ta Milka to by każdego kupiła, nie ma się do oszukiwać. :D
I dziękuję za miłe słowa, Tośka też dziękuje. :)
Jejuuuuuuu, poryczałam się. Kocham <3
OdpowiedzUsuńKamil serio się ślini? Swoją drogą, dziwnie to musi wyglądać :/
Skoro Antek przełamał lody w Szwabolandii, to i Oluś też nie pozostaje jej dłużny. Będzie jeszcze jakiś wątek o tej Agacie? Bo coś czuję, że może być ciekawie ^^
Masiusiak - kurwa wygrało <3
Czy można imprezować z Polakami? Głupie pytanie! Co ten Peter, z choinki się urwał? To jest tak, jakby się zapytać, czy Ruscy mogą umrzeć z przedawkowania wódy. Albo, czy da się pobić rekord świata w długości lotu na Wielkiej Krokwi. Odpowiedź sama ciśnie się na język :))))))))))
Ej, chwilka, a na tej bibie to na pewno tylko trunki były? Bo po takim Lanisku to można się chyba wszystkiego spodziewać ^^ A propos Anze, to od jakiegoś czasu tak sobie myślę, czy on serio może coś brać. Bo to chyba nie jest normalne, żeby 24 na 24 wyglądać jak naćpane dziecko o.O
No, wykrakałam... Anze ty kretynie!
Nie wierzę, Zniszczoł do Austrii jedzie? Latać? REALLY?! O.O Nie mogę doczekać się tego widowiska ^^
Pozdrawiam i weny życzę! :))
P. S. U mnie już piątka, na którą serdecznie zapraszam! ^^
Nie, Kamil się nie ślini! :D Już ktoś o to pytał, ale nie, z tego, co wiem, to nie. :D Co do Agaty, to uczciwie zmilczę.
UsuńNiee, przesz było bongo, wokół którego wszyscy stacjonowali. :D Laniszek musi coś brać, bo nie wierzę. :D
Oluś leci polatać, bo sam jest lotnik, tyle że nie w tym sezonie, basta! Ale u Tośkowych jet w formie, soł. :D
Nadrobiłam zaległości u Ciebie. :)
Również pozdrawiam i życzę weny!
Właściwie to czuję się zobowiązana, żeby tu wreszcie przyjść i skomentować ten rozdział. Uwielbiam go od tytułu po przypisy. Ty dobrze wiesz, co ja myślę o Słoweńcach, więc zacznę od początku. Narzekałaś na tę pierwszą część, ale bardzo mi się ona podoba. Wyszła w sumie całkiem lekka, czyli w klimacie tego opowiadania, pomimo Twoich obaw. I to myślenie Tośki, która sama przed sobą nie chce się przyznać, że jest zazdrosna o Zniszczoła. I ten Dejwi menda, czym by bez niego był ten świat. A Andrzejek to Andrzejek, konkurencja dla Tośki jeśli chodzi o niewyparzony jęzor, bo Dawid to inna liga. A przechodząc już do tych znamiennych wydarzeń w hotelu, wejście smoka w wykonaniu Semenica jest idealne. W ogóle tak tę imprezę opisałaś, że aż mi się przykro zrobiło, że to tylko wyobrażenie. O Pero się za dużo wypowiadać nie bedę, bo i tak zbyt wiele o nim mówię, ale przedstawiłaś go bardzo fajnie i widać, że go Tośka zaakceptowała. Lanisek geniusz i Demon bardziej rozsądny niż ci niby dorośli, Kranjec na przykład, haha.
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz biorąc, dziękuję Ci baaardzo za ten rozdział i życzę słoweńskiej weny, bo tośkową to ty masz. :D
3P
Ej, no! Nie chciałam, żeby ktoś się czuł w obowiązku komentować, noooo. Ale cieszę się strasznie, że Ci się podobał, bo bałam się, że właśnie TOBIE się nie spodoba. :D
UsuńCo do pierwszej części - borze, ulga. Że zazdrosna jest, to bym nie powiedziała, na pewno nie może się odnaleźć w nowej, ciągle rozwijającej się sytuacji i nadmiar info ja przygniata. Bez mendziory szaflarskiej życie byłoby puste. <3 Dwa niewyparzone jęzory to razem perfekcyjna Loża Szyderców, aż szkoda, że mało będzie Endrju w opowiadaniu, bo by chłopak stworzył Team Fab z Tosiaczkiem. :D
Słooweeeńcyyy. Też bym z nimi poszła w tany. :D A że Robi jest bardzo młody duchem, tośmy się w Planicy zdążyli przekonać. :D
Ja Ci dziękuję bardziej za ten komentarz! Będę Słoweńców wciskać, gdzie się da, nawet mam potencjalne miejsca. :D
Loff. <3
#kruczekseagles :))))))))))))
Hejka Kochanieńka :D
OdpowiedzUsuńBóg czuwa nade mną i zamiast robić polski (od czego mamy np ;p), zamiast czytac o zasadach demokracji (bo matura to bzdura itp. ;p) siadłam do nielotów dzisiaj, zamiast jutro w busie. Bóg czuwa nad mym nędznym i tak życiem, i zaoszczędziłam sobie przypału dziwnych wybuchów śmiechu przy obcych ;p Aż dziwne, że mama nie przyszła i nie zapytała co mi się dzieje ;D
Rozdział GENIUSZ!!!
Zaczynając od zwierzeń Zniszczoła " są rzeczy, o których ciężko się gada w męskim gronie" , którymi to mnie nieźle zszokował, poprzez Masiusiaka, słownik dla Tituska, kolacja w Czechcach i uganianie się za laseczkami Kluski i Bieguna, na rozmowie z Polo i całej słowiańskiej imprezce skończywszy. A i jeszcze Fanis na koniec:D
Stękuś widzę chyba coraz bardziej dogaduje się z Antkiem. Fajny ten pozbawiony oczu człowieczek, o niezłym bicku, czego doświadczyć mogła Kluska. Nie spodziewałam się, że to on taki śmieszek i wkreci fazę Laniskowi. Wgl za Kluske, Bieguna i Titusa, ale w szczególności Kluske (i jeszcze jaki dyrygent do imprzowania. A ją się zastanawiam dlaczego on nie może zdobyć tych punktów w PŚ) to bym Cię wyściskała, wycałowała dopóki bym nie dostała lania jak Bartuś od Stękusia. Świetni są i proszę o więcej tej trójeczki. Bo Biegunka śpiewającą w nocy, po dachach czeskiego hotelu świątecznych piosenek to też nie lada wyczyn. Głębokie ukłony panie Krzystofie ;p A Titusek tą swoją już przepitą mową był takie zarąbisty, że chce go więcej, więcej i jeszcze raz więcej.
