18. Pożegnanie ze Słowenią

Wpatrzony w mijające auta
Tempomaty, pasy, bieg
Historii zasępionych głów, ta.
Czy ktoś zapamięta mnie,
Jeśli dzisiaj zniknę,
Odnajdę swój pas, tempomat, bieg?
Dawid Podsiadło — Pastempomat




— Trenerze?
— ŁIIIII AAAAR DE CZEEEEMPJOOOONS, ŁIIII AAAAR DE CZEEEEMPJOONS...
— Dobrze się trener czuje?
— III COOOŚ TAM, III COŚ TAAAAAM...
— Eee, bo ja w sumie ważną sprawę mam.
Gadaj z dupą, a cię obsra. Ja mu tu przyszłam wieści wagi państwowej anonsować, a ten wolał ćwiczyć do The Voice of Slovenia. Nie miałam humoru, więc dziś nawet trener balansował na niebezpiecznej granicy życia i śmierci.
— KOZ ŁIII AAAAR DE CZEEEEMPJOOOOOOOONS!
Ku wielkiej uldze moich uszu i żołądka, Kruczek wreszcie zakończył swą krótką, acz bolesną dla moich uszu karierę estradową. Wyszczerzył się, wygładził kurtkę i odparł radosny jak szczygieł:
— Fantastycznie się czuję, Grzywa w końcu trzeci! Kto by pomyślał, że się tak w sobie zbierze... — zamyślił się na chwilę z durnym wyrazem twarzy. — To dzięki tobie, Tośka.
Poczułam się, jakby mnie zdzielił w gębę z liścia.
Staliśmy w opustoszałym już domku, mieliśmy sprawdzić, czy na pewno wszystko wzięliśmy, a trener dodatkowo posiał gdzieś swój telefon (czyli zapewne wsadził go do kieszeni), więc wyglądaliśmy jak ludzie urwani z zakładu dla obłąkanych — stary, wydzierający się wniebogłosy facet i zniesmaczony babiszon.
— Ta — mruknęłam do siebie.
— A co to za sprawa? — spytał, zaczynając wymachiwać łepetyną na boki. On to nazywał szukaniem.
Właściwie powinnam była olać ten jego durny srajfon, ale przecież ja nie jestem aż takim ordynarnym prosiakiem, żeby człowieka w potrzebie na pastwę losu zostawić. Ja może i mam świński charakter, ale serce na miejscu. Szkoda tylko, że pewien ryży pacan tego nie zdołał dostrzec przez prawie pięć miesięcy. Póki co jednak po srajfonie nie było ani śladu (wciąż stawiałam na kieszeń), ale za to skarpetki Murańka znalazłam.
Wyprostowałam się i odwróciłam twarzą do jego wypiętej w pochyleniu dupy.
Wzięłam głęboki wdech.
— Nie przedłużam kontraktu, trenerze.
Tak się gwałtownie wyprostował, że z hukiem przydzwonił w deskę z haczykami na ubrania. Obrócił się do mnie, patrząc z niedowierzaniem i masując sobie miejsce potencjalnego guza.
— Jesteś pewna?
A czego tu miałam szukać? Telefon się nie liczy. Nikt mnie nie potrzebował. Nie byłam jakaś niezastąpiona, czy coś. Teraz bęcwały na pewno się zbiorą i znajdą Kruczkowi moje godne zastępstwo. Mam tylko nadzieję, że nie wybiorą durnej groupie, która będzie miała mniej w głowie niż on sam, bo wtedy polskie skoki narciarskie przeżyją prawdziwy kryzys. A ja nie usiedzę spokojnie przed telewizorem.
Przytaknęłam głową.
Na twarz Treneira wpełznął smutny uśmiech, jakby dotychczasowy zaciesz z wielkiego osiągnięcia Brutusa przestał się wydawać taki wielki. Wykonał w moim kierunku dwa kroki, przemierzając w ten sposób prawie całą szerokość budki, zakleszczył mnie w niedźwiedzim uścisku i rozczochrał mi kudły.
Zrobiło się niezręcznie, a mimo to nie sprzedałam mu kopniaka w klejnoty. To w końcu Treneiro, heeelooooł!
Odsunął mnie od siebie na długość ramienia, nadal się uśmiechając, ale już nieco weselej.
— Dzięki, Tośka.
Po tych słowach wyszedł z budki, zostawiając mnie w niemałym oniemieniu, bo mi się oczy zaczynały pocić, czy ki czort. I ścisnęło mnie coś tu, o, w klatce. To chyba ze starości. Tak, to na pewno z tego.
Jedynym powodem, dla którego mogłabym EWENTUALNIE zmienić zdanie, był właśnie Kruczek. Bo on przecież w gruncie rzeczy zachowywał się jak ślepe dziecko we mgle, nie miał w tym wszystkim udziału, i w ogóle. To znaczy miał, ale on to zrobił z desperacji! No, jeszcze może mógłby mnie przekonać Sierściuch, ale musiałby się zdrowo napocić. Dla Kubackiego spakowałabym się ze dwa razy szybciej, niż zamierzałam. Titusa od razu wysłałabym do diabła. Chociaż on trochę za dobry na tortury... To do sklepu po bułki bym go posłała. Przyjemne z pożytecznym bym połączyła. Myślę, że ani Miszczunio, ani nikt inny nie paliłby się do nakłaniania mnie do czegokolwiek, więc...
Otrząsnęłam się z bezsensownych myśli i wykręciłam numer Treneira. Odebrał po kilku sygnałach.
— Wiedziałaś, że był w kieszeni, prawda? — zapytał ze śmiechem.
— Mhm.
— Jak ty to robisz, Tośka?
Westchnęłam.
— Dar, trenerze — odparłam. — To naturalny dar.


Osławiona uczta narodów wyglądała raczej przeciętnie; jedne nieloty gadały z drugimi, miszcze z miszczami, a Norwegowie fantastycznie bawili się w swoim skromnym, męskim gronie. Słoweńcy byli uchachani jak zjarany Zbyszek, ale podejrzewam, że nasz Zbyszek to ich Anže. Kto akurat przechodził obok, składał Prevcowi gratulacje, a ten zapewne tylko myślał o tych wszystkich Złotych Orłach i innych Kryształowych Czarach, które zabierał do domu. Ja sobie ucięłam krótką pogawędkę z Bicknerem i Boydem-Clowesem, bo wydawali się mili i sami sypali żarcikami jak z rękawa. Koniec pracy, a ja dopiero właściwych ludzi zaczynałam poznawać. Czujecie tę ironię? Zresztą ich i tak bym polubiła, bo dawali hamburgery, a nawet frytasy. Byli więc moimi bożkami żarła.
Norwegowie mieli gofery z dżemorem, ale tam się kręcił Fannemel, a jakoś nie byłam w nastroju ani żeby go okłamywać, ani żeby łamać mu serce złymi wieściami. Szkoda mu rozpoczynający się urlop psuć.
Znowu myślałam o innych. Jeszcze trochę, a zrobiłaby się ze mnie Matka Antonina z Wisły. No dobra, nie jestem z Wisły, ale to lepiej brzmi niż moja zabita dechami wiocha. Z drugiej strony — lepiej, że nie jestem żadną MARIĄ Antoniną.
Koło godziny siedemnastej wszyscy byli nażarci i lekko podchmieleni, więc się zawinęliśmy spod Letalnicy. Przed wejściem do busa zerknęłam na nią — prawdopodobnie ostatni raz w życiu.
Po powrocie do hotelu każdy miał inny plan na fun — z racji stanu Stochowej, ona i Miszczu umówili się na kulturalną flaszeczkę Wyborowej z Żyłami i Murańkami w hotelowym pokoju, w otoczeniu śmieciowego żarła i domowej roboty deserów. Widząc te ciasta, które nieszczęśnica Wiewióra z sobą przytaszczyła, poczułam się głodna. Cała reszta patafianów Kruczkowych, prócz sztabu, wybierała się do jakiegoś klubu. A ja nie wiem, nie bywam w takich miejscach, ale z filmów wygląda mi to jak nasz busik kadrowy: ciasne, zatłoczone i masz ochotę kopnąć tego przed tobą, bo tak wierzga. W związku z podjętą przed siebie decyzją i całym tym nielotnym bałaganem zamierzałam ostatnią noc w kadrze spędzić w towarzystwie herbaty i książki. I własnego durnego łba. Dlatego zamknęłam się w swojej izolatce i zaczęłam myśleć. (Wy się nie śmiejcie, my, blondynki, też mózgi mamy!).
Może powinnam była z tymi ciołkami pogadać? Mimo tej nienawiści i tak dalej. Niby należały im się niezłe bęcki za całokształt szajsu, który odwalili, ale jednak widziałam się z nimi ostatni raz. Wypadałoby im powiedzieć, że mimo wszystko nie byli AŻ TAKIMI WIELKIMI wrzodami na dupie, czasem to nawet zabawni bywali. Nawet taki Żyła, który umiał walnąć czymś śmiesznym i niekoniecznie była to jego twarz przygłupa. Albo Miszczunio, co był fajny, bo sam jeden godnie kraj nasz ojczysty reprezentował i mi honora wielkiego uczynił, sekret swój brzemienny w skutkach powierzając. Albo Muraniek; to w sumie nie jego wina, że mózg mu poskręcało jak tampon i często nie wie, gdzie jest. Albo Stękała, co zawsze jakiegoś batona, czy inną Milkę przemyci. Albo Titus, to porzucone dziecko hipisa, co dla ciebie w bagażniku podróż spędzi. Albo Stefek — wszyscy wiemy, że żaden z niego asasyn, serce ma ze szczerego złota. Życiem bym dla niego zaryzykowała. Albo te wszystkie szczyle z kadry B, ministranci Ojca Maciejusza — dobra, Biegun z Kłuskiem mają najebane w czapach, ale są znośni. O, i ten, no, zadrutowany. Konik Polny. Wcale nie taki wolny. Na rozbiegu śmiga ino wicher! Nawet tego zapchlonego Sierściucha polubiłam. Laluś z niego taki, że na miejscu Kaśki bałabym się, że mi kiedyś szpachlę podpierdzeli, ale co kto lubi, nie? Coś tam tego intelektu ma. I może się jeszcze okazać, że Kuttin nie był całkiem na bani, kiedy mówił, że będą z niego ludzie.
Uwaga, teraz będziecie w szoku. SZAFLARSKIEJ MENDY TEŻ MI BĘDZIE BRAKOWAĆ. Bo przecież gdzie ja taki drugi worek treningowy znajdę? Jak nie będę miała kogo w łeb zdzielić, to formę stracę. I szermierki słownej nie będzie na kim ćwiczyć.
Westchnęłam.
Wiedziałam, że Zniszczoł okazał się cymbałem większym, niż ustawa przewiduje, ale jednocześnie nie mogłam mu odpisać pewnych zasług. A właściwie jednej. Cała ta jego misja uspołecznienia mnie zakończyła się, na moje oko, sukcesem. Oto przyznałam się przed sobą, że będzie mi brakować ten bandy pomyleńców, co to z nartami na nogach się urodziła. I zaczęłam się martwić, co sobie inni poczują, jak im dowalę do pieca.
Zatem Zniszczole — dzieło swe doprowadziłeś do końca. A teraz jeb się na ryj, złamasie.

