Just find a style, so you can mimic
The tortured artist, the jaded cynic
The latest gadget, is just a gimmick
Another sucker, born every minute
Well I’m sick of this town, bringing me down
It’s a first world epidemic all around
Well I’m sick of this town, bringing me down
A lost generation trying to act profound
Billy Talent — Surprise,
Surprise
Z
pomocą wujka Darka wytaszczyłam ciężką torbę podróżną z
bagażnika i stanęłam oko w oko z Wielką Krokwią. Po raz chyba
dziesiąty, ale niech będzie, że zrobiło to na mnie wrażenie.
Dobrego wrażenia natomiast nie zrobił na mnie widok Kubackiego,
stojącego pod kadrowym busem i zaśmiewającego się do rozpuku w
jakiejś superfascynującej (zapewne) rozmowie z Murańkiem. Od razu
wywróciłam oczami. Cztery dni spokoju i znowu te gęby szpetne mi
przyszło oglądać. Panie prezydencie, jak żyć? Westchnęłam, ale
pożegnałam się z wujkiem, zarzuciłam sobie kosmicznie załadowaną
torbę na ramię i ruszyłam w kierunku parkingu.
Najpierw
zmrużyłam, a potem wybałuszyłam oczy. Sześciu (bo, oczywiście,
Trejnerowi zapomniało się o limicie z Kontynentala) pacanów już
czekało na kolejne obciachy podczas objazdówki po Szwabach:
Sierściuch, Wiewiór, szaflarska menda, Mistrz Olimpijski, Muraniek
i...
—
ANTEEEEK! HEEEEJ! ZASKOCZYŁEM CIĘ, CO?!
...szczygieł
numer jeden w kadrze. Wywróciłam znowu oczami, ciężko stękając
przy ponownym zarzucaniu torby na ramię. Mój najdroższy kolega już
ku mnie biegł, a ja nie wiedziałam, czego on tak tę swoją japę
cieszy.
—
Dawno cię nie widziałem, buraku! — Natychmiast wyszarpał mi
bagaż, a ja nie protestowałam, bo inaczej doznałabym trwałej
skoliozy w drodze do busa. — Dobrze wiedzieć, że dalej jesteś
wrzodem na dupie.
Spiorunowałam
go wzrokiem.
—
Wzajemnie. Gadałeś z tą mendą Kubackim, prawda?
—
Aha.
Sam
wymieniony uśmiechnął się do mnie jadowicie, skoro tylko
zbliżyłam się do obozu. Prychnęłam pogardliwie i zmierzyłam go
wzrokiem, przywitałam się tylko z Murańkiem (który i tak nie
zajarzył, o co chodzi), ale ich wyminęłam. Przeliczyłam na szybko
frekwencję i wydawało mi się, że wynosiła sto procent, więc
zmarszczyłam brwi, pytając:
—
Czemu nie jedziemy?
Zniszczoł
wyjął podręczne opakowanie M&Mʼsów z kieszeni i zaczął
wpierdzielać.
—
Łukasza jeszcze nie ma.
No
jasne. Bo jak mu Socha nie przypomni, to Kruczek zapomni.
Westchnęłam,
wyjęłam z kieszeni androzłoma i próbowałam się dodzwonić do
szefa, obserwując kilka metrów od nas Pietrka z rodziną. Trzymał
na rękach swoją córkę, obok stał znudzony synek, który
popierdzielał na telefonie, i żona szukająca czegoś w torebce.
Mała skrzywiła się nagle, po czym zapytała:
—
Tatuuusiuuu?
—
Co się dzieje, Karolka?
— A
ty musis jechaaać?
W tym
samym momencie Trejner odebrał, mówiąc krótkie: Już
dojeżdżam. Rzeczywiście, kilka sekund później na parking
zajechała audica, robiąc przy okazji profesjonalny drift.
Wow, ta Agata to ostra babka.
Już
ją lubię.
Jak
wszyscy zostali sami, rodziny odjechały, a Zbyszek łaskawie
wtarabanił się do kabiny kierowcy, Trejner postanowił, że nie
pozostaje nam nic innego, jak swoje szanowne zadki zabrać do
Niemiec. Nie bardzo cieszyła mnie wizyta u Szwabów (nauczona
doświadczeniem, na wszelki wypadek zapakowałam dodatkowy koc i
kilka butelek wody, bo kto wie, co tym razem odłączą), ale jak się
zgodziłam na to wariactwo, to nie wypadało robić scen, zwłaszcza
na dobę przed pierwszymi kwalifikacjami do Turnieju Czterech
Skoczni.
Moja
osobista przyczepa od razu się do mnie przykleiła, na co
zareagowałam po swojemu, czyli wywrotem oczu. Rozwaliłam się
wygodnie w fotelu, zamykając oczy, żeby nadrobić brak snu
spowodowany nerwami przed podróżą, ale skoro tylko odpalono
silnik, Muraniek poklepał mnie po ramieniu i spytał konspiracyjnym
szeptem (który usłyszał nawet Tusk w Belgii):
—
Anteeeek?
—
Czego, baranie? — wymamrotałam, nie odwracając się do niego i
nie otwierając oczu.
—
Tak właściwie to... dokąd my jedziemy?
Kill
me. Kill me now.
1.
Oberstdorf, 27-29.12.2015
I
znowu siedziałam jak ten cep w Szwabolandii. Ja nie wiem, nie ma
gdzie indziej gór? U nas w Polsce też są ładne skocznie. I to nie
tylko w Zakopanem, czy Wiśle, ale jeszcze na przykład w Szczyrku.
Ja zaręczam, że tam niczego nie anulują! Ogrzewanie w hotelu
będzie. Prąd też. Wszystko będzie. Ale nie, oczywiście, że nie,
musimy ciągle słuchać tego szwargolenia. Litości... Bycie
Austriakiem nie usprawiedliwia ilości konkursów w krajach
dojczojęzycznych, Waltah.
Ledwieśmy
się rozpakowali, od razu na trening. Gonitwa nieziemska, nie
wiedziałam, do czego ręce włożyć. Chrobot trzeci dzień z rzędu
nie spał, tak biedny harował i smarował. A Sierściuch mu tylko
koło dupy chodził i powtarzał: Pamiętaj, jak nie posmarujesz,
to nie pojedziesz. Kubacki od razu podchwycił temat i zaczął
się nabijać z Kota, że on to pewnie potrzebuje wyjątkowo dużo
smaru. Kiedy ich przepychankom słownym przypatrywał się Kamil,
miał na twarzy prawdziwe zażenowanie. Ja też, mistrzu.
Pogoda
była raczej kiepska — w rozumieniu: dla skoków. Wokół skoczni
panowała zieleń, tylko na niej leżał śnieg, wszystko się
topiło, bo temperatura dodatnia, a wiatr szalał na całego. I żadne
zdolności Mirana Szamana nie były w stanie go zatrzymać. Dlatego
trening szedł jak krew z nosa i już chciałam mieć cały ten durny
turniej za sobą. W ogóle chciałam mieć cały sezon za sobą.
I
skoki też.
A to
był ledwie początek...
Na
dodatek, jakby tego było mało, zawody też się nie odbywały w
zwykłym trybie, tylko ktoś mądry musiał wymyślić rundę KO. KO
to ja będę po tym całym handlu obwoźnym, zwanym czterema
skoczniami. Modliłam się, żeby te kwalifikacje nastały w
trybie natychmiastowym...
Po
obiedzie pędem na skocznię. Kamer w trzy i nazad. Kibiców pięć
razy tyle. Ludzie, święta są! Do domu karpia smażyć! Pierniki
wpierdzielać! A nie, skoków się zachciało. Widział to kto, żeby
się takie tłumy na kwalifikacje zebrały. I ja to miałam spokojnie
znosić? Przecież ja miałam palpitacje serca od samego Zakopca,
kiedy mnie bardzo inteligentnie Muraniek zapytał, dokąd my
właściwie zmierzamy. Dobre pytanie, Klimatronic.
Już
sobie dziadzio Hofer ustawił belkę i dał sygnał, żeby pierwszy
nielot jechał. Z naszych najpierw pojawił się mój przyjaciel
Aleksander. Wyglądał nie za ciekawie na tej belce, kręcił nosem i
w ogóle, ale potem poleciał, jak na polskiego orła przystało. Sto
trzydzieści metrów. Kwalifikacja pewna. Poszedł więc sobie postać
na miejscu lidera, machając i szczerząc się do kamery. Wywracałam
oczami, ale przynajmniej zaczynałam odzyskiwać wiarę w to, że
przestanie spóźniać na progu o całe milenia.
Następny
był jegomość Muraniek. Niepewnie tam w górze wyglądał, ale on
nigdy pewny niczego nie jest, to i tym razem z trudem czegoś
lepszego od niego wymagać. Niestety, lepiej byłoby, gdyby go zdjęli
z belki, bo bałwan skoczył sto piętnaście metrów i taki nie do
końca dumny z siebie zlazł ze skoczni.
—
Miałem w plecy — mamrotał biednemu Grześkowi. — Bardzo w
plecy. Narta mi nie wyyyszłaaaa... — marudził dalej. — I na
progu do dupy tak jakoś...
Następny
był Eisenbichler, który skoczył zaledwie metr dalej. Wściekł się
tak, że niemal rozerwał pasek z gogli. Normalnie gorzej niż nasz
Sierściuch, bo on to po prostu obraża się na cały świat i tyle,
a ten to jakiś furiat.
Ale,
co dziwne, wcale nie stanowił odosobnionego przypadku, jak się
potem okazało. Bo jak Stefanowi Kraftowi nie wyszedł skok
kwalifikacyjny, to uśmiechał się do kamery jak rozkoszny szczurek,
a po zejściu z wizji, to jest za plecami kamerzysty, okazało się,
że to jeden wielki zadżumiony szczur, który szuka zemsty.
Kubacki,
który dał pokaz swojego nielotnego pingwinowania jeszcze przed
austriackim szczurem, skoczył sto dwadzieścia pięć metrów.
Marudził jak baba z wekslami. Od razu przypomniało mi się
Klingenthal, więc odsunęłam się możliwie jak najdalej.
Zniszczoła
wyprzedził... Sierściuch, który skoczył zaskakująco daleko, bo
aż na sto trzydziesty piąty metr. Musiał mu ktoś kopa w zad na
rozbiegu sprzedać, bo nie wierzę, że sam z siebie tyle uleciał.
Bałwan Aleksander przydreptał do mnie i stał obok z bananem na
mordzie, jakby go wygrana w totka spotkała, a nie kwalifikacja do
konkursu. Radosny paraliż twarzy — straszna choroba, a ty i tak
powiesz, że fotoszop...
Cała
podstawowa część rundy zakończyła się dla nas ze średnim
przytupem, bo Muraniek swoim grzmotnięciem o bulę nie zagwarantował
sobie ponownego występu na Schattenbergschanze. (Tych Niemców to
naprawdę powaliło z tymi nazwami, słowo daję). Ale ponieważ był
to Turniej Czterech Skoczni, podstawowa dziesiątka Pucharu świata
też brała udział. Ba, miała liczone punkty, bo rozchodziło się
o rundę KO.
Pewna,
że Kamil i tak sobie dobrze poradzi, częściowo przestałam zwracać
uwagę na to, co się dzieje na skoczni, zaczęłam ziewać i
chciałam wrócić do ciepłego hotelu, w którym stało miękkie
łóżko. Ale nie, musiałam z cymbałami czekać na koniec szopki
zaraz przy bandzie reklamowej. Spojrzałam więc na nieustannie
stojącego obok mnie Aleksa.
