Should
I stay or should I go now?
If I
go there will be trouble,
And
if I stay it will be double.
So
come on and let me know.
The
Clash — Should I stay or should I go?
Dlaczegodlaczegodlaczegodlaczegodlaczego
ze wszystkich istot żyjących w tym wszechświecie to właśnie oni
musieli siedzieć w tym samochodzie? To mógł być ktokolwiek.
Justin Timberlake, J. K. Rowling, profesor Religa, żyrafa. A nawet
Prawie Bezgłowy Nick. Ale nie. Z czarnego opla astry wysiadł mój
najlepszy przyjaciel Olek, a za nim czterech koleżków,
których dotąd nie widziałam. Wyglądali jednak niemal identycznie
jak te młodzieniaszki ze skoczni: niskawi (może prócz tego
blondyna, który wydawał się przy nich wielki jak latarnia morska
na Faros), chudzi i bezpłciowi.
Nie
miałam wyboru, dlatego się odwróciłam. Ten rudawy bałwan, po
chwili głębokiego zaskoczenia, uśmiechał się jakby kupony do
Maca dostał. Niestety, nie potrafiłam ukryć swojego zestresowania
i niedowierzania. Oczy miałam
jak pięciozłotówki, chociaż próbowałam to ograć. Cóż, Oscara
bym za to nie dostała.
Bo
ze wszystkich paskudnych kreatur na tym świecie musieli mi się
trafić właśnie oni.
—
Hej! — wydusił wreszcie Olek, nadal się uśmiechając, gdy razem
ze swoją wycieczką dotarł na moją stronę drogi. — Co ty tutaj
robisz?
Pozuję
dla Vogueʼa. Nie
widać?!
Pozostała
czwórka posłała sobie zaskoczone spojrzenia.
—
Znacie się? — rzucił bledziutki, niski chłopaczek.
— W
pewnym sensie — odpowiedział Olek. — Chłopaki, poznajcie Tośkę.
Tośka, to…
—
Antek — wycedziłam przez zęby. — Miałeś się do mnie zwracać
Antek.
Zmieszał
się kolega.
—
Eee, no tak. — Podrapał się po głowie. — Chłopaki, więc to
jest Antek, Antku, to Mustaf — wysoki blondyn skinął lekko głową
— to Kusy — młody, ciemnowłosy o zarumienionych jak porcelanowa
lalka policzkach chłopak uśmiechnął się serdecznie — Maniek —
też miał ciemne, prawie czarne włosy, i zdecydowanie wyglądał na
lalusia; ten tylko mrugnął bez większych emocji — i Titus.
—
Krzysiek, powiedziałem ci, że Krzysiek! — No i się wyjaśniło,
jak nazywa się to blade stworzonko.
Dla
mnie brzmiało to jak chiński alfabet i nic mi nie mówiło. Co mi
po ich ksywach? Chyba się tak nie legitymują publicznie, ale co kto
woli. Ciekawe, jaką szanowny pan Aleksander ma ksywę,
przemknęło mi przez myśl. Spojrzałam na jego włosy. Grzywa?
Zaśmiałam się w duchu.
Wtedy
poczułam ciągnięcie za rękaw. Spojrzałam w dół. Tymek!
Zupełnie o nim zapomniałam! Wyrodna ze mnie kuzynka.
—
Tosia! — zawołał szeptem.
Wzięłam
go natychmiast na ręce.
— A
to kto? — Pierwszy raz zobaczyłam uśmiech na twarzy Mańka.
Taaaak,
na pewno zmiękczał tym nastoletnie kolana.
—
To mój kuzyn Tymek — wyjaśniłam, nadal zbyt roztrzęsiona, żeby
prowadzić sensowne konwersacje.
Tak
naprawdę chciałam zapaść się pod ziemię. Historia z restauracji
na pewno piorunem rozeszła się po kadrze, a Olek nie omieszkał
opisać tego ze szczegółami. Że jeszcze nie przypomniał, skąd
się znamy, ani o moich domniemanych ciągotach do miłości
francuskiej, to cud.
A
poza tym to naprawdę nie rozumiem dlaczego musiałam trafić akurat
na nich.
—
No to co się stało? — przerwał chwilę ciszy mój najlepszy
kolega z Wisły.
—
Koreański złom się stał — stwierdził tonem znawcy Mustaf.
Zwęziłam
oczy. Ja mojego wehikułu obrażać nie dam!
— A
ty co, na pewno astonem martinem się wozisz — odgryzłam się.
—
Nie, ale gdyby kiedyś zachciało mi się pojeździć na rowerze, to
do ciebie przedzwonię — nie pozostał dłużny.
Weźcie.
Mnie. Stąd.
Gdyby
był Bogdanem, a nie Mustafem, (podobno) skoczkiem, a więc elementem
cennym w naszym społeczeństwie, to dawno dosięgłaby go pięść
sprawiedliwości. Mądrala się znalazł. Znawca i profesor
oksfordzki! A może mnie na lepsze nie stać, hmm? O tym bałwan nie
pomyślał. Wtedy zachciałam mieć gorący makaron tagliatelle. Żeby
mu tę gębę niewyparzoną odkazić!
—
Dobra, Dejvi, weź to na spokojnie — poklepał go uspokajająco
Kusy, dostrzegłszy najwyraźniej moją nieprzyjazną minę. — Tak
się składa, że tylko on jest w stanie naprawić twoje auto.
Czy
to był jakiś przekaz podprogowy? Skądże. Kolega Kusy chciał mi
jedynie dać do zrozumienia, że mam w milczeniu znosić zgryźliwe
uwagi tego blond gamonia dla własnego dobra. A ja takiego zamiatania
spraw pod dywan bardzo nie lubię. Równie dobrze można by próbować
mi zasłonić ręką usta w trakcie krzyku — ugryzę szkodnika i po
sprawie.
Zazgrzytałam
zębami. Mogłabym, oczywiście, dolać oliwy do ognia i rozpętać
piekło, ale dla dobra wyższego musiałam zrezygnować z własnych
ciągot socjopatycznych.
Mustaf
uśmiechał się z satysfakcją. Chociaż wolałabym odgryźć sobie
język niż być dla niego miła, musiałam to zrobić. Przemóc się.
Zwymiotować psychicznie i udawać, że jestem jakaś przyzwoita.
Ech, ten altruizm kiedyś doprowadzi mnie do ruiny.
—
Proszę, czy mógłbyś mi pomóc w naprawie auta?
Ale
nagle jego uśmiech zmienił charakter — wydał mi się dziwnie...
przyjazny. Może ma chorobę afektywną dwubiegunową,
wzdrygnęłam się w myślach. A jak mi silnik do koła przykręci
albo coś? Albo przetnie przewody hamulcowe, bo uzna, że to świetny
żart...
—
Otwieraj maskę. — Rozkazał tonem władcy Imperium Osmańskiego.
Jakby tak zgłębić tego ksywę — Mustaf — to kto wie, czy
gdzieś tam rafinerii jakichś nie ma.
Pociągnęłam
za spust obok kierownicy. Kiedy chłopak podniósł klapę, z wnętrza
buchnął szarawy dymek. Zakaszlał kilka razy, ręką próbując
odgonić smog, po czym zawinął rękawy i wziął się do roboty.
