2. Requiem dla świętego spokoju

Should I stay or should I go now?
If I go there will be trouble,
And if I stay it will be double.
So come on and let me know.
The Clash — Should I stay or should I go?


Dlaczegodlaczegodlaczegodlaczegodlaczego ze wszystkich istot żyjących w tym wszechświecie to właśnie oni musieli siedzieć w tym samochodzie? To mógł być ktokolwiek. Justin Timberlake, J. K. Rowling, profesor Religa, żyrafa. A nawet Prawie Bezgłowy Nick. Ale nie. Z czarnego opla astry wysiadł mój najlepszy przyjaciel Olek, a za nim czterech koleżków, których dotąd nie widziałam. Wyglądali jednak niemal identycznie jak te młodzieniaszki ze skoczni: niskawi (może prócz tego blondyna, który wydawał się przy nich wielki jak latarnia morska na Faros), chudzi i bezpłciowi.
Nie miałam wyboru, dlatego się odwróciłam. Ten rudawy bałwan, po chwili głębokiego zaskoczenia, uśmiechał się jakby kupony do Maca dostał. Niestety, nie potrafiłam ukryć swojego zestresowania i niedowierzania. Oczy miałam jak pięciozłotówki, chociaż próbowałam to ograć. Cóż, Oscara bym za to nie dostała.
Bo ze wszystkich paskudnych kreatur na tym świecie musieli mi się trafić właśnie oni.
— Hej! — wydusił wreszcie Olek, nadal się uśmiechając, gdy razem ze swoją wycieczką dotarł na moją stronę drogi. — Co ty tutaj robisz?
Pozuję dla Vogueʼa. Nie widać?!
Pozostała czwórka posłała sobie zaskoczone spojrzenia.
— Znacie się? — rzucił bledziutki, niski chłopaczek.
— W pewnym sensie — odpowiedział Olek. — Chłopaki, poznajcie Tośkę. Tośka, to…
— Antek — wycedziłam przez zęby. — Miałeś się do mnie zwracać Antek.
Zmieszał się kolega.
— Eee, no tak. — Podrapał się po głowie. — Chłopaki, więc to jest Antek, Antku, to Mustaf — wysoki blondyn skinął lekko głową — to Kusy — młody, ciemnowłosy o zarumienionych jak porcelanowa lalka policzkach chłopak uśmiechnął się serdecznie — Maniek — też miał ciemne, prawie czarne włosy, i zdecydowanie wyglądał na lalusia; ten tylko mrugnął bez większych emocji — i Titus.
— Krzysiek, powiedziałem ci, że Krzysiek! — No i się wyjaśniło, jak nazywa się to blade stworzonko.
Dla mnie brzmiało to jak chiński alfabet i nic mi nie mówiło. Co mi po ich ksywach? Chyba się tak nie legitymują publicznie, ale co kto woli. Ciekawe, jaką szanowny pan Aleksander ma ksywę, przemknęło mi przez myśl. Spojrzałam na jego włosy. Grzywa? Zaśmiałam się w duchu.
Wtedy poczułam ciągnięcie za rękaw. Spojrzałam w dół. Tymek! Zupełnie o nim zapomniałam! Wyrodna ze mnie kuzynka.
— Tosia! — zawołał szeptem.
Wzięłam go natychmiast na ręce.
— A to kto? — Pierwszy raz zobaczyłam uśmiech na twarzy Mańka.
Taaaak, na pewno zmiękczał tym nastoletnie kolana.
— To mój kuzyn Tymek — wyjaśniłam, nadal zbyt roztrzęsiona, żeby prowadzić sensowne konwersacje.
Tak naprawdę chciałam zapaść się pod ziemię. Historia z restauracji na pewno piorunem rozeszła się po kadrze, a Olek nie omieszkał opisać tego ze szczegółami. Że jeszcze nie przypomniał, skąd się znamy, ani o moich domniemanych ciągotach do miłości francuskiej, to cud.
A poza tym to naprawdę nie rozumiem dlaczego musiałam trafić akurat na nich.
— No to co się stało? — przerwał chwilę ciszy mój najlepszy kolega z Wisły.
— Koreański złom się stał — stwierdził tonem znawcy Mustaf.
Zwęziłam oczy. Ja mojego wehikułu obrażać nie dam!
— A ty co, na pewno astonem martinem się wozisz — odgryzłam się.
— Nie, ale gdyby kiedyś zachciało mi się pojeździć na rowerze, to do ciebie przedzwonię — nie pozostał dłużny.
Weźcie. Mnie. Stąd.
Gdyby był Bogdanem, a nie Mustafem, (podobno) skoczkiem, a więc elementem cennym w naszym społeczeństwie, to dawno dosięgłaby go pięść sprawiedliwości. Mądrala się znalazł. Znawca i profesor oksfordzki! A może mnie na lepsze nie stać, hmm? O tym bałwan nie pomyślał. Wtedy zachciałam mieć gorący makaron tagliatelle. Żeby mu tę gębę niewyparzoną odkazić!
— Dobra, Dejvi, weź to na spokojnie — poklepał go uspokajająco Kusy, dostrzegłszy najwyraźniej moją nieprzyjazną minę. — Tak się składa, że tylko on jest w stanie naprawić twoje auto.
Czy to był jakiś przekaz podprogowy? Skądże. Kolega Kusy chciał mi jedynie dać do zrozumienia, że mam w milczeniu znosić zgryźliwe uwagi tego blond gamonia dla własnego dobra. A ja takiego zamiatania spraw pod dywan bardzo nie lubię. Równie dobrze można by próbować mi zasłonić ręką usta w trakcie krzyku — ugryzę szkodnika i po sprawie.
Zazgrzytałam zębami. Mogłabym, oczywiście, dolać oliwy do ognia i rozpętać piekło, ale dla dobra wyższego musiałam zrezygnować z własnych ciągot socjopatycznych.
Mustaf uśmiechał się z satysfakcją. Chociaż wolałabym odgryźć sobie język niż być dla niego miła, musiałam to zrobić. Przemóc się. Zwymiotować psychicznie i udawać, że jestem jakaś przyzwoita. Ech, ten altruizm kiedyś doprowadzi mnie do ruiny.
— Proszę, czy mógłbyś mi pomóc w naprawie auta?
Ale nagle jego uśmiech zmienił charakter — wydał mi się dziwnie... przyjazny. Może ma chorobę afektywną dwubiegunową, wzdrygnęłam się w myślach. A jak mi silnik do koła przykręci albo coś? Albo przetnie przewody hamulcowe, bo uzna, że to świetny żart...
— Otwieraj maskę. — Rozkazał tonem władcy Imperium Osmańskiego. Jakby tak zgłębić tego ksywę — Mustaf — to kto wie, czy gdzieś tam rafinerii jakichś nie ma.
Pociągnęłam za spust obok kierownicy. Kiedy chłopak podniósł klapę, z wnętrza buchnął szarawy dymek. Zakaszlał kilka razy, ręką próbując odgonić smog, po czym zawinął rękawy i wziął się do roboty. Zadawał mi pytania na temat ostatnich zachowań auta. Posługując się jak najbardziej profesjonalnym językiem, opisałam wypadek i najnowsze problemy. Mustaf słuchał w skupieniu jak na jakimś kazaniu i robił swoje. Przyglądałam mu się kątem oka. Te przewody hamulcowe nie dawały mi spokoju. Trzeba być uważnym, bo ci bipolarni to niepewne typki.
Skoczkowie zajęli się sami sobą, przybierając coraz dziwniejsze pozycje i rozmawiając o takich głupotach, że można było dostać raka od samego słuchania. Ja zabawiałam Tymona, który posłusznie nie narzekał, wiedząc, że sytuacja jest trudna i nie mamy na nią wpływu. Jak już wspomniałam, to bardzo mądry chłopczyk.
Niestety, przebywać pośród sześciu facetów to tak jakby przez pomyłkę wejść do przedszkola. Kobieta mimowolnie staje się matką pilnującą swojej trzódki i dobytku przed zrównaniem z ziemią. Kadra zaczęła sobie z nudów dogryzać, więc doszło do krótkich pogoni i żartobliwych przepychanek. Mustaf psioczył na nich, że za nic skupić mu się nie dają, ale żadne słowa do nich nie docierały.