—
Ale ty jesteś brzydki — stwierdziłam bez ogródek, biorąc do
ręki wiszącą u jego szyi akredytację ze zdjęciem, które — nie
ma co owijać w bawełnę — było po prostu szpetne. — Nic
dziwnego, że nie masz dziewczyny.
—
No proszę, Dżoana Krupa prosto z Top Model się znalazła —
sarknął Zniszczoł. — A może mam, a ty nie wiesz?
Prychnęłam
pogardliwie, a zaraz potem wybuchnęłam szyderczym śmiechem. On
miał naprawdę zabawne marzenia.
—
Nie ma takich głupich, które mogłyby się nabrać na ten twój —
wyciągnęłam dłonie, żeby zrobić powietrzny cudzysłów —
urok.
W
odpowiedzi Zniszczoł zamachnął się ręką, w której trzymał
śnieżkę, ale chybił, bo się uchyliłam, i pocisk trafił
idealnie pośrodku Sierściuchowej potylicy. Odwrócił się do nas z
otwartym z niedowierzania i zaskoczenia pyskiem. W zasadzie na
miejscu Aleksandra zaczęłabym wiać, ale okazał się facet, nie
baba, więc ta groźna mina rozjuszonej kotki w ogóle nie zrobiła
na nim wrażenia.
—
Popierdzieliło cię?! — awanturował się Sierściuch, zapominając
o obecności kamer. — Poświęciłem tym włosom DWIE GODZINY rano!
Cytując
klasyka: Życie ostre jak maczeta...
Przytaknęłam
głową w rozpaczliwym potwierdzeniu tej wersji wydarzeń. To były
dwie godziny największego koszmaru w moim życiu.
Zniszczoł
patrzył na niego jak na debila. (Jakby niby sam był mądrzejszy,
pff!).
—
Po to... żeby... je przyklepać kaskiem? — zapytał, ledwie
powściągając śmiech.
Maciej
cały się gotował ze złości. Całe futro zjeżył i
syczał ostrzegawczo.
—
Ty się dziwiłeś, jak Marta wytrzymuje z Kubackim, a ja się
zastanawiam, jak heteroseksualna Kaśka czuje się w swoim
homoseksualnym związku — dorzuciłam, nie powiem, całkiem
zgryźliwie.
Wymienił
porozumiewawcze spojrzenie ze Zniszczołem i w jednej sekundzie jeden
złapał mnie za nogi, a drugi pod pachami, więc zaczęłam się
drzeć wniebogłosy (nie, to nie jest hiperbola; dosłownie
słyszałam, jak święty Piotr szczęka kluczami w bramie...
...za
którą był tunel prowadzący prosto do Lucka).
Zaczęłam
wierzgać wszystkimi kończynami i upatrzyłam swoją nadzieję w
Mustafowym kapturze, więc końcem palców za niego chwyciłam, w
związku z czym menda straciła równowagę, przewracając się
prosto na mnie. W efekcie cała nasza czwórka wylądowała w
lodowatym jak serce Hofera śniegu.
A
więc byłam poobijana, zgnieciona i mokra. Usłyszałam też kilka
siarczystych przekleństw i obelg w wykonaniu Kubackiego, którego
nagłe spotkanie ze śniegiem raczej średnio zadowoliło.
Sama
byłam wściekła, bo te zasrane jełopy sobie jakąś durną zabawę
wymyśliły!
—
Hej, robicie kupę na biskupa?! — zawołał podekscytowany Żyła
który do tej pory zajęty był rozmową z Kołderką. O nie,
jeszcze tego tu brakowało... — Ja też chcę!
—
PIETREK, NIEEEE!
Ale
się z tym ostrzeżeniem Sierściuch zdecydowanie spóźnił,
zupełnie jak Muraniek na progu. Ciężar dupska Żyły zwalił się
prosto na Mustafa, a więc dobił i mnie.
(Bez
głupich podtekstów, ok?).
Po
tym zdarzeniu mój kręgosłup nigdy nie był już taki sam.
Leżałam
wgnieciona w ziemię, zmoczona i bez możliwości oddychania,
ponieważ moją klatę przygniatały dwa stare konie z mózgami ameb.
Zaczęłam wierzgać i miotać się w samoobronie, ale skoro tylko
szanowni koledzy raczyli wstać (prawdopodobnie z siniakami po moich
kopach), zaczęła się wielka bitwa na śnieżki. Naturalnie, był
to wyjątkowo wyrównany pojedynek: czterech facetów na jedną
Sochę. Zgadnijcie, która ze stron miała więcej jaj?
No
jasne, że nie oni! Co za cioty, nawet nie potrafili dobrze
wycelować! Gorzej zrobiło się, kiedy porzucili na chwilę śnieżki,
by mnie dorwać i nasmarować. Bo szybcy to oni akurat byli jak
rakiety. Ale wiecie, jak to mówią: Kto nie ma w głowie, ten
musi mieć w nogach...
Niestety,
moje życie byłoby niepełne, gdybym nie wyrżnęła orła,
potykając się o własne sznurówki. W efekcie wyłożyłam się jak
długa i od razu przystąpiłam do fizycznej obrony.
—
AAAAAAAAAAAAAAA! ZASRANY DEBILU, CO TY NAROBIŁEŚ?! —
wrzeszczałam, czując solidną porcję lodowatego śniegu,
spływającego wzdłuż moich pleców. Myślałam, że gnojka
rozszarpię na strzępy. — KUBACKI, JAK JA CI ZARA WYSMARUJĘ TĘ
MORDĘ SZPETNĄ...
W tym
samym momencie zrobił się motłoch, każdy obrzucał każdego i,
nim zdążyliśmy się zorientować, czyjś atomowy pocisk wylądował
na niezdjętych z oczu goglach Kamila, który właśnie zszedł z
zeskoku, obserwowany przez kamery.
Z
tego, co zrozumiałam, DJ powiedział coś w stylu:
—
Wygląda na to, że polski zespół bawi się u nas znakomicie.
Kamil
położył ręce na biodrach i pokręcił głową.
Zupełnie
jak tatuś nieznośnych dzieci.
ALE
TO ONI ZACZĘLI!
Kubacki
o jedną dziesiątą punktu wygrał z Tomem Hilde, który wszedł
jako ostatni lucky loser.
O
tyle samo przegrał Sierściuch z Fettnerem, ale ten z kolei jako
pierwszy przegrany dostał się do drugiej serii.
Zniszczoł
ograł Wanka, choć trzeba przyznać, że Niemcowi nieźle powiało w
plecy.
Żyła
bez najmniejszego problemu poradził sobie z Poppingerem.
Kamil
pokonał Geigera w okamgnieniu.
Eisenbichler,
Forfang, Kraft i Tepes po swoich próbach zeszli z zeskoku wyjątkowo
wściekli, mimo że je wygrali. Co tu się odpierniczało?
Największa
walka nawiązała się między Freitagiem, Freundem, Kraftem i
Prevcem. Wszystkich czterech dzieliło łącznie pięć punktów,
więc sprawa wisiała na włosku. Przestępując z nogi na nogę,
czekałam na rozwój sytuacji, słuchając marudzenia Murańka za
plecami. Miałam ochotę poświęcić się i zatkać mu otwór gębowy
własnym butem, ale stwierdziłam, że zdrowie przede wszystkim
(fizyczne, dodam, bo z psychicznym przy nich było z tygodnia na
tydzień coraz gorzej). Ostatecznie zwycięzcą okazał się
niespodziewanie Freitag, co wpieniło Krafta, który musiał się
zadowolić miejscem trzecim, bo drugie zajął Prevc.
Z
naszych Kamil był szósty, Żyła dziesiąty, Kot dwunasty,
Zniszczoł czternasty, Kubacki dwudziesty. A Muraniek, oczywiście,
jak już skończył mamrotać pod nosem, nawet nie zrozumiał, co się
wydarzyło, więc podczas dekoracji zmarszczył brwi i spytał jakże
mądrze:
—
Czemu oni robią dekorację... w środku konkursu?
Z
tego też względu ucieszyłam się, że po czekał nas szybki
przejazd do hotelu, równie szybkie pakowanie i wyjazd do innej
części Szwabolandu.
I
Sylwester.
2.
Garmisch-Partenkirchen, 30.12.2015-1.01.2016
—
Ątek? Wy tutaj?
Odwróciłam
się od szwabskiej recepcjonistki, która rozumiała piąte przez
dziesiąte po angielsku, żeby niemal się zderzyć czołem z gościem
w moim wzroście.
Wspaniale.
Norweski kurdupel sobie o mnie przypomniał. Nie bardzo uradowała
mnie ta wieść, ale się uśmiechnęłam.
—
A wy... też tutaj? — spytałam, starając się zachować pozory
uprzejmości.
—
Aha! — potwierdził radośnie. — Jesteśmy rozlokowani na trzecim
piętrze. A wy... na drugim, jak widzę? — Spojrzał na trzymany
przeze mnie pęk kluczy do pokojów powyżej numeru dwusetnego.
CO?
On miał na myśli pobyt w hotelu?! Świetnie. Nie dość, że
polskojęzyczne wrzody miałam na głowie, bo jeszcze te bełkoczące
hybrydy chciały mi dupę zawracać. Żyć-nie umierać! Nie wierzę,
że za taką drogę krzyżową dostawałam TYLKO TYLE.
Ale
to miało też drugą stronę. Sylwester z Norwegami? Dlaczego ta
perspektywa mnie przerażała?
—
Aha. — Uśmiechnęłam się wymuszenie, po czym podpisałam ostatni
formularz.
—
Sooochaaaa, poooospieeeeesz sięęęęę — marudził Kubacki, aż
od razu wrócił mi na twarz grymas, którym chciałam go wgnieść w
podłogę, ale ten tylko posłał mi jadowity uśmiech.
Postanowiłam
jednak zaistniałą sytuację wykorzystać.
—
Jestemstraszniezajętawięęęęęc DO ZOBACZENIA POD SKOCZNIĄ!
Podeszłam
do grupy polskich wrzodów na dupie, zostawiając Fannemela z dziwnym
zawodem wymalowanym na facjacie. Rozdawałam właśnie wszystkim
klucze, a ludzie się dobierali w dwójki i trójki, kiedy Zniszczoł
zagadnął mnie lekko urażonym tonem:
—
Czego ten burak od ciebie chciał?
Spojrzałam
nade spode łba.
—
Pogadać. Bo co?
Wzruszył
ramionami.
—
Nic. Ale nie podoba mi się, że będziemy z nimi w jednym hotelu.
Wyprostowałam
się, założyłam ręce na biodra i popatrzyłam na niego
podejrzliwie.
—
Co ty masz do tych Norwegów?
Ruszyliśmy
w kierunku schodów. Zajęło mi dwie minuty, żeby zrozumieć, czego
się Kubacki taki szyderczo uśmiechnął na odchodnym. Bo
znikał w windzie. A ty, babo,
taszcz te walizy...
Aleks
rzucił mi takie spojrzenie, jakbym powinna była się zawstydzić,
że nie wiem jakiejś oczywistości.
—
Bo to krętacze są i oszuści!
Popukałam
Zniszczoła po jego durnym czółku.
—
Moja rada: weź Niepierdol*
i ulżyj sobie w bólu dupy. BAJ! — zawołałam, zamykając za sobą
drzwi pokoju.