Zadawał mi pytania na temat ostatnich zachowań auta. Posługując
się jak najbardziej profesjonalnym językiem, opisałam wypadek i
najnowsze problemy. Mustaf słuchał w skupieniu jak na jakimś
kazaniu i robił swoje. Przyglądałam mu się kątem oka. Te
przewody hamulcowe nie dawały mi spokoju. Trzeba być uważnym, bo
ci bipolarni to niepewne typki.
Skoczkowie
zajęli się sami sobą, przybierając coraz dziwniejsze pozycje i
rozmawiając o takich głupotach, że można było dostać raka od
samego słuchania. Ja zabawiałam Tymona, który posłusznie nie
narzekał, wiedząc, że sytuacja jest trudna i nie mamy na nią
wpływu. Jak już wspomniałam, to bardzo mądry chłopczyk.
Niestety,
przebywać pośród sześciu facetów to tak jakby przez pomyłkę
wejść do przedszkola. Kobieta mimowolnie staje się matką
pilnującą swojej trzódki i dobytku przed zrównaniem z ziemią.
Kadra zaczęła sobie z nudów dogryzać, więc doszło do krótkich
pogoni i żartobliwych przepychanek. Mustaf psioczył na nich, że za
nic skupić mu się nie dają, ale żadne słowa do nich nie
docierały.
I
niestety razy dwa, chmury nad nam zgęstniały. Wiatr się nasilił.
I lunęło. A gdzie się schowali skoczkowie omyłkowo przypisani do
płci męskiej? Oczywiście, do matiza. Żeby koledze Dejviemu zrobić
tak na złość, aż by mu w pięty poszło. Myślałby kto, że
dzielnie będzie kontynuował swoją heroiczną pracę. A skąd!
Usiadł za kierownicą i zadowolony.
A my
z Tymkiem staliśmy na zewnątrz, przemakając powoli i patrząc z
niedowierzaniem na te dziadygi, które kultury nie miały za grosz.
A nie
mówiłam? Książęta wyginęły! Teraz zostały jakieś kmiotki,
których trzeba pilnować, żeby ci swoimi butami ze słomy nie
zapaskudziły wszystkiego wokół.
—
No wchodź! — zawołał Olek, uchyliwszy drzwi. — Czego tak
stoicie?
—
Ciekawe, gdzie mielibyśmy usiąść, matole! — odkrzyknęłam,
starając się przebić przez szum deszczu.
Siedzący
obok Mustafa z przodu Kusy poklepał swoje kolana, uśmiechając się
jak ostatni dureń. Ruszał przy tym brwiami, bo wydawało mu się,
że jest seksowny.
Matoły.
Debile. Skończone barany!
Czując,
że coraz mocniej się zagotowuję, mocno stąpając, podeszłam do
samochodu i z impetem otworzyłam drzwi kierowcy.
—
Jazda mi stąd! — A ten palec to wycelowałam jak rasowy esesman.
—
Ja naprawiam, ja sobie mogę siedzieć.
Zamorduję.
Dowiem się, gdzie patafian mieszka, i w nocy przyjdę, żeby go bez
większych skrupułów udusić.
—
Won! — krzyknęłam, czując, że jego blond czupryna zaraz posłuży
mi do zamiatania podłogi w samochodzie.
Westchnął
i litościwie się przesunął... na kolana Kusego.
—
Złaź, popaprańcu! — Chłopak bronił się jak mógł, próbując
pozbyć się cielska kolegi z drużyny. — Brakuje ci męskiego
ramienia w życiu czy co?!
W
końcu usiadłam z kuzynem na kolanach i stwierdziłam zupełnie
spokojnym tonem:
—
Ktoś musi iść do bagażnika, bo przecież nie możemy kolegów
narażać na zniewieścienie.
Titus
wyrwał się jak kujon do odpowiedzi na matmie.
—
Ja! Ja się zmieszczę! — Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć,
stał przed tylną szybą, czekając aż pociągnę spust. Pięć
minut później komunikował się z nami dzięki opuszczonej półce
zakrywającej bagażnik od góry.
Właściwie
to pięć minut później zapadła niezręczna cisza. Która
trwała...
...i
trwała...
...i
trwała. W nieskończoność.
—
Więęęc... Tośka, jak tam praca? — Koledze Aleksandrowi uroiło
się, że jest zabawny. Ten paskudny uśmieszek pałętał mu się w
kącikach ust.
Gdyby
tak mieć gorący makaron tagliatelle...
—
Super. Na pełnej — odparłam nie bez sarkazmu.
Głupio
się pyta. A jaka może być praca kelnerki? Tak, wielkie zmiany. W
weekend promocja szotów whisky. Inaczej na kasie trzeba nabijać. No
i ciągle te awansy i horrendalne podwyżki. A napiwki... Nie mam
takiego dużego portfela, żeby pomieścić tę całą miedź!
Mózg
blondynki zawsze pracuje na mniejszych obrotach, dlatego nie w porę
zorientowałam się, do czego zmierza. Czym zatkać jamę
chłonąco-trawiącą pasożyta Aleksandra? Od biedy to można i tego
laczka wepchnąć, co go od miesiąca w schowku wożę. Byle tylko
nie wydawał dźwięku.
—
Jak ci się podoba Wisła?
Przewróciłam
oczami. Brawo, Maniek. Marnujesz się w tych skokach. Zrób karierę
reportera i za każdym razem zdobywcę Oscara pytaj: Jak się
czujesz z wygraną? Istnieje szansa, że ktoś kiedyś odpowie:
Jest mi cholernie smutno. Liczyłem, że wygra Di Caprio.
—
Ona nie jest turystką, Maniek — wyjaśnił nie bez kpiny Olek.
Spojrzałam
na przycisk, który powinien uruchamiać światła przeciwmgłowe, a
w rzeczywistością był tylko zapadką do zabawy. A mogłam
zamontować te katapulty... Wystarczyłby wówczas tylko gest
dłoni...
— A
kim? — Maniek nie krył rozbawienia.
—
Prominentną kobietą. Od niej zależy, czy dostaniesz swój obiad
czy wyląduje on w kroczu twojego kolegi — dorzucił się Mustaf,
na twarzy mając wymalowaną tak wielką drwinę, że tylko mu zrobić
zdjęcie i na wystawę fotografii. Motyw przewodni: Złośliwi
imbecyle w obiektywie.
No
tak. Któryś musiał puścić farbę. W ogóle mnie nie dziwiło, że
zrobił to właśnie on. Powstało ważne pytanie: jak zachować
twarz? Oczywiście, najprościej byłoby się pozbyć świadków, ale
z powodu braku środków chwilowo opcja ta nie wchodziła w grę.
Wówczas
z pomocą przyszedł Tymek.
—
Tosia, jus nie pada! — oznajmił, podskakując z radości i
miażdżąc mi przy okazji kości udowe.
Złoty
chłopak! Konia mu z rzędem!
Zgraja
wytoczyła się z samochodu z westchnieniem niechęci, ale temat się
skończył. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Lecz jak to
mówią: nadzieja matką głupich.
— O
co chodziło z tym obiadem w kroczu? — zainteresował się Kusy,
gdy tylko Mustaf wrócił do grzebania w silniku. Uśmieszek miał
taki, że tylko go mu go zmyć.
