Prowadzę
dom wariatów, przysięgam.
Z
rezygnacją snuję się po całej kuchni, jak smród po gaciach
chodzę od szafki do szafki, bo chcę napiec ciasta, a nie ma jak.
Czy domownicy wiedzą w ogóle cokolwiek o pieczeniu? Nie, żebym
była jakimś mistrzem wałka, bo umiem zrobić tylko szarlotkę i
kruche ciastka (co zresztą zamierzam zaprezentować), ale
właściciele to garnki chyba tylko w reklamach z Biedronki widzieli.
Serio. Przekopałam już pół domu, a znalazłam raptem jakąś
patelnię i kilka głębszych garów, nic poza tym. Kwiatków tu jak
w ogrodzie botanicznym, ale chochli ani jednej. Agata Kruczek, zdaje
się, poddała się w kwestii kucharzenia. Też bym chciała, ale się
jełopy uparły, to co miałam zrobić, w Wigilię głodnych ich
zostawić? Przecież to jest takie chude, że jeden dzień bez
jedzenia i groźba śmierci z głodu zawiśnie nad nimi.
Po
całym wnętrzu się roznoszą wrzaski Kusego, Bieguna i Titusa,
którzy znaleźli piłki z wymionami do fitballu i skaczą po jadalni
jak obłąkane zające. Wolę nie wiedzieć, jak wygląda ten pokój
i ile już wisimy Trejnerowi za szkody. Pietrek z Kotem od godziny
szukają choinki i wszelki ślad po nich zaginął. Mustaf się
panoszy i udaje, że jest szefem, a każden jeden wie, kto tak
naprawdę dzierży tu dziś ster (JA!). Muraniek i Ziober bałwany
lepią jak dzieci pięcioletnie i tylko mi marchewki kradną z
lodówki. A jakby mi się marchewkowego ciasta zachciało upiec, hmm?
O tym już matoły nie pomyślą. Bo po co. Bo trener dał, to trener
buli. Akurat. A kto będzie musiał znosić jego marudzenie w
Oberstdorfie? Oczywiście, że nie oni, tylko ja. Oni dupska swoje
chude wciągną pod samą belkę startową, a ja będę musiała męki
Tantala znosić przy krótkofalówce.
Jeden
Kamil siedzi przy kominku w salonie i kręci głową, słysząc
wrzaski przyjaciół od fitballu. Nawet się Stenkaczełe przypałętał
i próbuje lampki wokół domu zawiesić razem ze Stefkiem, ale
prędzej sami się na nich zawieszą, niż cokolwiek ozdobią.
Skrobot z zapałem odgarnia śnieg z podjazdu, ale tak sypie, że to
syzyfowa praca. Uparł się i odpuścić nie zamierza, więc niech se
macha, może muskuły wyrobi.
—
Widział ktoś formę do ciasta? — marudzę, wydymając usta w
dziecinnej rezygnacji.
— A
pod zlewem szukałaś? — Do kuchni wchodzi ośnieżony Zniszczoł z
wielkimi zakupami. Kładzie mi to wszystko na blacie i szczerzy się,
jakby coś dobrego zrobił.
—
Gdzie to stawiasz, baranie? — Ściągam wszystkie siatki na
podłogę. — Miejsce mi do pracy zajmujesz. — Kontynuuję swoją
czynność, udając, że wcale nie widzę kątem oka tego jego
maślanego wzroku. Podobno głodny nie jesteś sobą, ale żeby
aż tak się starać z powodu większej porcji jedzenia? Na łeb
upadł. — Co ty w ogóle gadasz? Jak to pod zlewem?
—
Ostatnio kolanko im się zepsuło i coś musieli podstawić, żeby
nie kapało, więc może wzięli formę do ciasta. Wątpię, by Agata
umiała ją obsłużyć, a jakieś zastosowanie jej wymyślić
musiała.
Widzę,
jak macka Zniszczoła wędruje w kierunku świeżo usmażonej góry
krokietów z kapustą i grzybami. Chlastam go po łapskach
natychmiast.