Na
Große Olympiaschanze wtarabaniliśmy się następnego dnia już z
samego rana. Bo treningi, bo kwalifikacje. Chrobot marudny był
bardziej Kubacki, jak ma okres, więc moja głowa chciała
eksplodować. Na dodatek Trejnera trzeba było pilnować bardziej niż
zwykle, bo miał wyjątkowy dzień świra, więc chciał wyjechać na
skocznię w swojej uroczej piżamie w chmurki i kapciach. Paląc
takiego buraka, że policzki chciało mi wyparzyć, wepchnęłam go z
powrotem do pokoju, pomagając się ubrać i spakować. A i tak
prawie zapomniał krótkofalówek...
—
Antek — poklepał mnie po ręce bezradnie Muraniek, patrząc na
mnie tym swoim nieprzytomnym wzrokiem. Zatrzymałam się i spojrzałam
na niego, w myślach chcąc być już na końcu jego wypowiedzi. A to
mogło potrwać... — Antek, spakowałem kask?
Sprzedałam
sobie fejspalma, nie wierząc, że ci ludzie nie byli jakimiś
przygłupawymi postaciami w kreskówki dla upośledzonych umysłowo...
Nie,
myślę, że upośledzeni sami by wyłączyli telewizor, widząc tę
szopkę.
—
A skąd mam wiedzieć, Klimek? — warknęłam, wyrywając swoją
rękę z jego dłoni.
—
Wziąłeś. — Zniszczoł wywrócił oczami. — Przecież rano trzy
razy sprawdzałeś!
—
Ale już zapomniałem — mruknął zmieszany Klemens.
Czy
ten sezon może się już skończyć? Pliz?
W
końcu zapakowaliśmy swoje szanowne dupy i zajechaliśmy pod
skocznię. I zaczęły się skoki.
Choć
lepsza nazwa to grzmotnięcia w bulę.
Obydwie
serie treningowe w naszym wydaniu wypadły co najmniej słabo. Ja nie
wiem, co ten Kruczek z nimi robił w przerwie świątecznej, ale na
pewno nie było to nic pożytecznego, bo się jełopy totalnie
pogubiły i myliły strefę bezpieczeństwa z bulą. Najbardziej nie
popisał się Muraniek, który w obydwu seriach nie przekroczył stu
metrów. Warto podkreślić, że punkt K zaznaczony był na metrze
sto dwudziestym piątym...
—
Co ci tym razem nie wyszło? — spytałam, zajadając M&Mʼsy,
kiedy się Klimatronic pojawił obok zmartwionego Grześka.
Murańka
podparł głowę rękami, wbijając sobie łokcie w uda, i odparł:
—
Życie...
Skinęłam
głową w uznaniu.
—
Trafna uwaga.
Znowu
zaczęło się to żałosne zawodzenie, od którego odbijało mi się
oranżadą z komunii, więc się odwróciłam od cymbała, próbując
ratować siebie i wszystkich w promieniu pięciuset metrów:
—
Weź idź do Chrobota, wysmaruje te twoje Sporty 2000 i zaraz ci
narta lepiej popcha na rozbiegu.
Jezusie,
ja już zaczynam mówić tym ich pokręconym slangiem... RATUJ SIĘ,
KTO MOŻE!
Klemens
zmarszczył brwi i zamrugał w zaskoczeniu.
—
Do kogo?
Wywróciłam
oczami.
—
Do Chrobota — powtórzyłam, jakby był niespełna rozumu. — Ten,
no, taki nartopuc, czy jak to się tam nazywa. O! Serwismen!
Klimek
znowu na mnie zamrugał debilnie.
—
Antek, ale on się nazywa Kacper. Kacper Skrobot.
— Wzdrygnął się, jakby usiłując zapomnieć o mojej wtopie
pomyłce, zabrał narty i polazł.
Do
Skrobota.
Chciałam
się zapaść pod ziemię. Najmniej ogarnięte dziecko skoków
narciarskich właśnie oświeciło mnie, że przez miesiąc żyłam w
kłamstwie, kojarząc naszego speca od poślizgu z dziwnym dźwiękiem.
Grzesiek zaśmiał się ze mnie, a ja odwróciłam twarz w kierunku
skoczni, udając, że nie wiem, o co chodzi.
Po
półgodzinnej przerwie dziadzio Hofer wreszcie dał sygnał, żeby
rozpocząć kwalifikacje. Dobra wiadomość była taka, że Murańkowi
udało się przekroczyć setny metr. Zła, że tylko o sto
centymetrów. Odpadł więc niemal od razu, bo wyprzedzali go nawet
Kazachowie i Koreańczycy. Niemal kilka sekund później usłyszałam
w krótkofalówce Grześka, jak Treneiro wyraźnie powiedział:
—
Przekaż Klimkowi, że do Innsbrucku przyjeżdża za niego Andrzej.
Tym
razem szczęśliwie udało się dostać do konkursu Sierściuchowi,
któremu nagle się Niemcy odwidziały i skoczył zaledwie sto
dwadzieścia metrów. Żyła i Kubacki bez problemu. W przypadku
Zniszczoła — cóż, uplasował się pośrodku stawki, czyli bez
szału, ale w normie. A Kamil nie mógł wystąpić, bo znowu go coś
w plecach strzyknęło porządnie, więc zagwarantował sobie niemal
bratobójczą walkę z Peterem Prevcem w rundzie KO, licząc, że go
Gębala do jutra wymasuje jak trzeba.
Muraniek
wyglądał jak cień samego siebie — bardziej niż zwykle.
Przyjemne niusy go nie ominęły na pewno. Za to Kubacki był w
wyśmienitym nastroju, jakby mógł to w podskokach przybiegnie do
tego auta, wybijając przy tym wszystkim zebranym oczy łokciami.
—
NJU JERS IW, BEJBE! — wołał z częstotliwością pięciominutową.
—
Ty się tak nie ciesz, bo na jutro do pary dobrali ci Forfanga —
utemperowałam go, włażąc do busa.
—
Eeee tam, napijemy się dziś po kielonie, to jakoś się dogadamy.
Właśnie.
Na śmierć zapomniałam o Norwegach snujących się po naszym
hotelu.
Szit.
W tym samym momencie zauważyłam, że pakują się do busa kilka
metrów od nas. Fannemel mnie zauważył i mi pomachał, co z
niechęcią odwzajemniłam.
—
Ja to mam przesrane — marudził Kot, jak już byliśmy w drodze. —
Jestem w parze z Freundem! Na bank nie wejdę!
—
A ja się tam nie skarżę. — Żyła wyciągnął się w fotelu. —
Żem se wyskakał Takie Uszy, hehehehehe.
Inteligentny
komentarz to coś, co zawsze cenię.
—
Ja w sumie też nie — przyznał Zniszczoł, zadowolony z siebie jak
mało kiedy. — Hvala nie jest jakiś supersilny...
—
Macie się skupić na dobrych skokach, nie na rywalach — burknął
Treneiro, który był wyjątkowo nie w sosie po tym grzmocie w bulę
w wykonaniu kolegi Klemensa.
Poza
tym, znowu zadzwoniła do niego żona z całym poematem pretensji i
innych takich, więc kręcił nosem, gubił się w rzeczywistości i
marudził jak moher w autobusie. W sumie powinnam mu współczuć,
ale właściwie to moim największym marzeniem było przewinąć czas
na koniec marca i móc wrócić do domu. I nie musieć słuchać tych
ich wynurzeń, które mnie nic a nic nie obchodziły.
Czasem
się zastanawiam, czymem przewiniła, że mnie Pan Bóg tą gromadą
pokarał, ale potem mi się przypomina, jak straszyłam mojego
młodszego brata, aż się zaczynał płakać, i pytanie znika.
Muraniek
nie mógł od razu wyruszyć, bo pierwszy samolot miał dopiero
następnego dnia, poza tym jego pokój i tak był opłacony z góry.
W każdym razie koło osiemnastej zaczęły się przygotowania do
imprezy w sali balowej na dole. Recepcjonistka przekazała nam, że
możemy się tam pojawić i skorzystać z dobrodziejstw hotelu za
darmo, jeśli mamy ochotę. Kubacki z radości niemal wyskoczył z
butów i już zaczął obmyślać, w co się wystroi na tę wixę.
Japierdolęweźciemniestądok?
A
ja padłam na swoje łóżko zaraz po prysznicu i zapadłam w dawno
niewidziany sen.
Myślicie,
że udało mi się przespać całe to zamieszanie imprezowe,
fajerwerki, bibę...?
HAHAHAHAAHAHAHAAHAHAHA.
Miałam kiedyś takie marzenie... Ale to było zanim Zniszczoł
otworzył do mnie swoją japę po raz pierwszy.
—
A mendę bierzemy?
—
TO NIE JEST MENDA!
—
Jak zwał, tak zwał. To zabieramy ją czy nie?
—
Czego ty się jeszcze głupio pytasz?!
—
Ty się chyba taki nerwowy od przebywania w jej towarzystwie
zrobiłeś...
—
W takim razie z kim ty przebywałeś przez całe życie? Ze starym
tetrykiem?
Stanęłam
w drzwiach, rozczochrana i wściekła bardziej niż zwykle. Trochę
się koledzy zdziwili moją obecnością. W
moim własnym pokoju.
Kubacki
i Zniszczoł plotkowali sobie jak dwie przekupki na targu i nie wiem,
co było ich zamierzeniem, ale jeśli doprowadzenie do mnie stanu
gotowości do morderstwa, to im wyszło.
—
Posrało was, głąby?! Czego tu wystajecie?! — warknęłam na
powitanie.
—
Ubieraj się! — zawołał radośnie, jak gdyby nigdy nic,
Aleksander. Marzyło mi się, żeby go wydusić jak kurę na
grzędzie. — Idziemy na imprezę!
Nie
ruszając się nawet o milimetr, mierzyłam go gniewnym wzrokiem.
Westchnęłam, mając do czynienia ewidentnie z przypadkiem człowieka
z tylko jedną półkulą mózgową.
—
Zniszczoł, czy ty się dobrze czujesz?
Wywrócił
oczami i wepchnął do mnie środka.
—
Czesz się, ubieraj i spadamy. I nawet mnie nie wkurzaj żadnym nie!
— dodał na odchodnym i tyle go widzieli.
Jak
już opanowałam przemożną chęć mordu
wrzasku, powlokłam się do łazienki, żeby się naprędce
odświeżyć, doprowadzić włosy do względnego porządku (czytaj:
użyć grzebienia pierwszy raz od tygodnia) i przebrać. Podeszłam
do swojej walizki, ale zgodnie z przewidywaniami, znalazłam tam
tylko kilka par szarych, dresowych spodni, kilka ciepłych swetrów,
bluz, szalików i bieliznę. Okej, więc mogłam iść w samej
bieliźnie albo jak wersja soft typowej dresiary. Miałam wymówkę.
Tylko
po co ja w takim razie męczyłam się z tym końskim ogonem?!
Po
chwili wpadł do mnie na powrót Zniszczoł i zaczął mi truć dupę,
że mam iść w tym, co przywiozłam, że i tak nikt nie zauważy, że
przecież idziemy na kilka drinków i że jak zaraz z nim nie pójdę,
to mi skopie zad. No to mu odpowiedziałam, że to byłaby ostatnia
rzecz, jaką zrobiłby w swoim życiu, które zaraz potem by się
zakończyło, ale przebrałam się w swoje wyjściowe
dresy i poszłam z resztą bandy, bo by mi przecież żyć nie dali.
