7. Kara Mustafa. Jazda na tyle po Niżnym Tagile

Put me on an aeroplane
A million miles away
She's opened up a book of hate
And tore a brand new page

Tonight I'll find a wishing well
Tomorrow's a new day
Tonight I'll find a wishing well before it's too late
Billy Talent – Show me the way


— Stęskniłem się za tobą, Tosiaczku!
Ugh. Kubacki.
Odwróciłam się do kadrowego bagażnika, wrzucając doń swoją ciężką jak sto cegieł torbę podróżną. Ja to nie wiem, będę musiała w nowe walizki zainwestować, bo przy takiej ilości podróży to bym musiała mieć własny sklep z takim badziewiem, czy coś. Nie to, żebym się przesadnie pakowała, bo i stroić się nie było dla kogo, ale przecież na tym lotnisku to rzucają tymi bagażami jak worem kartofli, no bez przesady! Jedna torba już mi się rozpruła, bo jakiś bezmózgi bałwan zahaczył o wystający pręt, czy kij wie co, i cały mój ekwipunek ujrzał światło dzienne. W tym brudne skarpetki, majtki, papierki do snickersach i podpaski. Kubacki prawie się zeszczał w gacie ze szczęścia.
Szaflarska menda podeszła do mnie, próbując ściągnąć na siebie mój wzrok, ale ja jestem dzielna baba, więc bez patrzenia na niego, zagroziłam mu tonem Ojca Chrzestnego:
— Nazwij mnie Tosiaczkiem jeszcze raz, a z twoich jaj zrobię sobie bombki choinkowe. — Bo i pora była przedświąteczna, to zaoszczędzić wypadało.
Spojrzałam na niego dopiero, kiedy odpowiedział:
— Mam nadzieję, że twoja choinka ma wytrzymałe gałęzie.
Spiorunowałam go wzrokiem, bo normalnie we łbie mi się nie mieściło, że ten bęcwał mógł się zachowywać tak, jak to robił. Chciałam dorzucić mu coś od siebie, ale stwierdziłam, że sobie ruskich tak od razu nie będę obrzydzać, więc zwyczajnie zaczęłam układać torby, żeby reszta niechlujów mogła się zmieścić. Bo na razie brakowało tylko Żyły i... no właśnie, naszego nowego przyjaciela w kadrze.
W tym samym momencie na parking pod Wielką Krokwią wjechało jakieś auto.
— Tak się zastanawiam... — ciągnął Kubacki, bo, oczywiście, nie zrozumiał, że wzrokiem mordercy dałam mu subtelny sygnał, żeby znalazł sobie inną ofiarę swojej głupoty. — W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo trzeba cię wkurzyć, żeby dostać z prawego sierpowego?
Odwróciłam się, bo na parkingu rozległa się rozmowa Kamila z kimś, kto właśnie przyjechał i miał narty w pokrowcu. I bagaże. I chyba był naszym dokooptowanym kolegą. Nie wyglądał na takiego, który mógłby się w najbliższym czasie odbić wrzodem na zadzie.
Znowu spojrzałam na mendę, mrużąc gniewnie oczy.
— Wiem, że trzeba osiągnąć poziom Kubacki, żeby być o krok od tego.
Uśmiechnął się złośliwie, ale nie skomentował tego, bo Stoch i jego nowy towarzysz już ku nam podchodzili, a auto znikało spod skoczni. Rozmawiali w najlepsze, przed samym bagażnikiem się orientując, że nie są sami.
— O, cześć. Asystentka Łukasza?
Mogę się powiesić?
Przytaknęłam ze zbolałą miną.
— Stefan.
— Antek.
Nasz nowy kolega ściągnął brwi, lustrując mnie wzrokiem, ale nie puszczając mojej dłoni.
— Jest dziewczyną, Stefek — odezwał się niepytany Kubacki. — Ale taką z jajami. — Wbrew pozorom, to wcale nie był komplement. Już ja go za dobrze znałam, żeby uwierzyć w jego dobroduszność. — Owłosionymi nawet, patrząc po ilości testosteronu.
Zrobiłam się na twarzy czerwona jak burak, bo od środka mną aż zatelepało. Będzie się na mnie wyżywać bezlitośnie baran zapchlony jeden!
— Za to ty jesteś frajerem bez jaj! — odkrzyknęłam i obeszłam bus, by zająć jakieś miejsce jak najdalej od tej mendy.
Najchętniej na Antarktydzie.

Jak się można domyślić, nie przechodziłam najlepszych dni w swoim życiu. Taa, można powiedzieć, że krew mnie zalewała... z dwóch aż powodów. Jeden był niezależny ode mnie, drugi — w sumie też nie. W każdym razie u ruskich pizgało złem, co nie pomagało moim skręcającym się wnętrznościom. To było prawdziwe zło. Ktokolwiek liczył na jakieś rewelacje związane ze zmianami klimatycznymi, na pewno stracił nadzieję zaraz po przekroczeniu granicy. Bo ruskich żadne zmiany klimatyczne nie dotyczą.
W zasadzie się bałam, że zaproponowany przez PZN hotel będzie jakąś drewnianą, rozpadającą się szopą w głębi Syberii, ale, o dziwo, wcale tak nie było. To się już nawet nasi — teoretycznie bardziej zacofani — wschodni sąsiedzi bardziej postarali niż Szwaby, bo u nas przynajmniej było ogrzewanie, nie to, co w tej dziurze Klingenthal. Może nawet to psioczenie Kubackiego wcale nie było takie bezpodstawne.
Co ja gadam, ten burak do rzeczy się nigdy nie wypowiada.
W związku z brakiem jedynek, musiałam znowu być z kimś w pokoju. Kamil od razu zaklepał sobie Stefka, bo mnie łaskawie Pietrek poinformował, że to są najlepsi przyjaciele. Ziober poczuł się w tym wypadku poszkodowany, a że go Kubacki nie chciał pod dach przyjąć, bo ten kretyn charczy jak kosiarka spalinowa, to się łaskawie Muraniek zlitował (to znaczy Jasiek się do niego wpakował, zanim ten zrozumiał, o co chodzi). W związku z tym pozostawała kwestia tego, kogo wybierze Żyła.
— Ja z nim nie będę w jednym pomieszczeniu spać! Po moim martwym, wkurwionym trupie! — wywrzeszczałam, zanim Wiewiór zdążył nabrać powietrza, bo byłam pewna, że wybierze Sierściucha.
— Masz rację, bo w ten weekend KTOŚ NA PEWNO SKOŃCZYŁBY MARTWY! — krzyknął stojący z założonymi rękoma Mustaf.
— Czego wy się tak wydzieracie? Ja żem nawet nie zdążył słowa powiedzieć, a wy już...
— Dobra! Dobra — odezwał się nagle milczący dotąd Kot, wywracając oczami. — Ja będę spał z Antkiem. Pasuje? Ten jeden weekend mnie nie zbawi.
W zasadzie nigdy nie spałam z żadnym kotem, bo nie miałam zwierząt. Wyłączając brata prosiaka, oczywiście, ale to się liczy raczej jako trzoda chlewna.
Ostatecznie trudno nam było na to nie przystać. W końcu obiecałam Zniszczołowi, że nie będę robiła afer, żeby nam się drim tim nie rozpadł, i chociaż go z nami nie było, chciałam dotrzymać obietnicy.
Spodziewałam się, że Sierściuch będzie jakimś, no nie wiem, pedantem i po części męską babą, ale się pomyliłam. W pokoju panowała cisza. Kot przeglądał coś na telefonie (na bank Instagrama i zastanawiał się, co ofotografować, żeby nacieszyć się fejmem), a ja czytałam książkę. Ogólnie miałam wrażenie, że był coś nie w sosie, ale nie zamierzałam się wtrącać. Zwłaszcza że prognozy pogody w Niżnym Tagile były dobre, a więc czekała nas masa roboty.
Koło osiemnastej zeszliśmy na kolację i dopiero wtedy szlag chciał mnie trafić. Ja się przy nich wszystkich takiej niestrawności nabawię, że mnie będą przez rurkę dożylnie karmić, bo mój żołądek będzie tylko fikcją literacką z podręczników do medycyny. Otóż ten blond burak Kubacki siedział, niestety, razem z nami przy stole i zamiast jeść jak cywilizowany człowiek, to nie, kłapał ozorem, a gęba mu się nie zamykała ani na chwilę.
— Ja tu jutro wygram. Zobaczycie — biadolił w kółko, dumny z siebie jak ten paw. — Pozamiatam wszystkich i zamkną się hejterzy. Ja tu wszystkich do pionu ustawię i pokażę buloklepom, jak się powinno skakać. Bo Niżny Tagił jest mój ulubiony. Co roku mi się tu dobrze skacze.
— Tak? — odezwał się nagle Kot, ale w jego pytaniu brzmiała groźna nuta ironii. — A mnie się wydawało, że w poprzednim roku wysmarowałeś tu zadkiem w zeskok.
Siedzący przy stole zaśmiali się, a Kubackiemu mina zrzedła.
— Chyba wiem lepiej, nie? — Wyglądał, jakby miał go zdeptać, bo mu tamten popsuł moment chwały.
Sierściuch wzruszył ramionami.
— Chłopaki, skupcie się — upomniał ich Trejner. Od dwóch dni chodził nie w sosie jak mało kiedy. — Jutro kwalifikacje. Normalnie wystarczy, ale żeby to normalnie wykonać, trzeba się skoncentrować.
Na chwilę zapadła cisza, każdy skupiał się na swoim posiłku, i już miałam nadzieję, że w spokoju go skonsumuję, ale menda musiała się oczywiście odezwać.
— I tak wygram. Wspomnicie moje słowa.
Po kolacji atmosfera w moim pokoju nadal była grobowa i zaczynałam się poważnie obawiać, że Kot może być skrycie psychopatą ze skłonnościami kanibalistycznymi. Zniszczoł to była pierdoła, ale z nim nigdy nie narzekałam na nudę. Bo, co tu ukrywać, zawsze doprowadzał mnie do szewskiej pasji...
W sumie raz. Raz z nim mieszkałam razem w pokoju i wątpię, czy zgodziłabym się na drugi, chociaż przypuszczałam, że po tym weekendzie z Sierściuchem wiele mogło się zmienić w moim nastawieniu do tej kwestii.
Powiedzieliśmy sobie dobranoc i skończyła się gadka.
Poranek, jak zwykle w naszym wydaniu, był co najmniej pokręcony i na opak. O dziwo, Maciej zachował sto procent spokoju. W przeciwieństwie do, na przykład, takiego Kubackiego, który wariował, że mu strój nie leży, że buty za luźne, że narty za długie, że włosy się nie układają, jak powinny... Wystarczyło jedno spojrzenie Treneira, a ten od razu przestał panikować. Przynajmniej na głos. Swoje zachowanie usprawiedliwiał koniecznością dobrego występu na ulubionej skoczni. Starałam się go unikać, żeby nie doszło do jakiegoś krwawego mordu w hotelu. Żyła świrował z lekka o poranku, ale go do pionu przywrócił Sierściuch i było po staremu. Ziober miał mieć luz w dupie — czy miał, tego potwierdzić nie mogę, ale na pewno miał łacinę na ustach, bo zgubił swoje szczęśliwe rękawiczki. Murańkowi trzeba było wszystko tłumaczyć po trzy razy, bo tracił wątek w połowie. A tłumaczenie składało się z takiego zdania: TERAZ SĄ DWIE SERIE TRENINGOWE, A POPOŁUDNIU KWALIFIKACJE. Chwilę potem widziało się ten nieprzytomny wzrok Klimka i pytanie: Co? Największe szaleństwo polegało na tym, że Chrobot posiał gdzieś swoje woski i już Asystencka Izba Lordów kręciła głowami, a Kruczek zgrzytał zębami. Kamil starał się wyluzować, słuchając muzyki podczas porannej rozgrzewki i sprawiał wrażenie zrelaksowanego, ale ja tam wiem, że go spinało od środka. Stefek bardzo mu pomagał w tym rozluźnianiu, bo sam był jakiś taki promienny i w ogóle nieznerwicowany.
Treningi wypadły raczej nie najgorzej. Cała siódemka zmieściła się w pierwszej trzydziestce (dwa razy!), Kamil kręcił się koło czołowej piątki, a reszta robiła swoje, zgodnie z zasadą, że normalnie wystarczy. Spotkałam nawet Fannemela, ale nie mieliśmy czasu gadać, więc tylko sobie pomachaliśmy.
O siedemnastej startowały kwalifikacje. Chrobot wreszcie znalazł swoje woski i na luzie smarował narty, a ja już wlokłam się za Grześkiem na miejsce obok boksu lidera.
— Ja tu wygram, mówię wam — przechwalała się za naszymi plecami szaflarska menda. — Bo mam najlepszą technikę.
— Masz też najlepsze predyspozycje do tego prawego sierpowego, o którego wczoraj pytałeś. — Posłałam mu sztuczny uśmiech, a po chwili rozdzieliliśmy się, bo Kubacki wskoczył na wyciąg.
Burak.
Skupiłam się na rozgrywanej serii, żeby nie musieć więcej uczestniczyć w rozmowie z tym bałwanem. Generalnie mogło być o wiele gorzej, nie? Stefek poleciał na sto dwudziesty drugi metr, Ziober grzmotnął sto osiemnaście, Muraniek sto dwadzieścia jeden, Kubacki...
No, ten to mnie zaskoczył. Sto trzydzieści cztery metry! Kopary nam poopadały równo. Mieliśmy zdziwko jak mało kiedy. Podobno menda ćwiczyła całe lato zmianę stylu i to dlatego. W każdym razie nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać, bo miałam świadomość, że cymbał będzie się wymądrzał jak mało kiedy, z racji potwierdzenia własnych słów czynami. Naturalnie wylądował na pozycji lidera. Kot poradził sobie o cztery metry słabiej, więc był drugi. Przeskoczył ich tylko Taku Takie Uszy, ustanawiając tym samym końcową kolejność rundy: on pierwszy, Kubacki drugi, Sierściuch trzeci.
Kamil, jako prekwalifikowany, skakać nie musiał, ale to zrobił. I zaliczył metrów sto trzydzieści jeden ze sporą rezerwą, bo nawet się nie kwapił, żeby telemark zaznaczyć.
— I co, łyso ci, Socha? — zagadnęła mnie jadowicie szaflarska menda, przebierając się w kurtkę.
Prychnęłam z pogardą.
— Za kwali nie przyznają punktów pucharowych. Wygrasz jutro, to pogadamy. — Postanowiłam oddalić się od tej zarazy w stronę nieszkodliwego Chrobota, więc tamten za mną krzyknął:
— Jeszcze mi będziesz biła pokłony!
— Ludzie! — zawołał radośnie Zbyszek, gapiąc się w telefon i, zupełnie rozsądnie, ignorując Mustafa. — Jędrek wygrał w Renie!
Jędrek? Halo, może by mnie ktoś oświecił?
Wytężyłam swoje szare komórki, szukając czegoś w poriserczowych informacjach.
— Ten, eee, Stękacz? — zdziwiłam się.
— Aha! A Grzywa drugi!
Uniosłam brwi w lekkim zaskoczeniu, ale przeszło mi przez myśl, że to dobrze dla Zniszczoła, że sobie kilku buloklepów ustawił w szeregu.

