I'm
just looking for direction
But
I don't understand
What's
the story behind your eyes?
And
everyday it's all confusion
Tell
me more
I'm
down again
Subb —
Looking For Direction
W
Lillehammer było o tyle fajnie, że nadal widzieliśmy prawdziwy
śnieg. Żadnego produkowanego, tylko taki, jak być powinien, a nie
taki, jak u Szwabów. Bo Szwaby to wszystko na odwal się robią —
skocznie, śnieg... Tyle tylko, że już od samego rana Treneiro
łaził i narzekał jak stara baba, że prognozy pogodowe są złe,
jeśli chodzi o wiatr. No tak. W końcu nie opuściliśmy
Skandynawii, więc na co on w ogóle liczył?
Fajnie,
że śnieg był. SZKODA, ŻE NIEODGARNIĘTY ZE SKOCZNI! Kto to
widział! Zawody światowej klasy, a oni zwykłej odśnieżarki
uruchomić nie mogli! Co, za dobrze się spało?! I opóźnienia
takie, że głowa mała. Pierwszy trening przesunięty. No ja tym
Norwegom to nogi z... nart powyrywam! Kamil i Sierściuch oburzeni
byli tacy, że im prawie mowę odebrało. Żyła się śmiał, że
popili organizatorzy. Muraniek, jak zwykle, nie wiedział, o co
chodzi. Ziober klął, ile się dało, ale pod nosem, dzięki Bogu.
Kubacki psioczył po swojemu, że chyba dopisze Lillehammer do
swojej czarnej listy, zaraz koło Klingenthal. Zniszczoł z kolei
chodził z opuszczonymi ramionami jak zawiedzione dziecko.
Musieliśmy
sobie czymś ręce i nogi zająć. Jełopy sobie wykombinowały, że
wywloką mnie na poranne bieganie w promieniach oślepiającego
słońca, w śniegu po kolana i ujemnej temperaturze. Po moim, kurwa,
trupie. Okej, bieganie jest spoko, ALE NIE KIEDY MASZ METR
SZEŚĆDZIESIĄT PIĘĆ, A ZASPY METR SIEDEMDZIESIĄT. Gdzie oni
sobie zaplanowali trening! Tam nawet pies z kulawą nogą nie
przychodzi, więc dlaczego Antonina Socha z niezdarną dupą miałaby
się wybrać? Chwała Panu, że tym razem znowu byłam sama w pokoju,
bo by mnie na bank na atak serca wywieźli jeszcze pierwszego dnia.
—
Antek, chooooooodź! — marudził Zniszczoł, ciągnąc mnie za
rękę, podczas gdy ja rozpaczliwie przytulałam się do framugi
moich drzwi. — Pliiiiiis! Będzie faaajnie! Wiesz, jakie tam jest
super powietrze?
Jakbym
chciała się powietrza nawdychać, to bym sobie łeb za okno
wystawiła.
—
Musisz zrzucić tę poranną jajecznicę!
Co on
w ogóle gadał? Ja ją chciałam jak najdłużej w sobie zatrzymać,
bo była absolutnie mistrzowska, a ten mi kazał od razu się jej
pozbywać.
—
Olek, idziecie czy nie?! — zawołał z dołu Treneiro.
Grzywa
spojrzał na mnie błagalnie.
—
Dobra. Ale tylko ten jeden raz!
Uradowany
Aleks zbiegł po schodach tak szybko, że dostałam chwilowego
zaćmienia mózgu. Wciąż uważałam za cud fakt, że trzeci tydzień
w ich towarzystwie nie poskutkował jakąś trwałą szkodą
zdrowotną, na przykład zastopowaniem rozwoju umysłowego.
Słyszałam, że w kadrze skoczków jest ono zaraźliwe. Tylko jeden
Kamil odporny na to dziadostwo. Oczywiście, Mustaf skomentował
nasze spóźnienie po swojemu, ale włączyłam sobie tryb Ignoruj
Obecność Kubackiego, więc jego słowa utonęły w hałasie
moich nienawistnych wobec niego myśli.
Z
braku laku, założyłam swoje buty do biegania i dołączyłam do
nich na Syberii przed hotelem. Miałam w planach bieganie, ale w
parku, mieście, nie wiem, nawet parking hotelowy brzmiał lepiej niż
górskie, kurwa, lasy. Początkowo jeszcze żywiłam tę
złudną nadzieję, że matoły będą chociaż próbowały zrównać
ze mną tempo, ale skąąąąd! Biegły barany przez to swoje
pastwisko jak naćpane, nic ich nie obchodziło, wypruli jak F16!
Nawet moja wiara w Zniszczoła upadła, bo ten tylko się do mnie
szczerzył, kiedy dystans między nami się zwiększał.
—
Jasne... półmózgi... zostawcie mnie... ja sobie... mogę pobyć...
sama w lesie — wydyszałam, opierając się o jakąś wielką
sosnę, której najniższe gałęzie ciężko zwisały nad moją
głową, uginając się od śniegu.
Jełopy
znikały mi powoli z zasięgu wzroku. Przez kilka sekund słyszałam
tylko własny spazmatyczny oddech, a potem prawie do zawału
doprowadził mnie czyjś bełkoczący po angielsku głos:
—
Wszystko w porządku?
Najpierw
podskoczyłam i krzyknęłam, a potem zasłoniłam sobie usta. Przede
mną stała kreaturka mojej wielkości, tylko jakieś dwadzieścia
kilo chudsza, obklejona logami sponsorów i zdecydowanie płci
męskiej. Miała niebiesko-czerwone ciuchy i wielkie słuchawy na
głowie, które nadawały jej wygląd ufo. Patrzyła na mnie z lekkim
przestrachem.
—
Taaak... To znaczy — tak, wszystko ok, po prostu... — my
morons* brzmiałoby dziwnie, ale ostatecznie stanęło na: —
moi koledzy mnie porzucili, bo są bandą cymbałów.
—
Och — odparł bardzo elokwentnie w odpowiedzi, próbując
zamaskować zaskoczenie moją bezpośredniością.
Skądś
do kojarzyłam... tę myszkowatą twarz, ten uśmiech... Coś mi
dzwoniło niebezpiecznie głośno dzwonami kościelnymi w głowie i
brzmiało to jak ostrzeżenie, że zaraz walnę gafę życia.
—
Jestem Anders, tak swoją drogą.
SZIT!
Jak mogłam nie rozpoznać Fannemela? Rekordzisty świata w długości
lotu narciarskiego? SOCHA, OBUDŹ SIĘ!
Oczywiście,
życie lebiody do czegoś zobowiązuje, więc w tym momencie nastąpił
nieoczekiwany zwrot akcji: najniższa gałąź, szarpiąca mi czapkę,
postanowiła dać sobie siana z byciem silną i niezależną kobietą,
więc zrzuciła ciężar śniegu prosto na mnie. Właśnie w
momencie, w którym zamierzałam uścisnąć jego dłoń.
Usłyszałam
cichy chichot, bo oczy miałam zamknięte i przykryte mokrą,
lodowatą paćką.
—
Antek — przedstawiłam się, nie drgnąwszy nawet o milimetr.
Ale
skubaniec potrząsnął moją ręką, choć nie przestawał się
śmiać. Ci Norwegowie to chyba coś biorą, bo jak tak patrzę na
tego Hildego... Ciekawe, czego im tam Stoeckl dosypuje do porannej
bułki z bananem.
Otrząsnęłam
się gwałtownie z śniegu jak rasowy golden retriever, tyle że
mniej ucieszona przy tym byłam, czego nie mogę powiedzieć o swoim
towarzyszu.
—
Jesteś z polskiej ekipy? — zapytał, wskazując kciukiem w
kierunku, w którym pobiegli moi tak zwani koledzy z kadry,
ale dawno zniknęli z horyzontu (kiedy kolega zaczął być
synonimem zdrajcy, bo sobie nie przypominam?). Zauważywszy
mój zaskoczony wzrok, dodał: — Och, biegłem za wami kawałek i
częściowo rozpoznałem napis na tyłach kurtek.
Niestety,
ja również przypominałam słup reklamowy (typem figury przede
wszystkim), ale w o wiele mniejszym stopniu niż oni.
—
Taa, niestety muszę się z nimi użerać — mruknęłam nie do
końca pocieszona faktem, że moje i nielotów życiorysy były od
trzech tygodni niejako z sobą zszyte.
Cudownie.
Zapowiadało się na to, że już nie będę Antoniną Sochą, tylko
tą z polskiej kadry.
—
Jesteś... serwismenką?
Tak,
tak, porównuj mnie to tego nartopuca i malkontenta Chrobota.
—
Bardziej osobistą asystentką trenera.
—
Och.
Bałam
się, że zapadnie krępująca cisza, ale Fannemel natychmiast się
uśmiechnął i zapytał:
—
Masz ochotę na herbatę? Odechciało mi się biegać, a w miasteczku
jest świetna kawiarnia, w której dają pyszną herbatę na wynos.
Rozgrzejemy się trochę. Jestem stąd, więc możesz mi ufać.
Mój
człowiek. Ja wam mówię, to jest mój człowiek.
Pół
godziny później szlajaliśmy z papierowymi kubkami w rękach się
po świątecznie wystrojonych, wąskich i całkiem zatłoczonych
uliczkach Lillehammer. Wyglądało naprawdę wyczesanie: miało swój
ryneczek, górskie domki, a nad całym miastem górował kompleks
skoczni. Pokryte śniegiem wyglądało jak obrazek z tomiku bajek dla
dzieci. Fannemel po prostu wpasował się wzrostem w ten krajobraz i
przypominał Calineczkę w świecie swoich rozmiarów. Lokalizacja
estetycznie bajeczna, ale jako kurort narciarski totalna spierdolina.
Norwegia zawsze ma fajne skocznie i jeszcze fajniejsze bonifikaty za
wiatr.
Przez
cały czas łaziło mi po mojej pustej blond strzesze pytanie, czemu
tak łatwo dałam się namówić na herbatę i co ja w ogóle robiłam
z światowym rekordzistą w długości lotu. Myślę, że to przez tą
myszkowatą twarz. Uśmiecha się taki i musisz z nim iść, bo
inaczej umarłabyś z wyrzutów sumienia, że zabiedzone dziecko
jedynej frajdy pozbawiłaś.
—
Chyba jesteś nowa w zespole, co? — zapytał, wlokąc mnie po tych
bajkowych uliczkach. — Wiesz, nie znam za dobrze sztabów
trenerskich, ale dziewczynę w polskiej ekipie pierwszy raz widzę.
Westchnęłam.
A tak go polubiłam... a tu matoł na wierzch traumatyczne
wspomnienia z wakacji wyciąga! Bezwiednie, ale jednak.
—
Taa, ale to długa i bolesna historia — mruknęłam, nie mając
ochoty popadać w stany okołodepresyjne na samą myśl o przyjściu
na tamten cholerny trening, czyli w rzeczywistości babskie
pogaduchy. — Nie jestem tu dla własnej uciechy.
Myszkowata
twarz rozciągnęła się w szczerym zdziwieniu.
—
Jak to? Zmusili cię do pracy?
Tak,
a nad moimi drzwiami powiesili napis ARBEIT MACHT FREI. Tylko
czekać aż za niedługo mnie w jakiś sposób zutylizują.
— A
co słychać w norweskim teamie? Stres przed występem wśród
rodzimej publiczności? — Jeśli zdziwiła go zmiana tematu, to nie
dał tego po sobie poznać.
—
Cóż, raczej bez presji. Bardziej boimy się, że znowu wszystko się
posypie jak w Ruce. Zbyt długa przerwa od skakania nie jest dobra w
trakcie sezonu.
Przytaknęłam
głową. Niespodziewanie chłopak wyjął z kieszeni telefon i zaczął
bełkotać po norwesku, czyli w języku
angielsko-japońsko-niemiecko-francuskim. Jeśli nigdy nie
słyszeliście norweskiego, to musicie nadrobić braki. Skoki
narciarskie mają u nich przedrostek hoppa i to mi wystarczy,
żeby się z nich nabijać. Do końca życia.
—
Przepraszam, to był mój brat — odezwał się w końcu w języku
międzynarodowym, chowając telefon z powrotem do kieszeni. —
Ciągle zapomina, o której zaczynają się zawody...
—
MASZ BRATA? — Jeszcze chwila, a szukałabym gałek ocznych w tych
wielkich zaspach. Nie wiem czemu, ale zawsze wyobrażałam sobie
Fannemela jako jedynaka.
—
Dwóch. Jednego bliźniaka, drugiego starszego. I siostrę, też
starszą. Akurat dzwonił Einar, ten bliźniak.
Dwóch
takich samych Fannemelów. O matko. O córko. O wszyscy święci...