Olek
zaczął śmiać się pod nosem. Miałam szczerą chęć sprzedać mu
zamaszystego kopa w goleń. Niestety, etyka mi zabraniała —
przecież chłopaka kariery sportowej nie będę pozbawiać. Może i
nie mam nerwów, ale na pewno mam serce!
Chwila,
ein Moment. Mnie się wydawało, czy oni naprawdę nie
wiedzieli... Aleksander z Mustafem mnie nie sypnęli? Nie chwalili
się wcześniej? Nie wydrukowali billboardu, nie chodzili po szatni z
megafonem...?
—
Zrobione! — oznajmił dumnie blondyn, miłośnik szopenowskiego
uczesania.
Teraz
to nie wiedziałam, czy mam go czcić czy w dalszym ciągu postrzegać
jako potencjalnego wroga. Zasadniczo naprawił mi rzęcha,
poświęcając przy tym swój t-shirt i skórę twarzy (wyglądał
jak kominiarz po dniówce), a także nieświadomie uratował od
towarzyskiej zagłady. Choć z drugiej strony — wcześniej sam
czynił aluzję, jakoby chciał pogrzebać moją reputację. Tacy jak
on to wrzody na zadzie. Ani go przytulić, ani popieścić prądem.
—
Jeszcze udowodnię. — Usiadł za kierownicą, wdepnął sprzęgło,
po czym przekręcił kluczyk w stacyjce i rozległ się znany mi
warkot silnika.
Tymek
roześmiał się głośno i radośnie, a potem przytulił się do
nogi Mustafa, nie pozwalając mu wyjść z szoferki.
—
Tosia, twoje nowe kolegi som fajne!
Towarzystwo
się roześmiało, a ja z trudem oderwałam kuzyna od łydki biednego
Dejviego, który przyglądał się mu jak sprzętowi, którym strach
się posłużyć. W końcu chłopak stanął naprzeciw mnie, wydając
się wyższy niż przedtem. Przez chwilę zamajaczyła mi w wyobraźni
wizja Mustafa-superbohatera, który czerpie energię przez dotykanie
urządzeń działających na prąd. Jak Electro w Niesamowitym
Spider-Manie 2.
W
duchu otrząsnęłam się z tych obrazów. Matoły stały i gapiły
się we mnie jak sroka w gnat. Liczyli na jakiś taniec dziękczynny,
modlitwę, przemówienie...?
—
Dziękuję — powiedziałam kurtuazyjnie, spuszczając wzrok i
omijając ich, by wsiąść do auta.
Po
kilku sekundach wymieniania porozumiewawczych spojrzeń przeszli na
drugą stronę drogi do auta, które, wnioskując po posiadaczu
kluczyków, musiało należeć do Olka. Gdy ich mijałam, wyjeżdżając
z pobocza, rudawy bałwan gapił się na mnie zagadkowo, ale
zignorowałam go. Może po prostu
zeza ma czy coś.
Myślałam,
że to było moje ostatnie spotkanie z skoczkami. Pochodziliśmy
przecież z dwóch bardzo oddalonych od siebie światów — nie
mieliśmy jak się na siebie natknąć. Bo czy ktoś kiedyś widział,
żeby Zeus schodził do ludzi i gawędził z nimi o pogodzie? Nie, i
ja też nie zamierzałam eksplorować życia tych małych hien. Nikt
więcej nie zarejestrował ich w naszej restauracji, co odebrałam z
ulgą. Kolejne tygodnie spędziłam więc w bardzo podobny sposób:
pracując, odpoczywając, biegając i spławiając matkę przez
telefon.
Moja
wizja życia bez wrzodów na zadku legła w gruzach podczas pewnego
obiadu. Niby wszystko po staremu, schaboszczak, ziemniaki, mizeria,
kompocik. Ciotka Marta klepała bezsensownie ozorem jak najęta, a
wujek Robert w milczeniu znosił swoje męki Tantala. Tymek bawił
się jedzeniem, rozpryskując wszystko na cały stół. Ubaw po
pachy. Szanowna siostra mojej mamy nie posiadała się z zachwytu, bo
całkiem niedawno znalazła nowego partnera biznesowego, więc jej
ulubionymi tematami rozmów były zyski, straty, rozwój biznesu i
Tadeusz. Z jej opowieści wynikało, że facetowi może
chodzić o coś więcej niż kilka korzystnych umów i profity
majątkowe. Na każde wspomnienie jego imienia wujek Robert z trudem
przełykał żuty akurat kęs.
—
...no i wiesz, dał mi ostatnio tę butelkę drogiego Carlo Rossi
i... o, kurczę, zapomniałabym! — Ciocia z brzękiem odrzuciła
sztućce i wykręciła tułów, by pogrzebać w zawieszonej na
oparciu krzesła torebce. Po chwili zmagań z damskimi bibelotami
wyjęła cztery kolorowe arkusiki.
Mój
wzrok nie jest jakiś orli (jeśli już się uprzeć o porównania
zwierzęce, to bliżej mu do kreciego), ale nadruk, który widziałam
z daleka, w zupełności mi wystarczył.
Przestałam
żuć. Nóż opadł mi na brzeg talerza.
—
Robert, robisz minę, jakbyś tu od wczoraj mieszkał. Zawody są na
Malince w ten weekend.
Na
twarzy wujka pojawił się cień jakiejś niepokojącej satysfakcji.
—
Obiecaliśmy Ance, że przyjedziemy.
Po
kilku minutach użalania się i jęków niezadowolenia, ciocia
przyznała rację swojemu mężowi. Potem dodała, że Tadeusz na
pewno nie pozwoliłby na żadne marnotrawstwo, a ja zaraz wiedziałam
co się stanie. Nadal nie żułam, chociaż miałam policzki prawie
wypchane po brzegi. Trudno, niech amylaza ślinowa to rozpuści.
—
Tosieńko! Przecież ty możesz iść!
Nie,
nie, absolutnie nie. Zgłaszam sprzeciw. Wnoszę o unieważnienie
wniosku. Ja w tej chwili wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę, a jak
wrócę, to na pewno nie trzeźwa.*
—
Och, no nie rób takiej miny. — Nie wiem, jak wyglądałam, ale nie
mogło być dobrze. Szczęki odmawiały mi współpracy. — Weźmiesz
jakąś koleżankę i obejrzycie sobie skoki. — Którą koleżankę?
Nikogo czy... nikogo?
Właściwie,
ciociu, to wolałabym w tej chwili zanurkować w szambie. O tak, to
brzmi całkiem jak pobyt w SPA.
—
Naszych złotek z Fa... Fatimy nie chcesz zobaczyć na żywo?
Nie
no, takiej zniewagi to i święty by nie zniósł. Natychmiast
przełknęłam porcję częściowo strawionego pokarmu, by od razu
zaprotestować burkliwym tonem:
—
To nie są złotka, mieliśmy brąz. A miejscowość nazywa się
Falun.
—
Och, wszystko jedno. — Ciotka machnęła ręką.
Gdyby
wszystko było jedno, to by g...
—
Bierz. — Podsunęła mi bilety pod sam talerz. — Weź kogoś
fajnego i przeżyjcie trochę sportowych emocji. Zobaczysz swoich
klientów w akcji.