Miałam nadzieję, że szaflarska menda odpuści, ale na kolacji przechwałkom nie było końca. Od tej jego jałowej gadki jedzenie nie chciało mi się trawić, a na żołądku robiły się wrzody. Bardzo mocno zaciskałam palce wokół mojego widelca, żeby go nim dotkliwie nie zranić; wierzcie mi, miałam bardzo krwawe wizje tej sceny w głowie. Treneiro był jakiś dziwacznie zamyślony i duchowo daleki, a reszta wywracała oczami, zmuszona słuchać biadolenia Mustafa. Po czasie zauważyłam, że Muraniek i Ziober zaczęli dziwnie szybko szamać swoje dania...
— Mustaf, weźże przestań, bo mnie już mózgownica napierdziela normalnie. — Pierwszy raz w życiu widziałam marudnego Wiewióra, jak matkę rodzoną kocham.
(Mimo że chce mnie na siłę wyżenić ze Zniszczołem).
— A ty to niby nie opowiadałeś przez tyle czasu o Oslo?
— Oblaliśmy, co było trzeba, i skończyła się pieśń, bo puchar trwał. A poza tym, ja wygrałem, więc ty się może na jutrze skoncentruj, a nie fikaj.
— Oblać oblaliśmy, ale wódki Morgiemu dalej nie oddałeś — zaśmiał się Stefek.
Reszta mu zawtórowała, a niezrażony Pietrek odparł:
— Bo okazji nie było!
A Sierściuch nadal tajemniczo milczał i zaczynało mnie to drażnić i nurtować jednocześnie. Jako domorosły detektyw, postanowiłam rozwiązać tę zagadkę.
Kiedy byliśmy już oboje w piżamach, Maciej usiadł tyłem do mnie, a przodem do okna, na swoim łóżku, i gapił się, jakby było tam coś ciekawego. Szczerze w to wątpiłam, ale co kto lubi, nie? Jak to kot, może myślał, na które drzewo wleźć, żeby go potem musiała straż pożarna ściągać. Zastanawiałam się, jak do tego podejść, a potem stwierdziłam, że spróbuję swojego podejścia ordynarnej świni. Zawsze działa. Nie zawsze dobrze, ale jakoś się udaje.
— Sierściuch?
Brak reakcji.
— Kocurze?
Wywróciłam oczami.
— Macieju?
Odwrócił się do mnie jak wyrwany z letargu i spytał półprzytomnym głosem:
— Co?
Chrząknęłam, żeby się przygotować.
— Tu jest coś za cicho.
— To sobie telewizor włącz. — Na powrót skierował się do okna.
Cóż, nikt nie mówił, że sportowcy są inteligentni...
— Chodzi mi o to, że twoje milczenie jest co najmniej dziwne. Nie to, żeby mi było jakoś przykro albo że mnie nie irytujesz, ale odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak. — Może i znałam dziadygę krótko, ale byłam pewna, że nie wytrzymam w tym pomieszczeniu ani sekundy dłużej w takiej ciszy. Zwłaszcza że widziałam, że był smutny, a to mi się nie podobało. Bo wiedziałam, jak to jest być przybitym i nie móc się wyrwać. — Więc o co chodzi?
Westchnął, ale wreszcie odwrócił się do mnie na dobre.
— Nie sądzę, żebyś chciała o tym słuchać — wymamrotał, podpierając rękami szczękę.
— Gdybym nie chciała, to bym nie pytała. — Starałam się zachować jak najmniej poirytowany ton.
— Ale nie wiem, czy zrozumiesz. To takie związkowe sprawy.
I ktoś mi powie, że w tej drużynie nie jest potrzebny psycholog. Ja! Ja go potrzebuję! Jego i kilograma psychotropów na moje skołatane nerwy. Bo jeszcze trochę i mnie na syrenie na oddział zamknięty wywiozą, słowo daję.
Starając się nie syczeć przez zęby, odparłam najkulturalniej, jak potrafiłam:
— To, że wy kojarzycie mnie z groupie, nie znaczy, że nikt w przeszłości nie uważał inaczej. — Posłałam wymuszony uśmiech, po czym dodałam: — Więc nawijaj.
Sierściuch wyglądał na nieprzekonanego, ale koniec końców coś w nim musiało pęknąć, bo zaczął mówić. W zasadzie zaskoczona byłam tym, że obdarzył mnie takim zaufaniem.
Mimo wszystko.
— Nooo... boo... przed wyjazdem pokłóciłem się z dziewczyną. — Mogłam się domyślić... Ale raz kozie śmierć, jak się powiedziało a, to trzeba powiedzieć i b. — A że to było prawie przed samym wyjściem, to nie zdążyliśmy się pogodzić.
— Kochasz ją? — zapytałam prosto z mostu. Bo ja w ogóle preferuję proste, acz skuteczne rozwiązania.
Wyglądał na urażonego.
— No jasne, że tak, co za głupie pytanie!
— A ona ciebie?
— Pff.
— Więc na pewno nie jest już na ciebie zła i nie życzy ci więcej połamania nóg. To pewnie był tylko efekt pośpiechu. Chyba że to coś poważnego? No, nie wiem, zdradziłeś ją, ona zdradziła ciebie?
Kot od razu pokręcił przecząco głową.
— To o co poszło? Jeśli można spytać, oczywiście.
Maciej coś niechętnie zbierał się do odpowiedzi. Bawił się palcami, unikał mojego wzroku... Coś mi się wydawało, że mnie ta jego odpowiedź bardzo zaskoczy. Nabrał powietrza do płuc, przemagając się, by w końcu mnie oświecić.
— Bo Kasia uważa, że za dużo wydaję na kosmetyki do włosów.