Poza tym liczyłam, że podchmielona lepiej zniosę ich obecność.
No
to mnie Zniszczoł wystrychnął na dudka. Sala była wystrojona na
złoto, wszyscy mieli garniaki i kiece, a ja wparowałam do środka
jak ten żul spod Biedry. Nawet Kubacki miał na sobie coś w stylu
obcisłej koszuli i eleganckich spodni, podobnie reszta bandy.
Jedyne, co mnie ratowało, to śmieszne spodnie w gwiazdy Murańka,
ale u niego to po prostu wynikało z faktu, że pewnie nie zajarzył,
którego mamy i gdzie idziemy.
Popatrzyłam
z nienawiścią na Zniszczoła, gotowa odrąbać mu jaja przy użyciu
czegokolwiek. CHOĆBY ŁYŻKI.
—
Nikt nie zauważy,
tak?! — wrzasnęłam, ale, ku wielkiemu szczęściu mojego
przyjaciela
od siedmiu boleści, zagłuszała mnie muzyka. — Wy się
wystroiliście jak szczury na otwarcie kanału, a mi brakuje tylko
papierowego kubka z napisem: ZBIERAM
NA JABOLA! Jak ja ci skopię
to chude du...
—
Ątek, nie sądziłem, że przyjdziesz!
No
tak, z deszczu pod rynnę. Bo jak ci kadrowicze nie spartolą humoru,
to jakiś kurdupel zrobi to za nich.
Norweski,
w tym wypadku.
—
Że wszyscy przyjdziecie, w zasadzie — poprawił się prędko, po
czym chrząknął i ten dziecięcy uśmiech wrócił na jego
myszkowatą twarz. — Chodźcie z nami! Otwarty bar. Można chlać,
ile wlezie!
Chlać?
A on nie był za młody na alkohol? On w ogóle sięgał do lady,
żeby pokazać dowód? Czy ja
właśnie pojechałam samej sobie?
I
mnie skurczybyk wytargał za rękę, a ten bałwan Zniszczoł patrzył
w oniemieniu, zamiast mi pomóc. Ja już to mówiłam tyle razy, ale
potem raz jeszcze: PRAWIDZIWI KSIĄŻĘTA WYGINĘLI! TERAZ ZOSTAŁ
TYLKO PLEBS! Dama w opresji, a ten cymbał jeden z pięcioma innymi
gapili się jak cielę na malowane wrota i pomocnej dłoni nie
wyciągnęli! Jesteś baba, to se radź! Ta sama śpiewka od dwóch
tysięcy lat...
Gdybym
ja żyła w tamtych czasach, to bym raz-dwa rebelię zrobiła, o. I
żaden Kopernik by kręcącej się Ziemi nie odkrył, tylko jakaś
Hildegarda Szastok, i by było!
Nim
jednak zdążyłam się zorientować, wychylałam pierwszego kielona.
A potem drugiego. I piętnaście następnych.
I
chyba stara wersja Crazy In Love
chyba leciała, ale nie byłam w stanie potwierdzić, bo od obrotów
w tańcu szumiało mi w uszach.
*
* *
—
Siedziała na lipie, wołała: Filipie, Filipie, podrap mnie po
ci... — zaintonowałam radośnie, ale mnie musiał oczywiście
bałwan w najlepszym momencie uciszyć, zakrywając dłońmi usta.
Generalnie
pizgało znów złem. Pogoda w Garmisch-Partenkirchen przypomniała
sobie, że w zasadzie była zima i że powinno tu być trochę
śniegu, więc koło dziesiątej wieczór, jak szliśmy barmanowi do
monopolowego po zapasy alkoholu (pod nosem marudził coś po
szwabsku, że Norwegom powinni rezerwować miejsca w klasztorach na
zadupiu, to może by okoliczne bary nie zbankrutowały), zaczęło
prószyć.
Nie
przypuszczałam, że będę się tak dobrze bawić. I w sumie nie
byłam wcale pijana. To te budynki dookoła same się obracały...
Jak ta Ziemia, jak ją Kopernik taką obrotną odkrył.
—
Tośka! Nawalona zachowujesz się okropnie! — zrugał mnie mój
towarzysz wierny i podpora moja. (Dżiz, tyle czasu minęło, a ja
chyba dalej nie wytrzeźwiałam...). No, może trochę podpita
byłam. Ale żeby mnie zaraz takimi epitetami obrzucać?!
—
Ja może i jestem pijana, ale tę Tośkę to zauważyłam,
Kubacki.
—
Ja może i jestem głupi, ale nadal nazywam się jednak Zniszczoł.
—
BYŚ NIE BULOKLEPIŁ, TO BYŚ JECHAŁ Z NAMI DO NIŻNEGO I ENGELBERGU
I BYM CIĘ NIE MYLIŁA!
Zmroził
mnie wzrokiem.
—
Wredna świnia jesteś, wiesz?
—
Wiem, wzajemnie.
Teraz,
dla odmiany, wyszczerzył się jak mój brat na widok nowej konsoli.
Pamiętacie, jak na początku wspominałam o skoczkowej chorobie
afektywnej dwubiegunowej...?
—
Przyznaj się, tęskniłaś.
—
PFF! Chciałbyś.
Nogi
mnie od tego densfloru bolały, to se chciałam klapnąć.
—
Antek, błagam cię, zejdź z tego murku.
—
Nie peniaj, Zniszczoł...
—
Tosiek!
—
Dobra, dobra. — Wywróciłam oczami, ale dla świętego spokoju
usiadłam bokiem. — A tak mogę?
—
W ostateczności... — przystał niechętnie, obserwując mnie,
jakbym miała lada chwila się przechylić i targnąć na swoje
życie. — Przynajmniej zdążę cię złapać.
Spojrzałam
w dół. No, z takiej wysokości można by się zabić. Po chwili
jednak zmarszczyłam brwi i skierowałam wzrok na Zniszczoła.
Czknęłam.
—
Co ty, boisz się, że spadnę?
— A
to takie dziwne?
—
Nie, ale podejrzanie miłe.
—
Zależy mi na tym, żebyś żyła. — Zniszczoł
popatrzył na mnie z wyrzutem.
Westchnęłam
i odwróciłam głowę w bok. I czknęłam.
Przed
nami malowała się panorama małego Garmisch-Partenkirchen. Było
głośno, muzyka się zewsząd sączyła, wszystko się świeciło,
nawet skocznia. Ludzi na ulicach co niemiara. Podobno pizgało, ale
częściowo tego nie czułam, bo w wydychanym powietrzu miałam chyba
ze dwa promile, więc moje wnętrzności wyjątkowo dobrze mnie
rozgrzewały.
Chociaż
muszę przyznać, szampański nastrój zaczął mi trochę mijać na
tym durnym dachu. Taa, burak mnie zaciągnął na dach, usiłując
dokonać morderstwa, jak sądziłam początkowo, ale wyszło na to,
że to byłby jego ostatni zamiar. Co za bezjajeczna ciota...
—
Czego sobie życzysz w tym nowym roku? — spytałam, co by nie było
niezręcznie, bo od dziesięciu minut nikt nic nie powiedział.
Nie,
żeby mi z tym było źle, ale tak głupio w Sylwestra zamulać, nie?
Zniszczoł,
oparty łokciami na murku, odpowiedział mi, a jego trwały paraliż
twarzy dopełnił grozy sytuacji:
—
Lepszych wyników. I więcej farta do warunków. A ty?
Popatrzył
na mnie, jakby liczył, że w tym stanie mogłam skleić coś
mądrego. Debil większy niż ja...
Dżizys,
nigdy więcej wódy, przysięgam.
Jeszcze
raz spojrzałam na rozświetlone Ga-Pa.
—
Być szczęśliwa — odpaliłam jak ten Wiewiór w drugiej serii, a
po sekundzie czknęłam.
—
To znaczy?
—
Mieć od was święty spokój! — burknęłam, bo i alkoholu ubywało
z moich żył.
Oboje
wywróciliśmy oczami, a ja założyłam ręce na piersi, nadal nie
odrywając wzroku od rozświetlonego miasteczka, majaczącej w oddali
skoczni i gór.
Przestało
mi się to wszystko podobać. Budynki powoli zwalniały, powietrze ze
mnie uchodziło. Czułam, że zima wróciła i pizga, ale nie miałam
siły nawet zrugać Zniszczoła za to, że mnie tu wywlókł i że w
ogóle debil jest, bo przez jego zaproszenie na pogaduszki Kruczek
skazał mnie na pańszczyznę w szeregach narciarzy klasycznych. Na
nic nie miałam siły. I ta impreza norwesko-polska wydała mi się
potwornie głupia. I to, że Fannemel niemal od razu rezerwował mnie
do wolniejszych kawałków. Co to w ogóle miało znaczyć?
CHCIAŁAM
DO DOMU.
Bo
przypomniało mi się, co oznacza Sylwester i jaka to głupia data.
Nie miałam ochoty wystawać na mrozie jak ta ladacznica w Wigilię
na A jedynce. Zatęskniłam za moim skotłowanym łóżkiem,
słuchawkami i muzyką, ale taką prawdziwą, nie tam Ona
czuje we mnie piniondz i inne Bijąs.
—
Dlaczego się nie cieszysz? — zagadnął mnie inteligentnie
Zniszczoł.
Bo
z tobą muszę tu siedzieć, matole.
—
Mogę ci coś powiedzieć? — odparłam bardzo na temat, po czym
czknęłam.
—
Jesteś pewna? — Patrzył na mnie bardzo zaniepokojony. Zamiast
czuć zaszczyt, że chcę mu się zwierzyć... Zero, zero respektu. —
To znaczy — wiesz, trochę wypiłaś i nie chcę, żebyś potem
żało...
—
Ufam ci, Aleks — wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w
język.
Zniszczoł kompletnie oniemiał, otworzył szeroko tę swoją
bezmyślną paszczę i wydukał tylko:
—
O-o-okej.
Westchnęłam
i od razu pożałowałam, że w ogóle coś mi się ubzdurało, żeby
otwierać gębę. Chciałam się wycofać, rzucić kilka inwektyw,
żeby się obraził i nie musiałabym nic gadać. Z drugiej strony —
niewielu o tym wiedziało, a Zniszczoł na gadulską pierdołę nie
wyglądał, więc uznałam, że mu swoją ordynarną świniowatość
wynagrodzę.
Niech
ma. Niech się cieszy.
I
niech stare rany zabolą raz jeszcze.
—
Nigdy nie byłam lubiana, wiesz? — zaczęłam poniekąd od środka,
i czknęłam, ale o wiele słabiej. — Zresztą tobie akurat jest
pewnie ciężko się temu dziwić. W podstawówce byłam szarą
myszką, a potem w gimnazjum... zwykłym weirdem. Ludzie nie
bardzo chcieli ze mną gadać, a ja też się nie narzucałam z
rozmową. Tylko jedna dziewczynka miała odwagę się ze mną bawić,
kiedy byłam na placu zabaw. Olga. — Uśmiechnęłam się, patrząc
na dymy unoszące się nad miastem. Polubiłaby Ga-Pa. — Podeszła
kiedyś do mnie z pytaniem, czy mogłabym jej pomóc z zamkiem z
pasku, bo jedna wieża ciągle jej się rozwala.
Wspomnienie,
wyraźne jak film w HD, pojawiło się w mojej pijanej wyobraźni.
Poczułam, jak uczucia tamtego czasu wracają. A może po
prostu jedzenie i wódka zaczęły się niebezpiecznie mieszać w
moim żołądku.