* * *

ŁUP, ŁUP, ŁUP!
Kogo, kurwa, popierdoliło?
Otworzyłam jedno oko i westchnęłam dla zachowania równowagi psychicznej. Zrobiło się ciemno. Nie potrzeba mi było kryminalnego skandalu na koniec współpracy. Bo jeszcze by kogoś w czarnym worku wynieśli i tyle by było z tego dobrego.
ŁUP, ŁUP, ŁUP!
NOGI Z DUPY POWYRYWAM!
Zerwałam się z łóżka, na którym niechcący mi się kimnęło i podbiegłam do drzwi. Ktoś chyba próbował je wyważyć ręką, bo to nie jest normalne, żeby RĄBAĆ W NIE JAK DRWAL DREWNO NA OPAŁ. W zasadzie miałam w głowie jedną wizję tego, kto mógłby się znaleźć po drugiej stronie, ale w duszy swej czystej i szczerej pomyślałam, jaka jestem pierdolnięta, że w ogóle mi to przyszło na myśl. Otworzyłam drzwi, a tam...
— Titus?! — skrzywiłam się, mrużąc oczy od światła z korytarza.
Jak nie słońce, to lampy. Słowenia chyba chce ogołocić polskich okulistów z pieniędzy i roboty.
Miętus zachichotał.
— A kogo się spodziewałaś? — zapytał uchachany. — Księcia Williama?
— W zasadzie wszystko byłoby lepsze od tego, co dostałam — mruknęłam. — Czego mi dupę trujesz?
— Choooo na balety.
Prychnęłam, parsknęłam śmiechem i popukałam się w czoło.
— Tu się jebnij, Titus.
Już zamierzałam zamknąć drzwi i wrócić do mojej pierzynowej samotni, ale chudy cymbał miał siłę, bo je odparł całym ciałem.
— No chooooooodź! Wszyscy idą!
Wzruszyłam ramionami.
— Ja nie mam na imię Wszyscy.
Titus wywrócił oczami.
— Mogłabyś w końcu wyleźć z tej nory i skorzystać, że ci jeszcze za to płacą. Za hajs PZN baluj.
W zasadzie jeden z czołowych punktów tabeli Największe niewypały polskiego narciarstwa (był drugi po wielkim wyczynie Matei w Planicy) miał rację. W gruncie rzeczy za dzisiejszy dzień jeszcze miałam płacone. Ale z trzeciej strony — ja takich miejsc nie lubię. Ja potrzebuję powietrza, oddechu. Przestrzeni życiowej na wschodzie, cytując pewnego znanego polityka*.
— Grzywa tam będzie — palnął, patrząc na mnie z oczekiwaniem.
Spojrzałam na niego jak na debila.
— A ty mnie próbujesz przekonać czy zniechęcić? — warknęłam.
Głupie to jak but. Gdyby robili testy na inteligencję przed przyjmowaniem do kadry, to by sam jeden Miszczunio się ostał. I sztab, rzecz jasna.
— Ja nigdzie nie idę — wymamrotałam, zostawiając otwarte wejście, ale wracając do łóżka.
Mnientus wlazł do środka, zamykając za sobą drzwi. Zawinęłam się w kołdrę, zapaliłam lampkę nocną i wzięłam łyk zimnej herbaty z willingenowskiego kubka. Nie wiedziałam, ile przekimałam, dopóki nie włączyłam androzłoma, który poinformował mnie, że dochodziła dwudziesta.
Wiecie, co? Nie śpijcie popołudniu, bo po pierwsze — będziecie mieli ochotę zeżreć całą cukiernię i lodziarnię obok zaraz po przebudzeniu (nie pomijając lodówek), a po drugie — poczujecie się jak wyciągnięci krowie z pyska. Japierdole. Jakby mnie kto łomem w łeb zdzielił.
Wróciłam do książki. Przez kwadrans panowała cudowna cisza. Ja właściwie nie wiem, co Kruczkowy nielot dalej robił w moim pokoju, bo chyba wyraźnie dałam ćwokowi do zrozumienia, że ja na żadne balety iść nie zamierzałam.
— Toooośkaaa, nooo... — zajęczał jak baba z okresem.
— Nie tośkuj mi tu — burknęłam pod nosem.
— Nie daj się prosić, boś nie świnia!
Spojrzałam na niego spode łba.
— Ty mi tu z bydłem nie wyjeżdżaj, bo całe bydło bawi się teraz w jakieś zadymionej... szopie. — Wzdrygnęłam się na myśl o wnętrzu klubu, w którym wali potem i zaczerpnąć powietrza to jak wygrać w totka.
I ludzie za to płacą, czaicie? Jakbym chciała się nawąchać spoconego cielska, to sobie na trening nielotów pójdę. To znaczy — już nie pójdę.
— No właśnie, ciągnie swój do swego — zarechotał głupkowato i dostał za to łokciem w żebra.
Siedzieliśmy jak te dwa jełopy na pojedynczym łóżku i pod lampką nocną. Ja miałam w ręku książkę, której czytanie tylko symulowałam, a on robił do mnie maślane gały, żebym ruszyła dupę. Ale po co ja miałabym tam iść? Bankiet w Kulm pokazał, że tancerka ze mnie taka, jak z koziej dupy trąba. I w czym ja tam niby miałabym się pokazać? W tych powyciąganych dresach czy PZN-owskiej kurtce z szumnym napisem POLSKA na plecach?
— Chcesz cały sezon swojej ciężej roboty zakończyć czytaniem jakiegoś badziewia, które cię w ogóle nie interesuje?
— JA SOBIE WYPRASZAM, ŚWIETLICKI WCALE NIE JEST NUDNY, A JUŻ NA PEWNO NIE JEST MI OBOJĘTNY...
Titus wywrócił oczami. Na mnie! Wywracanie oczami to MOJA działka, więc miał szczęście, że byłam w emocjonalnym bałaganie, bo by takiego gonga zarobił, że by się za trzy dni w szpitalu na OIOM-ie obudził.
Znowu zamilkliśmy na chwilę. A ja Hamletowskie dramata w głowie rozgrywałam: iść czy nie iść, oto jest pytanie... To już może lepiej byłoby powiedzieć, że reszta jest milczeniem... No, ale... Jeślibym spotkała tam Zniszczoła, to bym go za fraki wytargała, burdę wszczęła i na koniec byłby skandal. A gdybym go nie spotkała? Muzyki bym głośno posłuchała, czy coś. I może nawet się dobrego drinka łyknęła? A co, jak mi tak jaką tabletkę gwałtu i chamstwa wrzucą?, przemknęło mi przez myśl.
A może jak spotkam Zniszczoła, to będzie świetna okazja, żeby mu zakomunikować, że spierdalam? PRZEZ NIEGO?
— Mustaf mu powiedział, że nie sądził, że kiedyś pozna większego kretyna od siebie — wyskoczył jak ten Titus z bagażnika mój towarzysz w niedoli.
Wywaliłam gały na kolegę Mnientusa. Przez moment próbowałam sobie przypomnieć, czy na pewno poprzedniego wieczora myłam uszy, bo może mi ten fakt jakoś cudownie umknął.
CO, KURWA?
— Nasz Mustaf?! — krzyknęłam, aż się Miętus skrzywił. — Komu?
Titus się zmieszał.
— Nooo... Grzywie, nie?
A skąd ja mam wiedzieć?
Moje gałki oczne powoli wybierały się na spacer.
— I? — Nie chciałam ponaglać, ale żywotnie mnie to interesowało spieszyło mi się do spania.
Kruczkowy nielot namber łan wzruszył ramionami.
— I Grzywa dał mu po mordzie.
Zrzuciłam kołdrę jak oparzona, gapiąc się na Miętusa z w ogóle niemaskowanym wytrzeszczem.
— CO?!
Borze, gdzie się badało tętno, bo ja już chyba umieram, weźcie mnie stąd, co tu się odpierdala...
A jak temu gnomowi się coś stało, a JA NIC O TYM NIE WIEM?! A jak mu zęby wybił ten bęcwał rudy? Będę musiała się z ortodontą Sierściucha skontaktować, już on tam pewnie ma kontakty. Jak ja się miałam Treneirowi wytłumaczyć z takiego zaniedbania obowiązków, a w ogóle to kto pozwolił tym szczylom samodzielnie wychodzić do piaskownicy?
— A potem Mustaf mu oddał.
Operacja się powiodła. Pacjent zmarł.
— CI IDIOCI SIĘ POBILI?!
Tak jakby nie przewidziałam, że faceci to pseudohonorowe zwierzęta i szaflarska menda będzie chciała oddać. Co to jest — Planica czy Sodoma i Gomora?!
— Nie, bo potem stwierdzili, że są kwita i było po staremu.
A tego to w ogóle nie ruszało. Typowe samcze zachowanie — dać sobie po mordach, a potem uścisnąć rękę na zgodę. Spróbowałby który tak ze mną zrobić. To by miał wielokrotne złamanie otwarte prawego przedramienia.
— O co się pobili? — wymamrotałam, udając, że mnie wychodzące z poszewki nici na kołdrę nici interesują.
Titus zmarszczył brwi, patrząc na mnie jakoś tak... ja nie wiem, dziwnie. Ale oni wszyscy są dziwni, więc to niedziwne.
— O tę przemowę przecież — odparł, jakby to było takie oczywiste.
Otóż — nie było. Bo ja wiem, o co się nieloty mogą prać po ryjach? Wystarczyłoby, że jeden drugiemu by narty spiłował i już afera jak Słowenia cała.
— Że w sensie Grzywa ciebie w niej nie uwzględnił, że tak się ładnie wyrażę.
Uniosłam brwi i spojrzałam na niego ze zdumieniem. A ten wystawił kły na wysuszenie.
— Słownik se kupiłem!
Przytaknęłam trochę w transie.
Co ja za czasów dożyłam, że Kubacki stawał w mojej obronie przeciwko Zniszczołowi? Może znowu gdzieś pierdolnął meteor, tylko zamiast dinożarłów, tym razem wyginęły mendy. Na poziomie metafizycznym, że się tak ładnie wyrażę. Istniała więc wciąż nadzieja dla ryżego patafiana.
Popatrzyłam na Titusa, a ten dalej się szczerzył. Wywróciłam oczami.
— Idziemy na balety, Miętus. Ruszaj rzyć!