Spadłam z łóżka ze śmiechu.

* * *

Po równych dwudziestu czterech godzinach słuchania, jak to Kubacki ma wygrać w nadchodzącym konkursie, odniosłam wrażenie, że krwawią mi uszy. Co jakiś czas je sprawdzałam, bo byłam niemal pewna, że jeśli nie to, to pewnie mózg mi przez nie zacznie wypływać. Po takiej dawce przechwałek nie tylko psyche nie wytrzymuje, ale i soma już ma dość. Modliłam się, żeby te zawody się już rozpoczęły i było mi wszystko jedno, co się w nich stanie, byle nie musieć słyszeć tego wpieniającego głosu.
Sierściuch trochę się jeszcze boczył za ten wybuch śmiechu (oberwało mi się kilkakroć poduszką), ale wreszcie zaczęliśmy rozmawiać. Nie, żeby jakoś uprzejmie, bo to w końcu wciąż był jeden z jełopów, ale zawsze był to jakiś krok naprzód.
Najgorsze w sobotę było czekanie na konkurs... Więc po prostu leżałam na łóżku, nasłuchując nadejścia powolnej śmierci, aż z tych eschatologicznych rozważań wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu.
— ZDRAJCA! — krzyknęłam, skoro tylko przesunęłam palcem po ekranie, żeby odebrać.
Po drugiej stronie usłyszałam chichot.
— Ładnie się wita przyjaciół z zagranicy — zadźwięczał mi ten nosowy głos w słuchawce, mimo to miałam wrażenie, że wcale się nie sfoszył.
— Zostawiłeś mnie na pastwę losu z tym złośliwym burakiem Kubackim! — kontynuowałam robienie wyrzutów, jakby tamten się w ogóle nie odezwał.
Reakcją po raz kolejny był śmiech. Co ja z nimi miałam... Nikt nic na poważnie, wszyscy sobie jaja robili, zwłaszcza ze skoków...
— Zadzwoniłem, żeby powiedzieć, że mi tu smutno bez ciebie, a zamiast tego dostaję miano zdrajcy. Fajnie. Co to, ja drugi Tepes jestem, czy jak? — mówił dalej uradowany na swój szczygiełkowaty sposób.
Taa, właśnie w tamtym momencie mi się przypomniało, czego mi nie brakowało przez ten tydzień. Nie miał mi kto głupkowato, acz na swój sposób serdecznie, rechotać koło ucha.
— A ty co? Kolegów tam nie masz, że beze mnie nie możesz wytrzymać? — burknęłam, bo chciał mi tu jakieś sentymenty snuć.
Jakby się matoł nie nauczył, że ja i sentymenty to dwa różne kontynenty.
#Mickiewiczwiele.
— No, w sumie Biegun i Titus to prawie jak koleżanki. Jak spartolą, to się na cały świat obrażają.
— Coś jak Maniek? — W duchu modliłam się, żeby tej zapchlonej sieroty nie było w pobliżu, bo bym znowu poduszką po głowie dostała, a ja nie po to w ramach wyjątku grzebienia rano użyłam, żeby teraz pozwolić sobie zniszczyć swoją ciężką pracę!
— Aż tak źle z nimi nie ma. Co tam słychać u ruskich?
— Pizga złem, aczkolwiek warunki całkiem znośne, tyle że Kubacki już mniej. A jak się spisuje reszta w Norwegii?
— Konik Polny całkiem nieźle, a Endrju od wczoraj kosi wszystkich nielotów. Zaraz się na serię próbną musimy zbierać.
— A naszą nowinkę słyszałeś?
— Że Mustaf drugi w kwali? Słyszałem.
— Panoszy się po hotelu jak jakiś hrabia Monte Christo. Zwłaszcza że przed skokami zarzekał się, że on tu wszystkich do pionu ustawi i pokaże buloklepom, jak się powinno skakać.
Zniszczoł zaśmiał się całkiem przyjaźnie.
— Weź go tam utemperuj po swojemu.
— Myślisz, że nie próbowałam?!
Kolejny śmiech, a potem zapadło kilkusekundowe milczenie.
— Aaaa, ten... Nie wiesz, kiedy cię przywrócą?
Tym razem odpowiedziało mi długie westchnienie.
Aleks raczej kiepsko przyjął informację o degradacji do Pucharu Kontynentalnego. Scena ta miała miejsce jeszcze w Lillehammer, i chociaż nie pokazał po sobie niezadowolenia, to widziałam, jak wewnętrznie walczy, żeby nie rozszarpać Kruczka na strzępy. Chociaż — ja wiem, czy jego? Pewnie bardziej siebie. Szczygieł szczygłem, ale to był raczej taki szczygieł-kamikadze, ze skłonnościami do autodestrukcji. Całą drogę powrotną się nie odzywał, a po przyjeździe do Wisły pomachał nam tylko z przybitą miną i tyle go widzieliśmy. Nie dawał znaku życia i w zasadzie nie liczyłam, że jego mały móżdżek opanował zdolność posługiwania się smartfonami, dlatego gdzieś, bardzo głęboko w duszy, zdziwiłam się, że do mnie zadzwonił.
Wow. Czym sobie zasłużyłam na taki zaszczyt?
Poza tym, wolałam w pewnym sensie, żeby już się z nami po Pucharze Świata włóczył, żebym miała się na kim wyżywać, jak mnie już Kubacki wpieni. A teraz to co mogłam zrobić? Mistrza Olimpijskiego tknąć bym się bała, Sierściucha zdążyłam wychować (poza tym — wiecie, prawa zwierząt...), Murańka nigdy z nami nie było duchowo, a Ziober mógłby mnie swoją łaciną podwórkową zagadać na śmierć. I co, miałam się na biednym Wiewiórze odgrywać? Wiewiór akurat najmniej mi zalazł za skórę. A Stefek był na tyle niepozorny, że równie dobrze mógłby się okazać seryjnym mordercą. Noża w plecy wolałam nie ryzykować...
— Nie wiem — odparł strapionym tonem. — Na razie nic mi nie mówią, bo to dopiero początek weekendu.
Bardzo chciałam kontynuować tę jakże przyjemną konwersację, ale mnie już z korytarza Sierściuch nasz najdroższy nawoływał, więc zmuszona byłam ją zakończyć.
— Dobra, ja spadam, bo mnie już reszta nielotów na konkurs wzywa. Nie połam kręgosłupa i nie spóźnij na progu, sieroto.
— A ty nie zabij Mustafa, bo się nam burak jeszcze może przydać.
Prychnęłam z pogardą w słuchawkę.
— Narta, jełopie.
Zniszczoł westchnął z politowaniem.
— Łyżwa, świrusko.

Przez całą drogę na skocznię byliśmy skazani na wspaniały monodram pod tytułem: Dawid Kubacki i jego wyimaginowane zdolności narciarskie, a więc wszyscy w głębi ducha umieraliśmy powoli, komórka po komórce. Sprytny Treneiro zatkał sobie uszy słuchawkami, udając, że z kimś prowadzi rozmowę, ale ślepy by się zorientował, że sam do siebie gadał. Kierowca Gębala podkręcił radio, ale ten irytujący głos przebijał nawet to. Żyła miał minę z kategorii: plz, kill me now, Maniek nawet nie udawał, że słucha, bo zajęty był królowaniem w internetach, Ziober zaciskał pięści, żeby Kubackiemu przypadkiem jednego swojego buta narciarskiego do japy nie wsadzić, Stefek i Kamil rozmawiali ze sobą pogodnymi głosami (zastępowali mi wkurzającą szczygiełkowatość Zniszczoła, wspaniała sprawa), a Muraniek... Cóż, nasz przyjaciel Klemens całą drogę spędził, gapiąc się w sufit busa.
— Czy to jest... głowa Elvisa? — spytał w końcu, obserwując plamę na obiciu sklepienia.
Wszyscy, którzy zwrócili uwagę na jego przyćmiony głos, zgodnie zrobili fejspalma.
— Tak, i dupa Beyonce — warknęłam, bo moja miarka zaczęła przebierać. — Muraniek, weź zejdź na ziemię.
Popatrzył na mnie półprzytomnie, zamrugał kilkakroć, po czym zapytał jakże elokwentnie:
— Co?
Miałam nadzieję, że Kruczek w końcu załatwi nam tego psychologa, aczkolwiek obawiam się, że dla szanownego Klemensa M. skończyć by się to mogło kaftanem i Prozakiem.
Wyładowaliśmy się, jak było trzeba, dali nam klucze do boksu i zaczął się cyrk na nowo.
O odpowiedniej godzinie poczłapałam do Grzesia, który już czuwał z krótkofalówką przy boksie lidera i czekał na pierwsze zamieszanie. Z Grześkiem było o tyle fajnie, że mi dupy nie zawracał niepotrzebnie, a czasem nawet coś miłego powiedział, chociaż — podobnie jak resztę — starałam się ignorować jego obecność.
Hofer dał sygnał i zaczęły skakać matoły.
Stefek bez szału, sto dziewiętnaście i pół, ale trochę dawało w plecy, więc nikt mu za złe tego nie miał. Dobrze sobie chłopak poradził. No, niestety, Ziober o metr mniej, chociaż podmuchy z tyłu słabsze. Oczywiście, usłyszeliśmy poemat pisany łaciną podwórkową. Ze złości potargał nawet te swoje śmiesznie wygolone kudły i tyle go widzieli. Muraniek wreszcie zorientował się w rzeczywistości i skoczył, jak na polskiego orła przystało: sto dwadzieścia pięć. I uradowany stał w boksie lidera.
Atmosfera była całkiem przyjemna; trybuny szalały, konferansjer kaleczył angielski i bełkotał po rusku, więc generalnie impreza na całego.
No i w końcu zasiadł na belce nasz niepodważalny król Aistu, samozwańczy car Niżnego Tagiłu, najsłynniejszy lotnik i wytrawny skoczek — Dawid Kubacki. Przeskakiwałam z nogi na nogę, bo po pierwsze pizgało złem, jak to u ruskich, a po drugie czekałam, co bałwan i matoł koronny naszej kadry pokaże w tych swoich wspaniałych skokach. Tyle nam naopowiadał, że z niecierpliwością szukałam potwierdzenia własnej teorii, że to była tylko czcza gadka. Jak na złość, raz go Miro Tepes wygonił z belki, twierdząc, że w aż takim huraganie w plecy nie może go puścić. Ale w końcu poleciał.
Przez ułamek sekundy wyglądało na to, że pierwszy raz od dawna wybił się atomowo, jak na Kubackiego przystało, ale potem moje kamienne serce przestało bić na chwilę, jak ta sierota szaflarska poczęła wymachiwać rozpaczliwie kończynami w powietrzu. Walczyła dzielnie, próbując opanować boczne podmuchy, więc wierzgała jak szalona. Ale z naturą nie wygrasz... więc Mustaf grzmotnął w zeskok z mocą kamiennej kuli, zadem wyrabiając ścieżkę w nawierzchni.
Trybuny ucichły w jednym momencie i wszyscy wstrzymali oddech. Dziewczęco różowy kask mendy odróżniał się od białego śniegu, ale najgorsze było to, że łeb i reszta ciała, które szły z nim w parze, leżały nieruchomo.
Na zeskok wparowała ekipa medyków, dwaj lecieli z noszami, ale w tym samym momencie Kubacki stanął na równe nogi, po czym pomachał do widowni, która natychmiast odżyła. Wyglądał jak typowy drink Bonda — wstrząśnięty, niemieszany, ale chodził sam i wyglądał normalnie, mimo to Grzesiek do niego przydreptał, jak tylko mógł najprędzej.
Komentarz zainteresowanego do całego zdarzenia?
— Durne ruskie. Niżny Tagił to taka sama dziura, jak Klingenthal!
I samozwańczego caratu nadszedł nieuchronny koniec.