—
Miałyśmy wtedy osiem lat. Olga była bardzo lubiana, potrafiła z
każdym znaleźć wspólny język, ale tylko mnie nazywała swoją
przyjaciółką, chociaż wiele dziewczyn próbowało się wkraść w
jej łaski. — Westchnęłam, żeby nabrać sił i odwagi do dalszej
części. — Na pół roku przed swoimi piętnastymi urodzinami Olga
zrobiła rutynowe badania, bo kiepskawo się czuła. Diagnoza była
niemal natychmiastowa: białaczka limfoblastyczna. — Zwiesiłam
głowę, zaciskając usta. Trzy kartki spięte zszywką. Tylko tyle i
aż tyle. — Potem wszystko potoczyło się szybko. Chemia była do
bani, psycholog był do bani, terapie eksperymentalne też były do
bani. Nikła w oczach tak skutecznie, że zniknęła na dobre.
Tydzień po skończeniu piętnastu lat... A wiesz, kiedy obchodzi
urodziny?
Spojrzałam
Aleksowi w oczy, a on milczał i słuchał jak zaklęty. Pokręcił
lekko głową, niecierpliwie czekając na dalszy ciąg.
— W
Sylwestra. — Przerwałam na moment, starając się pozostać tą
Sochą, którą zna świat. — Często do niej piszę, kiedy jest mi
bardzo źle. — Te moje dłonie to mega ciekawe były. Wooow, te
opiłowane paznockie... — Mam... mam w domu wielkie pudło
niewysłanych listów do niej. Cholernie za nią tęsknię, wiesz? —
...ale życie byłoby zbyt piękne, gdybym nie pękła. Więc pękłam.
Nawet
nie wiem kiedy, nawet nie wiem jak. Jak to się stało, że ręce
zaczęły mi się trząść jak w późnym stadium Parkinsona? Że
zaczęłam się dusić własnym oddechem? Że schowałam facjatę w
dłoniach, jakby to miało sprawić, że Zniszczoł odzobaczy moją
rozmemłaną, mażącą się mordę? Że osmarkiwałam mu tył
koszuli, ściskając go tak, że tylko cudem uniknął zmiażdżenia
żeber?
Dlaczego
on nie mógł się okazać ostatnim dupkiem i mnie wyśmiać, tylko
musiał przytulić, nie pytając o nic? Czy on zawsze musi mi
utrudniać nienawidzenie świata?
—
To dlatego nie miałaś chłopaka? Bo nie potrafiłaś nikomu zaufać?
— zapytał, chociaż jeszcze nie byłam gotowa uznać, że jego
koszula uzyskała odpowiedni stopień ufajdania. Tak sobie
prowadziliśmy elokwentną rozmowę przez plecy.
Oczywiście,
znowu go nienawidziłam, bo właśnie przy nim rozmazałam się jak
jakaś baba.
Posłałam
mu mrożące spojrzenie, którego siłą rzeczy nie mógł zobaczyć.
No, ale przynajmniej rezon wracał!
—
Miałam chłopaków, ale złych. Ona by mnie od nich ustrzegła,
znała się na ludziach. Od razu by mi ich odradziła. Ale wiem,
że... ekhem... znajomość z tobą by mi na pewno poleciła.
—
Skąd wiesz?
Odsunęłam
się od niego na długość ramienia, uśmiechając się złośliwie.
—
Bo masz dobre serduszko, Zniszczoł — poklepałam go po lewym cycu,
po czym dodałam: — Tylko po prostu wrzód i menda jesteś. — I
wróciłam do oglądania jego pleców.
W tym
samym momencie drzwi prowadzące na dach huknęły jak w wiejskiej
gospodzie, a w progu pojawiły się, jak można było się
spodziewać, dwa wsiury. Niezbyt pijane (a na pewno mniej ode mnie),
ale nadal głupie jak but z lewej narty.
—
Klimek ma małeeego, Klimek ma małeeego!
—
MUSTAF!
—
...synka, oczywiście, Aga mu zdjęcie wysła... Ło, ło, ło, a co
to za seksy bez naszej wiedzy?
—
Mustaf, ile ty masz lat? — zapytał ojcowskim tonem Zniszczoł,
odklejając się od mnie.
Przyjęłam
to z lekką dezaprobatą, bo zaczęło mi bardzo pizgać. Pizgać
szwabskim złem...
—
Zależy, w jakim sensie pytasz, ale wiesz przecież, Olusiu, że dla
mnie w miłości wiek nie gra roli. — Kubacki wyszczerzył się jak
rasowy matoł, po czym obaj z Murańkiem dołączyli do nas przy
murowanej barierce. Że też nie zdechli z zimna w tych koszulach...
—
To co, Zniszczołowie, kiedy możemy się spodziewać pierwszego
dziecka?
Zmroziłam
bałwana wzrokiem.
—
Nie zrobiłabym cię chrzestnym, choćbyś błagał. Nie licz,
frajerze.
—
To ty
byś błagała, żeby bogaty wujcio Dejwi został ojcem chrzestnym
twoich dzieci. Żeby wypasione prezenty dostały.
—
Ale że kto jest w ciąży? — odezwał się wyrwany z dziwnego,
półprzytomnego transu Muraniek, co wszyscy skwitowaliśmy
fejspalmem.
Nim
jednak zdążyliśmy to skomentować, nad miastem wybuchła setka
migoczących parasoli. Zrobiło się głośno i jasno, a większość
gości hotelowych wyszła przed budynek, żeby podziwiać fajerwerki.
Frajerzy. My z dachu mieliśmy widok exclusive.
Z ulicy to se mogli — odłamki pozbierać.
Westchnęłam,
bo wódka wyparowała, a pozostała po niej tylko senność.
W
co ja się, kurwa, wpakowałam? Powinnam była siedzieć zadem w domu
i spędzić ten wieczór z serialem, pizzą i dużym kubełkiem lodów
waniliowych, a nie z ekipą nartonogich bęcwałów. Jakim cudem
dopuściłam do tego, że w moim życiu się tak poknociło? Do
pewnej części mojego genialnego mózgu wciąż nie docierało, że
stałam się członkiem sztabu szkoleniowego narodowej kadry skoczków
narciarskich. Lipcowa Socha by wyśmiała tę styczniową. Miałam
wrażenie, że to nie byłam ja, i winę za to zrzucałam na tych
palantów, którzy w każdy weekend systematycznie szczerbili moją
psychikę swoimi durnymi pomysłami. Na dodatek ten norweski kurdupel
uczepił się mnie jak rzep psiej dupy.
Generalnie
saga Zmierzch
to dobry materiał zastępczy, jak ci się srajtaśma skończy, ale
jedno zdanie w niej jest mądre:
Życie
to jedno wielkie gówno, a potem się umiera.
Ta,
chciałoby się.
Jakby
na domiar złego, po kilku minutach grupowej bezmyślnej obserwacji
fajerwerków doszli do nas Kamil z Żyłą i Sierściuchem, którzy w
desperacji zaczęli szukać swoich kadrowych członków rodziny na
dachu, i tyle z naszej prywatności i świętego spokoju.
—
Szczęśliwego nowego roku, głąby — mruknęłam, średnio
zadowolona z własnego położenia, ale za to wpatrzona w niebo. —
A teraz spierdalajmy stąd, bo jutro będę, kurwa, zdychać i mi
Trejner nogi u samej dupy powyrywa.
*
* *
O
Boże, czy sufit chce mi spaść na głowę?
Dżizus,
ale tu pizga.
A
mój łeb waży sto kilo...
—
Eee, Antek?
Pierdolę,
więc nie piję.
No,
tego głosu to jeszcze u mnie nie było. Zamrugałam kilka razy i
dostrzegłam Mistrza Olimpijskiego niepewnie przykucającego przy
moim łóżku. Był w pełni ubrany i spakowany, a w progu mojego
pokoju stała reszta sztabu, patrząc na mnie, jakbym się urwała z
księżyca.
—
Już dwunasta. Musimy jechać na skocznię.
Podniosłam
się na łokciach i zamrugałam kolejny raz, nie do końca
rozumiejąc, co się odwalało w moim prywatnym pokoju hotelowym.
A
po chwili zerknęłam na siebie. Cóż, nie do końca wiedziałam, co
robię, kładąc się spać poprzedniej nocy. Udało mi się
rozebrać, ale nie podołałam już włożeniu piżamy.
—
CZEGO SIĘ GAPICIE, ZBOCZEŃCY?! WON MI STĄD! — wydarłam się, bo
widziałam już ten złośliwy uśmieszek na paskudnej facjacie
Kubackiego. — TO TEREN PRYWATNY! — Stado baranów zaczęło
prędko uciekać w kierunku korytarza. — Za pięć minut będę na
dole — dodałam, otulając się ciaśniej kołdrą.
Pół
godziny później wszyscy byli przebrani i w budzie na Große
Olympiaschanze, a ja modliłam się, żeby nie puścić
niekontrolowanego pawia tu lub ówdzie, więc łaziłam wszędzie z
półtoralitrową szwabską wodą mineralną pod pachą i paczką gum
do żucia. Kubacki tylko kręcił głową z politowaniem, Żyła się
chichrał jakby zjarał dziś większego jointa niż zwykle,
Sierściuch patrzył na mnie z odrazą (a przecież umyłam zęby),
Kamil uśmiechał się pokrzepiająco, Muraniek marudził, bo zaraz
spod skoczni miał złapać taksówkę na lotnisko, a Zniszczoł
spoglądał na mnie z niepokojem, na co ja reagowałam wywrotem
oczami. Polskie barany wyglądały jednak bardzo dobrze, bo nie spiły
się wcale, czego nie można powiedzieć o Norwegach i Niemcach.
Osobiście widziałam, jak Gangster nie zdążył do toy-toya i
rzygał obok. Fannemela każdy krok męczył. Forfang blady był jak
ściana. Miłośnik laczków Tande (wiecznie się w nich włóczył
po hotelu) trzymał się za łeb, Hilde wciąż się zataczał... U
Szwabów podobnie. Jeden mądry Freund i Eisenbichler byli trzeźwi,
bo Freitag i Wank śmiali się do swoich butów, a Wellinger łaził
w kółko z rękawiczkami w ręce, pytając, czyje one są, a po
odpowiedzi Twoje
resetował się i dodawał: Czyli
czyje?.
Runda
KO przebiegła dla nas pomyślnie, bo dwóch wygrało swoje pary (w
tym, ku mojemu zdziwieniu-prawie-do-porzygu Zniszczoł), a trzech
awansowało jako szczęśliwi frajerzy (Prevc okazał się lepszy od
Kamila, a i tak się wyściskali jak psiapsiółki). Radośni
chodzili jak rudawy burak we wszystkie dni powszednie, ja natomiast
byłam świadkiem, jak Eisenbichler w drugiej serii ze złości...
rozdeptał swój kask. Na totalną miazgę. Tak, dobrze czytacie —
ROZDEPTAŁ KASK. Czego on się nachlał? Magicznego eliksiru
Panoramixa? Zrobił to poza zasięgiem kamer i z dala ode mnie, ale
na wszelki wypadek cofnęłam się o kilka metrów, bo kto wie, co by
było, gdybym mu zagrodziła przejście...