Ciekawe co z tym Polem będzie? Nieźle go Tosieńka opierdoliła. Ale przecież jej nie zwolnią, najwyżej jej po premii polecą ;p Ale ciekawość zżera co tam z nim będzie.
Biedny Domenek, braciszek go pewnie gorzej od ojca pilnuje. Przechlapane ma chłopoczyna. Nawet po kryjomu nie ma jak się zabawić bo braciszek pilnuje. Echhh marny los Domenka, tylko Scooby został i ewentualnie Smerfy ;p
A Peter, kto by pomyślał, że on taki inicjator imprezek, i kurcze skąd mieli tyle alko? U nas jakby był Piterek to by miał pewnie wódeczkę na czarną godzinę, ale Petardy Gorana, na czele z tym co wykupił sobie karnet na wygrywanie, takie zapasy? No kto by się spodziewał. A nasi tylko Frugo mieli. Biedaczyska, nie zabrały odpowiedniego prowiantuże sobą.
Tośka coś ostatnio za dużo rozbieranych facetów widzi. Jak nie na TCS, to w Czechach. Ciekawe jak daleko to zajdzie.
Krasnoludek też rozwalił swym tekstem "Dziwnie... pachniecie" Rozwalił mnie tym, a potem tymi łyżwami. Czy on chce się umówić z Ątkiem na randkę, czy co? Już widzę Zniszczoła, jakby to się miało wydarzyć. Chyba by się nigdy nie odezwał do Tośki za tą zdradę narodu. Ale ciekawe co on wymodzi w nastepnym rozdziale.
Namieszałam w tym komentarzu. Normalnie groch z kapustą ;p
Sorki, że nie dodalam ostatnio komentarza, ale zawsze zapominałam wrócić i napisać kilka słów. Mam nadzieję, że wybaczysz ;)
No to, do usłyszenia kochana. Więcej Titusów, Klusek (on Ci tak genialnie tu wyszedł, że błagam, wklej go tu gdzies jeszcze nie raz) Biegunów, Zniszczolów, Stękusiów, Kubackich (bo ta szaflarska menda ma jednak coś w sobie) Prevców i Lanisków, i kogo tam jeszcze chcesz :D
Całuski, Karolka :*
Aaaa, pięknie dziękuję! <3 Słoweńcy to tacy cisi zabójcy. Nigdy nie wiesz, kiedy wyciągną litra zza pazuchy. Pieter to zawsze jakąś flaszeczkę dla zdrowotności przy sobie ma, wiadomo. Co to za weekend bez alkoholu, heeellooooł! Przeca on z Małyszem po weselu biegał po rondzie, to co on robił po wygranej w Oslo? :D
UsuńOoo, cieszę się, że akurat Tobie się spodobał Kusy. Czekałam na Twoją opinię na jego temat. :D Co zaś się tyczy Apolla - więcej info wkrótce. :D
I za nic się nie obrażam, bo ja sama ostatnio u Ciebie mam komentarzowe zaległości. ;) A nawet gdybym nie miała, to bym się nie pogniewała.
Całuski!
Też Karolka :D
O Boszzze! Właśnie siedzę zjarana jak Lanišek i śmiecham do telefonu jak kompletna idiotka. Tym rozdziałem wygrałaś wszystko.
OdpowiedzUsuńTo Twoje opowiadanie to istna reklama, marketing i inny Avon wśród czekolad. Ja dzisiaj po prostu musiałam się pokusić i kupić tę Milkę od Stękacza!No nie było bata, żebym tego nie kupiła i nie opierdzieliła pół tabliczki w 5 minut...
Wrócę do tematu mojego ulubieńca wśród ulubieńców - Zjaraniszka. Było grubo. Bo żeby łowić orki czy inne łosie w środku zimy, na dachu hotelu skakajców, trzeba być... Trzeba być Zjaraniszkiem! Innej opcji nie ma. Ten diabelec Kusy jest geniuszem zua. Szkoda, że nie wymyślił, że przy hotelu znajduje się zakład MPO. Nie wiem, co przyszłoby wtedy do łba Laniškowi. I po dłuższym namyśle, trwającym 2 sekundy, stwierdzam, że w ogóle nie chcę wiedzieć. To jest prosty element. Jeszcze by sobie postanowił wejść na dźwig i robić Tarzana.
Powiem Ci, że w tym rozdziale wszyscy byli tacy kreatywni. Ewentualnie schlani w trzy dupy (albo po peterowemu: w dwie dupy). A propos Petera: biedak. Najpierw wędkarz (w pierwszej wersji miałam napisać węgorz...), potem prawdopodobnie Tosiek. Jak tak dalej pójdzie, to do Kulm cały wszechświat postanowi zaszczycić go treścią żołądkową.
Ten Fannemel to wszędzie wciśnie tę swoją małą dupę. Jeszcze jakieś łyżwy i Hofery tutaj zarzuca biednej Tośce! Przecież... Jemu łeb za to trzeba odrąbać! Albo nawet, dla pewności, zamknąć go w jednym pokoju ze zjaranym Anže!
Ale się rozpisałam...
A więc zakończę tę swoją rozprawę filozoficzną na temat życia Pierdolnięców, powszechnie nazywanych Słoweńcami.
Rozdział - zajeeeee...fajny.
Pozdrawiam i czekam ze zniecierpliwieniem na następny rozdział ❤!
Aha, zapomniałam wspomnieć o Boskim Apollo. Bądź mądry, bądź jak Tosiek. Nazywaj Apolla popierdoleńcem czy innym popierdolem.
UsuńLaniszek przy MPO zrobiłby pewnie swoją wersję "Wrecking Ball" na tym dźwigu. Serio.
Usuń"Ten Fannemel to wszędzie wciśnie tę swoją małą dupę." - PJENKNE! :') Tak jest! Bo on to taka myszka jest, co się przez każdą szparę prześliźnie.