Do drugiej serii nie awansowali szanowny pan Jan i oczywiście Kubacki, który nie mógł zrobić furory swoim skokiem na sto dwa metry. Stefek uplasował się jako ostatni, dwie pozycje wyżej — Klimek. Żyła zakończył konkurs na miejscu siedemnastym, Maniek dwa stopnie wyżej. Kamil tym razem był piąty.
Cały wieczór musieliśmy, dla odmiany, słuchać narzekań szaflarskiej mendy, jak to się poobijała i jak to Miran Tepes siedział przed tym swoim komputerkiem chyba w okularach przeciwsłonecznych. Nawet nie podjęłam się próby zjedzenia kolacji, bo od jego głosu żołądek nie chciał mi trawić. Serio.
A potem mnie jeszcze Sierściuch swoim biadoleniem o słabym drugim skoku próbował dobić w naszym pokoju.
Ale w Niżnym Tagile trafiło nam się podium. Drugiego dnia wszyscy awansowali do konkursu, a Kamil dumnie reprezentował nasz kraj na najniższym stopniu, razem z Prevcem i Freundem. Do drugiej serii nie dostał się znowu tylko Ziober. Kubacki tym razem był dwudziesty trzeci i tym się musiał zadowolić. Kot zakończył weekend na miejscu dwunastym, Wiewiór — uwaga, będzie szok — na ósmym. Od razu chciał Tepesowi za warunki litr Bolsa postawić, ale go Zbyszek opamiętał, że jeszcze jednej flaszki Morgiemu nie oddał. Muraniek zagrzał dziewiętnastą lokatę, Stefek dwudziestą siódmą.
Doniesienia z Kontynentala były jednoznaczne: drugiego i trzeciego dnia znowu wygrał ten cały Stękacz, czy ktośtam, a Zniszczoł był kolejno drugi i trzeci. Proszę bardzo. Były junior zamiatał weteranem z kadry narodowej, jak mu się podobało.
Po ostatnim konkursie u ruskich byłam zadowolona, że opuszczamy ten popierdzielony kraj i jego niedorobione skocznie, dziwne wiatry i upadki, ale kiedy wlokłam się za Grześkiem do naszej budy, coś mnie pociągnęło za rękaw.
— Cześć, Ątek.
Świetnie. Jeszcze mi do szczęścia tego kurdupla brakowało.
— No hej.
— Z Dawidem wszystko okej? Nie miałem szansy zapytać wczoraj.
Co za troskliwa norka. To nawet Zniszczoł się nie pofatygował, żeby zadzwonić i spytać o stan swojego kolegi kadrowego.
Poza tym, że jest nawet bardziej wkurwiający, niż był? Tak, wszystko na miejscu. Mendowatość również.
— Ta, przeżyje to — mruknęłam. — Obił sobie zadek, ale poza tym jest taki samym wrzodem jak zwykle.
Fannemel zachichotał.
— A co słychać u twojego przyjaciela Aleksandra? Szkoda, że go z nami nie było w tym tygodniu.
PRZYJACIELA?!
— Eee... Całkiem nieźle sobie radzi w PK.
— ANTEK, RUSZ DUPĘ, BO KACPER SIĘ JUŻ POZBIERAŁ! — wrzeszczał Kruczek, stojąc przy odpalonym busiku.
Kacper? Co to za patałach?
— Słuchaj, wiem, że musisz iść, ale... Będziesz w Engelbergu? — wyrzucił z siebie szybko norweski kurdupel.
Pokiwałam pośpiesznie głową.
— To... ekhem, fajnie. Do-do zobaczenia w przyszłym tygodniu!
Posyłając mu ostatnie zdziwione spojrzenie, pożegnałam się i wpadłam do busa, musząc na nowo słuchać narzekań Kubackiego — tym razem na temat mojego spóźnienia.
Pewnego dnia go zabiję i każdy sąd w tym kraju mnie uniewinni.
W hotelu lotem błyskawicy się spakowaliśmy i ze zmęczenia każdy z nas był w łóżku już o dziesiątej. Mnie się nawet udało zasnąć w nocy, co odnotowałam jako sukces, ale to pewnie była zasługa tego, że Sierściuch padł, zanim zdążyłam się wykąpać (bo przecież on musiał się wpierdzielić pierwszy i siedzieć tam jak baba bite półtorej godziny) i nie mógł mnie irytować swoimi przemyśleniami na temat tego, że nie dostał się do dziesiątki.
Następnego ranka w podskokach wynosiliśmy się z Niżnego Tagiłu i miałam nadzieję, że teraz to już z górki, wrócę do wujostwa w Wiśle i przez kilka dni będę miała święty spokój.
— Słuchaj... Będę cię potrzebował — odezwał się jakże jasno i oczywiście Treneiro, gdy wystawaliśmy pod busem, czekając na tę ofiarę losu Chrobota, którego nagła potrzeba fizjologiczna w ostatnim momencie przypiliła.
Skrzywiłam się, patrząc na niego, jakby się z Letalnicy urwał.
— He?
— No, w sensie, że zwiększam ci zakres obowiązków.
Zazgrzytałam zębami, czując, że zaraz mnie szlag jasny trafi.
— Co? — zapytałam wyjątkowo niskim głosem, starając się nie udusić pacana tak bez większych wstępów.
— Ale to po Engelbergu — ciągnął niezrażony, choć może nieco zmieszany. — Będę cię brał na treningi.
Pikawa mi chciała wylecieć na drugą stronę, zrobić dziurę w kręgosłupie i sama wybrać się do kardiologa.
DAJCIE MI TEGO PSYCHOLOGA, BO JA TU BEZ PSYCHOTROPÓW NIE POCIĄGNĘ DŁUGO.
— Po co? — Nadal nie zmieniałam tonu.
Zmieszał się jeszcze bardziej.
— Ekhem, nooo, booo, eeee, może ty mi pomożesz pewne rzeczy zobiektywizować. No i jest szansa, że nie będę zapominał o tym, co chcę im przekazać. Plis.
— Łukasz, cho no tu — zawołał go Grzesiek, a on tylko dodał:
— Wrócimy do tego.
Świetnie. Zaje-kurwa-biście. Te dni wolne między weekendami to były moje godziny psychicznego SPA, gadałam wyłącznie z Tymkiem, czytałam mu bajki i dla odmiany słuchałam o pani z przedszkola, a nie o Hoferze i jego sukach w postaciach Mirka Tepesa i Seppka Gratzera. Moja pikawa mogła wracać do zdrowia i regenerować się po siedemdziesięciu dwóch godzinach z tymi wkurzającymi amebami. I teraz miałam to wszystko stracić?! Bo Kruczek to był światowy nieogar numer jeden?!
Jęknęłam, opierając się o drzwi busika.
Nienawidziłam tamtego zasranego treningu, a już tym bardziej buraka Zniszczoła, który mnie na niego zaciągnął!
— Ooo, widzę, że dobre wieści już do ciebie dotarły!
Zasada jest taka: jeśli masz gówniany humor i myślisz, że nic gorszego cię nie spotka, przychodzi Kubacki (vel karma) i udowadnia ci, jak bardzo się myliłeś.
— Kubacki, idź mi stąd — odparłam ostrzegawczo, mając nadzieję, że bałwan zrozumie tę jakże subtelną aluzję.
— Ależ nie denerwuj się, nadobna dziewojo. — Paskudny, złośliwy uśmieszek nie schodził mu z tej parszywej facjaty.
— A zasadził ci ktoś kiedyś kopa w dupę? — Drugie ostrzeżenie.
— A czy ja mogę nie udzielać odpowiedzi na to pytanie?
Ha! Czyżby mnie ktoś uprzedził w moich zamierzeniach?! Chcę numer telefonu, adres i stan cywilny, bo przewiduję szybki ożenek!
Nim jednak zdołałam odpowiedzieć, zorientowaliśmy się, że wszyscy wsiadają, bo Chrobot łaskawie odkleił swój zad od sedesu, więc konwersacja musiała iść w odstawkę. Jezu, jak dobrze było opuszczać Rosję... Już mi nawet wnerw przechodził, już sobie radośnie planowałam, co będę robić po powrocie (póki wolne powroty były aktualne), ale, oczywiście, dziwne byłoby, gdyby ktoś mi tej malującej się powoli sielanki koncertowo nie spartolił.
— Podziwiam tę Martę, że ona tak z tobą wytrzymuje, Mustaf — podsumował naszą rozmowę Sierściuch, wpychając się przed nas do środka. — Antek to wiadomo, odstrasza na starcie, ale czym ty tę biedną dziewczynę zwabiłeś, to nie wiem.
Panie Boże, tym razem modlę się do Ciebie o walec na następne urodziny. ŻEBY ICH WSZYSTKICH PRZEROBIĆ NA ASFALT!