* * *

Uwaga, zanotujcie: choćby nie wiem jakie słońce chciało ci wyjarać oczy w dzień, w Planicy po dwudziestej pierwszej pizga dwa razy gorzej niż w kieleckiem.
— Nie miałaś tych, no... szpilek? — spytał mnie inteligentnie Titus, patrząc z niesmakiem na moje z lekka osolone traperki.
— A co, akupunktury ci się zachciało? — warknęłam. — Czy ja ci wyglądam na Anitkę, Miętus?!
— Anetę.
— Właściwie to Agatę, ale nieważne. No co, wyglądam ci?
Titus zmierzył mnie wzrokiem. Gdybym nie była trochę wierząca, to bym mu nie wybaczyła i poszedłby do tego klubu z darmowym makijażem a la śliwy pod oczami.
— Musiałabyś być dziesięć kilo chudsza, z siedem centymetrów wyższa i pamiętać o grzebieniu.
Zarechotał durnowato, to go zdzieliłam z pięści w ramię. Trochę mnie to zabolało, bo przesz chuderlawe to takie, że zamiast w mięśnie, to w kości trafiłam.
— Ty sobie nie pozwalaj, bo zaraz sam pójdziesz, cymbale!
Szliśmy przez zaspy, śnieg i pizgające zło, a Planica przypominała jakiś kampus studencki, czy coś. Wszędzie impreza, śmiechy, grzańce i muzyka. Sodomia i Gomoria, że tak swojego mentora Ferdynanda Kiepskiego zacytuję. Legalna, międzynarodowa libacja alkoholowa. Gorzej niż Woodstock, bo Woodstock odbywa się latem, a tu zima najprawdziwsza.
A poza tym Titus pierdzielił od rzeczy w typowy dla Kruczkowych nielotów sposób. Schudłam dwa kilo, na wzrost nic nie poradzę (małych ludzi Pan Bóg stworzył, pamiętajcie!), a przed wyjściem się uczesałam. I fakt, że był to pierwszy raz od dwóch tygodni, nie ma tu najmniejszego znaczenia! Nie potrzebowałam się upiększać, żeby wiedzieć, że jestem stokroć zajebistsza od jakiejś wymalowanej, szponiastej cizi. Bajecznym trzeba się urodzić. Żadne mejkapy jak u Foremniak nic tu nie dadzą.
Zastanawiałam się, po co Titus kazał mi wziąć prawie nieaktualną akredytację, ale sprawa się wyjaśniła, jak już trafiliśmy pod wieko puszki pandory, czyli słoweńskiego domu rozpusty. Kolejka liczebnością przypominała połowę trybun pod Letalnicą i już chciałam rzucić porządnym polskim mięchem, żeby ten fakt jakoś dobitnie skomentować, ale w tym momencie Mnientus pociągnął mnie za rękę i na kozaka podszedł do ochroniarza. Chciałam zacząć się wyrywać, spierdolić przed międzynarodową kompromitacją, ale dziecko z bagażnika zamachało Goranowi na bramie naszymi akredytacjami, a ten tylko kiwnął głową i zrobił nam miejsce.
Skubany. Czarodziej. Gandalf Miętowy, czy coś.
Spojrzałam na polskiego Pottera z nieskrywanym zdumieniem, a ten się wyszczerzył.
— Się gra, się ma.
W co? Bo mam nadzieję, że nie miał na myśli skoków. Może co najwyżej w warcaby.
Rozejrzałam się po przedsionku, że tak to nazwę. Zabrali nam kurtki do szatni, plastikowa pipa na szpilkach dłuższych niż moje gile z nosa ostemplowała mi jakimś niewidocznym gównem rękę, obrzuciła mnie pełnym niesmaku spojrzeniem, a potem Titus wciągnął mnie do środka, zauważając, że rozdymam nozdrza niczym prawdziwy hipopotam przed natarciem.
Rzeczywiście było jak tych amerykańskich filmach. Ciemno, wkurwiające lampy i ludzi tyle, że od razu mi się słabo zaczęło robić. Bo chyba trochę się nie do końca stosownie ubrałam. Niby znalazłam jakieś stare jeansy, ale jedyny szałowy t-shirt, jaki miałam, był to ten z Łan Erekszyn, który dostałam na osiemnastkę. Zwisał na mnie jak prześcieradło z nadrukiem, bo miał ze dwa rozmiary za dużo. Nie wiem, co sobie myśleliście, ale nie jestem jakimś waleniem, żeby XXL było dla mnie obcisłe. Całości dopełniały uwalone traperki. W sam raz, gdybym chciała grać wersję Zagubionych w lesie na totalnym zadupiu.
Parkiety były jakoś dziwnie zbudowane, bo po niskich schodkach wchodziło się na przestrzeń z burdelowskimi kanapami, które obsiadały dziunie z półnagimi dupami i dziani kolesie. Wypatrzyłam nawet Pierwszą Petardę Gorana Janusza z jakąś blondi u boku, jak popijał piwo w rozpiętej na dwa guziki białej koszuli. Titus mnie ciągnął za sobą jak chłop wóz z gnojem, a ja tylko kurwowałam w duszy dla zachowania równowagi psychicznej, bo co chwila ktoś na mnie wpadał i musiałam się odpychać od spoconych cielsk.
W pewnym momencie zorientowałam się, że obeszliśmy ten dom uciech ziemskich dookoła, bo znowu miałam dobry widok na Prevca w półnegliżu. Miętus zatrzymał się, przyjrzał mi się badawczo, a po chwili ściągnął moje łandajrekszynowe prześcieradło i zawiązał w supeł na boku.
— Co ty odwalasz, bałwanie?! — warknęłam, waląc go po łapach.
— Tak wyglądasz mniej wsiurowato.
Chciałam mu odpowiedzieć tak, żeby mu w pięty poszło, ale zrezygnowałam, bo jak widziałam te wypacykowane lale wokół, to stwierdziłam, że Titus nie całkiem od rzeczy pierdzieli.
Titus zmrużył oczy, skanując otoczenie, a po chwili podskoczył z radości.
— Mam! Chodź, idziemy do Mustafa i Maćka.
I ty, Titusie? I ty przeciwko mnie?!
— No chyba żartujesz! — zagrzmiałam, prawie przekrzykując dudniącą, zagłuszającą resztki myśli muzykę. — Ostatnia noc w... — Socha, tylko nie palnij głupoty... — tym sezonie, a ja mam ją spędzić w towarzystwie tej mendy?!
Titus wywrócił oczami. Znowu! JA SOBIE ZASTRZEGAM WYŁĄCZNE PRAWO DO WYWRACANIA OCZAMI NA WSZYSTKICH DOOKOŁA! ZA-BRA-NIAM!
— A co, wolisz usiąść z ekipą Hildego? — Wskazał na zalanych już porządnie Norków. Ku mojej uciesze, Fannemela (prawdopodobnie tylko chwilowo) z nimi nie było.
Kto wie, może przepychał właśnie czyjeś gardło w męskim kiblu, stojąc na barowym hokerze.
Teraz to JA wywróciłam oczami.
— Nie, ale wystarczyło mi pięć miechów z tym cieciem.
Titus westchnął i opuścił bezradnie ramiona, szukając w głowie rozwiązania.
Ostatnia noc z tymi cymbałami, Socha, odezwało się coś w mojej głowie. Dziwne, jeszcze nic nie wypiłam, a już mnie nafaszerowali? Może to w tym dymie coś rozprowadzają na rozluźnienie? Kto wie, może to w ogóle klub Laniška? Poczułam takie dziwne coś w sercu, jakby mnie ścisnęło, czy ki czort, ale to nie był żaden zawał. Zresztą nie tak on się objawia. W każdym razie przyjrzałam się ciężko myślącemu podróbą mózgu Titusowi i westchnęłam.
— Dobra, chodźmy do tych przygłupów.
Mnientusowi zdziwienie wskoczyło na tę wiecznie szczęśliwą mordę, a ja uprzedziłam jego ewentualne pytania, popychając go w kierunku schodków.
Byłam już na tym dziwnym lożowatym półpiętrze, katedrze, burdelskim gównie (tu wstaw swój ulubiony chamski epitet), ale odwróciłam się na chwilę, że spojrzeć na słoweński penthouse z góry. Nasuwa mi się cytat z innego polityka, ale że ja jestem bardziej kulturalna, to nie powtórzę, jak jeden taki nazwał nasz plan inwestycyjny.** Ciżba jak pod konfesjonałami przed Bożym Narodzeniem. Szkoda gadać, tylko na naszym (najwyraźniej jakimś VIP-owskim) piętrze można było zrobić kilka kroków, bez otarcia się dupą o kogoś przepoconego jak robol na budowie w lipcu zboczeńca i alkusa. Zerknęłam na przejście u dołu schodów. Wolałabym jednak oślepnąć.
Rudy Brutus spojrzał na mnie w tym samym momencie. Postawiłabym swój zapas czekolady, że będzie na mnie patrzył jak mohery w kościele, kiedy fałszuję na mszy, ale doznałam wstrząsu. Nie był mściwy jak Tepeš dla syna swego rodzonego. W tych jego niebieskich, wiecznie szczęśliwych ślepiach brakowało gniewu. Pojawiło się... współczucie? Smutek? Bo ja wiem? Nie znam się na uczuciach. Ale ja wyglądam podobnie, kiedy mama mi zabierze pudełko lodów, bo stwierdzi, że przeginam. Najważniejsze, że na tych jego rybich warach był czerwony ślad i wielka opuchlizna. Brawo, Team Socha!
Trochę mnie zamurowało, no nie powiem.
Jeśli miałabym na początku sezonu stawiać, że ktokolwiek będzie za mną tęsknił, wskazałabym na Zniszczoła. Tak, pamiętam, że po drodze mnie wkurwił i pamiętam, że nie od razu uważałam go za kogoś... kogoś. Ale teraz, z perspektywy już niemal przeszłej mojej pracy w kadrze, bez wahania wybrałabym jego. Może i był pojebany, wkurwiająco zadowolony z życia jak z skowronek, miał swój paraliż ryja, zachowywał się jak panikara i miewał zaniki wiary w siebie, ale... w tym sezonie przy każdej z tych okazji byłam ja. Chociaż z trudem przychodziło mi (nadal) przyznawanie się do tego, to powtórzę — misja Zniszczoła się powiodła. Ale myślę, że spowodowała efekty uboczne, których on sam się nie spodziewał. Kto go wyciągał z pierdolonego dołka za każdym razem, kto pukał po tej rudej czuprynie, że ma przestać się mazać i zamartwiać na zapas, bo jest zdolny? Kto pił z nim herbatę z automatu nad ranem w zasranym szwabskim hotelu z zepsutym ogrzewaniem? Kto przeprowadził z nim terapię krzykiem na norweskim zadupiu? Kto spędził z nim Sylwestra i pokrzepiał przez cały Turniej Czterech Skoczni? Kogo wziął na barana i z kim latał po całym zeskoku w Kulm? Kto klepał go w dupę, wstrząśnięty przez bliskie zderzenie z nartami? Myślę, że żadnego z tych zdarzeń ani jego rezultatów, Zniszczoł nie przewidział.
Szkoda tylko, że nagle uznał, że jego trzecie miejsce w generalce to czyjaś zasługa. I bynajmniej nie tej, co z nim piła podgrzewane szczyny z automatu w Klingenthal.
Czy chciałam czy nie, musiałam to powiedzieć: Zniszczoł był moim jedynym przyjacielem. Jedynym po Oldze. Tylko on miał jaja, żeby wydrążyć tyle dziur w moim murze, żeby się przebić na drugą stronę. O dziwo, z czasem w ogóle przestałam stawiać opór. Bo dobrze było mi z tym światłem, które zaczęło wpadać przez szpary.
A potem Zniszczoł wziął i spierdolił robotę. Typowy polski budowlaniec.
Patrzyłam na niego i zaczęło mi się robić gorąco. Dziwnie.
Poza tym, w kwestii pojebu wcale nie odstawałam, tylko moje zboczenie szło w trochę innym kierunku.
Agata spojrzała na mnie przelotnie i popchnęła szczygła delikatnie do przodu, sądząc, że mnie zleje. A ja bym swoje traperki postawiła, że on zamierzał podejść w moją stronę.
— Czego się tam tak gapisz? — zarechotał głupkowato Titus. I tak wygląda życie z nielotami. Chwila uniesienia, a potem przyłażą jeden debil z drugim i sacrum z hukiem wali w profanum. — Księcia z bajki zobaczyłaś?
Aleksa i jego dmuchanej lali już nie było.
— Ta, chyba z tej o ulicy Wiązów — odmruknęłam. — Cho, idziemy do tego gnoma szaflarskiego.
Pożałowałam swoich słów niemal od razu. Zobaczyłam ten tego złośliwy uśmieszek i odechciało mi się żyć. Pięć miesięcy ta sama morda, pięć miesięcy sprowadzania do parteru. Ile cierpień będzie musiała jeszcze znieść dusza ma wrażliwa? No właśnie niewiele.
Zapowiadała się dłuuuuga noc...
— Któż nas zaszczycił swoją obecnością! — zawołał Kubacki, czym wywołał u mnie naturalny odruch wywrotu oczami. — Świetna stylówa, Socha. Jacyków dostałby zawału.
Siedząca obok Marta walnęła po w ramię z naganą.
Wzruszyłam ramionami.
— Mam lepszych mentorów niż łysy gej w szaliczku. Suń dupę, głąbie. — Mustaf od razu zrobił mi miejsce, w związku z czym zasiadłam naprzeciw Sierściucha, obok którego na małym skrawku sofy zmieścił się Titus swoją chudą dupą.
— Co pijecie? — spytał zadowolony Kot, który po swojej prawicy miał Kasieńkę.
Biedaczka.
— Nic — odmruknęłam, udając, że interesuje mnie karta z drinkami, która leżała na stole.
Mustaf zaśmiał się jadowicie.
— Słaba główka, Socha?
Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
— Nie, biorę tabletki, cymbale niemyty. — Trochę to było niezręczne, bo Kubacki też miał wargę pękniętą i miałam takie poczucie, że jakieś podziękowania mu się należą, czy coś.
Wygodne było, że on nie wiedział, że ja wiedziałam.
— No tak, psychotropów nie wolno mieszać z alkoholem.
— Więc odstaw to piwo.
Nawet Nartka się zaśmiała, a Mustafowi już przestało być tak do śmiechu. I tak, proszę państwa, utylizuje się głąbów i kozaków. Koniec pracy, a ja nadal punkty do prywatnej klasyfikacji Ripostera Roku inkasowałam. A zatem potwierdza się, co wcześniej napisałam: bajecznym trzeba się urodzić.
Reszta osób przy stoliku zaczęła z sobą gadać, a mnie po zaledwie trzydziestu minutach słuchania odgłosów miksera (dupstepu) i lansu&bounceʼu (techno-electro-gówna) zatęskniło mi się za poczciwą Florence Welch albo chociaż Bastille, albo Billym Talentem, kimkolwiek, kto nie pisze tekstów na odpierdol, czyli: przeleć mnie na baletach, pomacaj mnie na baletach, balety, balety, balety, jestem najebany.
Zamówili mi colę. Czekało mnie bekanie nosem, ale postanowiłam nie marudzić, przynajmniej w tę ostatnią noc, więc wymamrotałam podziękowanie i przyssałam się do rurki.
Pół godziny przekrzykiwania się przez ŁUBU-DUBU i nagle poczułam, że blond menda po mojej lewicy klepie mnie w ramię. Odwróciłam do niego głowę, mrużąc gniewnie oczy. Myślałam, że chce do kibla czy coś, więc wstałam zza stolika, a on wyskoczył jak ten Filip z konopi:
— Idziemy densić, Socha.
Wywaliłam gały.
— Chyba ci piwo zaczęło reagować z psychotropami. W czajnik się walnij, Kubacki.
— Nie marudź, babiszonie paskudny — zaśmiał się, ciągnąc mnie za rękę w stronę parkietów na dole.
Zapierałam się nogami, jak tylko mogłam, ale menda wyćwiczona, więc udało jej się mnie zatargać pół piętra niżej. A może po prostu zamiast ugryźć go w łapę, zwyczajnie odpuściłam, bo miałam go już więcej nie zobaczyć? Był debilem, ale nie takim umysłowym w końcu. Tak, pojebało go z tą pewnością siebie i taktykami konkursowymi. Tak, był jadowity jak czarna mamba. Ale miał coś pod tą strzechą. Nie za dużo, ale aktualny stan dawał nadzieję.
Problem polegał na tym, że ja nie umiałam tańczyć. Gnom zawlókł nas na jakiś parkiet, na którym leciała muzyka tak zwana radiowa, i akurat puścili Lean on. Zaczęłam podrygiwać stopą, mając nadzieję, że nikt się na mnie nie gapi. Kubacki zdrowo wywijał, ale widząc mnie, zmarszczył brwi, złapał mnie za ręce i poderwał do tańca.
Było kurewsko niezręcznie, ale unikałam jego wzroku i było OK.
Do momentu, w którym postanowiłam to spierdolić.
— Eee, Kubacki, sprawa jest — powiedziałam mu do ucha, kiedy miałam sposobność.
Normalnie usiadłabym po drugiej stronie jakiegoś holu, ale to nie była normalna sytuacja. Ani ja w klubie, ani ja bez tasaka w obecności księcia z Nowego Targu.
— No? — Z ryja waliło mu już trochę piwskiem, ale postanowiłam to olać.
To się nazywa progres osobowościowy!
Przełknęłam z trudem ślinę. Raz spaślakowi śmierć.
— Dziękuję — wymamrotałam.
— Co?! — zawołał, bo oczywiście, zapomniało mi się, że w tym słoweńskim domu uciechy cielesnej trzeba do siebie wrzeszczeć.
Głęboki wdech.
— DZIĘKUJĘ!
Kilka osób, tych najbliżej nas, spojrzało na mnie jak na wariatkę, ale — nie chwaląc się — przywykłam. Nogi mi się jakoś tak trzęsły, serce waliło i tego, poziom niezręczności gwałtownie skoczył. Bałam się na ćwoka spoglądać, ale kiedyś musiałam to zrobić. Fajnie byłoby za pięćdziesiąt lat albo nigdy, niestety... odpowiedź nasuwa się sama.
Cymbał miał zdziwko.
— Za co?! — zawołał w zdumieniu.
Pokazałam na swoją wargę.
— Titus mi powiedział — dodałam.
Kubacki się zaśmiał, i to wcale nie chamsko, jak to miał w zwyczaju.
— Wpakuję go za karę do luku bagażowego w samolocie.
Czy ktoś może mnie uratować? Ja tu TONĘ. Bo wiecie, co zrobiłam? TEŻ się zaśmiałam.
Ten dym. To on. To jest rozrzedzona marihuana, przysięgam. Złapię Laniška i szybko go wykastruję. Ale na pewno nie będzie to proces bezbolesny.
Mustaf wzruszył ramionami.
— Nie ma za co, Socha — odparł ze śmiechem. — Prawdę mu powiedziałem. Głąb jest i tyle.
Zamilkliśmy na chwilę, nadal imitując taniec. Przednia rozrywka.
— Niezależnie od tego, co postanowisz — wypalił nagle Kubacki, kiedy utwór zmienił się na Hula hoop — wiedz, że jesteś najgorszym wrzodem, jakiego widziałem. — TASAKA! CZOŁGU! CZEGOKOLWIEK! — I najlepszym, co się przytrafiło Kruczkowi w ciągu ośmiu lat pracy.
Dobra, możecie odłożyć broń.
Chyba się uśmiechnęłam, ale nie jestem pewna, czy można to było nazwać uśmiechem. Dopiero się wprawiam w tych ludzkich sprawach. Bo, wiecie, ja jestem z natury płetwalem błękitnym skrzyżowanym z trollem górskim.

* * *

Długie przebywanie w dusznym pomieszczeniu skutkuje głupawką. I jest to informacja potwierdzona przez Instytut Badań Medyczno-Socjologicznych imienia Antoniny Sochy. Stwierdziwszy, że zbyt wiele czasu spędziłam w toksycznym towarzystwie mendy, Sierściucha i ich nieszczęśnic-niewolnic, a także wiecznie szczęśliwego Titusa, oznajmiłam im, że wychodzę trochę się przewietrzyć. Ja rozumiem, przemiana wewnętrzna, sranie w banie, ale niezmiennie zadowolona morda Mnientusa to zbyt wiele dla mojej wrażliwej psychiki.
Doznałam szoku (między innymi termicznego) po wyjściu na zewnątrz. Po pierwsze: pizgało jeszcze gorzej niż przed naszym przyjściem. Po drugie: powoli robiło się jasno. Spojrzałam na androzłoma i wstrząsnęło mną jak barman szejkerem, bo oczy me bystre i błękitne zarejestrowały godzinę piątą. Gdzieś spomiędzy drzew wyglądało słońce, niebo zrobiło się żółtawe.
Opis poetycki w pizdu.
Stało tu paru słoweńskich niedojebów, kilka groupie w kieckach, na które poszło mniej materiału niż na moją szmatę do mycia podłogi, melanżowicze, którzy dosłownie już rzygali tą imprezą, resztę stanowili trzeźwiejący palacze. I ja, spocona, w traperkach, starych jeansach, koszulce z Łan Erekszyn i kurtce z szumnym napisem POLSKA na plerach.
I kompletnie bezrobotna.
Westchnęłam sobie, bo wolno mi było.
Naciągnęłam rękawy kurtki i zaczęłam się im przyglądać. Cały materiał miał odcień oczojebnej żółci, na cyckach był oklejony logami sponsorów i nadawał się z lekka do prania, ale... jak nazywa się to uczucie, kiedy robi ci się smutno na myśl, że będziesz musiał wyprać i oddać kurtkę do pracy? Bo pod nostalgię chyba nie podpada, nie? Trochę się o tym naczytałam przy Mickiewiczu i Słowackim, i raczej nie takie bohomazy miałam w głowie.
Wcisnęłam dłonie pod pachy, bo i tak miałam na nich skórę jak hipopotam, a zaprawdę, powiadam wam, pizgało jak w Kieleckiem.
— A więc to prawda.
JA TU JUŻ NIE PRACUJĘ, A ADONIS APOLLO WISI MI TAKI RACHUNEK ZA WIZYTĘ U KARDIOLOGA, ŻE BĘDZIE MUSIAŁ KREDYT ZACIĄGNĄĆ W ING! Podskoczyłam jak oparzona i odwróciłam się na pięcie.
Zniszczoł opierał się o mur z założonymi rękami i miał na gębie dziwny uśmiech. Jakby... bez cienia nadziei? Zaraz mi wszystkie nostalgie przeszły jak ręką odjął. Zwłaszcza że gdzieś w oddali zauważyłam szanowną pannę Witkowską rozmawiającą przez telefon.
Teraz to ja założyłam ręce.
— To zawsze jest prawda — warknęłam. — A co? Myślałeś, że skłamię, żeby wymusić na tobie skruchę?
W którym momencie denszenia Gustaw stał się Konradem, że zaczęłam pierdzielić podniośle?
Ryży Brutus spochmurniał, zwiesił głowę i nic nie mówił przez kilka sekund. Nie znam instrukcji obsługi debili (chociaż po pięciomiesięcznym stażu w kadrze powinnam), ale jak mi się psuje komputer, to po prostu sprzedaję mu kopa. Czy to była jakaś sugestia?
Nagle podniósł łeb i spojrzał na mnie tak bezpośrednio, że aż się wycofałam
— Wiem, że zawsze jesteś bardzo honorowa.
O tym, że nie przestałam jeszcze oddychać, zapewniała mnie tylko para z mojej gęby.
Czy my tam staliśmy sami jak palec? Czy nie było Agatki, rzygających alkusów, groupies i jaraczy? Byli. Ale w tych durnych, modrych ślepiach Zniszczoła było coś takiego, że mną wykręcało. Tam, od środka. Jelita mi się zwinęły w kłębek, a to długie zasrańce są.
W tym samym momencie coś mi zaczęło pipczyć w kieszeni i z przerażeniem odkryłam, że to mój budzik obwieścił mi, że pora wstawać. A to znaczyło, jakoby...
— ZBIERAJ DUPĘ! — krzyknęłam, że wszyscy dookoła zaczęli się gapić. — Za godzinę musimy być na lotnisku!
To było niemożliwe. Już tu nie pracowałam, a znowu im ratowałam te chude zadki. Jak oni zamierzali sobie poradzić beze mnie?