*to wcale nie zabrzmiało dwuznacznie*
Co do Stękusia i czeko - zazdroszczę! Ja na diecie i od razu się głodna zrobiłam, weeeź.
Bądź jak Tośka.
Zjeb swojego szefa.
Amen!
I dziękuję za cudowny komentarz. <3
Pozdrawiam i wysyłam pozytywne fluidy!
Oookej. Po licznych problemach technicznych, w końcu okiełznałam technologię i przybywam z moim tasiemcem :D. Wciąż zalegam z ósemką, ale to jak już odzyskam mój własny osobisty komputer, ołki…?
OdpowiedzUsuńA przechodząc do konkretów zacznę od tytułu, jak nakazuje logika. Ów tytuł zdradza bibę ze Słoweńcami, co w połączeniu z cytatem daje nam zapowiedź imprezy, której sylwester w Ga-Pa do pięt nie sięga. A to dość trudne do zrobienia jest. Połączenie SLO+POL bardzo lubimy, zwłaszcza ja :P, a słowiańska krew w takim stężeniu jak przewiduję nie może skończyć się dobrze. Zwłaszcza jeśli jest tam Tośka…
Bajeczny krajobraz niemieckiej autostrady, huh? Niech mnie, ale romantyczka z tej Sochy, nie ma co… :P. A przyjrzawszy się bliżej wnętrzu busa, to wyczuwam ostrą imprezę po B-hofen. Myślałby kto, że te skakajce takie spokojne ludzie są. A tu impra za imprą… Nic dziwnego, że potem ci mniej odporni na bulę spadają… Pozycje do spania jak widzę niewiele uległy zmianie (Kaaaamiś… miszczowi nie wypada się tak ślinić… na urodziny Tośka mu powinna śliniaczek kupić. I wręczyć publicznie :P). Kubacki maltretowany przez szybę, idę o zakład, że o nabyte guzy oskarży Tośkę, w końcu ona pierwsza tam jest do rozdawania razów na lewo i prawo :P. A Stęki niech nie narzeka… jeszcze się w życiu nachleje (czemu mam wrażenie, że już za niedługo…?).
Socha nadal zafascynowana odkryciem Skrobota :D. Szok to musiał być dla niej niebywały, hehe. Koteczek.pl? Czy ja tu wyczuwam kryptoprzytyk do Sierściucha…? I jakim cudem Tośka zdzierża szwabską gazetkę…? Przeca tego się nie da czytać ponoć!
Meh, wiedziałam, że chwila słabości się zemści na Tosiaczku… teraz Aleks będzie jej mędził i katował swoimi zwierzeniami nie gorzej niż Kicia pięknowłosa. Mustaf jednak przesądził sprawę. Mustaf to jest argument nie do pobicia. Zawsze porusza w Tośce sumienie, że nie tylko ona musi się z nim użerać, więc łaskawie łączy się w buli i nadziei.
„Obnażanie okolic krocza”…? Socha, to chyba nie jest myślenie życzeniowe, co? Nawet podświadome. Albo nawet podprogowe. Oj, Freud (ten od psychologii, nie od Mannera, to nie literówka!) miałby tu niezły materiał do badań, oj miałby. Bo te tośkowe przytyki jakieś takie dziwnie intymne zawsze są… Fetysz jakiś czy co…? (Rzepka…! <3. Okej ja już się nie wypowiadam na temat fetyszów, don’t judge me).
JAK TO OLECZEK KOGOŚ POZNAŁ?! JAKA ZNOWU AGATA Z JAKICHŚ KATOWIC…?! Tzn. Kato-pato awww, i wgl bo to cudowne miasto jest (tylko korki ma niecudowne…), ale… ALEKSANDRZE TY MI TU SOCHY NIE ZDRADZAJ (nawet mentalnie) JASNE?! BO BĘDZIESZ MIEĆ ZE MNĄ DOCZYNIENIA…!!!
A Tośka… Tobie zależy, co Tośka? Widać, żeś ździebko zazdrosna… I ping-pong <3 (nie myśl, że nie zauważyłam Charlie, ja tu widzę wpływ środowiska zewnętrznego na proces twórczy :P).
Był czas kiedy Tośka była miła dla rudego Cymbał(k)a… Taki stan trwa średnio 30 sekund i da się zaobserwować raz na miesiąc mniej więcej. W sumie trochę jak okres tylko jest zdecydowanie bardziej zawstydzający. Ot, chwila słabości, brzemienna w skutki (ok, to zabrzmiało źle.). A pocisk Aleksa jest just AWW…! (być może nawet by w tym następnym TCSie wystąpił, a nuż go ta jego Agnieszka…? Amelka…? Andżelika…? O! już wiem! …Agatka uskrzydli. Jak redbull prawie).
Cdn
STĘKUŚ <3. Jaki pyskaty, meh. Prawie jak Tośka. Ładnie to tak jej pyskować, nie wiesz młody, że to niebezpieczne jest…? Ale wie skubany jak sobie z nią poradzić, bo SOCHA PRZEKUPNA JEST JAK przekupka na straganie w dzień targowy, takie słyszy się roz-… wait, zagalopowałam się. W każdym razie SOCHA I AM DISSAPOINTED. Zrób coś z sobą i się wstydź… Choć… Milka z herbatnikami…? Okej też się czuję kupiona :p. Stękaczełe to się chyba z Wellingą zakumplował, skoro tak hojnie czekoladą z wyższej półki współtowarzyszy skocznej niedoli obdziela. + „Udawaj, że nie słuchasz” <3 <3 <3
UsuńTośka podobnie jak i ja nie przywiązała się zbytnio do imienia Agata, co świadczy o tym, że jej istnienie nie do końca do niej dotarło. I BARDZO DOBRZE! Socha wie kto jest prawdziwym OTP w tej historii! Ani żadne Amelki (wait… Agatki!) ani inne Fannemelki! Socha knows the truth!
Olek-ameba. Zakochana ameba (swoją drogą sposób na podryw to ten nasz szczygieł ma kiepski, ale cusz… nie każdy musi być Cassanovą). A typ dziewczyny to ma dziwny. Taki typowy. Taki nijaki. Taki mainstreamowy. Taki… bleh?