W słynnym Engelbergu nie powiodło nam się wcale. Mistrz Olimpijski przeciążył kręgosłup i cały weekend spędził w pokoju hotelowym, odwiedzany regularnie przez Gębalę, ale jego ręce, które leczą nic nie zdziałały. Przez kwalifikacje pomyślnie przebrnęli tylko Pietrek, Sierściuch, Stefek i Klimek, który zyskał awans dzięki dyskwalifikacji syna Władcy Wiatru, Tepesa Juniora. Kubackiemu zabrakło dwóch dziesiątych punktu, a i tak go wyprzedzał Takie Uszy, który też nic z tego nie miał. Ziobro zaliczył rasową wpadkę i doprawdy nie wiem, jakim cudem i prawem Kruczek go jeszcze za sobą ciągał po tym Engelbergu, skoro tam w Kontynentalu cały ten Stękacz wymiatał, a i Aleks czekał na jakieś zielone światło.
I gówno, niczego się nie doczekał. Dalej gnił w PK. Bo przecież Ziobro tu wygrał przed dwoma laty.
Przez cały weekend największym osiągnięciem było dwunaste miejsce szaflarskiej mendy w drugim dniu. Oczywiście, media znowu zaczęły nagonkę na Kruczka, że powinien manaty pakować i cześć pieśni. Całe szczęście, że Trejner nie umiał w internety, więc nie widział tych niestworzonych historii, bo bym oprócz niańczenia jego terminarza, musiałabym niańczyć i jego apteczkę z psychotropami.
W ogóle to się zastanawiam, po co ten cały Fannemel mnie pytał o moją dupę w Szwajcarii, skoro zdobył się tylko na pomachanie mi kilka razy i powiedzenie mi przelotnie cześć. Dziwne są te norki.
Oczywiście, kiepski weekend w Engelbergu oznaczał tylko i wyłącznie spadek limitu startowego. Tym większy pewnie był dramat naszego czołowego ornitologa, że teraz musiał z tych wszystkich matołów wybrać pięciu, którzy robią najmniej obciachu. I wolałam nie wiedzieć, na kogo padnie, bo w głowie wizualizowałam sobie cierpiętniczą minę Sierściucha, kiedy dowiaduje się, że zostaje w domu, a także oburzenie matoła Kubackiego pomstującego, że trener wkrótce straci pracę.
Od uczestnictwa w treningach się wymiksowałam (przynajmniej od tych przedturniejowych), bo mi moja rodzona matka gitarę zawracała, że już prawie nie wie, jak wyglądam. A co to, Fejsbóka nie ma? Obejrzałaby profilówkę, to by sobie przypomniała. Tak czy siak, Treneiro na to przystał, stwierdzając, że może lepiej będzie jak zaczniemy wszystko od nowego roku.
Dowiedziałam się, że matka przez tęsknotę za córką rozumie wręczenie jej wiadra i stosu szmatek. Okres przedświąteczny zaczęłam więc od mycia okien dla Jezusa. Bo bez czystych szyb zbawienie nie jest możliwe.
Tak na ścisłość, to myłam je w samą Wigilię, na dwie godziny przed kolacją. Nie liczyłam za bardzo na rodzinne święta, bo już następnego ranka wyjeżdżałam wraz z cymbałami do Oberstdorfu. Wnioski nasuwają się same: nie dość, że wraz z magisterką straciłam godność, to jeszcze z nową pracą straciłam święta! Już mi się rzygać chciało na samą myśl, że za jakieś dwanaście godzin będę zmuszona oglądać te parszywe mordy...
I tak sobie uszczęśliwiałam Dzieciątko Jezus, kiedy mój telefon odezwał się, doprowadzając mnie niemal do zawału. Początkowo postanowiłam go ignorować, ale ostatecznie się zlitowałam, bo święta i wypada wyciągnąć pomocną dłoń do plebsu. Wyświetlacz jasno pokazał: ZNISZCZOŁ!!!!!
— Czego chcesz? — burknęłam w słuchawkę, wycierając wewnętrzny parapet.
— Też się cieszę, że cię słyszę — zaśmiał się do słuchawki, ale nie w swoim typowym, szczygiełkowatym stylu. — Jak tam ci mija wolne?
— Na razie trawię czas na myciu okien dla Jezusa — odparłam nie bez ironii. — A potem muszę na jednej nodze zjeść kolację wigilijną i dokończyć pakowanie na jutro — dodałam burkliwie. — Właśnie, jak wieści z frontu?
Westchnął.
— Na razie nic nie wiem.
— Kruczek się nie ogłosił ze składem? Chyba już najwyższa pora! — oburzyłam się.
— Zobaczymy jutro — wymamrotał. — Dobra, walić to, nie po to dzwonię. Antoś?
— Czeeeegoooo?
— Wesołych świąt, wiesz?
Pikawa tak mi jakoś podskoczyła, że z tych nerwów upuściłam szmatkę, która wylądowała za oknem, na łbie jakiegoś poirytowanego mohera. Ups, nie, to była moja babcia. Co mu się w tej głowie poprzestawiało? Miły być zaczął, pff, oszalał. Już mu te buloklepy znowu jakichś cudów do głowy natłukły i zachowywał się jak nie on.
Prychnęłam prześmiewczo, żeby go przywrócić do rzeczywistości. Bo z Sochą żadne sentymenta nie przejdą, o nie!
— Wesołych świąt, buraku! — Pośpiesznie dotknęłam czerwonej słuchawki.
Chciałam wrócić do mycia, ale po pierwsze szmatka była poza moim zasięgiem, a po drugie — chwilowo zapomniałam, jak się pucuje okna. A to wszystko przez tę rudawą sierotę z Wisły.
Myślałam, że będę miała spokój, ale nie. Telefon zabrzdękolił i dostałam wiadomość.

Szaflarska menda:
Wesołych świąt, zrzędo!!!

Nie trwało dłużej niż dziesięć sekund i znowu.

Titus:
Rodzinnych świont Bożego Narodzenia, dużo zdrowja, błogosławieństfa Bożego, powodzenia w pracy... (sto lat później) ...od twojego najdrorzszego Krzysieńka Miętuska! Loffki, tenskimy za tobom!

Przy najbliższym spotkaniu grzmotnę Titusa słownikiem ortograficznym, serio.
Mój androzłom zaczął wibrować jak nie powiem co, dostał ataku szału i nie mogłam na nim prawie nic zrobić, bo się nie dało. Próbowałam wszystko wciskać i nic z tego. Bezmózgie jełopy mi taki spam zrobiły, że szajs się zaciął, a potem padł i nie chciał się włączyć.
Wyglądało na to, że Turniej Czterech Skoczni miał się zacząć od masowego mordu.




Hej, haj, heloł! Jak nastroje przed lotami w Vikersund? :D
ANDŻEJEK BYŁ SZÓSTY, A KUBACKI TRZYNASTY, YAYAYAYAYAYAYAY
A Kamil... :( Małymi kruczkami do przodu!
Zaskakuje mnie liczba osób, które poznaję, a które coraz częściej przyznają mi się, że czytają Tośkowych. Naprawdę! Reklamuję się na Twitterze i nagle dostaję retweety z informacją, że ktoś czyta i mu się podoba. Jest mi niezmiernie miło. :)
W ogóle daliście czadu w komentarzach pod poprzednią notką! Wiem, że część to moje odpisy, ale i tak. ^__^ Dziękuję! Wiedzcie, że jeśli już czytacie, to fajnie, że komentujecie, bo wtedy o tym wiem i nie myślę sobie, że jestem jakaś zupełnie do niczego. A propos komentarzy, to chciałabym z całego mojego małego serduszka podziękować mojej Oli, która zrobiła mi dzień swoim komentarzem rozbitym na cztery. :ʼ) Jesteś przekochana!
Na podziękowania zasługuje też Ania (RYM XD), która mi pomogła z soundtrackiem do tego rozdziału. Ty też jesteś przekochana. <3 Obydwie mnie mocno wspierałyście przy pisaniu, więc zasługujecie na tę chwilę chwały. B-)

Autoreklama #1:
Wszystkich fanów/fanki Andrzeja Stękały zapraszamy na nasz fanpejdż. :D Ogłaszamy się nieoficjalnymi sponsorkami tegoż, ponieważ zainspirowała nas jego postawa w Zakopanem, gdzie po drugim skoku pokazał do kamery na gładki kask z miną: Tu powinno być twoje logo. My mamy logo! Nawet cztery! Więc se chłopak może wybrać. Także — ju ar łelkomt!
(I nic nas nie obchodzi, że go jakiś rzeźnik już sponsoruje, bo my po prostu mamy więcej fabu).

