So what if you can see
the darkest side of me?
No one will ever change
this animal I have become
Help me believe it's not
the real me
Somebody help me tame
this animal
Three Days Grace — Animal
I Have Become
Wiecznie nas do tego zapchlonego Szwabolandu albo do Norwegii
wysyłają. Jakby innych skoczni nie było. A Skalite wita i o zawody
pyta! Ale nieeeeee, po co! Szwaby mogą mieć więcej, bo bogatsze
są! Że ja jeszcze się nie pochorowałam na duchu od tych wyjazdów
do kraju ludzi Szatana, to był cud prawdziwy śląski, ja wam mówię.
Musiałam się kisić w autokarze jak ten ogór ciotki Friedy.
Niedaleko zresztą miałam do niej z Willingen. Ale przecież bym
babsztyla nie odwiedziła, bo od tego jej jedzenia można się tylko
wrzodów żołądka nabawić, a mnie żadne gastroskopie nie nęcą,
więc z dwojga złego wolałam wieczny zwierzyniec z tą bandą
patałachów w busiku niż jakieś obstrukcje.
Gapiłam się w okno, mając nadzieję, że dostaniemy jakiś
arcyważny telefon od jegomościa Hofera, że zawody odwołane, że
zawracajmy, że on podaje się do dymisji i kolesiowskiego duetu z
Tepešem nadejdzie upragniony koniec. Ale nie, musiałam tylko
patrzeć na zaśnieżone, szwabskie lasy. To już bym w nich wolała
w szałasie mieszkać, niż...
— A ty co, dziś już bez makijażu i fryzury? — odezwał się
niepytany Zniszczoł.
Spojrzałam na niego wzrokiem asasyna.
— A co ciebie to gówno obchodzi? — warknęłam.
Wyszczerzył się, gotów mi powiedzieć coś do porzygu
milusińskiego, ale zza niego wychylił się z paskudnym wyrazem
twarzy Kubacki.
— Nasza Tosieńka zakopała topór wojenny z kuferkiem i
grzebieniem?
— Za to ty nadal nie gadasz z golarką — odcięłam się.
Nic go to nie zraziło.
— Mustaf, ty nie wiesz najlepszego! — zawołał ucieszony Grzywa.
I TY, RYŻY BRUTUSIE, PRZECIWKO MNIE?! — Ona była na randce
z naszym pucharowym kulturystą Fannemelem!
Gdyby nie te odszkodowania dla PZN-u, to cymbał dawno by uklepywał
śnieg od spodu.
Moja twarz wyrażała tak wielki, a zarazem tak usilnie maskowany
gniew, że ratowały nas od niechybnej zagłady wyłącznie
niesprzyjające okoliczności do dokonania masowego mordu. A tym
bezmózgim amebom było śmiesznie! Jak ja bym ich tak za te
szopiaste kudły wytargała... to bym od razu zeskok zamiotła!
— Nie wierzę, Socha, ty się rozwijasz uczuciowo... — Jakież to
było, kuźwa, śmieszne. No boki zrywać. W Szaflarach wszyscy mają
takie wieśniackie poczucie humoru? — Kto wie? Może nawet kiedyś
będziesz się całować!
Wdech, wydech. Pamiętaj, według nieogara Kruczka, ten element
jest istotny dla kadry.
Uśmiechnęłam się, wkładając w to cały swój jad.
— Ty za to ze swoją strategią na odzyskanie dziewczyny możesz
całować co najwyżej klamki, jak ci laski będą drzwi przed nosem
zamykać.
Menda prychnęła, ale widziałam, że już sobie w głowie układała
jakąś niespełnosprytną kontrę i byłam gotową ją zgrabnie i
mądrze odeprzeć, kiedy wciął się ten rudawy bęcwał:
— Ale to nie wszystko! — zawołał w zgryźliwej satysfakcji. —
Wiewiór tak ją trzasnął nartami, że przez cały weekend była
dla wszystkich miła!
— PIERDOLISZ!
Wywróciłam oczami, woląc gapić się na szwabski asfalt i korki w
mieście niż na ich szpetne, ucieszone ryje. Jeden z trwałym
paraliżem, drugi z brzydotą wrodzoną i, co gorsza, nieuleczalną.
W sumie to mi go szkoda — urodzić się od razu z paskudnym
pyskiem...
Minęliśmy znak z napisem WILLINGEN. Chwała Bogu, że lada chwila
mieliśmy wysiąść z tego ambulansu z Toszka, bo ja nie wiem, jak
inaczej nazwać bus pełen upośledzonych umysłowo ludzi z jedną
jedyną zdrową na duszy i ciele kobietą.
— Serio. A wiesz, jak jej odwaliło? Normalnie tańczyła, śpiewała
i kleeeep...
Odwróciłam gwałtownie łeb od szyby, gapiąc się na Zniszczoła z
piłkami palantowymi zamiast oczu. On, jakby wreszcie coś dotarło
pod jego strzechę, zawiesił głos, obserwując moją reakcję.
Prędko zmrużyłam groźnie powieki, czekając, co wreszcie wydusi z
tych swoich rybich ust.
— ...pała bez sensu ozorem ooooo... no, tych, eee, KOSMETYKACH!
Kolejny raz otarł się o śmierć.
Pokręciłam głową z politowaniem i przestałam słuchać ich
przemądrzałej, inteligentnej rozmowy, woląc oglądać
szwabskich górali w tym zadupiu. Dzięki temu wypatrzyłam na
postoju w korku ZAJEDWABIŚCIE CUDOWNY tort na wystawie jakiejś
piekarni i wpadłam na pewien plan.
Wyłączyłam się z tej uwłaczającej wszelkiej godności
konwersacji o dupie Maryni już do końca drogi. Jak się
zatrzymaliśmy pod hotelem, miałam ochotę wycałować ziemię, bo
to oznaczało, że przez następne siedemdziesiąt dwie godziny będę
musiała słuchać tylko jednego z tych patanfianów i to jeszcze w
miarę znośnego, jak się muzykę w słuchawkach na full puści —
Zniszczoła. Stanęliśmy w recepcji, wypełniłam papiery, wzięłam
do rąk klucze, po czym menda szaflarska oznajmiła mi z dumą:
— Biorę Grzywę.
Przytaknęłam głową i dałam mu klucz. Sekundę później miałam
bejsbolówki zamiast oczu. Znowu.
WAIT, WHAT?!
— Bo? — skrzywiłam się, widząc na tej jego nieskażonej myślą
gębie satysfakcję.
— Bo będę go uczył wyrafinowanej sztuki podrywu — oznajmił z
dumą, zrzucając niewidoczny pył ze swojej piżdżącozielonej
kurtki.
Prychnęłam z pogardą.
— Chcesz go skazać na celibat?
Wiewiór roześmiał się debilnie, a ja wzruszyłam ramionami,
czując triumf, bo oto Kubackiemu mina nieco zrzedła. Niech ma
bałwan bezmózgi. Lepiej, żeby się zawczasu nauczył, że
Antoninie S. nie podpierdziela się współlokatorów. Z drugiej
strony — odmiana mi się jakaś też należała, nie? W końcu zbyt
długie przebywanie z rudym może mieć fatalne skutki dla życia
osobistego.
Zresztą — co ja się okłamuję. Moje życie osobiste ograniczało
się do tej bandy niedorozwojów, łażenia na zimnie i oglądania
szurniętych, wychudzonych facecików latających na nartach.
— Trudno. Jak chce być wiecznym prawiczkiem, to jego sprawa. —
Kątem oka dostrzegłam, jak Zniszczoł zaczyna się wewnętrznie
pienić. — Sierściuch, idziesz ze mną.
Kot spojrzał na mnie i wyszczerzył się na całego. Wywróciłam
oczami.
— Miszczu, zostali ci w takim razie Muraniek i Wiewiór.
Kamil uśmiechnął się do mnie i przytaknął na znak, że się
zgadza. Za każdym razem, kiedy na niego patrzyłam, widziałam Ewę
z bebechem wielkości beczki piwa. A przesz ona taka drobna jest jak
piórko. Dzielnie jednak dotrzymywałam tajemnicy, bo ja może i
jestem ordynarnym prosiakiem, ale nie zdradziecką szują!
Rozdałam wszystkim klucze, po czym spojrzałam z obrzydzeniem na
suszącego kły Sierściucha.
— To będzie długi weekend...
* *
*
Mieszkanie w jednym pomieszczeniu z Sierściuchem było o tyle
trudne, że musiałam się nauczyć przechodzić przez pole minowe.
Nie, nie zostawiał po sobie śmierdzących klocków — TYLKO
KOSMETYKI. Wszędzie walały się jego kremy, toniki, mleczka, gumy
stylizacyjne, odżywki, sera... Generalnie upośledzeniec zabrał ze
sobą pół hurtowni Oriflame, czy tam innego Avonu. Ja miałam
jedynie najpotrzebniejsze rzeczy: szampon, żel pod prysznic i
szczoteczkę z pastą do zębów. I ten przeklęty kuferek z zestawem
do makijażu, który włóczyłam z sobą po świecie od Kulm.
Poza tym jadaczka mu się nie zamykała, bez przerwy nękał tę
swoją Kaśkę. W Niżnym Tagile, jak również gniliśmy razem,
przynajmniej siedział cicho, bo był pokłócony. Nikomu źle nie
życzę, ale... mógłby się pokłócić. Do rudawego patałacha już
przynajmniej przywykłam, z tym przeżywałam tresurę od nowa... A
wiecie, ile się szkoli takiego jednego dzikusa? Mogę już śmiało
powiedzieć, że prawie na tym zęby zjadłam.
Wieczorem nie ominęło mnie szalenie interesujące spotkanie z
trenerami, omawianie strategii na najbliższy weekend i dramat wyboru
drużyny. Kruczek obiecał matołom, że zdecydują wyniki
jutrzejszych treningu i kwalifikacji, więc nie wiem, czego się
Kubacki zaczął szczerzyć. Było wiadomo, że on akurat mógł
sobie zaplanować całe sobotnie popołudnie na pisanie tych swoich
grafomańskich sonetów do Martki-nartki. Zauważyłam, że
Zniszczoł od razu napiął się jak guziki każdej mojej koszuli —
zawsze ktoś dostanie guzikiem w czoło, a jemu to mało brakowało,
żeby nie zemdleć od uderzenia. Przewróciłam oczami, bo od razu
wiedziałam, kto mu będzie musiał durne pomysły z głowy wybijać.
— Cho do nas, Tosiek — marudził mi za uszami, ciągnąc mnie za
rękę, jak tylko opuściliśmy epicentrum nieszczęść kadrowych —
pokój trenerów. — Pogramy w butelkę. — Do tego wyszczerzył
paszczę, poruszając dwuznacznie brwiami.
Pacnęłam go w czoło, wyswabadzając nadgarstek z jego ręki. Jakiż
śmieszek, łohohoho, no wewnętrznie potargało mi jelita. To, że
przez czterdzieści osiem godzin raz w życiu miałam załamanie
nerwowe i byłam nieco... lekkoduszna, nie znaczy, że teraz będę
obcałowywać wszystkie chętne mordy.
— Spadaj pan — odparłam. — Wyspać się chcę.
Antonina Socha, nieznana światu mistrzyni żałosnych wymówek. Byle
tylko to łyknął.
— Przecież i tak nie umiesz nigdy spać w nowym miejscu.
A ŻEBYŚ WPADŁ POD SPYCHACZ ŚNIEGU NA SKOCZNI, RYŻY KUTAFONIE!
— Ale teraz BĘDĘ spała — uparłam się i odwróciłam w stronę
swoich drzwi.
Zniszczoł prychnął.
— Bujać to my, ale nie nas. Coś kręcisz, Socha. — Zbliżył
się znowu z tym durnym wyszczerzem i nadpobudliwymi brwiami.
— Ta, jak wiatr w Kuopio — burknęłam, szukając w kieszeni
spodni kluczy do pokoju.
Rudawy bałwan się roześmiał, ale po chwili, widząc, że próżne
są jego prośby, westchnął.
— Nie to nie. Sami zjemy te dwie paczki czipsów o smaku zielonej
cebulki.
Nie, Socha, nie daj się wciągnąć z jego durne gierki... Na
pewno nie mają żadnych czipsów... Uspokój swojego wewnętrznego
nałogowca...
Prychnęłam, odblokowując wreszcie drzwi.
— Akurat. Kruczek by was posiekał na drobno, gdybyście się
obżarli przed zawodami. DOBRANOC, MENDO.
I tyle mnie widział.
W łóżku jednak rzucałam się jak karp a wannie przed Wigilią,
spać nie mogłam i niepokój wewnętrzny przeżywałam. A przesz nie
zaszkodziłoby się troszkę przespać, prawda? To nie, musiałam
mieć gały jak piłki ping-pongowe. Taki Sierściuch to wrócił o
dziesiątej wieczór, padł na łóżko i dwie minuty później
mruczał przez sen. Ja tymczasem gapiłam się w sufit,
słuchałam najwolniejszych kawałków w słuchawkach (nawet
Chciałbym umrzeć z miłości od
Myslovitz ani Everything od Lifehouseʼa nie pomogły,
więc to już był poważny stan), napiłam się herbaty, łaziłam
po pokoju, czytałam, grałam na telefonie, brakowało tylko, żebym
powtórzyła swój występ haniebny z Kulm — reality show jak
malowany. Big sister zamiast Big brothera. Mózg mi
parował i uszami wychodził. Ja złożę wniosek o grupę inwalidzką
za ten sezon, wyskoczy Tajner z zaskórniaków! HA! To by była
zemsta idealna. Za te igrzyska w Wiśle i Zakopcu i w ogóle za byt
jego irytujący.
Chociaż jak tak na nich patrzę, to myślę, że raczej nasze
pingwiny-nieloty powinny się po tę grupę inwalidzką zgłosić.
Kiedy tak pomyślałam o tym spaślaku z naszego związku, to mi do
głowy przyszedł szef mój niewydarzony i ta jego banda pomyleńców
na nartach. Bo sezon nam się tak jakby kończył, nie? Po Willingen
przenosiliśmy manaty na nowego mamuta w Oberstdorfie, a stamtąd już
prosto do Planicy, na kolejnego mastodonta. Tymczasem w pierwszej
dziesiątce mieliśmy już nie tylko Miszczunia na miejscu siódmym,
ale i Zniszczoła na dziesiątym. Za nimi na czternastym czaił się
Żyła, zaraz po nim jego BFF Sierściuch, cztery miejsca niżej
Muraniek, potem długo, długo nic i trzydziesty piąty Kubacki,
czterdziesty drugi cichy asasyn Stefek Hula, Stękała i reszta
niedorobionych frędzli od Ojca Maciejusza. Ja tam jakoś regularnie
skoków nigdy nie oglądałam, tyle co u babci siadywaliśmy wszyscy
w niedzielne popołudnia, ale wiem, że to w sumie nie był taki zły
sezon. Nawet jakby się miejsca miały niewiele zmienić, to przecież
dwóch w dziesiątce to my nie mieliśmy już szmat czasu. Chyba
tylko jeszcze zanim Małysz kopnął PZN w dupę. Prasy sportowej
czytywałam mało, ale znowu tak zacofana jak Muraniek, który nie
wiedział, gdzie aktualnie rozgrywane będą zawody, nie byłam, więc
coś mi tam nie raz przed oczami śmignęło, że niby najlepszy
sezon od dobrych kilku lat mieliśmy. U takich Szwabów jednych czy
drugich to byłaby obniżka formy, a u nas to święto narciarskie,
grecki pojeb i ekipa korytożerców już otwierali szampana i pewnie
od tygodnia zalani w sztok pod fotelami prezesa leżeli, a my tu
ciułaliśmy punkt do punktu, żeby na bandę patałachów nie wyjść.
Mówię my, bo przecież ja też się do tego przyczyniłam,
nie? W końcu kto już czwarty miesiąc szanownego Naczelnego
Polskiego Ornitologa niańczył, no kto? Jakby nie ja, to oni by
dalej w Klingenthal siedzieli, zagubieni jak te ślepe barany na
pastwisku. Jak oni funkcjonowali bez asystentki? Tak to jeszcze mieli
szansę stanąć na podium klasyfikacji generalnej, konkursów
przecież zostało całkiem sporo. Bo wygrać Kulkę to nie —
wiadomo było, że zabierze ją Prevc z ekipy alkoholizujących się
regularnie Słoweńców, ale przecież gruby na całe podium nie
jest, to wszystkich nagród zgarnąć nie mógł. Poza
Pucharem, złotym medalem za loty i orłem za Cztery Skocznie i tak
mu już niewiele zostało.