Swoją drogą, ci Norwegowie to całkiem płodni ludzie. U nas ze
świecą takich szukać.
—
Jesteśmy dwujajowi. — No, zakładałam, że osprzętowienie
mieli pełne. — I to tak dwujajowi, że niewielu bierze nas nawet
za dalekich kuzynów. — Ach, jemu chodziło o inne jaja.
Szłam
obok, ale byłam w stanie tylko szurać nogami z otwartą gębą. O,
i mrugać, to też potrafiłam.
— A
ty? Masz jakieś rodzeństwo? — Fannemel wreszcie się odwrócił
do mnie twarzą, ale zobaczył moją minę i się zmieszał. — Co?
To takie dziwne, że mam bliźniaka?
—
Nie, po prostu... — Starałam się zabrzmieć dla odmiany mądrze,
ale zastanawiam się, czy to w ogóle możliwe w moim przypadku. —
Wiesz, dowiedzieć się, że ktoś ma...
Spojrzałam
na wibrującą wściekle komórkę i ujrzałam wdzięczny napis
ZNISZCZOŁ!!!!! na wyświetlaczu. Zgasiłam go, bo
przypomniało mi się, że wypadły mi z głowy moje asystenckie
obowiązki. Ja w ogóle byłam w trakcie Pucharu Świata? Nie
zauważyłam. Albo nie ma śniegu, albo konkursu. Gdy połączenie
zniknęło, zauważyłam dwanaście nieodebranych smsów. Ryzykując
życie, otworzyłam pierwszego. Treść wszystkich brzmiała
mniej-więcej tak samo: Gdzie jesteś??????, TRENER CIĘ
SZUKA, Antek gdzie ty kuźwa polazłaś sieroto jedna
zafajdana, KRUCZEK ZARAZ CIE ZABIJEEEE!!!!!!!!!!!!!!
Znowu
usłyszałam chichot Fannemela.
—
Wiem, że to niegrzeczne czytać czyjeś wiadomości, ale — chociaż
nie rozumiem polskiego — wydaje mi się, że trochę sobie
przechlapałaś.
—
Ten akurat to wrzód, który uczepił się mojej dupy wyjątkowo
mocno — odparłam z niesmakiem, po czym dodałam: — Okej, fajnie
było, ale muszę spadać. Do zobaczenia pod skocznią!
Nie
uszłam jednak więcej niż pięć kroków, a wróciłam do stojącego
w tym samym miejscu, uśmiechającego się Fannemela, którego mina
mówiła, że przewidział ten obrót spraw.
—
Dobra, odprowadzisz mnie do hotelu, bo przypomniałam sobie, że nie
znam drogi?
Zaśmiał
się, ale przytaknął.
Sądziłam,
że chociaż na czas powrotu zaznam spokoju i porozmawiam z jedyną w
tej okolicy osobą, która nie okrzyknęła mnie na starcie groupie
ani nie pomyliła z facetem, ale nie. Bo jak żyjesz ze stadem
małpiszonów, to tak właśnie jest, że musisz ich całodobowo
niańczyć. A może raczej — non-stop cię atakują, jak te
małpiątka swoją matkę. Zniszczoł wydzwaniał jak nienormalny, a
ja go bardzo konsekwentnie ignorowałam. Jakoś nie bardzo miałam
ochotę wysłuchiwać jego wrzasków, a przecież już wracałam.
Liczyłam,
że pogadam z nimi dopiero w środku, ale nie. Bałwan stał z
Kubackim przed wejściem, krzyżując ręce i wyglądając jak
wściekły doberman. Szaflarska menda uśmiechała się złośliwie,
co zresztą chyba nikogo nie dziwiło, i wiedziałam, że zaraz powie
coś tak głupiego, że tylko go za to ubić. Pożegnaliśmy się z
Fannemelem, który zachichotał na widok moich kolegów, najwyraźniej
domyślając się, że to oni taką scysję smsową mi zrobili, i
obiecaliśmy sobie spotkać się jeszcze na treningu pod skocznią.
Chłopak poszedł w swoją stronę, a ja, niestety, w swoją.
—
Gdzie ty się szlajałaś?! — przywitał mnie serdecznie Zniszczoł,
podrygując nerwowo nogą. — Myśleliśmy, że przepadłaś na
amen!
— A
co ty się taki troskliwy miś zrobiłeś? — spojrzałam na niego,
podnosząc podejrzliwie jedną brew.
—
Żaden troskliwy miś, Łukasz marudził jak stara baba i chciałem
mieć go z głowy.
Westchnęłam.
Przez to spotkanie z Fannemelem nawet nie miałam ochoty zdzielić go
w ten ryżawy łeb.
—
Nie, nie, kochany Grzywku, Antoś po prostu bierze udział w
norweskiej edycji programu Rolnik szuka żony.** — Dobra,
Kubacki to jednak potrafił mnie wyprowadzić z równowagi. On by
Gandhiego wpienił, więc co dopiero mnie! — Zadaje się z ludźmi
na swoim poziomie.
—
To wciąż wyższy niż twój. — Posłałam mu sztuczny uśmiech, a
jemu się to bardzo spodobało. Chodzące metr osiemdziesiąt pięć
jadu. — Wchodzicie czy będziemy tu tak stać jak matoły?
—
To w ogóle zdrada, wiesz? — odezwał się Zniszczoł przed windą.
— Zadajesz się z wrogiem!
—
Zluzuj majty, koleś — odparłam. — Fannemel jest groźny jak
myszka.
—
Myszy roznoszą dżumę!
— W
takim razie co roznoszą rudawe pokraki?
Zniszczoł
zgromił mnie spojrzeniem, ale nagle mu się złośliwy uśmieszek
wkradł na twarz, kiedy wsiadaliśmy do windy.
—
Nie wiem, Freunda zapytaj.
Oczywiście,
Treneiro chciał mnie zeżreć i na nic zdawały się argumenty, że
to przecież oni mnie porzucili, a Fannemel tylko się mną
zaopiekował (jakkolwiek to brzmi). Sama bym raczej nie dała rady
wrócić. Zniszczoł się jeszcze paskudnie uśmiechał, jak mi
uciekał w tym zasranym lesie, a oni mnie obwiniali! MNIE! Kim mnie
Pan Bóg pokarał, to się w głowie nie mieści. Jeszcze do tego
Grzywa był śmiertelnie obrażony. Próbowały mu pozostałe nieloty
wybić z głowy pomysł zdrady, ale, oczywiście, on miał swój
pomysł na to wszystko. Na szczęście, mieliśmy za dużo do roboty,
żeby to długo roztrząsać, bo potem przyszedł obiad, a potem miał
nastać trening i kwalifikacje. Wietrzysko wiało takie, że o mały
włos, a zostalibyśmy bez głów. W Skandynawii nie ma normalnych
konkursów i już. Jeden wielki totolotek.
W tak
zwanym międzyczasie dodzwoniła się do mnie ukochana mamusia i
truła zadek o rzekomego chłopaka. Przypomniało mi się, dlaczego
miałam zabić tego buraka Zniszczoła! Usiłowałam jej spokojnym i
opanowanym tonem wytłumaczyć, że on sobie tylko żartował, że to
nie jest żadna miłość mojego życia, tylko wrzód na tyłku,
bardzo bolesny zresztą, ale Gadał dziad do obrazu... i tak
dalej. Matka zrobiła porządny risercz, pooglądała sobie naszego
nielota na Góglach i stwierdziła, że jest bardzo przystojny,
więc powinnam się o niego starać, bo skoro żartował o naszym
związku, to może skrycie go pragnie, bo, jak wiadomo, w każdym
żarcie jest trochę prawdy.
Mom,
please.
— A
poza tym, już was zatwierdziliśmy na liście gości!
Czyli
wesele już miałam z głowy. Nie dość, że cała zima z nielotami,
to jeszcze lato też, no i jak tu nie być cholerykiem, no jak?!
Niedługo
po obiedzie Treneiro dostał telefon, że trening został przesunięty
aż na dziewiętnastą, a potem na następny dzień. Problem w tym,
że ze skoczni dużej mieliśmy przejść na normalną. Gniliśmy w
hotelu, próbując się nie pochlastać z nudów, a oni w kółko
przekładali, majstrowali... W wywiadzie dla Tadzia trener
stwierdził, że mamy mały skandal i dobrze powiedział, no
bo ileż konkursów z rzędu można odwoływać? Kuusamo to wiadomo,
ale żeby jeszcze i Lille?
Sobota
była jednak od rana bardzo intensywna, więc nie pospałam. Cymbały
były pełne energii, a ja chciałam wrócić do łóżka. Nie dość,
że nie umiałam zmrużyć oka, bo to znalazłam się w nowym
miejscu, to jeszcze Żyła z Sierściuchem za ścianą tak chrapali,
że się nie dało nawet. Ja nie wiem, czego oni się nażarli przed
snem, ale wydaje mi się, że obowiązuje ich ścisła dieta, czy
coś? Zniszczoł w dalszym ciągu mnie dziwacznie unikał, a ja tylko
wywracałam oczami. To on miał jakieś schizy o zdradzie, nie ja. Po
porannym brykaniu różnorakim, po naradach, zebraniach, ustaleniach,
motywacjach, w końcu przed czternastą wybraliśmy się wreszcie na
skocznię. Pogoda była bajeczna: świeciło mocne słońce, zero
opadów, wiatr porywisty, mróz jak diabli. Wszystko jednak na razie
miało się odbyć zgodnie z planem.
Z
nowym planem.
Wrzuciliśmy
rzeczy do budki i wszyscy polecieli, gdzie mieli. Tym razem chciałam
stać koło boksu lidera, bo stamtąd lepsze widoki, no i w ogóle.
Kiedy znaleźliśmy się na poziomie wyciągu, usłyszeliśmy czyjś
bełkotliwy wrzask:
—
ĄĄĄĄĄTEEEEK!
Jak
jeden mąż spojrzeliśmy w kierunku przebierającego szybko małymi
nóżkami Fannemela. Machał do nas jedną ręką, bo w drugiej
trzymał... Cóż, kiedy się przybliżył, okazało się, że był
to śmietankowo-truskawkowy torcik w przezroczystym, plastikowym
pudełku. Na różowym wierzchu widniała litera A z migdałów
oderwanych z innych części ciasta. Kubacki założył ręce i już
miał ten paskudny uśmieszek, a reszta przyglądała się tuż obok
z zaciekawieniem.
—
Hej, chłopaki! — przywitał się lekko zdyszany. Ekipa coś tam mu
odmruknęła. — Ątek, znalazłem cię na Facebooku i widziałem,
że miałaś niedawno urodziny, więc... spóźnione: wszystkiego
najlepszego!
Zatkało
mnie. Zatkało kadrę. Zatkało konduktora pociągu w Wejcherowie.
Zatkało proboszcza w Wygwizdowie Małym. Generalnie wszystkich
zatkało, prócz Fannemela, który uśmiechał się, zadowolony z
siebie.
Wow.
Kurde. Wow. Okay, what the actual fuck.
Anders
Fannemel kupił mi mały torcik na urodziny. Anders Fannemel grzebał
w moim torciku, żeby utworzyć literę A na wierzchu. Anders
Fannemel, którego znałam zaledwie dobę, kupił mi coś na
urodziny.
A te
zasrane leszcze z Tatr nawet nie wiedziały, że miałam urodziny.
Znaczy się, Treneiro jest zwolniony, bo on nie pamięta, kiedy sam
ma urodziny, ale reszta... To znaczy, w sumie lepiej, bo nie lubię
się chwalić tym, że się starzeję.
—
Co? Nie podoba ci się? — W oczach Norwega dostrzegłam tak
przejmujący smutek, że aż mnie coś zabolało w klatce piersiowej.
Co za okrutnik zabrał dziesięcioletniemu dziecku ulubionego
Gameboya?! — Trochę poprzekładałem migdały, żeby twoje imię
wyszło, ale chyba aż tak nie spaprałem?
Pokręciłam
głową, bo nadal nie mogłam mówić.
—
Miałaś... ostatnio... urodziny? — wydukał Zniszczoł, ledwie
oddychając w szoku.
— I
nie postawiłaś flaszki?! — oburzył się Żyła.
—
No po prostu zdrajczyni — oznajmił tym swoim wkurzającym,
sztucznie dezaprobującym tonem Kubacki. — Zdrajczyni narodu i
tyle.
Spiorunowałam
go wzrokiem, po czym wróciłam do Fannemela, który stał jak
sierotka i nie wiedział, co się dzieje.
— O
czym oni mówią, Ątek? Im też się nie podoba? — niepokoił się.
—
Nie, tort jest... cudny. Serio. Dziękuję. — Zabrałam od niego
ciastko, a ten od razu się rozchmurzył. Zasadniczo to był jedyny
tort, jaki dostałam. — A oni po prostu licytują się, kto
dostanie pierwszy kawałek.