Ledwo
powstrzymałam odruch wzdrygnięcia się na samo wspomnienie tego
feralnego popołudnia. Jasne. Bo oglądanie złośliwych
małpiszonów to przecież sama radość. Wiem, wieeem, powinnam
być im wdzięczna, bo wykaraskali mnie z poważnych tarapatów, ale
z drugiej strony — sama się groupie nie okrzyknęłam. A te głupie
docinki po wypadku przy pracy? Pff. Poza tym nie chciałam
nikogo poznawać, mieszać się w skomplikowane koligacje. Relacje
międzyludzkie zawsze są zagmatwane i wymagają jakiegoś udawania,
omijania, taktu. A ja nie mam ani taktu, ani siły na sztuczność,
bo to bardzo męczące.
Gdy
nadszedł piątek, nie czułam się najlepiej. Trochę zżerały mnie
nerwy. Nerwy równa się mdłości. A ja, jak wiadomo, wymiotowania
boję się jak ognia. Trzęsłam się jak osika. Spakowałam do torby
gumy do żucia, butelkę wody i torbę na rzygowiny. Jeśli już
błaźnić się publicznie, to chociaż bez szkody dla innych.
Myślałam nawet, czy by kochanej ciotki w bambuko nie zrobić i
puścić jej opowieść o cudownym konkursie skoków, ale koniec
końców nie odważyłam się na szwindel tej wagi.
Dotarcie
trochę mi zajęło, ale słuchałam muzyki, więc czas szybko
zleciał. Na kilka kilometrów przed skocznią zrobił się korek jak
stąd do Berlina. Drogę zwężono o jeden pas, by kibice mieli
możliwość pieszego dotarcia na miejsce. Byłam szczęśliwa, że
nie znalazłam się wśród frajerów, którzy wybrali samochód. Za
parkingi pobierano horrendalne kwoty, a benzyny przy oczekiwaniu
schodziło tyle, że korzystniej byłoby wrócić do domu, choćby
nie wiem jak oddalonego, i przyjść piechotą. Nic to. Mijałam
kolejne grupy wymalowanych i poprzebieranych w nasze dumne barwy
narodowe matołów, starając się nie zacząć uciekać z powrotem w
panice.
Z
perspektywy drogi, skoczni nie było za bardzo widać. Wszystko
zasłaniały metalowe rusztowania i bramy. Zerknęłam na bilet.
Wejścia były podpisane numerami sektorów. Przed moją częścią
zrobiła się mała kolejka. Stałam jak ostatni debil, modląc się,
żeby moja treść pokarmowa wreszcie została strawiona.
—
Nie ma biletu, nie ma wstępu.
Na
boku rozgrywała się mała scenka. Chuda jak jesienny listek
brunetka gorączkowo usiłowała przetłumaczyć coś Bogdanodobnemu
idiocie, że miała bilet, ale zgubiła.
—
Przecież chodzę tu bardzo często. Na pewno mnie pan kojarzy.
Pokręcił
głową. Stojąca obok przyjaciółka-blondynka przygryzała wargę w
zaniepokojeniu. Pomyślałam, że idiotka z tej awanturnicy, bo na
pewno w tłumie było wielu fanów skoków, którzy na otwarcie
Letniej Grand Prix przyjeżdżają rokrocznie, ale nikt normalny nie
ośmieliłby się zarzucać takiemu Bogdanowi, że ten go nie
pamięta. A przyjaciółkę to sobie sierota dobrała jeszcze gorzej.
Stoi, lebioda, i na łut szczęścia czeka. Zamiast się z pazurami
rzucić czy coś...
—
WPUSZCZAJ MNIE, DZIADU!
Okay,
i to jest jeden z tych momentów, w których Tośka wkracza do akcji.
No to wkroczyłam.
—
Weź — podałam jej dwa dodatkowe bilety ze swojej torby. — Mnie
nie będą potrzebne.
Wyraz
twarzy brunetki był bezcenny. Jeden z tych, który potem internauci
wykorzystują do memów. Bo internet nie przebacza. Zabrała ode mnie
arkusiki, próbując wydusić jakieś słowa podzięki. Ech, ten
plebs. Zawsze zapomina języka w gębie, kiedy trzeba gadać.
I
poszłam sobie.
Kontroler
przy bramie naświetlił mój bilet jakimś skanerem i poszłam
szukać swojego miejsca. Czułam się jak nadobna pastereczka pośród
bydła. Fanki oblegały bandę reklamową, co rusz rozglądając się
za kamerą. Bo przecież trzeba się pokazać.
Ożesz.
W tylnym rzędzie siedziały zastęp jednakowo ubranych hot
piętnastek z transparentem: OFICJALNY FANKLUB MACIEJA KOTA. Poznałam
go! Poznałam gamonia po zdjęciu! Maniek?! Maniek ma fanklub hot
piętnastek?! Te biedne dziewczynki nie wiedziały, kogo czczą.
Chociaż, z drugiej strony, nazwisko zobowiązuje, co nie? Każdy kot
uwielbia być czczony i każdy uważa, że mu się to należy.
Usiadłam, próbując pozbierać myśli. W ogóle nie przypominał
Kota, którego pamiętałam. Może dlatego, że nigdy nie widziałam
go w półnegliżu?
Nic
to. Ludzie przybywali stopniowo, aż się trybuny zapełniły tak, że
pękały w szwach. Jeszcze nie było zupełnie ciemno i widoczność
też była nie najgorsza. Spiker ciągle puszczał muzykę, jakby
miał zespół Touretteʼa i nie mógł przestać klikać, więc co
piętnaście sekund zmieniał utwór. Gadał, opowiadał, wprowadzał
ciemnotę do konkursu. Blablabla, kto wystąpi, gadka-szmatka.
Trafiłam na serię próbną, oglądałam więc różnych nielotów w
akcji. Biedny Hula prawie zaliczył glebę. A potem rozpoczął się
konkurs właściwy, a ja poczułam, że zaraz puszczę tęczowego
pawia.
Najpierw
skoczyło kilku nielotów z innych części świata, a potem szanowny
komentator-niespełniony DJ ogłosił z dumą akurat wtedy, kiedy
piłam wodę:
—
...Aleksander Zniszczoł, nasz pierwszy reprezentant!
Zakrztusiłam
się. Że co?! Z niedowiarstwa zerknęłam na telebim. Facjata mojego
nowego kolegi z Wisły pojawiła się na nim wraz z niewielką
tabliczką, że oto skacze właśnie on. Taki skupiony był, że
gdyby nie dane i konferansjer, to bym go nie poznała. Nawet to
zdjęcie przy jego nazwisku wyglądało jak wyciągnięte z
przedszkola.
Odepchnął
się od belki i srrrru! Leciał i leciał, i leciał, i leciał... No
co on, oszalał? Falował przy tym w powietrzu jak reformy mojej
babci na suszarce do prania. A narty to miał tak szeroko, że mógłby
kogoś w szponach trzymać. Jak orzeł.
—
...i proszę bardzo, sto dwadzieścia siedem i pół metra! Znakomity
wynik! Co na to sędziowie, jakie dadzą noty...
Kiedy
wyhamowywał, był tak blisko nas, że aż się skuliłam.
Zobaczyłaby mnie sierota i jeszcze by zmaściła drugą serię z
wrażenia. Odpiął narty, zdjął kask, poczekał na wynik i wrzawę,
po czym z uśmiechem pomachał do kamery, po czym... przeszedł
niemal przede mną, przybijając piątki z kibicami. Nie zauważył
mnie. Uff.