Gdyby kiedykolwiek zabrakło producentom The walking dead aktorów, to radziłabym im zawczasu nakręcić polską kadrę skoczków narciarskich o godzinie piątej trzydzieści po słoweńskiej pacie. Dziesięciu trupów, które próbują spakować.
I rześki Miszczunio z kwitnąco wyglądającą żoną u boku. Oni zagraliby ewentualnie statystów.
Nie zjedli śniadania, więc niektórzy byli podwójnie gderliwi z tego powodu (kto miał przed oczami Kubackiego, podnosi rękę). A niektórym godzina nie robi różnicy, bo są wiecznie zadowoleni (przyznawać się, Titus wam przyszedł na myśl). Ale co ja poradzę, że taki lot kazał zabukować tłusty jegomość, bożek seksu wiatru Apollo Wszechwładca Tajner? Niezależnie od sposobu znoszenia wczesnych godzin porannych, wszystkich nas zrzędliwy Grzesiek wpakował do busika kadrowego.
Napisałabym, że po raz ostatni, ale pewnie by was to tylko wkurwiło.
Jechałam na samym przodzie z Treneirem. Radyjko grało, Wiewiór chrapał, Miszczu wisiał na telefonie i rozmawiał z żoną, która wracała z resztą drugich połówek późniejszym samolotem. Ogólnie to było zaskakująco spokojnie. Nawet ja byłam wewnętrznie jak ten kwiat lilii na niezmąconej niczym tafli jeziora. W każdym razie byłam przeciwieństwem wiatru w Kuusamo.
Zaczęłam sobie czytać Wieloryby i ćmy. Bo Twardoch przystojny na okładce był. A poza to takie o Śląsku, bliskie mojemu czarnemu jak węgiel sercu.
— Jesteś tego pewna, Tosiu? — odezwał się nagle Kruczek. — Zdecydowałaś na sto procent?
Nasłuchiwałam, ale busik wyglądał na zajęty sobą. Jakoś nie widziało mi się z nimi tak oficjalnie żegnać.
Chrząknęłam, nie odrywając wzroku od tekstu.
— Tak.
Bałam się patrzeć na Trejnera.
— Na pewno?
Przytaknęłam głową. Dalej symulowałam czytanie.
— Odchodzę.
Wówczas się Titus sierota ze snu zimowego przebudził. Siedział za nami, więc nagle się poderwał i wychylił zza naszych pleców. Gały miał jak piłeczki ping-pongowe, zbladł jakoś bardziej niż zwykle i wielkie przerażenie malowało mu się na tej ciągle szczęśliwej gębie.
— Ale jak to?! — wydarł się. Miszczunio już machał na niego, żeby zamknął japę, a Wiewiór tylko zamlaskał przez sen i odwrócił się na bok. — Antek, ty nie możesz! — awanturował się, chociaż nawet Grzesiek zaczynał już coś zrzędzić pod nosem. — Ty nie możesz trenera zostawić! Kto się nim zaopiekuje, jak ciebie zabraknie?!
Wywróciłam oczami.
— Trener ma wokół siebie ludzi z głową na karku, więc nawet jeśli zapomni o rekrutacji, oni mu przypomną. Poradzą tu sobie beze mnie — zapewniłam go opanowanym (jeszcze) głosem.
Ku ogólnej uciesze, Titus zamknął jamę chłonąco-trawiącą na kilka błogich sekund. Ale, jak to recytowała Paktofonika, były to chwile ulotne jak fotka...
— Ale... — bąknął. — Ale tak nie można!
— Jak nie można, jak można, właśnie to zrobiłam, Titus, bałwanie! — warknęłam.
To tyle w kwestii mojej cierpliwości.
I wówczas Titus przeszedł samego siebie, najśmielsze oczekiwania, a także zaskoczył wszelkie ustawy. Odwrócił ten swój durny łeb w kierunku dalszej części busiku i wrzasnął:
— LUDZIE, ANTEK NAS ZOSTAWIA!
— TITUS, A ZASADZIŁ CI KIEDYŚ KOPA KTOŚ, COŚ, GDZIEŚ, W COŚ?!
Doprowadziliśmy tym samym Grześka do stanu ostateczności, Skrobot obdzielił nas soczystym przekleństwem, nawet obudzony Wiewiór zaczął marudzić, Miszczunio z gniewem się rozłączył, Sierściuch wywalił gały. Jeden tylko Kubacki, menda zasrana szaflarska jedna, odetchnął z ulgą.
— Uff! Bo już myślałem, że nigdy się od nas nie odczepi... — oznajmił z jadowitym uśmieszkiem.
Zazgrzytałam zębami. Mogliśmy densić w słoweńskim penthousie, dziękować sobie, prawić półkomplementy, ale stałym punktem w naszej znajomości były wzajemne złośliwości. Bez tego po prostu wszystko by jebło z hukiem.
— Mam nadzieję, że następna trafi ci się taka dzida, że ci ten twój gnomi ryj przemebluje tak, że popamiętasz! — wysyczałam.
Kubacki wygładził sweter, uśmiechając się ze złośliwą satysfakcją.
— Jakże mi miło, że tak się o mnie troszczysz, Tosieńko.
Wzięłam głęboki oddech dla zachowania równowagi psychicznej. Wyglądało na to, że ostatnia wspólna podróż miała być moją drogą krzyżową. Więc lepiej wyjmijcie skarbczyki z komunii i zacznijcie sami nabożeństwo...
...żałobne. W ich intencji.
Sierściuchowi aż wąsy oklapły.
— Nie zostajesz z nami? — zapytał z dziwnym wyrazem twarzy.
— A kto się Treneirem naszym zajmie? Przesz ty żeś najlepsza w tym była, kurde bele! — Żyła wrócił do żywych, wasze modły zostały wysłuchane.
Odpowiedziałam im tylko smutnym uśmiechem. Albo czymś w tym rodzaju.
Zniszczoł patrzył za szybę z założonymi rękami. Rzucił mi jedno, nieodgadnione spojrzenie.
— Ale w sensie... — odezwał się Muraniek, drapiąc się po głowie — że kto odchodzi?
Odpowiedział mu jęk rozpaczy.


Na lotnisku zrobili nas w balona. Przyjechaliśmy po szóstej. Dziewczyny zdążyły wylecieć o dwunastej, a my siedzieliśmy jak te truśki. To znaczy niektórzy spali. Inni intensywnie uzupełniali płyny. A jeszcze inni usiłowali dodzwonić się do żony (Treneiro). A jeszcze, jeszcze inni profilaktycznie klęli pod nosem (Skrobot). Nikt ze mną nie zamienił słowa, co było mi na rękę. Dziwne zerki Zniszczoła, kiedy Agatka nie patrzyła, już mniej.
Nasz samolot wyruszył punkt czternasta. Polską ziemię pocałowaliśmy o szesnastej. Rozklapiochę w Wiśle dwie godziny później.
Wyciąganie walizek było dziwne, ja byłam dziwna, oni byli dziwni. A pogoda, jak zwykle była chujowa. Pocieszył mnie tylko widok Tymka z daleka.
— Ej! — zawołał Sierściuch wgapiony w telefon. — Ewelina Wrońska wygrała babski Kontynental!
— Co za jedna? — burknęłam, patrząc mu przez ramię.
Ciemne włosy, wojowniczy wyraz twarzy... Skądś ją kojarzyłam... Dzwoniło mi, ale który to był kościół?
— JA JĄ ZNAM! — oznajmiłam tonem Archimedesa.
— Skąd niby? — Sierściuch uniósł brew.
— DAŁAM JEJ BILETY, BO JEJ BOGDAN NA BRAMIE NIE CHCIAŁ WPUŚCIĆ! WTEDY! NA LGP!
Potem zrobił się potworny młyn, Tymek przykleił się do moich nóg, wujostwo chciało mnie wyściskać, matki, żony i kochanki dopadły swoich chudzielców, a Zniszczoł i Witkowska uznali za stosowne badać sobie właśnie w tym momencie migdałki. Baton zjedzony w terminalu podniósł mi się do gardła.
Więc tak to miało wyglądać. Ja ze swoją walizą w ręce, próbujący mi dodać otuchy Treneiro, który w ciągu tych pięciu miesięcy był dla mnie bardziej ojcem niż szanowny pan Socha przez niemal dwadzieścia trzy lata, gderliwy Grzesiek, zmieszany Gębala, poważny Zbyszek, zniesmaczony Skorobot, dziwnie przygnębiony Sierściuch, zjadliwie uśmiechnięty Kubacki, nieogarniający Muraniek, zmartwiony Wiewiór i pogodny Miszczunio.
I Zniszczoł gdzieś bardzo na uboczu, z tą flądrą uwieszoną na ramieniu.
Właściwie to czemu nie? Takimi chciałam ich zapamiętać.
Znowu próbowałam się uśmiechnął, mimo potwornej guli w gardle i ścisku w żołądku, ale pewnie swoim zwyczajem przypominałam mopsa z zatwardzeniem. Westchnęłam głęboko i skinęłam głową.
Odwróciłam się na pięcie, trzymana za rękę przez Tymka, który trajkotał, ile fabryka dała, i tym samym snułam się za wujostwem do samochodu. Tak oto, bez zbędnego patosu, zakończył się największy i najbardziej pojebany rozdział mojego życia. Następny taki zwrot akcji czeka mnie przy śmierci.
— Antek?
Albo... nie?
Zesztywniałam. Tymek krzyknął: Kto ostatni w aucie, ten fajfus!, więc zniknął z otoczenia.
Znowu poczułam coś dziwnego w klatce piersiowej. Może serio powinnam zapukać do kardiologa? Tylko że tym razem to było takie śmieszne... ciepło.
Przestań się uśmiechać, debilu, warknęłam na siebie w głowie. Dopisać Apollinowi psychiatrę do rachunku, odnotowałam w myślach. Baaaaardzo powoli odwróciłam się na pięcie i naprawdę nie wiem, jakim cudem miałam wtedy kamienną twarz.
Bo ten ryży dekiel się uśmiechał.
— Chyba musimy pogadać.
Zabijcie mnie. Wyszczerzyłam się jak Sierściuch do samojebki.
— Chyba tak.




* Jestem ciekawa, kto z Was zorientował się, że chodzi tu o Hitlera. Bo on tak się wyraził niedługo przed rozpoczęciem II wojny światowej.
** Chodziło o słynne „Chuj, dupa i kamieni kupa” Bartłomieja Sienkiewicza.


I w ten oto sposób wygląda ostatni rozdział Nie-lotnych!
ALE NIGDZIE NIE ODCHODŹCIE!
CZEKA NAS JESZCZE E P I L O G!
Pod którym czeka na Was naprawdę wiele ciekawostek. Myślę, że warto poczekać! Nie uciekajcie jeszcze, dobrze? :(
A tak Was jeszcze przy okazji zaproszę na NIEZWIĄZANEGO W ŻADEN SPOSÓB Z FABUŁĄ NIE-LOTNYCH Tośkowego, smutnego (podobno) oneshota. A, i jeszcze na swój felieton. I w ogóle to planuję siatkarskie ff. Dodatkowo przypominam o IV części Polaroidu.

CZY MNIE DO RESZTY POJEBAŁO?
(To pytanie retoryczne, proszę nie odpowiadać w komentarzach).

To jak, chcecie w dalszym ciągu Tośków 2? :D Według moich obliczeń, do startu brakuje czterech głosów w komentarzach! Nie mogą się dublować, więc żadne sztuczki z powtarzaniem swojego głosu nie pomogą :P

A na Wasze komentarze wkrótce poodpisuję, obiecuję.



Samego zakończenia nie skomentuję, bo to witki opadają.



