3. Kruczek Wszechmogący

Nie polubię cię, jak powiedzieć prościej?
Zbliżysz się o krok, porachuję kości
Nie polubię cię, twej koszuli, pstrości
Zbliżysz się o krok, porachuję kości
Monika Brodka — Granda


Po niespełna dziesięciominutowej męce przez wiślańskie kocie łby i wąskie, pnące się wysoko górskie ścieżki, znaleźliśmy się pod domem Zniszczoła. Nie powiem, przyjemny był dla oka; dach miał spadzisty, ogród z przodu i z tyłu, garaż, porządne ogrodzenie. Wszyscy wiedzieli, dokąd iść, a ja próbowałam robić dobrą minę do złej gry, bo mnie patałachy zostawiły samą na pastwę losu. Najpierw zapraszają, a potem mają w dupie! Na co mi takie imprezy, ja się pytam?
Po kilku minutach maskowania dziwnego błądzenia niepewnych kierunku odnóży udało mi się zawitać do ciepłego środka. Od progu przywitał nas jakiś kumpel Zniszczoła, mniemam, że jeden z tych lepszych, skoro miał klucze do jego domu i włączył tłusty bit, podobny do tych hitów ze skoczni. Krzysiek wołali na nieznanego rezydenta. Wywróciłam oczami. Chyba połowa polskich skoczków to jakieś Krzyśki. Przeszłam przez małą sień, weszłam na niewielki korytarz ze schodami, a potem za tłumem wparowałam do przestronnego salonu. Kolorystyka biało-czarna; nieco w głębi była kuchnia ze stołkami barowymi i wysepką, a obok stół jadalniany z krzesłami. Banda nieokrzesanych neandertalczyków rozsiadła się wygodnie, włączyła Xboxa i jakąś grę, a ja przysiadłam na brzegu śnieżnobiałej kanapy, napięta jak struna.
— Rozgość się — rzucił do mnie Zniszczoł w ostatnim momencie, nim odezwał się ktoś po drugiej stronie słuchawki komórki, z której dzwonił.
A czy ja mu wyglądałam na Małgorzatę Rozenek? Miałam zacząć sprawdzać czystość mebli? Nie lubię zachowywać się zbyt swobodnie w obcym domu. Po prostu nie wypada i już.
— Piwka?
Spojrzałam na siedzącego obok mnie Kubackiego. Spauzował grę, żeby otworzyć browar. Jego przeciwnik — Maniek — natychmiast przerzucił się na swojego smartfona, stukając w niego palcami jak maszyna.
Przemknęły mi w wyobraźni tragiczne skutki wypicia piwa, więc tylko pokręciłam przecząco głową. Mięłam w dłoni chusteczkę, która pomagała mi w zatrzymywaniu wątpliwej treści żołądkowej w dole przewodu pokarmowego. Wyglądałam jak na terapii dla osób z załamaniem nerwowym, ale mało mnie to obchodziło. Czy ja nie mogłam stać w kolejce po, no nie wiem, gładkie pięty czy coś? Oczywiście, że nie. Musiałam się ustawić tam, gdzie durne fobie rozdawali! Na bank pomyliłam stoiska!
Przy lodówce stał ten cały Krzysiek, a obok Titus. Otworzyli ją na oścież i, pokazując palcami na zawartość, śmiali się jak nienormalni. Wzdrygnęłam się w duchu. Może my kierunki pomyliliśmy? Może zajechaliśmy do Toszka?
— Wiesz, ja to ci współczuję.
A to mnie zaciekawił. Podniósłszy brew, spojrzałam na Kubackiego.
— Bo?
— Bo czeka cię naprawdę cięęęężkie pół roku.
Siedzący nieco za plecami Mustafa Kot zrobił takie oczy, że gogle by mu na łeb nie weszły. Zmarszczyłam brwi. Szopen to mi się od początku coś nie podobał, bo dziwne bzdury plótł, ale teraz to się chyba szaleju nażarł, czy Bóg wie czego. Albo mu przyjaciel Maciej do piwska czegoś wsypał. Albo lipną partię z Czech dostaliśmy. Wóda oszukana, to czemu by nie piwo? Nie, nie, to na pewno była wina tej bipolarności.
Maniek spoglądał to na mnie, to na swojego kadrowego przyjaciela i wyglądał przy tym, jak przeciętna fanka Zmierzchu, kiedy Edzio prawie wysysa swoją Belkę na wiór, próbując ją ratować od bycia sparklącym manekinem wcinającym niedźwiadki na podwieczorek. Niby zna się filmy na pamięć, ale emocje zawsze sięgają zenitu. W końcu to taka ważna scena.
Wybaczcie ten spoiler. Wiem, zamierzaliście obejrzeć, a teraz się już nie opłaca. Cóż, to już wam powiem, że na końcu biorą ślub i nawet mają dziecko, a Bellka Startowa zostaje wąpierzycą.
— Zamknijcie tę lodówkę, debile! Chcecie mnie kurczaka na jutrzejszy obiad pozbawić?!
Nie wiem, czy można się pomarszczyć mocniej niż ja w tamtym momencie. Z kompletnego braku pojęcia, o czym gada mój tak zwany rozmówca. Z Chińczykiem bym się prędzej dogadała, bo oni to chociaż po angielsku śmigają jako-tako, a z tym to nawet w suahili byś się nie doszedł do porozumienia.
— Kubacki, o czym ty majaczysz?
Nim zdążył odpowiedzieć, dostał bardzo dyskretnego kopa w nerki od Mańka.
— Ehm, nic, tak mi się powiedziało.
— Mustaf miał na myśli Puchar Świata. Że to będzie ciężki sezon. Dla ciebie jako dla kibicki — dodał coś zbyt szybko Maciej.
— Ale ja skoków nie oglądam, to co mnie to obchodzi. — Wzruszyłam ramionami.
Skłamałam, bo zamierzałam odpuścić tę prowadzącą tylko na mielizny intelektualne konwersację i postanowiłam wrócić do kontrolowania swojego żołądka i cichej obserwacji otoczenia.
Sierściuch i Mustaf pomykali w jakieś wyścigi samochodowe, a Kusy, Titus i Krzysiek (jak wywnioskowałam z ich rozmowy, nazywał się Biegun — tylko ja nie wiem: który?) przeglądali społem Instagrama, komentując kobiecie ciała, półnagie, opalone i wysportowane. Ciągle tylko słyszałam: Oooo..., Szarpałbym jak Reksio szynkę, Przeleciałbym jak Freund Prevca, Atomowe zaplecze!, Zderzaczki jak marzenie, etcetera. Wywróciłam oczami, kiedy zorientowałam się w ich zajęciu. Zniszczoł latał jak kot z pęcherzem, z uchem przyklejonym do telefonu. Nawet pizzę odebrał, nie przerywając połączenia.
No i na co oni mnie tam sprowadzili? Siedziałam jak truśka, czekając na zbawienie. Łaskawie mi wspaniałomyślny Titus przyniósł szklankę coli, bo się inteligenci zorientowali, że od godziny o suchym pysku siedzę. A jak tak zwany gospodarz przyniósł jedzenie, to już w ogóle zapomnieli o moim istnieniu. Zapach dania mistrzów wywołał u mnie burczenie w brzuchu, więc postanowiłam zaryzykować. Skoro mi coś tam przetrawiło, to znaczy, że wszystko było okej, nie? Dopiero pizza oderwała tego półrudego bałwana od nabijania rachunku za telefon i usiadł jak cywilizowany człowiek z nami przy stole. Taa, żeby tylko wszyscy na zadach siedzieli, ale nie. Mustaf, sierota jedna, ubabrał śnieżnobiałą kanapę sosem pomidorowym, bo wiercił się w poszukiwaniu telefonu. Kusy wyciągał kawałki papryki ze swoich porcji na talerzyk, którego Titus nie zauważył i dupskiem swoim chudym jak wypłata zrzucił na podłogę. Kawałki papryki poleciały pod szafkę na telewizor, a talerz rozbił się w drobny mak. Biegun usiłował odkurzyć odłamki porcelany, ale przypadkiem odwrócił zasysającą rurę w swoim kierunku i w efekcie odkurzacz wciągnął mu część czupryny. Menda łaziła cały czas pod lustro i rozpaczała, że mu włosów ubyło i jak on teraz będzie laski rwał. Sierściuch wypił dwa piwa, po czym usiadł w kącie i jadł swoje dwa kawałki w odosobnieniu, z miną cierpiętnika. Z jego twarzy wnioskowałam, że przeżywał jakiś Weltschmerz. A Zniszczoł? Zniszczoł miał to wszystko w bardzo głębokim poważaniu, nażarł się jak prosię, wyciągnął nogi na stolik i poklepał po swojej ciąży spożywczej. A potem, żeby zacząć powoli zrzucanie nadprogramowego tłuszczu, przechadzał się po swojej hacjendzie, sprzątając niespiesznie bajzel, którego narobiła jego ferajna.
Tyle tej coli wychlałam, że mój pęcherz powiedział stop przemocy. Nie miałam wyjścia, musiałam go opróżnić, inaczej pani Zniszczołowa miałaby aż dwa powody, żeby oddać swoją kanapę do czyszczenia chemicznego. Wstałam zupełnie niezauważona, bo Kubackiego zaabsorbowało bycie menadżerem Bayernu Monachium w kolejnej grze. Titus i Kusy wydzierali się jak na prawdziwym meczu, natomiast Biegun dołączył do Sierściucha, razem z nim przeżywając w kącie jakąś wewnętrzną utratę.
Akurat spotkałam Zniszczoła w przedpokoju. Się nadarzył facet, bo już zaczęłam wątpić, że ten dom posiada łazienkę. Poprawiał lustro, które w desperacji przekrzywił jego kolega Krzysiek. Znaczy — ten nowy Krzysiek.
— Macie tu gdzieś kibel?
— Nie, chodzimy do latrynki za domem — odparł pogodnym tonem. — A co?
Matoł miał szczęście, że nie nadarzyło mi się nic ciężkiego pod ręką. Widząc moją nienawistną minę, wywrócił oczami i ze śmiechem dodał:
— Na piętrze. Jedyne białe drzwi. Dasz sobie radę?
— Nie, daltonistką jestem, czarnego od białego nie odróżniam — sarknęłam, po czym wspięłam się na górę.
Znalazłszy się na piętrze, stwierdziłam, dopingowana odwagą dzięki pełnemu żołądkowi, że aż tak to mi się nie chce do kibla, i postanowiłam pozwiedzać.
Zaraz po prawo był mały kącik czytelniczy. Mogłabym w nim umrzeć, słowo daję. Sypialnia rodziców Zniszczoła, podobnie jak pozostałe pokoje, była mała, ale gustownie urządzona; miała wielką szafę z lustrem na drzwiach i malunek drzewa nad wezgłowiem łóżka. Zwiedzając dalej, natknęłam się na coś, co musiało być pokojem gospodarza dzisiejszej balangi.