Zwycięzcą
został Prevc, a Kamil sprawił nam niespodziankę, lądując na
stopniu tylko nieco niższym. Trzeci był Freund. Norwegowie, źli na
siebie i okrutny świat, nawet nie udawali, że gratulują sukcesu
wygranym. Kraft klął jak szewc po szwabsku, przebierając się w
kurtkę, Forfang chciał rozszarpać wszystkich wokół, podobnie jak
Tepes, którego Dezman musiał przytrzymywać, żeby ten nie poszedł
do swojego ojca z pięściami. Kubacki był dziesiąty, Żyła
pozycję niżej, Zniszczoł uplasował się w połowie stawki ex
aequo z Sierściuchem, który już kręcił nosem.
—
Majtki spakowałeś?
—
Taaaak...
—
A kask?
—
Taaaak...
—
A rękawiczki?
—
Taaaak...
—
A skarpetki?
—
Taaaak...
—
A bilety?
—
Taaaak...
Generalnie
rozmowy z Murańkiem były ekstremalnie porywające, niezależnie od
sytuacji. Wywróciłam oczami, ale dałam sobie chwilowo spokój, bo
bałwan nadal łaził jak ta szaflarska menda i wszystkich swoim
narzekaniem babskim wkurzał.
—
Ty! — Szarpnęłam go w pewnym momencie za fraki, że aż
wybałuszył gały. — Nikomu ani słowa o tej rozmowie, jasne?!
Zamrugał
bezmyślnie i palnął elokwentnie:
—
Ale o jakiej rozmowie?
Puściłam
jego kurtkę i machnęłam na niego bezradnie ręką, odchodząc w
stronę domków. Bo na niego i tak czekała taksówka.
Wieczorem
spakowaliśmy walizy i tyle nas widzieli.
Przyszła
pora na inną część Szwabolandu.
3.
Innsbruck, 2-3.01.2016
Wziuuuuuuuu! z rozbiegu... I bula.
Wziuuuuuuuu! z rozbiegu... I bula.
Wziuuuuuuuu! z rozbiegu... I bula.
Kto zgadnie, co to było?
Tak!
Odpowiedź brzmi: kadra
Polski podczas pierwszej serii treningowej na Bergisel.
Kto odgadnął, ten wygrał talon na kurwę i balon.
W ogóle, jak to w Szwabolandii, musiało się coś posypać i nie
mogłam zarezerwować ani w żaden sposób wyłudzić pojedynczego
pokoju, więc mi jednego cymbała wepchnęli. Wiecie kogo?
STĘKACZEŁE.
Tak, znałam kolesia mniej niż dwadzieścia cztery godziny, a już z
nim spałam. A ja przez ostatnie dwa lata życia pajęczynę w
norze hodowałam, co by pewność była, że tylko wybraniec może
ją zerwać, a tu proszę. Skazywali mnie na pedofilię, czy coś. Na
dodatek podczas śniadania okazało się, że tym razem dzieliliśmy
hotel ze Słoweńcami...
Żartowałam, tak na serio to obmyślałam, jak wysadzić całą
Austrię jednocześnie.
Ten młody mnie trochę przerażał, bo pewny siebie łaził jak pan
na włościach. Taka mniej zgredowata wersja szaflarskiej mendy. Ale
najgorszy był jego brak oczu. To znaczy, on miał oczy. Istnieją
legendy, że ktoś je kiedyś widział. A poza tym to łajza nie
miała sponsora, a przecież skakała jak ta lala. No, taka dupa
wołowa Muraniek to by się od młodego uczyć mógł, bo póki co,
to robotę za techników odwalał, na buli śnieg ujeżdżając. Ale
on był już tam daleko, daleeeeko w Polsce.
Kwalifikacje
przebiegły dla nas pomyślnie, z wyjątkiem Kubackiego, który
przydzwonił w bulę aż miło. Oczywiście, szaflarska menda łaziła
potem po hotelu, wszystkim łby susząc o tym, jakie to Szwaby do
dupy skocznie mają i że to
nie jest rozbieg dla takich wybitnych talentów jak on.
Nawet nie chciało mi się wywracać oczami, bo mnie tak suszyło po
Ga-Pa, że marzyłam, kiedy to zasrane szwabskie turnee wreszcie się
skończy.
Niestety, jeśli liczyłam na spokojne, bezwrzodowe popołudnie, to
nie mogłam się bardziej pomylić. Nieloty wpadły na genialny
pomysł relaksu nad hotelowym basenem i w saunie i, co gorsza,
chcieli mnie w to absurdalne zajęcie wciągnąć. Popukałam się po
głowie i powiedziałam, że jak zaraz się ode mnie nie odwalą, to
zasadzę im takiego kopa, że pobiją rekord Fannemela, bo dolecą
spod hotelu aż na Bergisel. Po pierwsze, baleronów nie wciska się
w stroje kąpielowe, a po drugie — miałam nadzieję, że odeśpię
częściowo (zapewne) nadchodzącą nieprzespaną noc w nowym
miejscu. Nie mając wyjścia (złapałam przypadkowo czyjąś nartę
w swoim wywodzie), odpuścili.
Ale co by to było za życie Sochy, gdyby jakiś pajac jej nie
przeszkodził! Tym razem Trejner bezpardonowo wparował do mojego
pokoju koło godziny dwudziestej oznajmiając, że wszyscy mają się
za trzydzieści minut zjawić w restauracji, bo ważne ogłoszenie
miał im tam obwieścić w czasie kolacji, więc, złorzecząc na
nierozgarniętych trenerów reprezentacji i nielotów na wakacjach
podczas TCS-u, zwlokłam się z łóżka i poczłapałam na basen.
Kilka starych babisk, para gejów i nikogo poza tym. Warcząc ze
złości, podreptałam do sauny. Nie lubię saun, bo nie umiem w nich
oddychać, w ogóle siedzi się takim spoconym, bleeeeee. Nie mniej
jednak naciągnęłam swoją bluzę dresową i nacisnęłam klamkę.
—
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
...lecz natychmiast wróciłam na korytarz.
TE ZASRANE ZBOCZEŃCE SIEDZIAŁY TAM NAGO! ZERO POSZANOWANIA DLA
LUDZKIEGO CIAŁA! ZERO POSZANOWANIA DLA MOJEGO ZMYSŁU WZROKU, KTÓRY
CUDEM NIE UCIERPIAŁ!
—
JESTEŚCIE PIERDOLONYMI
EROTOMANAMI! — wrzasnęłam zza zamkniętych drzwi, czując, że
zaraz zejdę na zawał.
Odpowiedziała mi fala śmiechu. Co te wsiurskie cymbały widziały
śmiesznego w zagrożeniu dla mojej psychiki i oczu to nie wiem, ale
zastanawiałam się, czy gdzieś tu nie ma siekiery, żeby im te
puste łby poodrąbywać. Kto to widział?! Tak sobie bezwstydnie
swoje niedorozwinięte genitalia pokazywać w miejscu publicznym?! Ja
zawsze wiedziałam, że tam pod tym spłaszczonymi kopułami dobrze
się nie działo, ale nie miałam pojęcia, że są zdolni do
gejowskich orgii!
GAY ALERT!
CZY TRENEIRO O TYM WIEDZIAŁ?
—
Można?
Podskoczyłam jak oparzona, słysząc, jak ktoś zza moich pleców
konwersuje do mnie w arabskim angielskim.
Odwróciłam się i... CZY SKOCZKOWIE MAJĄ WBUDOWANY JAKIŚ SYSTEM
GPS, ŻEBY POZOSTAŁYCH NAMIERZAĆ?
Ze wszystkich latających porąbańców ten podobno był
najnormalniejszy, a jednocześnie najdalej latał. Tak mi mówili i
tak mnie nim straszyli. Ale ja wiem? Kamil się z nim kumplował, to
chyba jakiś straszny nie mógł być. Nie zmieniało to jednak
faktu, że stał przede mną tylko w ręczniku przepasanym w
biodrach. Co oni się, kuźwa, zmówili wszyscy, żeby mnie swoim
chudzielczym negliżem wieczorową porą straszyć?!
Popatrzyłam na Prevca, bardzo wolno kodując informacje w tej swojej
zakutej pale.
Jasne,
jeśli lubisz oglądać inne flety,
przemknęło mi w głowie w odpowiedzi.
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam głową, ale zanim jeszcze
zamknął drzwi, zawołałam:
—
Hej! — Spojrzał na mnie, jakbym
była robakiem, którego wdepnąłby w ziemię przy najbliższej
okazji (NIEDOCZEKANIE!). — Jakbyś mógł, to powiedz chłopakom,
że jak do pół godziny nie pozbierają swoich gołych zadków z tej
sauny, to ich trener przerobi na mielonkę. — Dorzuciłam do tego
paskudnie sztuczny i maskujący poirytowanie uśmiech, po czym
zostawiłam nieco skołowanego Petera Prevca w drzwiach.
Who run the world? Girls!
Podczas
kolacji nie byłam głodna (!!!), a te zasrane tępe patafiany
nabijały się ze mnie na całego. Ha, ha, ha, bardzo, kuźwa,
śmieszne. Czy ja mam na twarzy wypisane: BRAKUJE
MI PENISÓW W ŻYCIU?
Nie! Nic dziwnego, że prawie dostałam zawału, jak zobaczyłam cały
ich zastęp. (Żeby
chociaż było na co popatrzeć...).
Ten szczyl Stękała próbował coś do mnie zabawnego powiedzieć
przed położeniem się do łóżka, ale go od razu ostrzegłam, że
jeśli tylko spróbuje mi dowalić, to mu tak facjatę przemebluję,
że go rodzona matka nie pozna. Więc się bałwan zakuty zamknął i
czytał książkę aż do zaśnięcia. Musiałam więc ruszyć zad,
zgasić jego lampkę nocną i odłożyć Pisiont
twarzy Geja na stolik,
bo ja, oczywiście robiłam tu za żonę, matkę i kochankę. Ale co
zrobić, jak cię do pokoju z takim obszczymajtkiem wsadzą? Zabić
Kruczka, oczywiście, że takich małolatów na dalekie wyprawy dla
dorosłych zabiera. Ile w ogóle ten Endrju miał lat? Piętnaście?
Szesnaście? Chyba siedemnaście góra. Jakim cudem go przez bramkę
na lotnisku wpuścili w ogóle?
Poranek był wypełniony cudownym głosem Kubackiego, który zrzędził
tak, że pożałowałam tego, że nie włożyłam do śniadania
większych butów niż laczki, bo bym mu ten niewyparzony otwór
gębowy zatkała i wszyscy by mi musieli się kłaniać w pas w
podzięce. Tak by było.
Konkurs
wypadł raczej średnio. Oczywiście, odnotowałam dalsze akty
przemocy, nadal w wykonaniu Eisenbichlera, Krafta, Tepesa i Forfanga,
bo byliśmy uczestnikami kolejnego odcinka programu pod tytułem
Taniec z belkami,
w tym wygrała para numer jeden: Walter Hofer i Miran Tepes. Dziś
takie tango odwalili, że Pavlovic od raz wlepiłaby dziesiątkę.
Nasza gniewna czwórka wylądowała w trzeciej dziesiątce, którą
zaczynał Zniszczoł. Loterii tej oparli się nasz młody talent
Endrju, a także Wiewiór i Kamil, bo taki Sierściuch na przykład
był trzynasty i nosem kręcił. Czarny kot i trzynastka? To źle
wróżyło na Bischofshofen. Pozostali trzej z ukontentowaniem
przyjęli miejsca w czołowej dziesiątce — dla takiego Stękały
dziewiąte miejsce to był absolutny sukces życiowy i w ogóle,
Tadzio prawie się poszczał, jak z nim wywiad robił. Wygrał, jak
zwykle, Prevc, drugi był Hayboeck, a trzeci — Freund.