—
Zostaw! To na święta!
—
Ale już są święta... — Opuszcza ramiona i wygina usta w
podkówkę jak pięciolatek.
Co ja
z nimi mam...
—
Idź, weź się rozbierz i pomożesz mi z tymi ciastkami. —
Wyciągam z szafki pod zlewem blachę i kładę na blacie, zakasując
rękawy. Dobra, pierniczki będą, ale co z ciachem?
— A
dokąd mam się rozebrać?
Odwracam
się do matoła, a ten się szczerzy pełną gębą. Bez
zastanowienia rzucam w niego blaszaną foremką do muffinków, a ten
czmycha do holu, śmiejąc się debilnie.
—
Zboczeniec!
Ale
wraca już całkiem normalny i mi pomaga, jak trzeba. Wszystko idzie
dobrze (do czasu), chociaż zżera mnie poczucie winy wobec biednej
szarlotki. Może to nietypowe ciasto na Boże Narodzenie, ale czuję
się bez niego niepełna. Gryzie mnie sumienie i nawet solidna porcja
przepysznej, własnoręcznie robionej polewy czekoladowej nie jest w
stanie tego zagłuszyć.
Kiedy
pierwsza blacha pierniczków ląduje w nagrzanym piekarniku, zasmucam
się, co nie umyka orlemu wzrokowi Zniszczoła.
—
Grzywa, my musimy znaleźć tę formę, rozumiesz? Ja muszę mieć
szarlotkę.
—
Daj spokój. Jeden rok chyba bez niej wytrzymasz, co?
—
Ale ty bezduszny jesteś, wiesz? Zero poszanowania dla rodzinnych
tradycji swojej ulubionej koleżanki.
Wzdycha.
—
No dobra, to chodźmy jej poszukać.
Łazimy
jak matoły i przekopujemy każdy kąt domu Treneira, ale bez efektu.
Nawet nam Kamiś pomaga przez chwilę, ale żona dzwoni, więc biedak
musi sobie dać spokój z szukaniem. Trójka przedszkolaków z
jadalni nie reaguje na żadne słowo prócz jedzenia
(sprawdzone doświadczalnie), więc nawet nie próbujemy ich prosić
o pomoc, natomiast panowie zewnętrzni są zbyt zaabsorbowani
lampkami i łopatami, żeby myśleć o prozaicznych formach do
ciasta.
W
kiblu też nie ma nic ciastoformopodobnego, tylko wielkie stosy
ręczników w świąteczne wzory i gwiazdkowe edycje wszelkich
możliwych środków higieny osobistej. Niby tacy świąteczni, a
jednak woleli Teneryfę!
Zniszczoł
wchodzi do łazienki zrezygnowany i przysiada obok mnie na brzegu
wanny.
—
Klapa, Tosiek — oznajmia ponurym tonem. — W tym domu ciast się
nie piecze.
—
Weź mnie nie dołuj, dobra? Bo paskudne makówki* zrobię i dopiero
będziecie kwękać.
— E
tam, żarcie to żarcie. Ja bym na pewno wszamał.
— A
czego ty byś nie wszamał?
—
AAAANTEEEEEK!
Czyjże
to głos tak aksamitnie nuci z parteru? Ach tak, to Dawid Kubacki, we
własnej osobie, raczy nas swoim barytonem.
—
Czego się drzesz, matole? — Schodzimy ze Zniszczołem i zauważamy
Mustafa już od schodów, jak w kuchennych rękawicach trzyma blachę
z trochę za bardzo przyrumienionymi piernikami. Uśmiecha się przy
tym, jakby królem Anglii został.
—
Uratowałem wasze ciastka, pani Gesslerowa — odgryza się. —
Jeszcze trochę i można byłoby je dorzucić do kominka na opał.
Wywracam
oczami. Jak znam Mustafa, to będzie teraz łaził napuszony jak paw
i do końca przyszłego roku będzie nam wypominał, jak to dzięki
jego inteligencji i refleksowi udało się uratować Wigilię.