No nie, pomyślałam sobie, serio? Plakaty z Gwiezdnych Wojen? Biurko, kanapa pełniąca rolę łóżka jednocześnie, wąska szafa i mnóstwo ubrań porozrzucanych bez ładu po podłodze. Co za fleja! W małym metalowym koszyczku na biurku leżało mnóstwo pilotów i pilocików nie wiedzieć od czego. O szafę opierały się narty w pokrowcu, a przez krzesło przewieszony był dzisiejszy kombinezon. A matka mi zawsze powtarza, że u mnie można się zabić, potykając o pierwszą rzecz na widoku. Następnym razem pokażę jej pokój Zniszczoła! Pod biurkiem papierki po cukierkach, mnóstwo śmieci na dywaniku...
Nie zdążyłam dokończyć myśli, bo moja treść pokarmowa zbuntowała się na amen, chcąc koniecznie wyjść na światło dzienne.
W dzikim pędzie pognałam do białych drzwi na korytarzu i przytuliłam muszlę klozetową. Bardzo mocno. Moja bohaterka.
Trzęsłam się jak ruscy przed kontrolą antydopingową. Jednocześnie czułam się jak zdechły, przebity flak z opony rowerowej. Byłam wątła i niezdolna do ruchu. Za każdym razem rzyganie mnie tak osłabia, jakbym jakiś atak nerwowy przechodziła. Ale najgorsze było to, że całe zdarzenie zaszło w domu Zniszczoła. Teraz to zaczną wszyscy trąbić, że nie dość, że obrzucam klientów jedzeniem, to jeszcze obrzyguję ludziom domy. Ba, żeby to jeszcze byli przypadkowi ludzie! Ale nie! To musiało trafić na skoczków! Inaczej mój życiowy pech byłby niepełny. Bo jak już się kompromitować, to na całej linii, co nie? A co sobie będę żałować. Młoda jestem, czymś trzeba ten życiorys do CV zapełnić. Wpiszę tak:
Nazywam się Antonina Socha. Urodziłam się 1.12.1993. Od tamtej pory moje życie jest nieustannym pasmem porażek.
1. W przedszkolnych jasełkach grałam choinkę. Recytującą, ale jednak.
2. W podstawówce zapomniałam wierszyka podczas pasowania na ucznia i spaliłam buraka, po czym wybuchłam płaczem, niszcząc całe przedstawienie.
3. W piątej klasie chodziłam z najbrzydszym chłopakiem w szkole, bo modne było mieć chłopaka. Byliśmy razem tydzień, akurat przed Bożym Narodzeniem. Podczas Wigilii klasowej ośmieszył mnie przy wszystkich, dając mi czekoladę — poza prezentami dla wylosowanych osób.
4. W ciągu całego gimnazjum byłam uważana za niegodne uwagi seksualnej weirdo — mimo że miałam największe cycki. Nikt mnie nie lubił, nikt ze mną nie gadał, prócz jednej osoby, która, podobnie jak wszyscy, opuściła mnie dawno temu.
5. Czytałam Pottera, oglądałam High School Musical średnio trzy razy w tygodniu i rzadko bywałam duchem na zajęciach z matematyki, co poskutkowało problemami z tego przedmiotu. Za to z chemii wymiatałam!
6. ...aż do liceum, w którym nie wyszłam poza dwóję. Na dodatek podczas akademii na dzień trzeciego maja pełniłam rolę konferansjerki. Kolega, który stał ze mną, puścił ciut za głośnego bąka, a potem spojrzał na mnie krzywo i spytał wprost do mikrofonu: Socha, nie wstyd ci?! Na akademii czadzić ludzi?!
7. Mój pierwszy chłopak był totalnym półmózgiem, dla którego miłość pojawiała się na początku albo wcale. Dla niego pierwsza kłótnia stała się powodem do...
Moje cudowne rozważania przerwało nagłe, nieznaczne ściszenie muzyki na parterze.
Gdzie ta... no, jak jej tam?
Jak w tym domu wszystko było zajebiście słychać.
— Antek, Kusy — odezwał się karcącym głosem Zniszczoł. — Nie zachowuj się jak ameba. Miała pójść do kibla, ale coś długo jej nie ma.
Może poszła na dwójkę — odezwał się bardzo elokwentnie Titus — i ma twarde powody, żeby zostać.
Titus, weź ty przemyśl czasem, co mówisz, dobra? Idę sprawdzić, czy wszystko gra.
O nie. Ten bęcwał zamierzał mnie odwiedzić w takim stanie. Czerwona jak animacja zeskoku z pomiarami wiatru w Kuusamo lampka zapaliła się w mojej głowie i po chwili dołączyło do niej wycie syren. On nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie. Powinnam wstać, wymyślić jakąś dobrą wymówkę! Tylko że nie potrafiłam się ruszyć, byłam ociężała i słaba.
Co ty się tak martwisz? — wtrącił się podejrzliwym głosem detektyw Kubacki. — Przecież duża jest, da sobie radę.
I znowu nie wiedziałam, czy chcę go wyściskać czy udusić gołymi rękami.
Myślałem, że kto jak kto, ale ty to akurat masz trochę oleju w głowie.
Niestety, katastrofa była bardzo blisko.
TRZASK! I już po eksplozji. Zniszczoł wkroczył do kibla, podczas gdy ja kontemplowałam bystrość strumienia wody klozetowej. Piękna sprawa. Krystalicznie czysty ruczaj spływał kaskadą, gdy wcisnęło się srebrny przycisk u góry... Skoczek, nie myśląc wiele, natychmiast do mnie podszedł i przykucnął obok.
— O dżizas...
— Zniszczooooł, ufajdałam ci sedes... — Niby nic nie wypiłam, a czułam się jak pierwszego stycznia.
Rudawe kuriozum założyło mi część włosów za ucho, co było trudne, bo nie ruszałam głową położoną na sedesie. Po prostu byłam totalnie bezwładna. Mógłby mnie nawet teraz zgwałcić, a ja bym nie zaprotestowała. Tylko fizycznie, rzecz jasna.
— Nic nie szkodzi.
— Przepraszam... — wymamrotałam, ledwie poruszając ustami.
Najgorsze było to, że w żołądku nadal miałam bajlando, i to całkiem niezłe. I nie pomagało nawet jego głaskanie po głowie, bo jakaś maleńka cząstka mnie chciała mu przywalić za naruszanie mojej przestrzeni osobistej. I zamierzałam to wykonać, skoro tylko odzyskam siły, a nie zapowiadało się na to prędko.
— Nic się nie stało, serio. Będzie jeszcze?
Musiałam być blada jak Włosi przed skokami na HS140 (bo, jak wiadomo, dalekie skoki to już niebezpieczne są), że znający mnie kilka dni patafian się domyślił, ale miał rację skubany, bo po sekundzie puściłam barwną fontannę. Skąd wziął na nią materiał — pojęcia nie mam. Położyłam z powrotem głowę na sedesie i modliłam się, żeby ten upokarzający wieczór dobiegł końca.
— Już?
— Mam nadzieję — mruknęłam.
— Muszę cię zawieźć do domu — oznajmił z westchnieniem, wstając z kucek, a po chwili podał mi rękę, której jednak nie złapałam.
— Na mózg ci siadło? — Spojrzałam na niego z trudem do góry. — Pijany chcesz prowadzić? Po moim trupie. Nie dość, że zabijesz mnie, to jeszcze siebie, a może i innych!
Wywrócił oczami.
— Nic nie wypiłem, kasztanie.
— Tylko bez inwektyw proszę.
— A ty wobec nas to co?
— Ja mogę, bo jestem kobietą. Mężczyzn można obrażać, a kobiety nie.
— Wspaniała logika. Co, mówiłaś, studiujesz?
— Się nie interesuj, bo kociej mordki dostaniesz.
— Nie unikaj tematu. Prędzej czy później to z ciebie wyciągniemy.
— A ty nie kłam, że nic nie piłeś, łgarzu patentowany.
W odpowiedzi Zniszczoł westchnął, ale ponownie przy mnie przykucnął, tym razem z lekkim uśmiechem. Mnie to się wydaje, że to nie są uśmiechy, tylko trwały paraliż twarzy, bo to niemożliwe, żeby ktoś chodził przez dwadzieścia trzy godziny na dobę z bananem na facjacie.
— Przysięgam, nic nie piłem. Gdyby tak było, zamówiłbym ci taksówkę albo przenocował cię u siebie, ale na pewno nie zostawiłbym cię na pastwę losu. Nie rób pod górę jak zawsze, dobra?
Tym razem to ja westchnęłam, ale to było bardzo zmęczone rzyganiem i rozmową poniżej poziomu westchnienie. Pozwoliłam mu się podnieść, a potem, pod groźbą opowiedzenia reszcie kadry o incydencie z restauracji, zarzuciłam mu rękę na szyję, a on mnie trzymał w pasie, i tak sobie schodziliśmy ze schodów jak dwie największe ofiary. Nie obyło się bez głupich docinków ze strony Mustafa i Kusego, przerażenia na twarzy Titusa, dezaprobaty Bieguna i zniesmaczenia u Sierściucha. Ignorowałam ich, a Kubackiemu docięłam coś na temat rafinerii naftowych i jihadu. Koniec końców to on pomógł swojemu kadrowemu koledze mnie znieść, więc zamknęłam się w porę. Bo znowu chciałam go uściskać i kopnąć w klejnoty jednocześnie.
Nie wiem, jak znalazłam się w aucie — byłam półprzytomna. Bolał mnie brzuch i tym razem atak nadszedłby z drugiej strony, więc modliłam się, żeby Zniszczoł miał ciężką nogę do gazu. Wymamrotałam mu adres, po czym nastąpiła cisza, którą przerwało jego stwierdzenie:
— Nie wiedziałem, że tak źle reagujesz na wymioty.
W odpowiedzi jęknęłam, odwróciłam się do niego plecami, oparłam czoło o szybę i zasnęłam.
Zniszczoł odstawił mnie pod same drzwi, skąd odebrała mnie ciotka, a ja mu nawet nie podziękowałam. Bo jestem kobietą niezależną i byle uprzejmość mnie nie złamie. A poza tym jestem hardcoreʼem, obrzygałam skoczkowi kibel i postanowiłam nigdy w życiu się z nim nie kontaktować. Napaskudziłam i tyle mnie widzieli. Twarda jestem sztuka, taka z prawdziwymi jajami i totalnie bez skrupułów.