I niestety razy dwa, chmury nad nam zgęstniały. Wiatr się nasilił. I lunęło. A gdzie się schowali skoczkowie omyłkowo przypisani do płci męskiej? Oczywiście, do matiza. Żeby koledze Dejviemu zrobić tak na złość, aż by mu w pięty poszło. Myślałby kto, że dzielnie będzie kontynuował swoją heroiczną pracę. A skąd! Usiadł za kierownicą i zadowolony.
A my z Tymkiem staliśmy na zewnątrz, przemakając powoli i patrząc z niedowierzaniem na te dziadygi, które kultury nie miały za grosz.
A nie mówiłam? Książęta wyginęły! Teraz zostały jakieś kmiotki, których trzeba pilnować, żeby ci swoimi butami ze słomy nie zapaskudziły wszystkiego wokół.
— No wchodź! — zawołał Olek, uchyliwszy drzwi. — Czego tak stoicie?
— Ciekawe, gdzie mielibyśmy usiąść, matole! — odkrzyknęłam, starając się przebić przez szum deszczu.
Siedzący obok Mustafa z przodu Kusy poklepał swoje kolana, uśmiechając się jak ostatni dureń. Ruszał przy tym brwiami, bo wydawało mu się, że jest seksowny.
Matoły. Debile. Skończone barany!
Czując, że coraz mocniej się zagotowuję, mocno stąpając, podeszłam do samochodu i z impetem otworzyłam drzwi kierowcy.
— Jazda mi stąd! — A ten palec to wycelowałam jak rasowy esesman.
— Ja naprawiam, ja sobie mogę siedzieć.
Zamorduję. Dowiem się, gdzie patafian mieszka, i w nocy przyjdę, żeby go bez większych skrupułów udusić.
— Won! — krzyknęłam, czując, że jego blond czupryna zaraz posłuży mi do zamiatania podłogi w samochodzie.
Westchnął i litościwie się przesunął... na kolana Kusego.
— Złaź, popaprańcu! — Chłopak bronił się jak mógł, próbując pozbyć się cielska kolegi z drużyny. — Brakuje ci męskiego ramienia w życiu czy co?!
W końcu usiadłam z kuzynem na kolanach i stwierdziłam zupełnie spokojnym tonem:
— Ktoś musi iść do bagażnika, bo przecież nie możemy kolegów narażać na zniewieścienie.
Titus wyrwał się jak kujon do odpowiedzi na matmie.
— Ja! Ja się zmieszczę! — Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, stał przed tylną szybą, czekając aż pociągnę spust. Pięć minut później komunikował się z nami dzięki opuszczonej półce zakrywającej bagażnik od góry.
Właściwie to pięć minut później zapadła niezręczna cisza. Która trwała...
...i trwała...
...i trwała. W nieskończoność.
— Więęęc... Tośka, jak tam praca? — Koledze Aleksandrowi uroiło się, że jest zabawny. Ten paskudny uśmieszek pałętał mu się w kącikach ust.
Gdyby tak mieć gorący makaron tagliatelle...
— Super. Na pełnej — odparłam nie bez sarkazmu.
Głupio się pyta. A jaka może być praca kelnerki? Tak, wielkie zmiany. W weekend promocja szotów whisky. Inaczej na kasie trzeba nabijać. No i ciągle te awansy i horrendalne podwyżki. A napiwki... Nie mam takiego dużego portfela, żeby pomieścić tę całą miedź!
Mózg blondynki zawsze pracuje na mniejszych obrotach, dlatego nie w porę zorientowałam się, do czego zmierza. Czym zatkać jamę chłonąco-trawiącą pasożyta Aleksandra? Od biedy to można i tego laczka wepchnąć, co go od miesiąca w schowku wożę. Byle tylko nie wydawał dźwięku.
— Jak ci się podoba Wisła?
Przewróciłam oczami. Brawo, Maniek. Marnujesz się w tych skokach. Zrób karierę reportera i za każdym razem zdobywcę Oscara pytaj: Jak się czujesz z wygraną? Istnieje szansa, że ktoś kiedyś odpowie: Jest mi cholernie smutno. Liczyłem, że wygra Di Caprio.
— Ona nie jest turystką, Maniek — wyjaśnił nie bez kpiny Olek.
Spojrzałam na przycisk, który powinien uruchamiać światła przeciwmgłowe, a w rzeczywistością był tylko zapadką do zabawy. A mogłam zamontować te katapulty... Wystarczyłby wówczas tylko gest dłoni...
— A kim? — Maniek nie krył rozbawienia.
— Prominentną kobietą. Od niej zależy, czy dostaniesz swój obiad czy wyląduje on w kroczu twojego kolegi — dorzucił się Mustaf, na twarzy mając wymalowaną tak wielką drwinę, że tylko mu zrobić zdjęcie i na wystawę fotografii. Motyw przewodni: Złośliwi imbecyle w obiektywie.
No tak. Któryś musiał puścić farbę. W ogóle mnie nie dziwiło, że zrobił to właśnie on. Powstało ważne pytanie: jak zachować twarz? Oczywiście, najprościej byłoby się pozbyć świadków, ale z powodu braku środków chwilowo opcja ta nie wchodziła w grę.
Wówczas z pomocą przyszedł Tymek.
— Tosia, jus nie pada! — oznajmił, podskakując z radości i miażdżąc mi przy okazji kości udowe.
Złoty chłopak! Konia mu z rzędem!
Zgraja wytoczyła się z samochodu z westchnieniem niechęci, ale temat się skończył. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Lecz jak to mówią: nadzieja matką głupich.
— O co chodziło z tym obiadem w kroczu? — zainteresował się Kusy, gdy tylko Mustaf wrócił do grzebania w silniku. Uśmieszek miał taki, że tylko go mu go zmyć.
Olek zaczął śmiać się pod nosem. Miałam szczerą chęć sprzedać mu zamaszystego kopa w goleń. Niestety, etyka mi zabraniała — przecież chłopaka kariery sportowej nie będę pozbawiać. Może i nie mam nerwów, ale na pewno mam serce!
Chwila, ein Moment. Mnie się wydawało, czy oni naprawdę nie wiedzieli... Aleksander z Mustafem mnie nie sypnęli? Nie chwalili się wcześniej? Nie wydrukowali billboardu, nie chodzili po szatni z megafonem...?
— Zrobione! — oznajmił dumnie blondyn, miłośnik szopenowskiego uczesania.
Teraz to nie wiedziałam, czy mam go czcić czy w dalszym ciągu postrzegać jako potencjalnego wroga. Zasadniczo naprawił mi rzęcha, poświęcając przy tym swój t-shirt i skórę twarzy (wyglądał jak kominiarz po dniówce), a także nieświadomie uratował od towarzyskiej zagłady. Choć z drugiej strony — wcześniej sam czynił aluzję, jakoby chciał pogrzebać moją reputację. Tacy jak on to wrzody na zadzie. Ani go przytulić, ani popieścić prądem.
— Jeszcze udowodnię. — Usiadł za kierownicą, wdepnął sprzęgło, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce i rozległ się znany mi warkot silnika.
Tymek roześmiał się głośno i radośnie, a potem przytulił się do nogi Mustafa, nie pozwalając mu wyjść z szoferki.
— Tosia, twoje nowe kolegi som fajne!
Towarzystwo się roześmiało, a ja z trudem oderwałam kuzyna od łydki biednego Dejviego, który przyglądał się mu jak sprzętowi, którym strach się posłużyć. W końcu chłopak stanął naprzeciw mnie, wydając się wyższy niż przedtem. Przez chwilę zamajaczyła mi w wyobraźni wizja Mustafa-superbohatera, który czerpie energię przez dotykanie urządzeń działających na prąd. Jak Electro w Niesamowitym Spider-Manie 2.
W duchu otrząsnęłam się z tych obrazów. Matoły stały i gapiły się we mnie jak sroka w gnat. Liczyli na jakiś taniec dziękczynny, modlitwę, przemówienie...?
— Dziękuję — powiedziałam kurtuazyjnie, spuszczając wzrok i omijając ich, by wsiąść do auta.
Po kilku sekundach wymieniania porozumiewawczych spojrzeń przeszli na drugą stronę drogi do auta, które, wnioskując po posiadaczu kluczyków, musiało należeć do Olka. Gdy ich mijałam, wyjeżdżając z pobocza, rudawy bałwan gapił się na mnie zagadkowo, ale zignorowałam go. Może po prostu zeza ma czy coś.