Fannis
zachichotał.
—
Byle nie teraz, bo nie odlecą — powiedział, posyłając im
uradowane spojrzenie. — To co, idziemy na górę? Jeszcze raz:
wszystkiego najlepszego!
—
Dz-dzięki...
Zostawili
mnie z tym ciastem, głębokim zdziwieniem i niewiedzą, co zrobić.
Miałam iść do boksu liderskiego, ale coś się ten Grzesiek
spóźniał jak hot piętnastce okres po zakrapianej imprezie.
Trzymałam więc plastikowe pudełeczko, spoglądałam na zawartość
i dalej to do mnie nie docierało. Dostałam tort od rekordzisty
świata w długości lotu, który właśnie wskakiwał na wyciąg.
Czekający jeszcze na ławkę Kamil odwrócił się do mnie i
poruszając bezgłośnie ustami powiedział:
—
Zostaw mi kawałek.
Ze
spokojem oglądałam treningi, które szły jak u typowych nielotów,
z niewielkimi szansami na progres. Najlepiej poradzili sobie Kamil,
Żyła, Muraniek i, o dziwo, ta szalfarska menda. Patrzyłam z uwagą
na skok Zniszczoła, który pojawił się jako jeden z pierwszych
naszych, zaraz po ekipie norweskich buloklepów, Kazachach,
Koreańcach i Estończyku. Usadowił się na belce w swoim malinowym
kostiumie, sprawdził zapięcie niebieskiego kasku i wiązania nart,
dostał zielone światło, Trejner machnął chorągiewką i
poleciał.
Znaczy
bardziej się stoczył na siedemdziesiąty piąty metr.
Jęknęłam,
chowając twarz w zagięciach łokci opartych o barierkę. Grzesiek
poklepał mnie po ramieniu. Zniszczoł wtoczył się do nas z
nieciekawą miną, ale nie było jeszcze źle, bo stwierdził, że
zdoła się poprawić w kwalifikacjach.
Kiedy
Anders skoczył, przyszedł do mnie nieśmiało:
—
Chyba mi dobrze poszło, co?
Przytaknęłam,
wymuszając uśmiech. Czułam się, cóż, co najmniej dziwnie.
—
Dasz sobie radę w kwalifikacjach.
—
Oby. — Uśmiechnął się blado i odszedł, bo zawołał go ktoś z
załogi.
A
potem wskoczył na miejsce lidera i nie zszedł z niego do końca
treningu, deklasując wielu swoich kolegów, a także Freunda i
Prevca.
Kamil
kwalifikować się nie musiał, ale zdecydował, że sobie skoczy, bo
i kto by mu zabronił. Aleks łaził wte i wewte, ewidentnie szukając
spokoju przed zawodami. Muraniek próbował zrozumieć rzeczywistość
i ciągle mnie pytał, skąd mam ten tort.
—
Przecież stałeś obok. Od Fannemela — wytłumaczyłam mu po raz
chyba sześćsetny, kiedy czekałam w budzie, aż się szanowni
państwo powtórnie pozbierają.
—
Ale... czemu? — zmarszczył brwi.
Dobre
pytanie, Muraniek.
Kubacki
nie wytrzymał i przewrócił oczami, po czym wtrącił się bez
pardonu w naszą konwersację.
—
Bo urodziny miała! Klimek, w którym ty wymiarze żyjesz?
Kolejne
dobre pytanie. Co, oczywiście, nie zmieniało faktu, że menda
wetknęła nosa w nieswój biznes i zasługiwała na potępienie.
—
Ale tę flaszkę to postawisz, co, Tosiek? — spytał z nadzieją w
oczach Żyła, wkładając na stopy wspaniałe narciarskie ciżemy.
—
Nie ma wyboru, jeśli chce żyć z nami w zgodzie — zaśmiał się
głupkowato Ziober, zakładając kask na ten swój śmiesznie
wygolony łeb.
Ta,
bo mnie akurat na tym zależy, cisnęło mi się na usta.
Spojrzałam jednak na ubierającego smętnie plastron Zniszczoła i
stwierdziłam, że nie będę go dziś podjudzać ani dołować,
zwłaszcza że obowiązywała nas ta głupia umowa z Klingenthal.
Mogłaby kiedyś wygasać...
Spojrzałam
na zegarek.
—
Ruszcie dupy, bo został ledwie kwadrans — oznajmiłam, ucinając
głupią dyskusję o alkoholu.
Aleks
wytoczył się jako ostatni, zostawiając Chrobota i Gębalę samych
sobie (tylko bez sprośnych skojarzeń proszę!). Już się trochę
uśmiechał i mobilizował przed kwalifikacjami, więc odnotowaliśmy
jakiś postęp, ale dalej był za mało szczygiełkowaty jak na
siebie.
—
Się nie maltretuj już tak, popatrz na Japońców — odezwałam
się, usiłując brzmieć racjonalnie. — Treningi to u nich zawsze
wyglądają jak konkurs Kto więcej wydzwoni w bulę, a potem
dają czadu w kwalifikacjach i zawodach. Nie spóźnij na progu, a
będzie dobrze. — Poklepałam go po ramieniu i poszłam szukać
Grześka.
Dołączyłam
do sztabowego kolegi, który nad wyraz spokojnie dyskutował przez
krótkofalówkę z siedzącym w gnieździe Kruczkiem, a po kilku
minutach jegomość Walter Hofer postanowił, że pora rozpocząć
kwalifikacje. Ku naszemu zdziwieniu, wiatr się trochę uspokoił (i
ku nieucieszenie kombinatorów, bo im pokrzyżował konkurs), co nas
odrobinę pokrzepiło. Po serii młodych Norwegów, Kazachów,
Koreańczyka i kilku innych słabszych nacji na belce pojawił się
Ziober w swoim błyszczącym kasku. Odbił się i wziuuuu! No,
ładnie, dziewięćdziesiąt metrów stuknęło, granica
przyzwoitości zaliczona, nie było źle. Awans gwarantowany. Raczej.
Murańkowi poszło nawet lepiej, bo poszybował dwa metry dalej i
schodził z zeskoku z tym swoim półprzytomnym uśmiechem na twarzy,
posławszy kamerze buziaczka.
—
Fajnie skoczyłem, co nie? — zacieszał, przebierając się w
boksie liderskim.
—
Całkiem, całkiem — przyznał Grzesiek, przytakując głową. —
Łukasz też tak uważa, ale trochę za bardzo cię telepało w
locie.
—
Podmuch z boku dostałem.
Kilku
zawodników później na rozbiegu wreszcie pojawił się Zniszczoł.
...i
lepiej byłoby, gdyby tego nie robił.
Niby
osiemdziesiąt pięć metrów to nie tak znowu źle, ale póki co,
prezentował się jako najlepszy z buloklepów. W kazachskiej
drużynie zrobiłby furorę i został liderem kadry, ale w polskiej
mógł co najwyżej Stochowi narty wiązać. Posłał smutną facjatę
do kamery i wyszurał z zeskoku z opuszczonymi ramionami.
Liczyłam,
że jak się już zapiszę na ten burdel, to chociaż emocje jakieś
będą, a tu na razie frajda porównywalna ze zbieraniem porzeczek.
Czasem się trafi jakieś weirdo, które urozmaici zajęcie,
ale to wszystko. Westchnęłam, bo co miałam gadać. Zniszczoł do
nikogo się nie odezwał, zmienił ciuchy i powlókł się do ciupy
Chrobota.
Kot i
Żyła uderzyli w okolice rozmiaru skoczni, więc awans mieli bez
problemu zapewniony. Kubacki gdzieś mniej-więcej w połowie
wylądował, więc całkiem przyzwoicie. Tylko Aleks był ciągle w
kolejce oczekujących na ten zaszczyt. Cóż, pozostało nam liczyć,
że ktoś zepsuje swoją próbę. No i się nadarzył — Jurij
Tepes, który koncertowo spartolił. Zresztą, gdyby nie spartolił,
to by aż dziwne było. No, chyba że to byłaby Planica i chciałby
wyrolować kolegę z Kryształowej Kuli. Ostatecznie Pietrek został
zwycięzcą kwalifikacji, a jego najlepszy przyjaciel Maciej dostał
trzecią lokatę. Się nasze Orzełki poprawiły, bo w komplecie
awansowały do konkursu. Olek też, chociaż nie był najdumniejszy
ze sposobu, w jaki mu się to udało. No i nadal boczył się na mnie
za zdradę.
Tak
czy owak, na pewno nie było czasu zastanawiać się nad tym, czy
rozmowa z najmniejszym Norwegiem to sprzeniewierzenie się wobec
własnego kraju czy nie, bo niecały kwadrans później zaczynał się
już konkurs. Oczywiście wiało jak tunelu aerodynamicznym, ale co
tam, dla Norwegów to była pewnie zaledwie morska bryza. Główny
treser tego cyrku, tj. Walter Hofer, udawał, że nie widzi, co tam
się działo i kazał swojemu przyjacielowi Mirkowi wciskać zielone
jak leci. W pierwszej serii zawsze skacze się według kolejności
pucharowej, więc znów pierwszy z naszych na belce pojawił się
Ziober.
...Weź
wyjdź, Janie. Osiemdziesiąt metrów? Wstyd i hańba. Wolicie nie
wiedzieć, ilu wulgaryzmów używał przy biednym Grześku. Ja też
sobie lubię łaciną zaświergolić od czasu do czasu, ale temu to
by epopeja wyszła, słowo daję.
No
dobra, to może chociaż Muraniek? Przecież to nasze cudowne dziecko
jest. Na dziesiąte urodziny sobie rekord sprawił, to by przed
dwudziestymi drugimi mógł sobie awans do drugiej serii
sprezentować. O, i takie zachowania to ja pochwalam! Poprawił się
w stosunku do kwalifikacji o trzy metry i znowu szedł ucieszony w
kierunku boksu liderskiego. Nie postał tam długo, bo Niemcy jakoś
szczególnie dobrze rozumieli tę skocznię, więc mu Leyhe zabrał
prowadzenie, ale myślę, że nie poczytał tego sobie jako porażkę.
Zaczęłam
ziewać, bo nastała dłuższa przerwa. No tak, gdyby teraz kogoś
wypuścili, to Władca Wiatru mógłby się pożegnać ze swoim
szefostwem, więc nie miał wyboru. Odechciało mi się kozaczyć,
jak zobaczyłam, że na belce ustawiał się właśnie Zniszczoł. To
jego tak przetrzymywali?
To
się nie mogło skończyć dobrze.
Nieświadomie
zacisnęłam dłonie na barierce. Pizgało tak, że nie czułam stóp
i szczęki, ale to przestało być ważne, skoro naszym nie szło
znowu tak najgorzej.
Nie
spartol tego, kasztanie — powtarzałam jak zaklęcie w głowie.
— Nie spartol tego, zwłaszcza na progu.
Prędkość
na progu okej, ale ta pozycja w locie... Ta wysokość... Jezusie,
miałam zawał...
Kill
me. Kill me now.
Kazachy
by dalej skoczyły. Przecież strefa lądowania się chyba dalej
zaczyna! Sześćdziesiąt metrów! Co on, układ z Zioberem miał,
żeby go do trzydziestki wepchnąć?!
Znowu
nie odezwał się ani słowem, a ja nie bardzo wiedziałam, co mam mu
powiedzieć, więc zwyczajnie stałam dalej tyłem do niego, udając,
że skoki Francuzów są taaaaakie pasjonujące. Usłyszałam tylko
jak wzdycha, zamienia parę słów z Grześkiem, a potem znika w
kierunku budek. Grzesiek pogaworzył sobie niezbyt radosnym tonem z
Treneirem i stanął obok mnie. Przez chwilę oglądaliśmy próbę
szaflarskiej mendy, a gdy ją obsłużył (bo tam metr za punkt K
trafił, więc musiał wysłuchiwać pomstowania na norweskie
wiatry), wrócił do mnie i wypalił jak ten Żyła w wywiadzie:
—
Myślę, że przyda mu się teraz towarzystwo.
Że
co on, przepraszam, imputował?
—
Nie moje — ucięłam ten dziwny sentymentalny nastrój, który się
zaczął tworzyć. — Według niego jestem zdrajcą narodu na miarę
Tepesa.
—
Eee tam. Chyba nie aż takim, żeby nie pogadać z tobą w ciężkiej
chwili.