Potem nastał wrzesień. Pogoda się spartoliła na dobre i nie było dla niej ratunku. Lało jak z cebra, dlatego skrupulatnie wykorzystywałam każdy najmniejszy promień słońca. Musiałam naładować swoje baterie słoneczne, póki była po temu okazja, bo miałam nie widzieć słońca przez następne pół roku. Kiedy jeden z takich dni nastąpił, zabrałam laptopa i poszłam do ogrodu, żeby wreszcie skończyć korektę tego tekstu, który jedno z wydawnictw wysłało mi na próbę. Rzadka rzecz — znaleźli się szaleni, którzy chcieli chociaż spróbować przyjąć żółtodzioba. Myślę, że powinnam się z tym zgłosić do jakiegoś Krajowego Rejestru Cudów Nad Wisłą, czy coś.
Człowiek wychodzi do ogrodu, mając nadzieję, że odetnie się od wszystkich idiotów, którzy go otaczają, ale nie, od razu musi się znaleźć ktoś, kto zdepcze mu te resztki świętego spokoju. Ledwie rozpłaszczyłam zad w wiklinowym fotelu, wyciągając nogi na podnóżek, kiedy zawibrował mój telefon. W pierwszym odruchu chciałam go wrzucić do budy amstaffa sąsiadów, który słynął z tego, że zębiska miał jak rekin i wszystko nimi traktował, ale postanowiłam ulitować się nad niepełnosprytnym umysłowo światem i odebrałam wiadomość. Od nieznanego numeru.