Myślałam, że to było moje ostatnie spotkanie z skoczkami. Pochodziliśmy przecież z dwóch bardzo oddalonych od siebie światów — nie mieliśmy jak się na siebie natknąć. Bo czy ktoś kiedyś widział, żeby Zeus schodził do ludzi i gawędził z nimi o pogodzie? Nie, i ja też nie zamierzałam eksplorować życia tych małych hien. Nikt więcej nie zarejestrował ich w naszej restauracji, co odebrałam z ulgą. Kolejne tygodnie spędziłam więc w bardzo podobny sposób: pracując, odpoczywając, biegając i spławiając matkę przez telefon.
Moja wizja życia bez wrzodów na zadku legła w gruzach podczas pewnego obiadu. Niby wszystko po staremu, schaboszczak, ziemniaki, mizeria, kompocik. Ciotka Marta klepała bezsensownie ozorem jak najęta, a wujek Robert w milczeniu znosił swoje męki Tantala. Tymek bawił się jedzeniem, rozpryskując wszystko na cały stół. Ubaw po pachy. Szanowna siostra mojej mamy nie posiadała się z zachwytu, bo całkiem niedawno znalazła nowego partnera biznesowego, więc jej ulubionymi tematami rozmów były zyski, straty, rozwój biznesu i Tadeusz. Z jej opowieści wynikało, że facetowi może chodzić o coś więcej niż kilka korzystnych umów i profity majątkowe. Na każde wspomnienie jego imienia wujek Robert z trudem przełykał żuty akurat kęs.
— ...no i wiesz, dał mi ostatnio tę butelkę drogiego Carlo Rossi i... o, kurczę, zapomniałabym! — Ciocia z brzękiem odrzuciła sztućce i wykręciła tułów, by pogrzebać w zawieszonej na oparciu krzesła torebce. Po chwili zmagań z damskimi bibelotami wyjęła cztery kolorowe arkusiki.
Mój wzrok nie jest jakiś orli (jeśli już się uprzeć o porównania zwierzęce, to bliżej mu do kreciego), ale nadruk, który widziałam z daleka, w zupełności mi wystarczył.
Przestałam żuć. Nóż opadł mi na brzeg talerza.
— Robert, robisz minę, jakbyś tu od wczoraj mieszkał. Zawody są na Malince w ten weekend.
Na twarzy wujka pojawił się cień jakiejś niepokojącej satysfakcji.
— Obiecaliśmy Ance, że przyjedziemy.
Po kilku minutach użalania się i jęków niezadowolenia, ciocia przyznała rację swojemu mężowi. Potem dodała, że Tadeusz na pewno nie pozwoliłby na żadne marnotrawstwo, a ja zaraz wiedziałam co się stanie. Nadal nie żułam, chociaż miałam policzki prawie wypchane po brzegi. Trudno, niech amylaza ślinowa to rozpuści.
— Tosieńko! Przecież ty możesz iść!
Nie, nie, absolutnie nie. Zgłaszam sprzeciw. Wnoszę o unieważnienie wniosku. Ja w tej chwili wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę, a jak wrócę, to na pewno nie trzeźwa.*
— Och, no nie rób takiej miny. — Nie wiem, jak wyglądałam, ale nie mogło być dobrze. Szczęki odmawiały mi współpracy. — Weźmiesz jakąś koleżankę i obejrzycie sobie skoki. — Którą koleżankę? Nikogo czy... nikogo?
Właściwie, ciociu, to wolałabym w tej chwili zanurkować w szambie. O tak, to brzmi całkiem jak pobyt w SPA.
— Naszych złotek z Fa... Fatimy nie chcesz zobaczyć na żywo?
Nie no, takiej zniewagi to i święty by nie zniósł. Natychmiast przełknęłam porcję częściowo strawionego pokarmu, by od razu zaprotestować burkliwym tonem:
— To nie są złotka, mieliśmy brąz. A miejscowość nazywa się Falun.
— Och, wszystko jedno. — Ciotka machnęła ręką.
Gdyby wszystko było jedno, to by g...
— Bierz. — Podsunęła mi bilety pod sam talerz. — Weź kogoś fajnego i przeżyjcie trochę sportowych emocji. Zobaczysz swoich klientów w akcji.
Ledwo powstrzymałam odruch wzdrygnięcia się na samo wspomnienie tego feralnego popołudnia. Jasne. Bo oglądanie złośliwych małpiszonów to przecież sama radość. Wiem, wieeem, powinnam być im wdzięczna, bo wykaraskali mnie z poważnych tarapatów, ale z drugiej strony — sama się groupie nie okrzyknęłam. A te głupie docinki po wypadku przy pracy? Pff. Poza tym nie chciałam nikogo poznawać, mieszać się w skomplikowane koligacje. Relacje międzyludzkie zawsze są zagmatwane i wymagają jakiegoś udawania, omijania, taktu. A ja nie mam ani taktu, ani siły na sztuczność, bo to bardzo męczące.