Zignorowałam
kolejną sugestię, wpatrując się w naszego szanownego Gato Loco
(co to w ogóle za pomysł, żeby
pchlarza na kask dawać; ja lubię yorka sąsiadki, a jakoś jego
wizerunku na czapce nie noszę), który rzeczywiście był
trochę loco***. Zalocował aż na dziewięćdziesiąty
ósmy metr. No, proszę, proszę. Sierściuch rósł w siłę! Tak
się szczerzył, tak machał, taki radosny był, że przez chwilę
miałam wrażenie, że ktoś z taśmy puszcza jakieś stare nagrania
Macieja z poprzednich sezonów. Oczywiście, wyszedł na prowadzenie,
ale Fettner go przywrócił do rzeczywistości i już mu tak do
śmiechu nie było. Zaraz się sfoszył — nie jakoś przesadnie,
ale już się zabierał do demonstrowania swojego niezadowolenia.
Stety, austriackiemu miłośników skoków z jedną nartą też mina
szybko zrzedła, bo Pietrek przyszedł i powiedział, co się
należało: setny metr był jego i koniec, kropka.
—
Dooooobrzee, Żyła! — zawołałam spod bandy, gdy ten odprawiał
ten swój rytułał przed kamerą ze skrzywionym uśmiechem,
pochyloną głową i dwoma palcami w kierunku ekranu.
Natychmiast
zakryłam usta dłonią, bo dotarło do mnie, co zrobiłam. Ostrożnie
rozejrzałam się na boki, a potem odwróciłam. Grzesiek popatrzył
wprost na mnie i podniósł brwi w lekkim zaskoczeniu, a ja od razu
zainteresowałam się na nowo zeskokiem. Pozostawało mieć nadzieję,
że ma język krótki, nie to, co Kubacki.
Niestety,
zbliżaliśmy się do czołówki, więc boksu lidera nie dało się
na dłużej zagrzać, zatem się kolega Wiewiór nie nacieszył swoim
prowadzeniem, bo Fannemel go znacząco wyprzedził — dlatego, że
miej mu wiało pod narty. A ja się pytam: no i co z tego? Nie
Pietrka wina, że dostał mały huraganik, nie mógł dalej ciągnąć,
bo by się rozpłaszczył na zeskoku jak te półprzezroczyste
naleśniki ciotki Marty na jej nowej, teflonowej patelni.
Lepiej, że se chłopina klapnął wcześniej, bo i obciachu nie
było, że Polacy nie umieją w telemarki.
Kamil
zaliczył progres i startował jako ósmy od końca. Ten biały kask
z wszystkimi kontynentami, ulubiony malinowy kombinezon, totalnie
skupienie i znak krzyża. No, kto by jego pomylił, ten debil! Ja to
zawsze mówię, że jemu należą się głębokie pokłony, bo —
jakby nie patrzeć — chłopak ma cały świat na swojej głowie. I
niech by kto spróbował mi złe słowo powiedzieć...!
Co
ja gadam. Co ja myślę. Socha, ty pomyleńcu.
Odepchnął
się od belki, odbił się dobrze... Dobra wysokość, chociaż na
progu wolnizna...
JEZUSIE,
TEN GENIUSZ SKOCZYŁ STO DWA METRY PRZY WIETRZE W PLECY! Z
TELEMARKIEM!
Zaczęłam
się wydzierać na cały głos, przyłączając się do setek kibiców
z biało-czerwonymi flagami. Podskakiwałam jak wariatka, a ucieszona
reakcja Kamila tylko potwierdziła, że nie byłam w tym sama. I
miałam ja tę nadzieję, że sobie Stoch zagrzał tamto miejsce dla
lidera, bo, jak wiadomo, lider może być tylko jeden. I niech sobie
to wszystkie Prevce i Freundy zapamiętają!
Po
pierwszej serii Kamil był, niestety, trzeci. Bo Gangnesowi
przypomniało się, że potrafi skakać, a Prevc stwierdził, że
przerobi Lysgaardsbakken na małą Letalnicę. Przydzwonił w sto
piąty metr, a co miał się chłopak szczypać. Kto bogatemu
zabroni?
Freund
był dziesiąty. Żyła go wyprzedzał o pół punktu. Shame,
shame on you, Severin.
Z tej
całej radości, że prawdopodobnie wreszcie szanowni podopieczni
mojego szefa przypomnieli sobie o formie, zapomniałam, kto czekał
na awans jak Jehowy pod drzwiami i się nie doczekał.
Spojrzałam
w mały korytarzyk w kierunku domków, ale nie chciałam tamtędy
iść. Bo mnie żadne melodramaty Zniszczoła nic a nic nie
obchodziły.
—
Poprawiliście się — usłyszałam czyjeś angielskie bełkotanie i
odwróciłam się na pięcie, mierząc się z męskim osobnikiem
mojego wzrostu.
—
Nie da się ukryć. — Pierwszy raz od długiego czasu moją twarzą
rozciągnął szczery uśmiech. Helloł, dwaj nasi w dziesiątce,
reszta całkiem rozsądnie. Niech sobie szanowny Fannemel nawet nie
myślał, że ten ich norweski laluś Ken Gangster sprzątnie nam
zwycięstwo sprzed nosa. A już tym bardziej nie powinien sobie tak
myśleć słoweński orzeł.
Słoweńcy
są fajni, ale...
No
dobra, dopóki wymieniał w wywiadach Stocha jako pierwszego spośród
skoczków spoza kraju, z którymi się dogaduje, byłam w stanie go
zaakceptować.
I
czego się gapicie? Zrobiłam mały risercz w domu, a co. Mam
internety, to nie będą się marnować, nie?
—
Przykro mi z powodu Aleksandra — wypalił.
Zmieszałam
się, nie powiem. Z jednej strony chciało mi się śmiać z tego
imienia, ale z drugiej strony — skąd miał norweski koliber
wiedzieć, jak się u nas imiona skraca?
—
Ehem, no cóż, zdarza się czasem.
—
Musisz z nim pogadać. Na pewno poczuje się lepiej.
Co
ich wszystkich ugryzło z tym gadaniem? Nie, nie, nie i, do
wszystkich krótkofalówek Mirka Tepesa, jeszcze raz nie!
Widzieliście, żeby oskarżony kiedyś sobie na lajcie gadki-szmatki
prawił z oskarżycielem? No właśnie, to czego się oni
przyczepili?
Widząc
moją nierozumną minę, pospieszył z wyjaśnieniem:
—
Och, widziałem wtedy na twoim telefonie jego nazwisko przy tych,
eee, ekspresywnych smsach.
Jęknęłam.
Świetnie. Zapowiadało się na schemat: mówisz Antek →
myślisz Zniszczoł, mówisz Zniszczoł → myślisz
Antek. Przecież nie miałam go w dowodzie, no ludzie!
Liczyłam, że się Norwegowie okażą jacyś mądrzejsi i zaraz
zrozumieją, że ja i ten spóźniający na progu kasztan to dwa inne
wymiary, ale nie. Byłam skazana na beznadziejną reputację.
—
Na razie chce to sam przetrawić — odparłam na odczepnego, bo co
mu miałam powiedzieć? Że chłopak miał na niego hejta, mimo że z
nim nie gadał? — Dobrze ci dziś poszło. Kennethowi też. No i
Forfangowi, Stjernenowi, Hauerowi... (sto lat później)
…Tandemu, Hildemu...
Fannemel
zachichotał.
—
Byłoby szybciej, gdybyś po prostu powiedziała, że Norwegowie dziś
wymiatają.
PO
MOIM MARTWYM TRUPIE!
—
Chciaaaaałbyś. — Zaśmiał się. — Druga seria fajnie się
zapowiada. Może nawet załapiesz się na jakieś podium, jeśli
kolega Gangnes będzie uprzejmy zepsuć swój skok.
—
Och, nie, lepiej nie — spoważniał odrobinę. — Tyle razy był
już poturbowany, że mu się należy wygrana. A ja mam rekord świata
i mi wystarczy.
—
Anders! — zagrzmiał ktoś z jego sztabu.
Norweska
Calineczka odkrzyknęła coś do niego w swoim hybrydowym języku, a
potem pospiesznie się ze mną pożegnała i tyle go widzieli.
A
Kamil wygrał i znowu stanął ze swoim ulubionym słoweńskim
kumplem na pudle, tyle tylko że tamten musiał obejść się
smakiem. Naczelny członek norweskiej mafii, pierwszy po bossie
Stoecklu Kenneth Gangster, był trzeci. I takie konkursy to ja mogę
oglądać, proszę bardzo. Żyła pozostał na swoim miejscu, progres
poczynił Sierściuch, skacząc z trzynastej lokaty na jedenastą (bo
amator snowboardu na jednej narcie Fettner wydzwonił w bulę aż
miło, a jego przyjaciel Poppinger szukał chyba pretekstu, żeby
wieczorem zalać wspólnie robaka, bo podobnie wylądował), Muraniek
trzymał się osiemnastego miejsca jak zbawiennej poręczy****,
Kubacki zaklepał sobie dwudzieste drugie i kropka, nie przegadasz,
chociaż psioczył, że Walter w poważaniu ma warunki, jeśli nie
jesteś w czołówce. W tym względzie trudno jest się nie zgodzić.
Ziobro zaś pilnował trzydziestego miejsca jak cerber.
Zniszczoł
milczał jak zaklęty. Nie widziałam go na kolacji, nie spotkałam
go w muzeum nawoskowanych nart Chrobota, drzwi do jego pokoju, który
dzielił z szaflarską mendą, były zamknięte, co przy naturalnym
talencie Kubackiego do niezamykania niczego, stanowiło rzecz
niesłychaną. Stoch i Ziober powiedzieli mi dobranoc, więc
postanowiłam dłużej nie wystawać na korytarzu i poszłam sobie.
Oczywiście,
nie spałam prawie wcale. Rano wcześnie trening, śniadanie, trening
na skoczni, kwalifikacje i...
—
Uuu. — Sierściuch aż się z bólu skrzywił na widok wyniku
Aleksa.
Zniszczoł
pobił najgorszego nielota Marata Zhaparowa, bo spadł na bulę na
pięćdziesiątym metrze.
Staliśmy
z Kotem przy naszej budce, obok której stał telebim. Buloklep miał
być lada moment na wieży, więc ja nie wiem, co on odpierdzielał,
że jeszcze przy budce się kręcił.
—
Sierściuch, a ty nie powinieneś już się dawać zmacać
Gratzerowi?
Spiorunował
mnie wzrokiem.
—
Już ci tłumaczyłem, jak mam na imię!
Możliwe,
że coś kiedyś jęczał, ale kto by tam Kota słuchał. Przecież
miauczy toto cały czas i pożytku żadnego. Wzruszyłam ramionami, a
on wreszcie poszedł, kręcąc głową ze złości. Ja wróciłam do
budki na chwilę. Zostałam na czas kwalifikacji w tej okolicy, bo
Chrobot przemycił skądś gorącą czekoladę, taką z tytki co
prawda, ale lepszy rydz niż nic. No to weszłam, żeby zrobić sobie
kolejny kubek i nie zdążyłam dobrze zalać proszku, kiedy drzwi
otworzyły się na oścież jak w wiejskiej gospodzie, a do środka
wtargnął wściekły jak pitbull (pies, nie ten łysy wokalista)
Zniszczoł. Niemal rzucił nartami i zaczął zbierać rzeczy.
—
Opanuj się, Eisenbichler, narty to nie Layʼsy, nie kupisz ich w
sklepie za rogiem — burknął Chrobot.
Ale
on nie słuchał, tylko się nadal pakował, tak agresywnie, że
jeszcze chwila, a rzeczy pozostałych kadrowiczów zaczęłyby fruwać
w powietrzu.
A ja
sobie stałam ze świętym spokojem i mieszałam czekoladę.
—
Co robisz? — spytałam od niechcenia.
— Z
tobą nie gadam! — odwarknął.
Gdybym
nie była twarda sztuka, to bym się bałwanowi od razu odwinęła z
półobrotu, ale po pierwsze: umowa, po drugie: szef. Treneiro by
wpadł w szał, gdyby się dowiedział, że mu zawodnika
przetrąciłam. Chociaż, szczerze mówiąc, przy tej formie nie
byłoby dużej straty.
Tak
jak powiedziałam, jestem świnią. I to ordynarną.
—
Co, zamierzasz teraz wrócić do hotelu? Zostawić kolegów? — Mój
ton się trochę podniósł, bo ja nie wiem, co ten cymbał
wyczyniał. — Bo tobie nie wyszło?
—
Nie twoja sprawa.
Oooo,
no to sobie nagrabił. Ja bardzo długo jestem cierpliwa, ale
wszystko ma u mnie swoje granice. Westchnęłam ze złością,
złapałam go za nadgarstek i wytargałam na zewnątrz. Nie bez
problemów, to chudy bałwan był silny jak ja cię proszę, ale w
końcu mi się poddał, choć wciąż próbował hamować stopami.