Objawieniem tego sezonu pozostawał wciąż młodszy brat Petera,
Demon (czy jak mu tam), które regularnie punktował. Obaj bracia
mierzyli mnie dziwnym wzrokiem, kiedy stali za nami w kolejce do
wymeldowywania się. Nie do końca wiedziałam, czy wyobrażał mnie
sobie nago (czego bym mu nie poleciła) czy chciał zabić wzrokiem,
ale postanowiłam nie zawracać tym sobie głowy.
Dziwni są ci Słoweńcy. Cała ekipa gapiła się na nas dalej jak
dupa w sedes, gdy ładowaliśmy się do busa, żeby przemieścić się
do Bischofshofen.
—
Mustaf, ten Prevc się chyba ciebie
boi — stwierdził durnie ucieszonym głosem Stękała. — No,
wiesz, po wczoraj — dodał, widząc, że Kubacki nie może się
zdecydować, z którego z miliona powodów słoweński orzeł miałby
się go bać.
Po
chwili uśmiechnął się z satysfakcją, niby to średnio
zainteresowany i zaczytany w Jądrze
ciemności. Amator
klasyki literackiej się znalazł. Taki z niego czytelnik jak z Żyły
angielski native speaker.
—
Cóż, takich bombek to nie ma
chyba żadna choinka.
Podczas gdy reszta wybuchnęła paskudnym rechotem, ja posłałam mu
ostatnie mordercze spojrzenie w granicach Innsbrucku.
4.
Bischofshofen, 4-6.01.2016
No to
się porobiło.
Kubacki
znowu zaliczył bliskie spotkanie z bulą — bezwypadkowe, ale chyba
zapomniał, jak się skacze (w końcu lato już dawno minęło), więc
łeb mi puchnął od jego jałowej gadki. Ogólnie całe kwalifikacje
to było fiasko w naszym wykonaniu, bo tylko czterech przeszło, a w
rundzie KO swoich przeciwników pokonali jedynie Żyła i Kamil...
Sierściuch wlazł jako szczęśliwy frajer i tylko dlatego, że
Fannemel dostał boczny podmuch, który prawie go zdmuchnął, więc
musiał awaryjnie wyciągnąć podwozie i lądować na setnym metrze.
Ogólnie
loteria wiatrowa w wykonaniu Mirana Szamana bardzo dziwnie
poprzestawiała tabelę w tym finałowym konkursie, chociaż na
Prevcu żaden wiatr nie robił większego wrażenia. On był jakiś z
innej planety w ogóle. Skąd ci jego rodzice się urwali? Z Archiwum
X?
— I
co, już zawsze będę tak w kratkę skakał? — jęczał mi koło
ucha Zniszczoł, zakłócając moje bezwrzodowe spożywanie jabłka.
—
Nie, jeśli przestaniesz spóźniać na progu i tymi nartami falować
jak reformy mojej babci na sznurze na pranie — odparłam, starając
się nie przerywać swojej czynności.
Milczeliśmy
chwilę, patrząc jak Demon Prevc zalicza rozmiar skoczni.
—
Się nie załamuj, tylko rusz ten swój chudy zadek i weź się do
roboty — dodałam, wrzucając ogryzek do pobliskiego kosza. — A
spróbujesz mi się rozleniwić albo mazać jak baba, to ci takiego
kopa zasadzę, że...
—
DOBRA, DOBRA, skumałem — przerwał mi jak typowy, niewychowany
wieśniak.
Założył
ręce na piersi i zmarszczył, nie wiedzieć czemu, brwi.
—
Wiesz, w sumie to nadal jest dla mnie dziwne, że się tak
przejmujesz.
Wywróciłam
oczami, bo mnie jego debilizm nieprzeciętny doprowadzał na skraj
załamania nerwowego. Lem powiedział, że nie wiedział, ile na
świecie jest idiotów, dopóki w internety nie wszedł, ale
usprawiedliwiam go, bo nigdy nie jeździł polskimi skoczkami po
świecie.
— A
ja nie wiem czemu cię to tak jara.
Mimo
że patrzyłam przed siebie, widziałam kątem oka, jak się na mnie
gapi i szczerzy.
—
Cieszę się, że... no, wiesz. Pogadałaś ze mną w Ga-Pa.
Znowu
wywróciłam oczami, bo wiedziałam, że menda do tego wróci.
Prawdę
mówiąc, następnego dnia miałam kacowe wyrzuty sumienia, że w
ogóle się otworzyłam przed Zniszczołem. Czułam się jak
kompletny debil i mięczak, więc w duchu liczyłam, że cymbał
zapomni o sprawie. Ale równie dobrze mogłabym czekać, aż Gratzer
przestanie macać chłopców w kroku.
—
Musisz mi o tym przypominać? — warknęłam, żeby sobie nie
myślał.
Nie
zdążył jednak odpowiedzieć, bo w tym momencie, po naszej lewej
stronie, miejsce miała ciekawa scena.
Kraft,
Forfang, Tepes i Eisenbichler stali w swoim zacnym gronie i
przekrzykiwali się nawzajem, każdy w swoim języku, więc brzmieli
jak przekupki na chińskim targu. Agresywny Markus to był czerwony
na gębie jak piwonia, Sztefek przypominał wściekłego szczura,
Johanna słowa tworzyły coś na kształt bełkotu nabzdryngolonego
buldoga, z kolei gniew na facjacie Jurija zwiastował Armageddon. Co
gorsza, po kilku sekundach z przerażeniem zauważyłam, że Syn
Szamana złapał Austriaka za fraki, tak, że niski biedak zawisnął
w powietrzu, przebierając desperacko nogami. Z kolei Niemiec
zacisnął palce na chudziutkiej, młodej szyi mistrza świata
juniorów z 2015 roku.
Do
akcji wkroczyli asystenci trenerów, znajdujący się tam, gdzie my,
przy bandzie reklamowej, obok boksu lidera. Wymagało nadludzkiej
siły, żeby ich od siebie oderwać, bo bałwany całkiem serio
potraktowały tę sprzeczkę. Cudem uniknęli obserwacji kamer.
Przecież dziadzio Hofer nie mógł sobie pozwolić na taki blamaż...
—
Frajerzy — zaśmiał się szyderczo, stojący obok nas Skrobot,
pojawiwszy się tu nie wiadomo skąd. Też jadł jabłko.
Zniszczoł
spojrzał na niego pytająco.
—
Założyli się, który z nich wygra TCS. O dziesięć patoli.
Nie
powiem, że nie, ale wywaliłam gały jak Prevc, kiedy Jurij
grzmotnął dwieście czterdzieści osiem i pół metra, i wygrał
ostatni konkurs w Planicy, odbierając mu szansę na Kryształową
Kulę.
—
Pierdzielisz! — Aleksander wyraził to, co utknęło mi w gardle. —
Skąd wiesz?
Skrobot
wzruszył ramionami.
—
Nie zauważyli, że stałem przed naszą budą w Oberstdorfie, jak
się zakładali.
Naszą
uroczą pogawędkę przerwał wrzask. Ale już nie taki, jaki wydaje
Kraft, kiedy się go ciągnie za włosy, tylko z tysięcy gardeł, bo
oto po zeskoku już nieśli na barkach Petera Prevca, który
triumfalnie unosił nad głową swoje narty. Zgodnie z klasyfikacją,
która pojawiła się na ekranie... nasz Mistrz Olimpijski był
trzeci! W tym samym momencie zostałam niezamierzenie wciśnięta w
tłum skaczących sobie w ramiona facetów. Moje obelgi, niestety, do
nikogo nie dotarły, więc musiałam się zadowolić tym, że mogłam
oddychać, choć tak najchętniej skopałabym im wszystkim jaja, ale
chwili nie wypadało psuć.
Podczas
dekoracji Prevc dostał jakiegoś Złotego Wróbla, czy innego gila,
do tego puchar, kwiatki, zdjęcia, wywiady... A Kamil stał po jego
lewicy na podium i gębę swoją urodziwą szczerzył. Bo był drugi
w konkursie, wiecie? Takiego mamy zdolniachę, nie to, co te Kubackie
i inne Sierściuchy. Słoweniec w pewnym momencie skinął na niego
ręką, żeby z nim wlazł na najwyższy stopień podium, do nich
dołączył drugi Freund, ale tylko Stoch i Prevc głaskali tego
czyżyka. Bo mu Peter pozwolił, taki był dobroduszny. Kiedy Rudy
Szwab tego próbował, Słoweniec posłał mu mordercze spojrzenie.
A
Nienawista Czwórka stała z dala, obrażona na cały świat jak
Sierściuch w dni powszednie. Choć dzisiaj był z siebie zadowolony,
bo miał wysokie szesnaste miejsce w konkursie i całym cyklu. Żyła
był dwudziesty pierwszy tego dnia, ale rechotał jak ten debil po
swojemu (czy to zresztą była jakaś nowość?). Tak czy inaczej, na
Paul Ausserleitner-Schanze stało się jasne, że w tym sezonie Peter
Prevc pruł po zwycięstwo i nikt nie był go w stanie zatrzymać.
Nawet taki Tepes. Ani Seweryn Przyjaciel. A już na pewno nie
Fannemel, który posyłał mi z dala pogodny uśmiech, a ja go
sukcesywnie ignorowałam.
—
He, he, dobrze, żem tego Pana Tadeusza kupił — powiedział
Żyła, zacierając ręce. Już liczyłam, że się Wiewiór
zainteresował polską klasyką, ale... — Będzie czym świętować
sukcesa Miszczunia!
No
właśnie. Bo z tymi bałwanami jest tak, że jak już ci się
wydaje, że są porządni, mądrzy i cywilizowani, to potem odwalają
coś w stylu Pietera i kupują wódę w drodze na Turniej Czterech
Skoczni. Ot, tak, na wszelki wypadek. Gdyby któryś z nich wygrał.
A nawet jeśli nie, to przecież brak okazji to też okazja, nie?
Kruczek
to taki był dumny, że kurtka mu lada chwila miała na klacie
pęknąć. Tylko ten Stękała taki jakiś niezadowolony z życia
łaził, chociaż na widok naszego Stocha na podium zaczynał się
uśmiechać jak jakaś napalona groupie.
Ale
może nie mówmy o seksie, okej? Po tej saunie miałam dość penisów
na następnych tysiąc lat.
—
Ja to wygram te loty — stwierdził dumnie Kubacki, żeby nas dobić
na koniec tego szaleńczego wyścigu z czasem. — Tak będzie. I
wtedy skończy się ta gadka, że mi się lato włączyło.
Ja to
bym najchętniej piłę łańcuchową włączyła.
Żeby
tych wszystkich debili powyrzynać w pień.
*
Chyba wszyscy słyszeli o tej reklamie...
Powiem tak: jest dużo
czytania i kto to machnie za jednym razem, temu w pas się pokłonię.
A te Ałmaty to takie...
Nie mówmy o tym, ok?
No, i mam mały suprajsik.