Autoreklama #2:
Po prawej stronie od jakiegoś czasu widnieje sonda na największą mendę opowiadania. :D Serdecznie zapraszam do głosowania! Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, prowadzi Tośka. A stawiałam na Kubackiego...
Naprawdę nie liczyłam na Tośkę, bo ja ją zupełnie inaczej postrzegam, ale może to dlatego, że ja wiem o niej rzeczy, o których Wy jeszcze nie wiecie. Ale to już soon. B)
Już mam pomysł na następną :D

Reklama zwyczajna:
Znalazłam dwa blogi godne polecenia: Odchodzę, bo kocham i Nie możesz teraz wyjść. Obydwa wyczesane! Wchodźcie, a się nie zawiedziecie. :)

Pamiętacie, dokąd teraz jedziemy? :D
NA TURNIEJ CZTERECH SKOCZNI! :D

PS. Za każdym razem, kiedy pisałam Trejner, Treneiro lub Kruczek czułam dziwny ucisk w żołądku... Dlatego Trejner wyszedł mi w tym rozdziale wyjątkowo przybity.
PS.2 Teraz czuję presję, żeby nie spartolić TCS-u! </3

12 komentarzy:

  1. Wiiitam! Wiesz, zauważyłam, że jak długo nie dodajesz rozdziałów, to się do mnie jakaś przebrzydła deprecha dobiera. Serio! A jak mi się mordka cieszyła, kiedy zobaczyłam siódemeczkę! Huhu, zabieram się za komentowanie! ^^
    Niech się Tośka nie martwi! PZN raczej do łagrów by ich nie wysłał :D (chyba... :x)
    Twoje rozkminy na temat Kota są przegenialne <3 A tak a propos, niech się Sierściuch nie przejmuje, Kaśki mają to do siebie, że długo się nie gniewają i prędzej czy później wybaczają ;) (wiem z doświadczenia, sama się z taką uganiam od kilkunastu lat :P)
    No proszę, Tosiek ma zacięcie do literatury? Pierwsza liga! :D Jeszcze wyrośnie nam jakiś ekspert od ciętych i trafnych ripost (chociaż w sumie już nim jest ^^)
    Muraniek... On jest po prostu przebojowy! Uwielbiam chłopa! Nie dość, że pozytywnie pierdolnięty, to i dobrze skacze ;)
    Ej! A może Norki planują jakiś napad na Tośkę? Chcą ją siłą zwerbować do kadry? Coś ten Fannis taki podejrzany... Warto by było go prześwietlić podczas TCS-u ;)
    Aż się zdziwiłam, czemu ruskie górki nie znalazły się na "czarnej liście" Kubackiego. Przecież przegrał, a na dodatek się solidnie wypieprzył. Nie wyrwało mu się tam coś przypadkiem pomiędzy biadoleniem nad swoim występem a spóźnialska Tośką? :D
    ZNISZCZOOOOOOŁ!!!!! Wracaj do nas! :(
    Mnie już na samą myśl o Vikersund rwie w gnatach. Rekord świata poważnie zagrożony i jak sędziowie dadzą poskakać, to szykuje się cudowny weekend <3 (oczywiście nic nie przebije tego w Zakopanem, of course!)
    Stękacza lubię dlatego i ja dołączyłam się do jego oficjalnych hotek :D I czekam na relacje z PK z Zakopca! ^^
    Ojj, w moim domu co tydzień jest psioczenie na Treneira (normalnie gorzej niż Kubacki!), że won z kadry i niby Małysz go ma zastąpić. Moje uszy też krwawią, dlatego na czas konkursów wole zaszywać się w osobnym pokoju :')
    Czekam na TCS! <3 (dziwnie to brzmi w połowie lutego, no ale spoko :))))) )
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, że się Aist znalazł na Kubackiego "czarnej liście". :) Dowód: "Komentarz zainteresowanego do całego zdarzenia?
      — Durne ruskie. Niżny Tagił to taka sama dziura, jak Klingenthal!
      I samozwańczego caratu nadszedł nieuchronny koniec."
      OOOO, a miano hotek nam nie przystoi! Wyraźnie zaznaczamy, że jesteśmy jego "mentalnymi sponsorkami". ;)
      A Małysz na pewno trenerem nie będzie, bo dla niego ta sytuacja byłaby co najmniej niezręczna. Chcą mu zaproponować posadę "dyrektora sportu" w PZN-ie. I z młodymi jest na YOG-u, tyle.
      Hahahaha, czekanie na TCS w lutym rzeczywiście brzmi śmiesznie. :D
      Dziękuję Ci bardzo, pozdrawiam i też weny życzę. :) I przepraszam za poślizg u Ciebie. :(

      Usuń
  2. O Boże, to jest genialne!
    Zazwyczaj nie komentuję rozdziałów, ale Twoje dzieło to mistrzostwo! Znalazłam link na twitterze, weszłam, przeczytałam pierwszy rozdział i cały dzień siedziałam i czytałam Nie Lotnych! Nie spotkałam się jeszcze nigdy z tak dobrą pracą, która zawiera tyle epickich tekstów zgromadzonych razem! Wow!
    Jejciu, widać Twój kunszt literacki, widać, że jesteś doświadczoną autorką i ZDECYDOWANIE widać Twoją filologię polską. ;)
    Aż serce rośnie kiedy czyta się taki dobry tekst ze świetnym ubarwieniem humorystycznym. Tylko gratulować i zazdrościć takiego talentu!

    "— Nazwij mnie Tosiaczkiem jeszcze raz, a z twoich jaj zrobię sobie bombki choinkowe. — Bo i pora była przedświąteczna, to zaoszczędzić wypadało. [...]
    — Mam nadzieję, że twoja choinka ma wytrzymałe gałęzie" Karolina, ja tutaj płaczę.

    "W zasadzie nigdy nie spałam z żadnym kotem, bo nie miałam zwierząt." this hahaha

    szaflarska menda, Stękacz, skąd Ty to wytrzasnęłaś? xD

    I chyba najlepszy tekst "— Bo Kasia uważa, że za dużo wydaję na kosmetyki do włosów." ja naprawdę się popłakałam

    i cała Twoja postać Klemensa to abstrakcja. Takiego człowieka z głową w chmurach, to tylko ze świecą szukać!

    Coś mi się wydaje, że powolutku Tośka zaczyna przekonywać się do Aleksa. I bardzo dobrze! AntekxAleks zaczynamy szipować!

    Serdeczne pozdrowienia @qegrr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, dziękuję Ci za tyle dobrych słów! Trochę nie bardzo wiem, co oprócz tego odpisać, bo sama dość krytycznie się odnoszę do tego, co piszę, wiem, że mój humor daleki jest od filologicznego wyrafinowania, ale Tośkowi są bliscy mojemu sercu i uwielbiam ich pisać, mimo że tu błąd błąd pogania. Ale jest mi niezmiernie miło, że Ty uważasz inaczej! :)
      A cytowanie swoich ulubionych fragmentów uważam za wyraz wyjątkowej sympatii, więc tym większe "dziękuję". :)
      Noooo, chociaż Ty ich szipujesz! Bo po ostatnim rozdziale wszyscy wolą ją i Fannisa. :D Ostatni bastion nadziei...
      Dziękuję jeszcze raz i też Cię pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. No jestem wreszcie. Wygospodarowałam sobie sobotni wieczór dla Ciebie, Tośki i całej reszty ;)
    Ale wiesz, zacznę od poprzedniego rozdziału, którego skomentować osobno nie zdążyłam:
    "Zatkało mnie. Zatkało kadrę. Zatkało konduktora pociągu w Wejcherowie. Zatkało proboszcza w Wygwizdowie Małym. Generalnie wszystkich zatkało, prócz Fannemela, który uśmiechał się, zadowolony z siebie."
    Zabił mnie ten cytat. Cudowny po prostu. Piękny i wspaniały.
    "Ziober miał mieć luz w dupie — czy miał, tego potwierdzić nie mogę, ale na pewno miał łacinę na ustach, bo zgubił swoje szczęśliwe rękawiczki."
    I jeszcze wytrzymałe gałęzie na Tośkowej choince z powodu szaflarskich jaj.
    BORZE ZIELONY. To jest cudowne.
    Ej, wgl u mnie Maciejkowa dziewczyna też się Kasia nazywa. No jaja normalnie. Byle nie te szaflarskie.
    Życzenia Titusa wygrały. On jest ekstra, ja nie mogę po prostu.
    Chcę Aleksandra z powrotem do PŚ. A nie takie tylko telefoniczne rozmowy.
    A Tośka za nim tęskni oł jea!
    Chociaż muszę przyznać, że kocham Fannisa, jest boski i z tym tortem i wgl, to on zwyczajnie do Tośki nie pasuje. Bo jest grzeczny, bo nie pokłóci się z nią, nie wytarza w śniegu, nie pobije i tak dalej i tak dalej...
    Więc niestety, kolego norko. To się nie uda. Choć jesteś wyjątkowo uroczy ;)
    On jest wyjątkowo uroczy, a ten komentarz chyba wyjątkowo chaotyczny. Przepraszam za jakość. Ale pamiętaj - jestem i czytam. Nawet jak nie zawsze się wyrobię na czas ;)
    buziak! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tośkowi wraz ze mną kłaniają Ci się w pas!
      Muszę się nieskromnie przyznać, że ten pierwszy cytat też mi się bardzo podoba. :D (A nie myślałam nad nim za długo).
      Ty wiesz co, ja to nie wiem z tą dziewczyną Sierściucha. Koleżanka mi ją swego czasu pokazała na Fejsbókach i wydaje mi się, że ona miała na imię Kasia. Albo Agnieszka... Nie wiem. Poza tym, możliwe, że nieświadomie zerżnęłam imię od Ciebie (jestem gotowa na lincz i potępienie), przy ilości rzeczy, które czytam, wszystko zlewa się w jedno (z drugiej strony, lepiej, że nie wyszła z niej taka "Dafnis drzewem bobkowym", to by dopiero było).
      O nie, szaflarskich jaj sobie nie życzymy, a fe!
      NO WRESZCIE KTOŚ! Po pierwsze ktoś zauważył, że Tośka między wierszami przeszmuglowała wyrazy tęsknoty za Olkiem, a po drugie - że Fannis&Tośka to hopeless OTP! Ja też uwielbiam Fannisa, to słodkie dziecko jest! Tyle, że z Tośką wspólnego nie ma za wiele. Poza tym, że go Socha uznaje za godnego uwagi i nie traktuje złowrogo (myślę, że to ma wiele wspólnego z równym wzrostem).
      Ja pamiętam i kłaniam się raz jeszcze w pas, dziękując z całego serca!
      Całuski! <3