Ciągnęłam
go, i ciągnęłam, i ciągnęłam przez las. Miałam w głębokim
poważaniu jego protesty. Co prawda, po czasie zaczęło się robić
ciężko, bo śnieg sięgał kolan, ale dla ogólnego dobra
postanowiłam nie pokazywać, do jakiej furii doprowadza mnie
konieczność podnoszenia nóg prawie do brody i zwalniania.
—
Socha, gdzie ty mnie wleczesz? —
marudził mi za uszami. — Jakbyś jeszcze nie zauważyła, to
jestem wkurzony i nie mam ochoty na twoje durne zagrania. Jeśli
myślisz, że spacer w pięknych okolicznościach przyrody załatwi
sprawę, to…
—
No co ty nie powiesz? —
sarknęłam. — Aż tak
głupia nie jestem. To
nie jest żaden spacer,
wbij to sobie to tego twojego pustego czerepu. A
tak w ogóle, to chciałabym cię poinformować, iż czuję się
dotkliwie urażona tymi durnymi
zagraniami, ale niech ci
będzie, znaj litość pani. A teraz do sedna.
Zatrzymaliśmy się pośrodku idealnie odosobnionej, leśnej polany.
Leżało tam tyle śniegu, że w razie wypadku nie znaleźliby nas
nawet za milion lat.
—
Dawaj. Ulżyj sobie.
Zniszczoł wytrzeszczył na mnie te swoje niebieskie gały, jakbym mu
statek-matkę Murańka pokazywała. Bo ten to na pewno jest z innej
planety.
—
Co? — wydusił wreszcie. —
Tośka, co ty pieprzysz, do ciężkiej cholery?! Co, mam cię wziąć
tu od tyłu, czy jak?!
Teraz
to ja wytrzeszczyłam gały. Zdaje się, że mężczyźni
skaczące patałachy i kobiety
ordynarne świnie zupełnie inaczej rozumieją ulżenie
sobie.
— A
dzięki temu by ci ulżyło? — zdziwiłam się. — Tylko mi nie
mów, że o mnie fantazjujesz! Zresztą, nieważne. No, nie obijaj
się, rób swoje.
—
Jakie swoje?! — Awanturował się
dalej. My się chyba dziś na rozumy pozamienialiśmy. — Zawsze
wiedziałem, że masz coś w głową, ale nie zdawałem sobie sprawy,
że to tak poważny stan! Antek, jestem wkurwiony, nie rozumiesz?!
Założyłam ręce.
—
Dlaczego?
Pięknie było patrzeć, jak Zniszczoł wychodzi ze skóry. Szkoda,
że nie wzięłam aparatu. Byłoby co na Youtubeʼa wrzucać.
—
Ślepa byłaś tam pod skocznią?!
Bo jestem sportowcem, który skacze dla kadry narodowej, a zamiast
dawać powody do dumy, przynosi wstyd! Skaczę, jakbym pierwszy raz w
życiu narty do ręki dostał! Jak tak dobrze pójdzie, to na
przyszły rok zapiszę się do drużyny narodowej Bułgarii. Może
chociaż tam podniosę morale.
Wywróciłam oczami. Wcale nie, on się z Sierściuchem na rozumy
zamienił. Znalazła się kolejna humorzasta panienka. Tak, tak,
najlepiej jutro złóż wypowiedzenie i basta. Na usta cisnęły mi
się takie obelgi, że dostałabym nagrodę w olimpiadzie
międzyszkolnej z łaciny, ale ugryzłam się w język. Prawie
dosłownie, bo w gumę do żucia nie trafiłam, ale obeszło się bez
większych szkód.
Westchnęłam.
—
Primo,
nie wydaje mi się, żeby Vladi zechciał ci odstąpić swoją ciepłą
posadkę, secondo
— masz rację, jesteś sportowcem! Popełniasz błędy! I co z
tego? To jest sport! Raz bijesz światowy rekord w długości lotu,
innym razem wynoszą cię na noszach z zeskoku. Nic na to nie
poradzisz. Poza tym jesteś też człowiekiem, nie maszyną. Masz
wzloty i upadki. Masz psychikę, od której zależy połowa sukcesu.
I nie sugeruj się wymaganiami tak zwanych kibiców,
stawiaj sobie i realizuj własne. To twoja kariera, nie czyjaś.
—
Ale czytałem na Skijumping...
—
Tego w ogóle nie otwieraj! Tej
Sodomy i Gomory czytać nie należy, bo można od niej dostać raka.
Nie ma tam niczego przydatnego ani tym bardziej krzepiącego, bo
udzielają się na niej głównie fani sukcesu, nie prawdziwi kibice.
Zniszczoł zamilkł dziwacznie, nie patrząc na mnie, tylko gdzieś
między drzewa. Może mu się z Zakazanym Lasem pomyliło i centaurów
szukał. Tego nie wie nikt. Całe szczęście, bo oglądać łby
skoczków od środka to byłaby misja samobójcza.
—
Ile razy będę musiał jeszcze
upaść? — spytał cicho.
—
Tyle, aż się nauczysz chodzić —
odpowiedziałam hardo, ucinając sentymentalny nastrój. — No,
kolego, bez obijania się — dawaj.
Skrzywił się i popatrzył znów na mnie, na nowo się wściekając.
—
Ale co mam dawać?
—
Krzycz.
—
Krzycz?
Zatargałaś mnie na to zadupie, żebym robił z tobą jakieś
idiotyczne ćwiczenia wokalne?
Ja wam powiedziałam, książęta wyginęły! Poświęcasz się dla
takiego, a on cię jeszcze obsmaruje! Za grosz poszanowania!
—
One nie są idiotyczne! —
obruszyłam się. — No dobra, może są, ale dają dobre efekty.
Tak czy siak, to nie lekcje śpiewu. No krzycz. To bardzo pomaga.
Sfrustrowanym kobietom poleca się takie sesje. Odprężają.
Zniszczoł znowu się skrzywił.
—
Jesteś sfrustrowana?
— A
dziwisz się? Jedenastu chłopa i ja. Frustracja to oczywiste
następstwo. Nie wkręcisz mnie w zmianę tematu, buraku! Drzyj mordę
albo cię w nią zdzielę!
Aleks
popatrzył na mnie, jakby nie wiedział, czy chce się rozpłakać
czy roześmiać, ale koniec końców otworzył gębę i zawył jak
zarzynany niedźwiedź.
A
potem tak mu się spodobało, że nakłonił do tego też mnie.
—
Jak długo jeszcze zamierzasz zdradzać swój ojczysty kraj z
jakimś... Skandynawem?
Wywróciłam
oczami.
Wracaliśmy
ze Zniszczołem okrężną drogą przez las. Było wciąż całkiem
jasno, cicho i, co szczególnie ważne, bezludnie. Żadnych
zdziczałych fanek, ani śladu Hofera z jego żoną krótkofalówką,
zero nierozgarniętego Treneira. Na czas konkursów miałam wolne, bo
sztab sam wszystko ogarniał. Tylko pomiędzy i w osobistych
sprawach, jak urodziny żony, dzieci, teściów, rodziców — wtedy
byłam potrzebna. Poza tym przypominałam o ważnych telefonach,
spotkaniach, odprawach, szukałam ulubionych kapci, przetrzymywałam
bilety, żeby nie pogubił, odbierałam akredytacje, załatwiałam
papierkową robotę związaną z hotelami, zdawałam raporty...
Generalnie się obijałam.
—
Nie zdradzam nikogo. Zdrajcami to jesteście wy! On mnie przynajmniej
nie zostawił W SAMYM ŚRODKU LASU!
Zniszczoł
się skulił się i złapał za ramię w miejscu, w którym dostał
ode mnie z pięści. Już mnie nic uszkodzeni zawodnicy Kruczka nie
obchodzili.
—
Hej, to ty nie potrafiłaś nadążyć!
Zasrany
jełop! Nie wierzę, że mu pomogłam!
—
TO NIE JA SIEBIE DO TEGO ZMUSIŁAM!
—
Dobra, dobra... — Zniszczoł uniósł ręce w obronnym geście, a
mój rażący gniew zelżał. — Więc co robiliście?
Wzruszyłam
ramionami.
—
Nic. Poszliśmy na herbatę, szlajaliśmy się po mieście.
—
Na herbatę? Byliście na randce?!
Spiorunowałam
go wzrokiem. Raz — bo zasugerował mnie (!) i randkę w jednym
zdaniu, a w roli amanta nie były pizza i serial. Dwa — bo matoł
miał ton, jakby to w moim przypadku w ogóle nie było możliwe!
—
Na żadnej randce, baranie! Kupiliśmy herbatę na wynos, bo było
nam zimno. A że chłopak niegłupi jest i fajnie nam się gadało,
to sobie przedłużyliśmy wychodne.
Zniszczoł
założył ręce i wyglądał na śmiertelnie obrażonego. Milczał
przez chwilę, patrząc w przeciwnym kierunku.
Dobra,
teraz to mnie totalnie zmieszał. On był na mnie zły, bo
postanowiłam się rozgrzać, czy co? Miałam tam stać, aż
zamarzłyby mi nawet gile w nosie? Po moim trupie! A niech się
obraża panienka z okienka. Jak jest więcej baba niż chłop, to ja
mu w tym genderze pomagać nie będę, ot co!
—
Więc... teraz będziesz kibicować Norwegom? — wydusił w końcu,
nadal z założonymi rękami, spoglądając gdzieś w bok i zerkając
co chwila kontrolnie, czy się przejmuję.
On
chyba z progu spadł, naprawdę. I to takiego gdzieś w Vikersund, że
leciał i leciał, i leciał, a jak walnął, to z takim impetem, że
mu się święta Wielkanocne z Bożym Narodzeniem pomyliły.
—
Zniszczoł, czegoś ty się nażarł na śniadanie? Nie wrzucili ci
tam szaleju do kanapek? — Z Kruczkowym nierozgarnięciem planowanie
jakiejkolwiek intrygi było raczej niemożliwe. Zapomniałby, po co
ją knuł.
Aleks
wreszcie się odwrócił do mnie twarzą i wysuszył kły po swojemu,
a ja, również po swojemu, pokręciłam głową z politowaniem.
Chciałam
jak najprędzej zmienić temat, żeby on w końcu dał sobie spokój
z tym swoim trwałym paraliżem twarzy.
—
Ty się lepiej prędko pozbieraj, żeby w Niżnym Tagile dać
wszystkim do wiwatu.
— A
ty co się tak przejmujesz? — Ooo, nie, znowu miał ten swój
okropny, łobuzerski uśmiech.
Po
raz kolejny wywróciłam oczami. Przy nich wszystkich to mi kiedyś
gałki z oczodołów powylatują, tacy są beznadziejni.
—
Bo mi zależy, półmózgu — przyznałam bez ogródek. A co, raz do
roku mogę być szczera, zwłaszcza że się kończył. Powiedzmy, że
to był taki przedwczesny prezent gwiazdkowy dla niego.
W
oczach Zniszczoła dojrzałam tak jakby, no, nie wiem, błysk
nadziei?
—
Na czym? — zapytał o wiele słabszym głosem, tracąc rezon i całą
tą swoją szczygiełkowatość.
—
Na waszych zwycięstwach, kasztanie! — zaperzyłam się. — Tak
ciężko się połapać?
Jeżusie,
ja z nimi na OIOM-ie kiedyś wyląduję, mówię wam... Wywiozą mnie
z ciężkim, rozległym zawałem...
—
Och — pokiwał głową. — No tak. Nie wiedziałem po prostu, że
z ciebie taka patriotka — odciął się, znowu mając na tej
szpetnej gębie złośliwy banan.
Już
miałam się odgryźć, kiedy dostrzegłam, że znaleźliśmy się
pod domkami. Wyglądało tam trochę jak w ulu: tam się Słoweńcy
spieszyli, tutaj Japończycy rechotali, tam Austriacy grali w nogę,
Niemcy woleli siatę (jak Szwaby wolą siatę od nogi, to wiedz, że
coś się dzieje. Hofer ich opętał!). Nasi z kolei... Cóż,
najpierw trzeba było ogarnąć nierozgarniętego Treneira, więc
westchnęłam, bo to mnie przypadało to niezbyt szlachetne zadanie.
Ja do dziś zachodzę w głowę, jak on potrafił przed kamerami
udawać takiego porządnisia, kiedy w rzeczywistości była z niego
taka dupa wołowa, że aż boli.
—
Ooo, Zniszczołowie!
Ugh,
Kubacki.
Podszedł
do nas z tym swoim durnym, wrednym wyrazem głupiej facjaty. Nie
wierzę, że dostawałam taką niską pensję za użeranie się z
takimi wybrykami natury, jak szaflarska menda.
—
Już po wszystkim? Jak chędożonko?
Zanim
zdążyłam mu powiedzieć do słuchu, podszedł do nas Muraniek,
rozglądając się dookoła podejrzliwie, jakby chciał się upewnić,
że nikt nie podsłuchuje. Cudowne dziecko polskiego narciarstwa
klasycznego było chore na głowę — ale czy kogoś to w ogóle
dziwiło?