Kiedy miałam w końcu zasnąć i przestać słuchać pochrapywania
matoła Sierściucha, to zawibrował mój budzik i tyle miałam ze
spania u Szwabów. Ale przecież czekał mnie trip lepszy niż
spanie. Wygramoliłam się z pościeli, włożyłam ocieplane dresy i
kurtkę oblepioną logami sponsorów, po czym wylazłam na korytarz.
Nie zdążyłam zrobić dwóch kroków, kiedy za plecami usłyszałam
skrzypnięcie.
— Dokąd wychodzisz?
CZY TA RUDA MENDA NIGDY NIE ŚPI?! MA USZY JAK NIETOPERZ?!
Odwróciłam się na pięcie, miażdżąc wzrokiem zadowolonego z
siebie z jakichś względów Zniszczoła, który stał z rękami na
biodrach przed uchylonymi drzwiami swojego pokoju.
— Nigdzie — warknęłam. — To ci się śni, młotku, śpij
dalej.
Teraz ręce złożył na piersi, wyglądając przy tym jak obrażony
pięciolatek. Mózgiem zresztą nie odstawał w tym względzie. Już
miałam iść dalej, ale się odezwał:
— Idziesz coś jeść — stwierdził z wyrzutem. — BEZE MNIE.
Zazgrzytałam zębami.
— POWIEDZIAŁAM: TO CI SIĘ ŚNI!
Ale bubek bezmózgi, oczywiście, nie odpuścił.
— Przejrzałem cię — oznajmił szybko i z satysfakcją,
uśmiechając się.
— Mówisz do swojej konwersacji twarzoksiążkowej z Anitką?
— Z AGATĄ. A poza tym: no wiesz co?! Po tym, ile dla ciebie
zrobiłem, nawet nie chcesz mi powiedzieć?!
Była piąta rano, z mojego żołądka wyzierała samotna pustka, a
jakiś rudy cymbał postanowił przeciąć mi drogę na śniadanie.
Wyglądałam jak co dzień, czyli jak siedem nieszczęść, czułam
się wymiętolona jak chorągiewka Kruczka po konkursach w Finlandii
i w ogóle to najchętniej bym skoczyła w przepaść i się zabiła.
Dlatego opuściłam ramiona i westchnęłam.
— No dobra. — Niech ma, a co. Niech pozna dobroć Sochy. —
Ubieraj się, ale migiem i cichaczem. Idziemy do piekarni, którą
widziałam po drodze. Mają na wystawie taki zajeeeeeedwabisty tort.
Jeśli go nie kupię, to sobie chociaż popatrzę.
Zniszczoł wyszczerzył swoje żółtawe kły i w czasie krótszym
niż trzy minuty pojawił się na korytarzu w pełnym rynsztunku.
Nawet nie miałam siły powiesić go na szaliku za wszelkie zło,
które mi uczynił, tylko machnęłam ręką, by szedł za mną.
Na zewnątrz, oczywiście, pizgało niemiłosiernie. Co się dziwić
— usrani obywatele, usrana pogoda. Ciemno jak w dupie, bo to piąta
była przecież, na dodatek wiatr chciał łeb urwać i generalnie
kiepsko widziałam ten cały weekend w Willingen. Wczoraj w czasie
spotkania Treneiro piszczał, że co, jeśli znowu wszystko
poodwołują w pizdu, że punktów nie zdobędą. A mnie by to na
rękę było. Wyspałabym się i w ogóle.
Zniszczoł, na szczęście, szedł cicho. Miałam nadzieję, że
rozumiał moją potrzebę dobudzenia reszty szarych komórek na
mrozie, ale nadzieja matką głupich...
— Antek, głodny jestem — marudził.
— No przecież idziemy jeść — warknęłam.
— Ale że gdzie, w piekarni?
Wywróciłam oczami. Jełop durny.
— To taka piekarnia dla tych, co wcześnie wstają do roboty albo
wracają z nocki — wyjaśniłam bęcwałowi. — Mają kilka
stolików i menu z własnymi wypiekami. No co? Staliśmy w korku, to
zdążyłam przeczytać witrynę.
— Jaka ty dobra z niemieckiego jesteś — żartował sobie,
zapewne niezwykle udanie we własnymi mniemaniu.
— Lepsza niż ty z polskiego — warknęłam i zatrzymałam się,
bo dotarliśmy już pod drzwi. — Właź.
Ale Rudy się cofnął i zapraszająco rozłożył ręce.
— Panie przodem, panno Socho.
Pokręciłam głową, ale pchnęłam oszklone drzwi.
Skoro tylko przekroczyliśmy próg, zadźwięczało jakieś
dzwonkopodobne żelastwo, robiąc rumor na cały pogrążony prawie w
ciszy lokal. Słychać było tylko rozmowy piekarzy z zaplecza. Po
kilku sekundach za ladą zjawiła się paskudnie brzydka, ale
przynajmniej uśmiechnięta Szwabka, która zwracała uwagę głównie
na Zniszczoła. Jeeeeżu, żeby na rudych lecieć, to trzeba jakieś
fetysze paskudne mieć...
Kiedy szanowny brązowy medalista z Kulm zajęty był nieudolnym
flirtem (zapewne stosował już nowe techniki swego najlepszego
przyjaciela Kubackiego) z Helgą, a ja dostrzegłam za jej plecami na
półce promocję Milki.
Milki, na której był ryj Wellingera.
POMOCY, CHYBA SIĘ DUSZĘ.
Ale to nie ta czekolada była najważniejsza, tylko kubek, który
obok niej stał. Że niby pamiątkowy jakiś, czy że nagroda, a kto
by tam wiedział tych Szwabów, nie? W każdym razie... fajny był.
Taki super. Że normalnie piłabym.
— Kochanie, co chciałabyś zjeść?
Odwróciłam wzrok od półek i spojrzałam na Zniszczoła oczami,
które mówiły: Czy ty się, kurwa, nie zapomniałeś,
królewiczu? A ten się szczerzył dalej, padalec jeden!
— Kochanie, a lubisz swoje zęby? — Posłałam mu uśmiech tak
sztuczny, że kolekcja lalek Barbie w sklepie za rogiem stopiła się
z zazdrości. — Bo możesz zaraz szukać nowych.
Zniszczoł zachichotał.
— Ty się, Antoś, tak nie denerwuj, bo nadciśnienie będziesz
miała.
— Przy was to ja powinnam mieć już stałe leki na arytmię.
— Och, więc państwo jesteście parą, tak? — zaszwargoliła
zaświergoliła Helga z podekscytowaniem wymalowanym na pryszczatej
gębie, najwyraźniej uznając, że nasze potyczki to część
związkowych zalotów. — Bo mogę zaproponować zestaw dla
dwojga...
Podobno rano są największe szanse na zawał. To ja bym poprosiła o
numer do dobrego kardiologa. POTRZEBNY NA CITO!
— NIE SPAŁAM CAŁĄ NOC, JESTEM GŁODNA JAK LEW, A TA WIEŚNIACKA
KUĆMA ŚMIE MI TU IMPUTOWAĆ...
Nie zdołałam się rzucić na przerażoną Szwabkę, która nie
zrozumiała ani słowa z moich słusznych wrzasków, bo mnie
Zniszczoł w swoim niedźwiedzim uścisku zmiażdżył, co tylko
spotęgowało mój wkurw. Odepchnęłam go z całych sił, a ten się
dalej śmiał. Mina Helgi: bezcenna.
Mina Sochy: mordercza.
— Przepraszam za przyjaciółkę, nie lubi, gdy jej się sugeruje,
że coś między nami jest. — Grzywa szczerzył się przepraszająco
do pryszczatego babsztyla za ladą, kiedy ja głęboko oddychałam
przez nos, żeby tylko nie wybić otoczenia co do nogi. — Wie pani,
ona z tych, co wolą dziewczyny.
Jak dostał w żebra z łokcia, to aż zawył! Sprzedawczyni wpadła
w jakąś niemą panikę, a Zniszczoł się słaniał, przyciskając
ręce do lewego boku i krzywiąc się jak ja na widok Kubackiego. I
widzicie? Z Sochą się nie zadziera, bo się wyjeżdża na taczkach.
Ale mogę mówić i mówić, a do tych kapuścianych łbów nic nie
dociera.
W końcu się wyprostował, uspokajając Helgę gestem.
— Zwariowałaś?!
— Mogłaś mnie uszkodzić, a dziś trening! I kwalifikacje!
— Z rana nie mam humoru — burknęłam.
Mimo odniesionych ran wojennych, małpiszon się zaśmiał
serdecznie.
— A o jakiejkolwiek innej porze masz?
Pff.
Już mu miałam odpowiedzieć tak, że w pięty by mu poszło, ale
wtedy spasła Helga (no dobra, nie była spasła, była nawet chudsza
ode mnie, ale trzeba jakieś porównania homeryckie1
zachować, prawda?), nadal oszołomiona naszym zachowaniem, odzyskała
resztki rozumu i spytała nas, czego sobie życzymy.
— Dwie bułki mleczne z czekoladą, earl grey bez cytryny dla pani,
a dla mnie czarną kawę bez cukru.
Szwabka poprosiła nas o zajęcie stolika, a ja szłam do niego
totalnie zamurowana. Nawet nie wiem, jak usiadłam, bo mi nogi
zesztywniały. Gapiłam się w tego rudawego małpiszona i nie
wierzyłam w to, co usłyszałam, a ten sobie popierdzielał na
androidzie, jakby mnie w ogóle nie było. To postanowiłam zwrócić
jego uwagę.
— Ty wiesz co, my za dużo czasu ze sobą spędzamy —
wymamrotałam, jak już mi język w paszczy odmroziło.
— Bo? — Zerknął na mnie znad świecącego wyświetlacza swojego
srajfonowatego androida, czy co on to tam miał.
— Bo już nawet wiesz, jaką herbatę piję.
O bułce nie wspomniałam, w końcu o mojej nic nieznaczącej pasji
do wyrobów czekoladowych i cukierniczych wiedziała każda osoba z
otoczenia.
Wzruszył ramionami, jakby to było nic. Halo, pacan mnie
prześwietlił na wylot, miał na mój temat tajne informacje, a
zachowywał się, jakby wcale nie popełnił przestępstwa! Co z nim
było nie tak?!
To Kubacki. To na pewno był wpływ jego durnoty. Jedynego w miarę
znośnego członka kadry chciał mi zepsuć gnom szaflarski
zapyziały.
— Bez przesady, nie tak trudno to zapamiętać — mruknął
nonszalancko i w tym samym momencie przyszło nasze zamówienie. Na
razie tylko bułki, ale dla mojego żołądka był to sygnał
startowy. Zabrałam się do tego, jakby mnie z puszczy po dziesięciu
dniach głodu wypuścili, a ten se żuł tę bułę powoli. No
tak, on to ma na wszystko czas. — Bierzesz ją na każdej
stacji benzynowej, a potem co chwilę latasz na siku.
Prychnęłam.
— Zazdrościsz mi sprawnych nerek, Grzywa, przyznaj się
zwyczajnie.
Zniszczoł pokręcił głową ze śmiechem, ale w telefon dalej się
gapił.
Helga przyniosła nam w końcu ciepłe napoje, a wówczas mój ujemny
poziom codziennego szczęścia podskoczył o kilka szczebelków,
teraz to już została tylko setka do zera! Niby Szwabi, a jednak
umieją człowieka zaspokoić prostą bułą z czekoladą i ciepłą
herbatą.
Earl greyem. Bez cytryny.
Po kilku minutach dzikiego wcinania buły zorientowałam się, że
ryży palant znowu chichocze.
— Czego rżysz? — warknęłam.
— Jesz jak świnia.
— Uczę się od najlepszych.
— Jesz do lustra?!
No boki zrywać, kuźwa.
— Nie, z polskimi skoczkami.
Potrzebowałam chwili, żeby przełknąć ostatni wielki kęs i
uspokoić szalejące tętno.
— Kilka godzin w jednym pokoju z tą blond wszą siedzisz i od razu
robisz się wrzodem na dupie — stwierdziłam ponuro.
No nie, teraz to wyszczerz na jego gębie osiągnął jakieś
pierdzielone apogeum. Zaraz mi bułka podeszła do gardła, a oczy
prawie same się wywróciły. Czemu Bóg mnie skazał na takie durne
towarzystwo? Czy ja kiedykolwiek uczyniłam jakieś większe zło? Ja
nie Kruczek, nie wmawiam wszystkim swoim współobywatelom, że moi
podopieczni umieją latać. On to jest agitator: do kamery mówi:
NASI POLECO DALEKO, a za jego plecami Kubacki ląduje na
pięćdziesiątym metrze na obiekcie HS145.
— Czy mam rozumieć, że wcześniej nie uważałaś mnie za wrzoda?
I czego on tak tę mordę cieszył?
Prychnęłam.
— Dobre sobie. Wy wszyscy jesteście jak przewlekła choroba
wrzodowa.
Zniszczoł pokręcił głową ze śmiechem i zapadło milczenie.
Zorientowałam się, że stolik, który zajęliśmy, stał tuż obok
wystawy, na której widniało moje cukiernicze spełnienie marzeń,
obiekt mego pokarmowego pożądania i pocieszenie dla moich
skołatanych nerwów. Gdy spojrzałam na nie z bliska, w moim żołądku
zaburczało z głodu. Znowu. Chociaż dopiero co zjadłam bułę.
A najgorsze było to, że skończyła mi się kasa. No co? Musiałam
w domu jakoś wynagrodzić Tymkowi swoją nieobecność. Ale od czego
miałam przecież Zniszczoła, prawda?
Chrząknęłam, żeby się jakoś nastawić na uprzejmość —
program, którego mi nie wgrano przy konstruowaniu, a który jemu
przedobrzyli.
— Słuchaj no, Aleks... Czego się szczerzysz, młocie?!
Zaprawdę, powiadam wam, ten jego paraliż do szewskiej pasji mnie
doprowadzał. Nawet dwóch zdań nie mogłam powiedzieć, żeby ten
nie zaczął się szczerzyć. I tak cud, że się od tego swojego
androzłoma odczepił, bo jeszcze trochę, a musiałabym do Anetki
dzwonić, żeby z nim pogadać.
— Bo nazwałaś mnie Aleks — odparł jak uskrzydlony.
A Kubackiego nazywałam szaflarską mendą. Nie widzę związku.
— No i? — spytałam, tracąc cierpliwość. Ja tu próbowałam
przemycić prośbę o pożyczkę, a temu się zebrało na łapanie za
słówka.
— Nikt inny mnie tak nie nazywa — wyskoczył jak Velta ze swoim
medalem w Falun. — To takie... osobiste. Przejaw szalonej
emocjonalności z twojej strony.
Powieście mnie, zanim mój mózg dozna trwałego uszkodzenia!
Jeśli już nie jest za późno...
Jak usłyszałam tę jego wziętą z sufitu teorię, to naprawdę
zaczęłam doceniać fakt, że przydzielono mnie do Sierściucha w
ten weekend. Coś w tym pustawym, rudawym deklu Zniszczoła się
kotłowało, ale każden jeden by zauważył, że nie zapowiadało
się na nic dobrego. Bo ja rozumiem — mieć majaki, słyszeć
głosy, widzieć nieistniejących ludzi. Ale żeby innym cechy
charakteru dorabiać?!
— Przyznaj się, znowu Lanišek wcisnął ci jakiś szajs —
odparłam, krzywiąc się.
— Nie, jadłem kolację z Piterem — odpowiedział bez krępacji,
jakby mówił o pogodzie.
— I jeszcze cię trzyma?!
Rudawy cymbał zbierał się już do jakiejś niezwykle dobitnej
riposty, ale zadzwonił mój telefon. Szlag, dochodziła szósta
trzydzieści. Miałam obudzić jełopów kwadrans wcześniej...
Zważywszy na to, że na ekranie wyświetlił mi się numer Kruczka,
miałam powody do obaw. I ani dobra herbata ani bułka, ani nawet
myśl o śmietankowym torcie nie były w stanie poprawić mi humoru,
bo już wiedziałam, że w tej kwestii mam cały dzień przekreślony.