23 komentarze:

  1. Nie jestem mistrzem w pisaniu komentarzy więc powiem tylko jedno; pod drugą częścią podpisuje sie ręką, nogą i wątrobą! No bo jak żyć bez Antka i tego całego skocznego cyrku na kółkach. No jak? A po drugie ja się muszę dowiedzieć czy ta kadra bez Sochy nie spłonęła już na pierwszym konkursie w nowym sezonie. No i czy Murańka wreszcie znalazł swój mózg, a Zniszczoł ogarnął życie! Dlatego czekam na Antka 2! Pozdrawiam równie mocno jak wieje wiatr w Kuusamo! Aga xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, bardzo się cieszę, czekanie popłaca! :D Dopisuję Twój głos na konto i dziękuję za komentarz :D

      Usuń
  2. SKASOWAŁO MI PIERWSZĄ WERSJĘ KOMENTARZA, EJ!
    - This is the voice... of Slovenijaaa!
    - Treneiro tak łatwo się poddał i nie walczy o Tośkę? No kto mu będzie szukał telefonu?
    - Słoweńcy mają własnego zbyszka, poszukuj tam Anże Laniszka.
    - No Wiewiór jedną flaszkę wisi pewnemu Austriakowi.
    - Co. Tosiek. CO? Mustafa :O!
    - "A teraz jeb się na ryj, złamasie" czyli czego spodziewałam się po Antoninie S.
    - Łup łup łup, słoweńskie disco polo. Łup łup łup, kto nie skacze wiecznie druugi (this is the voice of Slovenijaaa!)
    - Oni się pobili o Tośka? Co oni, z Krzyżaków się urwali?
    - Bo wiesz Tosiek, w każdym kraju musi być jakieś kieleckie. Tu mamy Planicę.
    - Kocham Tośka za złote myśli!
    - Akredytacje to takie alohomory skocznego świata, nie wiedziałaś?
    - Ty wiesz, że cztery odcinki Pory na przygodę mi zajęło skapnięcie się, o kogo ci chodzi?
    - Mniej wsiurowato... Hello, to tylko Planica.
    - To trudna decyzja, aby wybrać między Flannemelem a Sierściuchem i Nowatorską Księżniczką.
    - A potem Zniszczoł wziął i spierdolił robotę. Typowy polski budowlaniec. Nie mam komentarza na to.
    - Marta kobieta z teamu Socha pewno, brawo!
    - "— No tak, psychotropów nie wolno mieszać z alkoholem.
    — Więc odstaw to piwo." Richard ze śmiechu.
    - No pan podwójne pi zgarnął prawie wszystkie nagrody i trofea oprócz bałwanków Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Zakopanem i tytułu Ripostera Roku.
    - To nie mikser, lans&bounce, to Słoweńskie Disco Polo.
    - No traperki są ideolo na dzikie densy.
    - To on nie zna słowa dziękuję czy Socha densi lepiej od niego?
    - Nie drzyj japy, bo Kryształowy Wazon się Pierwszej Petardzie GJ zbije!
    - "Ten dym. To on. To jest rozrzedzona marihuana, przysięgam. Złapię Laniška i szybko go wykastruję. Ale na pewno nie będzie to proces bezbolesny." Zostaw to jego funflom z kadry, po co sobie będziesz brudziła ręce.
    - Pewno się teraz Nowatorska Księżniczka zastanawia, co się z Sochą stanęło.
    - "Długie przebywanie w dusznym pomieszczeniu skutkuje głupawką. I jest to informacja potwierdzona przez Instytut Badań Medyczno-Socjologicznych imienia Antoniny Sochy." Potwierdzam to!
    - Poetyckość level Socha, nawet Słowackiewicz wymięka!
    - Jaki placement banku.
    - Miszczunio jako statysta? Co on by tam robił?
    - Titus, nie podsłuchuj, idź spać!
    - No, Miszczunio wie, że Titusy i Wiewióry spać powinny, ale po co robić wichurę z tego powodu?
    - Superniania geniuszu, superniania.
    - TITUS DO CHOLERY!
    - Mendy pozostaną mendami.
    - Żyła mistrzem argumentacji.
    - Muraniek, a już było dobrze i już ogarniałeś.
    - Tosiek zna aż takie fejmy :O.
    - I oni będą gadać :O
    - Wiedziałam, że ten lebensraum nie był na darmo w mojej głowie.

    Tosiek, zła kobieto, przez ciebie chcę zrobić tag książkowy związany ze skokami. Nie wiem dlaczego, ale się powiązało!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wiem, skąd ten Flannemel. Bo Nicholas Flammel (?) i Anders Fannemel.

      Usuń
    2. Blogspoty to świnie. :(
      Myślę, że Kruczek uszanował decyzję Sochy.
      „Słoweńcy mają własnego Zbyszka, poszukuj tam Anże Laniszka.” – Dobre! :D
      „Łup łup łup, słoweńskie disco polo. Łup łup łup, kto nie skacze wiecznie druugi (this is the voice of Slovenijaaa!)” – Usłyszałam tę muzyczkę w głowie i ryknęłam śmiechem. XD
      W sumie nie o Tośkę, tylko o to, kto ma w jej sprawie rację.
      Co do Alohomor, założyłam, że co roku w jednym klubie jet rezerwowana impreza dla skoczków i ci, co pokażą akredytację, wjeżdżają bez kolejki. Nie napisałam tego, więc mea culpa.
      Ale że gdzie o co mi chodzi? Przykro mi, ale nie jestem Duchem Świętym.
      To nie „disco polo” w takim razie, tylko „disco Slovenije”!
      Po prostu było głośno, a Socha z zażenowania trochę mamrotała. W klubach zawsze trzeba się do siebie drzeć.
      Placement niezamierzony. XD I tak tam nie mam konta. XD
      „Lebensraum” odczarowany!
      Anyway, dziękuję za komentarz i od wszelkich natchnień umywam ręce.
      Co do skojarzeń z Flannemelem – mi się to zawsze z tym Flammelem kojarzyło.

      Usuń
  3. Nie wiem, czy to wina tego, że czytałam rozdział o 3 w nocy czy czego innego, ale mi nie siadł.
    Coś mi w nim zabrakło, prawdopodobnie konkretów. Mam na myśli to, że sytuacja mało co się zmieniła, jest mało dynamiczna. A ja lubię jak coś się dzieje, najlepiej wszystko na raz xD
    Takie moje skromne zdanie :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, niewiele się dzieje na polu akcji, ale na polu psychologicznym wiele się zmienia. Trudno oczekiwać, że wszystko zacznie się zmieniać w ostatnim rozdziale. Najważniejszy był rozejm Tośki i Zniszczoła, a to właśnie dostaliśmy. Poza tym Socha przyznała się, że Olek miał rację, że będzie tęsknić na tymi jełopami, zakomunikowała trenerowi, że kończy współpracę i szczerze uśmiechnęła się do Zniszczoła. Ba, nawet podziękowała Kubackiemu! To miał być taki bardziej... hmm, psychologiczny rozdział? Jakby nie patrzeć, to postaci są najważniejsze.

      Ale zdanie akceptuję i szanuję. :) Prawdopodobnie wszyscy tak czują, ale nie wszyscy mają odwagę przyznać. :D

      Usuń
  4. Po tygodniu jestem! Oj jak mi brakowało rozdziału, teraz to wiem... Tośka się wyrabia na koniec, na koniec drugiej części może zacznie się zachowywać prawie jak normalny człowiek. No i Olek się chyba trochę ogarnął, jednak nic tak nie działa jak dostanie po mordce... Właściwie to wszyscy na koniec jakoś tak się zmienili, że nie wyobrażam sobie jak to będzie bez nich... Dlatego tym bardziej czekam na Tośków 2!
    Coś chyba miałam jeszcze pisać, ale to już nie ta pora... Jak się mi kiedyś przypomni to może dopiszę.
    A teraz pozdrawiam i stwierdzam, że odwaliłaś tutaj kawał dobrej roboty (może powinnam poczekać do epilogu, ale nie wieżę, że to zepsujesz!) i cieszę się, że tu trafiłam przez przypadek. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem, czy się wszyscy zmienili? Pokazali inna twarz. :) W końcu wszyscy są ludźmi, niezależnie od tego, jak ich życie poturbowało.
      Bardzo się cieszę, że czekałaś i dziękuję za ten "kawał dobrej roboty". Mam nadzieję, że epilog Cię nie zawiedzie!

      Bardzo dziękuję za ten komentarz. Miód na moje serce. :)

      Usuń
  5. Opowiadanie wydaje się niezłe ale dość przeciętne. Od początku wiadomo, jak się skończy cała historia. Tyle rozdziałów i brak zaskoczeń. Bohaterka to typowa panna bez polotu. Skacze z faceta na faceta, bo panicznie się boi zostać sama. I jeszcze nie wiem po co tak mocno ciągnąć wątki postaci pobocznych. Irytujące są w opowiadaniach takie wujki dobre rady, przyjaciółeczki od siedmiu boleści i inne take. Tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podstawą „podstawnej” krytyki jest znajomość obiektu krytykowanego. Tu, niestety, tego nie ma.
      Można uważać, że tekst jest nudny, że nie zaskakuje, że zakończenie przewidywalne – ale generalnie w komediach zakończenia są przewidywalne, bo zawsze pozytywne – inaczej komedia nie jest komedią. Jasne, do tego ma każdy prawo (i trochę to zdanie podzielam), ale pisać, że Tośka jest „bez polotu” i „typową panną, która skacze z kwiatka na kwiatek”? I to jeszcze rzekomo dlatego, że „boi się samotności”? Jakieś przyjaciółeczki, wujki dobre rady...
      Powiem Ci coś. Prawie Ci się udała ta prowokacja. Ale, na Twoje nieszczęście, jest nietrafiona. Zacznij podpierać się konkretami, to pogadamy.
      Przeczytaj tekst i przyjdź jeszcze raz. Może uda Ci się skleić opinię, która nawet będzie adekwatna do treści.
      TYLE.

      Usuń
  6. Ale jak to? Jak to ostatnie Tośki? :<
    Że niby już, kiedy to minęło? *chlip, chlip*
    Jakaś taka nostalgia, pardon, melancholia mnie ogarnęła i chyba melancholijny wyjdzie mi ten komentarz. Się zobaczy, meh.
    (przeraża mnie nieco myśl, że obiecałam Ci komentarz zbiorczy, ale cóż, słowo się rzekło. A przeraża mnie w tym sensie, że nie wiem jak się do niego zabrać. Spokojnie, wymyślę ;D)

    "Czy ktoś zapamięta mnie, jeśli dzisiaj zniknę, odnajdę swój pas, tempomat, bieg" - wiem, że wybrałam mocno wybiórczo (załóżmy, że to zdanie ma jakikolwiek sens), ale to chyba dobrze oddaje myśli Tosieńki, nie? Bo ma w głowie to pytanie, co będzie potem? Czy ją zapamiętają, czy będą tęsknić, czy dadzą sobie radę (zwłaszcza Kruczuś)? I co będzie z nią? Jak się odnajdzie w swojej szarej rzeczywistości po tych szalonych miesiącach, które pokazały jej, że może być inaczej, że może poradzić sobie ze swoim życiem, które przecież nie było łatwe.
    Wspominałaś mi kiedyś, że robisz z moich smętów komedię, a ja Ci z komedii robię smęty. Chyba jesteśmy kwita, co?
    No a tytuł? "Pożegnanie z Afryką" oryginalnie (jest taki film w ogóle? bo na pewno sieć, bardzo dobrych zresztą, sklepów z kawą). A nie oryginalnie, oczywiście ostatnie chwile w Planicy, ostanie chwile sezonu i... ostatnie chwile Tośki w kadrze. A co za tym idzie pożegnania. Mimo wielu spięć i nieporozumień, a może właśnie ze względu na nie, bolesne pożegnania.

    Krucztosia! (tak, znalazłam oficjalną nazwę tego pseudo-OTP. Rychło w czas, nie?). Śpiewający Kruczuś made my day, mimo że Tosia ma mu coś ważnego do zakomunikowania. E, tam! Na pewno aż tak źle nie było. A szczygieł jest tylko jeden i nazywa się Zniszczoł, o!
    (tak, ja też wrzucam radnomowe słowa, jak nie pamiętam tekstu XD)
    "To dzięki tobie, Tośka" - meh, smutno. Dobrze, że chociaż Kruczuś ją docenia, i mówi to tak po prostu, o. Bo takie słowa uznania się jej po prostu należą, zasłużyła na nie (czemuż nie powiedział per "Tosia"?). Ale smutno, bo przypomniał jej zniszczołowy wybryk, że jest wyjątkiem, który jej pracę docenił.
    Kruczek czegoś szuka, typowe. Coś w sumie istotnego, bo telefon jednak ważna rzecz, w końcu prezydent może zaraz zadzwonić, nie? I na 100 PROCENT jest w kieszeni. Ja potrafię szukać telefonu, rozmawiając przez niego "Ple, ple, ple, Katka, plepleple... czekaj, czekaj, kaj jest mój telefon?!" - "Przecież ze mną rozmawiasz, dziecko" #truestory. Coś nas z Kruczusiem łączy, yay! <3
    Tosia, wy zawsze wyglądacie jak na przepustce z psychiatryka XD
    "zaczynając wymachiwać łepetyną na boki. On to nazywał szukaniem" - Ej, też tak robię!
    ...może to wyjaśnia, dlaczego nigdy nie potrafię nic znaleźć. A mama znajduje to w minutę w miejscu, które "przeszukałam" milion razy XD.
    Tosia rusza na poszukiwania telefonu! I dobrze, bo Klimuś by się przeziębił jakby jeszcze bez zoków po tym zimnie połaził, Socha superhero ponownie and one more time!
    (odniesienie do Oleczka, my heart is broken)
    (chyba powinnam ograniczyć angielszczyznę, nieprawdaż?)
    Kruczuś z wypiętym zadem i Tośka gadająca do jego pośladków o swej rzyciowej... tfu! życiowej decyzji - WIDZĘ TO BARDZO WYRAŹNIE! Jego nagły wyprost jednakoż.
    I smutno mi się już zrobiło :<
    "A czego tu miałam szukać? Telefon się nie liczy" - Telefon się liczy. Bo to trochę taki symbol jest (wiem, że nie zamierzałaś pewnie tego, ale mi się skojarzyło), tych wszystkich spraw, które Tosia ogarniała za Kruczka i za całą kadrę. Szukała telefonu, biletów, samolotów, Hofera, gaci, skarpetek, herbaty, kawy, wajcenka, gorącej czekolady, smaru do nart, krótkofalówek, rękawiczek, wiatru, punktów za belkę, skoczni, rozumu, motywacji, dobrych skoków, żony, zgubionych godzin snu, dziury w całym, gogli, guza, Fanniska w zaspie, miejsca do zakopania ciała Kubackiego, Skrobota z czekoladą, odrobiny ciepła na ogólnej pizgawicy, sensu życia, soczewek Murańka, wursta grubej Helgi, nielotów w saunie, wieloryba od Laniska, bajek dla Domena, dodatkowej pościeli...