—
Dzięki — mruczę, zabieram od niego blachę, naciągając rękawy
na dłonie, i zanoszę ciastka do kuchni.
Wkładam
następną partię, ale to przecież nie koniec, bo nadal nie ma
formy, a i stół niegotowy, karpik nieusmażony, ziemniaków,
barszczu i grzybowej brak... Natychmiast nakazuję Zniszczołowi
ogarnąć chłopaków z jadalni i przygotować zastawę, a sama
zabieram się za bardzo amatorskie i łopatologiczne przygotowanie
potraw wigilijnych. Przynajmniej z nazwy. Mustafa zaprzęgam do
szukania formy, ale opiera się bałwan i tłumaczy, że woli te
lampki z Andżejem i Stefkiem zawieszać. A co mnie jego wola
obchodzi? Ja muszę mieć szarlotkę i koniec, kropka, postanowione.
Lepiej, żeby mnie w Wigilię nie wyprowadzał z równowagi, bo mu
wyjadę z barana i skończy się na urazówce.
Czas
mija powoli, w piekarniku czwarta partia pierników. Ja to jednak
jestem wyczesana w kosmos. Cudotwórczyni, ot, co. Robię święta
wraz z dziewięcioosobową grupą przedszkolaków chorych na ADHD i
mi się udaje. To się nazywa talent, a nie tam jakieś
wybijanie z progu, czy inne telemarki.
Ale
ta forma... Smutno mi bez mojej wigilijnej szarlotki.
Zmachany
Zniszczoł wchodzi do kuchni, kiedy opieram się o blat i czekam już
tylko na ciastka. Staje podobnie i obejmuje mnie ramieniem,
wzdychając.
—
Tosiek, bardzo ci smutno z powodu tej szarlotki?
—
Mhmmm.
Milczymy
przed chwilę.
—
A... a buziak by cię rozchmurzył?
Nim
udaje mi się wykrzyczeć zdumione COOOO?!, w holu rozlega się
hałas. Ktoś się kłóci jak niemądry, a potem widzę zielone.
Dużo zielonego.
—
Co wyście przytaszczyli za chabazie?! — krzyczę, łapiąc się za
głowę.
—
Bo Maniek się, kurde, upierał, że lepiej wziąć tę, co ma dwa
metry trzynaście, a nie tę, co ma dwa metry dwanaście, bo
trzynaście jest szczęśliwe w Wigilię. — Żyła ledwie
wytrzymuje ciężar drzewa, które próbuje nieść pod pachą.
—
Maniek, ty już weź nie czytaj tych porad w Bravo, dobra? —
Patrzę na niego, a ten się foszy. — Gdzie wy w ogóle macie
zamiar ją zmieścić, geniusze?
— W
salonie — odpowiadają chórem.
Unoszę
ręce w kapitulacyjnym geście, a oni wynoszą choinkę do dziennego.
Zniszczoł szybko ucieka zaraz za nimi, a uradowany Kamil niesie już
wielki stos pudełek z bombkami i łańcuchami. Za nim gęsiego
kroczą spacyfikowani przez Grzywę Titus, Kusy i Biegun, ale miny
mają nie najszczęśliwsze. Taak, tak, znam tę twarz. Mój brat
zaczął ją robić, odkąd skończył czternaście lat i stwierdził,
że dekorowane choinki jest dziecinne i babskie.
Wywracam
oczami i zaczynam ozdabiać gotowe pierniki. Nie szaleję jakoś, bo
mam do dyspozycji tylko własnoręcznie robioną polewę z gorzkiej
czekolady i kakao oraz wiórki kokosowe, które zawieruszyły się tu
gdzieś między szafkami. Wszystko jest fajnie i cacy. I wreszcie mam
święty spokój. No, prawie.
Bo
zastanawia mnie, po kiego czorta Zniszczoł chciał mi jakieś
pedalskie buziaczki dawać. Jemu się w dupie przewraca od tego
dobrobytu. Myśli, że jak na TCS dostał przepustkę, to i wszystkie
laski jego. Niedoczekanie!