Oczywiście, nasłuchałam się jałowej gadki Naczelnego Polskiego
Ornitologa na temat tego, jak ja się wywiązuję ze swoich
obowiązków, że gdzie ja się szlajam i czy nie widziałam gdzieś
jego szarej czapki. PRZYGANIAŁ KOCIOŁ GARNKOWI! Że też jemu
głupio nie było tak opierniczać kogoś, kto mu dupę regularnie
czwarty miesiąc już ratował! Przełknęłam to litościwie,
planując się wyżyć na mendzie szaflarskiej i jego nowym
najlepszym, obecnym tutaj ze mną przyjacielu przy najbliższej
okazji, po czym się rozłączyłam, naprędce tłumacząc
rozkojarzonemu przez telefon i Anitkę Zniszczołowi, że najwyższa
pora zbierać zady z powrotem do hotelu, jeśli nie chcemy zostać
przechrzczeni na Hildę i Hansa.
Grzywa rzucił kasę na stolik, zdając sobie sprawę z powagi
sytuacji, i już mieliśmy wyjść, kiedy prawdziwa Helga zza lady
złapała nas w drzwiach. W rękach miała wielką Milkę o smaku
Oreo ze sztucznie wyszczerzoną mordą Wellingera. I kubek — ten
kubek marzeń. I wpakowała mi to wszystko do rąk.
Zamurowało mnie jak okno w izolatce w psychiatryku.
— Ale... co to jest? — bąknęłam, gapiąc się w oszołomieniu
to na podarki, to na szaloną Helgę.
— Widziałam, jak pani na to patrzyła — odparła z promiennym
uśmiechem na pryszczatej gębie. — Prezent od firmy. Żeby... —
Lasce ewidentnie coś leżało na wątrobie, bo zrobiła się
czerwona jak nos Pietera. Po chwili spojrzała na mnie w ten
sposób. — Żebyś mnie zapamiętała.
Posłałam maskującemu durnowaty chichot Zniszczołowi spojrzenie
zwiastujące rychłą i bolesną śmierć.
Jak go w ten zad chudy kopnę, to aż na Lesbos zaleci!
* *
*
Jak pingwiny-nieloty Kruczka trenowały, to wiatr siedział cicho,
bonifikaty były minimalne. Niestety, Szamanowi Tepešowi zabrakło
magicznych pyłów i zaklęć, żeby zaczarować także kwalifikacje
— w efekcie zaczęło tak wiać w plecy, że nawet my, na dole,
koło boksu liderskiego, zaczęliśmy się bać, że nas zwieje z
powrotem do Polski (przy czym ja bym taką opcją nie pogardziła.
Przydają się czasem te Szwaby!). Od razu wyczułam blamaż
międzynarodowy wielki, jak tylko się pierwsza lebioda na belce
pojawiła i ją przytrzymali, bo dupę by mu zdmuchnęło.
Miszczunio i ryżawy małpiszon mieli spokojne swoje rozczochrane,
ale pozostała czwórka musiała walczyć. Zasiadł więc na tronie
nowotarski księciunio, Szopen z bródką gnoma ogrodowego i miną
świadczącą o tym, jak bardzo pogardzał zgromadzonym wokół
skoczni plebsem. Trzy razy właził i złaził, przy ostatnim już mu
żyła na karku wyskoczyła i gulę miał, że mógłby nią przez
przypadek zabić kogo niewinnego. Kruczuś — ciach! — machnął
dumnie polską flagą, a Kubacki z pełną gracją pogrążył siebie
i swój kraj w mrocznej otchłani rozpaczy i zażenowania. Skoczył
bowiem sto dziesięć metrów i żadne kolosalne bonifikaty go nie
usprawiedliwiały.
Posłałam mu promienny i pełen szczęścia uśmiech, kiedy
schodził z zeskoku. W ogóle się nie odezwał, tylko urażony
przebrał się i poszedł do domku.
Następny z naszych w kolejce był Murańka. On jako jedyny miał
niemal od razu zielone, ale nie ogarniał tego przez kilka pierwszych
sekund, więc mu nasi trenerzy zaczęli wrzeszczeć, żeby już
jechał i dopiero wtedy to zrobił. Ten przynajmniej sto dwadzieścia
pięć metrów skoczył, to jeszcze można przeboleć.
Potem pojawił się Sierściuch. Grzywkę do kasku wcisnął, gogle
poprawił, wiązania sprawdził i poczekał chwilę, a potem go
szanowny Tepeš raczył wypuścić. Doleciał, co prawda, do puntu K,
ale wylądował tak pokracznie, że to cud, że się nie wywalił.
Zaraz za nim zobaczyliśmy Wiewióra, który szczerzył się jak
debil sam do siebie (nie, żeby to kogoś w ogóle dziwiło, choroby
psychiczne są znakiem rozpoznawczym polskiej kadry skoczków
narciarskich), a potem przestał, jak mu dwa razy kazali schodzić.
Wiatr kręcił jak mikser, raz mi nawet czapkę zerwało, tak to
wszystko się toczyło. Całe kwalifikacje trwały dobre dwie godziny
i już mi żal nawet tych sierot przed telewizorami było, bo oni się
pewnie więcej reklam na oglądali podczas jednego popołudnia niż w
ciągu całego poprzedniego roku. Ale w końcu słoweński szaman się
zlitował i pozwolił Żyle lecieć. I nagle wiatr zmienił kierunek
— pod narty.
Zanim zdążyliśmy się zorientować, Wiewiór wygrał całe to
zamieszanie i gębę swoją paskudną do kamery pokazywał tak
często, że ja na miejscu jego żony dawno bym telewizor wywaliła
przez okno. Dostał dwa tysie w euro i cały rad i kontent szedł z
wszystkimi do budki.
Przez wichurę odwołano serię dla prekwalifikowanych, co Zniszczoł
przyjął z wielkim bólem serca. Odbił to sobie jednak podczas
kolacji, bo gęba mu się nie zamykała, non-stop nawijał o tej
Anitce, zachwalał, opowiadał, żartował, a mi tostów w żołądku
nie chciało strawić. Z tęsknotą pomyślałam o Stękale, który
by się na pewno z nim nie patyczkował, tylko nos mu złamał i po
sprawie. Oczywiście, poza Zniszczołem nikomu do śmiechu nie było
— może poza Kubackim, który uśmiechał się ze złowieszczą
satysfakcją, pewien swego jak mało kto — bo lada moment Kruczek
miał wybrać brakujących dwóch członków jutrzejszej drużyny. A
ja miałam przy tym stać i oglądać fontanny łez przegrańców.
— Dobra, będę się streszczał. — I chwała ci za to,
trenerze. — Piter i Maciek.
Murańka zamrugał bezrozumnie, nie ogarniając, dlaczego w pokoju
trenerów zapadła taka gęsta cisza.
— Ale... że co, urodziny mają?
Zrobiwszy zbiorowego fejspalma, rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Niestety, ściany były w nich tak cienkie, że bez przerwy słyszałam
szaflarskie mendy wrzodogenne gderanie i marne próby pocieszenia w
wykonaniu Zniszczoła. Jemu to było łatwo, bo on miał miejsce
zaklepane. Pozbył się swoich durnych obaw sprzed kilkunastu dni.
W zasadzie ja też miałam swoje obawy (zarażenia się
płaskomózgowiem już się nie bałam, trzymałam się od Kubackiego
z dala). Między innymi to, co będę robić, jak się sezon
i moja umowa skończą prawie jednocześnie. Nie, żeby mnie martwiło
opuszczenie szatańskiego epicentrum debilizmu i ogólnego wkurwu,
bardziej zastanawiałam się, kto się zajmie tym życiowym
nieogarem, któremu trzeba przypominać o urodzinach żony i dzieci,
majtkach, biletach i zebraniach PZN-u, nosić klucze do jego pokoju,
wymieniać walutę i kupować ulubione ciastka z czekoladą (i szamać
pół opakowania po drodze). W gruncie rzeczy poza tym, że był
okropną, szantażystowską szują, Teneiro nie był złym
człowiekiem, tylko... zagubionym. Na trochę niższym levelu niż
Murańka, ale to wcale nie czyniło go poradniejszym. Nie chciałam
się jednak nad tym pastwić, bo by mi już tych tostów w ogóle nie
strawiło.
Ten wieczór spędzałam w romantycznym towarzystwie raportów dla
greckiego popierdola Adonisa polskich skoków,
Apoloniusza T. Sierściuch wyciągnął się jak długi na swoim
łóżku brzuchem do góry i miał zadowolenie wymalowane na pysku.
Jeszcze brakowało, żeby zaczął mruczeć, do konia wafla.
— Zadurzył nam się strasznie ten Grzywa, nie? — wypalił z
wyszczerzem.
Prychnęłam. Zniszczoł jest rudy — i tak nie ma u szans u tej
swojej cizi.
— Chyba zadłużył — u mnie za te wszystkie pocieszenia.
Zapadła chwila ciszy. W sumie to coś mi się należało od życia
za to naprostowywanie jego psychiki — no nie wiem, dzień bez
wkurwienia byłby miłą odmianą.
— Wiem, że — mimo tego już prawie całego sezonu spędzonego
razem — nie za dobrze cię znam i niewiele razy gadaliśmy na
poważnie... — ciągnął. — No dobra, NIGDY tak nie gadaliśmy,
ale wydaje mi się, że ty wcale nie jesteś taka, jaką próbujesz
być. Zawsze się zachowujesz, jakbyś się uważała za lepszą, ale
na moje, to ty tylko udajesz.
WODY! WODY OGNISTEJ! Stary Zygmunt się w grobie przewraca, bo
Sierściuchowi się na psychoanalizy zebrało.
— Sierściuch, ja ci dobrze radzę, ty się w Freuda lepiej nie
baw, bo jeszcze ktoś ucierpi — wymamrotałam, nie skupiając się
szczególnie na jego bredniach.
Co za burak! Widzi, że mam pracę ważną do zrobienia, ale nie,
musi się wywnętrzać AKURAT teraz. Po co w ogóle ze mną się w
takie dyskusje wdawać? Powinien był się nauczyć, że jedyne, co
może ode mnie dostać w zamian, to buta na twarz, żeby się
zamknął.
— Bo gdybyś naprawdę była taka, jaką próbujesz nam pokazać —
ciągnął pacan zapchlony — to wcale byś się nie zgodziła
pracować dla Kruczka.
Poruszyłam się niespokojnie. Rubryki raportu zaczęły mi
odjeżdżać, a długopis telepać w dłoni. Chrząknęłam sobie, a
co.
Jasne. A co się miałam nie zgadzać, NAJWYŻEJ BY MNIE POSADZILI ZA
WTARGNIĘCIE, CO MI ZALEŻY, TO PRZECIEŻ NIE TAK, ŻE MIAŁAM JAKĄŚ
KARIERĘ W PLANACH, CHCIAŁAM ZOSTAĆ KATOWICKIM ŻULEM.
— I nie pocieszała mnie ani Grzywy, no i nie pomogłabyś
Mustafowi z tym całym związkiem.
Nadal skutecznie go ignorowałam, ale kątem oka widziałam paskudny
uśmieszek na tej jego kociej mordzie. Rubryki wreszcie przestały mi
skakać przed oczami i już kończyłam te bezsensowne bazgroły dla
matoła Kruczka.
— Wydaje mi się, że nas bardzo lubisz, ale za nic się nie
przyznasz, bo z jakichś powodów uważasz, że nie należy tego
otwarcie okazywać.
Postawiłam ostatnią kropkę tak mocno, że prawie zrobiłam sobie
dziurę w nodze, zgasiłam lampkę nocną i nakryłam się po sam nos
kołdrą.
— Dobranoc!
— LUBISZ NAS! — wykrzyknął zdumiony własnym geniuszem i
ucieszony jak wieprz w chlewiku.
— POWIEDZIAŁAM DOBRANOC, BĘCWALE NIEKUMATY!
Usłyszałam, jak mruczy jeszcze coś z niezadowoleniem pod tymi
swoimi kocimi wąsami, zagrzebuje się w bambetlach i gasi lampki.
A ja i tak nie mogłam zasnąć, bo tak mnie wpienił, że zaczęłam
planować w głowie gulasz z kota.
* *
*
— Wielkieś mi uczyniła pustki w domu mojem, / Moja droga
Antosiu, tym zniknieniem swojem... — przywitał
mnie Kubacki od progu, jak tylko zwlokłam się na dół na
śniadanie.
Nie spałam całą noc, byłam głodna i wkurwiona, a popis jego
pseudozdolności literackich nie poprawił mi samopoczucia. Usiadłam
z resztą bałwanów i spojrzałam w swój pusty talerz. To też mi
nie polepszyło humoru.
— Ty nas, Kubacki, nie oszukuj, że
się na klasyce polskiej literatury znasz — rzuciłam, sięgając
po pieczywo. Lepszy suchy chleb niż nic.
Pieter, który szamał już jakieś
trawsko, zaśmiał się głupkowato. Czyli przez noc nic
się nie zmieniło, pomyślałam
z rozczarowaniem.
— Hehehehe, Mustaf próbuje
odzyskać swoją Martkę-nartkę przez pisanie wierszy.
Zaczęłam się krztusić. Myślałam, że przez debila zasranego z
Szaflar zaraz w strasznych mękach z tego świata zejdę, i to
jeszcze unicestwiona jakąś sucha bułą! Kruczek mnie poklepywał
po plecach, a Żyła podał szklankę wody. Jak się napiłam, to mi
przeszło, ale zaraz byłam czerwona jak pomidor z ogródka ciotki
Friedy i wpieniona jak Jurij Tepeš przez całą zimę.
— I, co gorsza, przyucza Grzywę —
wymamrotał Skrobot zza menu.
Coś w mojej głowie zaśmiało się złośliwie.
— Daj mi numer do Anety —
zwróciłam się z pełną powagą do Zniszczoła.
Rudawy bęcwał uniósł brwi w zdziwieniu.
— Agaty. Po co?
Na moją twarz wpełznął jadowity uśmiech.
— Muszę jej złożyć swoje
kondolencje z powodu chłopaka.
Cały nasz stolik się zaśmiał, tylko nie ten cymbał, oczywiście.
— Nie jestem jej chłopakiem! —
zaperzył się, ale nie na długo, bo po kilku sekundach uśmiechnął
się łobuzersko. — ...jeszcze.
Wywróciłam oczami i ochota na
jedzenie szybko mi przeszła. Brakowało mu tylko spasionego, gołego
Amorka ze łukiem nad głową, a wtedy obraz jego debilizmu byłby
kompletny. Paraliż twarzy, plus żyrafiasta ukochana, plus mylne
przekonanie o własnej zajebistości równa się WEŹ SIĘ UTOP,
STARY. W duchu zaczęłam dziękować Bogu za swój status związku,
bo gdybym miała wyglądać jak upośledzony narkoman, to chyba bym
rzuciła z jakiegoś HS20 w Wiśle, przysięgam.
Śniadanie zjadłam na jednej nodze,
bo Treneirowi spieszyło się na Mühlenkopfschanze, jakby tam co za
darmo rozdawali. A rozdawali — bonifikaty za wiatr ogromne. Ja co
tydzień powtarzam, że te Szwaby nie mają niczego mądrego do
pokazania, to nie, to nas szanowny Hofer musi wysyłać tam, gdzie
jest największy cyrk. Ja rozumiem, że oni z Tepešem mają
aspiracje artystyczne — jeden chce być szamanem, drugi treserem
zwierząt — ale testowanie tego na Bogu ducha winnych ludziach to
zbrodnia, masowy mord! Na naszym zdrowiu psychicznym i fizycznym. W
sumie nie wiem, po co braliśmy te pokraki Murańka i Kubackiego,
skoro jeden w ogóle nie ogarniał, gdzie jest, a drugi wszystko
złośliwie komentował, twierdząc, że to skocznia dobra
dla plebsu, a nie dla skocznej śmietanki.
Kiedy to powiedział, wybuchnęłam śmiechem prosto mu w twarz.
— Mają robić kontrolę
antydopingową jutro przed indywidualem — wpadł do domku zdyszany
Grzesiek. — Niezapowiedzianą, więc Niemcy, oczywiście, wiedzieli
pierwsi.
Zniszczoł, który właśnie dopinał swój kombinezon, uniósł brwi
w zdziwieniu.
— Serio? — nawet mnie szoknęło.
— A ty myślisz, że czemu się
ruskie wycofały z całego weekendu? — Skrobot uśmiechnął się
zjadliwie.
Ale naszych to niespecjalnie ruszyło.