Tęczowy Pawiu, miałabyś dziś czas zajrzeć na Malinkę? Najlepiej tak do godziny. :) Łaaaadnie proszę.

He?

Kurde, sorry, zawsze zapomnę się podpisać. ~ Grzywa

Grzywa? Ale kto to...
SKĄD TEN MATOŁ MIAŁ MÓJ NUMER, JA SIĘ PYTAM?!?!?!?!
Odpisałam prędko:

KTO CI DAŁ MÓJ NUMER, OSZOŁOMIE?!?!?!

Odpowiedź dostałam niemal w ciągu pół minuty.

Podziękuj swojej koleżance z pracy. :)))))))))) To jak będzie????

Tylko któr...
Kaśka. No tak! Dawała przecież jakąś niebieską karteczkę Zniszczołowi, kiedy płacił razem ze Stochem, ale nie sądziłam, że mnie zdradziła! Sprzedała mnie, oddała w ręce wroga! Jak mogła! To... to jest podwójny wywiad! Za takie coś idzie się na długie lata do więzienia! A ja chciałam ją ostrzec przed rozmową z Marcinem, gdybym przyłapała ją na zdradzie... Chcesz być dobry, to cię zrobią na szaro. Oto, jaka jest cena lojalności.

ZAPOMNIJ
Nie bądź uparta. Nie daj się znów prosić, bo przecież nie jesteś świnia.
JA SIĘ NIE ZADAJĘ ZE ZDRAJCAMI
Antek!!! Przypominam ci, że to Kasia dała mi twój numer, nie ja jej!!! Złą osobę winisz!!!
Czego wy tam ode mnie chcecie, co????
Pożegnać się. :) Za niedługo koniec sezonu, a ty wracasz do domu...
TO TEŻ WAM KAŚKA POWIEDZIAŁA???!!!
Tak.

Nie wiedziałam, kogo chciałam bardziej rozszarpać — Kaśkę czy Zniszczoła. Gdybym mogła, rozszarpałabym ich oboje jednocześnie, a szczątki wrzuciła do tej rzeczki, co to niedaleko głównego deptaka w Wiśle płynie. I nic by mnie nie obchodziło, że wszystko wypłynęłoby na wierzch, bo dno jest płytkie. Są rzeczy ważniejsze niż jakieś zwłoki — święty spokój!
Mój telefon po raz enty tego dnia zawibrował.

To jak będzie?? Chcemy się tylko pożegnać, skoro już jesteśmy w Wiśle. Głupio nam koleżankę bez słowa zostawiać. :)))

Zamorduję cię, Zniszczoł.

Będę za pół godziny, jełopie.
Bez inwektyw proszę!!!