Stwierdzam,
że większość gotowa i zaczynam wszystko wynosić na pięknie
zastawiony stół w jadalni. Muszę przyznać, że ten mój
Aleks to się postarał. Może jednak zasłużył chłopina na tego
buziaka...? Takiego w policzek, żebyśmy jasność intencji mieli.
—
Antuś, pierwsza gwiazdka! — Niespodziewanie z salonu wypada Titus
i tuli mi się do łona, co wpędza mnie w totalne zażenowanie, bo
szkoda chłopaka sprowadzać na ziemię, że to tylko nowe latarnie
włączyli.
—
To lampa, gamoniu. — Ale zawsze jest Kubacki, który każdego w
złośliwościach wyręczy.
—
Nie, faktycznie jest już pierwsza gwiazdka — zauważa mądrze
Kamil, wyglądając przez okno w holu. — No wreszcie, bo żołądek
zaczął mi się przyklejać do kręgosłupa. Wołajmy wszystkich i
jemy!
Mija
nas Pietrek, który zamierza chłopakom pomóc w strojeniu domu.
Idę
do salonu, żeby poszukać zagubionych duszyczek i dech mi w
piersiach zapiera. Się chłopaki postarali. Choinka jak z katalogu i
nawet skarpety czerwone nad kominkiem wiszą. I jak tu nie kochać
tych matołów? Dumna z nich jestem. Tak ich wychowałam, że może
jeszcze będą z nich ludzie.
...i
jakby w odpowiedzi na tę myśl z zewnątrz dochodzi głośne
łupnięcie i krzyki jakieś rozpaczliwe. Wszyscy, którzy to
słyszeli, biegną do drzwi, żeby natychmiast zbadać sprawę. A tu
na podwórzu wielkie nieszczęście.
Jak
się już Skrobotowi udało odśnieżyć do końca podjazd i usypać
zaspę wielkości jednej z Adasiek wiślańskich, to Stefek, Andrzej
i nowy przy nich Pietrek, będąc już u końca dekoracji domu,
spadli prosto na Bogu ducha winnych Kacpra, Klimka i Jaśka. W tę
zaspę. I biedaków przygniatają, a Skrobot trzyma tę swoją łopatę
jak ostatnią deskę ratunku.
Ale
to nie koniec. Tuż przed bramą stoją zastygłe w pół kroku żony
i dziewczyny naszych najdroższych Orłów: Ewa, Justyna, Marcelina,
Marta, Agnieszka, Angelika... Wszystkie obładowane jedzeniem i
prezentami. Chyba chciały krzyknąć: NIESPODZIANKA!, ale
tamci je z własną niespodzianka wyprzedzili.
Załamuję
ręce. No i po co ja ich chwaliłam? Po co ja się starałam, skoro
oni sami są chodzącą katastrofą i zrobić coś przy nich raz, a
porządnie, to jak szóstkę w totka trafić.
—
Mam! — dobiega mnie triumfalny okrzyk. Jest tylko jedna osoba w
kadrze, która triumfy swoje święci podwójnie. — Znalazłem!
—
Co takiego? — odwracam się do nieświadomego całego zajścia
Mustafa, który w dłoniach trzyma coś blaszanego.
—
No tę twoją blachę, sieroto.
Serce
moje podskakuje z radości. Tyle tylko, że teraz to jest o całą
jedną katastrofę za późno.
—
Gdzie była? — Obserwuję, jak żony, matki i kochanki podbiegają
do swoich sierot domowych i próbują pozbierać je do kupy.
— W
kwiatkach — odpowiada z dumą Kubacki.
Patrzę
jak niego jak na kompletnego debila.
—
Jak to: w kwiatkach?
—
No normalnie. Za doniczkę robiła.
Fantastycznie.
To mam po szarlotce. Chyba że ktoś by chciał, żeby mu pośrodku
talerza jakaś pelargonia wyrosła. Kubacki mnie wymija, żeby się
ze swoją Martą namiętnie przywitać.