      Usuń
  4. Nie będzie w punktach, tak dla odmiany, choć to chyba mój znak rozpoznawczy. Taki typowy ścisłowiec, co wszystko musi mieć poukładane. Czy coś. W punktach nie będzie, bo raz strasznie się lubią mnożyć, a po drugie po tym coś mi wysmarowała pod ostatnim rozdziałem, punkty takie gołe jak tyłek pewnego norweskiego skoczka sprzed trzech lat, co ostatnio walnął 240m w Vikersund, to obraza majestatu. O! To Cię teraz tekstem ciągłym uraczę, mam nadzieję, że obie to przeżyjemy. I postronne osoby również.
    Olka niet w Tagile. To źle, bo Anteczek na mendę jest skazany i całą resztę taj bandy. Not good, to się może skończyć jakąś hekatombą. Albo gorzej. Przygoda z latającymi po lotnisku gaciami i podpaskami - przy tym ostatnim nie rozumiem totalnie zacieszu Kubackiego, bo przeca PODPASKA to słowo tabu jest i każdy facet na jego dźwięk robi się malutki jak Fannemelek i pryska z zasięgu wzroku szybciej niż Sepp Gratzer jest w stanie powiedzieć „disqualified!”. I to cały czerwony na dodatek, jak papryczki Domena Prevca z Zakopanego. A menda odporna na magię TEGO słowa, więc coś nie tak musi być z tym facetowaniem jego. Bo w jego dojrzałość emocjonalną nijak nie uwierzę. NOPE.
    A no tak, że u nich święta za pasem. To i choinka, racja wraz z bombkami się by przydała. Zbytnia oszczędność jednak nie popłaca, bo jakkolwiek Kubacki by się jakością nie przechwalał, to ilościowo rzeczywistości nie przeskoczy. I ta choinka tak czy siak, jakaś taka łysa będzie. Chyba że Tosiaczek poszerzy grono osób podpadniętych i użytych do produkcji ozdób świątecznych. A kandydatów wielu, więc ta choinka zaczyna wyglądać już realniej...
    Skoro level Kubacki jest tuż PRZED oberwaniem prawym sierpowym, to jestem bardzo ciekawa jak wygląda level over Kubacki. Bo to chyba przekracza zdolności mojej wyobraźni. Da się być bardziej wkurzającym...? Nie bez powodu Tośka traci prowadzenie w ankiecie na mendę naczelną.
    Stefan. Stefan to jest człowiek złoty i gołębiego serca, a z tego co pamietam Tosiek go potem o jakieś niecne zamiary typu mord na niewiniątkach podejrzewa. Stefana nie TYKAMY. Stefan jest cacy, nie ufaj osobie, która nie kocha Huliganka naszego cudnego. Amen, koniec i kropka.
    I nie wierzę, że Tosiaczek chce na Antarktydę wyemigrować. Przeca tam jest chole... bardzo zimno. A ona zimna nie lubi. Ja to bym na jej miejscu przed Kubackim na Saharę uciekała, w końcu takie zimowe skakajce wysokich temperatur chyba nie trafią, nie?
    To że Tośce prawie groził pokój z Kubackim... Tego nawet Rosja by nie przeżyła. Bomba atomowa, biologiczna, wodorowa... to nic przy połączeniu Socha+Kubacki w stężeniu równomolowym na przestrzeni o objętości jednego hotelowego pokoju. Nope, świat nie jest gotowy na taką broń masowego rażenia, w postaci solidnej dawki sarkazmu/ironii/złośliwości/wredoty/mendowania* (*niepotrzebne skreślić) w tak krytycznym stężeniu. Kot poświęcił się dla sprawy i uchronił świat przed tą niechybną katastrofą naturalną. Chwała niech mu za to będzie na wieki. Powinien dostać pokojową nagrodę Nobla czy coś. Albo chociaż jedną z krótkofalówek Waltera. Tyle chyba mu się należy, za uratowanie świata przed niechybną zagładą...?
    Wkurzający Kubacki, level master. „Ja wygram, ja!”. Jakby jeszcze spełnił tę groźbę, to dałoby się mu to marudzenie wybaczyć... choć nikt by nie przeżył takiej dawki puszenia się... Czy na lotach, nikomu nie wpadnie do głowy zepchnąć go z belki? Bo jak tak dalej pójdzie, to grozi mu taki „wypadek”.
    Kulturalny Ziober zawsze kulturalny, łacina to taki zacny język w końcu jest, nie? Muraniek osiągnął ekspercki poziom w murańkowatości i cud po prostu, że jeszcze mu nie trzeba nart na nogi zakładać i pokazywać gdzie jest belka. Co konkurs to gorzej, mam wrażenie, strach pomyśleć, co będzie w Planicy. Tośka mu chyba będzie soczewki zakładać, jak nie gorzej.
    Chrobot, który nadal jest Chorbotem i co najważniejsze nadal nie jest łączony z imieniem Kacper, zgubił woski. Ta kadra w ogóle była jakoś w stanie funkcjonować bez Tośki? Czy Kruczek sobie po prostu zupełnie odpuścił jakiekolwiek pozory po zatrudnieniu asystentki...?
    cdn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawa dla Taku, że pokazał Kubackiemu kaj jego miejsce. Jego ego mogłoby się nie zmieścić w busiku, jakby wygrał kwali. Sierściuch też zacnie, pomieszkiwanie z Tośką dobrze mu chyba zrobiło. Może Piotrek w nocy chrapie i to Kicię rozprasza, hę...?
      Jędrek Stękacz. Jędrek musi być. Szkoda, że na razie w PK, ale niech będzie. Jeszcze sobie chopinka poskacze w PeeSiu. A Oleczek też ładnie, ale mu ta Rena na powrót do czołówki nie starczyła meh, i Tosiaczek się nadal z mendami męczyć musi. Smuteg.
      Antek psycholog, ło matulu, lotnik kryj się! Ale okej, ktoś z Sierściuchem pogadać musiał, bo się kocinka męczy. A trza być humanitarnym. Dla zwierząt przynajmniej! I zupełnie zapomniałam, że Maciuś ma tutaj dziewczynę (nadal nie wiem jakim cudem). I na dodatek ma na imię Kasia (przeraża mnie to). I Antek poszkodowany, potłukła się pewnie spadając z tego łóżka. Ale kto jej się kazał bawić w psychologa? A Maciuś, to musi tę swoją dziewczynę podpytać jak wyszukiwać promocji, to będzie z pożytkiem i dla związku i dla portfela, o!
      Aleks swoim telefonem wygrał wszystko. Dosłownie. Jak można być tak pogodnym człowiekiem, no? Jak można być tak odpornym na tośkovatus maksimus? Toć to straszne schorzenie jest. Taka mrukowatość-tośkowatość. Ale Antek odkrywa w sobie pokłady Mickiewicza, czy to już podpada pod „Romantyczność”...? I może sobie komuś na mendę pomarudzić, bo Olczek grzecznie jej wysłucha. W końcu chce zrobić z niej ludzi, nie?
      Aleks niech wraca do tego PeeSia w podskokach, bo Antek psychicznie z Kubackim nie wytrzyma. Na kimś musi się wyzywać, a telefonicznie to... to jakoś nie potrafi, widać. I telefonu szkoda jak coś. I może Oleczka też czasami. Jej cały stosunek do kadry jest specyficzny. Żyła nieszkodliwy, that's right; Kamiś ma jej respect, bo te medale olimpijskie na ciężkie wyglądają, jakby się odwinął + siła odśrodkowa od tasiemki, to z Tosieńki by nie było co zbierać. Więc lepiej nie. Kot rzeczywiście już prawie wychowany, tylko Antek mu jeszcze ilość odżywki do włosów powinna zminimalizować, bo go ta Kaśka jednak w końcu przez te kosmetyki zostawi. Muraniek i tak by nie zajarzył, tyż prowda, Ziobreka lepiej nie tykać, bo rzeczywiście jak Homerem uraczy to ino raz. No a Stefek is new on the board, kumpluje się z Kamisiem i jest złotym człowiekiem. Choć Tosiek uważa, że może być mordercą... Stefek? Ten Stefek...? No chyba Antek naprawdę ma problem w odczytywaniu intencji i w interakcjach interpersonalnych nie jest zbyt biegła...
      I to czułe pożegnanie ze Zniszczołkiem... Z tego będą dzieci i ja to wiem bez żadnych walentynkowych dodatków!
      No i przyszedł konkurs. I Dejvi nagle Tagiłu nie lubi. Ojej... *udawane współczucie level over 50000*. Mimo wszystko fajno, że nic mu się nie stało. Jeszcze by się antek musiała nim opiekować, czy coś... Obiadki gotować, albo gorzej.
      O i 165cm norweskiego fangirlingu. Fannisek, który wpadł na momencik został na dłużej (czytelnia wymogła, meh. I bądź tu niezależnym twórcą...). Nigdy nie ufaj niskim ludziom (takiej mnie na przykład – 165 cm fałszu w czystej postaci, podszyte niewinnością niebieskich oczu. NIGDY NIE UFAJ KOBIECIE. Zwłaszcza niskiej). Tutaj torcik, tutaj fangirling, a tu niemal fanklub szaflarskiej mendy zakłada... Czy się nie poobijał, czy tyłeczek nie boli... I jeszcze shipuje Tośkę z Aleksem. I rozgryź tu taką małą Norkę, huh.
      Kruczek ogarnia mniej niż wygląda, więc Tosiek dostanie drugi etat. Miodzio. I ja bym się tak nie rwała do żenienia z osobą odpowiedzialną za skopanie Kubackiego. Bo na 99,99% to kobitka była... I tell you! Sierściuch okazał się jednak nie do końca wytresowany, więc podpisuję petycję o walec. Może Tośka mi go pożyczy do prostowania krnąbrnych bohaterów, bo moja Kicia też się zbyt swawolna robi.
      Engelberg jak to Engelberg wcale nie taki magiczny, meh. I spadek limitu meh. O jedną mendę mniej do znoszenia albo o jedną dobrą duszę mniej do wytrzymywania z resztą. I do powstrzymywania Tośki do masowego mordu. Co kto woli.
      cdn...