I tak cię zamorduję, matole.
Ale sobie wymówkę wymyślili... Po dwóch miesiącach ciszy nagle im się przypomniało, że mnie znają. Fakt jednak pozostawał faktem, że za ostatnią pomoc przy puszczaniu kolorowych pawi nawet im nie podziękowałam, więc jeśli aż tak zależało im na tym spotkaniu, to musiałam się zgodzić. Westchnęłam, ale przebrałam się w cywilizowane ciuchy, rzucając w kąt brudne, workowate spodnie z dresu i za dużą o dwa rozmiary bluzę. Niech znają moją dobroć — nawet się uczesałam. Zaplotłam warkocz, jedyną fantazyjną fryzurę, którą potrafiłam zrobić.
Dotarłam na miejsce z zegarkiem w ręku. Przed bramą stał już zbananiony od ucha do ucha Zniszczoł, czekając zapewne na entuzjazm z mojej strony. Niedoczekanie! Za jego plecami dostrzegłam Bogdana, który posyłał mi nienawistne spojrzenia. Zapowiadało się na angielski five oʼclock.
— Cześć, Antek.
Jego uśmiech przyprawiał mnie o mdłości.
— Cześć, kasztanie.
— Kopę lat, koleżanko!
Byle to nie był Kubacki, byle to nie był Kubacki...
— Jaśka, jak rozumiem, kojarzysz?
Śmiejący się, dziwnie wygolony facecik podbiegł do nas prosto z zeskoku, choć ubrany był „po cywilnemu”. Ja to zawsze myślałam, że skacze się w kombinezonie, ale cóż... Na bluzce miał logo MebleZiobro i od razu typka skojarzyłam z poprzednich lat. Był na skoczni, kiedy Bogdan odebrał mi godność na oczach kadry narodowej i przyłączył się do głupich komentarzy podczas obiadu w lokalu ciotki.
— Spodoba ci się dzisiaj — oświadczył, nie przestając cieszyć facjaty. — Są obydwie kadry, a zaraz się zjadą juniorzy.
Cudownie. A dream coming true.
— A co z trenerami? Nie wywalą mnie?
— Maciek nie dowidzi — wyjaśnił Zniszczoł — i mężczyzn od kobiet nie rozróżnia, poza tym nie ma pamięci do twarzy i nie potrafi rozpoznać swoich zawodników, a Łukasz godzinę temu zniknął, żeby załagodzić konflikt z żoną, która zaczęła mu przez telefon robić wyrzuty na temat niewyrzuconych śmieci i nienaprawionej spłuczki w kiblu.
Troubles in paradise?
— Żeby to jeszcze kiedyś był paradise...
Im bliżej byliśmy zeskoku, tym lepiej widziałam, jakie tłumy się na nim zgromadziły. Zrozumiałabym szalone fanki, ale nie wielkie kadry w jednej kupie. Las chudzielców śmiał się i energicznie gestykulował. Nie zauważyłam Dwukrotnego Mistrza Olimpijskiego, za to Żyła rzucił mi się w oczy od razu, bo rechotał z Sierściuchem, który stał w kombinezonie.
— To jest... trening? — skrzywiłam się.
Jeśli treningi wyglądają jak domówka na zakończenie roku szkolnego, to chyba chcę zacząć coś trenować.
— Tak — oznajmił z dumą Zniszczoł. — Ale już kadry B. My przed chwilą skończyliśmy, bo przyjechaliśmy pół godziny wcześniej.
— Wzory przyszli zbierać — odezwał się zza naszych pleców Biegun.
Szczerzyło się to jak nienormalne, kiedy nas doganiało. Krzysiek też miał na sobie kombinezon, a nawet odpięty kask, tylko nart z biedą szukać.
— Ja cię stąd słyszę, jak ty się wymądrzasz! — zawołał ze śmiechem Żyła, bo byliśmy już stosunkowo blisko niego i Kota. — Ty tam swojego miejsca w Kontynentalu pilnuj, a Puchar zostaw dorosłym! Co wolno wojewodowi, to nie jego smrodowi!
— Przypominam ci, kto miał koszulkę lidera Pucharu Świata.
— Całą jedną dobę. — Kusy posłał Biegunowi ironiczne kciuki w górę. — Cześć, Antek — wyszczerzył się, a po chwili zawtórował mu Sierściuch.
— Hej. — Ta cała wielka impreza zaczęła mnie przytłaczać.
Zanotować: kiedy Zniszczoł mówi koledzy, tak naprawdę ma na myśli polskie rezerwy skoków narciarskich.
— Ooo nie, to ona, królowa imprez! A toy-toye tak daleko stoją...
Kubacki.
Odwróciłam się na pięcie, a Szopen przerwał rozmowę z Titusem i podszedł do naszego skromnego grona.
— Też mi przykro, że cię widzę, Kubacki.
— Co ty bredzisz, Mustaf? Co ma piernik do wiatraka? — zmarszczył brwi Ziober, którego wolne kojarzenie dopiero teraz pozwoliło zauważyć tajemniczy sens słów Dejviego.
Kubacki machnął na niego ręką.
— Zgodziła się? — nie dowierzał.
Zniszczoł wzruszył ramionami.
— Nie miała wyboru. — I przybili żółwika.
Chciałam się zacząć awanturować o to, co za zakłady tu się na temat mojej skromnej osoby tworzą, ale nie zdążyłam nawet nabrać powietrza w płuca, bo przekrzyczał mnie Jasiek. (Klimek! Kliiiimeeeek! KLIMEK! Weź no go, Wiewiór, szturchnij, bo przecież cep jest głuchy jak pień). I tym sposobem dowiedziałam się, że Klimek nie jest skrótem od Klimatronic, tylko od Klemens Murańka, a także przywitałam się z Titusem i poznałam człowieka imieniem Jakub Wolny, szybki jak konik polny*, jak również Stefana Hulę. I nawet potem Stoch się przypałętał, ale z nim to się już akurat zdążyłam poznać. I to całkiem blisko.
Zaczęłam się powoli zastanawiać, co właściwie kryje się pod hasłem pożegnanie w żargonie skoczkowym, kiedy zorientowałam się, że po pierwsze — na parking wjechał inny bus kadrowy, z którego wytoczyła się siedmioosobowa ekipa z Robertem Mateją na czele, a po drugie — zebrani dyskutowali o swoim przełożonym.
— Straszna z niego ciapa, wiesz? — zwrócił się do mnie Zniszczoł. — O wszystkim zapomina, wszystko gubi. Kiedyś nie wziął biletów na samolot i tylko e-mail z potwierdzeniem rezerwacji uratował nas przed pominięciem zawodów. Innego dnia przyjechał na trening w szlafroku. W środku upiornej zimy. Gdyby miał dziecko odebrać z przedszkola, to na bank pojechałby na wycieczkę w Bieszczady na godzinę przed końcem zajęć. To ten typ człowieka. Przyjazny dla środowiska, ale mózg odmawia mu współpracy.
Co może przeszkadzać, zwłaszcza w kierowaniu kadrą, pomyślałam sobie w duchu.
Juniorzy wtoczyli się na zeskok, witając się z zebranymi, ale Mateja już gdzieś gestykulował z oddali, żeby kierowali się do szatni, bo czasu nie ma.
— Fleja, będzie dziś setny metr?! — zawołał mój rudawy kolega Aleksander z paskudnym uśmieszkiem na twarzy, gdy tamci się oddalali.
— Wal się, Grzywa! — odkrzyknął do niego czerwony ze złości młodzieniaszek i tyle go widzieli.
A ten tylko śmiał się jak nie do końca zdrowy na umyśle. Ja wam przysięgam, oni wszyscy mają zryte berety, co do nogi.
I tak się spotkanie towarzyskie chudonogich toczyło swoim naturalnym rytmem, a ja nie mogłam się pozbyć myśli, że przyszłam tam na darmo. Jak sobie chcieli pogadać, to przecież beze mnie też by mogli. Wolne popołudnie na matołów zmarnowałam, a oni za grosz skruchy, za grosz poszanowania. Nawet nie raczyli mi się z tego incydentu wytłumaczyć.
Właśnie zabierałam się do wygłoszenia mocno naszpikowanego inwektywami monologu do zebranych, kiedy na zeskok wkroczyła osoba, której mój widok nie mógł ucieszyć. Koło Wzajemnej Kompromitacji zamilkło jak jeden mąż, a szanowny trener Kruczek w biegu rozłączał jakąś rozmowę telefoniczną. Czułam, jak mi serce podeszło do gardła. Starając się wmieszać w tłum, stanęłam za wielkim jak żyrafa Kubackim i nieco niższym, ale skutecznie zakrywającym Zniszczołem. Wydawało się, że mój plan wypali.
— Panowie, przepraszam za to wyjście, ale... sami rozumiecie, żona... nieważne. Fajnie, że poćwiczyliśmy — Piotrek, za tę pozycję najazdową powinni ci odejmować punkty pucharowe — ale musimy zrobić miejsce juniorom. Chłopacy od Maćka też zaraz kończą, więc... A to kto?