Broda Kubackiego zasługuje na antynobla roku. I na antyoscara. I na antywszystko. TOŚKA WEŹ GO OGÓL po jakiejś zakrapianej imprezie (podejrzewam, że okazja pojawi się niedługo, znając bujne życie towarzyskie naszych nielotów) perosz cię bardzo. Toć to czyn będzie społeczny, z korzyścią dla wszystkich, bo moje gałki oczne nie zdzierżą tego widoku ani sekundę dłużej. SHAVE THIS ALL….!
Synchron Sochy i Stękusia <3 <3 <3 Masz moją miłość! Oni nie są przypadkiem ze sobą spokrewnieni, czy coś? Ktoś tu się chyba dużo YCD naoglądał, Charlie czyżbyś kibicowała Morgiemu, że Ci się takie ostre wpływy pojawiają w rozdziale… ? :D
Autobus kadry został przez Wieiwóra spersonalizowany, już nikt go im nie gwizdnie. 250m Słoweńców można przemalować, pysiom AUTów można małyszowe wąsy domalować, rekordy Fannemelka da się pobić i już nie będzie personalizacji, ale takiego pięknego pawia podrobić się nie da, o! Krótko mówiąc, dom wariatów i to na kółkach, Planico przybywaj, perosz cię bardzo! (smuteg trochę, że in real już po Planicy :<)
[Ok, pierwszy fragment za mną, może uda mi się wszystko ogarnąć w miarę zwięźle… :P]
Ornitolog nie zabiera czołowych nielotów do Czech, tylko będzie ich tresował w Szczyrku. Czyżby Tośka miała mieć trochę wolnego, dla poratowanie swoich zszarganych nerwów…? Hahahaha, good joke! I pingwiny <3
Maciej Masiusiak, huehuehue… Serio, Freud miałby z Sochą ubaw. A swoją drogą, myślałam, że po historii ze S(ch)robotem Tośka poszła po rozum do głowy i wyguglowała wszystko i wszystkich… Choć widocznie ktoś tak daleko leżący poza jej kręgiem (a raczej brakiem)zainteresowań jak trener kadry B, umknął jej uwadze… Oj, będzie z tego beka, mam wrażenie…
Ojć, Tośka chyba nie przepada za swoją rodziną, skoro ucieka przed nimi do Czech(ów). Czas więc sprawdzić z jakimi nielotami przyjdzie się jej tym razem użerać (ale jak to nie będzie Szaflarskiej mendy…? :((( - Haha, żartowałam, wcale mi nie smutno… no może tak ciut-ciut).
Stęki wywiązał się z zadania i przytaszczył Tosiaczkowi Milkę (ciekawe jak długo marudził Andiemu, huh?). Dobrze, że miał tylko jedną do przyniesienia, bo z liczeniem do trzech to u niego kiepsko, co nie </3? I odrutowany do tego (nowa twarz, Socha skup się!) Stefek-skrytobójca, Kusy-okularnik, Równik…, znaczy się Biegun (I luv ya, wiesz?) i… Titus. Dlaczego Tośka chce go zamknąć w bagażniku? Toć to tylko mała eksplozja szczęścia, taki szygiełek-szczeniaczek, tylko mniej rudy od Cymbał(k)a… Ale no dobra, za te życzenia świąteczne to mu się należy tydzień w kozie… w bagażniku znaczy się. Ze słownikiem ortograficznym w roli poduszki. Tak kaleczyć język ojczysty, jak można Titusku…! (nie żebym sama tego nie robiła codziennie, ale ciii!).
A jednak pojawiła się menda. Na moment, ale zawsze. Nieloty będą się bić o bilety do Austrii, a Socha użerać z nielotami klasy B. Sounds like a good plan. Może jej zdrowie psychiczne mniej na tym ucierpi.
Albo wręcz przeciwnie.
Kusy Cassanova od siedmiu boleści z kompanem w postaci Południka. To nie może skończyć się dobrze. A Stęki zbiera fejma u Tośki. Ten to naprawdę wie jak się ustawić w życiu! (to ta czekolada, mówię wam! Kumpluj się z Wellingą, a dobrze na tym wyjdziesz!).
UsuńA co do vyborne… to jeszcze nic! Furrorę robi zawsze zwrot „nech se patrzi!” w restauracji. Byli tacy co się gapili na swoje knedliki, póki nie ostygły… A poza tym, ładnie to się tak ze swoich braci w krwi słowiańskiej śmiać, huh?
A Słoweńce to roboty są po prostu. Goran ich obiadkami mamy Prevc szprycuje, to chyba powinni do listy dopingów wpisać, bo to normalne nie jest, żeby po tym zapychać jak po zgrzewce redbulla… I jeszcze się gapią, no! Ja wiem, że to słowiańska brać, ale żeby się tak spoufalać nagle? Co, teraz Polaków dostrzegli? Ciężko przeoczyć takie duże, hałaśliwe i czerwono-białe, tfu! Biało-czerwone.
Kubuś jako Sierściuch wersja beta… A już Socha myślała, że z kadrą B to wakacje będą. Leżing, plażing i drinki z palemkami… choć to ostatnie jeszcze nie jest stracone :P. Choć patrząc na imprezę juniorską... Ale planszówki zawsze the best! (anyway, „Ojciec Maciejusz" :>). Równoleżnik nie umie w Twistery? I co to ma niby do koordynacji, na rozbiegu nikt im takich cyrków wyprawiać nie każe… A nuż zestresowany jest, że się musi przed Tośką wyginać…? Kto wie, gdzie następnym razem zechce zasadzić komuś z nagła kopa...?
Dzwoni androzłom. Pierwsza rekacja Tośki jest do przewidzenia, obstawiam coś w stylu: „Czego chcesz, bęcwale…?!” …i dużo się nie pomyliłam. Słowa „mam przyjemność” i „Antonina Socha” w jednym zdaniu…? To przeczy prawom fizyki, chemii, matematyki i natury! Coś takiego nie istnieje! Socha więc jak zawsze trzyma fason, jest ultra miła i ładnie odzywa się do pana prezesa.
Taaa, w innej rzeczywistości chyba.