      Usuń
    2. Mamusia najukochańsza pod pretekstem tęsknoty wykorzystała tanią siłę roboczą do mycia okien. Bo mycie okien w zimie ma tyyyyyle sensu. Ja się ograniczam do prania firanek, na jedno wychodzi...
      Pięć wykrzykników przy Zniszczole w kontaktach oznacza jakieś wzniosłe i silne uczucia. Pytanie jeszcze tylko jakie, to prawdopodobnie zmienia się w czasie. Oby na lepsze... Skład mam nadzieję będzie pomyślny, bo inaczej Tosiaczek długo nie pociągnie z tą bandą. I to jeszcze podczas TCS przeca to jest 10 dni skoków non stop. Umrzeć można, mając na karku takiego Kubackiego przez tyle czasu....
      No i życzonka. Od Oleczka krótkie zwięzłe i na temat. Od Tosieńki zwrotne niemalże równie konkretne. Od szaflarskiej mendy wyjątkowo miłe, a od Titusa (skąd on ma jej numer...? Aaa tak jechali razem samochodem, coś pamiętam jeszcze :P) cieplutkie i milusie. Ale co do prezentu na święta pomysłów szukać nie trzeba, słownik orograficzny nada się idealnie, najlepiej jakiś ciężki, bo najlepiej chyba łopatologicznie tę bandę nauczać.
      A starych telefonów to mi nie obrażaj, one lepiej znoszą taki masowy atak esemesów niż te wszystkie ajfony i srajfony. Wiem co mówię!

      No i tyle w kwestii merytorycznej. Teraz się skupię na niemerytorycznej. Jak pewnie zauważyłaś to siódemeczka mi się podoba tak jak niektórym kości policzkowe Kenny'ego Gangserera, więc wczuj się na chwilę w norkowy fangirling, by docenić pochwałę. Obecnej skokowej sytuacji na froncie w Viker komentować nie będą, bo to wszyscy wiedzą, Grupa Nie Stękaj ogarnia. Grupa Nie Stękaj, na którą ja także serdecznie zapraszam (link obok, rządzę się prawie jak u siebie :D).
      I zaś mnie dekonspirujesz, nosz...! Na cztery, nie na trzy...? Już nie pamiętam. Ten chyba krótszy wyjdzie... choć nie wiem. Zobaczę zaraz. Jak będę publikować. Co do soundtracku to się przyznaje, że nie odpaliłam, bo w tle leci mi własny, ale obiecuję poprawę i przesłucham. Kiedyś. Na razie ciężko myślę nad Kotem. Bo jak widzę niżej, dekonspiracji ciąg dalszy, i raczysz informować świat o istnieniu czegoś, czego ten świat absolutnie uświadczyć nie powinien. Trudno. Najwyżej wyjadę na Antarktydę. Do ankiety na mendę się już odniosłam to się powtarzać nie będę, o!
      A trejner wcale nie taki przybity wyszedł. Może tylko ciut. I tak smutnawo jakoś, rzeczywiście... #smuteg.
      TCS nie spartolisz, wierzę w Ciebie. Ja jakoś daje radę z moi to i Tobie się uda. Nadal twierdzę, że trudniej śmiechować niż smutkować, więc may the Prevc power be with you. Co ten człowiek na tej skoczni wyrabia, to ludzkie pojęcie przechodni. Prawie jak Ty tutaj.
      Okej, tyle. Sensu ten komentarz nie ma żadnego, ale to nic nowego chyba. Too... chyba czekam na ósemkę, huh? Moje się pisze, kiedy będzie - nie wiem. Koniec reklamy. Zamykam się już, bo słowotoków dostaje.
      E_A
      PS. Za wszelkie błędy w powyższym przepraszam, starałam się jak mogłam. Skróty myślowe i dwuznaczności takoż. Za wszystko w ogóle, bo pora już późnawa i mózg już nie ogarnia.
      PS2. Nie do końca potrafię skojarzyć, czego parafrazą jest tytuł. Coś świta, ale nie wiadomo, w którym kościele... Help?
      E_A
      PS3. Koniec komentarza :*

      Usuń
    3. Seppcio i „disqualified”. Killed me.
      HAHAHAAHAHA, TO Z CHOINKĄ, LEŻĘ XDDDD
      Wiesz, jeśli chodzi o Stefka, bo ci niepozorni są najniebezpieczniejsi i Tosiaczek jest tego świadom.
      Żartuję, Stefek to jest serduszko. <3
      (BLEH, CO TO ZA FANGIRLING)
      Ej, ej! Kubackiego mi perosz nie spychać ze żadnego mamuta, jasne?! On jest ważnych elementem tej fabuły i przykro by mi było, gdyby go zabrakło. (Ale nie mów mu tego, bo się poszcza ze szczęścia).
      Sama się zastanawiam, kiedy nadchodzi ten moment, że Klimek wie, gdzie, jak i zapiąć narty i patrz, jak skubaniec skacze.
      Bo Chrobot to nie nazwisko, Chrobot to styl życia. A Trenejro, cóż, zakręcony ogór z niego był. Jest. I będzie. (Ale tylko u Tośkowych...)
      STENKACZEŁE WILL BE BACK! #SpoilerAlert
      Kocinka. :ʼ) Się zlitowała menda Socha. I się więcej nie poświęci...
      TEN FRAGMENT O OLKU, KOCHAM CIĘ, POŚLUB MNIE, OK?
      „Ziobreka lepiej nie tykać, bo rzeczywiście jak Homerem uraczy to ino roz” — Jan Ziobro vel. Poeta nadworny jegomości Waltera Hofera.
      Tośka by go z patelni zdzieliła, a nie tam żadne obiadki. Pff. Menda mendzie przysługi nie zrobi, no, chyba że miałaby to być ostatnia w życiu.
      Tez mam tyle. Yo, now u my bitch babe
      Meh, Fannis? O nie, on badał grunt, szukał punktu zaczepienia, szukał, well, pretekstu.
      Desperacja Tosinki doszła do tego stopnia, że byłaby w stanie wyjść za jakieś panie. #Mickiewicznadalwiele I obiecuję pożyczać walec! (PADŁAM! XDDDD)
      Tak, te wykrzykniki symbolizują etapy Tośkowej irytacji. Wydawałoby się, że Zniszczoł zapala wszystkie, ale dla Kubackiego skala się wydłuża.
      A Ty w Titusa NJE WONTP. On może ortografii nie zna, ale z niego jest niezły Inspektor Gadżet.

      A co do tytułu, to akurat nie jest żadna parafrazą. Chodzi tylko o grę słów Kara Mustaf – i „kara dla Mustafa” (za wymądrzanie się przygrzał dupą w zeskok). Donʼt worry.

      Kochanie, Twój komentarz był najlepsiejszy, wybacz mi mój, bo późno jest i nie wiem, co czynię.
      I następnym razem też odpiszę Ci elaboratem, ok?
      Daj buziaczka i lecem do wyra. :*

      Usuń
  5. #Mickiewiczlovesit - zawsze wolałam Adasia od Słowackiego, ten to był bardziej odklejony niż Murańka.
    A tak do rzeczy - uwielbiam kłótnie Antka z Dawidem, wystarczy połączyć ze sobą dwójkę największych pomyleńców i takie teksty lecą, że hoh! Chociaż z całych sił próbuję sobie wyobrazić Kubackiego-mistrza zła i po prostu nie mogę, za dobrze mu z oczu patrzy :D Za to Maćko to po prostu poezja (i to raczej Smutno mi Boże Słowackiego niż bardziej pozytywny Adamek), to jego ględzenie tak do niego pasuje, ale tak ogółem też do całego polskiego teamu, tu widocznie każdy ma jakąś funkcję:
    Trajner (swoją drogą, kocham nad życie to określenie) - zapominanie, nieogar, szefowanie
    Kamil - serduszko ekipy
    Stefan - (krótkie póki co) fangirlowanie Kamila
    Janek - nauka podwórkowego
    Klimek - po prostu egzystencja, no i może zmuszanie innych do bycia jego opiekunką
    Piotrek - rozpijanie całej tej narciarskiej bandy
    Dawid - robienie wszystkiego, żeby każdy go nie lubił (ale podświadomie i tak wszyscy by za nim tęsknili)
    Maciejjo - bycie emo
    Reszta załogi - odwalanie swojej roboty i dokładanie Antkowi powodów do znienawidzenia tego sportu
    no a Antek to typowa dziewczyna (chociaż się zapiera, że nie) - najpierw chce zagadać z Maćkiem, a potem błaga, żeby jej nie płakał nad uchem! Niezła sztuka
    Brakuje mi Zniszczoła, żeby chociaż ten jakoś próbował panować nad zbolałymi nerwami jedynej w grupie kobiety, ale kto wie, może akurat Kruczek dojrzy jeszcze jego wybitny talent do (nie)lotów i przywróci go, jak nie teraz to na Kulm!
    A tak już kończąc ten wywód (bo się rozpisałam jak nigdy, ale wena do komentowania przyszła, chyba przez te humanistyczne aluzje do wielkich naszych wieszczy) muszę przyznać, że jak już jest mało Klemensa to moją drugą ukochaną postacią zostaje Fannis, mam słabość takich nieudolnych ludzi jak tych dwóch!
    Natchnienia życzę i czekam niecierpliwie na TCS! Niech nasi rozniosą Bergisel!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwalam się zbić, nie odpisałam! :(
      Baaardzo mi się podoba, że zareagowałaś na aluzje literackie i tak świetnie je dopasowałaś! :D Tak w temacie - to Tośka chyba "Pani Twardowska", a Olek pan Twardowski? :D Biedy przed diabłem ucieka. :D
      Widzę, że Klimek stał się serduszkiem wszystkich czytelniczek. :) Cieszę się, bo to znaczy, że postaci drugo- i trzecioplanowe też mam fajne. :D
      Dziękuję Ci bardzo, komentarz przepiękny i motywujący! :D

      Usuń