Gdy nadszedł piątek, nie czułam się najlepiej. Trochę zżerały mnie nerwy. Nerwy równa się mdłości. A ja, jak wiadomo, wymiotowania boję się jak ognia. Trzęsłam się jak osika. Spakowałam do torby gumy do żucia, butelkę wody i torbę na rzygowiny. Jeśli już błaźnić się publicznie, to chociaż bez szkody dla innych. Myślałam nawet, czy by kochanej ciotki w bambuko nie zrobić i puścić jej opowieść o cudownym konkursie skoków, ale koniec końców nie odważyłam się na szwindel tej wagi.
Dotarcie trochę mi zajęło, ale słuchałam muzyki, więc czas szybko zleciał. Na kilka kilometrów przed skocznią zrobił się korek jak stąd do Berlina. Drogę zwężono o jeden pas, by kibice mieli możliwość pieszego dotarcia na miejsce. Byłam szczęśliwa, że nie znalazłam się wśród frajerów, którzy wybrali samochód. Za parkingi pobierano horrendalne kwoty, a benzyny przy oczekiwaniu schodziło tyle, że korzystniej byłoby wrócić do domu, choćby nie wiem jak oddalonego, i przyjść piechotą. Nic to. Mijałam kolejne grupy wymalowanych i poprzebieranych w nasze dumne barwy narodowe matołów, starając się nie zacząć uciekać z powrotem w panice.
Z perspektywy drogi, skoczni nie było za bardzo widać. Wszystko zasłaniały metalowe rusztowania i bramy. Zerknęłam na bilet. Wejścia były podpisane numerami sektorów. Przed moją częścią zrobiła się mała kolejka. Stałam jak ostatni debil, modląc się, żeby moja treść pokarmowa wreszcie została strawiona.
— Nie ma biletu, nie ma wstępu.
Na boku rozgrywała się mała scenka. Chuda jak jesienny listek brunetka gorączkowo usiłowała przetłumaczyć coś Bogdanodobnemu idiocie, że miała bilet, ale zgubiła.
— Przecież chodzę tu bardzo często. Na pewno mnie pan kojarzy.
Pokręcił głową. Stojąca obok przyjaciółka-blondynka przygryzała wargę w zaniepokojeniu. Pomyślałam, że idiotka z tej awanturnicy, bo na pewno w tłumie było wielu fanów skoków, którzy na otwarcie Letniej Grand Prix przyjeżdżają rokrocznie, ale nikt normalny nie ośmieliłby się zarzucać takiemu Bogdanowi, że ten go nie pamięta. A przyjaciółkę to sobie sierota dobrała jeszcze gorzej. Stoi, lebioda, i na łut szczęścia czeka. Zamiast się z pazurami rzucić czy coś...
— WPUSZCZAJ MNIE, DZIADU!
Okay, i to jest jeden z tych momentów, w których Tośka wkracza do akcji. No to wkroczyłam.
— Weź — podałam jej dwa dodatkowe bilety ze swojej torby. — Mnie nie będą potrzebne.
Wyraz twarzy brunetki był bezcenny. Jeden z tych, który potem internauci wykorzystują do memów. Bo internet nie przebacza. Zabrała ode mnie arkusiki, próbując wydusić jakieś słowa podzięki. Ech, ten plebs. Zawsze zapomina języka w gębie, kiedy trzeba gadać.
I poszłam sobie.
Kontroler przy bramie naświetlił mój bilet jakimś skanerem i poszłam szukać swojego miejsca. Czułam się jak nadobna pastereczka pośród bydła. Fanki oblegały bandę reklamową, co rusz rozglądając się za kamerą. Bo przecież trzeba się pokazać.
Ożesz. W tylnym rzędzie siedziały zastęp jednakowo ubranych hot piętnastek z transparentem: OFICJALNY FANKLUB MACIEJA KOTA. Poznałam go! Poznałam gamonia po zdjęciu! Maniek?! Maniek ma fanklub hot piętnastek?! Te biedne dziewczynki nie wiedziały, kogo czczą. Chociaż, z drugiej strony, nazwisko zobowiązuje, co nie? Każdy kot uwielbia być czczony i każdy uważa, że mu się to należy. Usiadłam, próbując pozbierać myśli. W ogóle nie przypominał Kota, którego pamiętałam. Może dlatego, że nigdy nie widziałam go w półnegliżu?
Nic to. Ludzie przybywali stopniowo, aż się trybuny zapełniły tak, że pękały w szwach. Jeszcze nie było zupełnie ciemno i widoczność też była nie najgorsza. Spiker ciągle puszczał muzykę, jakby miał zespół Touretteʼa i nie mógł przestać klikać, więc co piętnaście sekund zmieniał utwór. Gadał, opowiadał, wprowadzał ciemnotę do konkursu. Blablabla, kto wystąpi, gadka-szmatka. Trafiłam na serię próbną, oglądałam więc różnych nielotów w akcji. Biedny Hula prawie zaliczył glebę. A potem rozpoczął się konkurs właściwy, a ja poczułam, że zaraz puszczę tęczowego pawia.
Najpierw skoczyło kilku nielotów z innych części świata, a potem szanowny komentator-niespełniony DJ ogłosił z dumą akurat wtedy, kiedy piłam wodę:
...Aleksander Zniszczoł, nasz pierwszy reprezentant!
Zakrztusiłam się. Że co?! Z niedowiarstwa zerknęłam na telebim. Facjata mojego nowego kolegi z Wisły pojawiła się na nim wraz z niewielką tabliczką, że oto skacze właśnie on. Taki skupiony był, że gdyby nie dane i konferansjer, to bym go nie poznała. Nawet to zdjęcie przy jego nazwisku wyglądało jak wyciągnięte z przedszkola.
Odepchnął się od belki i srrrru! Leciał i leciał, i leciał, i leciał... No co on, oszalał? Falował przy tym w powietrzu jak reformy mojej babci na suszarce do prania. A narty to miał tak szeroko, że mógłby kogoś w szponach trzymać. Jak orzeł.
— ...i proszę bardzo, sto dwadzieścia siedem i pół metra! Znakomity wynik! Co na to sędziowie, jakie dadzą noty...
Kiedy wyhamowywał, był tak blisko nas, że aż się skuliłam. Zobaczyłaby mnie sierota i jeszcze by zmaściła drugą serię z wrażenia. Odpiął narty, zdjął kask, poczekał na wynik i wrzawę, po czym z uśmiechem pomachał do kamery, po czym... przeszedł niemal przede mną, przybijając piątki z kibicami. Nie zauważył mnie. Uff.
Ale Polska objęła prowadzenie po pierwszej serii. Aż się zdumiałam. Byliśmy lepsi od wszystkich tych Niemców, Austriaków, Słoweńców i Japońców, co przecież się rzadko zdarza. Ba, to się nigdy nie zdarza. No i gdzie ten Kot? — chodziło mi po głowie. Przecież ten burak nie brał udziału w konkursie, więc na co ta cała oprawa? Fanki chyba chciały bajcepsy wyrobić od tego noszenia transparentów.
Zniszczoł skoczył pół metra bliżej niż poprzednio. Murańka był od niego lepszy o dwa metry. Żyła to Żyła, swoje zawsze skoczy. Przy zamykającym stawkę skoku Stocha wybuchła taka euforia, że koniec świata. Myśli własnych nie słyszałam, taki zrobili rumor. Szkoda było nie zostać na dekoracji, więc postałam tych pięć minut więcej, po czym dałam w długą. Ważne, że wygraliśmy.