Ona naprawdę nie zna wujka Googla i nie sprawdziła, kto tak naprawdę jest tu szefem nad szefami (nie licząc Władców Wiatru Mirek&Waltah company)…? Tośka, jakim cudem tyś jeszcze nie zginęła…? No tak, jakby cię jakiś kosiarz przydybał to zaliczyłby kopa w zadek i tyle go widzieli, zastanowi się następnym razem jak go po Sochę wyślą (well, immortal Tosiek? Kubacki strzeż się!). To wiele wyjaśnia…
Ale przynajmniej wie, że ma przerąbane (co nie usprawiedliwia Stękusia, nikt nie będzie bezkarnie nazywał Sochy kretynką, nawet jeśli zamieszka na Krecie :p). Więc Tośka już wie, że ma totalnie przerypane i może zacząć się żeganać ze swoimi nielotami, jeśli zaraz-natychmiast-już!!! nie zacznie tego odkręcać. Aaaaale chwila... Czy Tośka nie powinna skorzystać z takiego daru losu i możliwości uwolnienia się od tych beznadziejnych skakajców...? Nie tęskni może za Gombrowiczem? Dostojewskim...? Mickiewiczem...? Filologią w ogóle...? HA!!! WIEDZIAŁAM!!! SPODOBAŁ JEJ SIĘ TEN LATAJĄCY CYRK JEDNAK!!! HA...!
Ale w ratowniu swojego zadka i ciepłej posadki u boki wybitnego Ornitologa przeszkodził jej przedstawiciel gatunku NAPRAWDĘ latającego, który się jakoś dziwnie przyglądał w ostatnich dniach swoim mniej lotnym krewniakom... Przyszedł sobie taki słoweński lot (bo przeca nie nie-lot) i Apollo od razu na słowo 'impreza' wyleciał Tośce z głowy. Takie małe (ok, nie takie małe, niech będzie), zielone i skaczące, a tyle zamieszania robi... Swoja drogą kto ich tak na zielono wszystkich wystroił w tym (zakończonym już, chlip...!) sezonie? Wszyscy zieloni jak szczypiorki na wiosnę... Projektanci podwędzili Laniskowi zioło, czy co...?
A swoją drogą, to ze Stękusia to jednak super hiroł jest prawdziwy. Jako jedyny nie bał się z Ojcem Maciejuszem oko w oko stanąć, jakby przyszło co do czego. Choć w sumie nie wiem czy to bardziej nie była głupota i brak odruchów samozachowawczych...
Wzrok Semenica mówi wszystko o zabawie przy soczkach i planszówkach ('a mówili, żeby nie pić z Polakami... Owszem, Frugo ma w sobie tyle chemii, że na oddziale gastrologicznym mogłoby się skończyć...'). I ŻE NIBY PERO ZAPRASZA NA IMPREZĘ?! A z jakiej to niby okazji, tak w ogóle? Czyżby wygrał coś, ZNOWU...?
Cdn
Głośne myśli ma ten Kłusek, doprawdy. Przynajmniej niczego przed nikim nie ukryje, skoro tak wiele decybeli wytwarza przy myśleniu... Tośka się zaparła, że nie pójdzie (skoro woli się truć Frugo, to kto jej zabroni...? Etanol przynjamniej ma znane działanie, a ta mikstura Panoramixa...? Kto tam ją wie...?), ale ponieważ nie chciała zdemolować hotelu AŻ TAK BARDZO to dała się wyciągnąć. Bez zasłonki, łóżka, dywanu, umywalki i framugi, obyło się też bez większych ofiar w umeblowaniu (podrapana ściana i podarta pościel to niewielka cena za odrobinę własnego zdania). Skakajce mogą sobie zapisać na swoje konto sukces w tym względzie. Choć nie obyło się bez obelg #typowaTośka.
UsuńMeh, a Miszczunio to by się tu po prawdzie przydał do ogarniania młodocianych nielotów... W sumie dlaczego Stefek, jak na nestora (nie wypominając metryki) kadry przystało nie panuje nad skoczną dzieciarnią... (I Tośką przy okazji)? Czyżby to był fragment jego niecnego planu przejęcia władzy nad wszechświatem, o co pewnie podejrzewa go Socha...?
O kurczaczki! SAUNA!!! Wyczuwam akward moments, zwłaszcza, że drzwi otwiera tegoroczny król skoczni, a zarazem ogranizator tej imprezy we własnej osobie...
No tak. Dla lotnych substancji potrzeba więcej miejsca, bo mają mniejszą gęstość, a co za tym idzie większą objętość i większą przestrzeń zajmują. WIĘC JAKBY NIELOTU BYŁY BARDZIEJ LOTNE TO BY I APARTAMENTY WIĘKSZE DOSTAŁY. A nie, że Socha nie umie w bookingi i inne rezerwacje... Czysta fizyka (Demon approves!), choć w sumie i tak pewnie oberwałoby się Słoweńcom...
Demon z soczkiem, awww...! <3 Widzę to! A także to, że tak uroczo siorbie i posyła otoczeniu swoje typowe biczfejsy. A Hvala... Ciekawe KOGO przypomnia Tośce, huh? W sumie zabawne, że u mnie jest słoweńskim i bardziej (okej w sumie to MNIEJ) skocznym odpowiednikiem Mannerowej Panienki :p. No i typowy Lanisek. Nic dodać, nic ująć.
A Stęki co taki wyrywny do chlania, hmm? I do barmanowania, huh? Nie za młody przypadkiem, co? Myślałby kto, że taka bartnia dusza Tośki, a tu po kryjomu schlać ją próbuje... Co w tym śmiesznego, żeby schlać Sochę niby, że wszystkim tak na tym zależy... Albo to ona tak łatwo się daje... Częstować, oczywiście.
No i zostawili ją jak Prevca na belce pod koniec stawki... Ha! O wilku mowa... Że niby się nie da z Polakami imprezować...? Kajś ty się chował Pero...? O imprezach z Żyłą, pan nie słyszał, panie Prevc...?
I wyczuwam, że do ankietki będziesz musiała dodać nowe OTP... Aczkolwiek ja tu nie widzę przyszłości... Ale cymbałek bardzo zazdrosny będzie, ja to wiem...! No i Tośka dała się wepchnąć na parkiet oraz dała sobie wepchnąć kieliszek...
To nie skończy się dobrze.
Haha, czyżby powtórka z sylwestrowego dodatku? Tośka znowu będzie śpiewać...? Czy może teraz wykombinuje coś innego? W sumie towarzystwo inne, więc nie wiadomo co im do łba strzeli... Aż strach się bać. Zwłaszcza, że Lanisek nie zawiodl pokładanych w nim nadziei... Meh, a niby ci sportowcy tacy zdrowi, tacy na diecie... etanolowo-ziołowej chyba.