Ale
Polska objęła prowadzenie po pierwszej serii. Aż się zdumiałam.
Byliśmy lepsi od wszystkich tych Niemców, Austriaków, Słoweńców
i Japońców, co przecież się rzadko zdarza. Ba, to się nigdy nie
zdarza. No i gdzie ten Kot? — chodziło mi po głowie.
Przecież ten burak nie brał udziału w konkursie, więc na co ta
cała oprawa? Fanki chyba chciały bajcepsy wyrobić od tego noszenia
transparentów.
Zniszczoł
skoczył pół metra bliżej niż poprzednio. Murańka był od niego
lepszy o dwa metry. Żyła to Żyła, swoje zawsze skoczy. Przy
zamykającym stawkę skoku Stocha wybuchła taka euforia, że koniec
świata. Myśli własnych nie słyszałam, taki zrobili rumor. Szkoda
było nie zostać na dekoracji, więc postałam tych pięć minut
więcej, po czym dałam w długą. Ważne, że wygraliśmy.
Następnego
dnia czułam się tak samo, a nawet gorzej. Marna zawartość żołądka
pływała w nim niebezpiecznie i obciążała go, jakbym połknęła
cegłę. Rozważałam kolejny raz zboczenie ze ścieżki i okłamanie
ciotki, ale poczucie winy tylko wzmogłoby ciężki brzuch, więc z
rezygnacją skręciłam na drogę prowadzącą do skoczni. Nie było
trudno ją znaleźć, bo, podobnie jak poprzedniego dnia, została
wytyczona przez barierki zamykające jeden pas jezdni. Frajerzy,
którzy wybrali podróż samochodem, tęsknie spoglądali w kierunku
kroczących poboczem. Dobrze im tak. Za głupotę trzeba płacić.
Facjata
Kota znowu falowała w powietrzu, ale tym razem został wliczony w
konkurs. O, i facjata Kamila również gdzieś powiewała. A co.
Niech mistrz olimpijski coś ma z tego życia, a nie tylko forma,
medale i Kryształowe Kule. Niech zabierze trochę przestrzeni
pijarowej Mańkowi, bo sam przecież nie najbrzydszy jest. Szkoda, że
ma żonę. To zdecydowanie zmieniło moje plany matrymonialne.
Początkowo
skakały Kantyki, Bieguny i inne Stękały, ale potem do roboty
wzięli się w końcu jacyś porządni zawodnicy, a nie juniorzy.
Teoretycznie stawkę lepszych otwierał Kot. E, nie najgorszy znów
był, klapnął dopiero przy sto dwudziestym ósmym metrze. Wyglądał
na zadowolonego, co rzadko mu się zdarza, tym większe było moje
zdziwienie. Kilku nielotów później na telebimie ujrzałam twarz
swojego najlepszego przyjaciela. Bleee, znowu te rzygi w gardle. I do
tego pikawa chcąca popełnić seppuku, wyskakując z klatki
piersiowej. Zaczęłam szeptać do siebie: Przestań, debilu i
gruby Ferdek obok zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.
Sto
trzydzieści. Miał skubany szczęście! Inaczej bym go zabiła...
kiedyśtam. Naprawdę bym się szczerze cieszyła, ale krew mi
zaczęła odchodzić z twarzy, bo mój żołądek jął odstawiać
cyrki. Po kilku sekundach, w trakcie których Zniszczoł zdążył
zdjąć narty i kask, zorientowałam się, że ludzie pokazują
palcami telebim. Zerknęłam nań i ja.
Patrzyłam
na siebie. Na siebie bladą jak ściana i przerażoną. To dlatego
się śmiali; bo zrobiłam wytrzeszcz oczu, z którego w
nieprzebaczających internetach robi się memy.
Zakryłam
twarz ręką i osunęłam się na krzesełku, słuchając, jak
publiczność ma uciechę. Nawet ten skrzywiony muzycznie spiker
komentował zajście złośliwie, ale go olałam. I TEN BAŁWAN NA
SKOCZNI TEŻ SIĘ UŚMIECHAŁ, KRĘCĄC GŁOWĄ. Złapaliśmy
kilkusekundowy kontakt wzrokowy, ale natychmiast z niego uciekłam.
Nie zaprzątałam sobie głowy jego przejściem obok nas.
Zastanawiałam się, gdzie podział się ten przycisk do zapadni.
Żebym mogła się zapaść pod ziemię i nigdy nie wracać.
Przestałam
obserwować konkurs. Wszyscy w moim pobliżu przyglądali mi się
jakbym była tortem na wystawie w cukierni. Gdyby nie te nudności,
to bym im powiedziała do słuchu. Będą mnie matoły obgadywać.
Akurat! Mieli szczęście, że byłam w niedyspozycji. Uciekaliby w
podskokach, takiego kopa w zad bym im sprzedała.
Nieszczególnie
obserwowałam dalsze zmagania. Zarejestrowałam tylko tyle, że Żyła
ścigał się z jakimś Kubackim? Czy coś. Matoł matoła pogania.
Też mi zmagania. Walka o tytuł nielota lata (lepsza gra słowna niż
sama nagroda) w toku. Kto utrzyma do zimy, ten mistrz!
Otrząsnęłam
się nieznacznie z poczucia hańby i blamażu, gdy rozstawiały się
Mietki z podium. Od niechcenia zerknęłam w dół. Nie obchodziły
mnie już kamery. Mogły sobie uchwycić nawet ten mój
zniekształcony wyraz twarzy. Ja przeżywałam kolejny zawał, bo na
najwyższym stopniu podium stał... Mustaf. Zerknęłam na telebim,
który wyświetlił klasyfikację konkursu. Miejsce pierwsze:
Dawid Kubacki. To on ma jakieś imię i nazwisko? Byłam w szoku.
Po jego prawicy podnosił w triumfalnym geście narty Żyła.
I
całą moją teorię o nielotach szlag trafił.
Najlepszą
dziesiątkę zamykał niejaki Aleksander Zniszczoł. Zauważyłam, że
Mietki zbierają cały bałagan, więc usiłowałam się przedostać
na dół, ale równie dobrze mogłabym próbować wszystkich
zebranych przekonać do wiary w Boga, deklarując się jako świadek
Jehowy. Jeszcze by mi ktoś prawego sierpowego sprzedał i tyle by
było.
Stałam
w małym korku przez kilka minut, a kiedy już znalazłam się w
bramie, okazało się, że jest już grubo po dwudziestej, nawet
przed dwudziestą pierwszą, więc ciemno zrobiło się jak w
egipskim sarkofagu. Ciekawe, jak ja miałam znaleźć drogę
powrotną, kiedy nawet chodnik był niewidoczny. Ale pomyśleli. W
dodatku żołądek nadal tańczył zumbę, a zębami dzwoniłam jak
nasz organista w klawisze na sumie parafialnej. A ten to dopiero miał
parę w rękach!
—
Jak tam matiz?
Kubacki.
Jak
się tej fujarze udało wydostać ze szponów mediów i fanów, tego
nie wie nikt. I dlaczego jeszcze nie został zaatakowany, skoro stał
niekryty...