Nie jedziemy teraz, zgodnie z aktualnym kalendarzem PŚ, do
Willingen, bo jest dla mnie ważne z perspektywy fabuły. Pisząc
zarys akcji Nie-lotnych korzystałam ze szkicu planu, więc w
mojej wersji nasi Tośkowi wybierają się do Harrachova. Oczywiście,
nie na mamuta, tylko na dużą skocznię, ale... skład może Was
nieco zdziwić. ;)
I mam ważne ogłoszenie:
oficjalnym zwycięzcą plebiscytu na największą mendę opowiadania
(na ten moment) jest... Dawid Kubacki! :D Serdecznie gratuluję! :D
(????????) Wygrał liczbą głosów 19, na drugim miejscu uplasowała
się Tośka (16), która początkowo prowadziła w tej klasyfikacji,
trzeci okazał się Olek (3), a czwarty... Kamil, ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu, na którego ktoś oddał swój głos. Pozostałych nikt
nit wybrał. :)
Zapraszam do głosowania w
kolejnej ankiecie! :D
Trochę dziwnie dużo mi
się tu Klimka zrobiło...
Jeśli ktoś jedzie do
Wisły — to prawdopodobnie mnie rozpozna. :D Nie mówię jak, ale
rozpozna mnie na pewno. :D
STRAAAAASZNIE SIĘ CIESZĘ!
:D
A tak z innej beczki —
co myślicie o rozdziale? :)
To jest genialne! Przeczytałam całość na matematyce (dzięki za zajecie:D) i mega mi się podoba. Sylwestra spędziłam chyba tak samo jak Tośka, to po nim też xD
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3
Pozdrawiam gorąco :*
Dziękuję <3 Aczkolwiek nie chciałabym być odpowiedzialna za braki w Twojej edukacji. :(
UsuńCóż, kolejny postaram się dodać jak najprędzej. :D
Pozdrawiam również! :)
Nigdy nie komentuję, ale to jest genialne 😂 Fajnie, że Aleks wrócił, ale moim numerem jeden i tak jest Muraniek 😂 I Tośka wreszcie dowiedziała się, że Chrobot nie jest Chrobotem 😂
OdpowiedzUsuńMnie też zdziwiło to, że ktoś zagłosował na Kamila, bardzo mało go i wcale nie jest wredny 😜
Czuję się zaszczycona, że skomentowałaś! <3 Dziękuję Ci za to pięknie.
UsuńCóż, Klimek to Klimek, wielu go tutaj uwielbia. :D Chyba skradł serca lepiej niż głównie bohaterowie!
Najważniejsze, że Kamil i tak nie wygrał tej niechlubnej klasyfikacji. :D
Wellinga, arabski angielski, bombki i Złoty Wróbel? Wielbię! To było w skrócie, a teraz jakaś epopeja narodowa.
OdpowiedzUsuń-Driftująca żona trenejra
-Nieogarnięty Klimatronic ogarniający bardziej od Ątka nazwiska natopuców
-Sierściuch i jego fryzura układana pod kask
-Kamil robiący za ojca całej bandy + Ątka
-Trenejro
-Flannemel i jego Ątkowanie
-Ątek dresiarz na balu noworocznym
-autopojazd w wykonaniu Ątka
-Flanemel i jego Słowiańskie (nie, nie Słoweńskie) zapędy, jeśli chodzi o wybór rozrywki na balu
-MUSTAF i jego chwalenie się za Klimka
-Zniszczołowie
-wujcio Dejw
-Nasz Mistrz miał tyle odwagi, że go ekipa do śpiącego Ątka wysłała
-psiapsiółki ze skoczni
-Stękaczełe <3
-Trejner w sumie też odważny
-erotomani i (nie)wiedza o tym Trenejra <3
-arabski angielski
-Ątek żoną, matką i kochanką - no way
-co tam 10, od razu cztery 18 i jedno 17,5
-Demony skoczni
-bombki? chyba wydmuszki
-zakład sezonu, więc co zrobią z pulą nagród?
-Pero seryjny morderca, nie paczeć mu w paczałki
-Złoty Wróbel <3
Nie dodaję, ile razy przyłożyłam ręką w podusię, bo śmiałam się ze śmiechu. O pierwszej w nocy. Nie, ja czekam na więcej.
Złoty Wróbel to powinien być chyba taki Oscar, który Tośka by rozdawała największym nielotom pod koniec sezonu. :D
UsuńCóż, Antonina "Blondi na Dzielni" Socha to zdecydowanie była stylizacja imprezy. :D A że Fannemel ma slowiańskie ciągoty, to nie od dzisiaj wiadomo! :P A Kamila wysłali, bo wiedzieli, że z nich wszystkich tylko jemu by nie zasadziła gonga. :D
Co do puli nagród - wszyscy przegrali, więc hajsy bezpieczne. ;)
Pero to kac-morderca, nie przegrywa i nie ma serca.
Dziękuję! <3
Na wstępie - o Ałmatach zapomnijmy, bo konkurs w sobotę to jakaś patologia w ogóle była, niedziela troszkę lepsza, ale nie ma co wspominać, może Wisła za to się uda!
OdpowiedzUsuńA przechodząc do rozdziału - nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, że jest tak szybko! Prawdziwa odskocznia (niezamierzone związane z opisywaną dyscypliną sportu stwierdzenie, wybaczcie wszyscy) od codzienności, cały rozdział miałam uśmiech na twarzy!
Okropnie chciałam coś zacytować, ale w pewnym momencie mózg mi wybuchł od nadmiaru tych złotych myśli i zostałam z niczym :( Bo i Tusk, i talon na dziwki, i reakcje skoczków po sylwestrze, i smutne życie Klimka... za dużo tego (tak naprawdę to nie, tak naprawdę to chcę więcej!!!). Szkoda tylko biednego Murańka, ale za to miał bardzo ambitną rozmowę na pożegnanie, więc nie ma niedosytu, a jego następca, sam wielki The Amazing Andrew może też się okazać niezłym potworem dla Antka!
Cudownie się czytało o Bischo i Kamilu, aż łezka się w oku zakręciła ;)
No i wynurzenia Antka! Kto by pomyślał! Ale bardzo mi się podobają takie urozmaicenia, no i Kubacki psujący atmosferę, chociaż chętnie by się go udusiło.
PS. WIĘCEJ SKOCZKOWYCH IMPREZ!!! Sylwester był taki, że chyba każdy fan by się zamienił z Ątkiem miejscem! A zawał Zniszczoła każdorazowo na widok Norwegów też bezcenny!
PS2. Prevc (lub też Prełc, do wyboru) wyborny, właśnie tak sobie go wyobrażam!
PS3. Życzę weny w dalszym pisaniu i tradycyjnie nie mogę się doczekać! <3
*zamyka oczy i natychmiast zapomina o Ałmatach*
UsuńJejku, Twoje komentarze to jedne z tych, które mi zawsze rozgrzewają moje serduszko. <3 Uważnie czytasz i widać to od razu! Bardzo Ci dziękuję za ten piękny elaboracik (możesz sobie wpisać do CV w rubryce "osiągnięcia i tytuły" :D). Bardzo mnie też cieszy, kiedy czytam, że moje rozdziały rozweselają komuś dzień. Bo oto chodzi! Żeby się odciąć i pośmiać z "wielkich tragedii życiowych" Toski.
Ach, chciałoby się takie Bischo, co? :(
Co do imprez - zaprawdę powiadam Ci, że to nie koniec! :D
Baaaardzo się cieszę, że dobrze oddałam Prełca :D
Czekam na nadejście weny i nie mogę się doczekać, żeby znowu zrobić Ci dzień! <3
Ściskam mocno!
Ja przeczytałam na jednym tchu, ale to chyba nic nowego, jak mi się coś spodoba, to czytam do końca. Choćby mnie miał zastać dzień, to i tak skończę. Dla takiego cudeńka warto!
OdpowiedzUsuńNie przesadzaj! Ja tam Klimkiem nie pogardzę, jak się go trafi trochę więcej w rozdziale. Ale coś czuję, że w Czechach go już nie zobaczymy, skoro w Szwaboladnii, jak to pięknie ujęłaś, konkretnie klepał bulę. A szkoda, bo jego wieczny nieogar skutecznie rozluźniał atmosferę. Tak się zastanawiam, jak ta jego małżonka z nim wytrzymuje?
Akty przemocy Zawistnej Czwórki, no po prostu mistrzostwo! Poryczałam się jak dziecko, kiedy zaczęli sobie skakać do gardeł. Boże, a jak to wyglądało w mojej głowie... Charlie, co ty ze mną najlepszego robisz?
Nie wierzę w to, co czytam. Antek aż tak się otworzył? Powiem szczerze, że nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jej przeszłość może taka być. Nie wiem, jak to skomentować, najpierw ryłam z Fannisa, a potem wpadłam w taki dołek, próbując ogarnąć to, co właśnie przeczytałam. Mało kto i co może mnie wprawić w taki nastrój, także ogromny szacun ;)
Kubacki mistrzem świata w lotach? Serio? Moja głowa tego nie ogarnia, wybacz. Ogarnie dopiero po fakcie. Czyli nigdy :')
W Wiśle mnie nie będzie, ale poprzysiągłam sobie, że za rok pojadę, choćbym się miała zesrać i przetracić wszystkie oszczędności. Z bólem serca (znowu) będę oglądać i kibicować sprzed telewizora, a przy okazji będzie mnie cholera zalewać, ale to tak na marginesie. A tak a propos, to czy mnie oczy i słuch nie mylą, czy na Malince bulę klepać będzie Zniszczoł? Bo jeżeli tak, to chyba pieszo pójdę do tej Wisły. Złapie jakąś pielgrzymkę do Watykanu, może dotrę szybciej.
To tyle z mojej strony. Chwalić chyba nie muszę, bo powszechnie wiadome jest, że wszystko, co spod twojego pióra wyjdzie, jest genialne i w ogóle same ochy i achy. Tak się ostatnio zastanawiałam, jak będę funkcjonować, kiedy opublikujesz epilog. Chyba zacznę czytać od nowa. I tak do porzygu.
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Czemu ja pominęłam ten komentarz? ://///////////
UsuńJejku, dziękuję Ci pięknie! 💕
Najpierw prawie pozabijali się na śniegu, aż spiker zauważył i Mistrz Olimpijski się zniesmaczył. Potem wreszcie się dowiedziała z kim współpracuje. No cóż, bywa. Chrobot, Skrobot, co za różnica.
OdpowiedzUsuńA w międzyczasie Murańka nie ogarnia.
Wyznań po pijaku prawie zawsze się żałuje. Tośka też żałuje. Bo się odkryła, ujawniła ludzkie oblicze. A chyba boi się je częściej ujawniać.
A potem ta sauna dla kontrastu. Kolejne ciężkie przeżycia, ale odmiennego gatunku :D Uchichrałam się trochę, nie powiem :P Ale cóż ta Tośka może poradzić? Oni, w tym swoim męskim świecie, trochę inaczej na pewne sprawy... patrzą. Tak. Właśnie.
Przejdźmy może dalej.
Złoty wróbel czy inny gil XD
I oczywiście chlanie jest dobre i z każdej okazji. I bez okazji. Wiadomo.
No i fajnie tak sobie chociaż przeczytać w tym sezonie o jakimś sukcesie Kamila. Chociaż przeczytać. Ech..
Buziak! :**
Muraniek nie ogarnia w międzyczasie i w każdym innym czasie.
UsuńOoooj taaaak, Tośce te wyznania będą bokiem wychodzisz jeszcze dłuuuuuugo wychodzić...
Złoty Wróbel wygrywem rozdziału z tego wynika. XD
Bardzo, bardzo tęsknię za tym Kamilowym uśmiechem na pudle. :(((((
Dziemkujem, buźki for ju tó! 💕