Jak to Słoweńcy nie rozumieją słowa "nie"...? Ja też mam w sobie słowiańską krew (nawet całkiem sporo...), a słowo "nie" było jedynym, którym komunikowałam się ze światem do trzeciego roku życia... I jakoś wszyscy rozumieli, że tak naprawdę znaczy to... tak :p #kobietapełnągębą
Cdn
Tośka poszła po rozum do głowy i zamiast schlać SIEBIE postanowiła upić pelragonie. Te przynajmniej nie będą próbowały śpiewać ani tańczyć... Choć nowy gatunek, który Tośka właśnie próbuje wyhodować to jakaś podejrzana mieszanka kwiatka i wódy, a ten ostatni do śpiewania bardziej skory niż kupka chloroplastów ozdobiona czerwonymi płatkami... ku naszej zgrozie i obawie.
UsuńI że niby Słoweńce lepsze są w piciu od Ruskich... Oj jak Kornilov to usłyszy, jak Tośkę napoi swoim bimbrem to już nasza panna Socha nie będzie takich głupot gadacć... Choć trzeba przyznać, że idzie im całkiem nieźle to imprezowanie...
SKOCZI <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3
(meh i znowu będę nucić... I znów będę chlipać za Planicaą... Why you did it to meeeeee....?)
Biedny Demonek, Peter go apodyktycznie wyciepalł na imprezę juniorską z Frugo... na której nikogo już nie ma. (swoją drogą ciekawe przed jaką demoralizacja chce go uchronić, huh? Zchlani sportowcy to dopiero początek, yep?). Więc Prevcowi nr 3 zostały do towarzystwa Smerfy i inne, żeby było regionalnie, Kreciki (albo raczej Krtki :P).
Rozbierany poker, hmm...? Socha ma już chyba dość słoweńskiej golizny po INCYDENCIE w Innsbrucku :p. A teraz ma tej golizny jeszcze więcej i to w wykonaniu Jerneja... Socha, chcesz numer do psychologa...? Dobrego znam *kusi* (If you know what I mean, Charlie ^^).
Kranjec pierwszy opijus, co? A w Planicy tyle dobrego szampana zmarnował, meh... I jeszcze mama Prevc miała pełno prania. A już i tak ma tyle łapaczy kurzu na kominku, to ten jeszcze jej roboty dołożył... (Peter z wagonem trofeów też nielepszy w sumie). Mniejsza o to.
No, Słoweńce mądre są i wiedzą jak się do Sochy zwracać. A nie żadne Tosiaczki-pysiaczki, słodkości, jednorożce i rzyganie tęczą (choć to ostatnie jeszcze nie jest wykluczone...).
Tajemniczy SMS o niezrozumiałej treści, huh...? Jak to niezrozumiałej...? Moje wiadomości na fb, gg i innych komunikatorach pozbawionych tłumacza symultanicznego wyglądają bardzo podobnie... a ja sanskrytem nie władam, przecież (bo to nie jest sanskryt - to slang ludzi, którzy są na bakier ze swoją klawiaturą :p). I jakoś wszyscy mnie rozumieją... Więc nie chce nikomu psuć zabawy, ale dla mnie ta wiadomość jest całkowicie zrozumiała :D. Tylko ja jestem w 100% trzeźwa, a ten co pisał - niekoniecznie.
Im Tośka bardziej pijana, tym słabiej dba o swoje pelargonie... Oj, nie ładnie Tośka tak kwiatki przesuszać...! A impreza ewidentnie zmierza w niebezpieczną stronę...Lanisek coraz bardziej zjarany, każdy bawi się dobrze (nawet ZA DOBRZE) i najbardziej trzeźwy jest Prevc (i to nie tylko ten najmłodszy). Czemu mnie to nie dziwi, w sumie...?
A wywiadów z Tadziem się perosz nie czepiać, jedne z najlepszych są! (i to Tadzio wywołał u Petera szczery śmiech, pamiętajmy o tym!).
Messerschmitt...? Hmm... czyżbym miała wpływ (minimalny, ale jednak) na proces twórczy, huh...? Meh, wiem że to pewnie totalny zufall... :(
Bo wódka najlepsza jest z Polski, no! Choć rosyjska ponoć też niezła... mimo iż nieco trąci metanolem :P.
PROCH! <3 Nie no, z Prevcem to by chyba jednego drinka wychylił nasz Miszczunio...? Pod te medale z Soczi i tę Kulę, co się o nią dwa sezony temu bili (ach, czemuż to jest czas przeszły, chlip...!).
Titus best dancer (eeeerm... nope?), ale przynajmniej Tośce szczerze nagadał, co z tego, że Socha się tym nawet nie przejęła...? ("bo to zła kobieta była...!"). Ale za to bardzo nie ładnie zrzucił Anze... A jak mu się coś stało...? A jak sobie krzywdę biedaczek zrobił (choć Bóg ma ponoć w opiece pijanych... nie wiemejak ze zjaranymy jest w tej kwestii...).
Chyba jednak zrobił sobie kuku, skoro o jakichś rybach bredzi...
(swoją drogą co Socha ma na sobie takiego, że Titus ją od Skywalkerówien wyzywa? Prześcieradło? Firankę? Aaa... może jednak ta zasłona ucierpiała, przy wywlekaniu Antka na imprezę...?)
Cdn
Demon wślizgnał się niezauważony na imprezę. Myślę że po pewnej godzinie w tv nie lecą już na żadnym kanale bajki, co najwyżej te dla dorosłych... więc stwierdził, że w pokoju 502 dozna mniejszej demoralizacji jednak (czy Jernej już założył gacie przynajmniej...?). I to nie Socha ogarnia słoweński, tylko wódka. Wódka zna każdy język, taka zdolna jest! (nawet sanskryt i... slang klawiaturowy :p).
UsuńCzemu Pero gromi sswego brata w jakimś germańskim narzeczu?! A no tak, wódka znowu popisuje się swoimi talentami lingwistycznymi. I co to za wyrażanie się, phi! "Kretyn"... Meh, Pero chyba dawno nie był w gimbazie...
Stęki bohater! Stęki superhiroł! STĘKI!!! Ino mi z dachu nie spadnij, JASNE?! ("RYB" <3).