Chłopaki
się powoli podnoszą z zaspy, ale słabo im to idzie. Ucierpieli nie
tylko skoczkowie, ale i armia bałwanów, strzegących pilnie
ogrodzenia. Wszyscy wyszli z tej bitwy na tarczy. Kręcę głową, bo
nie wierzę, że święta mogą być takie popaprane.
—
Idziemy jeść? Karpik stygnie, a ja głodny jestem — marudzi mi
koło ucha Kusy.
Opóźniony
Kot przedziera się dziko przez tłum w drzwiach, krzycząc: Pietrek,
żyjesz?! Wszystkich taranuje, ale nic go to nie obchodzi. A ja
się przecież o świąteczne siniaki nie prosiłam.
Wtedy
Żyła z trudem podnosi zad, ale po chwili opada. I tak kilka razy.
Justyna traci cierpliwość, ale wytrwale trzyma mężowską dłoń.
—
Justynka?
—
No?
—
Bo ja chyba żem se nogę złamał...
Łapię
się za głowę. I kogo my teraz na TCS weźmiemy? Gamoń się
wplątał w jakieś lampki na domu i cały plan konkursowy nam
zepsuł. Najpierw nieprzejezdne drogi do i z Zakopanem i utknięcie w
domu łaskawego trenera, a teraz Pietrek i jego złamana gira. To nie
święta są, tylko jakiś piątek trzynastego.
Nagle
słyszę chochlikowaty śmiech koło swojego prawego ucha. Tylko
jeden członek kadry tak chichocze. Zerkam przez ramię i widzę
rudawą grzywę, niebieskie oczy i dwa rzędy suszących się zębów.
—
Wesołych świąt, kasztanie!
*
Makówki to śląska potrawa wigilijna. Zmielony mak, migdały,
mleko, rodzynki, bułka — prawdziwa ohyda.
Macie
tak, że piszecie coś w nocy, a rano to czytacie i Wasza reakcja to:
WTF?! Z tym tekstem tak właśnie było. Z tym i z wszystkimi
rozdziałami.
Co do
tychże — przypominam o trójce, która pojawiła się wczoraj.
Jeszcze
raz wesołych świąt! :)
Jak
Wam się podobają Tośkowi w wydaniu świątecznym? :)
ja od rana na makówki czekałam 😂
OdpowiedzUsuńświetnie piszesz, miło się czyta. I pełno humoru!
pozdrawiam i Wesołych, Spokojnych Świąt ^^
No, ja właśnie w tym roku zasmakowałam w makówkach!
UsuńDziękuję bardzo - za komplementy i życzenia, i życzę tego samego. :)
Pozdrawiam!
według mnie to złamanie nogi przez Żyłę możemy uznać za całkiem dobre zakończenie wigilii (znaczy nie dla Piotrka, ale tak dla ogółu sytuacji), bo wszyscy dobrze wiemy, że mogło się skończyć gorzej i to o wiele. ale, hej, są też jakidś pozytywy takie jak na przykład odnalezienie blachy na szarlotkę Tośki, yeey (pomińmy fakt, że nie nadawała się do użytku, dobrze?)!
OdpowiedzUsuńa więc, Tośka, dziewczyno ja mam nadzieję, że ty masz dobrą psychikę i jeszcze jakieś zapasy cierpliwości, bo przy pracy z nimi wszystkimi na pewno ci się to przyda.
ps. a co to za propozycje buziaczków od Zniszczoła? hoho!
Forma była najważniejsza. Teraz nasze Orzełki same muszą ją znaleźć... :(
UsuńTośka swoje już w życiu przeszła, więc ona tych wszystkich panów poustawia, jak należy. A Zniszczoł to kombinator powinien być, a nie skoczek, takie pomysły ma!
Wielki plus za ogromną dawkę niebanalnego poczucia humoru i lekkie pióro. Mam pytanie: czy bohaterka ogólnie orientuje się co i jak w skokach narciarskich, tylko nie zna kadry juniorów, czy to dla niej całkiem nowy świat?