Odwróciłam
się na pięcie. Burak miał na twarzy złośliwy uśmiech. Niby
wzięłam torebkę, ale za dużo w niej było cennych, ratujących
moją treść żołądkową rzeczy, żeby tak po prostu je zmarnować
na łeb jakiegoś blond Szopena. Niestety, nie był sam, bo po kilku
sekundach dołączyli do niego przyjaciele: Kot, Kusy, Titus i
nieszczęsny Zniszczoł, który już mi posyłał swój firmowy
wyszczerz.
—
Jeździ — odparłam, czując, że szybsze tętno tylko pogorszyło
sytuację w górnym odcinku przewodu pokarmowego.
Gdybym
ich nie znała, pomyślałabym, że grupa niewyżytych gwałcicieli
czegoś ode mnie chce. Akurat by dostała.
—
Świetną masz mimikę twarzy. — Kusemu to się chyba wydawało, że
jest zabawny. — Całe trybuny mogły dziś podziwiać.
—
Ciebie za to trudno było dziś podziwiać. — Ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu, odezwał się Maniek.
—
Bo dwunaste miejsce to taki sukces — sarknął rozmówca.
—
Zawsze lepsze niż trzydzieste szóste.
Kubacki
wywrócił oczami.
—
Gratulacje. — Wydusiłam, zanim tamci zdążyli wszcząć kłótnię.
Mustaf
uśmiechnął się jak wniebowzięty. Trudno go winić, dał popalić
wszystkim lebiodom. Szkoda, że zabrakło Freunda. Jemu złoić
dupsko — to by dopiero było!
—
Dzięki. Mam dziś dobry dzień. Od rana...
—
Antek, właściwie to chcieliśmy cię zaprosić do mnie na imprezę.
— W dyskusję niespodziewanie wciął się Zniszczoł.
Wybałuszyłam
na niego oczy. Nawet lepiej niż na telebimie.
Oszalał.
Może go któryś z kolegów przypadkiem nartami grzmotnął i
biedaczek wstrząsu mózgu doznał. Nikt przy zdrowych zmysłach nie
złożyłby mi takiej propozycji. Nie dzisiaj i nie w ogóle. Ja i
imprezy. A widzieliście kiedyś imprezującego pustelnika? Nie? No
to nie zobaczycie. Bo ja nie miałam najmniejszego zamiaru nigdzie
się wybierać.
—
Ty chyba z buli spadłeś. Mowy nie ma. Żegnam!
—
Ale...
Pomachałam
im tylko, odwrócona już plecami. Zniszczoł mnie dogonił i
pociągnął za łokieć. Znowu. Ja do tej pory nie
rozpracowałam, co oni mają z tym macaniem rąk. Fetyszyści jacyś.
—
Poczekaj. Dlaczego?
—
Bo was nie znam, to raz, a dwa — bo... nie i już! — Wyrwałam
się z jego uścisku. — Poza tym, nawet nie miałabym się jak z
wami zabrać. W sześciu samochodem pojedziemy? Ciekawe jak.
Titus,
wesół jak niepełnosprytne dziecko, pomachał mi, po czym napiął
nikłego bicepsa.
—
Jestem mistrzem w chowaniu się w bagażnikach.
Spojrzałam
na niego, jakby spadł ze szczytu Velikanki. Oni wszyscy chyba
stamtąd się urwali. Kto wie, może trener Kruczek chciał sobie na
szybko załatwić nową kadrę? Nigdy nie wiadomo. Na jego miejscu od
dawna egzystowałabym jak roślinka na antydepresantach. Ja sama i ta
banda szaleńców. Po moim trupie.
—
Chodź. Wiemy, że chcesz. — Kubacki nie przestawał suszyć zębów.
—
Już nie udawaj takiej niedostępnej... — zażartował Kot.
—
Dla Mańka tego nie zrobisz? — naigrawał się dalej Titus.
—
Nie kręcą mnie sierściuchy — odgryzłam się wreszcie. — Ani
zoofilia.
Koledzy
Maćka wybuchnęli śmiechem, a on sam naburmuszył się jak urażona
księżniczka. Poczułam się głupio, bo kilka minut wcześniej to
on wystąpił w mojej obronie. Ale co miałam zrobić? Opcja
spędzenia szalonej nocy w ich towarzystwie tylko przesuwała wyżej
wzdłuż przełyku zawartość mojego żołądka, więc definitywnie
odpadała.
—
Antek, nie daj się prosić, bo to tylko świnie lubią. —
Spojrzałam w niebieskie oczy Zniszczoła, który teraz bardziej
przypominał zabiedzone kociątko, próbujące zrobić na mnie
wrażenie maślanym wzrokiem.
Jeśli
sądził, że się na to nabiorę, to mu chyba wiatr na belce mózg
przez uszy wywiał. I jeszcze mnie do świń porównał! Romantyk
pierwsza klasa. To co on by powiedział na drugiej randce? Bądź
moją maciorą?
Pokręciłam
głową. Przepyszny smak wymiotów podszedł mi do gardła. Tylko
nie teraz, tylko nie teraz...
—
Nie lubisz nas?
Pokręciłam
głową.
—
Zrobiliśmy coś nie tak?
Pokręciłam
głową.
—
Matiz się zepsuł?
Pokręciłam
głową.
W
końcu zmarszczył brwi.
—
Antek, ty się dobrze czujesz?
—
DAJCIE MI ŚWIĘTY SPOKÓJ!
Wtedy
definitywnie i ostatecznie odeszłam stamtąd, a ich zaatakowały
fanki. Treść żołądkowa wróciła na swoje miejsce.
—
Odpuść, Grzywa — usłyszałam jeszcze z oddali głos
Mustafa. — Uparta jest jak osioł...
Co im
się w tych głowach ubzdurało, tego nie wie nikt. Spotkaliśmy się
raptem cztery razy, w tym żaden nie był planowany. I co wynikło z
tych spotkań? Same nieszczęścia. Najpierw dostałam miano groupie,
potem oni zostali obrzuceni jedzeniem, a ja wyszłam na fankę
miłości francuskiej, następnie zepsuło mi się auto, które oni
naprawili, a teraz... No dobra, może nie zawsze wychodziło źle.
Ten raz jedyny się przydali. No i co z tego? Chyba nie
przypieczętowaliśmy tym jakiejś dozgonnej przyjaźni? Po co im ja
byłam do szczęścia potrzebna? Nie jestem fizjoterapeutką, nie
uleczyłabym ich bólów. Nie jestem nikim ciekawym ani godnym uwagi.
Ech, ale skomplikowali...
Ci
skoczkowie. Same problemy z nimi.
Szłam
zadowolona, że udało mi się wmieszać w tę kierowaną przez
policję ciemną masę, którą stanowili w tym świetle kibice.
Trzęsłam się jak osika, mimo grubego swetra, który założyłam
przezornie, pamiętając chłód poprzedniego wieczora. Nie sądziłam
jednak, że będzie aż tak zimno. To już nie był zimno, tylko
pizgające zło. Niestety, zajęło mi aż dziesięć minut, żeby
uświadomić sobie, że idę w złą stronę. No, bo ciemno jak w
zadzie, to skąd miałam wiedzieć, gdzie jestem?! Ślepemu każcie
wskazać drogę. Mogli w ogóle nawet latarnie powyłączać.