—
Nie chodźcie do lasu. Słyszałem dziś zarzynanego niedźwiedzia i
mordowaną dziewczynę...
Wyminęliśmy
go ze Zniszczołem, starając się na siebie nie patrzeć, i
jednocześnie powiedzieliśmy:
—
Na razie, Klimek.
Niestety,
drugiego dnia na podium zabrakło Polaka, ale Kamil uplasował się
tuż za nim, więc nie było źle. Oprócz tego w pierwszej
dziesiątce zameldował się Sierściuch, dumny z siebie jak paw.
Kubacki w połowie stawki ex aequo z Żyłą, Ziobro bez awansu do
drugiej serii, Muraniek dwudziesty ósmy. A Zniszczoł w ogóle poza
wszelkimi rankingami, daleko, daleko w tyle.
Myślałam,
że oprócz braku podium nic gorszego mnie tego dnia nie spotka, ale
zostałam wybrana na skrybę podczas prywatnego zgromadzenia trenera
i jego asystentów. Musiałam notować każde ich słowo, a gadali
jak nakręceni, więc po pewnym czasie zapisywałam jedynie hasła, a
potem zaczęłam sobie rysować piękny bluszcz w lewym dolnym rogu
kartki. Niestety, Treneiro to zauważył i nasłuchałam się
kazania. Gorszy był niż mój ojciec. Współczuję trójce jego
dzieci... I żonie, która takiego intruza musi żywić, ubierać i
kochać, bleh.
Tak
czy owak, aktywowałam się dopiero pod koniec, bo do tej pory hasła
o prognozach, przewidywaniach, obstawianiu pewniaków i sile wybicia,
prędkościach na progu, sylwetkach w locie, a także limitach
startowych jakoś nie nie jarały. Asystencka Izb Lordów nawijała
swoją gadkę-szmatkę, więc się wyłączyłam, jak zawsze. Do
czasu.
—
...i związku z tym Zniszczoł jedzie do Reny.
Zapisałam
sobie starannie: Zniszczoł → Rena.
Zaraz,
chwila. CO?
—
Co? — powtórzyłam swoje pytanie, przerywając naradę.
Nie
wiem, kto był bardziej zdziwiony — ja czy oni, kiedy wreszcie się
obudziłam. Trenerzy na mnie spojrzeli, jakbym się urwała z
wieżyczki startowej.
—
Olek wraca do Pucharu Kontynentalnego — wyjaśnił mi Kruczek,
jakbym była głuchoniema. No przecież wiem, pacanie, pytam:
dlaczego?! — Z taką formą na nic nam się nie przyda, a tak
przynajmniej złoi dupska kilku buloklepom, podbuduje pewność
siebie i zabierzemy go z sobą do Engelbergu. — Odwrócił się z
powrotem do swoich dwóch prawych rąk (łącznie miał cztery, bo
jeszcze własną i moją). — W każdym razie, panowie, do Niżnego
na pewno jedzie z nami Kubacki...
Świetnie.
Jednej mendy się pozbędę, ale z drugą trzeba będzie się użerać.
Pooomoooocyyyy, ja chcę umrzeeeeeć...
Z
drugiej strony, myślałam, że na wieść o weekendzie bez
Zniszczoła poczuję ulgę, ale wcale tak nie było. Nie to, żebym
rozpaczała, bo jednak nielot z wozu, busikowi lżej, ale
poczułam się dziwnie. Nie dobrze, nie źle, po prostu dziwnie. I
chwaliłam Boga za to, że to nie mnie przypadała konieczność
oznajmienia mu tego faktu w twarz. Ciekawiło mnie tylko, kogo nam
dokooptują. I jak na to wszystko zareaguje sam zainteresowany...
Szit.
Wyobraziłam sobie reakcję Zniszczoła i zaczęłam bardzo mocno
współczuć Treneirowi. Miło było cię poznać, Kruczku. Aż
mi się żal ich obydwu zrobiło...
Żartowałam.
Dobrze tak pacanom!
*
Moron — idiota, debil, patafian.
W
oryginale pierwsze zdanie Tośki do Fannisa wyglądało mniej-więcej
tak: „Yeah... I mean, yes, Iʼm fine, just... — my
morons brzmiałoby dziwnie, ale ostatecznie stanęło na: — my
colleagues ditched me ‘cause theyʼre kind of douchebags.”
Miałam je rozpisać po angielsku, ale to wymagałoby tłumaczeń,
post by się niepotrzebnie wydłużał... Więc odpuściłam.
**
Anders Fannemel urodził w norweskiej wsi, jego rodzice mają farmę,
ale rzadko mógł im pomagać, bo był za mały i zbyt wątły.
***
Pewnie wiecie, ale wolę mieć pewność: loco (hiszp.
„szalony”).
****
Wisława Szymborska, Niektórzy lubią poezję.
Powiem
tak: AAAAAAAAAAAAAAAA! MOI CHŁOPCY NA PODIUM! :D Wiem, że to
oskakane Zakopane, wiem, że bez Freunda, bez Kasaia, ale może
przestańmy na chwilę marudzić? Czasem jeden sukces jest w stanie
napędzić do dalszych sukcesów. Oby tak było w tym wypadku! Mam
nadzieję, że dzisiaj też będziemy mieć kogoś na podium.
Nieważne kogo. Ale żebym ja widziała jedną z tych cudownych
twarzyczek na dekoracji!
Top
trzy momenty tego konkursu:
1.
Zaciesze Kamila i jego moment z Morgim.
2.
Wywiady ze Stefkiem. Bo ma tak przepiękne wnętrze, że aż wzrusza.
3.
Zaniemówienie Andżeja, kiedy pierwszy raz w karierze stanął na
podium w PŚ.
Moje
motto: NIGDY NIE WĄTP W POLAKÓW!
A
kiedy skacze Endrju: NIGDY NIE WĄTP W ANDŻEJA! :D
Przerwa
się wydłużyła, ale sesja i moje jakieś problemy z weną, sami
wiecie. Rozdział mi znowu niezabawny wyszedł, ugh. Nie umiem tego
zmienić. Miał wyjść najlepszy na świecie, wyszło to, co zawsze.
Wszystkim tym, którym brakowało Kubackiego — po kolejnym
rozdziale będziecie mieli go dość. Zaufajcie mi. Bo następny już
w trakcie! :D Przypominam, że tytuły nadchodzących rozdziałów
zawsze się pojawiają w odpowiednim dziale. A na podstronie z
bohaterami pojawił się ktoś nowy. :)
Zaznaczam
też, że wszelkie obelgi kierowane w któregokolwiek z zawodników
nie są moimi opiniami. Nie należy mnie utożsamiać z Tośką,
bo po wieloma względami jesteśmy bardzo różne. W ogóle nie wolno
z góry zakładać, że główny bohater i autor to ta sama osoba.
(Wierzcie, nie chcecie, żebym Wam przytaczała całą teorię na ten
temat).
A tu
gif z Morgim. Zabraniam go kopiować, bo jestem jedyną twórczynią
tego gifa i w godzinę po wstawieniu go ktoś go sobie skopiować na
Twittera i wstawić jako swój. Tłumaczenie: Skopiowałam go z
tumblra... Pudło, to był mój tumblr.
No i
nasz dream team!
(również mojego autorstwa!)
Chłopaki,
opłaca się w Was wierzyć. :)
A
wszystkim, którzy uważają, że to koniec Kamila, życzę
powodzenia. :)
Przepraszam
za wszelkie błędy, bardzo chciałam dodać ten rozdział i mogą
wyskoczyć kwiatki, mimo że odczekałam dobę przed sprawdzeniem.
Taaak... to znowu ja z moimi długaśnymi komentarzami :D. I pewnie znowu chaotycznymi, as usual...
OdpowiedzUsuńNo, to lecimy z tą karuzelą śmiechu...!
0) jeszcze punkt zerowy – tytuł. Taki jakby znajomy... jeśli treść podobna do oryginału to... I czy ja wyczuwam Fannisa? No w sumie innych niskich Norwegów nie uświadczysz... a nawet bardzo małych :D
1) Meh, no tak śnieg. Albo go za dużo, albo za mało... nie dogodzisz tym rozkapryszonym skaczącym gwiazdeczkom i równie rozpieszczonym sztabom ;)
2) a tak na marginesie... wspominałam jak bardzo raduje mnie zwrot „Sierściuch”? Weź tu kibicuj teraz Kocurowi, jak się od razu taki „sierściuch” na usta ciśnie, no nie ma bata, że nie śmiechniesz...
3) Chyba nie chciałabym być na czarnej liście Kubackiego. JAKIEJKOLWIEK jego liście.
4) Rozumiem, że bieg zajmuje nogi, ale jak zajmuje ręce...? co oni na drutach po drodze robią?
5) ...a co do zasp, to 165cm rządzi! Fannis też ma tyle i proszę jak daleko lata! Tylko na najwyższą półkę też chyba sięga za pomocą krzesła... -.-
6) Antek wykazuje jakieś dziwnie ciepłe uczucia do framugi i jajecznicy... to już nawet nie jest zoofilia... ja nie wiem jak to nazwać... Foodofilia? Meblofilia? Progofilia? To ostatnie nawet skijumeprsko całkiem zabrzmiało... Tak w temacie nawet...
7) Tryb „Ignoruj obecność Kubackiego” przydałby się czasem w odniesieniu do niektórych osób z mojego otoczenia... nie wiesz gdzie takie można kupić? A Kamil chyba jakąś szczepionkę ma na to opóźnienie umysłowe, może też da się takie skądś skombinować...
8) KREATURKA!<3
9) dlaczego myszkowata twarz...? choć jakby się głębiej zastanowić... tak jakby nieco zmrużyć oczy... hmm... od biedy... choć ja bym bardziej myszoskoczka obstawiała... i masz! Znowu mi się tematycznie wstrzeliło!
10) Socha robi się coraz lepsza w te klocki. Już prawie zaczyna rozpoznawać tych ludziów... tylko kim jest to Chrobot do jasnej nieprzemakalnej?!?
11) Wredna sosna. Ale właśnie sobie wyobraziłam tą scenę, i właśnie usiłuję się zebrać z podłogi... time-break!
12) Tak Norwegowie coś biorą. A ja Ci zdradzę tajemnicę. Wank jest dealerem, ma zawsze najlepszy towar. Norki to jego stali klienci więc mają zniżkę, nic dziwnego, że hurtem kupują... Nie wierzysz? Spójrz na twarz ”wysokiego Niemca” on zawsze jest naćpany!
13) Chrobot nadal alive. Socha still in game. Ciekawe kiedy się zorientuje.... „Day 21: Antek nadal myśli, że nazywam się Chrobot”
14) wydziera się na całe gardło: *LOVE IS IN THE AIR...!* A nie, to tylko herbatka....
14a) ...też chce iść na herbatkę z Fannim :(
14b) ...ale muszę się zadowolić swoją własną.
14c) ...sama.
14d) ...czy ktoś może mnie przytulić?
[interluduium: pisanie komentarzy sprawia mi niemalże taką frajdę jak pisanie opowiadań. Czy ja jestem normalna, czy udzieliło mi się kadrowe obniżenie poziomu umysłowego? Kamil, podziel się szczepionką!!!]
15) Utylizacji Sochy dokona Kubacki, jak coś. Pretty sure.
cdn. :P
16) Antek miszczem DYSKRETNEJ zmiany tematu :D
Usuń17) HOPPA! Ale w sumie... po słoweńsku skoczek to „skaklec” #handlujztym :D
18) łomatutlu, Socha!!!
19) a co do bliźniaków... to nawet są podobni. Nawet bardzo.
19a) ...podwójny Fannis....
19b) E_A, ogarnij się!
19c) przepraszam rozmarzyłam się. Ale... tyle dobrego! Dwa razy więcej szczęścia, małego, ale szczęścia!
19d) Ok, już się ogarnęłam. Możemy kontynuować.
20) Puchar Świata? Ale jaki Puchar Świata, o czym Ty mówisz?
21) Podejrzewam, że Kruczek jej nie szuka, bo się o nią martwi, huh? Ja bym nie wracała. Albo wyemigrowała do Norwegii, karmić z Fanisem renifery...
21a) a nie, to w Fanlandii bardziej.
21b) i w sumie opowiadania mi się pomyliły.... ZNOWU.
21c) i... a w sumie to już nic.
22) Ktoś miał rację, mówiąc ze mali ludzie są źli. Ten chichot brzmi szatańsko...
22a) ...ale i tak jest uroczy!
22b) ...nic nie mówiłam *pokreface*
23) Nieogar level Socha. „Odprowadzisz mnie do hotelu, bo zapomniałam drogi” a ja ciągle mam w głowie... tak! „Love is...”