— Boi się tylko ten, kto ma coś
na sumieniu — palnął tonem księdza na kazaniu ryżawy bałwan,
po czym zarzucił sobie narty na ramię i polazł w trzy dupy.
Pierwsza seria ciągnęła się jak
ciasto zakalcowate. Nasza ekipa prawilnego wpierdolu pod wodzą
Łukasza Kruczka zajmowała dumne piąte miejsce, aczkolwiek w
czołówce było ciasno jak (zapewne) w szafie Alutki. Prowadziły
norweskie szumowiny i krętacze, drudzy byli słoweńscy szmuglerzy
rośliny zwanej z łacińska cannabis,
ex aequo na trzecim miejscu stały zaś dwie drużyny szwabskie:
Autriacy i Niemcy. Traciliśmy do nich sześć i jedną dziesiątą
punktu. Każden jeden z naszych musiałby chyba z pięć metrów
dalej skoczyć, żebyśmy wbili na podium. Generalnie więc była
porażka na całej linii. Najlepiej radził sobie Miszczu, bo to jego
ulubione Willingen było przecież, a w dodatku Ewa zadzwoniła na
godzinę przed konkursem, że dzidziuś ma się bardzo dobrze i
rośnie jak na drożdżach. Tu już w ogóle był wniebowzięty, że
mu się potomek najprawdopodobniej uda.
Czekaliśmy na drugą serię już pół godziny. Na telebimach
pokazywali non-stop czerwone światło za belką startową, prawie
urwane chorągiewki i gębę szefa wszystkich szefów, to stare
dziadzisko z Austrii, Waltera Hofera. Widział, że wiatr chce łeb
urwać, ale szedł w zaparte, byle kasy natrzepać, byle mamona się
zgadzała. Za hajs FIS baluj, a co. A my siedzieliśmy, dupy
odmrażaliśmy i mózgi nam chciały eksplodować od narzekania mendy
szaflarskiej. Jednym słowem — kiedy byś nie pojechał do
Szwabolandii, to zawsze skaranie Boskie będzie.
W pewnym momencie na pokazali Hofera po raz trzydziesty chyba, ale...
nie miał krótkofalówek, tylko komórkę. Skrobot parsknął
śmiechem.
— You used call me on my walkie-talkie...
— zanucił Drakeʼa, a reszta ekipy podchwyciła.
No boki zrywać. Nie byłam w sosie, bo ja tu być zadowolonym, kiedy
nie czujesz ani dupy, ani brody, ani postępu u swoich podopiecznych.
Do czego tu kły ziębić?
Staliśmy przed budką czterdzieści minut tylko po to, żeby się
dowiedzieć, że wszystko to w pizdu poszło i na nic się nie
przyda, bo konkurs odwołany.
Utopcie mnie w topniejącej zaspie, błagam. UTOPCIE MNIE, PÓKI NIE
JEST ZA PÓŹNO.
Po powrocie do hotelu poprosiłam
obsługę restauracji o zalanie wrzątkiem mojego ulubionego earl
greya w moim nowym ulubionym kubku. Pizgało mi tak, że zębami
mogłabym Macarenę
wydzwonić. Na szczęście, od środka rozgrzewała mnie urocza do
porzygu rozmowa telefoniczna Sierściucha z tą swoją nieszczęśnicą,
prawdopodobnie najbardziej poszkodowaną kobietą na świecie, Kaśką.
Zastanawiałam się długo, czy mu nie zrobić szybkiej operacji
mordy wrzątkiem, ale ostatecznie szkoda mi było tej dobrej herbaty,
więc miał matoł szczęście. Ale nie miałam tak przesrane, jak
Zniszczoł zza ściany, który musiał odpierać nieustające ataki
Mustafa na swoją osobę. Ja bym go zrzuciła z tego naszego
wspólnego balkonu, ale że Rudy był sierota, to go oszczędził.
Dobrze tak frajerowi. W czasie kolacji w ogóle nie zamienił z nikim
słowa, bez przerwy pinkolił na tym swoim żałosnym androzłomie, a
paraliż z gęby to już mu w ogóle nie schodził. Gdyby nie to, że
siedziałam za daleko, to bym mu wydźgała oko widelcem. Normalny
wieśniak! Latać to by jak odrzutowiec chciał, ale savoire-vivreʼu
się nauczyć to już ni ma komu! Ja to powtarzałam i powtarzać
będę: KSIĄŻĘTA JUŻ WYGINĘŁY, TERAZ ZOSTAŁ TYLKO PLEBS.
Jedyne, co mnie pocieszało w tej zasranej Szwabolandii, to ten
kubek.
Następnego dnia wcześnie rano
debile wytargały mnie na rozruch. Oczywiście, najpierw prawie
wyrwałam framugę drzwi, bo tak się zapierałam, ale koniec końców
się zgodziłam — zwłaszcza po tym, jak spojrzałam na swój
bebech. Matoły próbowały odwalić taką szopkę, jak w Lillehammer
i zostawić mnie z tyłu, ale nie dałam się im wyrolować i
trzymałam Zniszczoła za kurtkę, więc kiedy zaczynał
przyspieszać, musiał zwalniać — inaczej wróciłby do hotelu
półnagi. Przez całą godzinę nasłuchałam się przerobionej pod
Hofera wersji Hotline bling,
miałam ochotę zatkać sobie uszy śniegiem, bo mi mózg zaczynał
krwawić.
Wróciłam spocona jak świnia,
urobiona jak wół i w ogóle to bym najchętniej zasnęła w tych
przepoconych ciuchach i basta. Zebrałam jednak swoją szacowną dupę
i powlokłam się do łazienki. Niby nic, wszystko w normie, namydlam
swoje spasione cielsko, nucąc You used call me on my
walkie-takie, kiedy
zorientowałam się, że te ściany są cieńsze, niż mi się
pierwotnie wydawało.
— ...że sprytnie sobie to Grzywek wymyślił, nie powiem.
Zakręciłam kurek, słuchając, jak skapuje ze mnie woda. Prawie na
nią syknęłam, bo przez to nie słyszałam, co gadają. Jakieś
cymbały stały na naszym wspólnym balkonie, jak nic.
— O czym ty bredzisz? —
TAK, TO BYŁ GŁOS CZŁOWIEKA O BRODZIE GNOMA.
Powoli i po cichu otworzyłam drzwiczki kabiny.
— No o tym z NIĄ —
Rozpoznałam słodki głosik
Sierściucha.
— Jaką NIĄ?
WŁAŚNIE, KURWA, WYGADAJ SIĘ WRESZCIE!
Usłyszałam czyjeś pełne politowania westchnienie, po czym sierota
kotowata jedna wreszcie to wypluła:
— No z Sochą.
Zdębiałam. Wyszłam po cichu z brodzika (jakby mnie miał kto
przyłapać, regularny debil), a moje uszy same się nastawiły jak
anteny. Z jakichś nieznanych mi powodów moja pikawa dostała świra.
— Aaa, że ten przekręt z Kruczkiem?
Co. To. Ma. Kurwa. Znaczyć. Ja się. Kurwa. Pytam.
Wdech, wydech. Starałam się uspokoić, chociaż miałam ochotę
wyskoczyć z tej łazienki jak mnie Pan Bóg stworzył i wydusić z
nich obu prawdę. Przeszkoda polegała jednak na tym, że na mój
widok mogliby dostać zawału, zanim zdążyłabym się czegokolwiek
dowiedzieć.
— Ta — odmruknął
Sierściuch. — Taka z niej mądrala, a jakoś się nie
połapała.
Czy te zasrańce właśnie mnie obgadują?! Jak im tam zrobię
wjazd...
Kubacki prychnął pogardliwie. Proszę bardzo, druga mądrala —
gówno skacze, ale do złośliwości pierwszy.
— Przecież ten dekiel by na to nie pozwolił. Upatrzył w niej
sobie psiapsiółkę i nie odpuści. Myślisz, że nie dopuściłby
jej do prawdy, gdyby nie wiedział, że Socha wyrwie mu jaja, jak
tylko się dowie?
Jaja to ja bym mogła oderwać i bez okazji — za żywota.
Serce mi tak waliło, że niemal zagłuszało rozmowę. Ale te durne
jełopy nie umiały, oczywiście, się wysłowić normalnie, tylko
jakimiś grypsami waliły.
— Czyli co, uważasz, że Grzywa nigdy nie powie swojej
najlepszej przyjaciółce, że to wszystko było zaplanowane? Że
jedna z największych przygód w jej życiu wydarzyła się, bo on
tak chciał?
Halo? Proszę przysłać pogotowie.
Kubacki musiał Sierściuchowi przytaknąć, czy coś w tym guście,
bo następne było tylko prychnięcie tego drugiego.
— Grzywa w życiu by nie zaryzykował utraty kontaktu z tą
wariatką — puściłam to mimo
uszu dla dobra szaflarskiej mendy — dla takiego
szczegółu. Przecież wyszło na dobre, nie?
Zaaklimatyzowała się, nawet nas polubiła. Będzie miała co
opowiadać wnukom. Wyobrażasz sobie, co by tu się działo, gdyby
Zniszczoł z tym swoim uśmiechem wparował za ścianę i powiedział:
Hej, Antoś, wiesz, tak w sumie to jak cię zobaczyłem, to sobie
pomyślałem, że byłabyś dobra jako asystentka Kruczka i
zaplanowałem cały ten szwindel. To co, idziemy na kawę? Stary,
pierze by latało w powietrzu, a z Grzywy zostałaby mokra plama.
I zostanie.
Telepiąc się w furii jak osika, zrobiłam turban na głowie, a
drugim ręcznikiem przewiązałam najważniejsze partie ciała. Mając
bardzo głęboko w odbytnicy, czy zrobię plamy na podłodze i co
sobie inni pomyślą, wyparowałam z łazienki i bez pukania
wtargnęłam do pokoju tego antychrysta. Stojący na balkonie
Sierściuch i Kubacki natychmiast się do mnie odwrócili i weszli do
środka.
— Gdzie jest ten kutasiarz? —
zapytałam, ledwie trzymają nerwy na wodzy, zanim te dwa cymbały
zdążyły się odezwać.
Już ja im, kurwa, zrobię z dupy jesień średniowiecza.
— Kto? — W oczach Kota widziałam
narastające przerażenie.
— Zniszczoł, a kto, ciemna maso?!
Sierściuch wskazał na drzwi łazienki. Bez wahania podeszłam do
nich i zaczęłam w nie walić z całej siły. Że się nie
rozwaliły, to cud był szwabski normalny.
— ZNISZCZOŁ, WYŁAŹ STAMTĄD!
SŁYSZYSZ MNIE?! WYŁAŹ! W TEJ CHWILI!
Nie trwało długo, a jełop wylazł — mokry, z ręcznikiem na
biodrach i zdezorientowany jak ślepe dziecko we mgle. Nie dość, że
mi nerwy nadszarpnął, to jeszcze wzrok chciał uszkodzić swoją
chuderlizną. Długo sobie tak nie postał, bo od razu złapałam go
za ramię i przycisnęłam do ściany, swoim przedramieniem blokując
mu szyję.
— TY ZAKŁAMNY GNOJU! —
wrzasnęłam, że aż mnie musieli pięć pięter wyżej usłyszeć.
Ale miałam to w dupie, byłam taka wściekła, że mogłabym mu
skręcić kark bez większych skrupułów. — Chcę, żebyś
mi zaufała, co?! Skąd to
wziąłeś, z Bravo Girl?!
Wiercił się, ale nie mógł się ruszyć.
— Antek! — krzyknął wreszcie,
bezskutecznie próbując odciągnąć moje przedramię od swojej
szyi. Miałam puścić jedyną rzecz, która go trzymała wedle moich
zachcianek? Pff. — Możesz uspokoić i mi łaskawie wyjaśnić, co
się roi w tej twojej... — zawahał się, szacując poziom furii w
moich oczach. Cóż, raczej nie schodził poniżej: URWĘ
CI JAJA. — ...głowie?!
— Hmm, no nie wiem — udałam, że
się zastanawiam — może mam problem z tym, że CELOWO ŚCIĄGNĄŁEŚ
MNIE DO KADRY?!
Zniszczoł zbladł; bardzo dawno nie
widziałam na tym jego ryju niczego poza trwałym paraliżem radości
i szczęścia, a teraz wyglądał, jakby zobaczył Hofera w Playboyu.
Im dłużej jednak milczał, tym silniejsza była moja chęć
rozszarpania go na strzępy.
— Skąd... skąd to wiesz? —
wybąkał.
— Podziękuj swoim zgromadzonym tu
kameralnie przyjaciołom — sarknęłam, wskazując uroczystym
gestem na zdębiałych Kubackiego i Kota. — Zapomniało im się
chyba, że mamy wspólny balkon i cienkie ściany.
Zniszczoł obrzucił ich krótko piorunującym spojrzeniem, po czym
ciężko westchnął, przełknął ślinę i z rozmysłem zaczął:
— Daj mi to wyjaśnić, zanim mnie
zeżresz. — Nie widząc sprzeciwu, ale szał w moich oczach,
ciągnął: — Kiedy pierwszy na nas wpadłaś i Bogdan cię zabrał,
gadaliśmy o tym, że trener potrzebuje asystentki. — Unikał
mojego wzroku, wiedząc, że nadal mam groźny szczękościsk. —
Szukał jej od pół roku, ale ciągle... zapominał o rekrutacji. —
Próbował się zaśmiać, ale spojrzeniem wgniotłam go w panele
podłogowe. Przewrócił oczami i skapitulował. — Dobra,
przyznaję, w pierwszej chwili myślałem, że jesteś kolejną
groupie, bo te, które
do tej pory się zgłaszały, to były napalone nastki, które
chciały tę pracę ze względu na nas. — Cóż za skromność,
może powinni go nazwać Modest? — Kiedy zobaczyłem cię z
zepsutym samochodem na drodze, to wydawało mi się, że dostałem
znak do działania: pokazałem ci, że jesteśmy pokojowo nastawieni.
Na wspomnienie tamtej feralnej wyprawy z Tymkiem poczułam jeszcze
większy wkurw: na siebie, że ją wymyśliłam i na ten koreański
złom, który najwyraźniej przyczynił się do jakiegoś globalnego
przekrętu. Gdybym wiedziała, to w tamten dzień nie wyszłabym z
domu. Nie zmieniało to jednak faktu, że mój poziom żądzy mordu
rósł z każdym pojedynczym słowem tego zasranego gnoja.
— Potem ponownie spotkałem cię
na Malince — ciągnął, widząc, że tylko szybko oddycham, ale
jeszcze nie łapię za ostre przedmioty. — Zrozumiałem, że może
właśnie kogoś takiego potrzebujemy. Wtedy wiedziałem. Podczas
imprezy w moim domu pokazałaś, że jak chcesz, to umiesz okazywać
uczucia. Nadawałaś się do tej roboty i byłaś naszą jedyną
nadzieją. W restauracji nie byłaś wcale najlepsza, ale wkładałaś
serce w to, co robiłaś. Wiedziałem, że będziesz sumienna,
obiektywna, bo masz zasady — dlatego wiedziałem, że prośba cię
nie przekona. Więc obmyśliłem plan. — Zacisnęłam jeszcze
mocniej pięści, co nie umknęło jego uwadze, więc przyspieszył
opowieść: — Ściągnąłem cię na trening, poinstruowałem
Łukasza, co ma robić. Może jest nieogarnięty, ale na pewno umie
być przekonujący. On wpadł na zakaz wejścia, a my po prostu
uciekliśmy, żeby nie dać nikomu pretekstu do powołania
ewentualnych świadków. Zresztą i tak byśmy wszyscy zaprzeczyli.
Bałem się, że się nie zgodzisz, ale... poszłaś na to.
Pomyślałem... — Na jego paskudnym ryju pojawił się jakiś żal,
czy kij wie co. — Pomyślałem, że może nas polubiłaś i
spodobał ci się ten pomysł, skoro się zgodziłaś.
Czy ja byłam w szoku? Skąd. Przecież każdego dnia ktoś na
świecie dowiaduje się, że ludzie, do których z trudem przekonał
się po czasie, tak naprawdę spiskowali przeciwko niemu i robili
wszystko, żeby go zmusić do podjęcia decyzji, których w
normalnych warunkach wcale nie musiałby podejmować. Prawda?
Ze wszystkich ludzi w tym wariatkowie, on był ostatnią osobą,
którą bym podejrzewała o to, że kiedykolwiek zacznie działać na
moją szkodę. Ba, nawet... zaczęłam...