    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto będzie teraz tego szukał? Tosia to wszystko ogarniała, była potrzebna. Może nie była to błyskotliwa kariera, ale dużo jej ta praca dała, więcej, niż się chce do tego przyznać. Czego może tu szukać? Przyjaciół może? Nowego sposobu na życie? Osób, którym na niej zależy...?
      Drugiego ojca?
      Jesteś im potrzebna, Tosiu. Oni tobie też.
      "zakleszczył mnie w niedźwiedzim uścisku i rozczochrał mi kudły" - czy ja mogę pochlipać nad heartbreakingiem tej sceny?
      "Zrobiło się niezręcznie, a mimo to nie sprzedałam mu kopniaka w klejnoty. To w końcu Treneiro, heeelooooł!" - a Treneiro ma immunitet, nawet gdy Tośka jest na skraju osiągnięcia levelu Kubacki ;)
      "oczy zaczynały pocić, czy ki czort. I ścisnęło mnie coś tu, o, w klatce. To chyba ze starości. Tak, to na pewno z tego" - Tosieńko, to się nazywa smutek, wiesz? Taki zdrowy smutek, który mówi Ci SOCHA NIE ODCHODŹ OD NIECH, BO CI ROZPIKSEULJĘ PIKAWKĘ!
      (to miał być poważny komentarz, huh?)
      Mnie też się paczadełka spociły nieco i bynajmniej nie dlatego, że cebulę kroiłam!
      "Dla Kubackiego spakowałabym się ze dwa razy szybciej, niż zamierzałam" - XD. Ale tak bardziej na serio, to każdy z nich ma w sobie coś, co powinno pomóc zatrzymać przy nich Tośkę. Tylko... musieliby przypuścić na nią zmasowany atak. A to raczej niemożliwe.
      "Wiedziałaś, że był w kieszeni, prawda?" - nie wiem, czy Ci to mówiłam, ale Kruczek jest niesamowicie dobrze zbudowaną postacią! Czasem narzekasz, że Tosia przerysowana, Zniszczoł papierowy, ale z głównymi postaciami już tak jest, że dopracowujemy je co do szczegółu i czasem nie wychodzą do końca tak, jak sobie zamierzyliśmy. A postaci drugoplanowe zazwyczaj są nieco pozostawione same sobie, co nadaje im dużą naturalność. I to jest piękne. Bo Kruczek wyszedł tu taki nieporadny, a jednocześnie dysponuje taką życiową mądrością i...
      No, uwielbiam go, okej?
      A taką szerszą charakterystykę to ja sobie na ten zbiorczy komentarz przygotuję, o! Już mi się zaczyna klarować, widzisz?
      Oj, Tosia. No, Tosia, no...
      Zostawisz ich tak? Zostawisz Kruczusia? :<<<

      Jeeee! Planica Party! PP w skrócie, PP na cześć PP, pszypadeg?
      "Kto akurat przechodził obok, składał Prevcowi gratulacje, a ten zapewne tylko myślał o tych wszystkich Złotych Orłach i innych Kryształowych Czarach" - myśleć, to on myślał o tym, jak to do domu zawiezie, żeby mu się nie potłukło. I kaj postawi, żeby mama nie marudziła, że kolejne łapacze kurzu do domu nazwoził. Bo ileż w końcu można tego badziewia do domu znosić, no?
      "Koniec pracy, a ja dopiero właściwych ludzi zaczynałam poznawać. Czujecie tę ironię?" - TOŚKA TO ZNAK! To znak, że masz zostać! Zakumplować się z nierdzennymi Indiańcami, podszlifować inglijski, śmiechoterapię odbębnić za free...
      A no tak, mogłam się tego po Tośce spodziewać. Jedzenie, wszystko kręci się wokół jedzenia! TOŚKA, TY JESTEŚ FACET, CZY BABA? Myślisz tylko o jedzeniu, spaniu, jedzeniu, seksach i jedzeniu!
      "Norwegowie mieli gofery z dżemorem" - ja nic nie mówię, ja naprawdę nic nie mówię, ja nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to się dzieje, ale: "Słońce świeci, Norwegowie smażą gofry [...] ogółem Planica". Choć w sumie to chyba kwestia tego, że oni naprawdę w Planicy pichcą te gofry, więc chyba jestem już po prostu przewrażliwiona na te nasze micro-crossy ;)
      O, Tosia nie chciała zranić Fannemelka. To znaczy zlała go, ale z szlachetnych pobudek. Bo nie tylko nieloty będą za nią tęsknić :<. A i Fanni stał się dla niej istotny w jakiś sposób, nie?
      Nie wiem, co za wiocha jest rodzinną miejscowością Tosi, ale jeśli ta co myślę, to Wisła rzeczywiście lepiej pasuje. A Marysia Tosia chyba nie skończyła najlepiej, co? Wiec może niech Socha się nią lepiej nie inspiruje, huh?
      Żyły, Stochy i Murańki mają rodzinną imprezę, co? Panowie obalają Wyborową, a dziewczyny się z Ewcią solidaryzują i wcinaną jedynie ciacho i popijają soczkiem, co? A Dżunior patrzy i się demoralizuje XD.
      "nieszczęśnica Wiewióra" XD

      CDN

      Usuń
    2. Ja, ja już widzę, jak ona będzie czytać. Samotność sprzyja różnym, dziwnym przemyśleniom, zwłaszcza, jak masz co przemyślewywać.
      ...mówiłam!
      (oczywiście, że blondynki mają mózgi! Ale, jak to ktoś powiedział - niektórzy chyba nie dostali instrukcji obsługi :P. A tak naprawdę, to bycie blondynką nie zależy od barwy włosów, bo to stan umysłu jest. Socha się nie zalicza, jej cięte riposty to wykluczają XD).
      "Może powinnam była z tymi ciołkami pogadać? Mimo tej nienawiści i tak dalej" - o to jest właśnie to. Ludzie lubią sobie komplikować życie, a ono jest przecież takie proste. Uwaga, podaję receptę na szczęśliwe życie (chyba): umiejętność niekomplikowania sobie życia, zdolność do ugody i pokojowe rozwiązywanie problemów.
      Tosia powinna pogadać z nielotami i wszystko sobie wyjaśnić. Tak jak zrobiła to z Kruczuciem. I Sierściuchem. Bo nie było do końca tak źle, jak to uparcie próbowała przedstawić. I nie chodzi tylko o drakę, ale o ogół. Bo oni wcale tacy źli nie byli, nawet lubić się dali. Tylko Tosia przekornie była na NIE. Bunt (dwudziesto-) trzylatka.
      "Nawet taki Żyła, który umiał walnąć czymś śmiesznym i niekoniecznie była to jego twarz przygłupa" - byłam święcie przekonana, że końcówka będzie brzmieć "i niekoniecznie była to jego narta", ale musiałby to mieć wydźwięk mocno sarkastyczny, bo z perspektywy Sochy ta sytuacja wcale nie była zabawna, nic a nic.
      "sekret swój brzemienny w skutkach mi powierzając" - zaiste brzemienny ^^. Gra słów zamierzona, oczywiście? ;)
      I nie uważa już Stefka za asasyna, dostrzegła jego gołębie serce <3
      "SZAFLARSKIEJ MENDY TEŻ MI BĘDZIE BRAKOWAĆ" - WODY!!! SOLI TRZEŹWIĄCYCH!!! MDLEJĘ!!! ŁAPAĆ MNIE!!!
      KIM JESTEŚ I CO ZROBIŁAŚ Z SOCHĄ?!
      "Cała ta jego misja uspołecznienia mnie zakończyła się, na moje oko, sukcesem [...] I zaczęłam się martwić, co sobie inni poczują, jak im dowalę do pieca" - AMEN. Socha się oficjalnie przyznała. Dzięki ci, Zniszczole, za dzieło twe wiekopomne, Socha będzie twym exegi monumentum na wieki!
      "Zatem Zniszczole — dzieło swe doprowadziłeś do końca. A teraz jeb się na ryj, złamasie" - co miał zrobić, zrobił, a że na koniec spartolił sprawę koncertowo to inna inszość.
      MASZ TO NAPRAWIĆ, WSZO RUDA!

      Socha jak zawsze tryskająca dobrym nastrojem i optymizmem XD. Ale co jej się dziwić, skoro jej drzemkę przerwano, no?
      (miałam tu bardzo ładny i długi komentarz tego fragmentu, ale mnie się skasował, wiec jestem zła i smutna :<)
      Tak się zastanawiam, czy Tosia pomyślała - podobnie jak i ja - w pierwszej chwili o Zniszczole. Wychodzi mi na to, że tak, mimo że Olek do niej ostatnio miłością nie pała i wątpliwe jest, by na jej progu stopy swe stawiał. Stąd Socha zaraz gani się za tą myśl, co zdaje się potwierdza mą teorię.
      A to tylko Titus. Albo AŻ Titus ;)
      I przemyślałam toto o okulistach i jednak się nie mogę z Tobą zgodzić. Bo oślepienie przez światło nie jest trwałe i da się je leczyć, ALE TO BARDZO DROGIE!. Więc ja tu węszę jakiś polsko-słoweński illegal buissines :P
      Socha, William już zajęty niestety, spróbuj podbić do Harry'ego (tylko nie Pottera, ten to już stary dziad XD).
      Ej, ale Tosiu, to nie było miłe! Przeproś Tituska! Natychmiast! Toć to Titusek-hipisek (się rymło nawet), dziecko z bagażnika! Pamiętaj, że mogłaś zostać obdarowana Kubackim! Albo pakiecikiem Zniszczoł&Agatka. Nadal uważasz, że nie mogłaś trafić gorzej?
      "Ja nie mam na imię Wszyscy" - Tośka to w tym momencie 100% mnie (w innych momentach też jej się zdarza, zauważmy). "Nie jestem Wszyscy, nie nazywam się Każdy, a na imię nie mam Nikt" - E_A anno domini 2005, bodajże.
      "Za hajs PZN baluj" - właśnie Socha. Nie licz, że Apollo ci zapłaci za kardiologa, psychologa i innych "logów". On już się koncertowo wykpi. Więc póki możesz idź, wypij kilka drinków (tych najdroższych, najlepiej) na jego konto, nawet któryś możesz za jego zdrowie (by było parszywe jak szczur Ronalda Weasleya), przynajmniej coś będziesz z tego mieć, a nie puste obietnice na bezpłatne ubezpieczenie zdrowotne.

      CDN

      Usuń
    3. "Grzywa tam będzie [...] A ty mnie próbujesz przekonać czy zniechęcić?" - To jest bardzo dobre pytanie. Bo z jednej strony, Tośka z Olkiem nie chce mieć nic wspólnego, po tym, jak ją potraktował wcześniej, bo tę drakę willingenowską to już mu trochę wybaczyła nawet już chyba. Ale z drugiej strony, to niefajnie się tak w gniewie rozstawać, w końcu to jedna z ostatnich okazji, by sobie wyjaśnić co nieco. I to dość kusząca propozycja, bo grunt z grubsza neutralny, przy takiej ilości ludzi nie wypada go ukatrupić szpilką wbitą prosto w serce (jakby Socha miała szpilki, hehs).
      "Gdyby robili testy na inteligencję przed przyjmowaniem do kadry, to by sam jeden Miszczunio się ostał. I sztab, rzecz jasna" - no nie, no. Nie przesadzajmy. W końcu menda, jakby nie było swój cięty żart jakiemuś dość wysokiemu IQ zawdzięcza. Sierściuch też inteligencją od czasu do czasu błyska, nie taki głupi ten nasz Miaumiałek, jak się na pierwszy (drugi i trzeci) rzut oka wydaje. Stefek też rozumem grzeszy, wszak to już pan nieomalże starszy i głupoty mu nie w głowie.
      Za to Muraniek wyleciałby z hukiem jako pierwszy XD.
      Nie wiem, gdzie się już pojawiło określenie Mnientus, ja go nie kojarzę w ogóle :<
      Meh spanie po południu to zło. No chyba, że egzystujesz w systemie dwuzmianowym - 4h snu w nocy i 3-4h w dzień. Wtedy to ma sens (ale faza gastro występuje dwa razy za to XD).
      "Nie tośkuj mi tu" - <3 <3 <3
      Gra słów ze świnią już chyba była, ale i tak kocham ją bardzo, bardzo mocno :3. Ale Sosze coś się pomyliło - świnki to nierogacizna, nie bydło. Nawet jeżeli mowa o tej nie-lotnej wołowince.
      Już ja widzę, jaka ta lektura jest dla niej pasjonująca. Bujać to my, ale nie nas, Socha! Obczaiłam sobie tego Świetlickiego w guglach, bo go nie znam i zdecydowanie nie jest w typie Sochy, nic a nic! Zresztą - pewnie i tak już zajęty, więc się nim Tośka nie wykpisz i basta!
      Titusku ty oczami nie wywracaj, to niezdrowe! Mięśnie oka się nadwyrężają i potem można wytrzeszczu dostać! Zostaw to Sosze jej i tak niż już nie pomoże :P
      Tośkowe rozważania za i przeciw podobnie jak przewidywałam - boi się, że Zniszczoła rozszarpie, a po co na koniec sobie koszulę krwią plamić? Przecież to strasznie ciężko się spiera. Ale w sumie trochę zabawić się nie zawadzi... I pogadać z Olkiem dało by się mniej lub bardziej kulturalnie.
      Socha, mówiłam ileś rozdziałów temu, żebyś zainwestowała w sprężynki do oczu, coby tych gał nie pogubić... Menda? W obronie Tośki? Co, jemu Żyła też nartami przysolił? Oni wszyscy się dziwnie zachowują, może Lanisek swój towar nad Letalnicą rozpylał...?
      (tętno bada się na tętnicy promieniowej, to jest koło kciuka. Tak, tęsknię za anatką - NIE MYLIĆ Z AGATKĄ!!!)
      Ech, z tym Zniszczołem same problemy, menda przesz obciąży Tośkę kosztami! Do końca życia się nie wypłaci. Ja po namiary na ortodontę to do Szybkiego starowała, on przecież zadrutowany, kontakt chyba ma stały... Choć w sumie efekt jeszcze nie znany, u Kocura widać, że dobrze z zainwestował, bo chętnie się do tej kamery szczerzy i pełne uzębienie prezentuje łącznie z tytanową plombą w górnej lewej ósemce.
      Meh, Tośka na chwilę spuści z nich oko i od razu awantura, pobili się, krew się leje, armagedon...
      A jednak nie. Kulturalnie, dali sobie po męsku po mordzie i poszli na piwo. To znaczy poszliby, ale konkurs wszedł im w paradę. Cóż, napiją się na imprezie. Ja to czasem zazdroszczę facetom. Baby jak się pokłócą to foszą się przez całe dni, jeśli nie tygodnie, a tutaj trzask-prask i załatwione. Taka oszczędność czasu, energii i nerwów...!
      Sam fakt, że Kubacki tak dogryzł Oleczkowi, że ten aż mu się odwinął (odebrał to jako afront dla Agatki i chciał bronić jej honoru niczym dzielny Zbyszko z Bogdańca? Wiadomo, że menda w słowach nie przebiera i coś mało parlamentarnego mógł rzucić) jest zastanawiający. Skoro NAWET MENDA stoi po stronie Tośki, to Olek sobie nieźle nagrabił u wszystkich tym olaniem jej. A że Kubacki oddał to logiczne - nikt mu nie będzie przestawiał starannie poplątanej brody gnoma.