No to planowanie bym oblała.
— Halo, dziewczynko?
DZIEWCZYNKO?!
W tym samym momencie cała gromada zrobiła dwa kroki w tył, zostawiając mnie na przedzie. Patrzyłam w zimne, stalowe oczy tego siwiejącego pana, zwanego trenerem polskiej kadry A w skokach narciarskich, i zastanawiałam się, ile minut życia mi zostało. Czy mogłabym pozdrowić mamę? A, i bratu przekazać, że mam nadzieję, że ktoś mu kiedyś spuści łomot za wykradanie tacie alkoholu ze spiżarni.
— Co ty tutaj robisz?
Stoję, bo mnie Zniszczoł zmusił? Jakoś nie miałam odwagi mieszać w to niewinnego kolegi Aleksandra. Biedaczek myślał, że orli wzrok nie dotyczy starszych przedstawicieli tego gatunku. To ja byłam winna. Ja dałam mu się na to namówić! Żeby ten pacan Kubacki mógł mieć teraz z tego chorą satysfakcję!
— Wiesz, że wkroczyłaś na chroniony teren skoczni podczas zamkniętego treningu wszystkich kadr narodowych?
Ta, właśnie widzę, jak jest chroniony. Jeden spasły Bogdan na bramie to jeszcze nie ochrona.
— To się nazywa wtargnięcie. Za takie coś grozi więzienie. Albo co najmniej grzywna.
Hola, hola, hola! Wtargnięcie?! Takiej potwarzy to ja znieść nie mogłam. A co mnie niewinność Zniszczoła obchodziła, przecież to on mnie tam ściągnął, więc najwyższa pora, żeby zaczął się tłumaczyć. Często i gęsto!
— Ale Zni...
— A może przyszłaś tu na czyjeś zaproszenie? — Spojrzał wymownie na tak zwanych mężczyzn za moimi plecami, ale kiedy się odwróciłam, cała ekipa wyskakiwała już za bandę reklamową po drugiej stronie dojazdu. Mogłabym przysiąc, że porozumiał się z kimś wzrokowo.
No mówiłam, że książęta wyginęły! Wszyscy tchórze uciekli i tylko jeden odważny pozostał na placu boju. Ja. I gdzie oni niby mają te jaja? Chyba w lodówkach, na Wielkanoc trzymają.
— Cóż, nie widzę tutaj nikogo, prócz ciebie.
CO PROSZĘ?! A tamte uciekające panny młode?! Halo, panie trenerze, gdzie pan posiał swoje gogle?!
— W chwili obecnej masz tylko dwie opcje: komisariat albo...
— Komisariat — stwierdziłam hardo, zakładając ręce na piersi.
— Jesteś pewna? Myślisz, że ci uwierzą? Nie masz żadnych świadków.
A Zniszczoł to co? Pies?
— Ale...
— Wybieraj: albo komisariat, albo asysta przy moim boku. Cały sezon zimowy i dłużej.
Szantaż! Szantaż w biały dzień!
Chwila. Miałam wybrać więzienie albo pół roku w towarzystwie koczkodanów ze skrzywieniem psychicznym. Zdecydowanie wolałam więzienie. Za nic nie chciałabym oglądać ich facjat dzień w dzień, w porze roku, w której nie ma za wiele słońca. Jedyne, co mogłoby mi świecić, to ich gołe tyłki przy wychodzeniu z łazienki. Ohyda!
— Pan chyba żartuje — stwierdziłam z pełnym niedowierzaniem.
— Wtargnięcie to wtargnięcie, prawda? Trudno ci będzie udowodnić, jeśli cię zaprosili. Chłopaki zaprzeczają. Sama widziałaś.
— Ale...
Czy naprawdę nie było żadnej innej opcji? Mycie kibli? Codziennie zamiatanie skoczni? Smarowanie nart? Zbieranie pod mostem na rozwój narciarstwa klasycznego w Polsce? Tańczenie w zespole folklorystycznym? COKOLWIEK?
— W takim razie muszę zadzwonić na policję. Nie przejmuj się, wciąż są pracodawcy, którzy przyjmują ludzi z kartoteką kryminalną. Odsiedzisz dwa lata i będziesz mogła robić tatuaże...
Przestałam słuchać prawniczego, manipulatorskiego monologu szanownego pana Łukasza K., bo nie mogłam uwierzyć, że ten baran właśnie a) szantażował mnie i b) oferował mi jednocześnie stanowisko w swoim bajzlu. Równie dobrze mogłabym i ja na niego donieść, przecież wciąż trzymałam smsy. Ale miałam ryzykować, że mi nie uwierzą? Że mnie zdrajca mój osobisty wystrychnie na dudka ponownie i będę musiała się do końca życia pałętać po spelunach w obdartych dżinsach i ramoneskach? Już oni na pewno wymyślili coś, żeby i z telefonu się wyłgać.
Chciał, żebym spędziła całą zimę, nosząc narty tym tępakom i marznąc w niebotycznie niskich temperaturach, i oglądając wszystkich latających chudzielców tego świata non-stop. Dzień w dzień. I nawet pojechać do Planicy. I jeszcze czego. Może udzielać wywiadów dla Tadzia? I może prać im bokserki?!
Miałam spędzić pół roku z tymi półgłówkami?! Ani mi się śniło!
Z drugiej strony — pewnie kasa byłaby z tego nie najgorsza. A ja potrzebowałam kasy, bo pensja u ciotki była dziwnie... mała. Na dodatek taka plama w kartotece niekorzystnie wpłynęłaby na moją karierę...
Patrzyłam na kłapiący bez przerwy ozor Kruczka, ale żadne słowa do mnie nie docierały. Ten jełop nie żartował. Już wbijał numer na swoim super srajfonie sześćset dziewięćdziesiąt dwa, już łączył się z inspektorem Ważniakiem Mamtowdupińskim.
Jak miałam podjąć tak cholernie ważną decyzję w pół minuty?! Niektórzy ludzie dostają całe tygodnie na takie rzeczy, a miałam zaledwie trzydzieści sekund. Przerąbałam sobie — tym, że Zniszczoła nie odprawiłam na drzewo, kiedy była na to stosowna pora! Do dupy bym poszła, a nie na imprezę, a on dostałby gorącym makaronem tagliatelle prosto w ten ucieszony ryj.
Wybór dał mi między fatalnym a tragicznym złem. Kić albo pańszczyzna u Kruczka. Powinien dołączyć jakąś trzecią opcję. No nie wiem, coś w stylu: Idź do domu, wybaczam ci?
Co ja robię, co ja robię...
— DOBRA! — Swoim rozpaczliwym okrzykiem oderwałam rozochoconego oratorsko trenera od wyświetlacza. Wreszcie na mnie spojrzał, tym razem z lekkim zaskoczeniem. — Dobra, będę pańską... asystentką, groupie, albo czym pan tam sobie chce. Ale musi pan wiedzieć, że nie z własnej woli, tylko pod przymusem! Za sprawą szantażu emocjonalnego, który...
— Skontaktuję się z tobą w najbliższym czasie. — Poklepał mnie po ramieniu, uradowany jak prosię w deszcz, bez wyrzutów sumienia przerywając mój charyzmatyczny speech. — Nie pytaj jak, na pewno to zrobię. Wtedy ci wszystko wyjaśnię. Do zobaczenia w Klingenthal! — zawołał radosny jak szczygieł, znikając w swoim samochodzie na parkingu.
Spojrzałam w bok, na oniemiałą kadrę juniorską, która właśnie wtoczyła się na dojazd.
Co ja zrobiłam? Czułam się, jakbym spadła ze szczytu Velikanki, a nawet gorzej. Co ja rodzicom powiem? Przecież matka mnie przechrzci na Edeltraudę. Na bank. Całe pół roku, cała zima z tymi, którzy doprowadzają mnie do szewskiej pasji szybciej, niż bugatti veyron dobija setki. Ze zdrajcą Zniszczołem, z mądralą Kubackim, z niewiastą Sierściuchem, ze zjaranym Żyłą, z perfekcyjnym Stochem, z dziecinnym Klimatronikiem, znaczy, ups, z Klemensem, z rozrechotanym Zioberem...
W akcie bezsilności upadłam płaskim dupskiem na igielit. Kłuł mnie, ale równie dobrze mogłabym być lana pejczem, tyle samo bym poczuła. Moja zryta psychika właśnie rzeźbiła mi dziury w mózgu. Sama nie wierzyłam w to, co przed kilkoma sekundami wypadło (bo przecież nie wyszło celowo, wiadomo) z moich ust. Doznałam największego zaćmienia umysłowego w historii świata. Było jednak zaryzykować z tymi smsami, ale teraz to wszystko szlag jasny trafił.
A może w głębi ducha...?
PO MOIM MARTWYM TRUPIE!
Złapałam się za łeb.
Ja z figurą zapaśnika sumo i siedmiu chudzielców z nartami w dziwnie obcisłych fatałaszkach. To brzmiało jak początek kiepskiego pornosa.