OdpowiedzUsuńJeśli znajdziesz wolną chwilę, zerknij na moje opowiadanie: https://www.wattpad.com/story/57986188-zza-obiektywu
Pozdrawiam!
Dziękuję za miłe słowa. :)
UsuńTak, Tośka "ogarnia" świat skoków narciarskich, ale zna tylko Żyłę, Stocha i Małysza, resztę kojarzy "z widzenia" albo wcale. Taki z niej wyrywkowy kibic. Ale mam nadzieję, że wiesz, że ta notka leży odłogiem w stosunku do fabuły? :)
Co do Twojego opowiadania - zajrzę na pewno. :)
Pozdrawiam!
Charlie
Tak tak, jak pisałam ten komentarz, to byłam przed przeczytaniem świątecznego dodatku. :)
UsuńCzekam na więcej!
W ogóle, Twoje opowiadanie wprowadziło mnie w taki fajny klimat świąteczno-skoczkowy, dzięki. :)
Bardzo miło mi to czytać! Cieplej mi na serduszku, że się przysłużyłam. :)
UsuńAż się chce napisać: nie ma za co! :D
Przeniosłam opowiadanie na bloggera, zatem w wolnej chwili zapraszam na: http://nie-mozesz-teraz-wyjsc.blogspot.com/?zx=de00a588908c181d
UsuńI nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Co słychać u Tośkowych? Może planujesz dodatek sylwestrowy? :)
Klimatronic (wybacz, musiałam xD) i Ziober lepią bałwana? Niby z czego? Z błota? :) Cóż, jaka zima, taki bałwan :P
OdpowiedzUsuńNie chwal dnia przed zachodem słońca, złota zasada, którą warto przytaczać w obecności Nielotów. Ważne!
Z tymi latarniami to wygrałaś. Biedny Krzysio, musiał być bardzo zawiedziony, że pomylił latarnie z gwiazdką.
Co do tego dziwnego uczucia rano, zaraz po przeczytaniu rozdziału, to też tak mam. I przeważnie jest już za późno na jakiekolwiek zmiany, bo w zwyczaju mam publikować posty w środku nocy (zdarzają się wyjątki), a komentarz przynajmniej jeden jest. No i tak nie w porządku zmieniać treść co kilka godzin :P
Mało składny i trzymający się kupy komentarz, ale jakieś dziwne poty mnie momentalnie zalały. Chyba jednak będę chora...
Spóźnione życzonka, do siego roku! :)
To przecież fantazja, w tej wersji świąt śnieg pada - co zresztą potwierdza fakt, że Skrobot z zapałem odgarnia śnieg, a na końcu wszyscy spadają do zaspy.
UsuńCo do tej zasady - sto procent się zgadzam!
Co do życzeń - dziękuję i wzajemnie! :)
"Mnie to się wydaje, że to nie są uśmiechy, tylko trwały paraliż twarzy, bo to niemożliwe, żeby ktoś chodził przez dwadzieścia trzy godziny na dobę z bananem na facjacie" :D
OdpowiedzUsuńNo dobra, to tak tytułem wstępu.
Wiesz, ja sobie myślę, że fajnie by było, jakbym miała słowotok i umiała pisać takie dłuuugaśne komentarze i w ogóle. Ale nie umiem. Chociaż może to i lepiej, zważając na to, że zaraz wróci z pracy mój padre i muszę mu odgrzać obiad, a potem są kwalifikacje <3 I czekam na nie bardzo. TCS miłość życia <3
Dobra, uzewnętrzniłam się, to do rzeczy. Święta się dopiero wczoraj właściwie skończyły, a Ty mi tu już przywracasz taki cudowny nastrój, że mam ochotę Cię uściskać <3 Po pierwsze łączę się z Tośką (może mnie nie zabije) w bólu osób studiujących kierunki polonistycznopodobne :P
Po drugie powiem Ci, że mi (ale to chyba żadna sensacja) moją Mańkę przypomina. Nawet obie blondynki :D Ciekawe czy by się dogadały XD
Wygrywa dla mnie zdecydowanie akcja, gdy zawartość talerza wylądowała na głowie Mistrza Olimpijskiego, a głowa Tośki dla odmiany... no wiemy gdzie :D Śmiechłam mocno :P
Ach, no i jeszcze jedno. Tośka, święta są, trzeba było mu dać buzi, by się ucieszył chłopak :D
buziak! :*
A ja chyba jestę prorokię, bo dziś, kiedy posłusznie odkurzałam dom, myślałam sobie o tym cytacie i o tym, że nikomu się nie spodobał i czy Ty go zauważysz. (NIE PYTAJ). I oby takim prorokię okazał się Werner Schuster, który Kamisia naszego na najbardziej optymistyczną niespodziankę turnieju wytypował.