      CDN

      Usuń
    4. "Wystarczyłoby, że jeden drugiemu by narty spiłował i już afera jak Słowenia cała" - a bo to przecież delikatne stworzonka te skakajce. Ostrożnie się trzeba z nimi obchodzić, a narty to ważne są jednak - narzędzie pracy, nie?
      (wyobraziłam sobie Kubackiego z Martusiowym pilnikiem do paznokci, różowym oczywiście, jak z tyłu polskiego domku piłuje na płasko czubki Olkowych nart, chichocząc przy tym demonicznie)
      O! Miętusek ze słownikiem się zaprzyjaźnił i jak się teraz kulturalnie wyraża, no proszę!
      (tymi dinożarłami to Cię zainspirowałam, prawda? XD)
      O, Titus cel osiągnął, wymendził Tośce balety. Ach, taki słownik to może cuda zdziałać. A tak na serio - czyżby obrona Częstochowy, tfu! Kubackiego tak na nią podziałała?
      (tak, Sienkiewicza puszczają w TV, to dlatego)

      Każdy kraj ma własne kieleckie, w którym pizga jak za cara.
      Ha! Trafiłam z tymi szpilkami. A raczej ich brakiem.
      Akupunktura XD
      "— Czy ja ci wyglądam na Anitkę, Miętus?!
      — Anetę.
      — Właściwie to Agatę, ale nieważne"
      Powiem tak: TOŚKA WIE JAK AZALKA MA NA IMIĘ. Czemu więc namiętnie nazwa ją wszystkimi możliwymi imionami na A prócz Aleksandry (za co chwała jej wieczna i cześć)? Żeby irytować Zniszczoła? Alby wmówić sobie i otoczeniu, że ona ją nic, a nic nie obchodzi? Mam wrażenie, że kiedy nazywa ją jej prawdziwym imieniem, na do niej neutralny, wręcz "dodatni" stosunek. I to jest takie, takie... nie wiem jakie, ale podoba mi się to. Taki szczegół, dobrze oddaje odczucia Tosi.
      Titus prawdę ci powie XD. Jakim cudem on jeszcze żyje?
      "Legalna, międzynarodowa libacja alkoholowa" - każdy powód do picia dobry. A jak nie ma powodu, to brak powodu to też powód XD
      O! Socha ma rację. "Nie wszystkim muszę się podobać, w końcu nie każdy ma dobry gust" - chciałam sobie kupić koszulkę z takim napisem :P. Do Sochy pasuje idealnie, ale ona woli chyba łandajrekszyny.
      Gandalf Miętowy XD. A Socha ma chyba złe skojarzenia przy ochroniarzach. Gruby Bogdan i te sprawy, historia kołem się toczy, jeszcze by u słoweńskich latawców wylądowała i znów to samo, gorzej niż u Syzyfa!
      (a ja się dziwiłam, skąd mi się potterowskie porównania wzięły. Już chciałam posądzać o to "Przeklęte dziecko")
      "że rozdymam nozdrza niczym prawdziwy hipopotam przed natarciem" - wyobraziłam to sobie XD nie pytaj!
      Hej, Socha, przecież ja cię o wymiary małej orki nigdy nie podejrzewałam! A łandajrekszyn musi być! I traperek w rzyci też! To znaczy, traperki na nogach, sztuk dwa, coby zapas amunicji na irytujących nielotów był ;)
      "Wypatrzyłam nawet Pierwszą Petardę Gorana Janusza z jakąś blondi u boku, jak popijał piwo w rozpiętej na dwa guziki białej koszuli" - mam nadzieję, że ta blondi to Mila! (tak, wiem, nie łączymy tworów, ok). Prełc oczywiście nawet na imprezie z klasą ^^
      (skoro to dla Sochy półnegliż, to Zniszczoł w samych batkach, to przepraszam co było?)
      Titus nowym Jacykowem? XD
      SOCHA PRAWIE SIĘ WYGADAŁAŚ! ZŁAMAŁABYŚ SERCE TITUSKOWI, A JA ZŁAMAŁABYM CI NOS! Więc ten. Uważaj na słowa, no.
      Rozumiem, że Tosia tak o nich wszystkich dba, żeby im gały nie powypadały, co ją pewnie na starość czeka, tak? :P
      "Kto wie, może przepychał właśnie czyjeś gardło w męskim kiblu, stojąc na barowym hokerze" - musiałaś, prawda? XD On już się od tego nie uwolni, oj nie.
      "Kto wie, może to w ogóle klub Laniška?" - oesu, irytują mnie te przekazy podprogowe, meh. No dopsz, czytałam to już raz, nie przesadzajmy z tym wieszczeniem, ale i tak XD. Socha niech uważa, kto wie, czego się tam nawdycha. A jak jakimś drinkiem jeszcze poprawi, to kto wie czy nie wyląduje jako klientka Fannemela...
      Wait. Nie chciałam tego zobaczyć, agrh...!
      "tu wstaw swój ulubiony chamski epitet" - ...których repertuar po lekturze "Nie-lotnych" znacząco się poszerzył. Dzięki, Socha! :P
      W pierwszej chwili myślałam, że ten czerwony ślad to szminka Agatki, ale Socha by się wtedy tak nie szczerzyła, więc mnie olśniło (ok, dobra, Ty mnie uświadomiłaś), że to od spotkania trzeciego stopnia z pięścią Kubackiego. I czemu patrzy ze współczuciem?

      CDN

      Usuń
    5. Może dlatego, że Socha nie wpasowała się do końca w jego plan naprawy jej? I brak mu już czasu na wprowadzenie porpawek do planu pięciomiesięcznego?
      Tosia bardzo mądrze prawi - Zniszczoł Tośkę nieco "oswoił", ale on sam również na tej znajomości zyskał bardzo wiele. Tylko dlaczego tak nagle o tym "zapomniał"? Dlaczego "przepisał" to na Agatkę? Czy to jakiś sprytny wybieg? Co chciał tym osiągnąć?
      "sacrum z hukiem wali w profanum" - kwintesencja pracy z nielotami, którą można odnieść również do tego mojego komentarza :P
      (Czy ten Jacykow też mi się wziął, bo czytałam, czy znowu randomowe wieszczenie?)
      Brawo Marta! Kubacki sam sobie załatwił kobitkę do sprowadzania do parteru, prawie tak skuteczną jak Socha. I profity ma dodatkowe, bo czasem jeszcze jakiegoś buziaczka dostanie. Albo nie tylko buziaczka, no.
      "Biedaczka" - umiesz mnie rozbawić jednym, celnie wstawionym słowem, wiesz? XD
      "— No tak, psychotropów nie wolno mieszać z alkoholem.
      — Więc odstaw to piwo"
      Będzie mi brakować tych ich przegadywanek, wiesz...? A nie! jeszcze Tośki2 <3
      "— Chyba ci piwo zaczęło reagować z psychotropami. W czajnik się walnij, Kubacki.
      — Nie marudź, babiszonie paskudny"
      A to jest na swój sposób urocze... Czy ja się robię sentymentalna? Ciche zawiesznie broni, Tosia się z nim nawet jakby... zakolegowała? Z zachowaniem oczywiście odpowiedniej dawki złośliwości.
      "Ale miał coś pod tą strzechą. Nie za dużo, ale aktualny stan dawał nadzieję" - na sentymenta mnie się zbiera, więc tylko cytacik. Meh, Socha osiągnęła symbiozę z nielotami i ich opuszcza? Gdzie sens? Kaj logika?
      Cała w ogóle ta rozmowa z mendą jest cudownie złośliwo-sympatyczna. Bo dogryzają sobie standardowo, Socha katusze przeżywa emocjonalne, ale jakąś tam równowagę osiągnęli. I ta menda wcale nie taka okropna jak ją Tośka maluje jednak. KOCHAM, NO!
      Z mendą na razie jest cacy, wiec swoją agresję Tośka musi przelać na kogoś innego. Padło na Bogu ducha winnego Laniska XD
      No proszę, trochę ego Tośce połechtać i od razu łagodnieje. Albo czekoladę dać. Takie to łatwe do manipulacji, ech...!
      "Dopiero się wprawiam w tych ludzkich sprawach. Bo, wiecie, ja jestem z natury płetwalem błękitnym skrzyżowanym z trollem górskim" - wyobraziłam sobie taką Tośkę powiększoną dziesięć razy, leżącą na brzuchu z krótkimi odnóżami merdającymi w powietrzu, całą niebieską, z kurzajkami na nosie, maczugą leżącą obok i...
      Nie ja muszę zmienić dilera. Ty zresztą też XD.

      Socha się ewakuuje na chwilę, bo co za dużo to nie zdrowo. Ten wyszczerz na twarzy może być zaraźliwy...! :O
      "Doznałam szoku (między innymi termicznego) po wyjściu na zewnątrz" - XD
      E tam, poetycki zaraz. Ponoć w "Misji 100" są fanatyczne opisy wschodu/zachodu słońca, smaku wody, dotyku trawy... tylko jest ich zdeczko za dużo. Więc Socha popisu nie dała, sooorry!
      "groupie w kieckach, na które poszło mniej materiału niż na moją szmatę do mycia podłogi, melanżowicze, którzy dosłownie już rzygali tą imprezą" - ja te opisy Tośki kiedys sobie spiszę, wydrukuję i powieszę na ścianie, wiesz? XD
      Socha, jak nie nostalgia (choć niby taka kurteczka pod Ojczyznę podpada) to melancholia. I może ci ją zostawią na pamiątkę, co? Ja bym taką kurtkę z pocałowaniem reki wzięła!
      Meh, nie liczyłabym na hojność Apolla. Wyśle cię do NFZu i zapiszą cię na rok 3046.
      (chwila, ta Witkowska to od opadających witek...?)
      Szukam teraz jakiegoś odniesienia w tych Dziadach, ale to Dziady, a ja z Dziadami się nawet przed maturą nie przeprosiłam, więc sobie dam spokój z szukaniem XD.
      "Nie znam instrukcji obsługi debili (chociaż po pięciomiesięcznym stażu w kadrze powinnam), ale jak mi się psuje komputer, to po prostu sprzedaję mu kopa. Czy to była jakaś sugestia?" - <3 <3 <3 Ja mój komputer resetuję albo oddaję kuzynowi do naprawy, ale z Olkiem mógłby być kłopot XD.

      CDN

      Usuń
    6. Ojejku. Czemu ta ruda wesz patrzy na nią takim psim wzrokiem, no? Chce ją przeprosić? Wytłumaczyć co tam się odpazdaniło? I Tosia jest gotowa go wysłuchać, nie zabić przy okazji (chyba) i...
      I dzwoni budzik XD.
      "ZBIERAJ DUPĘ! [...] Za godzinę musimy być na lotnisku!" - KOCHAM MIŁOŚCIĄ NIESKAŻONĄ.
      Ech Tośka, przecież oni sobie bez ciebie NIE poradzą, w tym sęk.
      Nie zostawiaj ich, co?

      Jak to się dzieje, że Miszczunio zawsze świeży i pachnący? Jako jedyny nie imprezuje do upadłego? A może w pewnym wieku/poziomie zaawansowania życia zyskuje się takie skille w szybkiej regeneracji? Jakiś dodatkowy pasek staminy czy coś? (o, pograłabym sobie w coś, tak apropos).
      "Nie zjedli śniadania, więc niektórzy byli podwójnie gderliwi z tego powodu (kto miał przed oczami Kubackiego, podnosi rękę)" - *podnosi w górę obie ręce* i Sierściucha na dokładkę ;)
      "bo są wiecznie zadowoleni (przyznawać się, Titus wam przyszedł na myśl)" - nie, Zniszczoł XD. Ale Titus w drugiej kolejności ;), bo Oleczek stracił co nieco ze swojej szczygiełkowatości po scysji z Sochą.
      "Napisałabym, że po raz ostatni, ale pewnie by was to tylko wkurwiło" - I TO BARDZO.
      (zauważyłam tendencję "im dalej w komentarz, tym więcej cytatów")
      (Polecasz te walenie i motyle?)
      Ojej, "Tosiu" jej powiedział. I jeszcze próbuje ją przekonać, brawo Kruczuś! A Socha chyba się nieco łamie, co nie? Ale to uparta bestia, niestety.
      Chciała zwiać bez pożegnania, prawda?
      Ups, ciut za głośno się odezwała i Titus najpierw chciał ją wziąć na płacz, a potem narobił rabanu na cały autobus, budząc nielotów. A nieloty, choć rozdrażnione przerwaniem kacowej drzemki, zgłosiły głośny prostest przeciwko takiemu rozwiązaniu, no z drobnym wyjątkiem w postaci Kubackiego, ale kto by się dziwił. I Oleczka, który tajemniczo milczy, gapiąc się w okno.
      No i Murańka, który standardowo nie ogarnął, jednocześnie rozładowując atmosferę.
      "TITUS, A ZASADZIŁ CI KIEDYŚ KOPA KTOŚ, COŚ, GDZIEŚ, W COŚ?!" - czemu ten tekst brzmi mi tak znajomo? ;)
      "Sierściuchowi aż wąsy oklapły" - :<<<
      Nie smutno ci tak ich zostawiać, Tosiek? Kto się Trenejrem zajmie, że tak powtórzę po Żyle?
      No?