Nieważne. Byłam wściekła, ale nie tylko. Znałam to uczucie.
Nienawidziłam go, a jednocześnie nie mogłam uwierzyć, że obraz,
który od kilku miesięcy budowałam i brałam za prawdę, okazał
się jakimś jebanym falsyfikatem. Przez cztery miesiące żyłam w
przekonaniu, że po latach bez Olgi wreszcie znalazłam kogoś, kto
mógłby ją zastąpić — a raczej spróbować to zrobić — a tu
się okazuje, że on wbił mi nóż w plecy, a teraz zamierza go
powoli przekręcać, traktując to jak nic wielkiego.
Zajebię skurwysyna.
— NIE MIAŁEŚ PRAWA —
zagrzmiałam, aż mi samej zadźwięczało w uszach — NIE MIAŁEŚ
PRAWA DECYDOWAĆ ZA MNIE O TYM, CZEGO CHCĘ, A CZEGO NIE! Jesteś
skończonym dupkiem, egoistycznym, fałszywym i wyrachowanym kawałem
kutasa, który myśli tylko o sobie! W ogóle cię nie obeszło, co
JA o tym pomyślę! Nieważny kto inny, ważny miłosierny pan
Zniszczoł, przykładny przyjaciel, chłopak i sportowiec, kłaniajmy
mu się w pas! — To była dopiero rozgrzewka. Nabierałam rozpędu
przed Armagedonem. — MOJE ŻYCIE TO NIE TWÓJ INTERES! Nigdy nie
był i nigdy nie będzie!
Idealną, zawsze kretyńsko uśmiechniętą twarz Zniszczoła
ściągnął najprawdziwszy gniew.
Szanowni państwo, wkurwiłam wieczny kwiat lotosu, ostoję spokoju.
Czy dostanę za to talon na kurwę i balon? Ewentualnie milion
złotych przelewem na konto w ciągu czternastu dni roboczych.
— JA jestem egoistyczny?! —
huknął taki poważny, że momentami miałam ochotę wybuchnąć
śmiechem. — To co powiesz o swoim dziecinnym, chamskim i
prostackim zachowaniu?! Jedziemy razem na tym samym wózku już piąty
miesiąc, a ty nie potrafisz nawet podziękować za przyniesienie ci
durnej kawy! Wszystko robisz z łaską, wszystkich w kółko obrażasz
i jeśli JA mam w dupie uczucia innych, to w takim razie jak głęboko
TY je masz?!
— JA NIE PIJĘ KAWY! —
wrzasnęłam, prawie zdzierając sobie gardło, bo ileż można
ludziom tłumaczyć?!
— To może my sobie pójdziemy...
— wymamrotał Sierściuch, razem z Kubackim skradając się do
drzwi.
Natychmiast się do nich odwróciłam.
— GDZIE LEZIESZ JEDEN Z DRUGIM?!
ZOSTAĆ!
Automatycznie się wyprostowali jak struny i zdrętwieli w miejscu.
Odwróciłam wzrok do Zniszczoła, który był już porządnie
wpieniony i czekał na rozwój akcji. Zaraz w pięty pójdzie temu
zadufanemu patafianowi.
— A co, oczekujesz, że teraz w
podzięce zacznę ci bić pokłony? — sarknęłam. — Bo zmusiłeś
mnie do zrobienia czegoś wbrew sobie?
W mojej blond łepetynie nie mieściło mi się, że ten kretyn mógł
wpaść na coś tak poronionego. A mówią, że nieleczona choroba
dwubiegunowa może być tragiczna w skutkach...
— Na dobrą sprawę do niczego cię
nie zmuszałem, a jedynie podsunąłem pomysł. Sama zdecydowałaś,
że wybierasz Kruczka. Zawsze mogłaś wybrać komisariat.
— HA!
Uśmiechnęłam się gorzko, przewidziawszy, że zacznie odwracać
kota ogonem.
— Oczywiście. I zmarnować sobie
całe przyszłe życie. Na tym polega szantaż, Zniszczoł — na
maskowaniu wolnej woli groźbą drugiej, zwykle tragicznej w skutkach
opcji.
— Jestem pewien, że Łukasz by
nigdy nie na ciebie nie naskarżył. To nie ten typ człowieka. —
Założył ręce.
Wow, mówiliśmy tak cicho, że słyszało nas tylko nasze piętro.
— Wiesz co, znam jednego takiego,
o którym jeszcze do niedawna bym powiedziała: To nie ten
typ człowieka. Teraz bym mu
nawet miotły nie powierzyła.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, bez jakichkolwiek zawahań.
Atmosferę w pokoju dało się kroić nożem, a potem zrzucać ją z
balkonu, próbując zabić ludzi z piętra niżej.
— Wiesz, to ciekawe — odezwał
się po chwili z ta wrednym wyrazem twarzy, że miałam ochotę
zrobić: łokieć, pięta, nie ma klienta
— że tak mówisz o lojalności i zaufaniu, skoro sama poleciałaś
do tego kurdupla Fannemela.
Uniosłam brwi, by po chwili je gniewnie zmarszczyć.
— On nie ma z nami nic wspólnego.
Nie próbuj znowu odwrócić kota ogonem.
— No tak, Antonina Socha zawsze
jest śnieżnobiała jak bielizna po wypraniu w Pervolu. To wcale nie
tak, że zmieniłaś front.
— BO NIE ZMIENIŁAM! —
zagrzmiałam. — Nie próbuj znowu się wyłgać, bo sam święty
nie jesteś! A Anetka?
— AGATA!
— Gówno mnie obchodzi, jak ma na
imię. Jęczałeś mi ciągle, że ci nie wychodzi, że jesteś
nieudacznikiem, że nic nie potrafisz, a zamiast skupiać się na
treningach, wolałeś zarywać noce i dnie, żeby z nią pisać.
Najpierw miałeś w dupie swoją karierę, a potem z płaczem
przylatywałeś, żebym cię pocieszyła. Gdybym wiedziała,
zdeptałabym cię jak peta.
— Wypruwałem sobie żyły, żebyś
wreszcie zaczęła żyć jak istota społeczna, żebyś komuś
zaufała!
— Zabawne, że AKURAT TY
wspominasz w tej chwili o zaufaniu.
Nie wytrzymał. Zerwał moją rękę ze swojego gardła,
poczerwieniał na gębie jak Wiewiór po litrze Pana Tadeusza i
zaczął się drzeć jak rodząca krowa na pastwisku:
— I taka właśnie jesteś! Pełna
gniewu, nienawiści, sarkastyczna, ironiczna, brak ci skruchy i
samokrytyki! Tylko ja, ja i ja! Zawsze musi być twoje na wierzchu,
nie? Po mojemu albo wcale!
Wszyscy muszą chodzić wokół ciebie na palcach, bo nie można
wkurzyć naszej królowej wszechświata! Nie potrafisz okazywać
żadnych uczuć, zachowujesz się, jakby ktoś cię zesłał do łagru
i kazał odwalać niewolniczą robotę! Z kimś takim nie da się
normalnie funkcjonować, jesteś chora!
— ZACHOWUJĘ SIĘ TAK, BO KTOŚ
MNIE ZMUSIŁ DO CZEGOŚ, CZEGO NIE CHCIAŁAM ROBIĆ! Zniszczyłeś mi
plany, marzenia, całą przyszłość! Co będę robić, kiedy
skończy się kadencja Kruczka?! Zamiatać drogi czy dawać dupy na
rogu?! Zamiast spokojnej magisterki, co dzień muszę się użerać z
bandą bezmózgich kretynów, z których jeden wiecznie nie ogarnia,
gdzie jest, drugi zachowuje się jak po ziole, trzeciemu się wydaje,
że jest multimedalistą i może wybrzydzać, a w życiu konkursu nie
wygrał, czwartego bardziej obchodzi własna grzywka niż wyniki, a
piąty ma mentalność wiecznie zadowolonego hipisa! TO NIE JEST
NORMALNE, CZŁOWIEKU!
— Skoro tak ci się tu bardzo nie
podoba, to pakuj manaty i wypad! — wskazał placem na drzwi. —
Wracaj do Wisły pracować w tej zatęchłej knajpce twojego wujostwa
albo do domu, żeby zlizywać swoją krew z butów tatusia, kiedy ci
już przypierdoli tak, że zapomnisz, jak się nazywasz!
Zapadła głucha cisza. Słychać było świst wiatru za drzwiami
balkonowymi, kapanie wody z deszczownicy w łazience i ciche tykanie
zegara.
Moje serce dziwnie zamarło i ucichło. Miałam wrażenie, że grunt
mi się osuwa pod nogami i zaraz wywinę orła na środku pokoju, i
mnie będą szwabskie doktory badać, a do takich ekscesów to ja
dopuścić nie mogłam. Nie dość, że upokorzona przez bandę
beztalentnych patałachów, to jeszcze zmacana przez szwargolących
oblechów, podziękuję.
— Posłuchaj — odezwał się po
głębokim westchnieniu, które miało chyba powstrzymać jego
wewnętrznego skurwiela. Cóż, fail.
— Zrobiłem to dla ciebie. — HAHAHAHAHAHAHAHA, O KURWA,
TRZYMAJCIE MNIE, BO ZDECHNĘ. —
Już wtedy na skoczni wiedziałem, że jesteś kimś wartościowym.
To, jak zawstydziłaś się, kiedy zadzwoniła ciotka Marta albo jak
zmiękłaś, wymiotując u mnie w domu — martwiłaś się, żebym
nie dostał mandatu, nie opierałaś się mojej pomocy... Byłem
przekonany, że wszystko, co pokazałaś wcześniej, było tylko
pancerzem, ale nie wiedziałem, dlaczego się za nim schowałaś. Ale
zaufałaś mi i już wiem. I jest mi bardzo, bardzo przykro, Tosiu.
Przekręcał nóż powoli, rozkoszując się tym, jak debilnie
wykrzywia się moja morda z bólu. Jebany sadysta.
— Fascynujące — wycedziłam
przez zęby. — Jak się w porę zgłosisz, to może od razu
dostaniesz doktorat z psychiatrii. I nie jestem Tosia.
Jego paskudna, zwykle ucieszona facjata, stężała w gniewie.
— Ja przynajmniej starałem się
coś zrobić z twoim życiem, skoro ty sama tego nie potrafisz —
dodał ciszej, patrząc na mnie spode łba.
Wyszłam, trzaskając z drzwiami z taką siłą, że wypadł z nich
klucz po drugiej stronie.
* * *
Nie poszłam z nimi na obiad. Nie poszłam na rozmowę przed
konkursem. Nie odezwałam się do Sierściucha. W busie usiadłam w
przodu. Przez całą drogę słychać było wyłącznie radio, bo
naszą kłótnię słyszał, oczywiście, cały hotel, oprócz
Kruczka, który wtedy był w trakcie telefonicznego zażegnywania
sporu z żoną, więc wypalił ucieszony:
— A co wy tak siedzicie jak widły
w gnoju?
Dopiero jak dostał ciszę w odpowiedzi, to mu ten durny wyszczerz z
gęby spadł.
Nie miałam zamiaru odzywać się do tych zasranych zdrajców.
Nie stanęłam w boksie obok Grzesia. Poszłam sobie na trybuny, obok
Helg. Wiem, że miałam odprowadzić te ameby na badania
antydopingowe, ale stwierdzili, że sami sobie poradzą, więc miałam
ich w dupie. Co ja się będę GANGIEM BRUTUSÓW przejmować? Oni
jakoś się nie kwapili, żeby pomyśleć o mojej opinii na temat
pracy u Kruczka.
Nadal byłam wkurwiona jak Szopen po koncercie. Co w ogóle trzeba
mieć w głowie, że coś takiego wymyślić? To mogły zrobić tylko
te matoły patentowane od Kruczka, bo przecież drugich takich
popierdolonych ludzi to ze świecą szukać. Pikawa nie schodziła
poniżej setki uderzeń na minutę, nawet mi zimno nie było.
Wszystkie spasłe Helgi bym najchętniej łokciami załatwiła, a
może by mnie nawet potem nie zidentyfikowali, bo jeszcze przed
pierwszą serią zrobiło się ciemno jak w murzyńskim zadzie.
W pierwszej rundzie na zdecydowane
prowadzenie znowu wyszedł Prevc. Rzygać się chciało od tych jego
wygranych. Zaraz za nim czaił się Kraft, a potem Forfang. Najwyżej,
bo jeszcze w pierwszej dziesiątce, był nasz Miszcz, a jedenasty
stał ten ryży Judasz Zniszczoł. Wiewiór nie wszedł do drugiej
serii (typowe — wygrać kwalifikacje i przejebać konkurs),
Muraniek był dwudziesty dziewiąty, a Sierściuch tylko siedem oczek
wyżej. Ale trzeba im oddać, że to było mieszanie kulek w bębnie
maszyny losującej, a nie konkurs. Przecież co tam się wyrabiało,
to przechodziło ludzkie pojęcie! Ja ze swojego miejsca słyszałam,
jak Kubacki obok Grześka do krótkofalówki (którą, niestety, mieć
musiałam) znowu zaczął śpiewać You used to call me on
my walkie-talkie i miałam
ochotę rzucić nią w tego imbecyla, ale szkoda było mi sprzętu
drogiego, to odpuściłam. Szkoda mi zresztą było marnować
cokolwiek na tych Judaszów. Hofer z Tepešem naprawdę robili, co
mogli, żeby napsuć nam krwi i świetnie im szło.
W przerwie gapiłam się w reflektory oświetlające
Mühlenkopfschanze, w morze Szwabów wokół mnie, w kupę śniegu i
prawie poszarpane przez wiatr chorągiewki. DJ zapodawał jakiś
tłusty bit, ale byłam taka naelektryzowana, że jak bym mu tam
podeszła, to bym mu tę konsoletę wysadziła w powietrze.
Na myśl o dzisiejszym przedpołudniu robiło mi się słabo. Miałam
mętlik w głowie. Czujecie to? Ja. Nie wiedziałam, czy sama iść
się powiesić czy to ich wziąć na sznur. Podejrzewam, że oni
wszyscy razem wzięci byliby lżejsi niż ja, przy mnie każda gałąź
by się załamała. Obecność Helg nie pomagała mi w logicznym
myśleniu.
Wyglądało na to, że z Willigen miałam przywieźć tylko jedną
dobrą rzecz — kubek z Milki.
Nagle muzyka ucichła i zabrał głos Goebbels zza konsolety.
Chrząknął, kaszlnął, a potem zaczął szwargolić. Zrozumiałam
go piąte przez dziesiąte, a pikawa mi momentalnie zaczęła tak
walić w klacie, że mogłaby komuś spuścić wpierdol. Poczekałam
chwilę na komunikat po angielsku, żeby mieć pewność.
— Polish competitor, Aleksander Znis... Znisto... well,
nevermind. He has been disqualified due to steroids.
I zanim zdążyłam zatkać tę swoją niewyparzoną gębę, zaczęłam
się wydzierać na całą skocznię jak zarzynana świnia.
1
Jestem świadoma, że tamto nie było porównaniem homeryckim
– dopowiadam dla ewentualnych czepialskich.
Witam
uroczyście szanowne grono!
I
tak oto dotarliśmy do punktu bezpieczeństwa Nie-lotnych, za
którym nie można wylądować z telemarkiem. Jak widać można się
nawet stoczyć.
Tak,
dyskwalka. Zdecydowałam się na nią, a nie na wypadek, bo wypadek
jest straaaasznie oklepanym motywem w opowiadaniach o skoczkach.
Kochaś wymachuje bezradnie rękami w powietrzu, a potem się turla
po zeskoku i biedna Mary Sue musi biec do szpitala, w którym on
leży, muszą się tłumaczyć i obwiniać samych siebie,
przepraszać, godzić się… A tu nie dość, że nie ma kochasia,
to jeszcze nie ma wypadku. :D Mam nadzieję, że nie jesteście
zawiedzeni? Naprawdę starałam się być odrobinę oryginalniejsza
od reszty, choć pewnie motyw dyskwalifikacji za doping już się
gdzieś zdarzył.
Jak
to będzie dalej? No ja wiem, gorzej z Wami. :D Obiecuję, że szybko
się sprawy nie wyprostują, przynajmniej nie dla duetu
Zniszczoł-Socha. Swoje pięć minut będzie miała reszta zespołu.