Przecież skocznia świeci, nie? Skończył się wydzielony pas dla
kibiców. Musiałam wrócić. I wróciłabym, gdyby nie pewien znany
mi już opel astra, który zatrzymał się obok mnie z piskiem opon.
—
Nadobna niewiasto, widzę, że cierpisz głód, chłód i ubóstwo! —
zawołał głupkowato Zniszczoł, wychylając się z okna pasażera
kierującego samochodem. Za kierownicą dostrzegłam Sierściucha. —
Moja kolaska oferuje ci ciepło, a także bogactwo dań podczas uczty
w mym dworku! Zechciej towarzyszyć mnie i moim kompanom tego
wieczoru, a dostaniesz wszystko, czego zapragniesz.
Z
zimna cała prawie się telepałam. Żebra mi drżały jak
nienormalne. Przecież było jakieś dziesięć stopni, a ja się
trzęsłam, jakby nagle Dziadek Mróz zawitał do Wisły. Może i
straciłam ciepło, ale na pewno nie rezon.
— A
od kiedy to nadobne niewiasty zadają się ze zwykłymi kmiotkami?
—
Odkąd kmiotkowie nazywają się Zniszczoł i są równie uparci, jak
one — odezwał się niespodziewanie z tylnego okna Kusy.
Patrzyłam
to na niego, to na Grzywę. W aucie na pewno było ogrzewanie i inne
dobre rzeczy. A może wcale nie puszczę pawia? — rozważałam
optymistycznie. Co mi szkodzi? Jestem młoda, mam dwadzieścia dwa
lata, a tak rzadko zażywam jakichś rozrywek. Ten jeden raz mi chyba
wolno, nie? Zwłaszcza że jemu tak zależało.
Westchnęłam,
a Zniszczoł wydał z siebie triumfalne YESSSSS!
—
Już biegnę do bagażnika! — Titus wyskoczył na drogę, nie
zważając na trąbiących innych uczestników ruchu drogowego. Kusy
wyszedł jak na dżentelmena przystało i przytrzymał dla mnie
drzwi.
Choć
sama w to nie wierzyłam, wsiadłam do środka.
*
Kultowy tekst ze Świata według Kiepskich.
Jak
tam? Gotowi na Engelberg? Bo ja się wprost nie mogę doczekać. :)
Fangirling mnie dopadł, zwłaszcza że jutro o 11:15 startuje
pierwsza seria konkursu w Rovaniemi (akurat przypada na moją godzinę
mycia okien dla Jezusa, ale coś się wymyśli).
Zdjęcie
Macieja z transparentu: klik!
Coś
mi ta trójka idzie jak krew z nosa. Mimo że to ważny rozdział, to
nie darzę go zbytnią sympatią. Postaram się go opublikować w
środę, najpóźniej w czwartek. Następny planuję gdzieś na
przerwę przedsylwestrową. A potem? Wsysnie mnie pewnie sesja, ale
nie bójta się, jak jest sesja, to mogłabym całe cykle powieściowe
napisać. Ale i tak — trzymajcie kciuki za mojego kolosa z
filozofii, bo niechybnie polegnę...
Tak
bym już chciała pisać dalej, ech. Niestety, kolejność to
kolejność.
Wiecie,
że obcięłam osiemnastostronowy rozdział do dziewięciu i pół
strony? :) Tak, właśnie ten. I uważam, że wyszło z korzyścią!
Bonus
na koniec: Sepp Gratzer i Walter Hofer o dyskwalkach za stroje — w
krzywym zwierciadle → klik!
Bonus
numer dwa: ja
i moja heheszkowatość. :) W ogóle zapraszam na mojego
tumblra,
robię cotygodniowe gify z wywiadów i częściowo je tłumaczę. :D
Na swoim koncie na razie mam (z większych projektów)
przetłumaczenie reklam z naszymi skoczkami. Nie jest to szczyt moich
umiejętności, ale zawsze jakiś krok naprzód. :)
A jak
rozdział wg Was? Jeśli czytacie, zostawiajcie ślad, choćby
szminki, ale jednak. Tylko nie SPAM, bo pogonię z nartami Wanka i
będę łoiła dupska jak leci!
Aaaaaa, ja to kocham!
OdpowiedzUsuńI tu zostaję.
I chcę więcej jak najszybciej!
Kiedyś może wpadnę z bardziej składnym komentarzem:)
Buźka!♥
Będę cierpliwie czekać. ;)
UsuńPozdrawiam,
Charlie
Widzę silny wpływ fandomy HP – something in common?
OdpowiedzUsuńPogodny Olek, zawsze pogodny – od razu banan na twarz wypływa :D
Rozszyfrowanie ksywek – level master. Grzywa odgadnięty, Titus sam się zdemaskował, ale reszta...? To ci dopiero zagadka...
„Najlepszy kolega”, „koreański złom”, „cenny element w społeczeństwie”, etc. Zakładam fandom Tośki, ok? To znaczy Antka, Antka! Nie bij, Tośka...!
I chciałabym zobaczyć jak rozpętuje piekło. Naprawę. Chcę. To. Zobaczyć.
Fandom Tymka też zakładam – urocze, mądre i wyrozumiałe dziecko.
Podryw na gimnazjalistę, pff...! *wywraca oczami*
Biedny Titus :(
Zabawny Olek, zawsze zabawny :D.
Ta rozmowa jest kurozionalna. Skakajce nie wybaczają, skakajce pamiętają. Skakajce wytykają w najmniej odpowiednim momencie. A Titus nadal w bagażniku... :(
Przytulić czy popieścić prądem? - Prąd łaskocze, polecam (przynajmniej w celach terapeutycznych :D).
Kocham Tymka. „nowe kolegi są fajne!”
Amylaza ślinowa. Nie mam więcej pytań.
„Naświetlił skanerem” - aha jasne, bot o dziadostwo niby działa tak jak powinno. I to może od razu, co?
Ale Klimek skacze – like! I wygraliśmy! Yay!
Plany matrymonialne, wzięły w łeb? Hmm... myślę, że znajdą się jacyś chętni :)
Kamera nie wybacza, oj nie wybacz. A internet pamięta, skakajce tym bardziej.
„To on ma jakieś imię i nazwisko?” - umarłam.
Od dziś zamiast „czyś ty się z choinki urwał” będę mówić „Chybaś z buli zleciał”. Amen.
Fetysz rąk? Jedyna rada, amputacja łokcia :P
Aż mi się żal Kruczka zrobiło. Może rzeczywiście z Velikanki chciał ich pozrzucać...?
Takie tam, hehe, zoologiczne gry słów.
„Już biegnę do bagażnika!” - rozumiem, że tu to Titus występuje w roli elementu komicznego...? :D
Komentarz znów bardzo chaotyczny, ale ja cała jestem chaotyczna. Btw, sesja to taki czas kiedy robi się wszystko byleby się nie uczyć, tak? Bo niedługo czeka mnie pierwsza i muszę sobie przygotować zapas anynaukowych zajęć :P
Ach, no tak. Ja w sumie też miewam takie pseudopisarskie ciągoty. No tak. Zdarza mi się.
No to ja czekam na trójeczkę, bo jest... fajnie.
Szal, S&S (E_A)
PS: 9 stron to wcale nie tak dużo :D. 18 też nie w sumie ;)
Oj, Tośka to by Cię ścigała za te "Tośki"! Bo to Antek jest i kropka, a nie tam, jakaś damulka czy ktoś taki.