      Chciałam zapytać, dlaczego nie zabrali się z dziewczynami o dwunastej, ale to nie dwunastka na AWF, że można się ścisnąć tylko samolot, który ma ściśle określoną ilość miejsc XD. Łoo panie! Tyle siedzieć na lotnisku, masakra. Ale przynajmniej sobie dospali niektórzy. Inni się napili (miałam wizję Sierściucha siorbiącego wodę z fontanny i potem kropelki wody na końcówkach wąsów), inni wisieli na cudownie odnalezionym przez Tośkę telefonie i ogółem każdy czynił swą powinność (Skrobot XDDD). W końcu każdy z nas odgrywa w społeczeństwie jakąś rolę, nie? Nawet jeśli o dość małe społeczeństwo nielotów, a ta rola ogranicza się do rzucania dookoła panienkami lekkich obyczajów XD.
      I co się ten Zniszczoł tak gapi, co? Agatka go nie pilnuje i od razu się rozochocił, no!
      No proszę! Doczekałam się na tę Ewelinę, którą ci ukradłam (swoją drogą widzę analogię nieco znowu XD). Proszę, proszę, myślałam, że będzie jakaś bardziej isto-...
      CHWILA, CZY TO ONA BĘDZIE TAJEMNICZĄ POSTACIĄ ŻEŃSKĄ W TOŚKACH DWA?!
      Pasowałoby, nie?
      Tak delikatnie wspomniana, tak w sumie nie rozwinęłaś tego wątku, no na początku Tośka ją poratowała biletami, a teraz się okazuje, że to skakajka i koniec. Ja tu węszę jakiś spiseG!
      (a tak na marginesie, odniosłam wrażenie, że laska ma już naście lat, trochę stara jak na kontynental w polskich standardach... choć w sumie my mamy jedną ekipę na zawody wszystkich rang wśród pań, niestety braki :<)
      Nie obraziłabym się, gdyby w Tośkach dwa, jakieś panie się przewinęły skaczące, choć skoki to ponoć tam tłem niejako będą. Just sayin' ;)
      Tyyymek <3 <3 <3
      Badanie migdałków, bleh. ORGANOLEPTYCZNE, BLEH! (wykrzyknik tu jako silnia, dla ścisłości)
      "matki, żony i kochanki" - :D

      CDN

      Usuń
    7. "Treneiro, który w ciągu tych pięciu miesięcy był dla mnie bardziej ojcem niż szanowny pan Socha przez niemal dwadzieścia trzy lata, gderliwy Grzesiek, zmieszany Gębala, poważny Zbyszek, zniesmaczony Skorobot, dziwnie przygnębiony Sierściuch, zjadliwie uśmiechnięty Kubacki, nieogarniający Muraniek, zmartwiony Wiewiór i pogodny Miszczunio.
      I Zniszczoł gdzieś bardzo na uboczu, z tą flądrą uwieszoną na ramieniu.
      Właściwie to czemu nie? Takimi chciałam ich zapamiętać." - płaczę, okej? :<
      KAŻDA Z TYCH POSTACI TO PERFEKCJA W CZYSTEJ POSTACI.
      Rzekłam.
      "Znowu próbowałam się uśmiechnął" - *uśmiechnąć
      No i koniec...
      Albo i nie? (a Tosiek zostanie "fajfusem" XD)
      Czemu ten dekiel się śmieje? Życie mu niemiłe? Tośka mu tu zaraz traperkiem sałatkę z płata czołowego zrobi (taką definicję lobotomii nam dali na psychiatrii, oczywiście bez Sochowego traperka #truestory)...
      Chwila co? Dlaczego ona też się śmieje?
      O co tu chodzi?
      To znaczy, ta niedokończona rozmowa pod klubem w Planicy miała być tym momentem, kiedy Tolek miał przeżyć reunion, więc skoro nie wyszło, to jakoś naturalnie przestali na siebie pluć jadem, tak?
      Hm, dziwny ten końcówek jest, taki trochę niepasujący.
      Owszem, Olek chce coś Tośce przekazać, pogodzić się z nią, czy coś (jako, że znam epilog, to wiem, że chodzi o coś jeszcze, ale nie będę spojlerzyć), ale ta jej radość jakoś do niej dziwnie nie pasuje. Może to kwestia tego, że się jej smutno zrobiło, bo dotarła do niej ostateczność (polemizowałabym, ale załóżmy, że ostateczność jest tutaj ostateczna) jej decyzji i fakt, że Zniszczoł wyciąga do niej jednak rękę dał jej nadzieję, że nie skończy się to tak... niemile jak jej się wydawało.
      Meh, nie wiem co myśleć o tej końcówce, zwłaszcza, że epilog też jest dość tajemniczy (moich wypocin tutaj nikt prócz Ciebie nie czyta, więc mogę sobie pozwolić na taki maluteńki spojler) i ewentualnie prolog Tośków dwa może co nieco go rozjaśni a co za tym idzie wyjaśni o kiego grzyba Olkowi tutaj chodzi.

      Tyle chyba tutaj ode mnie. Nie jest to komentarz najwyższych lotów, wiem, nie bij :< Ale trochę się usprawiedliwię problemami technicznymi, okej?
      Oneshota i Precle skomencę ASAP, ale ni dziś, bo już mnie Tośki dziś wykończyły XD
      TAK :P (to odpowiedź na pytanie retoryczne XD)
      OCZYWIŚCIE, ŻE CHCEMY TOŚKI DWA!!!
      (przypominam, że mój głos liczy się za dwa - ja i Alicja - a teraz dodatkowo podpinają się pod to jeszcze moje inne ega [?], a mam ich całkiem sporo!)
      Nie wiem co myśleć o końcówce. Mam pewien zgrzyt przy niej, ale cóż, zobaczę. Może mnie po lampce wina po prostu już synapsy nie stykają i tyle. Nie wiem.
      Kocham Tośki bardzo mocno, czekam na 1 grudnia na epilog, prolog, FF siatkarskie i na wszytsko no!
      I może w końcu się wezmę za moje wypociny, czy coś.
      Buziaczki, E_A

      PS: Ten ktoś nade mną (jeśli ktoś zdążył skomentować jeszcze to przepraszam, wiesz kogo mam na myśli) to chyba inne opowiadanie przeczytał ;)

      Usuń
  7. Uszanowanko. Jako, że jest to przedostatnia szansa by wyrazić swoją opinię, stwierdziłam, że z niej skorzystam.
    Podczas czytania złapałam się na uśmiechaniu do telefonu. Musiałam wyglądać jak wariatka, nie? No ale jak tu się powstrzymać, jak to wywołuje tyle emocji?
    Ten rozdział był inny, to można zauważyć. I zdecydowanie najbardziej przypadł mi do gustu. Nie żebyś mnie źle zrozumiała, bo każdy rozdział jest świetny, ale tu już przeszłaś samą siebie.
    Lubię jak skupiasz się na psychice bohaterów. Potem sobie rozmyślam, jakie procesy dzieją się w tych małych móżdżkach.
    Ta świadomość, że został tylko jeden rozdział (nie licząc tośków 2 oczywiście) sprawia, że nie chcę epilogu. Pisz nam, pisz jak najdłużej buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie umiem pisać długich komentarzy więc krótko: całą opowieść poznałam gdy wrzucone było już kilka rozdziałów, wzięłam się za czytanie i pierwszą rzeczą która rzuciła mi się w oczy była inność tego ff, tylko wyłącznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu (i to że o 3 w nocy piszczałam w poduszkę ze śmiechu), szczerze mogę przyznać że to jedne z najlepszych jakie kiedykolwiek czytałam, również było moim poprawiaczem humoru w słabszych momentach. Nie komentowałam poprzednich rozdziałów, zazwyczaj nie komentuje ale kiedy dowiedziałam się o tym że może powstać druga część, nie mogłam tego ominąć. Rozdział jak zwykle świetny i mega zabawny mimo tego że Tośka odchodzi, mam nadzieje że pomysł z następną częścią wypali i gorąco czekam na epilog x
    Oho, chyba wyszedł mi dłuższy niż powinien haha ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pożegnanie ze Słowenią i powoli żegnamy się też z Tośkami (nadal mam nadzieję na następną część), więc nadszedł czas na rozdział podsumowujący wszystkie wątki, rozwiązujący ewentualne niedomknięte sprawy i no w ogóle taki raczej spokojny i statyczny, bo nie ma co już pędzić z akcją.
    Ale wiesz co, żeby tak zaczynać od Tośki, która chce zamordować trenera?! Przez 17 rozdziałów miłość kwitła, wszystko sobie zawsze ładnie klarowali, wybaczali, a tu nagle jakieś agresywne myśli w stosunku do Kruczka. Co tu się dzieje? xD Chciałaś nam udowodnić, że niby zmierzamy ku końcowi, a tu tyle jeszcze może się zdarzyć?
    Dobra, relacja Tośka – Treneiro jednak wciąż zachowana. Mogę przestać się bać, że porządek świata uległ zaburzeniu.
    A tam akurat dar. Każdy człowiek choć trochę ogarnięty, poradziłby sobie z telefonem zgubionym w kieszeni. Niech już Tośka sobie tak nie dodaje XD I tak wszyscy wiemy, że jest najwspanialsza na świecie (ogólnie mam jakąś słabość do postaci, które potrafią byś inteligentnie wredne, a do takich zaliczam Tośkę.
    Rozumiem doskonale Sochę. Jakby ktoś dał mi teraz frytasy to też bym zaliczyła go do moich ziomków. Aż się głodna zrobiłam na samą myśl, a w lodówce nic ciekawego nie znajdę…
    Sooo… mamy oficjalnie na piśmie, że:
    a) Tośka naszych nielotów lubi
    b) nie wyobraża sobie życia bez Szaflarskiej Medny (trochę podkoloryzowane, ale… xD)
    c) uważa swoją poprawę życia społecznego i relacji interpersonalnych za zasługę Zniszczoła
    Jak dla mnie najbardziej szokujący jest podpunkt c i też chyba najlepiej on ukazuje przemianę jaka zaszła w Tośce.
    „Za hajs PZM” to wzniosłe hasło i powinno przyświecać Tośce od początku jej kariery. Choć raz przyznajmy Titusowi rację i uczcijmy ten moment minutą ciszy.
    Swoją drogą opis odczuć Tośki co do klubów to tak trochę jakbyś wyjęła mi własne myśli z głowy. Też za nimi nie przepadam, ale czasami daję się znajomym wyciągnąć, więc Socha też może ten raz wyjść poza swoją strefę komfortu (z której Zniszczoł wyciągał ją cały sezon jakby nie patrzeć).
    Same cuda się u Ciebie dzieją w tym rozdziale :D
    Najpierw Tośka ma mordercze myśli w stosunku do Kruczka, potem Kubacki wznosi się na wyżyny swoich umiejętności dydaktycznych i daje dotkliwą lekcję Zniszczołowi ku chwale Sochy, a na końcu Titus kupuje słownik. I w dodatku z niego korzysta jak wynika z zasobu jego z słownictwa. Nie wiem, czy to u nich gwiazdka przyszła zbyt późno, czy u nas zbyt wcześnie zważając na to, że mamy listopad.
    No i jeszcze Tośka zapamiętała imię Agaty. Chyba coś we mnie umarło xD
    „Goranowi na bramie”. No śmiechłam równo, bo rzeczywiście czerwony Janus mógłby sobie jako bramkarz dorabiać :D
    I w tym momencie dałam się wciągnąć otchłani moich studiów, więc komentarz poszedł się… ale ale wracam, jeszcze w listopadzie i w ostatniej chwili przed epilogiem. Brawo ja.
    „Gandalf Miętowy” – Panie, leżę i nie wstaję. Nie wiem czy bardziej mnie bawi połączenie Titusowego nazwiska z Gandalfem, czy fakt, że przypomniał mi się tekst o zesraniu się na miętowo xD No i wizja obsranego na miętowo Gandalfa mnie powaliła. Bye, znowu powrót do komentarza zajmie mi ze dwa tygodnie.
    Żartuję oczywiście, muszę to dzisiaj napisać!
    „A potem Zniszczoł wziął i spierdolił robotę. Typowy polski budowlaniec.” Czy ty chcesz mnie dzisiaj wykończyć? Taki poważny rozdział. Kończący i podsumowujący kawał twojej pracy, a ja śmieszkuję sobie przez większą część komentarza, o ile nie przez całą.
    Widok Sochy tańczącej z Kubackim musiał być epicki. I jest to z pewnością coś czego w życiu bym nie przegapiła. Moja wyobraźnia podsuwa mi co prawda obraz AnnySophie Robb (nie mam pojęcia, czy dobrze napisałam jej imię i nazwisko, o zgrozo, nie chce mi się tego sprawdzać :/) tańczącej z równie blondwłosym Dawidem, ale jest to obraz, który wolałabym z głowy wyrzucić. I tak oto mamy paradoks. Chciałabym i nie chciałabym oglądać tego jednocześnie. Zwalę to rozdwojenie jaźni na syndrom zmęczonego studenta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, jak mnie cieszy ten rozwój charakterologiczny Tośki i Kubackiego. Kulturalnie sobie razem tańczą. Prowadzą coś na kształt rozmowy. Socha zdobywa się na podziękowania (chociaż „zdobywa się” to chyba zbyt przesadzone słowo jest, bo Antonina to porządny człowiek jednak jest i wie kiedy należy ludziom dziękować, kiedy radzić, a kiedy w mordę strzelić). I nawet razem śmieją się z żartów szaflarskiej mendy, czyli człowieka, który według Tośki ma przez większość czasu poczucie humoru na poziomie sięgające poziomem dna Rowu Mariańskiego. Wyszła ci trochę taka scena symboliczna, doskonale wpasowująca się barwą w kończącą się nam historię nielotnych, a przynajmniej jej pierwszą część, jak mam nadzieję.
      „wstrząsnęło mną jak barman szejkerem” – ale mię hitnął flashback między oczy z zajęć z chemii… bo widzisz u mnie na uczelni mają takie fajne urządzenia, że się probówkę z czymkolwiek sobie zamarzysz możesz przycisnąć do takiego szejkera i ci się wszystko ładnie… wymiesza (początkowo chciałam napisać zszejkeruje, ale zachowajmy pozory, że nie kaleczę języka polskiego na każdym kroku).
      „W którym momencie denszenia Gustaw stał się Konradem, że zaczęłam pierdzielić podniośle?” – A tu z kolei zajechało maturą. Do teraz mam dreszcze jak sobie przypomnę omawianie epoki romantyzmu przez pół roku na języku polskim. Kompletnie nic nie czaiłam na początku z tych Dziadów, ale gdzieś po miesiącu zaczęło mi coś świtać w głowie i ostatecznie z Konradem się polubiliśmy bardziej niż z Kordianem dla przykładu. Choć nie wiem do końca jaki jest sens omawiać Dziady cz. III jakby się czwarta przydała, żeby do końca ogarnąć tę przemianę Konrada. Cóż, reforma edukacji się kłania i język polski na poziomie podstawowym xD Niestety, nie możemy być wszyscy geniuszami w kwestii literatury polskiej. Oj, coś odeszło mi się od tematu xD
      Sooo…
      Najważniejsza część rozdziału. Rozmowa Tośki z Aleksandrem. Wydaje mi się, że odpowiednio długo musieliśmy na nią czekać. Z pewnością odstęp czasu był na tyle duży, że nasi bohaterowie mogli sobie wszystko przemyśleć i poukładać w głowie. Nie wiemy jak to wyglądało u Zniszczoła, jednak mogliśmy dokładnie obserwować ten proces u Tośki. I nie powinien dziwić nas uśmiech na jej twarzy pod koniec rozdziału, bo przesłanki ku temu dawałaś nam już od jakiegoś czasu. Jestem niezmiernie ciekawa tej rozmowy.
      I na tym skończę.
      Przypominasz o czwartej części Precli, a jak się ma piąta? xDD
      No i uczcijmy jeszcze zapłon Murańka minutą ciszy.
      Pozdrawiam, hejka i do przeczytania epilogu ;)

      Usuń