23a) *łubudu!*
23b) *auć...!*
23c) *ŁUP!*
23d) sąsiadom moje wycie się nie spodobało...
23e) *zakleja zadrapania na twarzy i wraca do lektury*
24) Szaflarska menda... ← kocham to określenie! Nawet lepsze niż „mannerowa panienka” :D, choć mojemu tamto bardziej pasuje ;P
25) wciepy Kubackiego na poziomie 165! nie no, Ghandi jeszcze by wytrzymał... ze 30 sekund.
26) „Myszy roznoszą dżumę...” a to nie były szczury przypadkiem, huh? A poza tym Fannisiątko i dżuma? Jak?! Toć to się wyklucza!
27) Hej, hej, hej! Przyjaciel nie jest rudy! To jest szlachetny odcień pszenicznej miedzi, o!
28) „zaopiekował” mhm, aha... *kiwa głową z tajemniczą miną* jasssne... ^^
29) w tym sezonie nie ma normalnych konkursów W OGÓLE
30) Socha szybko zapomniała o żartach (dla mnie to nadal myślenie życzeniowe:D) Oleczka, oj kiepską ma pamięć, kiepską :D
30a) ...no matka ma rację! A jak matka nie am racji, patrz punkt pierwszy. Dobrze gada mamuśka, polać jej! Jeszcze będą z tego dzieci... Zniszczołki takie małe. I rude. Ojć.
31) Ątek. Socha, przepadło. Inaczej już Cię zwać nie będziemy. I kropka. Ąteczek... nie mogę no...
32) Gdzie mogę kupić takie Fanniska, gdzie? Może nawet być wersja beta (czytaj, Einar) ale ja potrzbeuje na zaś na już!
32a) osz ty... Tort truskawkowy. On ma uczulenie na truskawki!
32b) a nie, to tylko moja imaginacja. Znowu...
32c) a czy to na pewno był Fannis w tym torcie...?
32d) never mind. Wracam do lektury!
33) Fanis level fangirling. Fenis level friendzone. Fannis... just FANNIS!
34) Olek...a le teraz mi się go żal zrobiło, autentycznie... :( . A Żyła typowo. Ino flacha.
35) Kamiiiil...! <3 Ale tylko jeden kawałek. I to po konkursie. Jedyny normalny w tej bandzie! :P Ale też nie pamietał, o!
35a) albo po prostu nie wiedział, bo Ątek się nie chwalił za głośno.
35b) w sumie to nikt nie wiedział. Tylko Fannis level stalker :D
36) Muraniek sobie poradził <3 Muraniek daje radę. Moje słoneczko! Nieogarnięte, ale słoneczko!
37) „poleciał” well, mój tata twierdzi, że oni wszyscy spadają. Nawet Prevc. Nawet Fannis. A kto lata dalej od nich, no kto?
38) Wyczuwam... a nie, to już mówiłam. Raz jeszcze powiem „love is in the air” i dam Ci pozwolenie na wyciepnięcie mnie stąd z dużym hukiem... meh. Nic nie mówiłam więc, zatem, tak.
39) Muraniek wcale nie taki nieogarnięty, stawia właściwe pytania :D
40) Przynajmniej Chorbota z Gębalą nie myli...
40a) za to ja teraz będę mylić Ch(Sk)robota... hm.
cdn... to nie żart. ale połowa za nami :P
41) Czy ja mogę adoptować Murańka? Proooooszę...?
Usuń42) A co Olkowi...? a, wiem! Fannis mu wiazaniem wychodzi. A torcik truskawkowy drugim. Seems logic. Oj Ątek, Ątek... i cos Ty narobiła? Skakaj teraz za niego!
43) Hej, hej hej... Jurij tego nie zrobił specjalnie! Zresztą on jest „typowym latawcem” jak to Adaś określi, więc lata 200 albo wcale :D
44) Łacina Ziobry.... meh, w takim razie Homer jak „odyseję” pisał to co? 10 metrów skoczył, czy jak?
45) Moje Muraniątko! Dobrze liczę że 95metrów? No, i tak masz skakać słoneczko!
46) No, Zniszczoł no! Przestan się boczyć o tego Fannisa, jak tak będziesz skakał to jak chcesz stawać w szranki z małym Norwegiem! On po 250 skacze na mamutach a ty na normalnej se nie radzisz chopie! I czym ty chesz tu Ątkowi imponować? Chyba że masz jakiś dług wdzięczności względem Janka to rozumiem... Ale tylko w takim wypadku!
47) nie wiem co imputował, ale sądząc po oburzeniu Ątka, to zaraz coś mu trzeba będzie amputować...
48) Ątek udaje że nic się nie stało. To jej alter ego wiwatowało radośnie na widok Żyły...
49) Powiało patriotyzmem, Ątek! A Kamil swoje zrobił, w końcu mistrz, nie? Ktoś wątpił?
50) no tak, Ganges się obudził ze snu, a Prevc ostatnio ma ambicję lądować na parkingu. Albo kibicom na głowach... może dlatego, że mu ostatnio na tą głowę włażą i tak się chce zemścić, czy coś...?
51) Ątek zrobił risercz, Prevc zaakceptowany reszta won do domu, tak? Ej, ale ktoś tam musi skakać na tej skoczni... tak ebz konkurencji to nie robota, meh.
52) ALEKSANDER. ok. sounds strange.
52a) kto by się przejmował, że to mój imiennik? >.<
52b) ale to imię naprawdę brzmi dziwnie co do niego...
52c) co innego taka ja :P
53) Koliber <3 i Calineczka <3 Taki kochany, koledze dobrze życzy... A Ątek co nagle taka mila dla tych Norków, huh? Torcik ją przekupił, ja wiedziałam!
54) Austriacy zawsze tak jakoś parami chodzą... a 18. miejsce nie jest złe! Co oni się wszyscy tych miejsc tak pouczepiali jak psiego ogona rzep przebrzydły?
55) „naturalny talent do niezamykania niczego” ...nawet ust. W najmniej odpowiednich momentach.
56) OLEK, DO AJSENJ NIEPRZEMKALNEJ! Daj Fannisowi po pysku i bierz się do roboty!
56a) albo nie, nie dawaj. W końcu to Fannisiątko...
56b) mam konflikt interesów!!!
57) Kotów od psa i trochę, a Sierściuch ino jeden. Ątek i tak ma dużo do pamiętania tych imion i innych Chrobotów czy jak im tam... lepiej niech się Maciek idzie dać pomacać, bo... tfu! To nie tak miało zabrzmieć :/
58) Wait, czemu Eisenbichler?
59) Statek-matka to Gwiazda Śmierci. Pretty sure.
60) język cały, o tyle dobrze. Mogła by się sądzić o uszczerbek na zdrowiu.
61) hejt na skijumping.pl widzę. Strona jest the best trolle są the worst. Życie, meh
62) Rany julek. Potter. Nawet tutaj?! Mój mulitfandom ma dość. To znaczy ja mam dość. On mnie wykończy, w końcu.
63) Pan Olsen wyszedł na spacer ze swoim jamnikiem Frankiem. Szedł swoja ulubiona ścieżką przez las, która prowadziła na zaciszną polankę. Owa polanka jednak tego dnia okazała się nie być zaciszna. Frankie zwiał na drzewo i straż pożarna ściągała go stamtąd przez trzy godziny, a pan Olsen osiwiał, oszalał, wyłysiał i dostał pomieszania zmysłów. Godowe wycie dwóch typów niezidentyfikowanego gatunku okazało się zbyt traumatycznym przeżyciem dla pana Olsena...
64) „generalnie się obijałam” taa... a na serio to przynieś podaj pozamiataj. Obijanie jak w pyszczunio strzelił.
65) randka z pizzą *marzy* w sumie randka+ja w jednym zdaniu również egzaminu nie zdaje (ok, raz było blisko... ale to było bardzo dawno temu)
66) Wielkanoc teraz z Bożym Narodzeniem nie trudno pomylić akurat... to na te pierwsze spada śnieg, i bądź tu mądry człowieku...
67) czemu mam wrażenie że Kruczek jest spokrewniony z Murańkiem? Skoro obaj tacy niegarnięci...? Albo po prostu mają tego samego dilera >.<
68) Ątek potrzebuje gałek ocznych na sprężynkach, jak w kreskówkach. Tak na wszelki wypadek :D
69) meh „love is in...” ok, już się zamykam. (uroczy Olek, zawsze uroczy. Jeszcze się powinien zaczerwienić... jak pomidorek... ten od Domena :>)
...i końcóweczka bo obcięło:
OdpowiedzUsuń70) Kubacki. Koniec komentarza.
71) Muraniek też wyprowadzał psa na spacer? Love them all!
72) proponuję w dyktafon zainwestować, może im jeszcze parę razy taki pomysł do łebków strzelić!
73) Oleczek do CoCu zdegradowany? I kto ją będzie bronił przed Kubackim? I kto zamiast niego, bo wyczuwam kłopoty jeszcze większe... o ile się da.
74) a już myślałam, że Ątek jakieś ludzkie uczucia wykazuje... a tu żarcik taki ino. Meh, jeszcze kiedyś Olek zrobi z niej ludzi. Kiedyś. W dalekiej przyszłości. Liczonej w latach świetlnych.
już nie pamiętam do czego były przypisy >.<, będę sobie musiała looknąć raz jeszcze. A wiesz Szyborskiej znam (podbudowana jestem dzięki temu po ostatniej literackiej wtopie :P).
Co do Zakopiańskiego zacieszu już się odniesłam Sama-wiesz-gdzie-i-jak, więc zacisz pominę, oprócz małego; AWWW...!
Rozdział niezabawny? na głowęś upadła?
anyway, chyba za długo na niego czekała, bo zadaje sie, że ten komentarz idzie na rekord... meh.
Kończ waść, wstydu oszczędź.
Dziękuję, smacznego i dobranoc. co zlego to nie ja.
E_A
Jesteś NAJ-LEP-SZA! Kocham Twoje komentarze. Uwielbiam. Ubóstwiam. Pewnego dnia wydrukuję je sobie i oprawię w ramkę. I nad łóżkiem powieszę, o. (Ale to jak już będę sama mieszkać, żeby rodzice nie wiedzieli, że piszę).
Usuń♥ ♥ ♥
3) Jeszcze mogłabyś trafić na jego sekslistę (nie polecam).
7) Do nabycia na www.tosiekkontraszaflarskamenda.com!
9) Genialne! :D Myszka, co skacze. ♥
10) Jeszcze trochę i zapamięta, jak ma Chrobot na imię!
12) A oni biednych ruskich o doping oskarżyli...
13) Jak Velta w Falun. „Day 37: They still donʼt know my nameʼs not Anders.”
14a) Też chcę iść na herbatkę z Fannim. :(
14d)
15) Phiii. Kubackiemu brakuje fabu, żeby to zrobić.
16) Jak zmienić temat? Udawaj, że nie słyszałeś poprzedniej wypowiedzi. :D
19a) No, muszę Cię zmartwić. Nie są do siebie podobni. Nic, a nic.
20) No właśnie nie wiem. Leci to takie co weekend w telewizorni i trąbią, że skaczą najlepsi z całego świata, a ja tam nie wiem...
21) :ʼ) Fannis. Renifery. BIERE KIECE I LECE
23d) To nie sąsiedzi. To Tośka się dowiedziała, że ją bezpodstawnie o romanse podejrzewasz!
24) Ja też! #skromnośćlevelCharlie U Tośki to by była co najwyżej „mannerowa krowa” :D
29) Chciałabym móc zaprzeczyć...
30a) RUDAWE, jak już. I perosz mi tu Tośkową macicą przedwcześnie nie dysponować! (Aczkolwiek sama wizja... :3 *umyka w ciemny kąt pokoju przed spojrzeniem Tośki, która słysząc to, wylazła z szafy*)
32) Jak znajdziesz aukcję, to mi podeślij linka.
34) Byłby chłopak kupił coś fajnego, a tak, to dupa. A Pietrek tę flachę chciał, bo Morgiemu wisi. I za darmochę chciał mu oddać. Cwaniaczek.
35b) Nieee, to Tośka taki gbur. Niczym się nie chce chwalić. A na pewno nie tym, że już stara dupa jest.
38) Nevah say nevah, gurl B-)
39) Bo on tak naprawdę mądry jest. Tylko średnio ogarnia.
40a) Ciesz się, że dopiero będziesz. Ja JUŻ mylę.
41) Agnieszki się pytaj, nie mnie. Tośka to by Ci jeszcze dopłaciła, żebyś go zabrała.
42) On sam temu winien!
44) PADŁAM. :D
45) Tak, 95m!
46) On nie dla Tośki przecież skacze... Ale kiedyś pobije rekord Fannisa i się wszyscy zdziwią!