* Autentyczny opis z biogramu Kuby na Instagramie.

Cześć, prosiaczki!
Wiem, że Engelberg był totalnie do dupy. Wiem też, że wspieram naszych, choćby nie wiem co. Bo są nasi. I tyle. A Kamila wypowiedzi, twarz i postawa łamią mi moje delikatne serduszko.
Zawaliłam na całej linii. Notka miała się pojawić w środę popołudniu, a tymczasem... Sami wiecie. Pewnie teraz nikt tego nie przeczyta, bo noc jest ciemna i głucha, a poza tym zaraz Wigilia, no heloł. A jednak. Mimo wszystko — macie Tośkę i Zniszczoła na święta.
Całkiem możliwe, że jutro wstawię króciutki, niezwiązany z fabułą dodatek świąteczny. :D Mam nadzieję, że Wam umili dzień!
Gdyby kogoś interesowało, jak wyglądał dom Olka (nie w rzeczywistości, of course), to perosz bardzo, linki: 1, 2, 3, 4, 5, 6. Jak się podoba?

Z tego względu, że to już ten dzień, życzę Wam, moi drodzy nieliczni czytelnicy, wesołych świąt, wielu prezentów (do kogo Mikołaj dwa razy w grudniu przyjeżdża, to od Mikołaja, na Śląsku prezenty w święta rozdaje Dzieciątko Jezus), przyjemnego kibicowania podczas Turnieju Czterech Skoczni, no i wspaniałego Nowego Roku! :) I nie nażryjcie się w święta, żeby zrzucać nie trzeba było. :D Ja to, na ten przykład, wstaję dziś z rańca i wybieram się, jak zwykle, na jogging. Święta świętami, ale masa sama się nie zrzuci!

Mam nadzieję, że ten dodatek wypocę, ot, co! :D
Jak będziecie mieli w końcu chwilę dla siebie, to dajcie znać, że czytacie i powiedzcie, jak Wam się nasze Tośki i Zniszczoły podobały. Szkoda, że Dejvidowi tak mało pola do popisu zostało, ale niechże on pozwoli naszym głównym gwiazdom błyszczeć choć raz!
Świnki, Wy też uważacie, że Piotruś powinien se dychnąć na czas TCS-u, a Andrzejek zaszaleć? Bo ja tak. Uwielbiam Pietrka, ale przydałaby mu się przerwa, serio. Choć, kto wie? Może serio coś się poprawiło, skoro wcale taki nie najgorszy był na treningu? I Mustafa, Mustafka mojego będzie mi brakować. :(
Jeszcze raz wesołych świąt, prosiaczki!
Dziękuję za każdy Wasz komentarz, ten mały i duży. :) Dajecie mi pałera i nadzieję, że to wszystko ma jakiś sens. :)

Wasza Charlie

12 komentarzy:

  1. boże! jest druga w nocy, a ja nie śpię, ale kiedy wyświetliło mi się, że dodałaś coś nowego jakaś niewidzialna moc kazała mi przeczytać. i nie żałuję, oczywiście, że nie.
    bo wiesz co? kocham Tośkę za jej poczucie humoru i sam styl bycia, a w połączeniu z naszą skoczną kadrą... z tego może wyjść coś, czego jestem bardzo ciekawa.
    ja czuję, że oni to wszystko wraz z Kruczkiem sprytnie ukartowali i Tośkę siła zmusiliby do podjęcia decyzji o zostaniu asystentką Łukasza. ogólnie to jestem w szoku, że nie wybrała komisariatu, ale fakt, to mogłoby źle wpłynąć na jej przyszłość, a tak? pomęczy się z nimi kilka miesięcy, przeżyję zapewne przygodę swego życia i wróci do zwykłego życia... chociaż nie jestem taka pewna czy będzie chciała się z nimi rozstawać po tych miesiącach, a nawet mam nadzieję, że zostanie na kolejny sezon!
    matko, tak się nakręciłam, a tu jeszcze pewnie sporo czasu do kolejnego rozdziału, prawda? do tego czasu może trochę się uspokoję, święta na mnie wpłyną czy coś i spojrzę na to wszystko bardziej opanowana, ale na razie po przeczytaniu tego co stało się w łazience domu Zniszczoła podczas szalonej imprezy... nie mogę XD
    dziewczyno, zabijasz mnie z każdy kolejnym zdaniem i jestem w takim dziwnym stanue zawsze po przeczytaniu czegoś u Ciebie.

    kończę już ten nieskładny komentarz, kończę, ale jeszcze jedna rzecz, mianowicie: "Przeleciałbym jak Freund Prevca" ... czy ja to muszę komentować? prawie obudziłam pół domu, kiedy parsknęłam śmiechem po przeczytaniu tego i ja chcę do tego jakieś prawa autorskie, bo mając w zanadrzu plan na zaczęcie historii z Prevcem (love--resistance.blogspot.com - zapraszam tak przy okazji) czuję, że może mi się przydać.

    miałam już kończyć, cholerka, teraz już tak naprawdę, obiecuję! kocham tą historię całym swoim sercem mimo że tak naprawdę główna akcja zacznie się od przyszłych rozdziałów!
    przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne, ale wybacz z racji a) późnej pory i b) piszę na telefonie.
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku, dziękuję Ci pięknie! :) Nie sądziłam, że ktoś prócz mnie jest aktywny dzisiejszej nocy o tej godzinie. :) To miłe i przyjemne zaskoczenie. (Nie będzie już tak miło, kiedy będę musiała wstać o siódmej na bieganie).
      Dziękuję za miłe słowa! Co do Twojego bloga - na pewno zajrzę. Team Pero w końcu jestem, a co. :D Oj, tak, Tosiek wybrała mniejsze zło. Co miała zrobić? Na pewno nie będzie jej się to wszystko podobać, zdecydowanie nie. Zobaczysz, ona ich jeszcze do pionu ustawi! Choć nie będzie łatwo, bo to przecież uparte osioły są. :)
      Wszelkie błędy wybaczone, choć ortów żadnych nie wyłapałam. Co do nowego rozdziału - na pewno przed Sylwestrem. Część już mam napisaną. :) Na razie wypatruj dodatku, bo się dziś pojawi! Jednak!
      Pozdrawiam i wesołych świąt życzę! :)
      Charlie