Następnego dnia czułam się tak samo, a nawet gorzej. Marna zawartość żołądka pływała w nim niebezpiecznie i obciążała go, jakbym połknęła cegłę. Rozważałam kolejny raz zboczenie ze ścieżki i okłamanie ciotki, ale poczucie winy tylko wzmogłoby ciężki brzuch, więc z rezygnacją skręciłam na drogę prowadzącą do skoczni. Nie było trudno ją znaleźć, bo, podobnie jak poprzedniego dnia, została wytyczona przez barierki zamykające jeden pas jezdni. Frajerzy, którzy wybrali podróż samochodem, tęsknie spoglądali w kierunku kroczących poboczem. Dobrze im tak. Za głupotę trzeba płacić.
Facjata Kota znowu falowała w powietrzu, ale tym razem został wliczony w konkurs. O, i facjata Kamila również gdzieś powiewała. A co. Niech mistrz olimpijski coś ma z tego życia, a nie tylko forma, medale i Kryształowe Kule. Niech zabierze trochę przestrzeni pijarowej Mańkowi, bo sam przecież nie najbrzydszy jest. Szkoda, że ma żonę. To zdecydowanie zmieniło moje plany matrymonialne.
Początkowo skakały Kantyki, Bieguny i inne Stękały, ale potem do roboty wzięli się w końcu jacyś porządni zawodnicy, a nie juniorzy. Teoretycznie stawkę lepszych otwierał Kot. E, nie najgorszy znów był, klapnął dopiero przy sto dwudziestym ósmym metrze. Wyglądał na zadowolonego, co rzadko mu się zdarza, tym większe było moje zdziwienie. Kilku nielotów później na telebimie ujrzałam twarz swojego najlepszego przyjaciela. Bleee, znowu te rzygi w gardle. I do tego pikawa chcąca popełnić seppuku, wyskakując z klatki piersiowej. Zaczęłam szeptać do siebie: Przestań, debilu i gruby Ferdek obok zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.
Sto trzydzieści. Miał skubany szczęście! Inaczej bym go zabiła... kiedyśtam. Naprawdę bym się szczerze cieszyła, ale krew mi zaczęła odchodzić z twarzy, bo mój żołądek jął odstawiać cyrki. Po kilku sekundach, w trakcie których Zniszczoł zdążył zdjąć narty i kask, zorientowałam się, że ludzie pokazują palcami telebim. Zerknęłam nań i ja.
Patrzyłam na siebie. Na siebie bladą jak ściana i przerażoną. To dlatego się śmiali; bo zrobiłam wytrzeszcz oczu, z którego w nieprzebaczających internetach robi się memy.
Zakryłam twarz ręką i osunęłam się na krzesełku, słuchając, jak publiczność ma uciechę. Nawet ten skrzywiony muzycznie spiker komentował zajście złośliwie, ale go olałam. I TEN BAŁWAN NA SKOCZNI TEŻ SIĘ UŚMIECHAŁ, KRĘCĄC GŁOWĄ. Złapaliśmy kilkusekundowy kontakt wzrokowy, ale natychmiast z niego uciekłam. Nie zaprzątałam sobie głowy jego przejściem obok nas. Zastanawiałam się, gdzie podział się ten przycisk do zapadni. Żebym mogła się zapaść pod ziemię i nigdy nie wracać.
Przestałam obserwować konkurs. Wszyscy w moim pobliżu przyglądali mi się jakbym była tortem na wystawie w cukierni. Gdyby nie te nudności, to bym im powiedziała do słuchu. Będą mnie matoły obgadywać. Akurat! Mieli szczęście, że byłam w niedyspozycji. Uciekaliby w podskokach, takiego kopa w zad bym im sprzedała.
Nieszczególnie obserwowałam dalsze zmagania. Zarejestrowałam tylko tyle, że Żyła ścigał się z jakimś Kubackim? Czy coś. Matoł matoła pogania. Też mi zmagania. Walka o tytuł nielota lata (lepsza gra słowna niż sama nagroda) w toku. Kto utrzyma do zimy, ten mistrz!
Otrząsnęłam się nieznacznie z poczucia hańby i blamażu, gdy rozstawiały się Mietki z podium. Od niechcenia zerknęłam w dół. Nie obchodziły mnie już kamery. Mogły sobie uchwycić nawet ten mój zniekształcony wyraz twarzy. Ja przeżywałam kolejny zawał, bo na najwyższym stopniu podium stał... Mustaf. Zerknęłam na telebim, który wyświetlił klasyfikację konkursu. Miejsce pierwsze: Dawid Kubacki. To on ma jakieś imię i nazwisko? Byłam w szoku. Po jego prawicy podnosił w triumfalnym geście narty Żyła.
I całą moją teorię o nielotach szlag trafił.
Najlepszą dziesiątkę zamykał niejaki Aleksander Zniszczoł. Zauważyłam, że Mietki zbierają cały bałagan, więc usiłowałam się przedostać na dół, ale równie dobrze mogłabym próbować wszystkich zebranych przekonać do wiary w Boga, deklarując się jako świadek Jehowy. Jeszcze by mi ktoś prawego sierpowego sprzedał i tyle by było.
Stałam w małym korku przez kilka minut, a kiedy już znalazłam się w bramie, okazało się, że jest już grubo po dwudziestej, nawet przed dwudziestą pierwszą, więc ciemno zrobiło się jak w egipskim sarkofagu. Ciekawe, jak ja miałam znaleźć drogę powrotną, kiedy nawet chodnik był niewidoczny. Ale pomyśleli. W dodatku żołądek nadal tańczył zumbę, a zębami dzwoniłam jak nasz organista w klawisze na sumie parafialnej. A ten to dopiero miał parę w rękach!
— Jak tam matiz?
Kubacki.
Jak się tej fujarze udało wydostać ze szponów mediów i fanów, tego nie wie nikt. I dlaczego jeszcze nie został zaatakowany, skoro stał niekryty...
Odwróciłam się na pięcie. Burak miał na twarzy złośliwy uśmiech. Niby wzięłam torebkę, ale za dużo w niej było cennych, ratujących moją treść żołądkową rzeczy, żeby tak po prostu je zmarnować na łeb jakiegoś blond Szopena. Niestety, nie był sam, bo po kilku sekundach dołączyli do niego przyjaciele: Kot, Kusy, Titus i nieszczęsny Zniszczoł, który już mi posyłał swój firmowy wyszczerz.
— Jeździ — odparłam, czując, że szybsze tętno tylko pogorszyło sytuację w górnym odcinku przewodu pokarmowego.
Gdybym ich nie znała, pomyślałabym, że grupa niewyżytych gwałcicieli czegoś ode mnie chce. Akurat by dostała.
— Świetną masz mimikę twarzy. — Kusemu to się chyba wydawało, że jest zabawny. — Całe trybuny mogły dziś podziwiać.
— Ciebie za to trudno było dziś podziwiać. — Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, odezwał się Maniek.
— Bo dwunaste miejsce to taki sukces — sarknął rozmówca.
— Zawsze lepsze niż trzydzieste szóste.
Kubacki wywrócił oczami.
— Gratulacje. — Wydusiłam, zanim tamci zdążyli wszcząć kłótnię.
Mustaf uśmiechnął się jak wniebowzięty. Trudno go winić, dał popalić wszystkim lebiodom. Szkoda, że zabrakło Freunda. Jemu złoić dupsko — to by dopiero było!