UsuńA ja tam lubię chaotyczne komentarze. Są przynajmniej szczere i oryginalne. :D Moje wyglądają podobnie, so don't worry!
Co do sesji, to moja będzie to już siódma i, wierz mi, zajęcia znajdą się same. Nie lubisz myć okien? Uznasz, że musisz wypucować wszystkie w domu. Nie miałaś pociągu do gotowania? Upieczesz faszerowanego dzika i pięciopiętrowy tort weselny. Słabo szła ci ta książka, którą pożyczyłaś od koleżanki miesiąc temu? Jezus, przecież ona jest taka fascynująca! Ja za to, jeśli przed sesją przeżywam regres pisarski, to w trakcie zamieniam się w Kinga - w ciągu miesiąca mogłabym wydać z trzy tomy opowiadań i dwie powieści. Dobrze, że teraz mam tylko dwa egzaminy, nie jak do tej pory po pięć...
Co do stron - zgadzam się, ale akurat te rozdziały były dłuuuugie i przerażająco męczące, tzn. ilość dialogów nie równała się ilości opisów, a same opisy były nudne, trudne i nic nie wnosiły zasadniczo do fabuły. Cięcia te więc mają swoje uzasadnienie. :)
Pięknie dziękuję za komentarze! Zrobiłaś mi noc! I dzień. :D
Pozdrawiam,
Charlie
Czy ja ci już kiedyś wspominałam, że kocham twoje opowiadanie? Nie? No to w takim razie KOCHAM TWOJE OPOWIADANIE! I Antka! I Nielotów! I w ogóle powinnaś napisać jakąś książkę. Nie ważne jaką. Przeczytam wszystko :D
OdpowiedzUsuńTośka jak zwykle nieufna. Trzeba życia próbować! Nawet jeśli miałoby się to skończyć kolejnym upokorzeniem (swoją drogą - akcja z telebimem - bezcenna ❤). Powinna się poważnie zastanowić nad tym, czy te "przypadkowe" spotkania rzeczywiście są przypadkowe ;) I kurczaki ma się otworzyć! Zniszczoł i spółka nie są tacy źli. I liczę na jakiś przełom (ew. niekontrolowany przypływ treści żołądka do gardła i pozbywanie się go w sposób nieskoordynowany ^^) podczas imprezy. W ogóle jestem w szoku, że wsiadła do samochodu :D Bardziej liczyłam na to, że pośle im pełne pogardy i chęci mordu spojrzenie, po czym odejdzie z uniesioną do góry głową zostawiając astre gdzieś za swoimi plecami. Być może jest to początek czegoś pięknego, wielkiej przyjaźni na dobre i złe... Co tu dużo gdybać, wyglądam za trójką!
Co do Engelbergu, to chyba wszystko po staremu. Polacy jak zwykle obstawiają tyły, Prevc wygrywa (!) a klątwa "zawsze drugiego Petera" powoli przechodzi na Domena. Jak nie drugi w konkursie, to drugi z rodzeństwa... Nudy! Mimo wszystko z podium jestem zadowolona, nieco przerażona upadkiem Ryśka (moje serduszko w tantym momencie podskoczyło do gardła!) i szczęśliwa, że Pero wygrał. Znudził mi się już Severin z dwudziestkami za "idealny" telemark.No ileż można :) Za tydzień TCS, liczę na przebłysk Polaków, choć powątpiewam w to, że któryś z orzełków mógłby rozdawać karty... (Może Hula?) Koniec końców pewnie wygra Freund z wysokimi notami za lądowanie a'la Ammann, a drugi będzie Prevc... Jeszcze nie wiem, który :D
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Pięknie dziękuję za długi komentarz! :) Aj, Tosiek będzie się tak emocjonalnie skradać jeszcze dłuuugo... Ale nie ZA długo. :)
UsuńCo do Engelbergu - wywiady z Kamilem łamią mi serce. :( I z resztą kadry też. Są fanki, które wspierają mocniej obce nacje niż naszą, ale ja zdecydowanie jestem patriotką, więc mnie boli serduszko, kiedy widzę te ich wywiady. We don't deserve that. :(
Freunda nie lubiłam i nie polubię, chociaż go bardzo szanuję. :) Dziś to się nawet u mnie w domu oburzyli, jak za te fatalne lądowania dostał 19-tki. I ktoś mi powie, ze sędziowie nie mają faworytów... To w takim razie Pero powinien dostać, nie wiem, 30-tki? Bo skoczył o wiele dalej, a nawet lekki telemark zaznaczył.
Z Prevców to ja się akurat cieszę. #teamSlovenia jestem - oczywiście, zaraz po #teamPoland :D A co do Domena - drugi z rodzeństwa to on nie jest, bo przed nim jeszcze (podobno) istnieje Cene, który w tym roku chyba skończył 19 lat. (Ale gdzie jego wcięło, tego nie wie nikt. Ani w PK, ani w PŚ...).
Też miałam mały zawał, widząc Ryśka, bo jego to z Niemców akurat lubię.
Ja na TCS liczę po prostu na solidne lokaty. Nie chcę nakładać presji, zwłaszcza na Kamila, ale chciałabym, żeby miejsca były takie, no, OK. Cieszyłby mnie progres Kota i Kubackiego, no i Stękałę z chęcią bym zobaczyła. :) I przebudzenie Pietrka też!
Pozdrawiam i również życzę weny. :) Napisałabyś coś, kobieto. :P
Cene owszem ma 19 lat, ale chwilowo jest totalnie bez formy :(. W ostatnim sezonie skakal glownie w alpencup.
Usuń#teamPoland tak samo, az boli jak sie na Kamila patrzy. Ja standardowo licze na Klimka i choc to piesn przyszlosci patrzac na obecna sytuacje, to on jeszcze odleci, mówie Wam!
To dygresja taka, bo na rodzial czekam. Sama nie moge pisac, bo musialam sobie dac szlaban na pisanie, wiec musze jakos odreagowac...
Weny wszysrkim ktorzy jej potrzebuja!
Cene owszem ma 19 lat, ale chwilowo jest totalnie bez formy :(. W ostatnim sezonie skakal glownie w alpencup.
Usuń#teamPoland tak samo, az boli jak sie na Kamila patrzy. Ja standardowo licze na Klimka i choc to piesn przyszlosci patrzac na obecna sytuacje, to on jeszcze odleci, mówie Wam!
To dygresja taka, bo na rodzial czekam. Sama nie moge pisac, bo musialam sobie dac szlaban na pisanie, wiec musze jakos odreagowac...
Weny wszysrkim ktorzy jej potrzebuja!
My też liczymy na Klimka! Wszystko to młode talenty są i "jeszcze im się wszyscy będą kłaniać w pas", cytując pewną skoczną autorkę. :) Czytałam ostatnio, że ogień, który się gwałtownie roznieca, prędko gaśnie. Widzimy na przykładzie Schlieriego. Teraz ma zastój. Podobnie może być z Domenem, czego bym sobie nie życzyła, ale nigdy nie wiadomo. A potem nasi wszyscy będą w gazie i dadzą im popalić! I wszyscy będą odszczekiwać te krzyżyki, które na polskiej reprezentacji postawili. Ot, co! :)
UsuńA rozdzialik już jutro. :)