W końcu wnet zakończenie sezonu w Planicy, no nie? Trzeba się
aktywować.
Chciałabym
jeszcze wyjaśnić kwestię zgody Tośki na propozycję Kubackiego z
13. rozdziału. Nie chciałam tego robić, bo dobry autor nie
wyjaśnia swojego dzieła — ale ja nie jestem dobrym autorem. :D
Otóż odpowiedź tkwi w samym tekście:
Menda uniosła cwaniacko brew.
—
Poza tym, jesteś z
nami tu trzeci miesiąc trochę wbrew sobie. Czy się mylę...?
Zacisnęłam dłonie, gotowa przylać mu w tę jego
gnomią facjatę, na której teraz widniała satysfakcja stulecia.
Myślał, że taki jest spryciarz, co? Ja bym mu pokazała mój
spryt, to by od razu padł na kolana i błagał o litość. A potem
by posłuszny był jak tresowany york.
Wzrokiem więc dawałam mu do zrozumienia, że gdyby to
było legalne, już by dawno został wgnieciony w śnieg jak paskudny
robal.
Widząc, że zgrzytanie zębami nie pozwala mi
przemówić, on zabrał głos:
—
Socha, ja wiem, że ty
jesteś mentalnie pożeniona ze Zniszczołem, ale ten jeden raz to
chyba może mi wyświadczyć przysługę koleżka z kadry.
Wypowiedź
Dawida, w połączeniu z niewerbalną odpowiedzią Tosi, można
interpretować dwojako: jako to, że Kubacki „rozszyfrował”
fakt, że Tośce zaczęło sprawiać przyjemność przebywanie z
nielotami Kruczka lub to, że Mustaf wykazał się sztuką
erystyczną, gładko argumentując fakt, że przecież przez cały
czas Tośka robi wbrew sobie, więc kolejny raz nie zrobiłby jej
różnicy. Wybór drogi interpretacji — także własnej, trzeciej —
zostawiam Wam. ;)
Tak
swoją drogą: na Twitterze wybraliście, że Waszą ulubiona
postacią jest Olek, najlepsza impreza była ze Słoweńcami, a
największa grupa odbiorców znajduje się w przedziale wiekowym
17-20 lat, nie jest źle! :D
I
jak? Zaskoczeni czy nie bardzo?
Zaciekawieni
czy przekonani, że wiedzą, co się dalej stanie? :D
I
czy ktoś zauważył analogię...?
Leżę w łóżku, umieram, a tu Tosiek na tt oznajmia 15. To okej, ustawiam stanowisko bojowe i w miarę moich możliwości doszłam do jednego wniosku - co tu się odwaliło. O ile naprawiłaś Miszczunia, to czekam jak naprawisz Zniszczoła.
OdpowiedzUsuńNie umieraj nam, ok? :<
UsuńA poza tym - z naprawą możesz się naczekać. Tyle tylko zdradzę!
Dziękuję :D
Czej moment, bo nie wiem co napisać. A, no tak. ZNISZCZOŁ TY CIULU! CO TY, CHOLIBKA, MÓWISZ?! PORYPAŁO CIĘ KONKRETNIE, TY ANCYMONIE JEDEN?! Zawału serca dostałam, jak to czytałam, a przecież mecze jutro. Do licha, co teraz?
OdpowiedzUsuńBŁAGAM, napraw to.
A ta dyskwalifikacja za doping... no cóż, solidarny z Zielińskimi.
Pozdrawiam najcieplej i (jak zwykle) dużo weny życzę, bo potrzebna.
P.S. Nie chciałam przeklinać, dlatego w komentarzu występują zwroty typu "cholibka" i "do licha". :D
TO JE ANTYCHRYST, TEGO SIĘ TRZEBA WYSTRZEGAĆ! Ale więcej wiary w niego, ok? Perosz mi go tu do Zielińskich nie sprowadzać.
UsuńPiękne zwroty, aż mi się Hagrid przypomniał. :D
Dziękuję!
Jak nie porównywać, jak doping się zgadza, inicjały też, tylko sport inny ��
OdpowiedzUsuńPrzeczytałabym wcześniej, ale musiałam poczekać aż będę sama, bo zawsze jak czytam śmieję się jak głupia, ale chyba wszyscy tak mają ��
Mam nadzieję, że Antek i Aleks się z końcu dogadają, bo należę do niewielkiej grupy fanów tej pary ��
Haahaha, a Ty wiesz, że ja nawet nie wiedziałam o tych inicjałach? :D
UsuńNie szkodzi, dla mnie komentarz o każdej porze smakuje tak samo dobrze. A czy wszyscy tak mają? Wątpliwe! Ale przy tym jakie schlebiające. :D
Niewielkiej grupy? Kobieto, tu wszyscy są za nimi! No, poza tymi, co wolą Kubackiego. Albo Fannisa.
Dziękuję <3
Jestem tu po raz pierwszy, choć od dawna zabierałam się do nadrobienia tych rozdziałów, ale było ich całkiem sporo, na dodatek są one długie (co kocham!), a ja znalazłam te opowiadanie w trakcie sesji, więc de facto ryzykowałabym kampanią wrześniową z prawa rzymskiego. Dlatego - w dość ogólnym rozrachunku - jestem tu dopiero teraz.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, iż wybaczysz.
I co ja mogę napisać?
Dzięki temu opowiadaniu polubiłam imię Aleksander, ponieważ odkryłam, iż można je zdrabniać do Aleks, a to brzmi przynajmniej genialnie. Aczkolwiek Aleksik mnie wkurza tą Agatką, Anetką, Amelią, czy jak tam jej (tak, też nie potrafię spamiętać imion na "A"). Chłopie, za Antosia byś się wziął, choć nie wiem, czy mam na co już liczyć po tej kłótni. A raczej ostrej i jakże szczerej wymianie zdań. Serce mi się wprost krajało wraz z sercem biednej Tosi, kiedy Zniszczoł powiedział, co myślał na temat jej ojca. Nie powinien, tego żadna kobieta nie wybaczy, nie mówiąc o utraconym zaufaniu.
Doping? No Matko Boska. Chyba za dużo Milki się najadł, jaki znowu doping, już ja jakże oklepany wypadek bym wolała, mówię poważnie. Przecież doping to dyskwalifikacja (która miała miejsce), wstyd i hańba. Mogłoby to okazać się pomyłką. A jeśli już, to powinien tego doświadczyć Dawidek, Aleks jest zbyt dobry :(
Przechlapałeś sobie Aleksik, chociaż i tak jesteś mym ulubieńcem i nawet gdybyś mego drugiego ulubionego bohatera - Klimka - nożem zadźgał, to ja i tak bym cię lubiła :D
A co do Klimeczka - ta postać to mistrzostwo samo w sobie. Może nie zacytuję słowo w słowo, ale jego tekst, kiedy zachwycał się chmurami, a później, kiedy był wielce zdziwiony, iż lecą samolotem... rozbawił mnie do łez. Takie duże dziecko, któremu zamiast nart wypada dać rowerek na czterech kółkach i lizaka do buzi, no autentycznie :D
Jeszcze dwa aspekty - Antoś, z jednej strony udaje, ale tak czasem trzeba i tylko niektórzy to zrozumieją, a niektórzy perfidnie wykorzystają. Ale to nie jest tak, że jest samolubna. Nie, w żadnym wypadku. Antoś jest, hmmm.. jedyna w swoim rodzaju, a tylko od pozostałych ludzi zależy to, czy się na nich otworzy.
Kolejna wzmianka: Kubacki. Nie lubiłam cię. Ale po tym zacytowaniu Trenu Kochanowskiego cała złość na niego mi przeszła. Aczkolwiek jeśli tak lubi Treny, to proponuję mu, aby powiedział sobie: "Wygrano moja wdzięczna, gdzieś mi się podziała? W którą stronę, w którą się krainę udała?" ~ Może nabierze trochę pokory ;)
Buziaki i dużo weny życzę! ;)
O nie, prawo rzymskie szanować trzeba. Wybaczam wszelkie poślizgi! Znajta moją dobroduszność :D
UsuńJa też nie lubię imienia Aleksander. To znaczy lubię, ale w pełnym brzmieniu, skrót "Olek" jest jakiś taki... uwłaczający, czy coś.
Motyw dopingu nie był wymyślany na dniach! Wszelkie zbieżności z rzeczywistością są przypadkowe! Za dużo braci Zielińskich chyba w telewizorni ostatnio... Tak czy siak - no wiesz?! Na mendę wszystko, co najgorsze zrzucać?! :D
Klemensik. :') I jak tu nie kochać tego dziecka-mirakla polskich skoków, co to w wieku 11 lat dalej latał niż teraz, w wieku swoim dorosłym? Jeżusie, lizak i rower?! Ty chcesz, żeby on się wyłożył jak długi i zadławił tym lizakiem?! Nawet mnie czymś takim nie stresuj!
Pierwsza osoba, co nie mówi, że Tośka nie jest dobrym człowiekiem, ALLELUJA!
Kochanowski serca rozmiękcza, ament. Ale Kubacki i pokora? Czy my mówimy o tym samym człowieku? :D
Dziękuję (raz jeszcze!) za boski komentarz! <3
Wowowowow... Chwila moment, co tu się odpierdala?! O.o
OdpowiedzUsuńTakiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. I szczerze mówiąc, na początku potrzebowałam trochę czasu, aby to wszystko przetrawić, ale po jakimś czasie mi przeszło. I, Zniszczoł, co żeś ty narobił?! A ja zaczęłam obwinać tego norweskiego krasnala z kompleksem Napoleona o jakieś mafijne przekręty. Jeszcze ta dyskwalifikacja... MÓJ MÓZG JESZCZE TOGO NIE OGARNIA. Ale jestem cholernie ciekawa dalszej części ^^ (Mam taką cichą nadzieję, że Socha oszczędzi Olka i się nad nim zlituje, ale to są nie-lotni, tu wszystko może się zdarzyć :x)
Pozdrawiam i weny życzę! :))
I dobrze, że się nie spodziewałaś - punkt dla mnie. :D Czy Tośka się zlituje? Cóż, to trudne pytanie. Bo to niby nie jest ordynarna świnia, ale od każdej reguły są wyjątki. :D
UsuńDziękuję! <3
Sooo… Tośki nam znowu u Szwabów wylądowały, a nasza Antonina oczywiście z tego powodu niezadowolona, ale to chyba już nikogo nie dziwi. Jakby jej się gdzieś poza Polską spodobało to afera pewnie wybuchłaby większa niż po tym jak jej Żyła nartę w ucho sprzedał.
OdpowiedzUsuńSkalite, ach Skalite, aż musiałam sobie sprawdzić co tam się na tych skoczniach działo już i Prevc tam w 2009 roku pobił rekord xD który odebrał mu rok później Muraniek xDD dopiero początek rozdziału, w sumie nic się nie dzieje, a ja już mam banana na twarzy przez mój mały research.
Co też ten Zniszczoł odpazdania?! Czy on za grosz instynktu samozachowawczego nie ma? Przecież jak tak można otwarcie opowiadać o randce Tośki z Fannisem! I to jeszcze Kubackiemu! Aż mu współczuję normalnie, chociaż sam sobie winien. Już dawno powinien się zorientować, że Norweg to dla naszej Antoniny drażliwy temat. I pewnie dawno się zorientował, tylko ma ewidentną słabość do drażnienia Tośki, to takie jego guilty pleasure, powiedziałabym. A, że przy tym ryzykuje życiem… cóż, skoczkowie są uzależnieni od adrenaliny i wszyscy o tym doskonale wiedzą.
Chociaż może jakieś ostatki instynktu przetrwania ma. W końcu ostatecznie zamknął tę swoją jadaczkę. Ale trochę rozczarowana jestem, że Kubacki się nie dowiedział, co tam się działo za zamkniętymi drzwiami w pokoju Zniszczołów. Mogłoby się bardzo ciekawie zrobić :D I może w jakiejś dyskusji by w końcu Tośkę zagiął, bo jak na razie to przegrywa tę rywalizację z kretesem. Wredny jest, bo jest, ale riposta jeszcze nie ta, żeby Sochę zupełnie z równowagi wyprowadzić.
„Chcesz go skazać na celibat?” – A nie mówiłam, że z Tośką na cięte riposty to jeszcze rywalizować nie może xD Swoją drogą całkiem, całkiem jej to wyszło. Odpowiedź na podpierdzielenie współlokatora natychmiastowa i w punkt. Nie pozostaje nic innego jak wstać i zaklaskać.
Ja nie rozumiem, czemu Tośki taki brak entuzjazmu co do Sierściucha wykazuje. Ja tam czekałam niecierpliwie aż znowu przyjdzie im pokój dzielić. Oni stanowią dla siebie tak ciekawy kontrast. I ta jego miłość do kosmetyków… wystarczy za ich dwoje. Wspaniale się uzupełniają :D
Krótki fragment o koszulach, guzikach i uderzeniach w czoło, a ja już mam przed oczami 3 część Harry’ego Pottera. Kij Marge w oko, czy też raczej guzik.
Czekaj, chwila, STOP! Ale, że ta nasze nieloty tak wysoko w klasyfikacji są? Jak, gdzie, kiedy? Czy coś mnie ominęło przez te 15 rozdziałów? xD No Ci powiem zaskoczyłaś mnie teraz. Ja wiem, że parę sukcesów się po drodze przewinęło, ale tego to się nie spodziewałam. Przecież boski Apollo to tam musi czuć się ważniejszy niż Hofer z Tepesem razem wzięci. I oni nadal śmią sabotować naszych skoczków, skoro my taką potęgą się staliśmy nie wiadomo kiedy?! Chyba muszę nielotom trochę honoru zwrócić, bo ja tu o nich bardzo niedoceniająco myślę. Także ten… zwracam honor.
Co, jak co, ale Milkę bym sobie zjadła. A taką z ryjem Wellingera tym bardziej. (Mam cholera słabość do niego właśnie dlatego, że sponsoruje go Milka.) Chociaż wolałabym taką ze Schmittem. Tego to dopiero wielbiłam. Pół życia spędziłam na kibicowaniu mu bo spodobał mi się jego fioletowy kask z krową, gdy Małysz zaczynał odnosić swoje pierwsze sukcesy. Adam zawsze musiał być na pierwszym miejscu, wiadomka, ale Martin zasługiwał jak nikt inny, żeby stać z nim na pudle. No ale odbiegam od tematu…
Akcja w piekarni aka najlepsza akcja w tym rozdziale. W sensie tych, co miały rozbawić, a nie dramat wprowadzać. Nie wiem, co mi się podobało bardziej – dialogi, czy nieoczekiwany zwrot akcji na końcu xD Sama rozmowa Sochy i Aleksa już była niezmiernie ciekawa, ale nieoczekiwane wyznanie Helgi przebiło wszystko. Podejrzewam, że za każdym razem gdy pomyślę o twoim opowiadaniu będzie mi się przypominała ta scena. Wielkie ukłony za nią.
Z tęsknotą o Stękale to nie tylko Tośka myśli. Ja także czekam za jego powrotem. Andrzejek to dodatkowe walory do każdej rozmowy wprowadza.
Tośka się powoli zaczyna martwić o swoją przyszłość, w której może nielotów zabraknąć i to powinno być dla wszystkich wyznacznikiem jak ona bardzo się do kadry emocjonalnie przywiązała. I nawet Sierściuch to zauważył spod tej swojej tony kremów i maseczek na twarzy. Kocur zdumiony własnym geniuszem?! XD To chyba niemożliwe. Nie z jego poczuciem własnej wartości xD
UsuńKubacki i Treny. Kto by pomyślał? Jak się okazuje wyedukowany człowiek z niego jest. (Chociaż Treny to pewnie kojarzą wszyscy). Ale za wiersze to niech się może rzeczywiście nie bierze. To mogłoby być za dużo dla naszego świata. Jeszcze by literackiego Nobla zgarnął i co wtedy? Jakby sobie skoki poradziły bez takiej ikony jaką jest Dawid Kubacki?!
No i dochodzimy do punktu kulminacyjnego całego opowiadania.
Tośce oczywiście nikt nie powiedział o tym, że nieładnie podsłuchiwać, więc pcha się tam, gdzie znaleźć się nie powinna. Kubackiemu i Sierściuchowi też jakaś nagrodę trzeba wręczyć, co przecież obgadywanie człowieka na wspólnym balkonie to szczyt geniuszu jest po prostu. Także ciekawie nam się akcja zawiązuje. Jak tylko Socha wychodzi spod tego prysznica to już wiadomo, że zaraz coś rypnie, cała sprawa się posypie i kadra będzie musiała się spod gruzu wygrzebywać. No, ale mają całe trzy rozdziały na to, więc może coś ogarną. A jak nie, to zawsze jeszcze druga część zostaje.