— Dzięki. Mam dziś dobry dzień. Od rana...
— Antek, właściwie to chcieliśmy cię zaprosić do mnie na imprezę. — W dyskusję niespodziewanie wciął się Zniszczoł.
Wybałuszyłam na niego oczy. Nawet lepiej niż na telebimie.
Oszalał. Może go któryś z kolegów przypadkiem nartami grzmotnął i biedaczek wstrząsu mózgu doznał. Nikt przy zdrowych zmysłach nie złożyłby mi takiej propozycji. Nie dzisiaj i nie w ogóle. Ja i imprezy. A widzieliście kiedyś imprezującego pustelnika? Nie? No to nie zobaczycie. Bo ja nie miałam najmniejszego zamiaru nigdzie się wybierać.
— Ty chyba z buli spadłeś. Mowy nie ma. Żegnam!
— Ale...
Pomachałam im tylko, odwrócona już plecami. Zniszczoł mnie dogonił i pociągnął za łokieć. Znowu. Ja do tej pory nie rozpracowałam, co oni mają z tym macaniem rąk. Fetyszyści jacyś.
— Poczekaj. Dlaczego?
— Bo was nie znam, to raz, a dwa — bo... nie i już! — Wyrwałam się z jego uścisku. — Poza tym, nawet nie miałabym się jak z wami zabrać. W sześciu samochodem pojedziemy? Ciekawe jak.
Titus, wesół jak niepełnosprytne dziecko, pomachał mi, po czym napiął nikłego bicepsa.
— Jestem mistrzem w chowaniu się w bagażnikach.
Spojrzałam na niego, jakby spadł ze szczytu Velikanki. Oni wszyscy chyba stamtąd się urwali. Kto wie, może trener Kruczek chciał sobie na szybko załatwić nową kadrę? Nigdy nie wiadomo. Na jego miejscu od dawna egzystowałabym jak roślinka na antydepresantach. Ja sama i ta banda szaleńców. Po moim trupie.
— Chodź. Wiemy, że chcesz. — Kubacki nie przestawał suszyć zębów.
— Już nie udawaj takiej niedostępnej... — zażartował Kot.
— Dla Mańka tego nie zrobisz? — naigrawał się dalej Titus.
— Nie kręcą mnie sierściuchy — odgryzłam się wreszcie. — Ani zoofilia.
Koledzy Maćka wybuchnęli śmiechem, a on sam naburmuszył się jak urażona księżniczka. Poczułam się głupio, bo kilka minut wcześniej to on wystąpił w mojej obronie. Ale co miałam zrobić? Opcja spędzenia szalonej nocy w ich towarzystwie tylko przesuwała wyżej wzdłuż przełyku zawartość mojego żołądka, więc definitywnie odpadała.
— Antek, nie daj się prosić, bo to tylko świnie lubią. — Spojrzałam w niebieskie oczy Zniszczoła, który teraz bardziej przypominał zabiedzone kociątko, próbujące zrobić na mnie wrażenie maślanym wzrokiem.
Jeśli sądził, że się na to nabiorę, to mu chyba wiatr na belce mózg przez uszy wywiał. I jeszcze mnie do świń porównał! Romantyk pierwsza klasa. To co on by powiedział na drugiej randce? Bądź moją maciorą?
Pokręciłam głową. Przepyszny smak wymiotów podszedł mi do gardła. Tylko nie teraz, tylko nie teraz...
— Nie lubisz nas?
Pokręciłam głową.
— Zrobiliśmy coś nie tak?
Pokręciłam głową.
— Matiz się zepsuł?
Pokręciłam głową.
W końcu zmarszczył brwi.
— Antek, ty się dobrze czujesz?
— DAJCIE MI ŚWIĘTY SPOKÓJ!
Wtedy definitywnie i ostatecznie odeszłam stamtąd, a ich zaatakowały fanki. Treść żołądkowa wróciła na swoje miejsce.
Odpuść, Grzywa — usłyszałam jeszcze z oddali głos Mustafa. — Uparta jest jak osioł...
Co im się w tych głowach ubzdurało, tego nie wie nikt. Spotkaliśmy się raptem cztery razy, w tym żaden nie był planowany. I co wynikło z tych spotkań? Same nieszczęścia. Najpierw dostałam miano groupie, potem oni zostali obrzuceni jedzeniem, a ja wyszłam na fankę miłości francuskiej, następnie zepsuło mi się auto, które oni naprawili, a teraz... No dobra, może nie zawsze wychodziło źle. Ten raz jedyny się przydali. No i co z tego? Chyba nie przypieczętowaliśmy tym jakiejś dozgonnej przyjaźni? Po co im ja byłam do szczęścia potrzebna? Nie jestem fizjoterapeutką, nie uleczyłabym ich bólów. Nie jestem nikim ciekawym ani godnym uwagi. Ech, ale skomplikowali...
Ci skoczkowie. Same problemy z nimi.
Szłam zadowolona, że udało mi się wmieszać w tę kierowaną przez policję ciemną masę, którą stanowili w tym świetle kibice. Trzęsłam się jak osika, mimo grubego swetra, który założyłam przezornie, pamiętając chłód poprzedniego wieczora. Nie sądziłam jednak, że będzie aż tak zimno. To już nie był zimno, tylko pizgające zło. Niestety, zajęło mi aż dziesięć minut, żeby uświadomić sobie, że idę w złą stronę. No, bo ciemno jak w zadzie, to skąd miałam wiedzieć, gdzie jestem?! Ślepemu każcie wskazać drogę. Mogli w ogóle nawet latarnie powyłączać. Przecież skocznia świeci, nie? Skończył się wydzielony pas dla kibiców. Musiałam wrócić. I wróciłabym, gdyby nie pewien znany mi już opel astra, który zatrzymał się obok mnie z piskiem opon.
— Nadobna niewiasto, widzę, że cierpisz głód, chłód i ubóstwo! — zawołał głupkowato Zniszczoł, wychylając się z okna pasażera kierującego samochodem. Za kierownicą dostrzegłam Sierściucha. — Moja kolaska oferuje ci ciepło, a także bogactwo dań podczas uczty w mym dworku! Zechciej towarzyszyć mnie i moim kompanom tego wieczoru, a dostaniesz wszystko, czego zapragniesz.
Z zimna cała prawie się telepałam. Żebra mi drżały jak nienormalne. Przecież było jakieś dziesięć stopni, a ja się trzęsłam, jakby nagle Dziadek Mróz zawitał do Wisły. Może i straciłam ciepło, ale na pewno nie rezon.
— A od kiedy to nadobne niewiasty zadają się ze zwykłymi kmiotkami?
— Odkąd kmiotkowie nazywają się Zniszczoł i są równie uparci, jak one — odezwał się niespodziewanie z tylnego okna Kusy.
Patrzyłam to na niego, to na Grzywę. W aucie na pewno było ogrzewanie i inne dobre rzeczy. A może wcale nie puszczę pawia? — rozważałam optymistycznie. Co mi szkodzi? Jestem młoda, mam dwadzieścia dwa lata, a tak rzadko zażywam jakichś rozrywek. Ten jeden raz mi chyba wolno, nie? Zwłaszcza że jemu tak zależało.
Westchnęłam, a Zniszczoł wydał z siebie triumfalne YESSSSS!
— Już biegnę do bagażnika! — Titus wyskoczył na drogę, nie zważając na trąbiących innych uczestników ruchu drogowego. Kusy wyszedł jak na dżentelmena przystało i przytrzymał dla mnie drzwi.
Choć sama w to nie wierzyłam, wsiadłam do środka.