Santiago - filologia mocno :D #dumnamżezałapałam
...i Zwrotnik drze japę nid na temat i nie wiadomo po cco, psując chwilęcheały Stękacza jako Batmana :(. Spadł z Velikanki... Tfu! ...z Letalnicy na mózg, czy jak? Pięć powodów dlaczego drze sięna pół Czeskiej Republiki :D. I tylko 1/5 to Biegunka himself. Ach ta wódka... Może powinna iśc do jakiegoś Mam Talent, czy coś...? Skoro taka zdolna...
Lanisek harpunnik, hę? A nuż jeszcze coś złowi, szprotkę chociaż...? Ja w niego wierzę! Ale zdaje się, że go dopadła choroba morska od tego bujania na Oceanie (ponoć) Atlantyckim... I co? Miałam rację z tym rzyganiem tęczą! #mówmiPytia!
I Kłusek taki śmieszek... Zabawne, bardzo. Ha-ha-ha. Nope. A Andrzejek dalej superhirołuje i pokazuje, że bice ma nie od parady, o! I potrafi ich użyć, a nie tylko swoje mentalne sponsorki do zawału doprowadzać co weekend (co znowu mi przypomina, że koniec sezonu i do lata nie uświadczymy bica, chilp...!).
Brawo Socha! Taka dzielna, sama ogarnęła, wykopała tych co trzeba, tam gdzie trzeba oraz tych co nie trzeba, tam gdzie nie trzeba i git. Prawie jak Stęki Socha-superhiroł! A że narzygała Pero do laciów? Iii tam! Pewnie od slipperkinga dostał, to nie szkoda :p. A samotnej połówki nigdy zostawiać nie należy. Bo się potem mści tak zwaną skórką od papryki na przykład. Dzielna Socha, się nie bała #dumnam.
A następnego dnia... Meh. Jutro mmogłoby nie nadejść, co? Ale nadeszło i tylko Kubuś i Stefek byli w stanie się z nim zmierzyć. To jednak jakieś ninja są,że zwiali przed kielonkiem sprawiedliwości i upojenia :p. A Kusy niech nie narzeka, mogło być gorzej. Jakby Stęki lepiej wycelował,to zamiast w flachę dla Gębali musiałby w gibis zainwestować. Zwrotnik zdolny prawie jak bohaterka tego rozdziału czyli panna wódka :p. Na migi przez krótkofalówki gadać, no szacun pełen. Ale jak się wydzierało przez pół nocy to się ma (a raczej nie ma - głosu na przykład).
Czy Grześ przypadkiem też nie imprezował w nocy? Ta woda, te okularki... I skoczne piosenki... Huh? I jak Masiusiak może tak na Sochę narzekać! (A wgl jak on tę Sochę odmienia, co? Może jeszcze szosie, co?) Ja tam bym mu buta posłał i wcale nie byloby szkoda. Tylko obawiam się, że trafiłabym jakiegoś Hoferowi choragiewkę winnego trenera takiego team USA na przykład... Ale w sumie skoro nielotu spadają zamiast latać, to się beta-treneirowi nie dziwie, że nie tryska humorem. Potem mu alfa powie, że staty mu zmaścił. A to wszystko wina nielotów...!
Nie latają też SLOloty, co z kolei jest dziwne i to bardzo. Jednak impreza z braćmi w krwi słowiańskiej dała im w kość (Polak to nie jakaś cienka Norka, co poradzisz...?). Pij z Polakami, mówili, będzie fajnie, mówili...). Nic dziwnego, że nikt nie chce ich dziś wąchać... (Może Snicersa...? Albo chociaż miętówkę?).
No i myszoskoczek must be! Szkoda tylko, że musi Sochę w takim stanie oglądać (w sumie nie wiem kogo bardziej - jej czy jego mi szkoda). Może w końcu zrozumie, że to nie jest odpowiednie towarzystwo dla małych niewinnych Fannemelków, hm?
"Dziwnie pachniecie" - niech onvmi noe wmawia, że nie wie jak pachnie rozkłdający sie etanol! Ej w końu jest Norką! I zna Toma Hilde! Z tym zapachem powinien być za pan brat...
CDN (po raz ostatni!)
Tośka taka ospała na kacu, albo ma po prostu dzień dobroci dla zwierząt ( a zwłaszcza myszoskoczków), skoro go nis potraktowała tą łyżwą, o ktorej wspominał... A jedynie totalnie zlała. Nie pierwszy raz. I pewnie nie ostatni.
UsuńWiesz co, Fanni? Daj se siana. Serio.
A no i ten SMS. Przecież to było jasne jak słońce...! Choć ok, ja to odczytałam jako "Antonino, zostań moją żoną!!!", ale w sumie się dużo nie pomyliłam, nie? W każdym razie Olek leci latać, a przynajmniej próbować. Ciekawe kiedy Tośka zminimalizuje ilość wykrzykników przy jego nazwisku (bo że kiedykolwiek zamieni je na serduszka to wątpię - nawet jak będzie kołysać zniszczołowe wnuki :p). Bo sądząc po tym jak próbuje się uśmiechać na tę wieść, to jest obecnie na poziomie czterech, nie pięciu. Ale mogę się mylić i jej skrzywienie na twarzy ma związek z ulgą na myśl, że Oleczek nie będzie jej już marudzić o tyk jaki to on jest biedny (i tak będzie, ale o tej jak jej tam...? Agacie. Ale to Tośka będzie mogła luźno olać sikiem prostym).
No! Finito! Amen alleluja, udało mi się wytworzyć ten twór komentarzo-podobny na telefonie (nie polecam!), bo mój komputer jest cóż... Martwy. (Co oznacza, że 17-stka będzie... Później :c). Jest tu więc pełno błędów i nic nie ma sensu, ale się starałam (doceń!).
No i trochę pochlipałam w tym komentarzu, ale tak smutno po sezonie :(. I Kruczek odchodzi i Mirek i jakoś tak jest...
Meh, koniec tego dobrego. No i Wesołych Świąt, tak przy okazji ;).
Ps. Przepraszam za spam, ale ni potrafię na telefonie sensownie pociąć tego komentarza :(((. I mam nadzieję ze nic nie zgubiłam (choć w tym belkocie pewnie nikt nie zauważy). No tyle!
Buziaki, E_A
<333333333333333333333333333333 TEN KOMENTARZ.