Sam szwindel Aleksandra jakoś szczególnie nie wzbudził we mnie emocji (ale po prostu mogę już być z nich wyprana przez Igrzyska). Nie do końca rozumiem, dlaczego tak dokładnie sobie to wszystko zaplanował i się na to wszystko uparł… albo nie. Nie tyle co nie rozumiem, co nie do końca przekonująca jest dla mnie jego motywacja. Nie wiem, dlaczego miałby tak uparcie dążyć do tego, żeby to właśnie Socha znalazła się w kadrze. Jednak uznam to po prostu za jego kaprys, który musiał spełnić nie do końca też rozumiejąc co nim kierowało. Myślę, że każdemu znać się czasem zdarza dążyć do czegoś i walczyć o coś, co dla innych ludzi nie ma w ogóle sensu. W każdym razie o ten cały szwindel nie jestem na Zniszczoła zła. To akurat najmniejsze według mnie z jego przewinień, a Tośka pod wpływem chwili i emocji dramatyzuje.
Za to na to, co się stało później już nie mam słów i usprawiedliwień. Oboje wyrzygali chyba sobie wszystko, co mieli na wątrobie. Ale ten tekst o tatusiu to już było GRUBE przegięcie. Tu się dziwie, że Socha porządnie Zniszczoła nie uszkodziła. Bo jeżeli komuś się należało w jakiejś sytuacji w ciągu całej jej współpracy z kadrą, to właśnie jemu i właśnie teraz. Taki syf się zrobił przy tym starciu, że nie wiem czy tam da się cokolwiek jeszcze naprawić, żeby jako tako to funkcjonowało do końca sezonu. Ta dwójka potrzebuje chwili odpoczynku od siebie i to potrzebuje NATYCHMIAST.
Ale wiadomo dramatu nigdy za mało (czy to przypadkiem nie jest komedia? Xd) i dorzuciłaś jeszcze dyskwalifikację Zniszczoła. Jakbym miała obstawiać to nie wierzę, że Aleks jest na dopingu. No bo zobaczmy na takiego Żyłę. Całe życie ćpie, a jakoś nikt nic nigdy nie wykrył. W wypadu Aleksa obstawiałabym jakiś kolejny brzydki szwindel. Niekoniecznie samego zainteresowanego, może ktoś go wrabia. Najbardziej zaskoczysz mnie jakby się okazało, że rzeczywiście coś brał. Przeżyłabym wtedy prawdziwy szok pomimo, że właśnie rozważam tę opcję.
I najważniejsze pytanie: Co zrobi w tej sytuacji Socha? Mam nadzieję, że jednak nie zmięknie aż tak bardzo, żeby od razu wszystko wybaczać rudemu manipulantowi.
Ufff… Skończyłam. Pozdrawiam i życzę duuużo weny.
Adrawa
PS Jak idą Precelki? (Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać)
Jejku, uwielbiam Twoje komentarze! I już góry Ci za niego dziękuję. :D Pozwolisz jednak, że odniosę się do końcowej części?
UsuńNie słyszę sprzeciwu, więc odpisuję. XD
Masz rację, dla mnie motywacja Zniszczoła też jest dość słaba. Myślę, że nawet sam Zniszczoł do końca nie wie, dlaczego zrobił to, co zrobił. Wydaje mi się jednak, że nie należy ignorować tego faktu, a tym bardziej uważać, że Tośka przereagowała. Wyobraź sobie, że masz plany na przyszłość i nagle musisz z nich zrezygnować przez własny błąd. Ktoś zmusza Cię do zmiany. A potem dowiadujesz się, że to wszystko było zaplanowane. Nie zostaniesz prawniczką, bo ktoś uznał, że ma na Ciebie swój plan i jego pomysł jest ważniejszy od Twojego. Twierdzisz, że byś się nie wkurzyła? Ja bym się wściekła. A z temperamentem Tośki... ;)
Dlaczego Tośka nie uszkodziła Zniszczoła? Odpowiedź jest prosta. Każdy z nas ma „czuły punkt”, nawet taka z pozoru nieczuła Tośka. ;) I Zniszczoł z premedytacją w niego uderzył. To jak dostać w splot słoneczny — niby to prosty, nieduży mięsień gładki, a wystarczy precyzyjny cios i tracimy dech. Tośka więc, mimo swojego temperamentu, poczuła się bezradnie oszukana i upokorzona. Dlatego odebrało jej mowę.
Właściwie w żadnym oficjalnym opisie nie pada słowo „komedia”. XD Poza tym starałam się to wszystko przedstawić w miarę zdystansowanej perspektywie — najwyraźniej na tym polu poległam.
Spokojna Twoja rozczochrana. Tośka swój honor i dumę ma. :D
A Tośka nie podsłuchiwała, tylko USŁYSZAŁA tę rozmowę — i to nie wyłącznie dzięki wspólnemu balkonowi, ale też przez cienkie ściany, które były „sygnalizowane” w tekście od początku. ;)
Jeszcze raz dziękuję za cudny komentarz, kocham go w całości! :D
PS. Precelki utknęły w martwym punkcie i znikąd pomocy. Muszę wymyślić, jak z niego wybrnąć.
Początek rozdziału zdecydowanie nie zapowiadał tak poważnego końca, co to się porobiło. Nie mogło mi umknąć nazwanie naszej słodkiej szarej Myszki-Fannemela "pucharowym kulturystą" - Zniszczoł jak chce, to też potrafi być złośliwą mendą ;-)A Maciek psychoanalityk daje radę, kto by pomyślał, że umie coś innego niż układać włosy. A co do konfrontacji Aleks-Socha, jestem trochę w szoku. Tośka nigdy zbyt uprzejma nie była, Zniszczoł dobrze zrobił, że się jej postawił, ale przesadził. Nie powinien przy chłopakach wyciągać niewygodnych spraw związanych z życiem rodzinnym Tośki. Teraz trudno im będzie się pogodzić, Socha przecież straszliwie uparta jest i się na Zniszczole zawiodła (dopiero chyba w tym momencie zdała sobie sprawę, jak ważne miejsce zajął w jej życiu), a on uparty jest nie mniej, a też się poczuł zraniony, bo starał się, chciał dobrze (przynajmniej w swoim mniemaniu), a znowu dostaje po dupie. Oj ciężko będzie, bardzo ciężko. Chyba w ich godzenie będzie musiała zaangażować się cała drużyna.
OdpowiedzUsuńUff, to dobrze, że nie zapowiadał, bo bałam się, że od początku wprowadziłam (niechcący) atmosferę wszechogarniającej dramaturgii. Oczywiście, że Oluś umie być złośliwy, kilka razy wychylał się z tą zdolnością. Przecież koniec końców jest facetem.
UsuńBo i Zniszczoł nie jest śnieżnobiały. Miał rację, ale i powinien się powstrzymać. I zdecydowanie nie powinien był ingerować w plany życiowe Tośki.
I masz rację, uparciuchy są oboje, więc sytuacja patowa.
Czy cała drużyna? Tego to nie wiem. PRzesz na nich Tośka też jest zła. :D
Dziękuję za komentarz! <3
Może w końcu uda mi się być na bieżąco :D. Bo doszły mnie słuchy, że za chwilę zaatakujesz nas szesnastką, więc postaram się sprężyć :>
OdpowiedzUsuńWillingen, znaczy się Germańce, znaczy się grube Helgi i inne Gertrudy, ale czemu niby draka? Co, prądu im zaś nie styknie...?
(Si, nie potrafię skumać popkulturowej inspiracji, kill me, tracę moje komentatorskie skille. To anatomia, to na pewno ta anatomia...!)
(O właśnie! My chcieć zawody w Szczyrku! Teraz, zaraz, natychmiast! Naobiecywał Waltuś i figę mamy, a nie Skalite, o!)
Widzę, że ciotka Frieda nadal na topie, huh? Dobry ogór zawsze spoko :P
Zniszczoł sobie grabi... Nie irytujże ty Tosieńki, bo ci w czerep nartą przysoli... a, nie, przepraszam. To domena Żyły. Albo żyła Domena. Co, kto woli. W każdym razie, siedź waćpan cicho i ciesz się, że Socha (RSSS) jest ponownie wśród was i cię już nie molestuje.
Yay!!! Menda is back! Chyba już wiem, jakie mam wobec niego odczucia - tak go nie lubię, że aż mi go brakuje, kiedy go nie ma (podobnie jak z Tośką - na wesoło jest świetny, ale jakby przenieść to na poważniejszą stopę, to wrzód na zadku pierwszej wody. Tzn, Dejvi, Tośka jest w tej kwestii jednak parę leveli niżej).
"Za to ty nadal nie gadasz z golarką" - zróbże coś z sobą człowieku, to może cię ta twoja Narta zechce. Marta, pardonsik.
I w sumie to nie wiem - która której podpierdzieliła tego Brutusa...?
"Ty za to ze swoją strategią na odzyskanie dziewczyny możesz całować co najwyżej klamki, jak ci laski będą drzwi przed nosem zamykać" - KOCHAM CIĘ, TOSIACZKU!
Z niżej zamieszczonego dialogu wynika, że Dejvi nie wierzy, że Tośka może być miła... oj, niewierny Tomaszu, oj niewierny...
"W sumie to mi go szkoda — urodzić się od razu z paskudnym pyskiem..." - Tosiek, czy ty właśnie powiedziałaś, że ŻAL CI MENDY? Zawiodłam się. Serio. Miękniesz na starość, kochana... Albo narty Żyły pozostawiły na tobie jednak trwały ślad. A wręcz śladzik.
Piłeczki palantowe? To takie specjalne? Dla palantów...? :P (a na serio to wiem, że jest taka gra. Ale fajna dwuznaczność Ci wyszła). Ale Oluś mądrze wybrnął, z tego klepania po tyłku :P. Jeszcze jakby się menda dowiedziała, to by Tośkę na jakieś bezeceństwa próbował namówić, kto wie, co mu się tam pod tym kudłatym gąszczem roi...
Zapłon Tośki made my day! Ale dopóki nie dobrnie do gałek ocznych rozmiar "piłka do kosza" to jeszcze nie jest megazdziwko.
"Bo będę go uczył wyrafinowanej sztuki podrywu" - HAHAHA!
"Chcesz go skazać na celibat?" - PIĄTECZKA, SOCHA!
Kamiś z tym bezproblemowym podejściem i stoickim spokojem jest po prostu AWW...! <3
"może i jestem ordynarnym prosiakiem, ale nie zdradziecką szują!" - <3 <3 <3
Ciekawam, czego ten Sierściuch się tak szczerzy...?
"Nie, nie zostawiał po sobie śmierdzących klocków" - czemu mój mózg dopisał tam sobie LEGO, a dopiero potem rozkminił prawdziwy sens tego zdania? Może dlatego, że klocki lego na podłodze to zUo?
"napiął się jak guziki każdej mojej koszuli — zawsze ktoś dostanie guzikiem w czoło" - I feel you, babe.
Butelkę? Ej, ej, ej...? Czy pan sobie na zbyt wiele nie pozwala przypadkiem, panie Zniszczoł? (bo to Oluś ma takie GENIALNE pomysły, prawda?). I co to za dwuznaczne machanie brwiami, co? Jak się Tośka ci do gaci dobierała, to nie byłeś taki pewny siebie. Pff! A poza tym butleka to gra dla gimbusów, ot co!
(zapisz, zapamiętaj: nie używaj w komentarzu tekstów, które chcesz potem wykorzystać u siebie. ament)
"Przecież i tak nie umiesz nigdy spać w nowym miejscu" - MILION SERDUSZEK DLA OLECZKA. Pamięta! Pamięta, skubany! I jak tu takiego ryżawego cymbałka nie kochać, no?
(właśnie doszłam do wniosku, że Ci chyba kiedyś ten zaległy TCS muszę skomentować, bo jednak Prevc)
O, nieee! Olek ogarnął, że Tośka jest przekupna na jedzenie...! Ale harda baba z niej i się nie dała. Z resztą, to pewnie był blef, o! Nieładnie tak, Oleczku, Tosiaczka w balonik robić, pff!
CDN
I, ej! Menda jest tylko jedna, panno Antonino!
UsuńI znów piłeczki ping-pongowe, hihihi...!
Mastodont! <3 Aż mi się dzieciństwo wspomniało (łezka w oku).
"Prevc z ekipy alkoholizujących się regularnie Słoweńców, ale przecież gruby na całe podium nie jest, to wszystkich nagród zgarnąć nie mógł. Poza Pucharem, złotym medalem za loty i orłem za Cztery Skocznie i tak mu już niewiele zostało" - LUV YA, SOCHA!
"CZY TA RUDA MENDA NIGDY NIE ŚPI?!" - bo Oleczek jest jak koń. Nie dość, że śpi na stojąco to jeszcze 4h na dobę :P (a na serio to nie wiem, jak śpią konie :<)
" Idziesz coś jeść — stwierdził z wyrzutem. — BEZE MNIE" - <3 <3 <3 moje małe żarłoczki! (Podeślę Ci tu Katkę z żelkami, kcesz?)
Hipnotajzin moce Sochy niestety nie zadziałały :<
I wiesz? Ja już w sumie sama nie wiem, jak ta Zniszczołowa prawie-dziołcha się zwie :P
A i zapomniałam wcześniej, ale Socha mi przypomniała: TORT <3
"Jaka ty dobra z niemieckiego jesteś [...] Lepsza niż ty z polskiego" - haha, miszcze ciętej riposty <3
"Jeeeeżu, żeby na rudych lecieć, to trzeba jakieś fetysze paskudne mieć..." - no wiesz, widocznie nie mogła sobie ze swoją aparycja pozwolić na nic więcej... Ciekawe, czy ma na imię Helga...?
Ja wiem, ż znowu lecę w cytaty, ale normalnie KOCHAM TEN FRAGMENT (i te lalki Barbie, nosz! <3):
"— Kochanie, co chciałabyś zjeść?
Odwróciłam wzrok od półek i spojrzałam na Zniszczoła oczami, które mówiły: Czy ty się, kurwa, nie zapomniałeś, królewiczu? A ten się szczerzył dalej, padalec jeden!
— Kochanie, a lubisz swoje zęby? — Posłałam mu uśmiech tak sztuczny, że kolekcja lalek Barbie w sklepie za rogiem stopiła się z zazdrości. — Bo możesz zaraz szukać nowych."
"Mina Helgi: bezcenna. Mina Sochy: mordercza." - wspominałam już kiedyś, że wielbię tę narrację?
No to jej Zniszczoł dosolił tymi dziewczynami...
OLECZEK WIE JAKA HERBATKEM PIJE SOCHA!!! Kolejny milion serduszek dla tego pana!
Oj Dawid byłby w stanie zepsuć KAŻDEGO, ale Oluś się jeszcze jako tako trzymie.
Sprawne nerki >.< (to w sumie ważne... ale przypomina mi o anatomii, ić stont, okej?)
"Jesz jak świnia" - PANNO KAROLINO, CZY BYŁABY PANI TAK UPRZEJMA I NIE CZYTAŁA MI W MYŚLACH? Dziękuję.
"On to jest agitator: do kamery mówi: NASI POLECO DALEKO, a za jego plecami Kubacki ląduje na pięćdziesiątym metrze na obiekcie HS145" - biedny Kruczello. Ale on dobrze chce, tak? Wierzy w nich. I w ogóle, no. (bo to wszystko wina Kubackiego jest!)
Słyszysz "Aleks", znaczy się, Socha czegoś chce :P.
"A Kubackiego nazywałam szaflarską mendą. Nie widzę związku" - oj, Tosiek, ty to jednak ciężkomyśląca jesteś w pewnych sprawach.
"Nie, jadłem kolację z Piterem" - bo Wiewiór taką silna aurę roztacza >.<. Ale to co Cymbałek powiedział, było bardzo trafne. Bo to tak osobiście zabrzmiało (co z tego, że Socha ma do niego interes - liczy się!)
TOSIEK, CZY TY WŁAŚNIE ZMUSIŁAŚ KRUCZKA OD OGARNIANIA...?! Nie wiem, czy potępić, czy pochwalić...