UsuńAch, ci padre. Jak wcześniej zajęcia skończę, to też mojemu padre obiadki gotuję. A on mi w zamian Eurosportu nie daje oglądać, jak skoki są, no! Cytując Tośkę: "I gdzie ci dżentelmeni, kiedy dama w opałach? Ja wam powiem gdzie. WYGINĘLI!" Ojej, kwali i mnie napawają radością i blaskiem, szkoda tylko, że Niemce za prąd nie zapłaciły i nawet z treningu relacji FIS-owskiej obejrzeć się nie da. Ani winda nie działa. Ani spiker. Nic nie działa. Szwaby sobie już wszystko zaplanowały, żeby Freund efektownie z ciemności się wyłonił i nagle nowy rekord skoczni grzmotnął. O. Żeby zrobił wejście smoka. (O podłości Niemców - już w środę!).
Łączę się więc z Tobą w bólu i ja, studentka magisterium na polonistyce. :P Bo ja Tośce swojej wiedzy użyczyłam, przyznam bezwstydnie.
Co do podobieństwa Tośki i Mańki, to ja chyba nawet Ci pisałam. Oj tak, dogadałyby się, tyle że Mańka daje się Skrobotowi dotykać, buziaczki mu sprzedaje w policzek, a Tośka wolałaby zostać praktykantką w Pracowni Krawieckiej im. Seppa Gratzera niż pozwolić Grzywie na jakąkolwiek czułość. O!
Całuskuję mocno! <3
PS. MNIE to akurat można ściskać o dowolnych porach dnia i nocy, bo przytulanie fajne jest i zdrowe. Tym bardziej dziękuję za miłe słowa!
UsuńWchodzę sobie, żeby skomentować, bom gapa i zabieram się do tego jak pies do jeża, a tu nowa notka! Ale kombo. Czwóreczkę idę zaraz czytać, a tu sobie pokomentuję.
OdpowiedzUsuńUno, makówki są PYSZNE! W tym roku wyszły nieco za bardzo upite, ale wszyscy cali do domu dotarli.
"Szukanie formy" dopiero na koniec dotarlo do mnie dwuznaczność tego powiedzenia :) i jest abrdzo trafne. Wgl bardzo fajny ten świąteczny dodatek.
Ludzie się na mnie dziwnie patrzyli w autobusie, jak dusiłam sie z powstrzymawanego chichotu. Cud, że przez Ciebie nie wylądowałam w psychiatryku! I tak musiałam na raty czytać, bo inaczej by mnie z tego autobusu chyba wynieśli. w bialym kaftanie.
Bardziej konstruktywnych wnisków brak, przy następnej notce (czli zaraz) sobie wszystko wypunktuje, coby niczego nie pominąć. I znów będzie chaos i zgrzytanie zębów ;).
No ide teraz jeszcze pospamowac pod porzednią notką i leczę na czwóreczkę :)
E_A aka Szalona aka fly-dream-fly
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ktoś odkrył drugie dno "formy"! :) Yay, yay, yay! :D Może jednak nie wikłam aż tak tych ukrytych sensów?
UsuńCo do makówek - w tym roku mi zasmakowały. :D
I dziękuję za miłe słowa. :)