* Kultowy tekst ze Świata według Kiepskich.


Jak tam? Gotowi na Engelberg? Bo ja się wprost nie mogę doczekać. :) Fangirling mnie dopadł, zwłaszcza że jutro o 11:15 startuje pierwsza seria konkursu w Rovaniemi (akurat przypada na moją godzinę mycia okien dla Jezusa, ale coś się wymyśli).
Zdjęcie Macieja z transparentu: klik!
Coś mi ta trójka idzie jak krew z nosa. Mimo że to ważny rozdział, to nie darzę go zbytnią sympatią. Postaram się go opublikować w środę, najpóźniej w czwartek. Następny planuję gdzieś na przerwę przedsylwestrową. A potem? Wsysnie mnie pewnie sesja, ale nie bójta się, jak jest sesja, to mogłabym całe cykle powieściowe napisać. Ale i tak — trzymajcie kciuki za mojego kolosa z filozofii, bo niechybnie polegnę...
Tak bym już chciała pisać dalej, ech. Niestety, kolejność to kolejność.
Wiecie, że obcięłam osiemnastostronowy rozdział do dziewięciu i pół strony? :) Tak, właśnie ten. I uważam, że wyszło z korzyścią!
Bonus na koniec: Sepp Gratzer i Walter Hofer o dyskwalkach za stroje — w krzywym zwierciadle → klik!
Bonus numer dwa: ja i moja heheszkowatość. :) W ogóle zapraszam na mojego tumblra, robię cotygodniowe gify z wywiadów i częściowo je tłumaczę. :D Na swoim koncie na razie mam (z większych projektów) przetłumaczenie reklam z naszymi skoczkami. Nie jest to szczyt moich umiejętności, ale zawsze jakiś krok naprzód. :)

A jak rozdział wg Was? Jeśli czytacie, zostawiajcie ślad, choćby szminki, ale jednak. Tylko nie SPAM, bo pogonię z nartami Wanka i będę łoiła dupska jak leci!

9 komentarzy:

  1. Aaaaaa, ja to kocham!
    I tu zostaję.
    I chcę więcej jak najszybciej!
    Kiedyś może wpadnę z bardziej składnym komentarzem:)
    Buźka!♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę silny wpływ fandomy HP – something in common?
    Pogodny Olek, zawsze pogodny – od razu banan na twarz wypływa :D
    Rozszyfrowanie ksywek – level master. Grzywa odgadnięty, Titus sam się zdemaskował, ale reszta...? To ci dopiero zagadka...
    „Najlepszy kolega”, „koreański złom”, „cenny element w społeczeństwie”, etc. Zakładam fandom Tośki, ok? To znaczy Antka, Antka! Nie bij, Tośka...!
    I chciałabym zobaczyć jak rozpętuje piekło. Naprawę. Chcę. To. Zobaczyć.
    Fandom Tymka też zakładam – urocze, mądre i wyrozumiałe dziecko.
    Podryw na gimnazjalistę, pff...! *wywraca oczami*
    Biedny Titus :(
    Zabawny Olek, zawsze zabawny :D.
    Ta rozmowa jest kurozionalna. Skakajce nie wybaczają, skakajce pamiętają. Skakajce wytykają w najmniej odpowiednim momencie. A Titus nadal w bagażniku... :(
    Przytulić czy popieścić prądem? - Prąd łaskocze, polecam (przynajmniej w celach terapeutycznych :D).
    Kocham Tymka. „nowe kolegi są fajne!”
    Amylaza ślinowa. Nie mam więcej pytań.
    „Naświetlił skanerem” - aha jasne, bot o dziadostwo niby działa tak jak powinno. I to może od razu, co?
    Ale Klimek skacze – like! I wygraliśmy! Yay!
    Plany matrymonialne, wzięły w łeb? Hmm... myślę, że znajdą się jacyś chętni :)
    Kamera nie wybacza, oj nie wybacz. A internet pamięta, skakajce tym bardziej.
    „To on ma jakieś imię i nazwisko?” - umarłam.
    Od dziś zamiast „czyś ty się z choinki urwał” będę mówić „Chybaś z buli zleciał”. Amen.
    Fetysz rąk? Jedyna rada, amputacja łokcia :P
    Aż mi się żal Kruczka zrobiło. Może rzeczywiście z Velikanki chciał ich pozrzucać...?
    Takie tam, hehe, zoologiczne gry słów.
    „Już biegnę do bagażnika!” - rozumiem, że tu to Titus występuje w roli elementu komicznego...? :D

    Komentarz znów bardzo chaotyczny, ale ja cała jestem chaotyczna. Btw, sesja to taki czas kiedy robi się wszystko byleby się nie uczyć, tak? Bo niedługo czeka mnie pierwsza i muszę sobie przygotować zapas anynaukowych zajęć :P
    Ach, no tak. Ja w sumie też miewam takie pseudopisarskie ciągoty. No tak. Zdarza mi się.
    No to ja czekam na trójeczkę, bo jest... fajnie.