"...i czy nie widziałam gdzieś jego szarej czapki" - <3 <3 <3 Moje Kruczątko <3 <3 <3
*przepraszam za ilość capslocków, serduszek i cytatów. Nie umiem już inaczej :<*
O! Niespodziewane gifty! I dzień od razu piękniejszy!
...oż ty. No to ją Zniszczoł wkopał z tym "woli dziewczyny". Ale przynajmniej kubek ma! :D
(na Lesbos pewnie by się Oleczkowi nie podobało, co?)
KRUCZUŚ <3
(od tej chwili przejmuję te nazwę. koniec i kropka)
"Kubacki z pełną gracją pogrążył siebie i swój kraj w mrocznej otchłani rozpaczy i zażenowania" - ALE Z GRACJĄ! To się liczy!
"miał niemal od razu zielone, ale nie ogarniał tego przez kilka pierwszych sekund, więc mu nasi trenerzy zaczęli wrzeszczeć, żeby już jechał" - ja wiem, że brzmię jak zacięta płyta, i to co każdy jeden rozdział, ale: MURANIĄTKO <3
"Stękale, który by się na pewno z nim nie patyczkował, tylko nos mu złamał i po sprawie" - TEŻ TĘSKNIĘ ZA STĘKUSIEM :<<<
CDN
" Między innymi to, co będę robić, jak się sezon i moja umowa skończą prawie jednocześnie" - CZY JA DOBRZE CZYTAM? Tośka nie wypatruje niecierpliwie końca kontraktu? Co tu się podziało?
Usuń"W gruncie rzeczy poza tym, że był okropną, szantażystowską szują, Teneiro nie był złym człowiekiem, tylko... zagubionym" - cała prawda o Kruczku. No, prawie cała (w kontekście końcówki to rzeczę, bo to jednak... juz prawie zapomniałam o moich podejrzeniach), BO KRUCZEK NIE JEST SZANATAŻYTOWSKĄ SZUJĄ, OKEJ? (czy mówienie o 40letnim facecie "moje maleństwo" jest złe?)
Wyobraziłam sobie mruczącego Sierściucha... A Adonis, to odniesienie do Apol(oniusza)la, right? To jest bardzo pokrętny skrót myślowy, mam nadzieję, że załapałaś ;)
RANY JULEK, KOT JEJ ZROBI ZARAZ PSYCHOANALIZĘ...! Wtedy to jej nawet Alka nie pomoże... (0.0)
"Stary Zygmunt się w grobie przewraca" - ...a wpierw spadł z kolumny.
"Bo gdybyś naprawdę była taka, jaką próbujesz nam pokazać [...] to wcale byś się nie zgodziła pracować dla Kruczka" - kurde, w kontekście końcówki, połowa tekstów, zaczyna nabierać nowego znaczenia...
Ale mądrze Kicia prawi, trza jej o przyznać.
"LUBISZ NAS! — wykrzyknął zdumiony własnym geniuszem i ucieszony jak wieprz w chlewiku" - trafiło się ślepej kurze ziarno, meh.
Gulasz z kota? To tak po azjatycku! Czyżby przepis od Nahaju? :P
Ooo...! Kochanowski! Nie lubię trenów, no insult. Z maturą mi się kojarzą, bleh.
O i pomidorek od ciotki do kolekcji! <3 (taka mikroklamra, or sth?)
" I, co gorsza, przyucza Grzywę — wymamrotał Skrobot zza menu" - Skrobot to jednak swój chop!
"Nie jestem jej chłopakiem! — zaperzył się, ale nie na długo, bo po kilku sekundach uśmiechnął się łobuzersko. — ...jeszcze" - Oleczku, że tak zapytam uprzejmie: CHCESZ W ŁEB?
"Mają robić kontrolę antydopingową jutro przed indywidualem [...] Niezapowiedzianą, więc Niemcy, oczywiście, wiedzieli pierwsi" - NIE MA SPRAWIEDLIWOŚCI NA TYM ŚWIECIE, NIE MA!
"jak (zapewne) w szafie Alutki" - aaaa! Rodzina zastępcza! <3
Jak to Walter bez krótkofalówek?! Zdrada, zdrada stanu!
Herbatka dobra na wszystko! Zwłaszcza czarna. Mocna. Z cukrem i cytrynką, o! (+kocyk+książka=moje niebo)
"Ja bym go zrzuciła z tego naszego wspólnego balkonu, ale że Rudy był sierota, to go oszczędził" - rudy po prostu stara się dostrzec w ludziach dobro. W Tośce, jeszcze rozumiem, ale taka Menda...?
Ładnie to tak przy jedzeniu przez fejsbóczka z Anabelką flirtować? I TO TUŻ PRZED NOSEM TOŚKI?!
"więc kiedy zaczynał przyspieszać, musiał zwalniać — inaczej wróciłby do hotelu półnagi" - znaczy się, rozbierania Zniszczoła ciąg dalszy...? :P
"kiedy zorientowałam się, że te ściany są cieńsze, niż mi się pierwotnie wydawało" - już myślałam, że uświadomiła sobie, że Kubacki mógł ją nagrać i na jutuba wstawiać! Zgroza!
"Jaja to ja bym mogła oderwać i bez okazji — za żywota" - skąd w tobie tyle nienawiści, Tosiaczku?
"Że jedna z największych przygód w jej życiu wydarzyła się, bo on tak chciał?"- A to manipulator! Zachciało się Oleczkowi w Freemana wszechmogącego bawić!
"a z Grzywy zostałaby mokra plama. / I zostanie" - oj, zostanie, zostanie. Halo, Pentagon? Jeden schron atomowy dla pewnego wychudzonego cymbała z Polski, proszę.
(nie, jeszcze nie wiem po czyjej stronie jestem)
"Kto? — W oczach Kota widziałam narastające przerażenie" - w sumie to mi w tym opowiadaniu jakoś najbardziej Kota żal, jak Tośka się na nich wyżywa, wiesz?
(o, a pod epilogiem ci zaserwuje taką psychoanalizę, że Ci szczena opadnie, o! W sensie postaci, nie Twoją :P)
" mokry, z ręcznikiem na biodrach i zdezorientowany jak ślepe dziecko we mgle" - czy ja dobrze kminię, że oboje są w ręcznikach. TYLKO w ręcznikach...? Pod wpływem emocji mogą im pospadać, ja nie wiem czy to są najlepsze stroje na takie ENERGICZNE rozmowy...
CDN
"o się roi w tej twojej... — zawahał się, szacując poziom furii w moich oczach. Cóż, raczej nie schodził poniżej: URWĘ CI JAJA. — ...głowie?!" - co jak co, ale sposób obchodzenia się z Tosiaczkiem, Olek opanował niemal do perfekcji. Niemal, bo nadal potrafił ją doprowadzić do levelu Kubacki :P
Usuń"Szukał jej od pół roku, ale ciągle... zapominał o rekrutacji" - why I am not suprised?
"Cóż za skromność, może powinni go nazwać Modest?" - xD, tyle w temacie :P
"Podczas imprezy w moim domu pokazałaś, że jak chcesz, to umiesz okazywać uczucia" - Cholercia, chyba czas sobie przypomnieć "Tośki: początki" :P
A ALEKSANDER TO JEDNAK PODSTĘPNA SZUJA JEST. To znaczy, on, nie Kruczek. Kruczuś padł tu tylko ofiarą podstępu, został wykorzystany, żeby było na kogo winę zrzucić.
I tu pozwolę sobie na małą psychoanalizę (część druga na koniec):
Olek postąpił mało uczciwie, to fakt (brawa za wkręcenie Kruczka), ale chęci miał dobre. Chciał pomóc Kruczusiowi, przy okazji ucywilizować Sochę, zresztą na to stanowisko nadawała się idealnie. A innego sposobu by ja przekonać nie było. Fakt, że się zgodziła, nie drążąc tego układu, który był w trzy sekundy do obalenia, świadczy o tym, że gdzieś bardzo głęboko w podświadomości, CHCIAŁA wziąć tę pracę. Ale może tu sobie trochę nadinterpretuję. Ale to co zrobił Olek i tak było nie fair i nie powinien tak robić. Nie ładnie Zniszczołku, be!
Mam nadzieję, że nie załamie Cię wieść, że ja od początku podejrzewałam, że to jakiś podstęp jest? A późniejszy nieogar Kruczka mnie w tym umocnił, ale jakoś mi to potem umknęło w wirze wydarzeń. Chyba nawet gdzieś w komentarzu jest... (a tu dowód, o! Zmusiłam się do czytania starych komentarzy, never again!: "A akcja z Kruczkiem byłą ukratowana, jestem tego pewna! Umówili się z nim tak, żeby Tośka z nimi została na dłuzej, o!")
Okej wracam do komencenia nonsensownego,a potem konkluzja i spać!
"MOJE ŻYCIE TO NIE TWÓJ INTERES! Nigdy nie był i nigdy nie będzie!" - ...chyba, że zostaniesz panią Zniszczołową. Ups, nie ja to powiedziałem, okej?
Ojć, Olek prawdę jej powiedział, którą ja wyłuszczyłam w poprzednim komentarzu. Tylko, ten. Mniej delikatny był. Zdecydowanie mniej delikatny.
Sierściuch&Kubacki: misja ewakuacja; status: fail
(Socha, po co zostawiać świadków morderstwa, huh?)
...A na kij wciągać w to Fannisa? (Olek jest zazdrosny, czy mnie się w oczach mieni, huh?)
"A Anetka? / — AGATA! / — Gówno mnie obchodzi, jak ma na imię" - WYSZŁO SZYDŁO Z WORKA, o! Drobny, nieistotny detal.
"albo do domu, żeby zlizywać swoją krew z butów tatusia, kiedy ci już przypierdoli tak, że zapomnisz, jak się nazywasz!" - Oj, to pojechałeś, Zniszczoł, po bandzie.
" Ale zaufałaś mi i już wiem. I jest mi bardzo, bardzo przykro, Tosiu." - TEN PATAŁACH ZMIĘKCZYŁ MNIE JAK CALGON WODĘ, że zacytuję Emms. Tosia <3 To tak nie pasuje do sochy, że jest aż kjut.
+ obiecana analiza drugiej części kłótni:
Ogółem, zamiar Olka był górnolotny, jak już wspomniałam, ale wyszło małe, a nawet duże Gie. Chciał uczłowieczyć Tośkę, ale robienie tego wbrew jej woli nie było w porządku. Bardzo nie w porządku.Oboje poniekąd mieli rację, Olek wytoczył ciężkie działo w postaci tatusia-sadysty (trocha przeholował w nerwach z argumentami) i Tośce ciężko mu będzie wybaczyć, ale widać, że tej wszy rudej na Tosiaczku zależy i kropka. Być może chce zbawić świat (kurde, znowu spalam sobie tekst, kill me), ale zaczynanie od Tośki to raczej kiepski pomysł był. Uszczęśliwić ją wbrew woli? Cóż, nie obrał najszczęśliwszej drogi, ale częściowy sukces udało mu się osiągnąć - Tośka na pewno zyskała na tej pracy. Choć jeszcze o tym chyba nie wie, albo nie potrafi tego dostrzec.
[koniec analizy, dziękuję za uwagę]
CDN
"oprócz Kruczka, który wtedy był w trakcie telefonicznego zażegnywania sporu z żoną, więc wypalił ucieszony: A co wy tak siedzicie jak widły w gnoju?" - a Kruczuś znowu nie ogarnia :< Ale i tak go kocham!
Usuń"ryży Judasz Zniszczoł" - wiesz, ze gdzieś czytałam, że Judasz naprawdę był rudy...?
"Polish competitor, Aleksander Znis... Znisto... well, nevermind" - na MŚJ było "Szniszczo" :P, ale w drugiej serii tylko "competitor from Poland"
JAKIE STEROIDY TY RUDY, MAŁY, FAŁSZYWY, ZAWSZONY CYMBALE?! Czy ciebie do końca popieściło?! Tłumacz się teraz ty orangutanie pustogłowy, bo cię dorwę i przerobię na konserwę turystyczną!
I tym optymistycznym akcentem zakończę moją analizę :P
(choć podejrzewam, że jego dsq ma związek z Tośką, ale to siem wyjaśni potem, myślę)
Tyle ode mnie! Czekam na ciąg dalszy (jak ja dawno tego nie pisałam, hura, nie jestem w końcu w plecy!). Buźki, pokłony uwielbienia i miliony serduszek dla Ciebie.
Niech nam Tośki piszo się zdrowo!
PS: Wypadki są bardziej dramatyczne, ciii! Ale fakt, dość oklepany temat (co nie znaczy, że nie da się go odgrzać w jakiś wypasiony sposób, zakład?)
PS2: Jakie się szybko nie wyprostują, laska, ty tu na finiszu jesteś, jak oni się nie zejdą do epilogu to Cię znajdę i Cię zjem (mój biedny Tolek, co ja bez niego zrobię? :<)!
PS3: z twitterową sondą zgadzam się w 100%! I nawet się w przedziale wiekowy mieszczę, o!
PS4: Nie wyłapałam analogii :< Czujem, żem zawiodła :< (ale już wiem, o co cho!). Czas przeczytać Tośki... od początku! Ale to po anatce, okej?
Buziaki, luv ya!
Jako że już wszystko wiesz, a większość komentarza to cytaty, to powiem tyle, że bardzo mi się podobała Twoja analiza, co i tak już słyszałaś. Wreszcie nadrobiłaś, jakże prawilnie. :D Ale dla mnie nie ma czegoś takiego jak "późny komentarz". Ja lubię komentarze o każdej porze.
UsuńOczywiście, śmiechnęłam przy Olku-koniu i w paru innych miejscach. :P Ty się marnujesz przy tych Mittnerowych dramatach, ja Ci mówię. :P
Wybaczysz, że Cię tak skrótowo potraktowałam? :< Obiecuję poprawę następnym razem!
A Ty i tak wiesz, że Cię loffkam. :D
No dobra. Podziało się. A ja się niestety obawiam, że aktualnie nie jestem w stanie zostawić tu porządnego komentarza. Ale o tym to już chyba wszyscy wiedzą.
OdpowiedzUsuńTak więc no. Do rzeczy. Moim skromnym zdaniem Zniszczoł ma rację. Tośka się zamknęła w tej swojej skorupie i wcale nie wiem, czy jest jej tam fajnie. Bo że nam jest dzięki temu śmiechowo - to oczywiste. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że Olek rzeczywiście stara się z niej wyciągnąć jakieś ludzkie uczucia i widzi więcej, niż ona nawet może przypuszczać.
Btw, przypomniało mi się. Trener z właściwym sobie wdziękiem rozładował napięcie: "A co wy tak siedzicie jak widły w gnoju?". Dobrze mu poszło, powinien robić w dyplomacji XD Mistrz taktu i wyczucia w niemal takim samym stopniu jak Tośka.
Wracając do tematu - ja wiem, że zmusili ją do tej roboty. Że ci debile czasem zachowują się naprawdę gorzej od dzieci z przedszkola, ale no... Nikt jej tam nie chce krzywdy zrobić. I nikt nie jest do niej wrogo nastawiony. A ona jest, określmy to eufemistycznie, wredna. Nie mówię znowu, że to złe, moja Mańka też trochę taka jest, wyszłabym na hipokrytkę :P, ale Tośka się pod tym chowa jak pod pancerzem. Nie wiem, może boi się, że jeśli się odkryje, to ktoś ją skrzywdzi. Ma złe wspomnienia z domu, a takie coś w człowieku zostaje na długo.
Nie wiem, czy mam rację. Na takie wnioski mnie naszło po prostu. Mam nadzieję, że w miarę klarownie to wyjaśniłam.
Co do samej końcówki, pewnie jestem naiwna, ale ja tam wierzę w Zniszczoła niewinność. Zielonego pojęcia nie mam, jak się będzie z tego dopingu tłumaczył, ale to już Twoja rola :D Chyba, że przyjdzie mi się nim rozczarować. Ale jak na razie na to się nie zanosi.
A żeby jakoś tak pozytywnie zakończyć ten niespecjalny komentarz, to przytoczę:
"— Czego rżysz? — warknęłam.
— Jesz jak świnia.
— Uczę się od najlepszych.
— Jesz do lustra?!"
Skisłam XD
Swoją drogą absolutnym apogeum tej sceny było wręczenie Tośce Milki z Wellingą i kubka marzeń przez Helgę zza lady :D
No. Więc ode mnie dziś tyle.
Buziak! :*