OdpowiedzUsuńJaaaa, wcale nie musisz pisać o ósemce, ja wiem, że czytałaś. :D
„Bajeczny” było ironią. Tośka i chwalić szwabskie? Pfff. Na jakim Ty świecie żyjesz?
Z tym „Koteczkiem.pl” to nawet nie skojarzyłam z Maciejem, no padłam! :D
Ooooj, niee. Żadnych kroczów! Nope! Tosiek zaznaczył, że „oby nie”. :D Freud by powiedział, że Tośce mało seksu w życiu, dlatego taka sfrustrowana. Na bank! (Kto wie, może nie az tak bardzo by się z prawdą minął...?).
Ano, taka se Agatka. Więcej nie zdradzam!
Hahahaha, z tym ping-pongiem to czysty przypadek, serio. :ʼD Bo chciałam ominąć przekleństwo, więc w piiii... i od razu wpadł mi do głowy ping-pong, a potem dopiero zajarzyłam, jaki sobie kawał wycięłam. :D
OTP JEST TYLKO JEDNO.
Jego typem powinna być złośliwa, krągła blondynka, która zabija laserem ze swoich błękitnych, wkurwionych oczu.
Hahahaha, YCD oglądałam tylko pierwsze sezon w Polsce, a Morgi przeca densi w „Densie z gwiazdami”. I TO SZWABSKIM.
STAHP IT Z TYM FREUDEM, PŁACZĘ XDDDDDDDDDDD
Bez szaflarskiej mendy to opowiadanie nigdy nie byłoby takie samo.
TAK, STĘKI, NAJWYŻSZA PORA ZAKUĆ MATMY TROCHĘ. CIĘŻKO BYŁO NA MATURZE, CO?
(Wiem, że mnie luvasz, wiem <3 JA CIEBIE TEŻ).
A Titus do bagażnika, bo w końcu raz sam w nim dobrowolnie jechał, HEEELLOOOOŁ!
„A co do vyborne… to jeszcze nic! Furrorę robi zawsze zwrot „nech se patrzi!” w restauracji. Byli tacy co się gapili na swoje knedliki, póki nie ostygły…” PŁAKNĘŁAM XDDDDDDDD (W sumie sama nie wiem, co to znaczy, ale okay. A my się nie nabijamy, my ich uwielbiamy!).
„Ojciec Maciejusz” wajchę... przełóż? Już się nie rymuje, meeeeeh.
No helloooooł, trzeba się umieć zebrać do odbicia i zgrabnie wylądować, równowaga i koordynacja to podstawa! (W Cetniewie mieli takie ćwiczenia na utrzymanie równowagi na takich napompowanych, ruchliwych poduszkach, więc sobie nie zmyślam).
„Słowa „mam przyjemność” i „Antonina Socha” w jednym zdaniu…?” — pachnie podstępem, nie?
„No tak, jakby cię jakiś kosiarz przydybał to zaliczyłby kopa w zadek i tyle go widzieli, zastanowi się następnym razem jak go po Sochę wyślą (well, immortal Tosiek? Kubacki strzeż się!).” PADŁAM I NIE WSTAJĘ!
Te zielone stroje to na cześć ich najlepsiejszego dilera ever, Anze Laniszka. XD
(Przyznam, że zapomniałam o wieku Stefka, ale powiedzmy, że nie chce się rządzić, o).
„Demon z soczkiem, awww...! <3 Widzę to! A także to, że tak uroczo siorbie i posyła otoczeniu swoje typowe biczfejsy.” TAK, TAK, TAK! 3X TAK, PRZECHODZISZ DO KOLEJNEGO ETAPU!
Jakie nowe OTP, paaaaanie! Toż to w ogóle bez przyszłości jest :D
Dieta to dieta, czego się czepiasz. :D NIEWAŻNE JAKA, WAŻNE, ŻE DZIAŁA.
„Ja też mam w sobie słowiańską krew (nawet całkiem sporo...), a słowo "nie" było jedynym, którym komunikowałam się ze światem do trzeciego roku życia... I jakoś wszyscy rozumieli, że tak naprawdę znaczy to... tak :p #kobietapełnągębą” UWIELBIAM CIĘ :ʼDDDDDDDDDDD
AHAHAHAHAHAHA, widzę w głowie Demona oglądającego „Krtka” i leżę :DDDDDDDDDDDD
Tosia chce numer do psychologa. Na wczoraj...
Słoweńcy się dobrze zwracają, bo im się łatwiej „Antek” wymawia. :D
Olek też był trzeźwy, jak to pisał, po prostu Tośka była zbyt nawalona, żeby literki poskładać. :D
„Im Tośka bardziej pijana, tym słabiej dba o swoje pelargonie... Oj, nie ładnie Tośka tak kwiatki przesuszać...!” XDDDDDDDDDDDD
Jeszcze się bedo bili o medale. I to niejednokrotnie. :D O KK też, ma się rozumieć!
„(choć Bóg ma ponoć w opiece pijanych... nie wiemejak ze zjaranymy jest w tej kwestii...).” XDDDDDDDDDDDD
„(swoją drogą co Socha ma na sobie takiego, że Titus ją od Skywalkerówien wyzywa? Prześcieradło? Firankę? Aaa... może jednak ta zasłona ucierpiała, przy wywlekaniu Antka na imprezę...?)” PRZESTAŃ XDDDDDDDDDD
ZŁY RÓWNIK, ZŁY, ZŁY, ZŁY! Stęki da hero! (Lepszy od Gangstera, pfff!).
Przestań z tą Pytią, jedna nasza profesorka miała taki adres mejlowy. :P
UsuńCHLIP! :((((((((((((((((((
„A że narzygała Pero do laciów? Iii tam! Pewnie od slipperkinga dostał, to nie szkoda :p.” HAHAHAHAHAHAHAHAAHAHA, PLZ, STAHP XDDDDDDDDDDDDDDDD
„To jednak jakieś ninja są,że zwiali przed kielonkiem sprawiedliwości i upojenia :p.” PRZESTAŃ.
Ojciec Maciejusz dopsz przesz Sochę odmienia, nooo. :(
Myszoskoczek <333333333333
ŚMIECHŁAM TYLE RAZY!!!!
DOCENIAM, TY WIESZ, JAK BARDZO DOCENIAM! <3333333
Wesołych Świąt i takich tam! <3
Luv ya, gurl!