      Usuń
    2. jest 9, dopiero wstałam i czuję się nawet okej, ale nigdy nie wstałabym o 7 rano i to na bieganie... i to w Wigilię! podziwiam Cię, naprawdę:)
      ja mam nadzieję, że ona ich ustawi do pionu i że będą z nich normalni ludzie!

      ooo to się bardzo bardzo cieszę, że jeszcze przed Sylwestrem. będę mogła czytać w spokoju, bez wizji lekcji w szkole, na całe szczęście.
      na dodatek czekam czekam, będę czytać nawet przy stole wigilijnym, a co! a właśnie z tego wszystkiego zapomniałam życzyć Ci spokojnych, wesołych świąt! :*

      Usuń
    3. Ojej, dziękuję i wzajemnie! :)
      A dodatek pojawi się koło 16:00. :)

      Usuń
  2. Petarda. Sama nie wiem, od czego zacząć :D Może tak...
    "Przeleciałbym jak Freund Prevca", trzeba zapamiętać :D Genialne! Nie pamiętam, kiedy tak ostatnio się śmiałam. A nie, jednak pamiętam. Kiedy czytałam poprzedni rozdział :P
    Rozkminy Tośki na temat Bieguna... Bezcenne. No i wiecznie naburmuszony Kocur. Kocham!
    Aż mi się szkoda Antka zrobiło. Fakt, zafajdanie całej łazienki nieznajomemu to nieprzyjemne wspomnienie, ale spójrzmy na to z innej strony! Co prawda jej godność trochę kuleje, ale dzięki temu zyskała pracę. Może nie tą, o jakiej marzyła, ale przynajmniej za porządną sumkę. Straci pół roku na oglądanie "chudzielców z całego świata", ale po skocznym tournee będzie mogła sobie pozwolić na wypoczynek, o jakim nawet nie śniła (o ile Kruczek nie wpadnie na genialny pomysł zatrzymania Tośki przy sobie na dłużej).
    Co do TCS, to swoją opinię wyraziłam pod poprzednim rozdziałem, ale po cichu również liczę na jakieś przełamanie. I mnie też podłamał wywiad ze Stochem. Serce ściska, co tu gadać. Dawno nie miałam tyłu łez w oczach, nawet po obejrzeniu maratonu "Lassie, wróć!" i "Mój przyjaciel Hachiko". Autentycznie! Może te treningi coś pomogą, no bo, jasna cholewka, ileż można! Rozumiem, zły start, każdemu się zdarza, ale żeby niejaki Węsę Dekombs Sewuła był wyżej sklasyfikowany od Polaka? Albo Włosi dolatywali do punktu K? No jak? :(((((((((((((((((
    Idę dalej, czytać odcinek specjalny, bo tutaj już więcej chyba nie uda mi się naskrobać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, Treneiro Kruczek jeszcze niejedno głupie wymyśli i w niejedne tarapaty wpadnie. I kto go będzie musiał wyciągać? Tośka, oczywiście, że Tośka! A tych chudzielców to się tyle naogląda, że na pewno wyjedzie na jakieś wyczesane wakacje. Choć, jak to mówią, im więcej na coś patrzysz, tym bardziej ci się podoba. :)
      Wąsąt Dekomb Sewuła i Ronau Lami Szapłi i Włosi lepsi od nas. Co się dzieje z tym światem?!
      Jutro już Oberstdorf, yay, yay, yay! :3

      Usuń
  3. Ziobro jako "dziwnie wygolony facecik" - tak, trafiłaś w sedno! :D

    OdpowiedzUsuń

  4. Na wszystkie krótkofalówki Waltera- kocham cię! Ta historia jest tak przegenialna, że nie mam słów. Gdyby tej zimy był śnieg, mój śmiech zrzuciłby cały biały puch z drzew dookoła.
    Dawno się tak nie uśmiałam podczas czytania, dziękuję. :D
    I dzięki tobie znowu mam ochotę czytać o naszych, polskich skakajcach. Dziękuję ponownie. :D
    To co wydarzyło się na linii Tośka-Kruczek sprawiło, że mi szczena opadła, aż do ziemi. Ale się ciekawie zapowiada, przecież ona tam szewskiej pasji z nimi wszystkimi dostanie.
    Po "Przeleciałbym jak Freund Prevca" nie mogłam opanować śmiechu, łez i dopiero po 5 minutach byłam zdolna do dalszego czytania.
    Ja po prostu nie mam słów na to,bo to jest tak genialne. I jest godzina 1:43 (znaczy ja ten komentarz dodam pewnie w południe czy coś, bo właśnie mi internet wyłączyli, a piszę to, żeby mi myśli nie uciekły) a ja się ledwo mogę ze śmiechu opanować.
    Nie mogę się doczekać dalszych losów Tośki i tego polskiego cyrku. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że hitem jest tekst o Freundzie i Prevcu, nie spodziewałam się, że akurat ten się spodoba. :D Ale autor nie możne przewidzieć reakcji swoich czytelników do końca. Nevah.
      Miło mi się zrobiło za te podziękowania! :) Cieszę się, że Tośki Cię zmotywowały do czytania o skoczkach na nowo, bo to przecież fajne jest i zdrowe. :D
      Nowe przygody Tośkowych już w środę! Mam nadzieję, bo póki co wolno wypluwam ten rozdział. :(

      Usuń
  5. Prevc z Freundem wymiatają. Trochę jak Sokół Millenium, którzy przeleciał wszystkie sosny w lecie (never mind, byłam dziś na Star Warsach i taka konkluzja mi sie nasunęła).
    Anyway.
    To że Antek dała się namówić na imprezkę samo w sobie było dziwne. To że utrzymała tak długo treść żołądka na miejscu też było dziwne. Sama impreza też do normalnych nie należała (Kot smuta w kącie - to akurat bardzo trafione), więc w sumie dobrze ze się szybko z niej zmyła. I Olek taki gentelmen, ciekawe z kim tak przez ten telefon nawijał?
    Zostawili ją w spokoju na dwa miesiące i nagle napływ miłości, zeby sobie poogladała jak an terningu, a raczej "trreningu" poltkują. (juz wiem czemu te skoki tak wygladają jak wyglądają - jakby na tych treningach skakli a nie klachali jak stare babcie pod kosicołem to może by i wyniki inne byly). Tak wiec po co tam ona.
    A akcja z Kruczkiem byłą ukratowana, jestem tego pewna! Umówili się z nim tak, żeby Tośka z nimi została na dłuzej, o!
    Odnosząc się do koemntarza powyżej, to ja tez w sumie wróciłam do czytania skokowcyh blogów po przerwie, bo miałam masę nauki. A jak wróciłam, to na więksozści cisza, a inne pousuwane... jak żyć?
    No, to lecę czytać najnowsze przygody Anteczka.
    E_A

    OdpowiedzUsuń
  6. Czemu ja jestem tu tak późno, no czemu! ❤

    OdpowiedzUsuń