47) MOJA MIŁOŚĆ DO CIEBIE JEST PRAWDZIWA. ♥
49) Ja nie!
52c) Wiadomka! :D
53) :ʼʼʼʼʼ)
56b) Wyobraź sobie MÓJ konflikt interesów, jak to pisałam.
57) Co się zobaczyło, nie może zostać odzobaczone. Nie bez powodu ten punkt ma taki numer.
70) …
73) Będzie milusio, ale raczej bez szału. Nikt przebojowy nie wejdzie zań.
74) Ot, co!
KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM. ♥ I mocno dziękuję. :) Twój SPAM-ik jest życiodajny. Więcej takich rekordów! Bądź jak Fannis!
Powtarzam to chyba tysięczny raz ale ja Cię tak bardzo uwielbiam, że o mamo!
OdpowiedzUsuńFannemel. Taki. Uroczy. O. Mamo. Serio, po prostu siedziałam jak to czytałam i miałam przed oczami tego kurdupla i aż emocji nie mogłam opanować (wiem, jestem gorsza teraz, niż te piszczące dziewczyny spod hotelu skoczków w Zakopcu, wybacz). No ale przepraszam bardzo "Ątek!" i to ciasto, no ja nie mogę. I to określenie jako Calineczki, no haloooooooo. Dobra, zamykam się.
"Co, mam cię wziąć tu od tyłu, czy jak?!" potrzebowałam chyba pięciu minut, żeby się ogarnąć, bo aż na podłogę prawie spadłam przez ten tekst.
ALE JAK TO TAK BEZ ZNISZCZOŁA. NO JA SIĘ NIE ZGADZAM. NA SANKACH GO TAM ZAWIOZĘ. ON MA TAM BYĆ. LIBERUM VETO!
I w sumie to więcej szaflarskiej mendy mi pasuje, może być ciekawie. :D
Aaaaaa i ogólnie to ja nie wiem co mam więcej napisać, bo jak zwykle odbiera mi mowę. :c
Czekam na kolejny, buziaki :*
Szaflarska menda kontra Tosiaczek. Well, well, well. :D Każden jeden wie, czym to grozi. A Zniszczoł się pojawi. W pewnym sensie...
UsuńDziękuję Ci pięknie, kobieto! :D
Kubacki jest chyba z Nowego Targu... A rozdział świetny ;)
OdpowiedzUsuńSię za mną czytelniczka moja wierna wstawiła, chwała jej za to! :)
UsuńA ja pięknie dziękuję. :)
Z Nowego Targu, ale mieszka w Szaflarach. Albo na odwrót. I tak wychodzi na szaflarską mendę ;)
OdpowiedzUsuńZ Nowego Targu, ale mieszka w Szaflarach. Albo na odwrót. I tak wychodzi na szaflarską mendę ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, sorry za zamieszanie :*
OdpowiedzUsuńWyyyyybacz za mały poślizg, ale ostatnio mam dużo do nadrabiania na blogach. Zabieram się więc za pisanie...
OdpowiedzUsuńCo ten Antek (sorki, Ątek) pierdzieli, górskie, kurwa, lasy są najlepsze! Powietrze na pewno nie to samo, co za oknem :P Zdrowsze, szaflarska menda raczej go nie zmarnuje ^^
Naprawdę skoki narciarskie mają w norweskim przedrostek hoppa? :D Aż muszę sprawdzić...
Fannis! AUDVXHSBXJX! *.* Ostatnio mam na niego jakąś dziką fazę i normalnie oczy mi z orbit wyszły, kiedy zaczęłaś pisać o niskiej, norweskiej istotce. A kiedy zaprosił ją na herbatę, to już w ogóle radość poziom 10000000000. You made my day, Charlie! <3
" Antek gdzie ty kuźwa polazłaś sieroto jedna zafajdana" - no ja Zniszczoła po prostu uwielbiam! A, nie, przepraszam, bardziej kocham nieogarniętego Murańka :P
"Opanuj się, Eisenbichler, narty to nie Layʼsy, nie kupisz ich w sklepie za rogiem" - czy tylko ja w tym momencie śmiałam się jak opętana? xD A tak apropos, to Chrobot zaczyna mi się mylić ze Skrobotem i nie wiem, która wersja jest poprawna :/ Antek, ryjesz mi powoli banię.
Zniszczoł zesłany do CoC? Ojj, niedobrze :/ Będą mogli sobie razem z Markusem nartami porzucać :D I buli poklepać... :')
Jestem naprawdę Mega ciekawa weekendu w Rosji, Tosiek znów wystawiona na wiatr, będzie musiała się użerać upierdliwym Kubackim. Z całego serca współczuję. Mam już drukować klepsydrę dla niego?
Zakopane było PRZE-CU-DOW-NE i lepszego podium być już chyba nie mogło (uwzględniając oczywiście formę naszych bo, nie oszukujmy się, o wygranej możemy póki co jedynie pomarzyć). Powoli widać progres co mnie bardzo cieszy, z resztą chyba nie tylko mnie, i o wiele przyjemniej ogląda się wniebowzięty polski sztab. Andrzej mnie również rozwalił ta swoją powagą na podium :D Jeszcze będą z niego ludzie! (tak na marginesie
, to czy tylko mi on Morgiego przypomina? O.o)
Tego mi właśnie brakowało. Nowego rozdziału na "Nie-lotach". DZIĘKUJĘ!
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Łeee, taki poślizg to nie poślizg. Jakby Cię dwa tygodnie nie było - to może bym się zgodziła. :D
UsuńCieszę się niezmiernie, żem ci dzionek sprawiła. :D Oooo, nieeeee, Zniszczoł przegrywa na lubienia z Murańkiem! Trzeba to zmienić! Natychmiast!
Agresywny Markus. :') Kto go nie kocha. Mnie też się ten Chrobot ze Skrobotem myli, trzeba tę Tośkę w końcu nauczyć! Antek ryje banie równo. Nie chcesz wiedzieć, jak ekipa będzie wyglądać w Planicy. Przypominam, że jedziemy dopiero do ruskich...
Oluś sobie golnie kielona z Markusem, złość przejdzie, luz w dupie się zrobi, i polecą na Szczecin.
Drukuj. Ale potajemnie, co by burak nie zdążył się zorientować, bo nam łby poucina.
ZAKOPANE. ♥ "Hokus-pokus, czary-mary, mamy podium zamiast siary". :D Ależ ja jestem zajefajną poetką!
Andrzej! ANDŻEJEG MÓJ! On się biedak z wrażenia wysłowić nie umiał. Taki dobry był, taki dumny z siebie, taki rozradowany, że hej. Andrzejek jeszcze niejednego Prevca przeskoczy. B-) Chociaż szkoda by chłopów było, są superscy!
(Ja w nim Morgiego nie widzę XD).
A ja dziękuję Tobie za te słowa! Uśmiecham sie jak debil! :D (Czyli bez większych zmian...).
Pozdrawiam!
Charlie.
PS. Ekhem, to są NIE-LOTNI. :P
aaaaaa, Fannis!!! jak tylko zobaczyłam tytuł tego rozdziału wiedziałam, że to nie może być nikt inny jak nie on.<3
OdpowiedzUsuńwiesz ile ja już zaczełam tworzyć wizji wspólnej przyszłości Fannemelka i Ątka(!)? Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy. oni byliby tacy słodcy razem, oboje niscy, ale byłoby pięknie! jednak mama naszej Tośki przywróciła mnie do rzeczywistości informacją, że już są na liście gości na tym całym ślubie, ona i Zniszczoł (trochę szkoda, ale Aleks też nie jest zły!).
z niego to się taki zazdrośnik zaczyna robić, że niby nic, tylko spyta co robiła i gdzie była z Andersikiem, ale w głębi jest cholernie zazdrosny, ja. to. wiem. ale matoł jeden nie miałby żadnych powodów do zazdrości gdyby jej nie zostawił w tym lesie (dobrze wiem jak to brzmi...) samej sobie. a tu taki Fannis się znalazł i już (a ten torcik?! rozpłyyywam się).
oni coś za często do tych lasów się przechadzają i później takie dziwne rzeczy i teksty z tego wychodzą :P
kończąc, bardzo ale to bardzo obawiam się o Tośkę naszą kochaną na następnych zawodach, bo a) jadą do Ruskich (dziwny naród) i b) jedzie tam z całą pewnością DAWID KA. i jeszcze c) bez Aleksa... i kto ją będzie bronił? [Fannemel<3!] naprawdę się martwię, ale z drugiej strony jestem cholernie ciekawa jak to będzie, a Tośka to silna kobieta i musi sobie dać radę!
ps. po prawej zauważyłam listę czytelniczą i widniejący tam blog "Love is our resistance.", informuję, że zmieniłam nazwę i jeśli wciąż jesteś zainteresowana to tutaj nowy link: its-written-in-the-stars.blogspot.com
pozdrawiam, weny! :*
Wow, nie sądzę, żeby Tośka pozwoliła komukolwiek kiedykolwiek zbliżyć się do siebie do tego stopnia, żeby był jej chłopakiem. Wszyscy się uparli, żeby widzieć w niej i Fannisie parę, no ja nie wiem! :D
Usuń"Dziwny naród" w odniesieniu do ruskich - <3. Tośka jest ze stali, nawet ją taki Kubacki nie złamie. B) Nie trzeba się bać!
A link już dodałam. :)
Dziękuję, pozdrawiam i też weny życzę!
Hej! :D
OdpowiedzUsuńDopiero zaczęłam czytać tego bloga a już skończyłam te rozdział. Pomińmy to, że przez te 2,5 godziny, które poświęciłam powinnam się uczyć, bo jutro dwa sprawdziany, super. Ale warto było. Bardzo podoba mi się to opowiadane i to jak piszesz.
Rozdział interesujący. Czyżby Fannis i Olek będą "walczyć" o Antka? XD Ciekawie się zapowiada. XD
Czekam na kolejny rozdział i życzę weny. :D Następnym razem bardziej się rozpisze. XD
Pozdrawiam. :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDziękuję za miłe słowa. :) Ale Aleks i Fannis walczyć nie mają o co, bo żaden z nich Tośki nie traktuje jako kandydatkę na dziewczynę. :)
UsuńOj tam, każdy komentarz cieszy! :D
Pozdrawiam :D
Jestem całkowicie zauroczona tymi postaciami, szczególnie intergalaktycznym Klimkiem, miałam dokładnie takie samo wyobrażenie na jego temat! Wszyscy są obłędni, uwielbiam ich! Teraz podczas oglądania zawodów będę ich widziała właśnie tak, jak ich opisujesz :D I wyjątkowo bardzo podoba mi się, że to nie jest typowy romans, tylko taka superhiper pokręcona historia, Antek to ma życie! :D Czekam niecierpliwie na następne przygody!
OdpowiedzUsuńDziękuję! :D Intergalaktyczny Klimek też Ci podziękuje... jak w końcu zajarzy, o co chodzi. :D Staram się jak mogę, żeby mi wyszli jak najlepiej. :D
UsuńNo cóż, nie ukrywam, że żaden romans by mi nigdy nie wyszedł, więc i Tośkowi nim nie są. A takie życie, jakie ma Antek, jest straszne! Wyobraź sobie, że musisz pracować z tymi, którzy Cię cholernie drażnią...
Mam nadzieję, że kolejne rozdziały Cię nie zawiodą! :)
Pozdrawiam! :)
Absolutnie kocham sposób, w jaki kreujesz szaflarską mendę, nieogarniętego Murańka, dziwnie wygolonego facecika Ziobrę, zawsze przytomnego i z głową na karku Kamila i jeszcze ten Żyła ze swoim atrybutem - flaszką. Poprawiasz mi humor tak bardzo, ilekroć czytam Twoją twórczość. :D I ten Fannemel, a raczej Fannemelek - chciałoby się powiedzieć po lekturze rozdziału. Czy Antek zaprzyjaźni się z resztą Norwegów?? :)
OdpowiedzUsuńDziś króciutko, ale już nie mogę doczekać się kolejnej części. I powiem Ci szczerze, że zwrot akcji dotyczący Olka jest bardzo zaskakujący i naprawdę snuję już w głowie scenariusze co wydarzy się później, ale mam nadzieję, że drogi Antka i Olka nie rozejdą się.
Dzięki, że piszesz. Już dawno nie czytałam czyjegoś bloga z takim zaangażowaniem. :)
"Dzięki, że piszesz" - nie masz pojęcia, jak mnie zatkało. Nie jestem w stanie napisać niczego bardziej składnego niż: to ja dziękuję za uznanie!
UsuńChciałabym Cię nie zawieść kolejnymi rozdziałami. Ciebie i wszystkich, którzy polubili Tośkowych. :)
Dla takich komentarzy warto pisać! :)