    Szal, S&S (E_A)

    PS: 9 stron to wcale nie tak dużo :D. 18 też nie w sumie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Tośka to by Cię ścigała za te "Tośki"! Bo to Antek jest i kropka, a nie tam, jakaś damulka czy ktoś taki.
      A ja tam lubię chaotyczne komentarze. Są przynajmniej szczere i oryginalne. :D Moje wyglądają podobnie, so don't worry!
      Co do sesji, to moja będzie to już siódma i, wierz mi, zajęcia znajdą się same. Nie lubisz myć okien? Uznasz, że musisz wypucować wszystkie w domu. Nie miałaś pociągu do gotowania? Upieczesz faszerowanego dzika i pięciopiętrowy tort weselny. Słabo szła ci ta książka, którą pożyczyłaś od koleżanki miesiąc temu? Jezus, przecież ona jest taka fascynująca! Ja za to, jeśli przed sesją przeżywam regres pisarski, to w trakcie zamieniam się w Kinga - w ciągu miesiąca mogłabym wydać z trzy tomy opowiadań i dwie powieści. Dobrze, że teraz mam tylko dwa egzaminy, nie jak do tej pory po pięć...
      Co do stron - zgadzam się, ale akurat te rozdziały były dłuuuugie i przerażająco męczące, tzn. ilość dialogów nie równała się ilości opisów, a same opisy były nudne, trudne i nic nie wnosiły zasadniczo do fabuły. Cięcia te więc mają swoje uzasadnienie. :)
      Pięknie dziękuję za komentarze! Zrobiłaś mi noc! I dzień. :D
      Pozdrawiam,
      Charlie

      Usuń
  3. Czy ja ci już kiedyś wspominałam, że kocham twoje opowiadanie? Nie? No to w takim razie KOCHAM TWOJE OPOWIADANIE! I Antka! I Nielotów! I w ogóle powinnaś napisać jakąś książkę. Nie ważne jaką. Przeczytam wszystko :D
    Tośka jak zwykle nieufna. Trzeba życia próbować! Nawet jeśli miałoby się to skończyć kolejnym upokorzeniem (swoją drogą - akcja z telebimem - bezcenna ❤). Powinna się poważnie zastanowić nad tym, czy te "przypadkowe" spotkania rzeczywiście są przypadkowe ;) I kurczaki ma się otworzyć! Zniszczoł i spółka nie są tacy źli. I liczę na jakiś przełom (ew. niekontrolowany przypływ treści żołądka do gardła i pozbywanie się go w sposób nieskoordynowany ^^) podczas imprezy. W ogóle jestem w szoku, że wsiadła do samochodu :D Bardziej liczyłam na to, że pośle im pełne pogardy i chęci mordu spojrzenie, po czym odejdzie z uniesioną do góry głową zostawiając astre gdzieś za swoimi plecami. Być może jest to początek czegoś pięknego, wielkiej przyjaźni na dobre i złe... Co tu dużo gdybać, wyglądam za trójką!
    Co do Engelbergu, to chyba wszystko po staremu. Polacy jak zwykle obstawiają tyły, Prevc wygrywa (!) a klątwa "zawsze drugiego Petera" powoli przechodzi na Domena. Jak nie drugi w konkursie, to drugi z rodzeństwa... Nudy! Mimo wszystko z podium jestem zadowolona, nieco przerażona upadkiem Ryśka (moje serduszko w tantym momencie podskoczyło do gardła!) i szczęśliwa, że Pero wygrał. Znudził mi się już Severin z dwudziestkami za "idealny" telemark.No ileż można :) Za tydzień TCS, liczę na przebłysk Polaków, choć powątpiewam w to, że któryś z orzełków mógłby rozdawać karty... (Może Hula?) Koniec końców pewnie wygra Freund z wysokimi notami za lądowanie a'la Ammann, a drugi będzie Prevc... Jeszcze nie wiem, który :D
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję za długi komentarz! :) Aj, Tosiek będzie się tak emocjonalnie skradać jeszcze dłuuugo... Ale nie ZA długo. :)
      Co do Engelbergu - wywiady z Kamilem łamią mi serce. :( I z resztą kadry też. Są fanki, które wspierają mocniej obce nacje niż naszą, ale ja zdecydowanie jestem patriotką, więc mnie boli serduszko, kiedy widzę te ich wywiady. We don't deserve that. :(
      Freunda nie lubiłam i nie polubię, chociaż go bardzo szanuję. :) Dziś to się nawet u mnie w domu oburzyli, jak za te fatalne lądowania dostał 19-tki. I ktoś mi powie, ze sędziowie nie mają faworytów... To w takim razie Pero powinien dostać, nie wiem, 30-tki? Bo skoczył o wiele dalej, a nawet lekki telemark zaznaczył.
      Z Prevców to ja się akurat cieszę. #teamSlovenia jestem - oczywiście, zaraz po #teamPoland :D A co do Domena - drugi z rodzeństwa to on nie jest, bo przed nim jeszcze (podobno) istnieje Cene, który w tym roku chyba skończył 19 lat. (Ale gdzie jego wcięło, tego nie wie nikt. Ani w PK, ani w PŚ...).
      Też miałam mały zawał, widząc Ryśka, bo jego to z Niemców akurat lubię.
      Ja na TCS liczę po prostu na solidne lokaty. Nie chcę nakładać presji, zwłaszcza na Kamila, ale chciałabym, żeby miejsca były takie, no, OK. Cieszyłby mnie progres Kota i Kubackiego, no i Stękałę z chęcią bym zobaczyła. :) I przebudzenie Pietrka też!
      Pozdrawiam i również życzę weny. :) Napisałabyś coś, kobieto. :P

      Usuń
    2. Cene owszem ma 19 lat, ale chwilowo jest totalnie bez formy :(. W ostatnim sezonie skakal glownie w alpencup.
      #teamPoland tak samo, az boli jak sie na Kamila patrzy. Ja standardowo licze na Klimka i choc to piesn przyszlosci patrzac na obecna sytuacje, to on jeszcze odleci, mówie Wam!
      To dygresja taka, bo na rodzial czekam. Sama nie moge pisac, bo musialam sobie dac szlaban na pisanie, wiec musze jakos odreagowac...
      Weny wszysrkim ktorzy jej potrzebuja!

      Usuń
    3. Cene owszem ma 19 lat, ale chwilowo jest totalnie bez formy :(. W ostatnim sezonie skakal glownie w alpencup.
      #teamPoland tak samo, az boli jak sie na Kamila patrzy. Ja standardowo licze na Klimka i choc to piesn przyszlosci patrzac na obecna sytuacje, to on jeszcze odleci, mówie Wam!
      To dygresja taka, bo na rodzial czekam. Sama nie moge pisac, bo musialam sobie dac szlaban na pisanie, wiec musze jakos odreagowac...
      Weny wszysrkim ktorzy jej potrzebuja!

      Usuń
    4. My też liczymy na Klimka! Wszystko to młode talenty są i "jeszcze im się wszyscy będą kłaniać w pas", cytując pewną skoczną autorkę. :) Czytałam ostatnio, że ogień, który się gwałtownie roznieca, prędko gaśnie. Widzimy na przykładzie Schlieriego. Teraz ma zastój. Podobnie może być z Domenem, czego bym sobie nie życzyła, ale nigdy nie wiadomo. A potem nasi wszyscy będą w gazie i dadzą im popalić! I wszyscy będą odszczekiwać te krzyżyki, które na polskiej reprezentacji postawili. Ot, co! :)
      A rozdzialik już jutro. :)

      Usuń